• Nie Znaleziono Wyników

Funkcjonowanie warsztatu introligatorskiego w XIX i 1. połowie XX wieku

3. Warsztat introligatorski

3.1. Funkcjonowanie warsztatu introligatorskiego w XIX i 1. połowie XX wieku

W wizerunku Warszawy warsztaty introligatorskie nie zajmowały eksponowanego miejsca. Mimo podjętych poszukiwań nie natrafiono na Ŝaden przypadek, by na

przedstawieniu ikonograficznym (rycina, fotografia, pocztówka) znalazła się witryna zakładu introligatorskiego umiejscowiona we froncie kamienicy i widoczna z ulicy. Nieliczne

posiadane informacje mówią, iŜ zakłady introligatorskie znajdowały się w oficynach kamienic, czasem nawet na piętrze. Najmniejsze warsztaty zajmowały zaledwie część izby, prace wykonywano na jednym stole roboczym lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie. W takim warsztacie pracował Mendel Gdański z noweli Marii Konopnicka1, bohaterka powieści

O własnych skrzydłach czy głuchoniemy introligator Borowski z Nocy i dni Marii

Dąbrowskiej2. Jedynym niezbędnym urządzeniem była drewniana prasa belkowa, większość zakładów posiadała takŜe szywnicę, niektóre wolnostojące prasy Ŝelazne słuŜące do prasowania ksiąŜek czy teŜ do wytłaczania większych wzorów.

O wyglądzie dawnych warsztatów introligatorskich dają pojęcie stare ryciny.

17. Warsztat introligatorski według Wielkiej Encyklopedii Francuskiej ok. 1770.

1 M. Konopnicka, Mendel Gdański, liczne wydania; W. Zagórski (Chochlik), O własnych skrzydłach, Warszawa:

S. Lewental 1891, s. 55.

2

M. Dąbrowska, Noce i dnie, Warszawa: Wydawnictwo J. Mortkowicza 1935, t. 3, cz. 2, s.200: „Na ziemi i na szafie leŜały wielkie arkusze Ŝółtej tektury i grube zwoje papieru. Z pomiędzy dwu śrub Ŝelaznego imadła wyzierał odarty z okładki, zesznurowany grzbiet ksiąŜki, między deskami prasy połyskiwały złoŜone brzeŜki wykończonych juŜ tomów. Na półce kłębiły się lniane nici (...) Czuć było klejem, tekturą i konopnymi sznurkami”.

Pokazują one zapewne wzorce, a nie rzeczywiste pracownie, lecz szereg

powtarzających się na wszystkich z nich elementów dowodzi, iŜ rzeczywiście tak musiały one, w pewnym przybliŜeniu, wyglądać. Zwykle pracownia introligatorska mieściła się w jednym pomieszczeniu, w którym ulokowano kilka stanowisk roboczych: stanowisko do szycia ksiąŜek, do obcinania, do złocenia oraz stanowisko uniwersalne, do róŜnych prac (obróbka skóry, przygotowywanie arkuszy, obróbka bloku, wykonywanie okładki itp.).

Do trzeciej ćwierci XIX wieku na wyposaŜenie warsztatu introligatorskiego

składały się w zasadzie tylko niewielkie, przenośne urządzenia, więc organizacja przestrzeni i przebiegu technologicznego była dość swobodna. Często miały miejsce przeprowadzki zakładów, bowiem spakowanie i przewiezienie urządzeń nie nastręczało większych trudności. Z tego samego względu funkcjonowali introligatorzy wędrowni, którzy na wozie przewozili swój warsztat z dworu do dworu i tam stacjonowali przez pewien czas, oprawiając ksiąŜki3.

18. Warsztat introligatorski w 1806 roku

Postęp techniczny wprowadził, w ostatniej ćwierci XIX wieku do introligatorskich zakładów maszyny o większych gabarytach i cięŜarze. Od tego momentu znaczniejsze

zakłady zaczęły powiększać się, zajmować większą powierzchnię, aczkolwiek zwykle były to nadal lokale kilkuizbowe, często po prostu większe mieszkania, lub teŜ umieszczone w kamienicznej oficynie pomieszczenia o charakterze warsztatowym. Na początku XX wieku większość introligatorni posiadała juŜ trzy podstawowe maszyny: noŜyce do cięcia tektury, papieru itp., gilotyny do obcinania ksiąŜek oraz prasy do złocenia na gorąco. Napęd tych urządzeń był zwykle ręczny (goldprasa ogrzewana była gazem lub prądem).

3 Przypadek introligatora Grzegorza Pietrzyka pracującego czasowo w Chrobrzu opisał B. Szyndler: Biblioteka

19. Warsztat introligatorski ok. 1870

Schyłkowy okres zaborów, charakteryzujący się dobrą koniunkturą gospodarczą zaowocował takŜe rozwojem branŜy introligatorskiej w Warszawie. Nastąpiła rozbudowa warsztatów, a niekiedy nawet przekształcanie się ich w niewielkie fabryki. Największe zakłady zatrudniały kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osób, korzystały z motorów

napędzających maszyny. Świadczy to o wprowadzaniu maszyn o duŜej wydajności, były to prawdopodobnie falcerki, maszyny do szycia ksiąŜek, gilotyny; wiele duŜych firm posiadało takŜe dział drukarski.

Przez cały okres XIX i 1. połowy XX wieku praca w introligatorstwie wykonywana była ręcznie, maszyny słuŜyły ułatwieniu i przyspieszeniu wykonywania robót. O większej mechanizacji mówić moŜna tylko w procesie wytłaczania ozdób na okładkach, stąd wielką wartość miał dobrze wyszkolony pracownik.

Struktura tradycyjnego rzemiosła była przejrzysta: pracujący w zawodzie dzielili się na mistrzów, czeladników i uczniów. Właściciel zakładu był mistrzem, w warsztacie zajmował się głównie stroną ekonomiczną i marketingową, pozyskiwaniem klientów i ich obsługą. Tylko w mniejszych zakładach stawał do pracy wraz ze swymi pracownikami, zajmując się zwykle trudniejszymi pracami.

Czeladnicy, zwani teŜ towarzyszami lub podmistrzymi, stanowili grupę największą liczebnie. W kaŜdym porządniejszym zakładzie pracowało ich kilku. O ile w wiekach

i usamodzielnienia się, to w wieku XIX przewaŜająca część czeladników nie miała szans na awans, pozostając przez całe Ŝycie pracownikami najemnymi. Po kilku latach nauki, a następnie doskonalenia zawodowego, czeladnik znał zwykle całość swego zawodu. Znał pełen proces wytwórczy i umiał wykonywać wszystkie prace. Znał róŜne technologie: w przypadku introligatorstwa – róŜne typy opraw ksiąŜek, a takŜe innych wytworów, jak np. notesów, albumów, pudełek, futerałów, opraw grafik itp. Oczywiście, pewne prace specjalne wymagały długoletniej praktyki, szczególnie dotyczyło to prac złotniczych, zarówno przy złoceniu brzegów kart jak i ręcznego i maszynowego złocenia okładek. W introligatorstwie francuskim miała miejsce specjalizacja: niektórzy introligatorzy zajmowali się wyłącznie złoceniem i mając w tym ciągłą praktykę dochodzili do niedościgłej biegłości. TakŜe na gruncie polskim introligator-złotnik był pracownikiem najwyŜszej kategorii, najlepiej opłacanym, i o ile pozwalały na to realia warsztatu, nie wykorzystywanym do innych robót.

„… stykałem się w późniejszej mej praktyce ze starszymi od siebie introligatorami, którzy z zazdrością patrzyli na zajęte przeze mnie stanowisko, poniewaŜ sztuki tłoczenia w złocie i kolorami na skórach i tkaninach nie posiadali... [właściciele zakładów] bali się iŜ nie będą w stanie mnie utrzymać i wypłacać...”4

W warsztatach, w których mistrzowie – właściciele nie pracowali osobiście razem z załogą, najwaŜniejszą osobą był „werkmistrz”, pierwszy czeladnik, pełniący de facto funkcję kierownika zakładu. Mistrz lub „werkmistrz” organizował codzienną pracę,

przydzielał zadania, rozdzielał materiały, kontrolował pracę. NajniŜej w hierarchii zawodowej stali uczniowie. Czas nauki, tzw. termin trwał w zawodzie introligatorskim ok. 3 lat. Przez pierwszy okres uczeń wykonywał prace pomocnicze (sprzątanie, palenie w piecu,

przynoszenie wody, posługi dla majstrowej i czeladników), następnie był wdraŜany w pracę. W drugiej części okresu nauki znał juŜ zwykle typowe, prostsze prace, które wykonywał samodzielnie, na równi z czeladnikami. Za swą pracę uczeń nie pobierał wynagrodzenia, traktowano to jako spłatę otrzymanego wykształcenia.

Ustalone zwyczajowe zasady wprowadzały hierarchiczny porządek społeczny obowiązujący w całym rzemiośle i w kaŜdym warsztacie. I tak np. czeladnikom nie wolno było utrzymywać stosunków z uczniami, z kolei tylko terminatorskiemu stanowi uchodziło bieganie na posyłki: robienie zakupów i odnoszenie gotowych prac klientom do domu. Stąd teŜ, gdy dowiadujemy się, Ŝe do Aleksandra Kraushara introligator osobiście przynosił oprawione ksiąŜki do domu, moŜna się domyślać, Ŝe nie był to majster cechowy, więcej nawet, był to zapewne chałupnik, który nikogo nie zatrudniał.

4

Prawo i zwyczaj zezwalały na pracę w rzemiośle członkom rodziny mistrza. Dotyczy to przede wszystkim Ŝon i córek majstra, stanowiących po części bezpłatną siłę roboczą, synowie mieli zwykle jakiś usankcjonowany prawnie tryb nauki i pracy.

Wprowadzona w 1816 roku Ustawa o zgromadzeniach dozwalała na swobodne prowadzenie zakładów i zarobkowanie. KaŜdy, kto mógł się wykazać zawodowym „uzdolnieniem”, tj. zaświadczeniem o odbyciu nauki zawodu i dysponował potrzebnym kapitałem, mógł uzyskać od władz miejskich prawo legalnego prowadzenia warsztatu (konsens). Inną konsekwencją ustawy było upowszechnienie się statusu robotnika –

pracownika dniówkowego, często nie przygotowanego do zawodu, a jedynie przyuczonego do wykonywania konkretnej czynności. Mimo iŜ w rzemiośle długo jeszcze trzymano się dawnych zwyczajów, to z czasem zaczęła upowszechniać się i ta kategoria ludzi pracy. W introligatorstwie w pierwszej kolejności objęło to kobiety, które nie miały moŜliwości przejścia normalnego trybu kształcenia zawodowego. Zatrudniano je przy prostych,

powtarzających się czynnościach. Falcowały i zbierały arkusze, szyły ksiąŜki. W zakładach o charakterze fabrycznym zatrudniano takŜe męŜczyzn, polecając im wykonywanie

powtarzalnych prac, np. obsługę maszyny czy transport. Z czasem, gdy płace w dobrze prosperujących fabrykach przewyŜszyły płace w rzemiośle, czeladnicy takŜe zaczęli zatrudniać się w fabrykach, czy to na stanowiskach kierowniczych, czy teŜ jako szeregowi pracownicy. Znane są takŜe przypadki, gdy majstrowie prowadzący własne zakłady likwidowali je, obejmując bardziej korzystne posady kierownicze w fabrykach5. Z kolei młodocianych pracowników chętnie rejestrowano jako uczniów, uzyskując w ten sposób bezpłatną siłę roboczą (płacono im tylko ekwiwalent za wyŜywienie, które naleŜało im się od pryncypała), nie gwarantując jednak rzetelnego nauczenia zawodu.

Praca w warsztacie introligatorskim nie polegała, jak w przypadku niektórych innych rzemiosł, na obróbce jednego rodzaju materiału, lecz na procesie wytwarzania jednego typu wytworu (oprawy ksiąŜki), złoŜonego z róŜnych elementów. JednakŜe główna grupa

materiałów, z którymi pracowali introligatorzy, były to wytwory papiernicze (papier czysty i odrukowany, uszlachetniany, tektura, karton, bibułka), stąd introligatorstwo zaliczano zwykle do grupy rzemiosł papierniczych. Nie zawsze jednak tak było, czasem łączono je w grupę rzemiosł skórzanych bądź poligraficznych.

Praca z róŜnymi rodzajami materiałów wymagała opanowania róŜnego rodzaju umiejętności i procedur. Praca z papierem i tekturą wymagała poznania cech

5 Aleksander Lengnich zlikwidował własny warsztat i objął kierownictwo introligatorni w zakładach Józefa Ungra.

charakterystycznych tych materiałów, ich zachowania się w róŜnych warunkach. NajwaŜniejszą było rozpoznawanie kierunku papieru i tektury, zastosowanie materiału o błędnym kierunku utrudniało samą pracę, często takŜe skutkowało złym efektem (oprawy „wykręcały się”). Podobne znaczenie miało stosowanie materiałów o zrównowaŜonej sile „ciągnienia” (materiał naklejany pod wpływem wilgotnego kleju rozciągał się, a wysychając – kurczył; zastosowanie niezrównowaŜonych materiałów groziło, iŜ okładki ksiąŜek

po wysuszeniu będą się rozchylać). Oprawianie ksiąŜek wymagało opanowania róŜnych czynności: ręcznego i maszynowego falcowania, krojenia, szycia, prasowania, klejenia. W wykonywaniu róŜnych innych wytworów stosowano takŜe barwienie, sztancowanie, tłoczenie, wiercenie, oklejanie i wiele innych. Prawidłowe zestawienie arkuszy w ksiąŜce, a następnie wytłoczenie tytułu czy innych napisów, wymagało takŜe umiejętności czytania, którą rzemieślnicy nie wszystkich profesji mogli się poszczycić.

Praca ze skórą polegała na jej krojeniu, podcinaniu, umiejętnym klejeniu, czasem takŜe barwieniu. Wymagała znajomości róŜnych gatunków skóry i zróŜnicowanego

postępowania z kaŜdą z nich. Z kolei barwienie dotyczyło takŜe innych materiałów, w tym szczególnie papieru. W mniejszym lub większym stopniu introligatorzy musieli znać rodzaje farb, ich sporządzanie i sposoby barwienia (w procesie oprawy często barwiono brzegi kart). Specyficznym barwnikiem były tu metale, zwłaszcza złoto, rzadziej srebro, które takŜe nakładano na brzegi kart oraz stosowano do wyciskania wzorów: umiejętność ta naleŜała do najtrudniejszych.

UŜywanie do opraw płócien wymagało znajomości ich gatunków, orientacji w

źródłach ich nabycia, oraz umiejętnego postępowania z kaŜdym z nich. Niektóre tkaniny, jak np. jedwab czy rzadko tkane płótno lniane wymagały specjalnego traktowania: by uniknąć przesiąknięcia kleju i wystąpienia plam i zacieków stosowano sposób pośredni nakładania kleju, tj. klej smarowano na szkło, delikatnie przykładano doń tkaninę, która tylko

powierzchniowo chwytała odrobinę kleju, a następnie przyklejano w odpowiednim miejscu. Pewna cecha fizjologiczna – silne pocenie się rąk - było przeciwwskazaniem w

podejmowaniu pracy w introligatorni, gdyŜ groziło niszczeniem wraŜliwego na wilgoć płótna angielskiego.

Sporządzanie z drewna okładzin lub elementów wyrobów galanteryjnych wymagało prac z pogranicza stolarstwa czy snycerki (piłowanie, heblowanie, profilowanie odpowiednich kształtów).

Wprowadzenie maszyn do zakładów introligatorskich stworzyło konieczność poznania wiedzy technicznej. Introligatorzy musieli nauczyć się obsługiwać maszyny, nastawiać

Ŝądane parametry, konserwować, wymieniać zuŜywające się elementy, naprawiać, a w razie potrzeby takŜe rozmontować, a potem złoŜyć maszynę (np. przy przeprowadzce). W wielu zakładach dochodziło do specjalizacji – niektórzy pracownicy przygotowywali maszynę do pracy i nastawiali parametry, a bieŜącą obsługą zajmowali się przyuczeni, szeregowi robotnicy. Wprowadzenie napędu mechanicznego wymagało poznania zasady motoru i umiejętności jego obsługi, to samo dotyczyło wprowadzonej następnie elektryczności.

Prowadzenie zakładu wiązało się z zagadnieniami prawnymi, administracyjnymi i finansowymi, a takŜe działalnością rynkową (pozyskiwanie zamówień i zbyt wytworzonych produktów). Dobrze prosperujący warsztat wymagał inwestycji, umiejętnego korzystania z kredytów, zakupu odpowiednich urządzeń i utensyliów.

Istotnym elementem oprawy jest jej strona wizualna. Do introligatora naleŜy dobór i zestawienie kolorystyczne, gatunkowe i fakturalne materiałów oraz dobór właściwej techniki zdobienia. Do przygotowania dobrego projektu z kolei potrzebne są uzdolnienia

i umiejętności rysunkowe, znajomość podstaw kompozycji, orientacja w panujących modach, trendach, czy teŜ świadomość stylów historycznych i ogólna ogłada w zakresie sztuki.

Pomocą były tu wzorniki oraz przykłady kompozycji publikowane w zawodowych podręcznikach. Niestety nie było takich publikacji w języku polskim, fachowcy mogli korzystać jedynie z wydawnictw zagranicznych, obcojęzycznych.

20. Wzory projektowania opraw z podręczników: holenderskiego z 1806 oraz francuskiego z 1840 roku

Jak więc widać, dla sprostania wszystkim aspektom zawodu introligatorskiego wymagany był długi szereg rozmaitych predyspozycji i nabytych umiejętności. Poszczególni rzemieślnicy w róŜnym stopniu opanowywali róŜne umiejętności, w róŜnych okresach róŜne elementy wpływały na ich powodzenie. Z pewnością warszawski rynek pracy introligatorskiej nie umoŜliwiał dostatecznego wykształcenia zawodowego i tylko ci, którzy przybyli z obcych

ośrodków, lub odbyli dokształcającą wędrówkę osiągali wyŜszy poziom prac. Jednocześnie jednak panował pogląd, iŜ introligatorstwo jest zawodem o niewielkiej trudności i wiele osób chwytało się go, po przyuczeniu do podstawowych prac. Powodowało to wzrost zatrudnienia w branŜy, konkurencję na rynku pracy, spadek wynagrodzeń, a w końcu bezrobocie, które często dotykało lepiej wykształconych i Ŝądających wyŜszej zapłaty pracowników. W efekcie spadał poziom rzemiosła, zawęŜały się specjalności, narastał prymitywizm.

Istnieje bardzo mało źródłowych przekazów co do codziennego funkcjonowania warsztatów; pozwalają one na „wczucie się” w jego realia i atmosferę. W rozmówkach polsko-rosyjskich i polsko-rosyjsko-francuskich z 1. połowy XIX wieku zamieszczono kilka zwrotów przydatnych w kontakcie z rzemieślnikiem-introligatorem. Były to między innymi:

„- Dzień dobry przyjacielu, czy ci przyniesiono robotę ode mnie? - Nie prosiłem ani o złocenie brzegów ani o listewki na okładkach. - Mogłeś był je oprawić w safian, ale jak najprościej tylko.

- A uwaŜaj WMPan dobrze na przestrogi szpilką przypięte do kaŜdego dzieła ode mnie ci przysłanego. - Papier wodny będzie planowany (to jest w wodzie klejowej maczany).

- Opraw mi w papier ksiąŜki szkolne.

- Poprzekładaj takŜe papierem czystym ksiąŜki gospodarskie

- OprawŜe mi starannie w skórę tomy do mojej biblioteki przeznaczone. - Przyniosłem Panu ksiąŜki, które mi Pan dałeś do oprawy.

- Mam tu jeszcze ksiąŜki złoŜone w arkuszach, które moŜesz wziąć z sobą. - Te trzeba oprawić w półskórek, a resztę w tekturę.

- Czy oprawy w papier (tekturę) trzeba oberŜnąć?”6

Jak z nich widać, przedmiotem zamówienia introligatorskiego były takie kwestie jak rodzaj okładki, zdobienie lub jego brak, obcięcie brzegów ksiąŜki, przeklejenie papieru, a takŜe Ŝyczenia specjalne, takie jak wykonanie ksiąŜki interfoliowanej. Klienci bardziej wymagający przyczepiali do kaŜdego tomu karteczkę ze swymi Ŝyczeniami.

Kilka ciekawych wzmianek spotkać moŜna we wspomnieniach introligatorów. Warto im się przyjrzeć, choć Ŝadne z nich nie dotyczy introligatorstwa warszawskiego. Teksty o introligatorniach krakowskich oraz o lwowskiej firmie Wierzbickiego sięgają w głąb XIX wieku:

„Ówczesne introligatornie prawie w niczym nie róŜniły się od pracowni oprawiaczy ksiąŜek z przed kilku wieków. Te same narzędzia i sprzęty jak: heftlada do szycia, hebel do obcinania, prasy, stemple, kociołek z klejem, skopek z klajstrem, młot i kamień do zbijania. ”7

6 Rozmowy polsko-rossyjsko-francuskie, bm.r. (ok. 1800), s. 18-21; Rozmowy polsko-rossyjskie z polecenia Rady

Wychowania Publicznego..., Warszawa: druk. J. Węckiego 1836, s. 228-230.

7 K. Hałaciński, O krakowskich introligatorach ubiegłego wieku, Kraków: Towarzystwo Miłośników KsiąŜki

„...przypominał dawne czasy, jak to w dziewiątym dziesiątku ubiegłego wieku (około 1882-5) pracował u największego artysty-introligatora lwowskiego Wierzbickiego. Były to czasy, kiedy u nas jeszcze heblem ksiąŜki obcinano, a jednak Wierzbicki miał juŜ maszynę do obcinania z kołem. Trzeba było jednak kręcić kołem ostroŜnie aŜ do szpaltu i zaraz zawracać z powrotem w drugą stronę, inaczej by nóŜ (gdyby miał tyle siły) przeciął maszynę na dwoje i wszedł aŜ do podłogi. (...) Maszynę do złocenia miał Wierzbicki własnej konstrukcji. Gdy ogrzali ją duszami, skręciła się płyta górna z Ŝelaznej blachy kuta i pismo odleciało. Składaj więc na nowo. Wreszcie okładki gotowe, tylko... trzeba było jeszcze z „winkielaka” dobić ręcznie brakujące 3 litery. Tak wyglądała pierwsza masowa robota.”8

We wspomnieniach Stanisława Haremzy znalazły się opisy firm w których pracował w Poznaniu i podczas pobytu w Niemczech na początku XX wieku:

„...w warsztacie zajęcie nie było zbyt urozmaicone, mieliśmy bowiem przede wszystkim masówkę, czyli pracę nakładową. (...) Bardzo rzadko przychodził do naszego warsztatu klient prywatny. Jeśli to się zdarzyło, wtedy pracę taką wykonywał sam mistrz, nie pozwalając nawet popatrzeć, w jaki sposób ją wykonuje. Było nas w warsztacie dwóch uczniów, czeladnik (szwagier mistrza) oraz mistrz. Prócz tego pracowały dla nas kobiety, które kiedyś zatrudnione były w introligatorni, a po zamąŜpójściu dorabiały sobie, składając arkusze.

(…) W zakładzie otrzymałem stanowisko przy krajarce bez napędu elektrycznego. Przypomniał mi się Poznań. NajwaŜniejsze jednak, Ŝe miałem sposobność zapoznać się z oprawą specjalną ksiąg handlowych oraz brulionów, miały one wtedy czerwone brzegi i ceratową okładzinę. Praca była dokładnie podzielona: dwóch czeladników przyrządzało arkusze do szycia, kobiety szyły ręcznie (maszyn nie mieli jeszcze), ja zaklejałem i obcinałem, werkmistrz marmurkował, dwóch wykańczało, a jeden paginował.

(…) W Marburgu rozpocząłem moją drugą naukę. Warsztat był mały, zatrudniał czterech czeladników-wolontariuszy, jednego ucznia oraz złotnika. (...) KaŜdy z nas musiał samodzielnie oprawić przydzielone ksiąŜki. Przed szyciem jednak nasz mistrz przeglądał kaŜdą ksiąŜkę i zaznaczał usterki, które naleŜało usunąć. Następnie wykrawał papier na przedkładki oraz wydawał cały materiał potrzebny do wykończenia kaŜdej ksiąŜki. Jedynie tekturę przykrawaliśmy sobie sami.

(…) Zakład nasz zatrudniał stale 6 czeladników, 2 złotników ręcznych, 1 maszynowego, 2 panienki do szycia oraz 2 uczniów. Mistrz sam rysował i projektował tylko, a małŜonka obsługiwała klientów. Przyjmowano jedynie prace wytworne. W tym właśnie czasie wykonywano Złotą księgę dla miasta Frankfurtu, oprawioną w białą świńską skórę. Na wierzchu został umieszczony herb: biały orzeł na czerwonym tle. Intarsję i złocenia wykonano ręcznie. Piękne rzeczy wychodziły z tego warsztatu, szły nawet za ocean. A co za wspaniałe skóry!

Wszystkie według przepisów zjazdu bibliotekarzy, wyprawiane i farbowane trwałymi barwnikami9.

(…) Była to księgarnia połączona ze sklepem towarów biurowych i papierniczych i obrazów. Warsztat introligatorski stanowił dział oddzielny. Klientem stałym był magistrat miasta Gniezna, prócz tego klientela prywatna. Praca była urozmaicona, od najprostszej do najwytworniejszej, od ksiąŜek aŜ do obrazów oraz wyrobu

8 A. Semkowicz, O tradycji zawodowej, „Polska Gazeta Introligatorska” 1929 nr 5 s. 56.

9 J. Kuglin, Poligrafia ksiąŜki, Wrocław: Ossolineum 1968 s. 337: „Stowarzyszenie Society of Arts w Anglii i Verein der Deutschen Bibliothekare, które w krajach swoich podjęły moralną pieczę nad sprawą oprawy ksiąŜki, wymagają, by skóra przeznaczona do oprawy odznaczała się wysoką jakością: do opraw uŜyć moŜna tylko skóry koziej, świńskiej, cielęcej, bydlęcej i owczej, wolno ją garbować tylko w korze dębowej, bez uŜycia

chemicznych środków garbujących, szybko działających, nie wolno skórze nadawać sztucznego lica, a przy farbowaniu nie wolno uŜyć siarki, kwasów i soli mineralnych.”

pudełek. Po 14 dniach próby otrzymałem upowaŜnienie do samodzielnego prowadzenia warsztatu wraz z kalkulacją.”10

Z kolei Aleksander Semkowicz zetknął się podczas swego pobytu w Niemczech z zarówno z warsztatem rzemieślniczym jak i introligatornią fabryczną:

„Czas pracy trwał dziennie 11 godzin. Pracownia stosunkowo dość wielka, rozdzielona na parter i trzy piętra, lecz wymaganiom wzorowej szkoły mało odpowiadająca. Powietrze w pracowni duszne i niezdrowe. W parterze urządzono tzw. „Presserei” t.j. dział złocenia maszynowego; pierwsze piętro obejmowało roboty prywatne, na drugim piętrze pracował złotnik brzegów i robotnice szyjące ksiąŜki na heftladach, gdyŜ maszyn do szycia nie było, trzecie piętro zajmowali uczniowie do nauki złocenia ręcznego.

...jeśli kto dzień cały przy płomieniu gazowym stoi, jak ja, wstrzymując oddech, aby nie puścić w ruch