• Nie Znaleziono Wyników

KONKURS CZYTELNICZY DLA SZKÓL ŚREDNICH

W dokumencie Zwrot, R. 41 (1989), Nry 1-12 (Stron 153-157)

NA BAŁKANY I DALEJ

KONKURS CZYTELNICZY DLA SZKÓL ŚREDNICH

Jedną z tradycyjnych, sprawdzonych form działalności Sekcji Czytelniczo-Bibliotekarskiej ZG PZKO jest organizowany już od lat konkurs czytelniczy dla młodzieży szkolnej.

W listopadzie i 7 grudnia ub. roku odbyły się eliminacje obwodowe i centralne dla młodzieży szkół podstawowych, 14 grudnia miał miejsce finał konkursu dla szkół średnich. Jego tematem był „Pan Tadeusz“ Adama Mickiewicza, zaś pozycję tę wybrano m. in. ze względu na przypada­

jącą 24 grudnia ub. roku 190. rocznicę urodzin Poety. Konkurs odbył się w Karwinie-Frysztacie, w Oddziale Literatur Narodowych Powiatowej Biblioteki; jego kierowniczka — Helena Legowicz, wraz z Aleksandrą Humel i Marią Grzegorz opracowały pytania. Odpowiedzi na nie wykazały, że młodzież czeskocieszyńskich i orłowskich klas Gimnazjum, Średniej Szkoły Ekonomicznej, Technikum Maszynowego, Średniej Szkoły Rolniczej i Średniej Szkoły Zdrowotnej (kolejność wymieniona wg zajętych miejsc) ma dużą wiedzę dotyczącą samej epopei, a także jej tła histo­

rycznego.

SCB planuje, by w ramach pogłębiania zainteresowania polską książką również wśród do­

rosłych czytelników, ogłosić w bieżącym roku konkurs czytelniczy dla członków terenowych Kół PZKO i wziąć w nim „na warsztat" również „Pana Tadeusza". Ciekawe, czy propozycja taka spotka się z odzewem terenu . . .

(hak) KONKURS WIEDZY O POLSCE ralny PRL w Ostrawie (konsul Jan Gaze byl przewodniczącym jury), ZG PZKO, redakcja

„C o wiesz o Polsce" — pod takim tytułem od- „Gazetki Pioniera“ i SRPS.

bywał się w PSP w Karwinie-Nowym Mieście W kategorii młodszej (klasy 5—6) zwyciężył konkurs dla uczniów klas 5—8. Konkurs byl Zenon Raszyk przed Romanem Raszką i Re-indywidualny, należało się w nim wykazać natą Lugsch. W kategorii klas 7—8 pierwsze wiedzą dotyczącą historii, geografii i kultury miejsce zajęła Alina Procner, drugie Krystyna Polski oraz wynikami polskich olimpijczyków Michalec a trzecie Katarzyna Żwak.

w Seulu. Final konkursu odbył się 25 listopada Inicjatorem i głównym organizatorem tego ub. roku dla uczczenia 70. rocznicy odzyska- konkursu byl nauczyciel, a zarazem szczepo-nia przez Polskę niepodległości. Nagrody dla wy Szczepu Pionierskiego im. Janusza Kor-zwycięzców ufundowali: Konsulat Gene- czaka Stanislaw Folwarczny. (hak)

cęłcszerta

WETERANIK

Znasz już to słowo.

Teraz pora poznać jego sens.

Zabierz przyjaciół i przyjdź potańczyć, porozmawiać, poszaleć.

Sobota 18 lutego, godz. 19, hotel Piast.

Przeczytaj to jeszcze raz i zapam iętaj!

[ 6 7 ]

. STANISŁAW KRAUS

i i / i i i i

r a s i r e / i ^ c l x i

OKARYNA

Gdóż to tak strasznie szumnie gro, kansi hanej pod łasym? — pyto sie stary turysta spotkanej na ceście baby.

— Ale to taki stary dziwok, Młynek Jura go od downa nazywajóm. Kapkę pastyrz, kapkę raubczyk, gdóż go tam wiy, co ón naprowde je — odpowiado baba.

Postowoi turysta, postowoł, na koniec siod na kamyniu przi ceście i posłócho.

A grani sie rozlygało taki strasznie szumne, że nie chciało sie mu iść dali. Niedzielne dopołedni było jako stwórzone na posló- chani. Słoneczko już byto szwarnie wyso­

ko, a spod łasa niósły sie pieśniczki nejroz- maitsze od „Kiedy ranne" po „O gwiazdeczko" i jeszcze insze. Ludzie, co szli do kościoła, uśmiychali sie pobłażliwie, poglądali na turystę, co siedzi na kamyniu i posłócho, ale szli dali, bo na kościele już zwóniło. Po chodniku jeszcze rządzili, że okaryna w rękach Jury Młynka zamiynio sie isto na jakisi inszy instrumynt, że przeca na takim gliniannym oszczypku by nie szło tak pieknie zapiskać.

Pos se Jura owce, piskoł, a óny chodziły za nim jako urzeczone. Nie musioł ich nig­

dy zaganiać, bo sie go dzierżały i nie roz­

chodziły sie nigdzi. Kożuch jego, w kierym chodził w zimie, w lecie, już z daleka było czuć owczyną, a zamaszczóny od wełny byl tak, że choćby padało, to nie

przemok-nył. Jak prziszło polednie, to zawrził barany do koszora, szeł do dómu i z daleka wołoł:

— Staro, jeść! — Staro prziniósła miskę gałuszek, abo krupice, stelminka pomasz- czónej, kierą zaroz z wielką powagą jedli, potym se na progu na chwile posiedzieli i zaś na nowo. Ón szeł paść i wygrować, a óna do gazdy na zogón, abo ku sianu.

I tak naokoło calutki tydziyń. Ale niedziele mieli przeca inakszą. Jura se oblyk czystą koszule, a Maryna — bo tak ją wołali — miała wypraną zopaske i szatkę.

Uciekało im życi, a każdy dziyri był jed- nakutki, tela, że roz padało, a roz było piek­

nie, ale owce sie musiało paść dycki. Lu­

dzie sie już tak nauczyli, że dyby nie było Młynkowego wygrowanio, to by isto zna­

czyło, że cosi sie niedobrego robi. Możne by tego granio ani tela nie było, dyby Mły­

nek umioł czytać, ale ón byl „alnalfabetą", jako o sobie mówił. A ainafabeta to mo lepsze, bo okaryna je lechciejszo jako książki, i może ją deszcz popadać, a opo­

wiadać rozmaite rzeczy i tak umiy.

A wiedzieć, to ón o wiela więcyj wiy, jako ci, co w książkach nos dzierżą, a nie rozu- mią, co stromy mówią przed burzą, co pto- ki śpiywają za rosy, jako pogoda jutro beje, co mrówce przi brzozie ogryzają. Ón wiy aji o ludziach więcyj, jako niekierzi uczóni.

[ 6 9 ]

Schodzili sie do niego kole wieczora po- muzykant sie śmioł i powiedziol księdzowi, że ón każdy dziyri posłocho kozanio od ba­

by, bo to ty babska muszą bezmali dycki mleć językym. Okropnie sie ksiądz na nie­

go pogniywoł i jak tyn muzykant umrził, to mu zrobił na pogrzebie nejkrótsze kozani na świecie. A było óno taki: — Był też to muzykant, był, growol ón też growoł, ale mu też śmierteczka zagrała, amyn.

Wiedzioł też Młynek, kaj mo baba nej- bóczek zwołoł wszystko stworzyni i każdy- mu dowol tej siły podła swojij mądrości i podle wielkości wszyckich stworzyć. Za- czył nejprzód od słonia, potym doł koniowi, bykowi, chłopu i tak coroz miynszymu stworzyniu coroz miyni sie dostało, nie za- pómnioł ani o mrowcu, ani o musze, a wszyscy sie głosili po kolei i wszyscy do­

stali. Wóz sie już wypróżnił, jak przileciała baba.

— Tóż. cóżeście tak o mnie zapomnieli ?

— wrzaskła.

— Samaś se je winna. Czymuś nie posłó- chała, jakech wszycki stworzynia zwołowoł? Wóz już je próżny!

Ale baba nie dała za wygraną i zaczęła wóz wylizować. Po boczniorkach. abo aji w szparach na spodniorce, czy na szy- brach musiało szwarnie jeszcze zbyć, dy teraz mo baba tela siły w języku.

Taki to i rozmaite jeszcze insze rzeczy Jura opowiadoł. a był przi tym wiesioły i uśmiychnióny, jak by mu było dwacet ro- ków, żodyn by nie rzyk. że już mo kole o- siymdziesiątki. Piskani na okarynie go dzierżało przi humorze i przi zdrowiu.

Aż roz rano sie okaryna nie odezwała.

Jura ją stracił. Chodził, chladoł, stękol. na koniec se umyślił, że to je jakisi zły znak, że już teraz isto umrze. Legnył do łóżka i na- rzykoł, że strasznie zeslobnył, że go

wszy-ciutko boli, że beje teraz biydareta. bo ksiądz nie przidzie ku niymu, dy też do kościoła ni mioł czasu chodzić.

— Marynko, retuj! — wołoł. A Maryna sie strasznie wylękała i poleciała po jaką rade do sąsiada. Sąsiod ji poradził, co by mu przikludziła ku łóżku kogo mioł nejraczyj, że możne jak se pomówi i wyspowiado sie kómusi, to go popuści i jesi nie umrze, to może wyzdrowieć. Rozmyślała chwile Ma­

ryna i pognała do koszora, uwiązała naj­

starszą owce na porwóz i już miała wy­

chodzić, jak cosi blyskło przi kupie gałęzi.

Zgiyła sie i widzi — okaryna.

— Boroczek mój stary — prawiła do sie­

bie - aspóń przed śmiercią sie jeszcze uraduje.

Kludzi owce do chałupy i prosto ku łóżku, na kierym leżoł strasznie biydny Ju­

ra. Owca, jak wlazła do chałupy, to zabe­

czała i Jura to uznoł za pozdrowiyni. Odpo- wiedzioł jako sie patrzi, potym sie podziwoł na nią i żałośnie zapłakoł.

— Hej, drzistulki wy moje, gdóż was teraz beje posoł? Gdo wóm zagro, sirotki wy moje, gdo?

I głosko! ją, a Maryna pochlipowala w ką­

cie, kapkę z żalu nad swoim starym, a kap­

kę, że stary był isto dycki. aji je w godzinie śmierci niewierny, bo mo kogosi jeszcze raczyj, jako ją. Naroz se spómniała o okary­

nie. Odgiyła zopaske i szyple cosi w spód­

nicy kole kapsy. — Nale mój ty kany, dyć żech zapomniała. Nale. stary, par, tu, oto

— i podała mu okarynę. Młynek porwoł gli- nianne żdziorbo, przicis do chudej piersi, westchnył głęboko i siod na łóżku.

— Staro, nie bedym umiyroł! Okaryna psiajucha sie naszła, bedym żył. — Stany!

pumału i czuje, że go nogi dzierżą.

— Boże mój, jaki też je tyn świat szumny.

Po cóż bych sie tam cis, skąd nie przidym, po cóż bych tam szel, kaj owiec ani okary­

ny isto nie bedzie. Nie bedym umiyroł!

Zebro! sie w sobie i dość raźnym krokym poszeł z owcą ku lasu. Za chwile już było słyszeć jego przepiekne piskani na okary­

nie, kiere sie niosło daleko aż ku Bystrzicy.

A ludzie, co chodzili po ceście, uśmiychali sie, choć nie wiedzieli, jako było już z Jurą Młynkym źle, ani to, że okaryna go urato­

wała od śmierci.

ANIELA KUPIEC [ 7 0 ]

W dokumencie Zwrot, R. 41 (1989), Nry 1-12 (Stron 153-157)