O nauczycielce Irenie Kufa ze Szkoły Pod
stawowej z Polskim Językiem Nauczania w Czeskim Cieszynie jedna z jej byłych u- czennic powiedziała, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Dlate
go też pierwsze pytanie, które zadałam mo
jej rozmówczyni (w przerwie popołudnio
wych zajęć z uczniami) brzmiało:
— Co najbardziej pociąga panią w za
wodzie nauczycielki?
— Powiem krótko: lubię bardzo pracę z dziećmi. Lubię ten swój zawód, zresztą inaczej chyba nie mogłabym go wykony
wać. Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że są być może młodzi ludzie, którzy postanawiają studiować na wydziale peda
gogicznym i uczyć się zawodu nauczyciela z braku innych, ich zdaniem atrakcyjniej
szych możliwości, którzy traktują pracę w szkole jako ,,zlo konieczne". Ja uczę pol
skiego i czeskiego. Zaczynałam w roku 1971, tu, w czeskocieszyńskiej szkole pod
stawowej, jestem od roku 1976. Przedtem uczyłam w powiecie frydecko-misteckim.
— Na pewno zawód nauczyciela jest fas
cynujący i jedyny w swoim rodzaju. Nie wierzę jednakże, że nie ma w nim stron ciemniejszych, spraw uciążliwych, momen
tów zwątpienia i znużenia . . .
— Oczywiście, jak każdy inny zawód, także ten mój nie jest jednym i nieprzerwa
nym pasmem radości, sukcesów i zadowo
lenia. Problemów nie brakuje. Wydaje mi się na przykład, że wyraźnie za często,, na
wiedzają" szkolnictwo przeróżne reformy, zmiany. Ledwie człowiek do czegoś jako tako się przyzwyczai, już szykuje się coś nowego. W ciągu 17 lat, które spędziłam za katedrą, przeżywałam już podaj trzy refor
my, większe lub mniejsze. Zmieniają się przy takich okazjach podręczniki, plany, koncepcja nauczania.
— Wiele zmian niesie samo życie . . .
— Zgoda, ale szczególnie w szkolnictwie trzeba robić wszystko, aby ustrzec się zmian i decyzji pochopnych. Uważam bo
wiem, że dzieci wbrew pozorom pozostają takie same. Stawiamy natomiast przed nimi stale wyższe i wyższe wymagania. Ilu ucz
niów podoła im dziś, za dziesięć l at ?. . . Z drugiej strony, jeżeli już chodzi o zmiany, to pocieszam się, że nam, nau
czycielom, nie grozi przynajmniej popad- nięcie w stereotyp, w rutynę. Człowiek mu
si stale się uczyć, dokształcać, dostosowywać — słowem być na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się wokół niego.
Jednakże mimo wszystko za wiele czasu
i energii pochłaniają sprawy uboczne, cza
su. który należałoby poświęcić wychowa
niu dzieci i młodzieży. Wtłaczamy swoim podopiecznym do głów ogromne ilości wiedzy. Na wychowanie, na kształtowanie postaw, poglądów często nie staje miejsca, czasu.
— Zmodernizowana przed czasem kon
cepcja nauczania zdążyła już się zestarzeć
— w ubiegłym roku po raz pierwszy prze
cież zdawano matury już „po nowemu".
Można zatem pokusić się o ocenę jej sku
teczności?
— Nie czuję się na tyle kompetentna, aby oceniać aktualną koncepcję nauczania, zresztą stale coś się w niej zmienia i ulep
sza. Wiem tylko tyle, że jeżeli w klasie jest czterdziestka uczniów (a takie klasy nie są wyjątkiem), to gdzie tu jest miejsce na tak bardzo uwypuklaną w aktualnej koncepcji
„indywidualną pracę z dzieckiem"? Na rozwijanie zainteresowań, prowadzenie wybitnie uzdolnionych uczniów i otaczanie opieką tych słabszych? Ow
szem. założenia są jak najbardziej słuszne, ale realia, samo życie — to całkiem inna sprawa.
— Powiedziała pani przed chwilą, że dzieci pozostają takie same — niezależnie od zmieniających się wymagań, od takich czy innych koncepcji nauczania. Jednakże przecież nietrudno zaobserwować, że dzi
siejsze dzieci zachowują się całkiem ina
czej niż ich rówieśnicy przed 20 laty, że mają inne oczekiwania, inne aspiracje, inne potrzeby. . .
— Dzieci są takie same w tym sensie, że zawsze — tak samo dziś, jak przed laty — stanowią zwierciadło nas, dorosłych. Są ta
kie, jak wychowujący je i otaczający je lu
dzie. Dzieci są takie, jak rodzina, jak szkoła . . . Nie są ani lepsze, ani gorsze od tych sprzed lat, tak samo przyswajają so
bie postawy i zachowania dorosłych.
W rodzinach, gdzie wartości materialne wynoszone są na piedestał, gdzie pieniądz jest wszystkim — dziecko wzrasta w uwiel
bieniu dla pieniądza. Jeżeli mówimy, że dziecko wszystko ocenia dzisiaj przez pryzmat pieniędzy, to właśnie dlatego, że tak postępują dorośli, że gdzieś się tego nauczyło.
— Wiele m ówi się ostatnio o problem ie niechęci dzieci do nauki, do szkoły. Często można usłyszeć, że dzieci są zestresowa szkoła". Chyba dzieci nie kamuflowały prawdziwych uczuć pisząc, że lubią szkołę, że lubią tu przychodzić. A jeżeli ktoś nie znosi szkoły? Na ogól dzieje się tak dlate
go. że jest odrzucany przez kolektyw lub że ma kłopoty z nauką. Nauczyciel powinien orientować się w takich problemach i usu
wać je.
— Wiele dzieci, także w szkołach podsta
wowych, narzeka na zbyt wielkie o b dzielnic Czeskiego Cieszyna. Uczniowie wcześnie rano wychodzą z domu i wracają późnym popołudniem. Staramy się nie przesadzać w zadawaniu lekcji do domu.
ale w niektórych wypadkach jest to nie
uniknione - nie jesteśmy w stanie całego materiału przerobić na lekcjach. W konsek
wencji to prawda, że uczeń musi w domu wiele czasu poświęcić na naukę. Tym bar
dziej, że teraz w szkole nie ma lekcji, że tak powiem, relaksowych, ulgowych. Dawniej, pamiętamy, na przykład śpiew czy zajęcia plastyczne to były właśnie takie lekcje, na których można było odpocząć, odprężyć
[ 1 5 ]
się. Teraz nie można już tego powiedzieć.
— Zmieńmy teraz temat. Jakie wartości moralne, etyczne, jako nauczycielka i mat
ka, uważa pani za najważniejsze?
— W pierwszym rzędzie wymieniłabym tolerancję. Szacunek do drugiego człowie
ka, do jego pracy.
— Czy trudno dzieci nauczyć tolerancji?
— To zależy znowu od wychowania w rodzinie. Niektóre dzieci doskonale rozu
mieją, o co mi chodzi, dla innych pojęcie tolerancji to pusty dźwięk.
— Czy decydując się na zawód nauczy
cielki a także później, w początkach pracy zawodowej, miała pani przed oczyma jakiś konkretny wzór pedagoga?
— W mojej dawnej szkole w Sibicy uczyła pani Makówkowa, dyrektorem był pan Mandrysz, niewątpliwie oboje wywarli na mnie duży wpływ, bo podobno już od pierwszej klasy szkoły podstawowej chciałam być nauczycielką. Potem uczęsz
czałam do szkoły czeskocieszyńskiej i tu znowu wzorem nauczycielki była dla mnie Anna Krzywori, polonistka. No i potem w gimnazjum dużo zawdzięczam profesor Zarembowej, też polonistce. Tak więc na polonistykę na Wydziale Pedagogicznym w Ostrawie zdecydowałam się raczej nie
przypadkowo. Mogę powiedzieć, że praca w szkole marzyła mi się od dziecka i że marzenie to ziściło się w całej pełni.
— Gdyby jeszcze raz przyszło wybierać, to czy decyzja byłaby taka sama?
— Niewątpliwie. Pomimo wielu proble
mów, które zawód nauczyciela z sobą nie
sie, pomimo tych torb zeszytów do popra
wiania, które noszę codziennie do domu i nad którymi często ślęczę do późnej no
cy. Nie widzę jednakże siebie w innym za
wodzie.
— I jeszcze znajduje pani czas i ochotę na pracę społeczną . . .
— Tak, jestem członkinią KPCz, prze
wodniczącą rady zakładowej, członkinią Koła PZKO w Cz. Cieszynie-Centrum. Pięć lat tańczyłam w zespole „Sibica“. Od 1975 roku jestem członkinią chóru ,,Harfa“, od pewnego czasu — członkiem jego zarządu.
— Uważa pani, że praca społeczna jest nauczycielowi w jakiś sposób potrzebna?
— Wydaje mi się, że nauczyciel, skoro już raz wybrał ten zawód, nie może uchylać się od pracy społecznej. Jak bowiem uczyć dzieci życia wśród ludzi i dla ludzi, a same
mu zamykać się w swoich czterech ścia
nach ? To najprostsze — wymawiać się bra
kiem czasu. Moi synowie obaj tańczą w „Olzie“, starszy dojeżdża na próby z u- czelni w Ołomuńcu. Nie dziwią się, kiedy ja wychodzę na próby, na imprezy, wszyscy bowiem traktujemy to jako sprawę całkowi
cie oczywistą. Duże oparcie mam też w mężu, zresztą uważam, że atmosfera pa
nująca w domu rodzinnym, wzajemny sza
cunek i zaufanie — to wartości nie dające się zastąpić niczym. Staram się tę prawdę przekazać również własnym uczniom.
HENRYKA BITTMAR
[ 16]