• Nie Znaleziono Wyników

IRENA KUFA

W dokumencie Zwrot, R. 41 (1989), Nry 1-12 (Stron 100-103)

O nauczycielce Irenie Kufa ze Szkoły Pod­

stawowej z Polskim Językiem Nauczania w Czeskim Cieszynie jedna z jej byłych u- czennic powiedziała, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Dlate­

go też pierwsze pytanie, które zadałam mo­

jej rozmówczyni (w przerwie popołudnio­

wych zajęć z uczniami) brzmiało:

— Co najbardziej pociąga panią w za­

wodzie nauczycielki?

— Powiem krótko: lubię bardzo pracę z dziećmi. Lubię ten swój zawód, zresztą inaczej chyba nie mogłabym go wykony­

wać. Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że są być może młodzi ludzie, którzy postanawiają studiować na wydziale peda­

gogicznym i uczyć się zawodu nauczyciela z braku innych, ich zdaniem atrakcyjniej­

szych możliwości, którzy traktują pracę w szkole jako ,,zlo konieczne". Ja uczę pol­

skiego i czeskiego. Zaczynałam w roku 1971, tu, w czeskocieszyńskiej szkole pod­

stawowej, jestem od roku 1976. Przedtem uczyłam w powiecie frydecko-misteckim.

— Na pewno zawód nauczyciela jest fas­

cynujący i jedyny w swoim rodzaju. Nie wierzę jednakże, że nie ma w nim stron ciemniejszych, spraw uciążliwych, momen­

tów zwątpienia i znużenia . . .

— Oczywiście, jak każdy inny zawód, także ten mój nie jest jednym i nieprzerwa­

nym pasmem radości, sukcesów i zadowo­

lenia. Problemów nie brakuje. Wydaje mi się na przykład, że wyraźnie za często,, na­

wiedzają" szkolnictwo przeróżne reformy, zmiany. Ledwie człowiek do czegoś jako tako się przyzwyczai, już szykuje się coś nowego. W ciągu 17 lat, które spędziłam za katedrą, przeżywałam już podaj trzy refor­

my, większe lub mniejsze. Zmieniają się przy takich okazjach podręczniki, plany, koncepcja nauczania.

— Wiele zmian niesie samo życie . . .

— Zgoda, ale szczególnie w szkolnictwie trzeba robić wszystko, aby ustrzec się zmian i decyzji pochopnych. Uważam bo­

wiem, że dzieci wbrew pozorom pozostają takie same. Stawiamy natomiast przed nimi stale wyższe i wyższe wymagania. Ilu ucz­

niów podoła im dziś, za dziesięć l at ?. . . Z drugiej strony, jeżeli już chodzi o zmiany, to pocieszam się, że nam, nau­

czycielom, nie grozi przynajmniej popad- nięcie w stereotyp, w rutynę. Człowiek mu­

si stale się uczyć, dokształcać, dostosowywać — słowem być na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się wokół niego.

Jednakże mimo wszystko za wiele czasu

i energii pochłaniają sprawy uboczne, cza­

su. który należałoby poświęcić wychowa­

niu dzieci i młodzieży. Wtłaczamy swoim podopiecznym do głów ogromne ilości wiedzy. Na wychowanie, na kształtowanie postaw, poglądów często nie staje miejsca, czasu.

— Zmodernizowana przed czasem kon­

cepcja nauczania zdążyła już się zestarzeć

— w ubiegłym roku po raz pierwszy prze­

cież zdawano matury już „po nowemu".

Można zatem pokusić się o ocenę jej sku­

teczności?

— Nie czuję się na tyle kompetentna, aby oceniać aktualną koncepcję nauczania, zresztą stale coś się w niej zmienia i ulep­

sza. Wiem tylko tyle, że jeżeli w klasie jest czterdziestka uczniów (a takie klasy nie są wyjątkiem), to gdzie tu jest miejsce na tak bardzo uwypuklaną w aktualnej koncepcji

„indywidualną pracę z dzieckiem"? Na rozwijanie zainteresowań, prowadzenie wybitnie uzdolnionych uczniów i otaczanie opieką tych słabszych? Ow­

szem. założenia są jak najbardziej słuszne, ale realia, samo życie — to całkiem inna sprawa.

— Powiedziała pani przed chwilą, że dzieci pozostają takie same — niezależnie od zmieniających się wymagań, od takich czy innych koncepcji nauczania. Jednakże przecież nietrudno zaobserwować, że dzi­

siejsze dzieci zachowują się całkiem ina­

czej niż ich rówieśnicy przed 20 laty, że mają inne oczekiwania, inne aspiracje, inne potrzeby. . .

— Dzieci są takie same w tym sensie, że zawsze — tak samo dziś, jak przed laty — stanowią zwierciadło nas, dorosłych. Są ta­

kie, jak wychowujący je i otaczający je lu­

dzie. Dzieci są takie, jak rodzina, jak szkoła . . . Nie są ani lepsze, ani gorsze od tych sprzed lat, tak samo przyswajają so­

bie postawy i zachowania dorosłych.

W rodzinach, gdzie wartości materialne wynoszone są na piedestał, gdzie pieniądz jest wszystkim — dziecko wzrasta w uwiel­

bieniu dla pieniądza. Jeżeli mówimy, że dziecko wszystko ocenia dzisiaj przez pryzmat pieniędzy, to właśnie dlatego, że tak postępują dorośli, że gdzieś się tego nauczyło.

— Wiele m ówi się ostatnio o problem ie niechęci dzieci do nauki, do szkoły. Często można usłyszeć, że dzieci są zestresowa­ szkoła". Chyba dzieci nie kamuflowały prawdziwych uczuć pisząc, że lubią szkołę, że lubią tu przychodzić. A jeżeli ktoś nie znosi szkoły? Na ogól dzieje się tak dlate­

go. że jest odrzucany przez kolektyw lub że ma kłopoty z nauką. Nauczyciel powinien orientować się w takich problemach i usu­

wać je.

— Wiele dzieci, także w szkołach podsta­

wowych, narzeka na zbyt wielkie o b ­ dzielnic Czeskiego Cieszyna. Uczniowie wcześnie rano wychodzą z domu i wracają późnym popołudniem. Staramy się nie przesadzać w zadawaniu lekcji do domu.

ale w niektórych wypadkach jest to nie­

uniknione - nie jesteśmy w stanie całego materiału przerobić na lekcjach. W konsek­

wencji to prawda, że uczeń musi w domu wiele czasu poświęcić na naukę. Tym bar­

dziej, że teraz w szkole nie ma lekcji, że tak powiem, relaksowych, ulgowych. Dawniej, pamiętamy, na przykład śpiew czy zajęcia plastyczne to były właśnie takie lekcje, na których można było odpocząć, odprężyć

[ 1 5 ]

się. Teraz nie można już tego powiedzieć.

— Zmieńmy teraz temat. Jakie wartości moralne, etyczne, jako nauczycielka i mat­

ka, uważa pani za najważniejsze?

— W pierwszym rzędzie wymieniłabym tolerancję. Szacunek do drugiego człowie­

ka, do jego pracy.

— Czy trudno dzieci nauczyć tolerancji?

— To zależy znowu od wychowania w rodzinie. Niektóre dzieci doskonale rozu­

mieją, o co mi chodzi, dla innych pojęcie tolerancji to pusty dźwięk.

— Czy decydując się na zawód nauczy­

cielki a także później, w początkach pracy zawodowej, miała pani przed oczyma jakiś konkretny wzór pedagoga?

— W mojej dawnej szkole w Sibicy uczyła pani Makówkowa, dyrektorem był pan Mandrysz, niewątpliwie oboje wywarli na mnie duży wpływ, bo podobno już od pierwszej klasy szkoły podstawowej chciałam być nauczycielką. Potem uczęsz­

czałam do szkoły czeskocieszyńskiej i tu znowu wzorem nauczycielki była dla mnie Anna Krzywori, polonistka. No i potem w gimnazjum dużo zawdzięczam profesor Zarembowej, też polonistce. Tak więc na polonistykę na Wydziale Pedagogicznym w Ostrawie zdecydowałam się raczej nie­

przypadkowo. Mogę powiedzieć, że praca w szkole marzyła mi się od dziecka i że marzenie to ziściło się w całej pełni.

— Gdyby jeszcze raz przyszło wybierać, to czy decyzja byłaby taka sama?

— Niewątpliwie. Pomimo wielu proble­

mów, które zawód nauczyciela z sobą nie­

sie, pomimo tych torb zeszytów do popra­

wiania, które noszę codziennie do domu i nad którymi często ślęczę do późnej no­

cy. Nie widzę jednakże siebie w innym za­

wodzie.

— I jeszcze znajduje pani czas i ochotę na pracę społeczną . . .

— Tak, jestem członkinią KPCz, prze­

wodniczącą rady zakładowej, członkinią Koła PZKO w Cz. Cieszynie-Centrum. Pięć lat tańczyłam w zespole „Sibica“. Od 1975 roku jestem członkinią chóru ,,Harfa“, od pewnego czasu — członkiem jego zarządu.

— Uważa pani, że praca społeczna jest nauczycielowi w jakiś sposób potrzebna?

— Wydaje mi się, że nauczyciel, skoro już raz wybrał ten zawód, nie może uchylać się od pracy społecznej. Jak bowiem uczyć dzieci życia wśród ludzi i dla ludzi, a same­

mu zamykać się w swoich czterech ścia­

nach ? To najprostsze — wymawiać się bra­

kiem czasu. Moi synowie obaj tańczą w „Olzie“, starszy dojeżdża na próby z u- czelni w Ołomuńcu. Nie dziwią się, kiedy ja wychodzę na próby, na imprezy, wszyscy bowiem traktujemy to jako sprawę całkowi­

cie oczywistą. Duże oparcie mam też w mężu, zresztą uważam, że atmosfera pa­

nująca w domu rodzinnym, wzajemny sza­

cunek i zaufanie — to wartości nie dające się zastąpić niczym. Staram się tę prawdę przekazać również własnym uczniom.

HENRYKA BITTMAR

[ 16]

W dokumencie Zwrot, R. 41 (1989), Nry 1-12 (Stron 100-103)