• Nie Znaleziono Wyników

PRZYKŁADOWE TYPY WIĄZEK DYSKURSU

W dokumencie O PROWADZENIU BADAŃ i nie tylko o tym 15 (Stron 186-190)

Teraz przedstawię kilka przykładowych dyskursów, a właściwie ich wiązek. Również tę koncepcję warto nieco rozjaśnić. Wiązkę można rozumieć jako zespół relacji jednego tekstu (jako realizacji danej kultury) z innym albo nawet jako zespół różnych realizacji „tego samego” tekstu, który nieco dalej nazywam rdzeniowym.

Weźmy zatem pierwszy, przykładowy, dyskurs: opiera się on na języku specyficznej teorii kultury, a przede wszystkim metodologii jej badania, którą próbujemy budować w naszym zespole. Jednakże, skoro dyskurs jest tekstem w użyciu, to warto przyjrzeć się temu, jak się aktualizuje właśnie jako wiązka użyć. Wiadomo iż, tekst, aby zaistnieć, musi mieć źródło (nadawcę lub nadawców). Prosty kontekst sytuacyjny związany z jego powstaniem polega na interakcji wiedzy, doświadczenia i doraźnych olśnień w umyśle autora, a następnie — współcześnie — na interakcji autora z komputerem, dzięki któremu tekst się „materializuje”, a właściwie eksternalizuje. Gdy autor go poprawia, modyfikuje sens, wydłuża lub skraca itd., wówczas mamy do czynienia z interakcjami (a także z użyciami i użytkowaniem) zasadniczo tego samego rodzaju. Tę pierwszą wiązkę dyskursu można nazwać podstawową lub rdzeniową [475].

Ów oryginalny (rdzeniowy) tekst jest używany dalej, tworząc kolejne wiązki dyskursów. W praktyce akademickiej — przynajmniej takiej, jaką poznała dotąd autorka niniejszej pracy — tekst wchodzi do rozmaitych obiegów, nie tylko tworząc najrozmaitsze wiązki dyskursów, lecz także zmieniając się po drodze — czasem nie do poznania. Pierwszy z tych obiegów dotyczy życia i użyć tekstu jeszcze przed jego publikacją. Tekst, po wytworzeniu go, jest bowiem użytkowany przez autora w trakcie seminarium jego zespołu, a więc także przez członków tego zespołu podczas dyskusji. Tam przechodzi próbę ogniową, co zwykle winno skłonić autora do kolejnych modyfikacji — chociażby uściśleń. Autor powraca więc do używania tekstu, a gdy dobiega ono końca, kończy się też nieodwołalnie jego „alchemiczna” (por.

przyp. 9) relacja z tekstem. Kiedy bowiem dokonuje jego korekty przed drukiem, raczej użytkuje go na zimno niż żyje życiem wewnętrznym stworzonego przez siebie dzieła. Z punktu widzenia odbiorców już w trakcie seminarium kończy się władza autora nad sposobem używania i użytkowania tekstu. Uczestnicy [474] Pisałam o tym kilkakrotnie, m.in. w artykułach: O niefortunnym spotkaniu Dziennikarza z Ekspertem — propozycja badawcza i wstępne wnioski z obserwacji uczestniczącej, [w:] „Societas/Communitas”, nr 2/2006; Źródła trudności komunikacyjnych w dyskursie o edukacji kulturalnej i animacji kultury [w:] ”Kultura Współczesna”, nr 4 (62), 2009, ss.

51–58 oraz w tekstach publicystycznych: Przed europejskim kongresem kultury: Samowykluczenia [w:] „Dwutygodnik”, nr 10, 2009, www.dwutygodnik.com, Impresje po Kongresie kultury polskiej — a może by tak: Konfraternia Wariatów, 2009, www.edukultura.pl i Grzech, pokuta, odkupienie… a walizka na peronie C, [w:] „Dwutygodnik”, nr 13, 2009, www.dwutygodnik.com.

[475] W wypadku tego tekstu, zgodnie z zasadą zespołowej pracy nad niniejszą książką, zaproponowaną przez jej Redaktorki, modyfikacje i rozwinięcia pojawiły się po uwagach pierwszego Czytelnika, którym był dr Tomasz Olczyk. Chciałabym skorzystać z okazji, by podziękować Mu za te uwagi i suges e.

187

seminarium mogą zacząć korzystać z tekstu, użytkując go niekoniecznie w zgodzie z intencjami autora.

Warto jednak pamiętać o tym, że — w idealnej sytuacji — splatanie się użyć i użytków z rozmaitych tekstów wytwarza w końcu zarówno wspólne podejście teoretyczne, jak i wspólny język, nie mówiąc już o więzi i morale zespołu, który ma poczucie osiągania tych wartości we wspólnocie naukowej.

Z drugiej strony, seminarium jest miejscem, w którym dyskurs (używanie i użytkowanie tekstu lub tekstów) może wytwarzać w większym stopniu poczucie wspólnoty niż teoretyczny kanon (czyli wspólnie wytworzone teksty rdzeniowe), co do którego istnieje pełne porozumienie. Gdyby seminaria zwykle produkowały dyskursy kanoniczne i kanony teoretyczne, mielibyśmy do czynienia z bardzo licznymi szkołami naukowymi w czystej postaci. To jednak, jak wiadomo, zdarza się rzadko, bowiem porozumienie, o którym wcześniej była mowa, bywa raczej chwilowe niż trwałe.

Kolejna wiązka dyskursu wiąże się inną praktyką akademicką — nauczaniem. Nasz przykładowy tekst używany jest na wykładzie lub innych zajęciach. Jest zapamiętywany (przynajmniej do czasu egzaminu) [476], mniej lub bardziej dokładnie notowany przez słuchaczy i zaczyna żyć własnym życiem, poza kontrolą autora. Niestety, ów oryginalny, autorski tekst coraz częściej jest przyswajany w stanie rozproszonej uwagi, więc gdy powraca do autora, np. w trakcie egzaminu lub później, czasami trudno go rozpoznać. Często zdarza się i tak, że studenci, traktujący studia jak kiepską usługę dydaktyczną, a nie okazję do zdobywania wiedzy, nie są zdolni ani do konstruowania własnych, otwartych zasobów erudycyjnych, ani do wplatania ich we własne twórcze myślenie. Kompetencja kulturowa w podanym wyżej sensie nie ma szansy się rozwinąć. Z drugiej strony — na szczęście — ciągle jeszcze zdarzają się studenci, z którymi można nawiązywać partnerską dyskusję, a wtedy funkcjonowanie tej wiązki nie różni się specjalnie od, opisanego wyżej, przypadku seminarium. W pozostałych — nomen omen — wypadkach tekst staje się, w gruncie rzeczy, pretekstem do tworzenia innych dyskursów niż okołordzeniowe. Mogą to być dyskursy nastawione, jak widzieliśmy, na wytworzenie wspólnoty (częściej towarzyskiej niż wspólnoty wiedzy), dworu lub mafii albo na funkcje pragmatyczne — np.: kiedy nieuważne notatki naszego studenta zasilą jakiś portal samopomocowy typu ściąga.pl, a także gdy, użyte naiwnie i w dobrej wierze, staną się podstawą hasła w Wikipedii [477]. W tym miejscu chciałabym się podzielić jeszcze jedną refleksją: każdy, kto prowadził praktyki terenowe lub włączał w swoje projekty badawcze studentów, wie, iż uczą się oni wtedy szybciej i lepiej. A już na pewno lepiej rozumieją związki między teorią, metodą i empirią, (w tym też z praktycznym wykorzystywaniem wyników). Jeżeli studenci towarzyszą nam od początku powstawania projektu badań empirycznych i są traktowani jak „poważni” członkowie zespołów badawczych, to zyskują doświadczenie pracy we wspólnocie naukowej najwyższego lotu. Nie trzeba tu też chyba dodawać, że taki sposób pracy wzbogaca także dojrzałych badaczy.

Kolejne obiegi tekstów są już związane z ich publikowaniem [478]. Jeśli opublikowany tekst jest

[476] Formuła zakuć, zdać, zapomnieć jako taka nie jest może dzisiejszym studentom znana, ale zachowania, o których mówi, są coraz popularniejsze.

[477] Doceniam wysiłki społeczności Wikipedystów, ale zbyt często polska odmiana tej encyklopedii jest bardzo rozczarowu-jąca, zaś reguły tworzenia haseł wielu starszym i kompetentnym autorom mogą się wydawać trudne do przyswojenia lub nawet uwłaczające ich autorytetowi. W tej sprawie por. też: D. Jemielniak, Życie wirtualnych dzikich. Netografia Wikipedii największego projektu współtworzonego przez ludzi, Wydawnictwo Poltext, Warszawa 2013.

[478] Publikacje w internecie mogą jednak — jak pokazywałam wyżej — dotyczyć tekstów „ułomnych” czy „niegotowych”

i nie muszą wiązać się z zespołem tradycyjnych czynności, o których się myśli, gdy używa się nazwy „publikacja”. Sama kilkakrotnie na stronie internetowej prowadzonej przeze mnie specjalizacji „publikowałam” szkice i inne „niegotowe”

dyskutowany, cytowany i krytykowany, to wytwarza następne wiązki dyskursów. Pominę tu problematykę modelowego czytelnika i modelowego odczytania [479], ale gwoli zbliżenia się do historycznej prawdy warto przypomnieć, że kwes a prawidłowego odczytania nie jest w nauce jednoznaczna. Nowe, interesujące teksty rdzeniowe rodziły się czasami (i zapewne będą się rodzić) z odczytań błędnych lub niedokładnych. Jednym z najbardziej znanych przypadków tego rodzaju jest odczytanie dzieła Edmunda Husserla przez Alfreda Schütza. Najczęściej jednak w nauce ceni się odczytania (użytki) prawidłowe, rzetelne i krytyczne, zwłaszcza jeżeli prowadzą one do ulepszenia tekstu rdzeniowego. Problemem może tu być co najwyżej wyznaczenie granicy między tekstem zmodyfikowanym a nowym tekstem rdzeniowym.

(Umberto Eco odróżnia interpretację — jako odczytanie właściwe — od użycia tekstu, które według niego nie jest spętane żadnymi rygorami [480]). Warto przy okazji zauważyć, że tak jak pominęłam opis powstawania tekstu, tak też pomijam tutaj spory toczone w całej humanistyce na temat pojęcia interpretacji.

We współczesnych praktykach naukowych pojawiają się też rozmaite wiązki dyskursów pozornych.

Jedna z nich — związana z cytowaniem tekstu rdzeniowego — wydaje się szczególnie irytująca.

Przyjrzyjmy się przez chwilę typowym pracom sprawozdającym przeprowadzone badania. We fragmencie tekstu omawiającym stan literatury przedmiotu autor na pierwszych stronach cytuje, dajmy na to, tzw.

szeroką, antropologiczną definicję kultury Antoniny Kłoskowskiej. Czasami nawet twierdzi, że to na tej definicji opiera się jego własna koncepcja i, że to z niej wyprowadził operacjonalizacje pojęć konieczne do uzasadnienia metod badawczych. Cóż z tego, skoro w dalszych par ach tekstu (a w szczególności w części poświęconej badaniom) nie zdołamy odnaleźć żadnego śladu zastosowania tej, swego czasu najbardziej wpływowej, z polskich, socjologicznych teorii kultury. Pojawia się tu zatem quasi-rdzeń, w postaci pojęcia, definicji, założenia, tezy lub nawet podejścia, ale bez dalszych konsekwencji ani na płaszczyźnie dyskursu teoretycznego, ani na płaszczyźnie dyskursu metodologicznego. W gruncie rzeczy bowiem dyskurs taki toczy się bez wyraźnej podstawy teoretycznej, a najczęściej staje się zbiorem sprzecznych ze sobą pseudo-ustaleń i pseudo-racji.

Ciekawym, chociaż skądinąd dobrze znanym zjawiskiem, które warto tutaj przypomnieć, są również dyskursy, które nazwałam widmowymi lub bezrdzeniowymi. Tekst rdzeniowy jest w ich wypadku praktycznie nieznany, ale albo sam ów tekst, albo jego autor, wytwarzają wokół siebie specyficzną aurę, podobną do tej, jaką współczesne media tworzą wokół tzw. celebrytów. W snobistycznej odmianie dyskursu widmowego zasadą podtrzymującą jego trwanie jest zatem zasada: wypada o tym mówić lub pisać. W ten sposób można rozprawiać o nieprzeczytanej książce (także naukowej) czy o nieobejrzanym filmie. Można nawet — jak to uczyniła jedna z dziennikarek podczas międzynarodowej konferencji — domagać się opowiedzenia w trzech zdaniach, o co chodziło (bo pani ta nie miała czasu, żeby wziąć udział w specjalnie przygotowanym dla prasy spotkaniu, streszczającym wyniki prezentowanych badań), i napisać tekst o karykaturalnym wręcz wydźwięku! Wiele tego rodzaju widmowych dyskursów można znaleźć również w internecie. Sama przestałam się już przed tym bronić po obejrzeniu podpisanych moim nazwiskiem naukopodobnych wyrobów, np. poświęconych „hierarchiom wartości młodych”. Mogłabym

wersje własnych tekstów.

[479] U. Eco, Lector in fabula, PIW, Warszawa 1994.

[480] U. Eco, Nadinterpretowanie tekstów, [w:] U. Eco i in., Interpretacja i nadinterpretacja, Wydawnictwo Znak, Kraków 1996, s. 64.

189

bowiem zedrzeć sobie opuszki palców na klawiaturze komputera, wyjaśniając po raz n-ty, co sądzę o pojęciu „hierarchii wartości” w odniesieniu do młodzieży [481], albo ciągle tłumaczyć, że nie używam z przyczyn merytorycznych i estetycznych wyrażenia „młodzi” [482] (zob. wcześniejsze uwagi o stylu, rejestrze, akcencie i dialekcie). Dyskursy widmowe najczęściej powstają obecnie na styku dyskursów stricte naukowych i licznych dyskursów użytkujących naukę w tzw. kulturze newsów [483], czyli przede wszystkim w dyskursach medialnych [484].

Innym przypadkiem widmowego dyskursu naukowego jest dyskurs zogniskowany nie tyle wokół tekstów czy modnych autorów, ile wokół pojęć. Są to zwykle pojęcia, które nauka zaczerpnęła z języka potocznego. Tego typu dyskurs jest posłuszny zasadzie; każdy to wie, więc po co się zastanawiać nad sensem. Pojęcia takie jak „kultura”, „styl życia”, „postawa” czy „norma” są dobrym przykładem pseudo-rdzeni w tej odmianie dyskursu. Konsekwencje takiego użytkowania tekstów lub ich fragmentów w dziełach naukowych opisałam niedawno w artykule „Pan Jourdain i styl życia” [485]. Najkrócej mówiąc, prowadzi ono do powstawiania tekstów, które nie zawierają przejrzystej konstrukcji i konsekwentnych wywodów, lecz są utkane z supłów albo nawet — excusez le mot — tak zwanej plica polonica, czyli kołtuna w sensie tak dosłownym, jak i przenośnym.

Osobnym przypadkiem jest substytucyjna wiązka dyskursu, która tworzy się często w wyniku omawiania tekstów. Za substytucyjne uważam takie użytkowanie tekstu rdzeniowego, które nie korzysta z oryginału, lecz właśnie z opracowań czy omówień. Tekst rdzeniowy albo — wg metaforyki Jeana Baudrillarda — „terytorium” znika, a w obiegu publicznym pozostają tylko „mapy”, zresztą mało dokładne [486]. I właśnie z tego względu można tę wiązkę uznać za odmianę dyskursu widmowego. Już bodajże Egon Erwin Kisch, twórcy szkoły frankfurckiej, „amerykańscy nieprzejednani” krytycy kultury masowej oraz wielu innych narzekało na pojawienie się „kultury opracowań”, w której oryginalne lektury są wypierane przez streszczenia, omówienia, bryki i opracowania. Nie jest to więc bynajmniej nowe zjawisko. Niedawno, porządkując bibliotekę po rodzicach, odkryłam w ich zbiorach dziewiętnastowieczne streszczenia obowiązkowych lektur szkolnych. Jak wielkie rozmiary przybrała współcześnie (m. in. dzięki internetowi) „kultura opracowań”, wie każdy nauczyciel, a w szczególności nauczyciel akademicki. Mimo o wiele łatwiejszego dostępu do dzieł oryginalnych niż np. w latach 70. XX wieku, kiedy miałam szczęście studiować, dzisiejsi studenci, magistranci, doktoranci, a nawet naukowcy ze stopniami i tytułami częściej decydują się korzystać z omówień i opracowań niż z oryginalnych tekstów, zwanych tu rdzeniowymi, lub też sami owe produkty masowo produkują.

[481] Od wielu lat używam w odniesieniu do wartości nazwy „układ” wartości — NIE „HIERARCHIA”! O wartościach por. też tekst Marka Kłosińskiego w niniejszej pracy.

[482] Albowiem wydaje mi się ono brzydkie, nietrafne i niegrzeczne!

[483] S. Allan, Kultura newsów, Wydawnictwo UJ, Kraków 2006.

[484] Zob. też B. Fatyga, O niefortunnym spotkaniu… op. cit., gdzie przeanalizowałam dokładniej przykłady tego rodzaju.

[485] B. Fatyga, Pan Jourdain i styl życia, [w:] A. Jawłowska, B. Fatyga, W. Pawlik (red.), Style życia — wartości — obyczaje.

Stare tematy, nowe spojrzenia, Wydawnictwo UW, Warszawa 2012.

[486] Zob. J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2005.

W dokumencie O PROWADZENIU BADAŃ i nie tylko o tym 15 (Stron 186-190)