• Nie Znaleziono Wyników

Śmierć

A

Zgrzytnął klucz w zamku i po chwili otworzyły się drzwi. Do celi wpuszczono człowieka w s'rednim wieku, o bladej, anemicznej twarzy.

— Dzień dobry - powiedział na przywitanie.

Położył swoją zgrzebną torbę obok mego kożucha i westchnął:

— Oni robią ze mnie balona.

— Dlaczego? - nieśmiało zapytałem.

— Człowiek może stracić nerwy - skarżył się nieznajomy - przerzucają mnie z celi do celi ...

Tylko z kapusiami tak robią - wtrącił się do rozmowy obok siedzący Rząbek - bo kapuś donosi, co dzieje się w celach.

— O panie - jęknął nieznajomy - nie posądzajcie mnie, że jestem kapusiem, brzydkie to stworzenie i przykre...

— My pana nie posądzamy jako kapusia - usprawiedliwiał się Rząbek - i nie widać to zresztą z twarzy!

— Ja do takich ludzi nie należę.

— To w takim przypadku jesteśmy szczęs'liwi, że do naszej celi nie trafiła taka łachudra.

Nieznajomy powiedział, że nazywa się Bachwoł i jest skazany na 15 lat więzienia.

— Wszystko dobrze - mówił załamanym głosem - nie jestem kapusiem, nikogo nie zabiłem i nikogo nie ograbiłem. Tylko jedną mam wadę...

— Jaką? — podnieśliśmy z ciekawości głowy.

— Ale to nie z mojej winy - oznajmił drżącym głosem - jestem chorym człowiekiem, sami widzicie powiedział i splunął na dłoń. Niech panowie zobaczą -podniósł rękę wyżej do światła.

— Co pan tu straszy - burknął z wyrzutem Rząbek - i niedbale spojrzał na dłoń więźnia.

— Ślina taka, jaka powinna być - dorzucił w końcu.

— Oj, nie taka - westchnął żałośnie Bachwoł i wytarł dłoń o spodnie.

— Nie mam zamiaru was straszyć, tylko nie wiem, dlaczego oni dali taki wysoki wymiar kary, przecież przedstawiłem sądowi zaświadczenie lekarskie i sędziowie do-skonale wiedzieli, że długo nie pociągnę... - skarżył się.

— A co panu właściwie jest? - zapytałem i spojrzałem mu w oczy.

Śmierć 137

— Suchoty - ledwie wykrztusił załamanym głosem. Schylił na dół głowę, jakby wstydził się tego, co powiedział.

— Rzeczywiście, gruźlica to straszna choroba i zaraźliwa - potwierdziłem ze stra-chem. Tylko nie wiadomo, czy pan prątkuje?

— Jeśli w ślinie widoczne są ślady krwi, to myślę - zwierzał się - że gruźlica jest w ostatnim stadium.

— Proszę jeszcze raz splunąć na dłoń - zaproponowałem, aby dokładnie spraw-dzić.

Kiedy wnikliwie przyjrzałem się ślinie, zauważyłem ślady drobnych niteczek krwi.

— Oj panie, teraz jestem pewny, że ma pan do czynienia z otwartą gruźlicą -przestraszyłem się tym razem.

— Nie wiem, dlaczego mnie wtłoczyli do tej ciasnej, dusznej celi, w dodatku do zdrowych, młodych ludzi, przecież mogę was łatwo zarazić - mówił zrezygnowanym, przybitym głosem.

— To widocznie robota Dosiuka - zauważył Rząbek - być może chce nas wszyst-kich wykończyć.

— Najwięcej żal pana - wskazał na mnie - pan jest najmłodszym u nas w celi.

— A gruźlica atakuje młody organizm najskuteczniej - zauważył w kącie siedzący Kurlejko.

Tym razem milczałem. Odsunąłem się na bok od gruźlika i obserwowałem go dosyć długo. W błyszczących, załzawionych oczach widziałem odbicie śmierci, która wdarła się do naszej celi. Przyszła wraz z tym człowiekiem.

Do mego cierpienia przyłączyła się teraz świadomość, że mogę w każdej chwili zachorować na tę straszną chorobę. Dochodziłem teraz do wniosku, że przez sąd zostałem skazany na 3 lata cierpień, a więzienie skazało mnie na śmierć.

— Gdzie tu sprawiedliwość? - powstawał w mojej duszy wciąż narastający bunt.

Zauważyłem, że gruźlik był uczciwym człowiekiem, odwracał w czasie ataku ka-szlu twarz do ściany, zakrywał usta rękawem i dusił się w spazmatycznym, gwałtow-nym wysiłku. Twarz jego była blada, jak papier. Nawet w czasie wysiłku nie widać było na twarzy żadnych oznak przypływu i odpływu krwi.

Chciałem zapytać, ile czasu już siedzi, ale ta chwila była nie stosowna, bo atak kaszlu powtarzał się coraz częściej i chory coraz bardziej cierpiał. Przypuszczałem, że każdy podmuch z jego piersi wyrzucał zarazki na całą celę, być może je wdycham z pozostałymi więźniami.

Usiłowaliśmy później skutecznej odizolować chorego od reszty celi, jednak szczup-ła, ciasna powierzchnia pomieszczenia mało nas broniła przed gruźlikiem.

Myślałem teraz, że nadszedł koniec. Wcześniej, czy później w tej ciasnej, dusznej celi zarażę się gruźlicą. Zauważyłem - że Rząbek i Kurlejko mało zwracali uwagi na chorego i nie przejmowali się suchotami.

— Raz kozie śmierć - rozważał lekceważąco jeden z nich - umierać trzeba w życiu jeden raz. Im wcześniej to nastąpi, tym lepiej, bo w ten sposób skróci się cierpienie.

— Nie sztuka umrzeć, ale sztuka żyć - dorzuciłem.

— Może pan ma rację - zamyślił się Rząbek - to prawda, że każdy głupi potrafi umrzeć...

138 Eugeniusz Łastowski

— Dlatego należy coś robić, aby nie zarazić się gruźlicą - radziłem z powagą.

— Ma pan rację - zamyślił się Rząbek - to prawda, mamy przecież dzieci, musimy je wychować. Powinniśmy na wolność wyjść jako zdrowi ludzie.

Poprosiłem chorego, by przy wieczornym apelu stanął do raportu i oznajmił przo-downikowi, że jest chory na gruźlicę, dlatego zachodzi konieczność przeniesienia do innej celi.

— Czy uczyni to pan? - zapytałem.

— Czemu nie? - zdziwił się - przecież jestem wierzącym człowiekiem i nie chcę was wszystkich mieć na sumieniu.

— To pan jest porządnym człowiekiem - chwalił tym razem Rząbek.

Wieczorem przy apelu, kiedy oddziałowy zamierzał zamknąć drzwi, chory wystąpił nieco naprzód i krzyknął:

— Chwileczkę.

— Co chcecie? - warknął przodownik Silewski.

— Do raportu.

— W jakiej sprawie?

— W sprawie przeniesienia do innej celi.

—• Dlaczego? Krzywdzą tu was?

— Ja ich krzywdzę - odparł krótko chory.

— Nie rozumiem.

— Jestem chory na gruźlicę - zwierzył się smutno - i z tego powodu proszę 0 przeniesienie do izolatki.

— Człowieku, czyś oszalał, zginiecie tam w samotności, z ludźmi obcować lepiej -zauważył cynicznie funkcjonariusz.

— Ten pan jest młodym człowiekiem - pokazał palcem na mnie - łatwo się zarazi.

— Nie gadajcie - krzyknął Silewski - temu człowiekowi nic się nie stanie, zdrów jest jak tur, wszystko wytrzyma...

Nie zdążył dokończyć, bo oddziałowy pośpiesznie zamknął drzwi. Nastąpiła chwila ciszy i zadumy. Po chwili odezwał się Rząbek:

— Jeśli oni tak podle z nami postępują, to i my cos' wymyślimy. Raz kozie śmierć - powiedział nieco głośniej i zamyślił się.

Po apelu położyliśmy się na posadzce i słyszeliśmy, jak chory z początku kaszlał cicho, lecz przed północą poszedł do kibla i odjąwszy dekiel pluł do niego nerwowo, starając się to robić jak najciszej, aby nie obudzić nikogo. Później kaszlał długo 1 natarczywie. Otwarty kibel zionął. Powietrze napełnione było dusznym, gryzącym fetorem.

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Stała mi przed oczami gruźlica. Wyobrażałem ją sobie w postaci niezliczonych ilości małych, niewidzialnych gołym okiem bakterii, które unoszą się nade mną, włażą do nosa, przedostają się do wnętrza organizmu, osiadają niezliczoną rzeszą na płucach, niszczą organizm, który walczy z nimi nieus-tannie, zabija. Ale czy wystarczy mi na długo żywotnych sił do odparcia niebezpiecz-nej choroby? Na to nie umiałem w myślach dać odpowiedzi. Miałem żal do władzy więziennej, tylko nie wiedziałem kogo obarczyć tą odpowiedzialnością. Przypuszcza-łem, że funkcjonariusz, który skierował go do naszej celi jest zbrodniarzem.

Martwi-Śmierć 139

łem się teraz, że życie moje jest zagrożone. Wiedziałem, że życie jest największym skarbem, dlatego postanowiłem o nie stanowczo walczyć. Przypomniała się mi dzie-wczynka z rodzinnej wsi na Wileńszczyźnie, która umarła na suchoty. Stała mi ona teraz przed oczyma. Patrzyła na mnie zmęczonymi źrenicami, a na beznadziejnej, bladej twarzy malowała się rozpacz i strach przed nieuchronną śmiercią. Widziałem ją, jak wąchała polne kwiatki, jak cieszyła się wiosną, jak w wolnych chwilach robiła szydełkiem dla mojej mamy serwetkę na stół. Nie dokończyła pracy, bo przerwała ją śmierć. Zdawało mi się, że bakcyle uwijają się teraz nade mną, biją mnie, dręczą strachem, wyciskają krople potu i przejmują dreszczem niepewności.

— Co robić? - pytałem sam siebie w duchu. - Do kogo się zwrócić w tak żywotnej sprawie? - Do oddziałowego? - Do przodownika? - Do samego naczelnika? - Gdyby był lekarz, to może on coś poradziłby? Całe więzienie nie ma żadnej opieki lekar-skiej.

Rano przed śniadaniem, kiedy panowała jeszcze grobowa cisza na korytarzu, zapukałem do drzwi.

— Co jest? Która cela? - krzyczał na korytarzu ochrypły, zaspany głos oddziało-wego.

— 44-ta - odpowiedziałem.

— W jakiej sprawie?

— Osobistej.

— Zostawcie to dla siebie - krzyknął oddziałowy i usłyszałem oddalające się jego kroki.

— Widzi pan - zauważył smutnym tonem Rząbek - oni postępują w myśl starej zasady: ty mów, a ja zdrów.

— Będę nadal dobijał się do drzwi - zapewniłem swoich współtowarzyszy.

Zastukałem ponownie.

— Oj, panie - przestraszył się tym razem Kurlejko - oni gotowi za to wsadzić pana do karca!...

— I tego się nie boję. Gruźlica jest gorsza od karca - odparłem z goryczą.

— Niech pan weźmie dekiel i wali żelazem w drzwi - poradził Rząbek - wtedy ktoś przyjdzie i otworzy.

Zdjąłem pokrywę z kibla i waliłem żelazem w deski. Przestraszony gruźlik powstał z kąta. Kurlejko i Rząbek stali w oczekiwaniu, że prędko coś się stanie.

I rzeczywiście. Klucz zgrzytnął w drzwiach i ukazał się w nich oddziałowy w asyście przodownika Silewskiego.

— Który z was stukał w drzwi? - zapytał spokojnie przodownik.

— Ja! - przyznałem się bez wahania.

— Nie możecie zapukać po ludzku?! - zapienił się tym razem Silewski..

— Przecież pukałem - odparłem - jednak bez skutku.

— Oddziałowy nie jest głuchy.

— Czym waliliście tak głośno?! - zapytał ze złością.

— Obcasem od trzewika i deklem od kibla - przyznałem się bez wahania.

— Dlaczego tak złośliwie postępujecie?

— W obronie własnego życia - odpowiedziałem śmiało.

140 Eugeniusz Łastowski

— Chyba pomylony! - krzyknął przodownik i ze złością zatrzasnął drzwi.

— Ty mów, a ja zdrów! - powtórzył znany slogan Kurlejko - widzi pan, jakoś się upiekło, że pana nie ukarali! - i odetchnął z ulgą.

— Będę nadal stukał, aż do skutku - powiedziałem stanowczym głosem.

— Mądrze pan robi - pochwalił gruźlik - bo inaczej nic nie będzie. Jeżeli każdy będzie siedział spokojnie, to gruźlica wszystkich tu wykończy.

Po śniadaniu prosiłem oddziałowego, aby zapisał mnie w formie raportu do na-czelnika.

— W sprawie?

— Gruźlicy.

— Ot, głupi! - wrzasnął oddziałowy - oni was nastraszyli, a wy boicie się choroby.

Gruźlica jest dla ludzi, a ludzie dla gruźlicy - krzyknął funkcjonariusz i znowu za-trzasnął drzwi. Szamotałem się w czterech ścianach ciasnej celi i myślałem: - Co robić? Byłem bezradny. Jedyną rzeczą możliwą do wykonania, to interweniować za pomocą stukania w drzwi.

Gruźlik tymczasem kaszlał, parskał, zaciskał usta rękawem i wycierał łzy, które po kaszlu zazwyczaj płynęły mu z oczu.

Po południu, kiedy nastąpiła zmiana w dyżurze oddziałowym, zacząłem znowu pukać.

— W sprawie? - odezwał się za drzwiami głos.

— Gruźlicy.

— Jakiej?

— Tej choroby.

Otworzył drzwi.

— Dawno chorujecie? - Tym razem oddziałowy zapytał dość grzecznie.

— Nie wiem - odparł gruźlik.

— Gdzie dostaliście gruźlicę?

— Nie wiem.

— W więzieniu, czy na wolności?

— Przypuszczam, że na wolności...

Oddziałowy zamyślił się. Po chwili zapytał:

— Więc co mam zrobić?

— Przenieść do izolatki - zaproponowałem bez wahania.

— Nie mam prawa - przyznał się funkcjonariusz.

— A kto może to uczynić?

— Kierownik działu specjalnego.

— To on nam wsadził tu gruźlika?

Oddziałowy zamyślił się. Po chwili odpowiedział: - Nic w tej sprawie nie wiem i nic nie poradzę...

— To żądamy, aby odwiedził nas inspekcyjny Radulski lub Madewski. A jeśli oni nie poradzą, to chcemy, aby odwiedził nas naczelnik więzienia... - prosiłem błagalnie i głos załamywał mi się z żalu.

— W takim razie wysoko sięgacie!

— Ja nic nie poradzę - powtórzył oddziałowy i zamknął za sobą drzwi.

Śmierć 141

W tej chwili Rząbek chwycił dekiel od kibla i z furią cisnął nim w deski. Żelazo z hałasem upadło na posadzkę. Na korytarzu słychać było oddalające się kroki oddziałowego.

— Bierzmy kibel i walmy w drzwi! - zachęcał tym razem Rząbek.

— Świetna myśl - potwierdziłem z entuzjazmem.

Ująłem ciężki, żelazny kubeł za rączkę z lewej strony, Rząbek z drugiej, Kurlejko chwycił za dno i biliśmy nim w drzwi. Głuchy, ciężki łoskot roznosił się po całej celi i odbijał się echem po pustym korytarzu. Po każdym uderzeniu deski lekko się ugi-nały i drżały.

— Bijmy aż do skutku - krzyczał tym razem Rząbek, ocierając pot z czoła.

— Jeszcze raz - zachęcał Kurlejko.

Rozhuśtaliśmy ciężkie naczynie i waliliśmy nim zawzięcie.

— Jeszcze raz - zachęcał Kurlejko.

— Drugi raz - ponaglał tym razem przyglądający się gruźlik.

— Jeszcze,jeszcze i jeszcze!

Rozkołysaliśmy któryś raz z rzędu naczynie, by uderzyć silniej - raptownie otwo-rzyły się drzwi. Kibel wypuściliśmy z rąk. W drzwiach ukazał się inspekcyjny z czer-woną opaską na rękawie, przodownik i oddziałowy.

— Wychodzić wszyscy na korytarz! - rozkazał donośnym, grubym głosem inspek-cyjny.

— Ustawić się twarzą do ściany.

Rozkaz inspekcyjnego wykonaliśmy. Wbiłem wzrok w ścianę.

W celi został gruźlik.

— A wy co? Po polsku nie rozumiecie?! - krzyknął funkcjonariusz.

Chory podniósł się ociężale z posadzki i ustawił się tak samo jak my, pod ścianą.

Z trudem podniósł ręce do góry.

— Trzymajcie prosto swoje graby.

— Tu nie jest karczma, tu jest dom karny! - krzyczał teraz inspekcyjny chodząc za naszymi plecami. Zachciewa się wam zabawy, pokażemy wam igraszki!

Po chwili posłyszeliśmy czyjeś kroki. Spostrzegłem, że stał za mną kierownik działu specjalnego.

— To wam, jak widać, sprzykrzyło się siedzieć w celi! szturchnął mnie w plecy -wam zachciało się karca? Kto był inicjatorem tej burdy?

— Ja! - przyznałem się śmiało.

— A czego wy chcecie?

— Wybawić się od gruźlicy.

— To czeka was kara! - straszył.

— Mnie już spotkała - odparłem i odwróciłem lekko do niego twarz.

— Trzymajcie głowę przy ścianie, bo dostaniecie w księżyc! - krzyknął kierownik.

— Gorszej kary nie będzie od tej, która mnie już spotkała.

— Milczeć! - krzyknął tym razem ze złością.

— A wy co? - szturchnął w plecy Rząbka.

— Nie wiem, o co chodzi?

— Biliście kiblem w drzwi?

142 Eugeniusz Łastowski

— Biłem.

— A wy? - pytał dalej.

— Biłem - przyznał się Kurlejko.

— A wy? - pytał teraz gruźlika.

— Biłem - kłamał chory.

— Nie rozumiem, o co chodzi? Oni zdrowi bronią się od choroby, a wy dlaczego?

— Ja bronię ich od choroby, bo nie chcę tych ludzi mieć na sumieniu - wyjas'nił bez wahania gruźlik.

— Będziecie i wy odpowiadać! - straszył.

— Ja niczego się nie boję - powiedział załamanym głosem gruźlik - mnie powinni ludzie bać się, bo ja roznoszę bakterie strasznej choroby...

— Skąd jesteście pewni, że macie gruźlicę? - zapytał tym razem łagodniej kierow-nik.

— Ślina mi mówi...

— Jak to?

— W ślinie jest krew!

— Bluźnierstwo, i więcej nic! - krzyknął z cynizmem w głosie.

— Nie odwracajcie głów i równo trzymajcie przy ścianie - rozkazał - Graby trzymajcie do góry!

Gruźlik z trudem utrzymywał ręce w górze.

— Pytam, który z was pierwszy zaczął bić kiblem o drzwi? - zaczął od nowa kierownik.

— Ja byłem inicjatorem - przyznałem się na poczekaniu.

— Wy jesteście chojrakiem - krzyknął pogardliwie.

— Wszyscy maszerujcie do celi! - rozkazał w końcu.

Opuściłem ręce i ruszyłem pierwszy.

Powietrze w celi było duszne, ciężkie, kwaśne od moczu, który rozlał się na posadzkę wskutek uderzeń kiblem o drzwi, zapachu świec i rozkładającego się ciała.

Ilekroć uczestniczyłem w swoim życiu w pogrzebach znajomych mi ludzi, to tyle razy wąchałem podobny zaduch grobowej atmosfery.

— Co dalej będzie? - pytał zatrwożony Rząbek - wsadzą nas do karca, czy nie wsadzą? - zagadywał zakłopotanym głosem.

Na drugi dzień, po wieczornym apelu przyszedł oddziałowy w asyście inspekcyj-nego i wymienił moje nazwisko.

— Jazda do karca! - rozkazał - Możecie zebrać ze sobą marynarkę! - dorzucił pogardliwym głosem.

— A wy - spojrzał na gruźlika - zabierajcie swoje rzeczy. Pójdziecie do innej celi!

Szedłem do karca podniesiony na duchu.

• „... leczył wszystkie choroby..."