• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Nb 2 (1038). W arszawa, dnia 12 stycznia 1902 r. T o m X X I .

A dres R e d a k c y i: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W a rsza w ie : rocznie rub. 8 , kw artaln ie rub. 2 . Z p r z e sy łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 1 0 , półrocznie rub. 5 .

P ren um erow ać można w R ed ak cyi W szech św iata i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed a k to r W szech św iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od g jd z . 6 do 8 w ie cz. w lokalu redakcyi.

KAZIM IERZ J A B Ł C Z Y Ń S K I.

ELEKTRYCZNOŚĆ W CHEMII.

O D C ZY T PU BLIC ZN Y.

Zarys historyczny.

Sto la t minęło od czasu, kiedy uczony w łoski A leksander Y olta poraź pierw szy w liście do B anksa, prezesa A kadem ii królew skiej w Londynie, pisał o nowem swem odkryciu, a w łaściw ie o nowo przez siebie w ynalezionym przyrządzie.

W ielka ilość blaszek srebrnych i cynko­

wych, pom iędzy którem i naprzem ian um ieszczone były krążki papierow e, n a ­ pojone roztw orem jakiejbądź soli lub za- ) sady, a n a w e t czystą w odą, stanow iła całość przyrządu, nazw anego od im ienia sw ego w ynalazcy stosem Y olty. D aw ał on sta ły strum ień elektryczności, jeżeli k rańcow e krążki, srebrny i cynkowy, złączono drutem m iedzianym .

W ieść o tem nowem odkryciu szybko rozeszła się w świecie naukow ym i w zbu­

dziła olbrzym ie i powszechne zain tere­

sowanie. Z nalazło się wielu, k tó rzy pier­

w o tn y p rzyrząd Y olty ulepszyli, zm ody­

fikow ali; znalazło się też wielu, k tórzy rozpoczęli b ad ania nad działaniem owe­

go strum ienia elektryczności, owego

prądu elektrycznego na rozm aite zw iąz­

ki chemiczne. A pierw szą ta k ą próbą, pierw szem takiein badaniem był rozkład wody, dokonany przez an g lik a Carlis- lea w 1801 roku.

S tu letn ią więc obchodzim y rocznicę owego w ydarzenia, kiedy poraź pierw ­ szy prąd elektryczny sta ł się przyczyną i posłużył do rozkładu zw iązku chemicz­

nego,—kiedy poraź pierw szy prąd ten zaprzęgnięto do pracy.

W krótce potem jeden z dzielniejszych badaczów , anglik D ayy, którem u chemia zaw dzięcza wiele ze swych podstaw o­

w ych teoryj, szczególnie pilnie i z ogrom ­ nym zapałem rozpoczął badania, a jed- nem z najw iększych odkryć, jak ie doko­

nał, był rozkład alkalij, t. j. w odzianów sodu i potasu, w ów czas uw ażajiych za pierw iastki, i w ydzielenie z nich m etali:

sodu oraz potasu. O dkrycie to w yw arło niezm ierne wrażenie; rzucono się z go­

rączkow ym entuzyazm em na to zupełnie now e pole badań chemicznych, a rezul­

t a t nie długo na się czekać kazał. Od­

krycia szybko po sobie następow ały.

Między ówczesnymi badaczam i znajduje­

my nazw iska tak ic h pierwszorzędnych

m istrzów nauki, ja k szw edów : Nicholso-

na i Berzeliusa, a n g lik ó w : C ruikshanka

i wspom nianego wyżej Dayyego, fran ­

(2)

18 W SZE C H ŚW IA T N r 2

c u z ó w : B iota, P o n tin a i w ielu, w ielu in ­ nych.

W roku 1838 b y ła dokonana przez uczonego francuskiego B ecąu erela p ierw ­ sza próba w p row adzenia p rąd u elek try cz­

nego do przem ysłu chem icznego, a m ia­

now icie do w y c ią g an ia sreb ra i m iedzi z rud. P róby, k tó re początkow o czy­

niono n a m ałą skalę, o k azały się sku- tecznemi, g dy zastosow ano je w szer­

szym zakresie. W reszcie w następnym roku, 1839-ym, J a c o b i i S pencer pierw si zastosow ali p rą d elek try czn y do otrzy ­ m yw ania zupełnie dokładnych odbitek z danego przedm iotu. Sposób ten, zw a­

ny g alw a n o p la sty k ą , zy sk ał odrazu u zn a­

nie i po dziś dzień praw ie w niezm ie­

nionej form ie stosuje się w jaknajobszer- niejszym zakresie. W k ilk an aście l a t później b racia B ecąuerelow ie w ynaleźli techniczne sposoby osadzania w ielu m e­

tali, ja k kobaltu, niklu, p la ty n y w for­

mie zbitej, a prace ich w ty m k ierunku sta ły się podstaw ow em i.

Mimo to zastosow anie p rą d u elek try cz­

nego w chemii było dosyć ograniczone aż do roku 1872, t. j. do czasu w y n ale­

zienia przez fran cu za G ram m ea m aszyny dynam o-elektrycznej, k tó ra w y p arła od­

razu i stanow czo używ an e poprzednio w yłącznie o g n iw a galw aniczne, gdyż prąd elektryczny w y tw a rz a n y przez m a­

szynę dynam o elek tryczną okazał się znacznie tańszy, aniżeli potrzymany na innej drodze.

O dtąd elektrochem ia w eszła na now e to ry i szybkim krokiem podążać zaczęła naprzód. A jeż e li zw rócim y się do la t o statnich, jeżeli przy jrzy m y się w sp an ia­

łym odkryciom francuskich, angielskich i am erykańskich badaczów , to uznać m u­

simy, że to ziarno, k tó re przed stu la ty kiełkow ać zaledw ie zaczęło, w yrosło n a drzew o olbrzym ie, z a g arn ia ją ce i obej­

m ujące stopniow o pozostałe jeszcze n ie­

tk n ię te działy przem ysłu chemicznego.

Dziś ju ż zaprzeczyć niepodobna, że elek­

tryczność w chem ii s ta ła się dźw ig n ią potężną; a przyjdzie czas, kiedy się s ta ­ nie czynnikiem pierw szorzędnym , zw łasz­

cza w obec fak tu , że do w y tw o rzen ia p rąd u elektrycznego zuży tk ow ać m oże­

my n atu raln e, zb yt jeszcze m ało w yzy­

skane, siły przyrody, ja k spadki wód, biegi rzek, przyp ływ y i odpływ y morza.

Czy elek tryczn ość m o że w yw ołać zm iany chem iczne?

W pow yższym krótkim zarysie h isto ­ rycznym skreślone z o stały głów ne z a ­ ledw ie p u n k ty kry ty czne w rozw oju zastosow ania prąd u elektrycznego do ce­

lów chemicznych. Z astan aw iając się je d ­ nakże nad tem pow ażnem znaczeniem, jak ie elektryczność posiadać m a w che­

mii, nie m ożem y uniknąć n a strę cz a ją ­ cych się m im ow olnie p y ta ń : Czy ten nieuchw ytny, niew idzialny, cicho po d ru tach p ły nący prąd zdolny je s t w y ­ w ołać jakieś zm iany chemiczne? A je ­ żeli tak , to w czem się te zm iany obja­

w ia ją i ja k je objaśnić? Innem i słowy, czy elektryczność n a ró w n i z ciepłem, św iatłem może działać na zw iązki che­

miczne, w yw ołać ich rozkład, lub spo­

w odow ać połączenie.

E lektryczność, ciepło, św iatło sąto jednakow ego rodzaju, lecz inne co do sw ych objaw ów czynniki. K ażd y z nich je s t energią. T ak ja k zapom ocą ciepła jesteśm y w stanie topić ciała, rozkładać je, budow ać n a nowo, np. z ru d y żelaz­

nej p rzy pom ocy w ęg la w y ta p ia ć żelazo, saletrę rozkładać przez ogrzew anie; ta k ja k zapom ocą św ia tła sole srebra n a kliszy lub n a papierze rozkładać m oże­

m y n a części składow e i tym sposobem w y tw orzyć pew ien obraz z w ydzielone­

go srebra w m iejscach, gdzie św iatło padło,—ta k samo też przez doprow adze­

nie p rąd u elektrycznego w yw ołać jeste ś­

m y w stanie zm iany chemiczne, rozkład ciał lub ich w y tw arzan ie. Ciepło, św ia­

tło, elektryczność, te trz y ta k nam do­

brze znane rodzaje energii d ają się w z a ­ jem nie n a siebie zam ieniać, w zajem nie się p rzetw arzać, nic w ięc dziw nego, że d ziałanie ciepła, św ia tła i elektryczności m uszą być w zasadzie przynajm niej do siebie zbliżone.

D ziałanie p rąd u elektrycznego u w y ­ d a tn ią najlepiej n astęp ujące dośw iad­

czenia. P rz y rz ą d , zw any w oltam etrem ,

(3)

Nr 2 W SZECHŚW IAT 19 składa się z trzech pionow ych rurek, !

u dołu złączonych ze sobą; dwie z nich, zam knięte u g ó iy przy pom ocy kranów szklanych, zaw ierają po jednej blaszce platynow ej, od k tó ry ch druciki, rów nież platynow e, przechodzą przez szkło i mo­

g ą być nazew n ątrz połączone z bieg u ­ nam i m aszyny dynam o elektrycznej. Trze­

cia rurka, b aniasto w ydęta i zupełnie o tw a rta u góry, służy do napełniania przyrządu w odą zakw aszoną. P o napeł­

nieniu ru rek i puszczeniu p rądu elek­

trycznego, ten ostatni, przechodząc m ię­

dzy blaszkam i platynow em i przez wodę zakw aszoną, rozkładać j ą będzie i w y ­ dzielać na blaszkach platynow ych na do­

brze nam znane g a z y : n a jednej wodór, na drugiej tlen; oba one są jedynem i częściam i składow em i wody. G azy te [ w po staci pęcherzyków b ieg ną ku górze i zbierają się każdy w innej rurce.

P rz y k ła d ten, k tó ry jednocześnie był pierw szem doświadczeniem w ykonanem 100 la t tem u, poucza nas dowodnie, że prąd elektryczny może rozkładać zw iąz­

ki chemiczne, może w yw oływ ać zmiaDy chemiczne.

Je że li tera z oba te , gazy, t. j. w odór i tlen, otrzym ane w poprzedniem do­

św iadczeniu, zmieszam y razem i m iesza­

n in ą tą g a zo w ą napełnim y szklaną bań­

kę, a o tw ór bań ki zam kniem y korkiem, przez k tó ry przechodzić będą dw a dru­

ciki, to po połączeniu drucików z bie­

gunam i cew ki indukcyjnej i puszczeniu prądu, w ew n ątrz bańk i m iędzy końcam i drucików przeskoczy iskra elektryczna, k tó ra spow oduje połączenie się obu g a ­ zów, czem u tow arzyszyć będzie ta k sil­

n a eksplozya, że szklana bańka rozsypie się n a proszek. Z aw arte w bańce tlen i w odór znów u tw o rzy ły wodę, k tó ra w p o staci p a ry rozeszła się w pow ie­

trzu.

M amy w ięc d ru g i przykład, że prąd elektryczny może być przyczyną łącze­

nia się związków .

D w a te przykłady, a więc rozkład w ody na tle n i wodór, oraz ponow ne ! ich połączenie za przyczyną p rądu elek­

trycznego, posłużyć m ogą jak o typow e odzw ierciedlenie ty ch zmian, jak ie elek­

tryczność zdolna je s t w ciałach w yw o­

łać, t. j. rozkład i syntezę związków . Jednocześnie w ięc na zadane sobie po­

przednio pytanie, czy elektryczność po­

wodow ać może zmiany, t. j. reakcye chemiczne, musim y wobec tylko co w ykonanych dośw iadczeń odpowiedzieć tw ierdząco.

Przechodzim y z kolei do drugiego py ­ tania, a m ianow icie : N a czem polega to działanie, ja k się ono objaśnia? O gól­

nie odpowiedzieć n a to bardzo je s t ł a ­ two. T ak ja k doprow adzenie ciepła, t. j.

energii cieplnej, pow oduje rozkład sale­

try, ta k ja k dopływ św iatła, t. j. energii św ietlnej spow odow yw a rozkład zw iąz­

ków srebra na kliszy lub na papierze fotograficzn ym —ta k samo doprow adze­

nie elektryczności, t. j. energii elektrycz­

nej, rozłożyć może wodę na jej części składowe. Lecz specyalne objaśnienie działania prądu elektrycznego na zw iąz­

ki chemiczne podać m ożna dopiero w te ­ dy, jeżeli cały obszar zastosow ania elek­

tryczności w chemii rozdzieli się na trz y ro d z a je : 1) cieplne działanie prądu, 2) elektroliza i 3) ciemne lub ciche w y ła ­ dowania; w każdym z ty c h rodzajów działanie prądu inaczej się objaw ia. P o ­ starajm y się przyjrzeć zblizka tym trzem rodzajom zastosow ania p rądu elektrycz­

nego w chemii.

Działanie term iczne prądu.

W pierw szym rzędzie, obejmującym pierw szy rodzaj ty ch zastosow ań, po­

m ieściliśm y działanie cieplne. Co to znaczy? Z naczy to, że elektryczność zam ieniam y najpierw na ciepło, a to do­

piero w yw ołuje zm iany chemiczne. A by lepiej zrozum ieć n a czem polega ta za­

miana, użyjm y porów nania; oto w k ład a­

my zw yczajny gwóźdź do wody; aby to uskutecznić, nie potrzeba używ ać w iel­

kiego nacisku, gdyż w oda praw ie żad­

nego oporu nie przedstaw ia i ani tem ­

p e ra tu ra gw oździa ani też w ody się nie

podnosi; lecz ten sam gw óźdź w bijajm y

w drzewo; tu już użyć musim y pew nego

dość silnego nacisku na gwóźdź i dość

silnie uderzać młotkiem; drzew o przed­

(4)

20 W SZECH ŚW IA T Nr 2 sta w ia pew ien dość n a w e t znaczny

opór, a po w biciu gw oździa zauw ażym y, że się rozgrzał; spróbujm y tera z tenże sam gw óźdź w b ijać w ołów; tu ju ż opór będzie ta k silny, że użyć będziem y m usieli w ielkiego nacisku, w skutek cze­

go i gw óźdź i ołów bardzo silnie się ro z­

grzeją. Czegóż to dowodzi? D ow odzi to, że z pow odu oporu, ja k i drzew o i ołów ok azy w ały podczas w b ijan ia w nie gw oździa, en erg ia m echanicz­

na w postaci uderzeń m łotka przeszła w cieplną i gw óźdź się rozg rzał. Im silniejszy je s t te n opór, tem w iększej energ ii m echanicznej użyć musim y, tem gw óźdź silniej się rozgrzeje.

Z upełnie podobnie się dzieje z prądem elektrycznym . N ie w szystkie ciała je d ­ nakow o p rzew o d zą p rąd e le k try c z n y : jedne lepiej, ja k np. d ru t srebrny, inne gorzej, ja k np. d ru t żelazny, inne znów w cale nie przew odzą, ja k np. pręcik szklany lub nić jed w ab n a. O znacza to, że nie w szy stk ie ciała jed n a k o w y opór sta w ia ją przejściu elektryczności; d ru t w ięc srebrny m niejszy s ta w ia opór przej­

ściu prądu, niż żelazny; i gdybyśm y jeden i te n sam p rąd puścili przez d ru ­

cik sreb rny i żelazny, to ten o sta tn i rozżarzyłb y się do czerw oności a n a w e t stopićby się m ógł, podczas g d y drucik srebrn y zaled w ieb y się og rzał. N a sku­

te k oporu, ja k i d ru t żelazn y staw ia przejściu prądu, część te g o o statnieg o zam ienia się n a ciepło.

P o w ie trz e ja k i w szelkie g azy należy do złych przew odników elektryczności;

jeż e li jedn akże n a sk utek dużego n ap ię­

cia prądu, elektryczność p rzep ły w ać zacz­

nie pom iędzy p ręta m i w ęglow em i, odda- lonem i od siebie n a p e w n ą odległość, to w sk u tek silnego oporu, ja k i przejściu elektryczności okazuje pow ietrze, to o statn ie ro zp ali się niesłych anie silnie, a cząsteczki w ę g la przenoszone z jed n e ­ go p ręcik a w ęg lo w eg o n a d ru g i w tem pe­

ra tu rz e tej silnem św iecić zaczną św ia­

tłem i u tw o rzą ja k g d y b y łuk, k tó ry n a ­ zw an y zo stał łukiem Y olty.

O niezm iernym żarze łu k u teg o p rze­

k o n y w a nas łatw o ść z ja k ą d ru t żelazny w łuku tym się topi. T em p eratu ra łuku

Y o lty nie zo stała z do stateczną ścisłością oznaczona. O bliczają ją n a 3 500—4000°, podczas gdy najw yższa o siągn ięta dotąd zapom ocą płom ienia tlenow odorow ego tem p e ra tu ra przew yższa może nieco 2 000° C.

N a ta k w ysoką tem p eratu rę łuku i na podatność stosow ania jej do celów che­

m icznych zw rócono ju ż daw no uw agę;

lecz w łaściw e bad an ia rozpoczął dopiero g en ialn y uczony francuski M oissan. Je- J go to imię zabłysło przed la ty paru, kiedy w pracow ni swej ze zw yczajnego j w ęgla zdołał sztucznie w y tw o rzy ć dya- m enty. J e g o zadziw iającej prostocie pom ysłów i niezm ordow anej p racy n a u ­ ka w iele m a do zaw dzięczenia. On to

Mg. 1.

pierw szy w skazał ogrom ne pole, jak ie się otw iera, jeżeli w badaniach chemicz­

nych posiłkow ać się będziem y łukiem Y olty, jak o źródłem ciepła o bardzo w y­

sokiej tem peraturze.

M oissan w szystkie swe prace w yk on ał w piecu elektrycznym , k tó reg o rysunek w przekroju i w w idoku zew nętrznym w yżej (fig. 1) je s t załączony. P ie c ten składa się z dw u b ry ł w ap n iak a lub w ap n a palonego, z któ ry ch dolna ocio­

sana w form ie sześcianu, posiada w środ­

k u dość głębokie w yżłobienie i dw a row ki do um ieszczenia p rętó w w ę g lo ­ w ych, połączonych z biegunam i m aszy­

n y dynam oelektrycznej; g ó rn a zaś b ry ła

(5)

Nr 2 W SZECHŚW IAT 21 jest przykryw ą. Z a m atery ał dlatego

M oissan w y b ra ł w ap n iak lub w apno p a­

lone, że m ate ry a ły te są złem i przew od­

nikam i ciepła w porów naniu np. z g ra ­ fitem, m agnezyą i t. p. i pozw alają na otrzym anie niezm iernie w ysokich tem pe­

ratur; aby zaś w nętrze w ydrążenia u chro­

nić od szybkiego niszczenia się, w yłożył je pły tk am i m agnezyow em i i w ęglow e- mi. Je że li w w ydrążeniu dolnej bryły um ieścim y jakieś ciało, np. tlenek glinu, i puścim y p rąd elektryczny, to m iędzy końcam i p rętó w w ęglow ych ukaże się łuk Y olty, k tó ry żarem swym topić zacznie um ieszczony w ew nątrz tlenek glinu. P o kilku ju ż m inutach, zam kną­

w szy prąd i zdjąw szy przykryw ę, u jrzy ­ my w w yżłobieniu kry ształy tlenku glinu takie, jak ie się w n aturze spoty-

J

k a ją pod n azw ą korundu.

N a drodze tej M oissan dokonał w iele ; bardzo odkryć, w y ko nał w iele w spa- j n iały c h ' badań; a jednę z jeg o p ierw ­ szych zasłu g stanow i to, że znako­

m icie opraco w ał chem ią w ęglików m etali, t. j. zw iązków w ęgla i m etali; jem u to

j

m ożem y zaw dzięczać poznanie znanego ju ż pow szechnie w ęgliku w apnia, z cu­

dzoziem ska karbidem zw anego. Jeżeli bowiem, a dośw iadczenie tak ie łatw o m ożna w ykonać, 56 części w agow ych tłuczonego w apna palonego zmieszam y z 36 częściam i na w ag ę gruboziarnistego I w ę g la drzew nego i m ieszaninę tę um ie­

ścim y w w ydrążeniu pieca, to po pusz­

czeniu prądu elektrycznego n a skutek

j

niezm iernie w ysokiej tem p eratu ry w ęgiel } d ziałać zacznie n a w apno w ta k i spo­

sób, że odejmie mu całk ow itą ilość tlenu; i w ydzieli się m etaliczny w apń, zupełnie | ta k samo ja k w ęgiel odbiera tle n z ru d y

j

żelaznej, a w ydziela żelazo. W apń me­

talic z n y łączy się natychm iastow o z wę- | glem, tw o rząc w ęg lik w apn ia (CaC2).

P o ukończeniu dośw iadczenia w w yżło­

bieniu pow staje stopiony w ęglik wapnia, zabarw iony nieco n a szaro od nadm iaru w ęgla.

W ęglik w apn ia rzucony do wody ro z­

k ład a się, d ając g az zw any acetylenem , k tó ry podobnie ja k gaz św ietlny pali się na pow ietrzu. P oniew aż siła św iatła

acetylenow ego je s t bardzo znaczna, są­

dzono więc, że zastąp i w szystkie inne rodzaje oświetlenia; przekonano się je d ­ nakże w krótce, że w skutek nieznanych przyczyn nieraz może wybuchać, co znów stanęło na przeszkodzie szerszemu jego rozpow szechnieniu. Techniczne spo­

soby otrzym yw ania w ęgliku m ało się różnią od opisanego powyżej; najczęściej odbywa się ono w sposób ciągły, t. j.

że z jednej stron y w sypuje się miesza- szaninę z w apna palonego lub w apniaka n atu ralneg o i w ęgla, a z drugiej stron y gotow y już w ęglik w stopionej for­

mie w ypływ a z pieca. P ie c działa bez przerw y. Olbrzymie ilości w ęgliku w y­

tw a rz a zw łaszcza Am eryka, gdzie prze­

mysł elektrochem iczny znacznie się roz­

winął.

P rócz w ęgliku w apnia w ażnym się rów nież produktem okazał w ęglik k rze­

mu, zw any karborundem . W y tw arza się w piecu elektrycznym z m ieszaniny piasku z w ęglem . K arborund odznacza się ogrom ną tw ardością, nieco zaledw ie m niejszą od dyam entu i służy do szlifo­

w ania lub do polerow ania różnych przed-

| m iotów tw ardych. Obecnie z powodu swej dość jeszcze w ysokiej ceny niew iel­

kie stosunkow o posiada znaczenie, lecz w przyszłości zastosow ania jeg o w zrosną bezw ątpienia.

Z innych produktów , jak ie przy pom o­

cy cieplnych działań prądu elektrycznego w y tw arzać można, należy przedew szyst- kiem w ym ienić grafit; je s t on, ja k w ia ­ domo, odm ianą w ęg la i dlatego też pewne g atu n k i w ęgla, ja k np. an tracyt, dają się zam ieniać n a g rafit. O trzym a­

ny na tej drodze g rafit sztuczny nie- tylko nie ustępuje naturalnem u, lecz nieraz pod w ielom a w zględam i go prze­

wyższa. W A m eryce nad wodospadem N ia g a ry obecnie ju ż w y tw a rz ają ogrom ­ ne ilości g ra fitu w ed łu g m etody Ache- sona.

W reszcie M oissan próbow ał w piecu swym sztucznie otrzym yw ać dyam enty, które, ja k i grafit, są jedynie k ry stalicz­

ną odm ianą w ęgla; w badaniach ty ch

M oissan opierał się na w łasnościach

niektórych m etali, ja k np. żelaza, roz-

(6)

22 W SZE C H ŚW IA T Nr 2 puszczania w sobie w ę g la i to w tem

większej ilości, im do w yższej tem p era­

tu ry zo stały dopi’owadzone; po ochło­

dzeniu m etalu nad m iar rozpuszczonego w ęgla pow inien się w ydzielić w postaci k rystalicznej. I rzeczyw iście w ydzielał się, lecz w p o staci g rafitu . N iezrażony niepow odzeniem M oissan probow ał sto ­ pione żelazo z rozpuszczonym w nim w ęglem zanu rzać w raz z ty g lem do wody; tw o rzy ła się zew n ątrz skorupa, podczas g dy w e w n ątrz żelazo było jesz ­ cze w stanie ciekłym , a poniew aż sto ­ pione żelazo przechodząc w stan sta ły rozszerza się, tw o rzy ło się w ew n ątrz bryły, podczas sty g n ię c ia m asy i w y­

dzielania się w ęgla, olbrzym ie ciśnienie.

P o rozpuszczeniu żelaza p o w sta ły drob­

n iu tk ie k ry ształk i, k tó re co do formy, składu, połysku i tw a rd o śc i nie ustępo ­ w a ły dyam entom n atu raln y m . U siło w a­

nia, aby o trzym ać je w w iększych ro z ­ m iarach, nie u d a w a ły się dotychczas.

W każdym raz ie spodziew ać się można, że w przyszłości w y tw a rz a n ie na drodze sztucznej ty c h p ięknych kam ieni zo sta­

nie kiedykolw iek dokonane. P o c z ą te k zrobiony z o sta ł przez M oissana.

P ró cz pow yższych piec elek try czn y służy do otrzy m y w an ia w ielu in n y ch produktów , ja k m etali, fosforu, i stoso­

w ać go m ożna w ty c h w szy stk ich razach, kiedy chodzi o procesy, dokonyw ane w tem p e ra tu ra c h w yższych. Zw łaszcza w m eta lu rg ii piec elek try czn y doniosłe może mieć znaczenie; do w y ta p ia n ia żelaza z ru d zaczęto w o statn im dopiero ro k u stosow ać p rą d elek try czn y zam iast w ęgla. Czy ja k n a te ra z z powodzeniem , orzec obecnie niepodobna. D ogodność pieca elektry czneg o w p o ró w n an iu z pie­

cam i do w ęg li je s t niezrów nana; niew iel­

kie w ym iary, ła tw y dozór, szybkość z ja k ą osięgnąć m ożna w yso k ą tem pe­

ratu rę, czynią z pieca ' elektryczn eg o p otężny czynnik w rozw oju przem ysłu.

(DN)

W . K A U FM A N N

ROZWÓJ POJĘCIA ELEKTRONU.

O d czyt w y g ło s zo n y na 73 Z je źd z ie p rzy ro d n ik ó w niem ieckich w H am burgu.

(D okoń czen ie).

W roku 1896 uczeń L o rentza Zeeman odkrył zjaw isko, k tó reg o napróżno do­

szukiw ał się jeszcze w rok u 1862 F a ­ raday.

Skoro św iecącą parę, np. płom ień so­

dow y w prow adzim y w silne pole m a­

gnetyczne, linie widm owe p a ry u leg ają osobliwym zmianom. Z m iany te, zależne od kierunku w idzenia, p oleg ają przew aż­

nie n a podw ojeniu lub po trojeniu linij w idm a i d ają się w zupełności przew i­

dzieć na zasadzie te o ry i Lorentza.

Z jaw isko Zeem ana dało znów możność określenia bezw ładnej masy, zw iązanej z drgającem i ładunkam i. R e z u lta t tego { obliczenia b ył poniekąd zupełnie nie- przew idy w any : oto okazało się, że

j

d rg ają cy elektron zaw sze n aładow any je s t odjeinnie, nato m iast dodatni elektron je s t zupełnie nieruchomy; stosunek ła ­

dunku do m asy wynosi 17 m ilionów je d ­ nostek elektro m agn ety czn ych n a każdy gram . P oniew aż gram w odoru, czyli jed n a w artość gram ow a zaw iera tylko 9 650 jed nostek elektrom agnetycznych, w ynika w ięc stąd, że masa, zw iązana z drgającym elektronem w ynosi około jedn ej dw utysięcznej części atom u w o ­ doru. Przypuszczenie, w prow adzone po ­ czątkow o m ilcząco do teoryi, że całko­

w ity jon, a w ięc : atom chem iczny [ -j- ład un ek elektryczny, u leg a drganiom , j okazało się niesłusznem; raczej przy ­ puścić należy, że ładu nek w cząsteczce

i

w ysyłającej św iatło posiada w łasną ruchliw ość, podobnie ja k w elektrolitycz- nem w ydzielaniu n a elektrodzie zanu­

rzonej w roztw orze; masą, biorącą udział w zjaw isku Zeem ana, je s t w ięc m asa sam ego elektronu.

W ten sposób zdobyliśm y pogląd,

k tó ry zgadza się niem al zupełnie z daw-

j n ą h y p otezą W ebera, z t ą jednakże

i zasadniczą różnicą, że bezpośrednie dzia­

(7)

N r 2 W SZECH ŚW IA T 23 łanie na odległość zastąpione zostało

przez działanie pośrednie, przenoszone przez eter, a dalej, że obecnie jesteśm y w p o siadan ia danych liczbow ych co do w ielkości atom ów elektrycznych. W resz­

cie zaznaczyć należy jeszcze jedn ą róż­

nicę w p orów naniu z przypuszczeniem W ebera. W eber w sw oich w yw odach teoretycznych, najzupełniej przypadko­

wo, przy pisał ruchliw ość cząsteczkom dodatnim . N a m ocy naszych obecnych pojęć w łasność ta przy p ada w udziale raczej cząsteczkom odjemnym. Okazało się, że w e w szelakich zjaw iskach, w ja­

kich elektron y w y stępu ją i o których poniżej będzie m owa, ruchliw ym je s t zaw sze elektron odjemny. Czemu tę za­

dziw iającą jednostronność należy p rzy ­ pisać, czy ud a się kiedykolw iek dowieść istn ien ia w olnych elektronów dodatnich, czy też będziem y może zm uszeni do za­

stąp ien ia naszej dualistycznej teoryi elektryczności przez [unitarną (monistycz- ną)—sąto p y tan ia, k tó ry ch ro zstrzy g n ię­

cie pozostaw ić m usim y przyszłości.

Bezpośrednio po opisanym pow yżej rozw oju pojęcia o elektronach w dziedzi­

nie teoryi św ia tła n a stą p ił rychło po­

dobny rozw ój w dziedzinie elek try ki czystej.

W y ład o w an ia elektryczne w gazach staran o się oddaw na ro zp atry w ać jak o zjaw isk a blizko spokrew nione z elektro­

lizą. I oto Giese w sw oich badaniach nad przew odnictw em gazów płom ienia dostarcza tej hypotezie pow ażnego a rg u ­ m entu a jednocześnie czyni próbę w y ­ jaśn ie n ia przew odnictw a m etali zapom o­

cą w ędrów ki jonów .

N ajw ażniejsze jed n a k znaczenie m iały tu prom ienie katodalne, n a które w o sta t­

nich czasach znów zw rócono w ytężoną uw agę, poczęści w sk utek odkrycia p ro ­ m ieni R o n tg e n a w końcu roku 1895.

P ie rw si uczeni, k tó rzy zajęli się dokłau- nem zbadaniem zielonej fluorescencyi ścianek szklanych, w ystępującej w do­

brze w ypom pow anych ru rk a c h pod w p ły ­ wem w yład ow ań elektrycznych, byli to P liick er i H itto rf. D alsze badania, w k tó ­ rych w ielkie zasługi położył Goldstein, w ykazały, że m am y tu do czynienia ze

szczególnym rodzajem prom ień owania, którego źródłem je s t katoda; prom ienio­

w ania te G oldstein n azw ał w skutek te ­ go katodalnem i. Crookes sta ra ł się w y ­ tłum aczyć zachow anie się ty ch prom ieni w polu m agnetycznem , ich działanie cieplne i rzekom e działania m echaniczne zapom ocą przypuszczenia, że prom ienie te sąto cząsteczki gazu, naładow ane przez k atodę odjemnie, a następnie od­

pychane przez nią i w yrzucane w prze­

strzeń rurki, podobnie ja k w dośw iad­

czeniu z tańcem kul naelektryzow anych.

W istocie hypofceza ta była w stanie w y ­ tłum aczyć w sposób mniej lub w ięcej zad aw alający większość obserw ow anych podówczas zjawisk.

D okładniejsze badania, szczególniej zaś próba ilościow a hypotezy Crookesa, do­

w iodły jednakże w krótkim czasie, że hypoteza ta w swej pierw otnej postaci nie może być uw ażana za słuszną. N ie­

stety, odrzucono przytem , szczególniej w Niemczech, w raz z łu piną zdrow e j ą ­ dro; pozbyto się jej w całości dlatego tylko, że specyalne przypuszczenie, że m am y do czynienia z cząsteczkam i n a ­ ładowanemu przez zetknięcie, okazało się niesłusznem . Ale nie potrafiono zam iast niej stw orzyć czegoś lepszego : im w ię­

cej grom adziło się faktów , tem bardziej zagadko wemi staw ały się owe promienie katodalne, aż doszło wreszcie do tego, że stało się niem al niegodnem przyzw oi­

tego fizyka zajm ow anie się ilościowem i teoretycznem badaniem ty ch niedostęp­

nych zjaw isk. I oto zjaw iło się n a jb a r­

dziej zagadkow e ze w szystkich zagadek odkrycie prom ieni X przez R ontgena, stanow iące bodziec do podjęcia na nowo usiłow ań rozw iązania tych pytań. P r a ­ ca, w to włożona, nie om ieszkała w k ró t­

ce przynieść owoców.

B adania licznych uczonych : W iecher- ta, K aufm anna, A schkinassa, Thomsona, W iena, L enarda i Des Coudresa, w y k a ­ zały zgodnie, że dość zm odyfikow ać od­

powiednio hypotezę Crookesa, aby o trzy ­

mać w olne od w szelkich sprzeczności

w ytłum aczenie w szystkich niem al z ja ­

wisk. Dość przypuścić, że prom ienie

k atodalne sąto cząsteczki, posiadające

(8)

24 W SZECHŚW IAT Nr 2 masę, lecz znacznie m niejsze od zw y ­

kłych atom ów . C ały szereg pom iarów rozm aitych w łasności prom ieni k ato d al- nych daje nam m ożność obliczenia ła ­ dunku ty ch cząsteczek n a g ram m asy.

W yniki ty ch obliczeń w a h a ją się co- p raw d a u ro zm aity ch badaczów pom ię­

dzy 7 a 19 m ilionam i jed n o stek elek tro ­ m agnetycznych n a gram ; w ielkości te je d ­ n ak są o ty le bliskie liczby, otrzym anej ze zjaw isk a Zeem ana, że stw ierd zają w zupełności przypuszczenie, w ygłoszo­

ne poraź p ierw szy przez W iecherta, że w obu razach m am y do czy nienia z jed- nakow em i cząstkam i, m ianow icie z elek­

tronam i. P ro m ienie k a to d a ln e p rz e d sta ­ w ia ją nam w ięc w sposób w idoczny te same elektrony, k tó re w zjaw isk ach op­

ty czn y ch d z ia łają m niej w ięcej skrycie.

Obecnie jesteśm y w ięc w s ta n ie w y ­ tłum aczyć cały szereg zjaw isk w tórn y ch w bardzo p ro sty sposób. Skoro elektron, bieg nący z szaloną szybkością, w y n o ­ szącą p o dłu g pom iarów W iech erta, sto ­ sow nie do siły u ż y te j 1 '5 do ‘/3 szybkości św iatła, uderzy o ciało stałe, w yw o łać m usi w ybu cho w ą falę elektry czną, po­

dobnie ja k k u la w y rzu co n a z działa w yw ołuje falę dźw iękow ą; posiadam y dane n iew ą tp liw e do przypuszczenia, że prom ienie R e n tg e n a są w łaśn ie tak iem i falam i. D alej m ożem y w nioskow ać, że je­

żeli elek tron y w yrzu can e są 'z pow ierzch ­ n i kato dy , to poruszać się m uszą i w jej w n ę trz u ku p o w ie rz c h n i: czyli przew od­

nictw o elektryczne m etali po lega ró w ­ nież n a w ędrów ce elektronów . O ile w ięc w ciekłym elek tro licie elektron uk azuje się zaw sze w to w a rz y stw ie atom u m atery aln eg o , ja k o jo n , to n a to ­ m iast w m eta la c h m am y do czynienia z elektronam i w ęd ru jącem i swobodnie.

T a teo ry a elek tro n ó w m etalicznych, k tó ­ rej pierw szym tw ó rc ą był, ja k w idzieliś­

m y pow yżej, rów nież W eber, z o sta ła w najnow szych czasach o p raco w an a m a­

tem atyczn ie przez R ieckego i D rudego, ta k dalece, że m ożna już j ą spraw dzić n a zasadzie m a te ry a łu faktyczn ego . M ia­

now icie udało się n a te j zasadzie obliczyć stosunek przew o d n ictw a m etali elektrycznego do term icznego, i liczba

| otrzy m an a przez rach ub ę różni się za-

| ledw ie o parę odsetek od em pirycznej.

; Niem niej zgodne z t ą te o ry ą jest op­

tyczne zachow anie się m etali, ta k np.

L en ard w ykazał, że pod w pływ em pro-

j

m ieni ultrafio leto w y ch elek tro ny m etali poczynają drg ać z tak im im petem , że odrzucone zo stają przez pow ierzchnię i zachow ują się podobnie, ja k zw ykłe prom ienie katodalne, w yw ołane przez w yładow ania.

Skoro w reszcie w eźm iem y pod u w ag ę przew odnictw o jak ieg o k o lw iek g a z u : pod w pływ em prom ieni R ontgena, św ia­

tła u ltrafio letow eg o lub też ogrzania, [to i w ty m przypadku dojdziem y do w nios­

ku, że ilościow e w yniki, otrzym ane przez J . J . Thom sona i jeg o uczniów , w y tłu ­ m aczyć się d ają jed ynie zapom ocą w ę ­ drów ki cząstek w ew n ątrz gazu. P ew n e różnice w zachow aniu się dodatnich i odjem nych cząstek zd ają się w y kazy­

wać, że cząstki odjem ne sąto w łaśnie w olne elektrony; w iększość ich jed n a k zostaje w krótkim p rzeciągu czasu po­

chw yconą przez cząsteczki g azu i tra c i w sku tek teg o znaczną część ruchliw ości.

D odatnie cząstki sk ład ają się z reszty, pozostałej po odszczepieniu się elek tro ­ no w ^odjem nych od cząsteczki. j P ow yżej w yłuszczony p ogląd odbiera podstaw ę jednem u z najpow ażniejszych zarzutów , czynionych do tąd teo ry i elektrolitycznej przew odnictw a gazów . W ja k i sposób, m ówiono, może się rozpadać na jo n y gaz jednoatom ow y, np. p a ra rtęci? N a jo n y elektrolityczne rozp adać się on oczywiście nie może, ale może się roz­

paść n a atom naład o w an y d odatnio i na elektron odjemny. Obie te części razem w zięte tw o rzą dopiero obojętną czą­

steczkę jednoatom ow ą. J . J . Thom sonow i udało się n a w e t zapom ocą badań nad przew odnictw em gazó w obliczyć abso­

lu tn y ład u n ek pojedynczego jonu; o trzy ­ m ano przytem w arto ść bardzo zbliżoną do poprzednio przytoczonej. W reszcie dodać możemy, że najnow sze oznaczenie w ielkości elektronu przez P lan ck a, o p ar­

te n a trzeciej, od poprzednich zupełnie

niezależnej m etodzie, a m ianow icie na

p raw ie prom ieniow ania t. zw. „ciała

(9)

Nr 2 W SZECH ŚW IA T 25 c z a r n e g o d o p r o w a d z i ło p raw ie do je d ­

nakow ego w yniku.

A zatem elektro ny m ają niezm iernie w ażne znaczenie w zjaw iskach elektrycz­

n ych i optycznych, zachodzących we w szystkich stanach skupienia; one to są owe najm niejsze, dotąd znane cząstki św ia ta w idocznego. D ow iedzenie sta łe ­ go ich istn ien ia poza sferą w pływ ów optycznych i elektrycznych, stw orzyłoby niejako o sta tn i kam ień w budow ie teg o logicznego gm achu, k tó reg o pow stanie usiłow ałem tu ta j nakreślić; i ten ostatn i kam ień nie tru d no nam będzie odnaleźć.

W k ró tce po odkryciu prom ieni X przez R entgena, B ecąuerel odkrył fakt, że zw iązki uranow e w y sy łają stale, bez w p ływ u z zew nątrz, pew ne promienie, po­

siadające w iele cech w spólnych z R ont- genowskiem i; następnie G. C. Schm idt w ykazał, że podobne prom ienie w y sy ła­

ją tak że zw iązki toru. D alsze badania w ty m przedm iocie, prow adzone przez m ałżonków Curie i panią':Curie-Skłodow - ską, doprow adziły do w niosku, że p ro ­ m ienie te nie w ychodzą z uranu, lecz z pew nych domieszek; przez niezm iernie uciążliw e frakeyonow anie, dom ieszki te udało się z u ran u w ydzielić i skon­

centro w ać do teg o stopnia, że prom ie­

n iu ją one 500 000 razy silniej niż uran.

Z daje się, że ostateczny produkt tak iej koncentracyi, sk ładający się przew ażnie z soli barow ej, zaw iera now y p ierw ia­

stek, którem u nadano nazw ę radu, czyli prom ieniującego. Czy pierw iastek ten stan o w i sam przez się źródło prom ienio­

w ania, te g o nie m ożna uw ażać jeszcze za dow iedzione. P rom ienie B ecąuerela uw ażano początkow o za blizko spo­

krew nione z R ontgenow skiem i; Giesel, a w k rótce potem B ecąuerel dow iedli jednakże, że u leg ają one odchyleniu m agnetycznem u i że należy je raczej p orów nać z prom ieniam i katodalnem i.

G dy D orn i B ecąuerel stw ierdzili ich od­

chylenie elektryczne i n a w e t oznaczyli je zgruba, m ożna było obliczyć ich szyb­

kość i ład un ek n a jed n ostk ę m a s y : obliczenie to zgodne było, co do po­

rząd k u w ielkości, z cyfram i otrzym ane- rni dla prom ieni katodalnych. Z n a j­

nowszych, dokładniejszych oznaczeń, do­

konanych przez a u to ra niniejszego, w y ­ nika n a w e t absolutna zgodność.

W solach radu posiadam y zatem kate- go ry ą ciał, zdolną do w yrzucenia elek­

tronów samowolnie, bez żadnego w p ły ­ wu zzew nątrz. Co dotyczę źródła ener­

gii i w ogóle m echanizm u teg o zjaw iska, to stoim y tu ta j w obec zagadki, k tó rą u tru dnia jeszcze bardziej to, że m am y do czynienia z szybkościam i, rów nające- mi się szybkości ś w ia tła : szybkości te dają się osięgnąć zapom ocą sił elek­

trycznych, t. j. w e w łaściw ych prom ie-

j

niach katodalnych, dopiero po zw alcze-

| niu ogrom nych trudności. Z achow anie się elektronów w ty ch w aru n k ach da j nam jed n a k może w przyszłości odpo- i wiedź na najw ażniejsze zagadnienia, do­

tyczące budow y elektronów . P rz ed e ­ w szystkiem pozw ala ono n a ro zstrzy g ­ nięcie zapom ocą bezpośrednich pom ia­

rów kw estyi, czy m asa elektronów nie je s t ty lk o „pozorna", t. j. sztucznie w y ­ w ołana przez działanie elektrom agne­

tyczne. D otychczasow e dośw iadczenia zdają się przem aw iać za tem , że m asa elektronów w istocie je s t ty lk o pozorną.

W ten sposób doszliśm y do pytania, zw iązanego ściśle z bud ow ą m ateryi w ogóle.

Je że li atom elektryczny zachow uje się, skutkiem w łasności elektrodynam icznych, w te n sam sposób ja k bezw ładna czą­

steczka masy, to m ożliw em je s t u w a ż a ­ nie w szystkich m as w ogólności za p o ­ zorne. Czy nie m ożem y w istocie z a ­ m iast daw nych, bezpłodnych prób spro­

w adzenia zjaw isk elektrycznych do m e­

chanicznych, spróbow ać odw rotnie sp ro ­ w adzić m echanikę do zjaw isk e le k try c z ­ nych? I oto w racam y znów do p o g lą ­ dów, którym jeszcze przed 30 la ty h o ł­

d ow ał Zollner, a k tó re n a now o podjęli i ulepszyli w o statn ich czasach L orentz, Thomson i W ien : jeżeli w szystkie a to ­ my m ateryalne sk ład ają się z elektronów , to ich bezw ładność w ynika stąd sam a przez się.

W celu w ytłum aczenia ciążenia, p rz y ­

puścić należy jeszcze, że przyciąganie

odw rotnych ładunków je s t nieco w iększe

(10)

2 6 W SZE C H ŚW IA T N r 2 niż odpychanie ład u n k ó w jednakow ych.

E xperim entum crucis teg o p o g ląd u s ta ­ now iłoby stw ierdzen ie przenoszenia się ciążenia w czasie, lub też zależności ciążenia n iety lko od położenia ale i od szybkości ciał ciążących.

P o d łu g teg o p o g ląd u elek tro n y stan o ­ w iłyby zatem owe p ro toato m y , k tó rych niejeden ju ż się doszukiw ał; przez roz­

m aite ułożenie ty c h elektronów o trz y ­ m ujem y ro zm aite pierw iastk i; daw ne m arzenie alchem ików o przem ianie pier­

w ia stk ó w byłoby w te n sposób o krok bliższem urzeczy w istnienia. N ależałoby przypuścić, że ze w szystkich niezliczo­

n ych ułożeń elektronów , ty lk o pew na określona ilość je s t dostatecznie stałą, aby znajd o w ać się w p rzyrodzie w w ięk­

szych ilościach; te sta łe uło żenia stan o ­ w iły by w ięc znane nam pierw iastki.

P rzez m atem atyczn e tra k to w a n ie ty ch k w estyj u d a się m oże kiedyś p rzedstaw ić liczbę isto tn ą p ierw ia stk ó w w p rzy ­ rodzie w zależności od ich w a g i atom o­

wej, a m oże też ro zw iązać w iele innych zag adnień u k ład u peryodycznego.

Skoro w reszcie rzucim y okiem poza naszę ziem ię w p rzestrzeń w szechśw iata, to i tu zauw aży m y niejedno zjaw isko, do k tó reg o nie bez sk u tków próbow ano stosow ać teo ry ę elektronów ; że w ym ienię tylko koronę słońca, ogony kom et, zorzę północną.

Jeżeli n a w e t w iele z tego, co tu przy ­ toczyłem , w ydać się m oże jeszcze zby t problem atycznem , to jed n ak że w y nika stąd niew ątp liw ie, że elektrony, te drob­

n iu tk ie cząstki, k tó ry c h w ielkość m a się do w ielkości b a k te ry i w ty m sam ym stosunku, co w ielkość b a k te ry i do w iel­

kości k u li ziem skiej, a k tó ry c h w łasności jednakow oż p o tra fim y m ierzyć z nie­

zm ierną ścisłością, że e lek tro n y te stan o ­ w ią jedn ę z najw ażn iejszy ch p o d sta w w szechśw iata.

Tłum . M . Centnerszwer.

ORGANIZAOYA CHEMICZNA KOMÓRKI.

(Giąg dalszy).

P oznanie w ferm entach isto tn y ch n a ­ rzędzi chem icznych kom órki może usunąć w ątpliw ości, jak ie n a strę cz a ją się dla pojm ow ania zjaw isk chem icznych w ko­

mórce, z pow odu drobnych w ym iarów ty ch jedn ostek m orfologicznych. Bo bez w zględu na to, ja k w ielkiem i w yo brazi­

m y sobie cząsteczki koloidalne ferm en­

tów , zaw sze jeszcze m iliony ich znajd ą m iejsca podostatkiem w najm niejszej kom órce. P o konyw am y też jednocześnie trudności, jak ie n a su w a ją się nam po ­ zornie z rozw ażania w ielu procesów ferm entacyjnych w spółcześnie w proto- plazm ie zachodzących. C opraw da ty m ­ czasem bardzo niedostatecznie w iadom o nam o tem, ja k a liczba ferm entów działa w protoplazm ie danej kom órki. P rz y to ­ czony pow yżej, zapew ne bardzo jeszcze niekom pletny p rzeg ląd zjaw isk chemicz­

nych w kom órce w ątrobow ej, pozw ala w przybliżeniu odróżniać dziesięć ro z­

m aitych procesów specyficznych. Grdy dodam y jeszcze przejaw y chemiczne nie­

zbędne do odżyw iania i zachow ania szkieletu kom órki, liczba ta w zrośnie w każdym razie znacznie. Otóż czy m ożna przypuścić, że kom órka w ątro b o ­ w a —a to samo, z niew ielkiem i zm iana­

mi, stosuje się i do każdej innej chem icz­

nie czynnej kom órki—w istocie m ieści w sobie w szystkie ferm enty potrzebne do w yko ny w ania ow ych reakcyj? Choć n arazie w niosek ta k i może nas p rzera­

żać, bliższe jednakże rozw ażanie usunie dużo w ątpliw ości. J u ż to sam o przem a­

w ia za tym wnioskiem , że przecie obecnie, w początku zaledw ie będąc ty ch badań, poznaliśm y ju ż dużą stosunkow o liczbę ferm entów dających się z w ątro b y wyosobnić. P oznan o ju ż w szakże do­

ty chczas następujące ferm enty zaw arte

w kom órkach w ą tro b o w y c h : m altazę,

glikazę, ferm ent p roteolityczny, ferm ent

rozszczepiający nukleiny, aldehydazę, lak-

kazę, ferm ent, k tó ry przeprow adza azot

(11)

Nr 2 W SZECHŚW IAT 27 z kw asów am idow ych w am oniak, dalej

ferm ent ścinający w łóknik oraz, - z pew- nem praw dopodobieństw em , lipazę czyli ferm ent rozszczepiający tłuszcze i fer­

m ent podobny do podpuszczki. J a k w i­

dać, początek w iele obiecujący! Gdy zaś pogodzim y się raz z m yślą, że poje- dyńcza kom órka w ątrobow a kryje w so­

bie dziesięć rozm aitych ferm entów , nie będzie pow odu do odrzucenia przypusz­

czenia, że i innym jeszcze nie w yjaśnio­

nym zjaw iskom chem icznym w kom ór­

kach żyw ych odpow iadają specyficzne ferm enty. Czy pom yślim y o dziesięciu, czy o trz y razy większej liczbie ferm en­

tów , to ju ż dla pojm ow ania mniej więcej jednakow ą p rzed staw ia trudność, a takie rozszerzenie naszych poglądów , opiera­

jące się na analogii, zawsze jeszcze je s t w łaściw sze, aniżeli w yrzeczenie się w szelkiego tłum aczenia lub ta l bardzo ulubione w kraczanie w dziedzinę spe- kulacyi.

W yłuszczona powyżej myśl, że każde- ; mu rodzajow i reakcyi chemicznej w ko­

m órce odpow iada ferm ent, bynajm niej przeto nie w ydaje się absurdem . Po bliższem w praw dzie rozw ażeniu okazuje się, że pod w ielu w zględam i myśl ta

j

w y bieg a zb y t daleko. B yć bowiem bar-

j

dzo może, że w komórce, podobnie jak niekiedy w procesach chem icznych poza ciałem żywem, po w stają jako prod u kty m aterye o i’ów now adze chw iejnej (labil), k tó re w danych w aru nkach szybko ule­

g a ją dalszym zmianom. W ty ch razach ty ły b y przeto odpow iednie ferm enty

j

zbyteczne. Z w ażyć też w ypada, że w w ielu przypadkach specyficzność fer­

m entów nie je s t teg o rodzaju, że działają one tylko w yłącznie na pew ien zw iązek chemiczny, lecz sp row adzają p rzeobra­

żenia chemiczne większej liczby zw iąz­

ków składu analogicznego, ja k np. pep­

syna rozszczepia rozm aite ciała białkow e, lub ty ro zy n aza u tlenia dużą liczbę zw iązków arom atycznych, czerniąc je.

W reszcie i o tem p am iętać należy, że w y k ry ta w czasach o statn ich odw racal- ność d ziałań ferm entacyjnych o tw iera możliwość, że niektóre rozszczepienia i kondensacye, zależnie od w arunków |

chwilow ych, zachodzą pod w pływ em je d ­ nych i ty ch sam ych ferm entów.

Podczas gdy fak ty ostatnio w ym ienio­

ne przyczyniają się do uproszczenia i naszych poglądów na liczbę działających w kom órce ferm entów , istnieją nato m iast z drugiej strony spostrzeżenia w skazu­

jące, że kom órka w yposażona jest ró w ­ nież w ferm enty lub czynniki w podobny sposób działające w przypadkach, w y ­ kluczających poza grauice fizyologiczne.

Dośw iadczenia la t ostatnich nad w ła s­

nością ciała zw ierzęcego w y tw arzan ia organicznych odtrutek, antytoksyn, an ty- hemolizyn, koagulin i t. p., nie pozo sta­

w iają w ątpliw ości, że pew ne elem enty kom órkow e posiadają urządzenia, dzięki którym zdolne są w y tw arzać podobne substancye ochronne. Cały bieg tego zjaw iska przem aw ia za tem, że m am y tu do czynienia z procesem chemicznym, jak ko lw iek nie zdajem y sobie jeszcze spraw y, w ja k i m ianow icie sposób p o­

w stają m aterye wspomniane.

Gdy w ty ch razach mamy do czynienia z urządzeniam i, w ystępującem i na w i­

downię życia na w ypadek zagrożenia organizm u, to znów w czasach now szych odkryto fa k t bardziej jeszcze zdum iew a­

jący. Mówimy o zjaw iskach podobnych od­

byw ających się po śmierci komórki, m ia­

now icie o t. zw. sam otraw ieniu tk an ek ochronionych od wszelkiego dostępu bakteryj. W szystkie badane dotychczas pod tym względem org an y zwierzęce, z w yjątkiem tych tylko, k tóre i za życia odznaczają się nad er leniw ym przerobem m ateryi, w yraźnie w ykazują to zjaw isko, niektóre w stopniu w prost zdum iew ają­

cym. D zieje się zaś przy tem . tak, że część ciał białkow ych i nuklein, glikogen i tłuszcz podlegają rozkładow i podobne­

mu ja k w kiszkach, ta k że szybko d o ­ chodzi do utw orzenia prostszych i prze­

w ażnie dobrze dyfundujących związków , ja k leucyna, tyrozyna, cukier, kw asy tłuszczow e i t. p. G dy ta k a „kollikw a- cy a “ zachodzi w jednej kom órce lub w kom pleksie kom órek w organizm ie zresztą norm alnym , prow adzi ona do szybkiego w ch łanian ia części rozpłynię­

ty ch do k rw i i lim fy, a utw orzone pro-

(12)

28 W SZECH ŚW IA T Nr 2 dukty tra w ie n ia m ogą rów nie dobrze

przydać się organizm ow i ja k g d y b y b y ły j w essane w kiszkach. O sobliw sze przy- | pisyw ano znaczenie tra w ie n iu w ew nątrz- j kom órkow em u fagocytów ; m ożna też j przekonać się o obfitej z aw arto ści fer­

m entu podobnie d ziałająceg o ja k try p - ; syna, b ad ając ropę, a rów nież grasicę, szpik k o stn y i gru czo ły lim fatyczne, lecz

J

sąto, ja k pow iedzieliśm y, ty lk o poje- dyńcze p rzy k ład y z jaw isk a bardzo ro z­

pow szechnionego. Tym czasem w szakże j pozostaje n iero zstrzy g n iętem pytanie, czy to sam o traw ien ie je s t objaw em norm al­

nym, zachodzącym i podczas życia, lecz w y stępu jący m w y d a tn ie j po śm ierci ko­

mórki, w ów czas kiedy p rzerw an e zo stają procesy tw o rzen ia, czy też w kom órkach żyw ych drzem ie p raferm ent, k tó ry do­

piero w chw ili śm ierci budzi się do swej pracy grabarsk iej?

G dy zgodnie z w yw odam i powyższem i z jednej stro n y u p raw n ien i jesteśm y do u p a try w a n ia w ferm en tach n ajw ażn iej­

szego narzęd zia kom órki, doskonale p rzy ­ stosow anego do spełnienia sw ych zadań, z drugiej zaś zw ażym y re g u la rn y b ieg funkcyj kom órkow ych, z konieczności nasunie nam się p ytan ie, w ja k i m iano­

wicie sposób n arzęd zia ow e zadosyć czynią tem u po rządkow i w bieg u czyn­

ności kom órek? Sposób m yślenia czysto m echaniczny n a razie n a p o ty k a p rzy tem pew ne trudności. P re cy z y ą , z ja k ą w ahadło tra fia pom iędzy zęby koła lub z ja k ą złożony kom pleks k ół działa w m aszynie, skłonni jesteśm y uw ażać za m ożliw ą do o siąg n ięcia w yłącznie na drodze m echanicznej. Lecz niesłusz­

nie. I zjaw isko chemiczne, g d y w aru n k i tegoż odpow iednio są uregulow ane, p rze­

biega z praw idło w o ścią m atem atyczną;

i tu ta j nie b rak urządzeń w yzw alający ch działanie i ham u jących je, choć zazw y ­ czaj m ało na nie zw racam y uw ag i.

G dy p rag niem y np. dow ieść obecności jo d u w ro ztw orze jo d k u potasu, możemy, ja k w iadom o, dodać do te g o ro ztw o ru nieco a z o ta n u sodu, ro ztw o ru k lajstru krochm alow ego i w końcu rozcieńczone- ! go kw asu m ineralnego. Z abarw ien ie błę­

kitne, w skazujące utw orzen ie się zw iązku

jodu z m ączką, w y stępuje w jednej chwili, tak, że gdybyśm y nie byli uprze­

dzeni, anibyśm y przypuścili, że zachodzi tu zaw iły m echanizm reakcyj chem icz­

nych, k tó ry d lateg o tylko działa tak szybko, że w ydaje się, jak o b y zjaw iska po sobie następujące odbyw ały się w tym samym momencie.

A gdy pozostaw im y w spokoju m ie­

szaninę eteru octow ego z w odą, rozkład n a alkohol i kw as octow y przebiega z szybkością w ciąż m alejącą aż do chwili, kiedy w pew nym punkcie zatrzym uje się w zupełności, n a długo jeszcze za­

nim całk ow ity e te r octow y się rozłoży.

Czy nie m am y tu m echanizm u h am ują­

cego, który, n a podobieństw a dokładnie funkcyonującego ham ulca auto m aty cz­

nego, pow strzym uje reak cy ą w pew nej określonej chwili?

P rz y pom ocy przenoszenia energii oraz rozm aitych urządzeń w y zw alających ener­

g ią i ham ujących łatw o m ożna zbudo­

w ać m aszynę. D laczegóż nie m ożnaby pom yśleć o m aszynie sam odziałającej, pow stałej przez zręczną kom binacyą n a ­ wzajem w y zw alających się procesów che­

m icznych, bez udziału w ielu środków pom ocniczych m echanicznych? M aszyna ta k a jp o g łab y w porządku praw idłow ym j dostarczać pew nych p ro d u k tó w chemicz-

| nych, k tó re znów zam ieniałaby w inne

| zw iązki, podobnie ja k a u to m a t w ykony­

w a pew ne ru chy w oznaczonym p orząd­

ku. Do takiej m aszyny chemicznej, działającej autom atycznie, może być po-

| ró w n an a kom órka pod w zględem swej funkcyi odżywczej. W ażne niezm iernie i części m achiny kom órkow ej, m ianow icie

J

ferm enty, n ad er są przystępne dla ow ych I w pływ ów w yzw alający ch lub ham ują- i cych ich czynności chemiczne.

T ak nap rzy k ład w iadom o nam o w ielu ferm entach, że istn ieją w postaci nie-

! czynnej t. zw. p raferm entów i dopiero

i

pod w pływ em pew nego „ o dczy n n ik a“

s ta ją się zdolne do działania, dalej, że

w aru n k i ich działania m ieszczą się w g ra ­

nicach znacznie ciaśniejszych niż to b y ­

w a w innych reakcyach chemicznych,

że są niezm iernie w rażliw e n a w pływ y

chemiczne. B adajm y najlepiej poznany

(13)

N r 2 W SZECHŚW IAT 29 szereg zjaw isk ferm entacyjnych, m iano­

w icie chemizm traw ienia, a dojrzym y cały łańcuch reakcyj w yzw alających i ham ujących proces chemiczny. N aprzód z pfcyalogenu po w taje p ty alin a, później ferm ent ten staje się nieczynny pod w pływ em kw asu żołądkow ego, k tó ry sam zresztą w yw iera działanie k a ta li­

tyczne; obok teg o zaś z praferm entów budzą się do czynności pepsyna i pod­

puszczka; przy przejściu do kiszek znów niszczy się pepsyna, gd y tym czasem rozpoczyna się działalność fermentów7 trzustkow ych, w zm agająca się w niezna­

n y nam bliżej sposób przez zetknięcie z żółcią i sokiem kiszkow ym . Czyż nie nasu w a się myśl, że podobnie ja k w tym razie, ta k i w kom órce rozw ija się g ra sił chem icznych pod w pływ em p raw id ło ­ wej, kolejnej zm iany czynników w y zw a­

lających i ham ujących reakcye che­

miczne?

I jedno jeszcze. Grdyby się okazało, że odw racalność działań ferm entacyjnych je s t pow szechna, jakże jasno dałyby się w ytłum aczy ć liczne, nad er rozm aite zja­

w iska fizyologiczne. Czyż może być doskonalsza sam oregulacya czynności od tej, k tó rą spotykam y w przerobie i w y ­ tw a rz a n iu glikogenu? M amy tu pewien ferm ent dyastatyczn y, k tó ry w razie n ie ­ dostatecznego dowozu cukru zzew nątrz zam ienia glikogen n a cukier, a odw rot­

nie w obec n adm iaru cukru przerabia ten o sta tn i n a glikogen. Ja k że zrozum iałym sta łb y się przerób m ateryi w tkance tłuszczow ej, gdyby się udało w ykryć ferm ent rozszczepiający tłuszcze, który, w skutek swej zdolności działania w dw u przeciw nych kierunkach, p o trafiłb y u trz y ­ m yw ać ró w no w agę pom iędzy m ydłam i (tłuszczanam i alkaliów ) w e krw i a tłu sz­

czem w kom órkach tłuszczow ych.

AKADEMIA UMIEJĘTNOŚCI W KRAKOW IE.

Kancelarya Akademii ma zaszczyt przesiać następujące sprawozdania z prośbą o łaskawe ogłoszenie:

I. D. 7 stycznia r. b. odbyło się posiedzenie Wydziału matematyczno-przyrodniczego. Na posiedzeniu tem przyjęto następujące prace : p. N. Strzeleckiej: „Przyczynek do znajomo­

ści homologów dezoksybenzoiny“,ref. czł. R a­

dziszewski; 2) p. A. Korczyńskiego: „O dzia­

łaniu bromu na durol, pięciometylobenzol i sześciometylobenzol11, ref. czł. Marchlewski;

3) p. St. Kępińskiego: ,,0 całkach równań różniczkowych rzędu drugiego z sobą sprzę- żonych“, ref. czł. Puzyna; 4) p. M. Ryl liń­

skiego : „Coleopterorum species novae, mi- nusve cognitae, in Galicia inventae“, ref. czł.

Wierzejski; 5) p. M. Raciborskiego : a) Kilka nieznanych paproci Archipelagu Malajskiego, b) Chemiczna reakcya korzenia, c) O roz­

mnażaniu rostowem Angiopteris erecta, d) Kwiaty na plewach jęczmienia widlastego;

6) czł. W. Natansona: „O rozchodzeniu się małych ruchów w płynach lekkich11; 7) czł.

A. W itkowskiego: „Spostrzeżenia nad elek­

trycznością atmosferyczną w Zakopanem*1;

3) czł. W. Szajnochy: „Pochodzenie oleju skalnego z Wójczy w Król. Polskiem11; 9) p. St. Zaremby: „Wyznaczenie przypadku, w którym funkcye zasadnicze Poincarego mogą być wyprowadzone z funkcyj zasadni­

czych Le Roi lub Stekłowa11, ref. czł. Natan- son; 10) czł. L. Marchlewskiego : „Ze stu- dyów nad zielenią11; 11) czł. L. Birkenmaje- r a : „Streszczenie dzieła o Koperniku".

II. Komisya antropologiczna Akademii Umie­

jętności w Krakowie odbyła w ostatnim cza­

sie (12 list. i 17 grud. 1901) dwa posiedze­

nia, których owocem są uchwały, obchodzące szeroki ogół polski. Oto na wniosek sekre­

tarza Działu etnologicznego, prof. Zawiliń- skiego, i na podstawie szczegółowego planu, przedstawionego przez p. Włodzimierza Tet­

majera, postanowiono przystąpić do ważnego wydawnictwa „Ubiorów ludu polskiego11, roz­

poczynając od krakowskiego, do którego materyały obfite zebrał p. Wł. Tetmajer.

Wydawnictwo to w formie dużej 4-ki wy­

chodzić zacznie zeszytami, zawierającemi szereg tablic barwnych i czarnych i stosow­

ny tekst objaśniający do rycin. Komitet wy­

dawniczy tworzą pp. Tetmajer, Udziela i Za- wiliński, W roku bieżącym komisya w miarę środków rozpocznie to kosztowne wydaw­

nictwo, licząc na poparcie ogółu i sympa­

tyczne przyjęcie.

Oprócz tego uchwalono drukować w to­

mach „Materyałów11 Komisyi pozostałe po ś. p. prof. Malinowskim materyały etnogra­

ficzne ze Spiżu, prace etnograficzne pp. Al.

Seloniego i St. Zdżarskiego, a materyały etnograficzne z Rusi Podkarpackiej, zebrane przez ś. p. prof. Kopernickiego, oddano do uporządkowania p. Bohdanowi Lepkiemu.

Komisya przyjęła nadto do druku w swo­

ich wydawnictwach sprawozdanie dr. K. Hu- daczka: . Z badań archeologicznych w do • rzeczu Dniestru11, którego treść podał dr. P.

Bieńkowski, prof. archeologii klasycznej, oraz pracę antropologiczną dr. Wł. Olechnowicza:

„O cmentarzysku w Nowosiołkach11 i spra­

wozdanie p. St. Czarnowskiego z poszukiwań

archeologicznych w t. zw. Schroniskach na

Cytaty

Powiązane dokumenty

nienie się czerwca Ś go Józefa w Ameryce jest skutkiem tego, że został on tam zawle­. czony bez swoich wrogów i mógł

Jad znajduje się we wszystkich częściach ciała pająka, zawierają go także jaja; zdaje się, źe należy on do substancyj białkowatych; w roz­. tworze daje się

Są to liczby imponujące, bezwątpienia, maleją one jednak i stają się bardzo mało znaczące- mi, jeżeli się je porówna z ilością zarodni­. ków, wydawanych

cą tego przypuszczenia, że w klimacie, zniew alającym rośliny do przerw ania na dłuższy czas transpiracyi liści, najlepiej rosną i rozw ijają się te osobniki,

W procesie powyższym czasami zachodzą pewne zboczenia: czasem jedna z dwu komórek dzieli się przed konjugacyą, niekiedy zaś utworzenie się woreczka nie jest

Chw ilka jednak zastanow ienia uczy, że ta k dodatnich horoskopów nie m am y bynajm niej praw a sobie staw iać.. Jeżeli zaraz usuniem y pręcik, naokoło którego

Ocena ilościowa tych gazów nie może być uważana za dość ścisłą z powodu trudności, jakie się napotyka w razie oddzielania pojedynczych gazów; jed ­ nak

Ilekroć łączą się pierw iastki dodatni i odjemny, zawsze w y tw arza się zdolność rozpadania się zw iązku n a jony; inaczej m ówiąc w tym samym czasie,