• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie:

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie:"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JNte 12 (1043). W arszawa, dnia 23 marca 1902 r. T o m X X I .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W IĘ C O N Y NA UKO M P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PREN U M ERA TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a r sz a w ie : ro c z n ie r u b . 8 , k w a r ta ln ie r u b . 2, Z p r z esy łk ą p o c z to w ą : ro c z n ie ru b . 1 0 , p ó łro c z n ie r u b . 5 .

P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

R e d a k to r W s z e c h ś w ia ta p r z y jm u je z e s p r a w a m i r e d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z . 6 d o 8 w ie c z . w lo k a lu r e d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 1 18.

CZY KREW

J E S T W RZECZYWISTOŚCI CIECZĄ ALKALICZNA?

P y ta n ie pow yższe dziw nem w p ro st w ydaw ać się musi; w szak w każdym podręczniku fizyologii spotykam y tw ier­

dzącą na nie odpowiedź, podaw aną bez żadnych zastrzeżeń, jak o praw da niezbita;

w najbardziej n a w e t elem entarnym w y ­ kładzie fizyologii jak o dowód alkalicz­

ności krw i pokazyw ane byw a działanie jej n a papierek lakm usow y w raz z obja­

śnieniem, że alkaliczność krw i w yw ołana je s t przez sodę (N a2C 0 3). A jednak spraw a nie jest ta k pro sta i w czasach ostatnich zostały uczynione pow ażne z a ­ rz u ty przeciw tem u, jak o by niezbicie stw ierdzonem u poglądow i.

Alkaliczność k rw i byłaby, rozum ie się, w tedy udow odniona, gdyby udało się dowieść istn ien ia w niej w olnych jonów hydroksylow ych, albo oznaczyć ich kon- centracyą. P ró b y w tym kierunku były ju ż czynione; na zasadzie siły elektro- bodźczej ogniw a ty p u

H 2 | HC1 | NaCl | krew | H 2 obliczono k o n centracy ą w odorotlenow ych jonów krw i n a 0,8 . 10~6 ; liczba ta je d ­

n ak bardzo mało się różni od tej, ja k a daje się otrzym ać gdy używ am y niezu­

pełnie czystej w ody zam iast krw i. Przy- tem pom iary w ykonyw ane w ty ch w a ­ runkach różniłyby się ta k bardzo jedne od drugich, że w łaściw ie ty m próbom znaczenia praw ie żadnego przypisyw ać nie można. W ykazały one jedynie dro­

gę, na której, po ulepszeniu odpowied­

nich metod, bardzo ciekaw ych w yników m ożna się spodziewać.

Obecnie więc zm uszeni jesteśm y b a­

danie odczynu krw i uskuteczniać jedynie zapom ocą odpowiednich indykatorów oraz pew nych reakcyj chemicznych. Z po ­ między nich za alkalicznością przem aw ia próba z lakm usem, łatw ość u tlenian ia we krw i cukru gronow ego, w strzym y­

wanie, po dodaniu surow icy krw i, dzia­

łalności ferm entów na w olne zasady, zam ieranie we krw i bakteryj w rażliw ych na alkalia i t. d.

A jed n a k hemoglobina, k tó ra w n ad ­ zw yczaj słabo alkalicznym roztw orze w tem peraturze ciała ludzkiego rozkłada się, nie uleg a zm ianom w surow icy krwi; zabijanie b ak tery j i utlenianie cukru znika po ogrzaniu k rw i do 60°, nareszcie ciecze używ ane do przem y­

w an ia organów w ew nętrznych nie po­

w inny zaw ierać N aO H ani N a2C 0 3 , gdyż

(2)

178 W SZECH ŚW IA T N r 12 w przeciw nym razie są szkodliwe. Na-

koniec okazuje się, że alkaliczność k rw i w cale nie da się w ykazać zapom ocą in d y ­ k ato ró w czułych n a kw . w ęglany, np.

fenoloftaleiny, oc-naftolobenzeiny, b łęk itu P o irriera i t. d. K re w w ięc nie zaw iera w ęg lan u sodu obojętnego (N a2C 0 3), lecz w ęg lan kw aśny sodu (N a H C 0 3)—lakm us daje nam fałszyw e w skazów ki, gdyż je s t dość silnym kw asem , w y pierającym kw as w ęglany, nie może w ięc służyć do rozp o zn aw ania rea k c y i ro ztw o ró w zaw ierających w ęglany. W rzeczy w isto ­ ści k rew albo w cale nie w y k azu je re a k ­ cyi cieczy alkalicznych np. rozkładu hem oglobiny, tw o rzen ia alkalialbum ina- tó w i t. p., albo też reak cye podobne zaw dzięczają swe pochodzenie obecności ferm entów , a nie jonów hydroksylow ych.

W yżej w spom niany np. rozkład cukru gronow ego w e k rw i odbyw ać się m usi w ten w łaśnie sposób, ja k te g o dow odzi zniknięcie tej reak cy i po og rzan iu k rw i do 60°. R o zpad czerw onych ciałek k rw i w surow icy z w ie rz ą t innego g a tu n k u nie je s t rów nież w ynikiem alkaliczności krw i, gdyż rów nież znik a po je j ogrzaniu.

W ogóle bad an ia soków zw ierzęcych i ro ­ ślinnych (królik, pies, żaba, żółw , rak, dżdżow nik, tra w a , liście i t. d.), za u ż y ­ ciem odczynników czułych n a k w as w ęglany, w szędzie w y k a z u ją reak cy ą obojętną.

W obec ty ch b a d ań zn ik a jeszcze jed n a różnica jak o b y istn ieją ca m iędzy zw ie­

rzętam i, posiadającem i tk a n k i z rea k c y ą alkaliczną, a roślinam i z re a k c y ą obo­

jętn ą , lub n a w e t słabo kw aśną.

J. K . S.

PROM IENIOW ANIE S Ł O N E C Z N E 1 A TM O SFE R A ZIEMSKA.

(D o k oń czen ie).

III.

P odczas g d y rozżarzone ciała stałe i ciekłe d ają ciągłe widm o, p rze d sta ­ w iające nieprzerw any szereg barw , od

czerw ieni do fioletu, g azy przeciw nie okazują ty lk o n a ciemnem tle oddzielne jasn e linie, leżące w poprzek kierunku w idm a i zabarw ione stosow nie do m iej­

sca, w którem się znajdują. L iczba ty ch linij byw a bardzo znaczna i to zarów no w w idzialnej, ja k infraczerw o- nej lub ultrafioletow ej części, linie te są charakterystyczn e dla danych gazów" lub p a r i w skazują nam długości fali, k tóre one są zdolne w ysyłać.

Z tak ie g o zachow ania się ciał gazo ­ wych natychm iastow o w ynika, że ciała stałe lub ciekłe, otoczone atm osferą, nie m ogą daw ać w idm ciągłych, gdyż pew ­ ne długości fal, przez nie w ysyłane, z o stan ą przez g azy tej atm osfery pochło­

nięte. W ty c h w arunkach otrzym am y ted y n a tle ciągłem w idm a odpow iednią ilość „ciem nych11 linij, tw orzących p rą ż ­ ki absorpcyjne, w skutek czego i widm o samo nazy w a się absorpcyjnem .

P rom ieniow anie słoneczne daje w łaśnie widmo teg o ostatn iego typu; ro zp atru jąc przez dostatecznie zw ężoną szczelinę spektroskopu w iązkę rozszczepionych pro­

m ieni słońca, w idzim y w w idm ie m nó­

stw o „ciem nych11 miejsc, m niej lub więcej w yraźnych i rozciągłych, któ re n a zy w a­

m y lin iam i F raunhofera.

P o n iew aż jed n a k prom ieniow anie sło­

neczne, zanim dojdzie do pow ierzchni ziemi, przechodzić m usi nietylko przez atm osferę słoneczną (t. zw. fotosferę), lecz i przez atm osferę ziemską, stąd w y­

n ika tedy, że linie fraunhoferow skie p o ­ w sta ją nietylko jedynie w skutek absorp- cyi w atm osferze słonecznej. W iele z nich m a swe źródło w pochłaniającem działaniu naszej atm osfery; linie te dla odróżnienia noszą m iano tellurycz- nych.

B adaniem ty c h linij zajm ow ali się p ierw si B rew ster i G ladstone; już w r.

1832 B re w ster zauw ażył, że pew ne prążki w w idm ie słonecznem zm ieniają swe n atężenie w ciąg u dnia, że m ia­

now icie podczas w schodu i zachodu

słońca u w y d a tn ia ją się daleko w ybitniej,

niż w godzinach okołopołudniow ych

i zw łaszcza podczas znacznej w ysokości

słońca nad poziomem.

(3)

N r 12 W SZECHŚW IAT

W r. 1864 Ja m in obserw ow ał widmo słoneczne na górze Faulhorn, w w yso­

kości 3 000 m n ad poziomem morza, i dostrzegł, że w iele z linij, któ re w y­

raźnie w y stęp u ją u podnóża góry, tra c ą coraz bardziej na natężeniu, gdy podno­

simy się ku w ierzchołkow i. Jam in obser­

w ow ał tak że w ty m celu około G enewy widmo prom ieni dużego ogniska, rozpa­

lonego w odległości 21 Jem i zauw ażył w niem szereg linij, zaliczonych ju ż przez B rew stera do tellurycznych.

W iększość linij tellurycznych pow staje w skutek działania p a ry w o d n e1, stale, chociaż w w iększych lub m niejszych ilościach znajdującej się w atm osferze ziemskiej. N a korzyść teg o przem aw iają w prost bezpośrednio d o św iad czen ia: je ­ żeli badam y w spektroskopie promienie, w ysyłane przez lam pę elektryczną i po­

przednio przepuszczone przez dług ą rurkę z p a rą w odną, to w widm ie zjaw ia się większość linij tellurycznych. Linie tel- luryczne, należące do p ary wodnej, specyalnie ch arak tery zu ją się tem, że praw ie zupełnie zn ik ają w czasie silnych m rozów, gdy w ilgotność bezw zględna je s t nader nieznaczną. P rzed deszczem p o jaw iają się zazw yczaj now e linie i sm ugi, a P ia zz i Sm yth w skazał naw et, w ja k i sposób zjaw ienie się ty ch sm ug

„deszczow ych“ służyć może do przepo­

w iad ania opadów lub burz.

U ltrafio leto w a część widm a słonecz­

nego, obserw ow anego na pow ierzchni ziemi, dość w y raźnie kończy się przy X = 0,3 [A, co w ed łu g Cornu przypisać należy silnem u pochłanianiu w pow ie­

trz u prom ieni o krótszych długościach fal. Górnu znalazł, że długość u ltra fio ­ letu rośnie w raz ze zwiększeniem się wysokości słońca nad poziomem, a także z podnoszeniem się n a góry. Pierw sze udatne foto grafie u ltrafioleto w ej części widm a słonecznego otrzym ał H . D raper zapom ocą siatk i dyfrakcyjnej; dokładnem zbadaniem tej dziedziny zajm ow ali się R ow land, K aiser, R unge, Schum ann i inni.

Infraczerw o n ą część widm a słoneczne­

go badano zapom ocą rozm aitych metod:

fotograficznej, fosforescencyjnej i w resz­

cie term oelektrycznej. Doniosłe znacze­

nie tej dziedziny w idm a w ystępuje n aj­

jaśniej, g dy uprzytom nim y sobie, że w i­

dzialnej części odpow iada tylko 1/ b >

j ultrafioletow ej zaledw ie V100, g d y w in- fraczerw onej części zaw iera się praw ie 4/s ogółu energii prom ienistej słońca. Od czasu odkrycia tej w ażnej dziedziny w idm a przez H erschla w r. 1800, była ona przedm iotem badań D rapera, Abneya i Pom m a, lecz poszukiw ania te nikną wobec ostatnich klasycznych badań L ang- leya, dokonanych przy pom ocy jeg o spektrobolom etru.

M etoda bolom etryczna L an g ley a pole­

g a w krótkości n a następującem . P ro ­ m ienie słoneczne rozszczepiają się i d ają widm o nietylko w razie stosow ania pryz­

m atu, lecz także w razie użycia d elik at­

nej siatki (t. zw. dyfrakcyjnej), w yżło­

bionej na zw ierciadlanej (szklanej np.) pow ierzchni. L an gley używ ał w tym ce­

lu siatki, posiadającej 68100 linij na przestrzeni 1 cm. Sam bolom etr składa się w swej zasadniczej części z nad er cienkiego, wyczernionego d ru tu p la ty ­ nowego, przed którym pow oli przy po­

mocy m echanizm u zegarow ego, porusza się siatka dyfrakcyjna (lub też pryzm at) tak, że szczelina bolom etru w chodzi ko­

lejno w zetknięcie z oddzielnemi częścia­

mi w idm a. Prom ienie, odpow iadające tym kolejnym miejscom w widmie, po ­ w odują większe lub mniejsze ogrzanie w yczernionego drucika bolom etru i zm niej­

szają w te n sposób jeg o przew odnictw o elektryczne; poniew aż zaś drucik ten otacza sta ły prąd elektryczny, w ięc ze zm iany teg o prądu sądzić m ożna o ener­

g ii padających n a bolom etr promieni.

K ażda przechodząca koło bolom etru

„ciem na" linia w idzialnego w idm a lub w ogóle każda lin ia fraunhoferow ska lub telluryczna oziębia znacznie drucik w bo­

lo metrze i w yw ołuje odpow iednie pod­

w yższenie stałego p rądu elektrycznego.

I Podw yższenie to u jaw n ia galw anom etr, k tórego w ah an ia reg estru je p ły tk a fo to ­ graficzna. Czułość m etody bolom etrycz- nej je s t ta k w elka, że zm iana tem p era­

tu ry o jednę stum ilionow ą stopnia je st

jeszcze dostępna dla pom iarów.

(4)

180 W SZE C H ŚW IA T N r 12 J u ż w czasie sw ych pierw szych b a d ań

z r. 1883 L an g ley zd o łał zbadać ro z ­ mieszczenie energii prom ienistej w w id ­ mie do X = 2,8 p.; w r. 1888 ro zc iąg n ą ł on swe stu d y a do długości fal o 18 [ a , a n a w e t następnie do 30 (i; dokładnie jed n a k opracow ana in fraczerw o n a część w idm a dochodzi ty lk o do 5,3 p..

Z ałączony rysunek (fig. 3) p rzed staw ia re z u lta ty b ad ań L a n g ley a do długości fali 2,8 [A (na ry su n k u w y p isane są licz­

by sto raz y w iększe, a w ięc do 280).

Część krzyw ej en erg ii m iędzy dw iem a liniam i pionow em i odpow iada w idzialnej | części widma; t a o sta tn ia w ynosi zaled ­ w ie tylko Ye0 ogółu w idm a, otrzym ane- j

necznej. L inie m ogą być zarów no sło­

necznego (linie fraunhoferow skie), jak i ziem skiego pochodzenia (linie tellu- ryczne) i odpow iadają długościom fali, których, przynajm niej n a pow ierzchni ziemi, brak w w idm ie słońca. L inie te n a z y w a ją często „zim nem i“ w odróżnie­

niu od „ ciem nych “ linij w idzialnego w idm a, w yrażenie to jed n a k nie je s t ani udatne, ani w łaściw e, gdyż obie te ce­

chy nie m ogą ich rozgraniczać i są im najzupełniej w spólne. W ybitniejsze z tych linij absorpcyjnych w infraczerw onej części w idm a L a n g ley oznaczył oddziel- nemi literam i; ta k linie p, n i z odpo­

w iad ają długościom fali około 0,9 [J-, linia

F ig. 3.

go przez L angleya, lecz poniew aż p ro ­ m ienie w idzialne p o sia d a ją znaczne n a ­ tężenie, w ięc energ ia ich w ynosi daleko w ięcej, bo y s ogółu dochodzącej do nas energii prom ienistej słońca.

P odobnie ja k w w idzialnej części wid-

j

m a istnieje w ielk a ilość linij F raunhofe- ra i telluryczn ych (t. zw. linie „ciem ne11), j ta k też i w niew idzialnej infraczerw onej | części znajduje się w iele analo g iczny ch linij, którym , ja k to w skazuje pow yżej

j

załączony rysunek, odpo w iad ają przerw y w krzyw ej ‘) rozm ieszczenia energii sło-

J) P orów n. krzyw ą kro p k o w an ą, odpow ia­

dającą idealnem u rozm ieszczeniu energii sło­

necznej n a pow ierzchni ziemi.

—1,1

|J., *łr

—około 1,4 (J-, Q—1,8

JJ-,

X—

2,6 [A, T—4,4 p- i w reszcie szeroki pas absorpcyjny m iędzy 5 a 11 p..

W ym ieniliśm y tu tylko najgłów niejsze linie i to przew ażnie telluryczne; ogólna ilość linij, w yznaczonych przez L an g ley a w zakresie od 0,76 p- do 5,3 p, w ynosi przeszło 700; przenosi to liczbę linij

„ciem nych" n a m apach K irchhoffa iB u n - sena dla w idzialnej dziedziny widm a.

N a zasadzie sw ych studyów spektro- bolom etrycznych n a górze W h itney L a n ­ gley próbow ał znaleźć ^odpowiedź na pytanie, jak ie je s t rozm ieszczenie ener­

g ii słonecznej n a g ranicy naszej atm o­

sfery. Z ebrany w tym celu m atery ał

nie^m ógł w praw dzie dać odpowiedzi na

(5)

N r 12 W SZECHŚW IAT 181 powyższe pytanie, doprow adził jednak

do w ażnego wniosku, że atm osfera nasza w bardzo rozm aity sposób przepuszcza prom ienie różnych długości fali; w ogól­

ności dłuższe fale przechodzą daleko łatw iej, gdy k rótsze są silnie pochłania­

ne. T ak przy położeniu słońca w zenicie atm osfera przepuszcza 39% prom ieni o długości fali 0,4 {.i, 54% prom ie­

n i o X = 0,5 'J-, dalej 76% prom ieni o X = 0,8

|J.

i w reszcie 80% prom ieni z X = 1 [ a . To pochłanianie, dotyczące w w iększym lub m niejszym stopniu w szystkich promieni, osłabia jed n o staj­

nie prom ieniow anie n a całej rozciągłości w idm a i rośnie tem bardziej, im dłuższą drogę prom ienie słoneczne przebyw ają w atm osferze ziemskiej; pochłanianie to nie m a nic w spólnego i zachodzi od­

rębnie od ty ch lokalnych niepraw idło­

w ych obniżeń i przerw w krzyw ej ener­

gii, k tóre odpow iadają liniom lub pasom absorpcyjnym .

Ogólny c h a ra k te r silniejszego pochła­

nian ia przez atm osferę ziem ską prom ieni 0 krótszych długościach fal, prow adzi jeszcze do jednego ciekaw ego wniosku.

Jasnem je s t bowiem, że im dłuższą je s t droga, k tó rą prom ienie słoneczne prze­

by w ają w atm osferze ziemskiej, tem więcej będą pochłonięte prom ienie o k ró t­

szych długościach fali, a zatem i maxi- mum prom ieniow ania m usi przesuw ać się coraz bardziej w kierunku czerwonej części w idm a, czego w ym ow nym dowo­

dem je s t w y g ląd słońca przy wschodzie 1 zachodzie. P rzeciw nie na granicy atm osfery m axim um to będzie przesu­

nięte w k ierunku fioletow ej części widma; L an g ley sądzi, że tam słońce w ydaje się niebieskiem , gdyż w łaśnie niebieskie i zielone prom ienie w ystępują tam w stosunku do innych prom ieni daleko znaczniejszym , niż to m a miejsce n a pow ierzchni ziemi.

Z naczna część teg o ogólnego osłabie­

nia, jak iego doznaje prom ieniow anie słoneczne w atm osferze ziemskiej, zuży­

w a się nie na ogrzanie pow ietrza, lecz podlega bezpośredniem u odbiciu od n ie­

zliczonych ilości drobniutkich pyłków w niem w iszących. To nam tłum aczy,

dlaczego gdy słońce jeszcze je s t pod poziomem, niebo w ydaje się ju ż jasnem i w ysyła ku nam znaczną ilość promieni.

Obecność ty ch drobniutkich pyłków, w daleko wyższym stopniu odbijających silniej załam ujące części widm a, m a objaśniać też, w ed ług teoryi R ayleigha, b łęk itną barw ę nieba.

Rzecz m a się zupełnie inaczej z absorp- cyjnem i liniam i w widm ie L angleya, które pochodzą od faktycznego pochła­

niania w atm osferze ziemskiej. G łów ­ ne znaczenie w tem pochłanianiu w e- d łu g badań A ngstrom a, P aschena, Y ery O i in. ma p a ra w odna i dw utlenek w ęgla.

Okazało się bowiem, że prom ieniow anie podczas przejścia przez w arstw ę p ary wod­

nej okazuje najsilniejszą absorpcyą dla ty ch długości fali, którym w widm ie L an g ley a odpow iadają linie ? , Q i X, a tak że pas absorpcyjny m iędzy 5 a 11

;j..

L inia X pochodzi częściowo także od d ziałania dw utlenku w ęgla, k tó ry tu ta j i przy linii X osięga m aximum absorpcyi.

Z resztą w pływ dw utlenku w ęgla je s t nieco różny od w pływ u pary wodnej

O

w pow ietrzu; A ngstrom i Y ery w ykazali, że prom ienie słoneczne, dobiegając do ziemi, są już ta k pozbaw ione swych części składow ych, absorbow anych przez dw utlenek w ęgla, że ilość teg o gazu na pow ierzchni nie m a ju ż praw ie w pływ u n a absorpcyą. Zupełnie inaczej rzecz m a się z p a rą wodną, której pochłania­

nie je s t tem większe, im w iększą je s t w ilgotność bezw zględna, t. j. im więcej gram ów w ody zaw iera się w 1 w 3 po­

w ietrza.

Okoliczność ta je s t nader w ażna do zbadania rocznego przebiegu t. zw. inso­

lacyi, t .j. prom ieniow ania słonecznego, k tó ­ re otrzym uje prostopadle 1 cm2 pow ierzchni ziemi w ciągu 1 m inuty. Gdyby ilość pary w odnej w ciągu roku pozostaw ała nie­

zmienną, to m axim um insolacyi przypa- daćby m usiało w końcu czerwca, gdyż w tedy wysokość słońca nad poziomem dosięga swej najw iększej w artości. Bezpo­

średnie jednak pom iary insolacyi w ska­

zują, że ta k nie je s t i że w sk utek dużej

ilości p a ry wodnej w m iesiącach letnich

maximum przesuw a się znacznie ku

(6)

1 8 2 W SZ E C H ŚW IA T N r 12 wiośnie. D la p rzy k ład u w eźm y średnie

w arto ści miesięczne insolacyi, znalezione dla W arszaw y w r. 1901, a m ianow icie:

w m arcu k w ietn iu m aju czerw cu

1,22 1.38 1.38 1,32 t. d.

S tąd w idać, że m axim um przy p ad ało w W arszaw ie w 1901 r. m iędzy p ołow ą kw ietn ia a maja; z m ate ry a łó w spo strze­

żeń okazuje się, że najw iększa zaobser­

w ow ana w arto ść ind y w id u aln a 1,48 g, cal

c m , m in

otrzym ana b y ła w dniu 5 m aja. K w ie t­

niow e m axim um insolacy i znalezione było tak ż e i dla in nych m iejscowości, gdzie prow adzono pom iary aktynom e- tryczne, w M ontpellier (we F rancy i) i w P a w ło w sk u (w Eossyi).

G dyby w iadom y b y ł w spółczynnik, w yrażający , o ile zm niejsza się insolacya w m iarę pow iększania się w ilg otn o ści bez­

w zględnej pow ietrza, to, przyjm ując pod u w a g ę średnie dane w ilgotności, w yso­

kości słońca i jeg o odległości od ziemi, dla oddzielnych miesięcy, m ożnaby z gó- ry w yprow adzić teo re ty c z n y p rzeb ieg insolacyi dla danej m iejscow ości. P o ­ w yższy w spółczynnik nie z o sta ł w p ra w ­ dzie dośw iadczalnie w y znaczo n y i nie znam y je g o w artości; m ożna jed n a k z n a­

leźć jeg o przybliżoną w a rto ść d ro g ą po ­ średnią, a m ianow icie, po rów nyw ając, caeteris paribus, obserw ow ane w a rto śc i insolacyi w razie różnych w ilgo tn ości bezw zględnych. W te n sposób z e sta ­ w iając re z u lta ty obserw acyj w a rsza w ­ skich z 1901 r., znajdujem y, że średnio insolacya zm niejsza się o 0,017 jed n o stk i za zw iększeniem się ilości p a ry w odnej w atm osferze o 1 g n a cm3. Stąd, b iorąc określoną w arto ść początkow ą, m ożna obliczyć średni przeb ieg ro czn y insolacyi dla każdej m iejscowości, o He znane są dla niej m iesięczne w arto ści w d g o tn o śc i bez­

w zględnej. O kazuje się z ty c h obliczeń, że dla w yższych szerokości m axim um p rzyp ad a w czerwcu; w naszych stre ­ fach, ja k np. dla K rakow a, W arszaw y,

L w ow a i W ilna, m asim um to w a h a ’ się m iędzy kw ietniem a majem; w m niejszych szerokościach przesuw a się ono coraz b a r­

dziej w stronę m niejszych w ysokości słońca, i ta k np. w Taszkiencie p rzy p a­

da w m arcu. M inimum zato w y stęp u ­ je w szędzie jednakow o, a m ianow icie w grudniu; prócz ty ch głów nych m axi- m ów i m inim ów zauw ażyć się daje jesz­

cze w tó rn e m aximum w e w rześniu lub październiku, co rów nież p o tw ierd zają bezpośrednie spostrzeżenia.

W końcu m usim y jeszcze jednej kwe- sty i dotkn ąć w kilku słow ach. Chodzi m ianow icie o to, czy prom ienie słonecz­

ne dobiegające do pow ierzchni ziemi, m ogą następnie u leg ać w yprom ieniow y- w an iu w o taczającą ziem ską przestrzeń lub czy też pozostają pochłonięterni w atm osferze. P y ta n ie to interesow ało ju ż P o u ille ta i w p racy swej, ogłoszonej w 1838 r., dow odził on, że praw ie i/ t0 część prom ieniow ania, w ysyłanego z po­

w ierzchni ziemi, przenika czystą atm o ­ sferę.

W nioski P o u ille ta opierały się na nie­

pew ny ch danych dośw iadczalnych i b u ­ dziły m ało zaufania; now e badan ia prze­

p ro w adził następnie po upływ ie dłuższe­

go czasu P e rn te r, w ychodząc ze sw ych pom iarów w yprom ieniow yw ania na w y ­ soko położonej stacyi Sonnblick. P e rn te r doszedł do wniosku, że atm osfera nasza zachow uje się w ogóle, ja k idealnie czar­

n e ciało; pochłania ona w szystkie p ro­

mienie, w ysyłane z pow ierzchni ziem i w zw ykłych tem peraturach, ta k że ża­

den z ty ch prom ieni nie może z pow ro­

tem w ydostać się poza obręb naszej p la ­ nety.

O statnie b ad an ia L an g ley a i Y ery przeczą jed n ak tem u w nioskow i. L a n ­ g ley dośw iadczalnie w ykazał, że atm o­

sfera nasza dla prom ieni o ta k dużych długościach fali, ja k 10—18 \>- je s t przy­

najm niej częściowo przezroczysta; dla spraw dzenia teg o Y ery b ad ał w prost n a w e t rozm ieszczenie energii dla ogrza­

nej w arstw y po w ietrza w stanie suchym

i w ilgotnym i otrzym ał zgodne z Lan-

gleyem rezu ltaty . S tąd zaś w ynika

p ew ny wniosek, że atm osfera nasza nie

(7)

N r 12 W SZECHŚW IAT 188 zachow uje się ja k idealnie ciało czarne

i że ziem ia nasza tra c i nieco ciepła n a w e t w okolicach pasa podbiegunow e­

go, nietylko w sk utek konwekcyi, lecz i przez bezpośrednie w yprom ieniow yw a- nie w o taczającą przestrzeń.

O pierając się na dokładnych pom iarach bolom etrycznych Y erego, M aurer obliczył ostatnio, że p raw ie '/4 ogółu prom ienio­

w an ia idącego z pow ierzchni ziemi przenika w a rstw y atm osfery i uchodzi od nas.

I Y .

W idzieliśm y, że przy przejściu prom ie­

ni słonecznych przez atm osferę odróżniać należy dw a z ja w is k a : rozproszone odbi-

j

cie, które przedew szystkiem dotyczy } krótszych fal w idm a i absorpcyą, która się rozciąga n a pew ne prom ienie o du żych długościach fal i pochodzi głów nie od działania p a ry w odnej i dw utlenku w ęgla. R ozróżniając w idzialne i infra- czerwone promienie, możemy dla granicy naszej atm osfery w przybliżeniu określić en ergią ty ch pierw szych na 2 0 % , o sta t­

nich zaś blizko na 80% ogółu energii.

P rz y przejściu przez naszę atm osferę te g a tu n k i prom ieni zachow ują się bar-

j

dzo różnie. Z w idzialnych promieni, | p odlegających rozproszonem u odbiciu, dobiega do pow ierzchni ziemi 5 2 % , pozostające 48% rozproszone zostają na w szystkie strony. Z infraczerw onych prom ieni około 73% dobiega do ziemi, a reszta podlega absorpcyi w atm o­

sferze.

R ozpatrzm y teraz w yprom ieniow yw a- nie. Ono dotyczy przew ażnie prom ieni

j

o dużych długościach fali, ty ch zw łasz­

cza, k tó re pochłania p a ra wodna i dw utle- i nek w ęgla. W ten sposób atm osfera nasza J zachow uje się nieco podobnie, ja k ściany szklane w oranżeryach; promienie sło­

neczne w przew ażnej części dosięgają ziem i i o grzew ają zarów no jej powierzch- | nię, ja k i atm osferę; z ty c h zaś promieni, k tóre w y sy łają te ostatnie, część tylko zdoła ujść n ap o w ró t w przestrzenie w szechśw iata.

Z tej różnicy m iędzy przychodem a roz­

chodem prom ieniow ania bezpośrednio wy- |

nika, że n a pow ierzchni ziemi naszej

| w ciąż zaoszczędzam y pew ne ilości ener­

g ii : nasze lasy i kopalnie p rzedstaw iają w łaśnie taką, w ciągu w ielu la t tysięcy skapitalizow aną, energią słoneczną. N a tem zaoszczędzaniu opiera się cały nasz postęp, a n aw et ogniska k u ltu ry w hi­

storycznych czasach w yraźnie posunęły się w kierunku północnym , aby być bli­

żej ty ch zasobów energii. Z teg o punk­

tu w idzenia gospodarstw u i życiu ziemi naszej nicby nigdy grozić nie mogło;

przeciw nie podobneby ono było do św iet­

nie prosperującego przedsiębiorstw a, które w ciąż kapitalizuje swe czyste zyski w o­

bec pew nego i stałego źródła dochodów.

Chw ilka jednak zastanow ienia uczy, że ta k dodatnich horoskopów nie m am y bynajm niej praw a sobie staw iać. Śmierć tk w i nietylko w zaraniu każdego życia organicznego, ale tk w i w ogóle w istocie wszechrzeczy. Pom yślm y sobie przecież, że to słońce, n a którem budujem y swe czasowe bogactw a, nie przedstaw ia sta ­ łego źródła dochodów. N iezasilane przez zew nętrzne źródła energii, ono w y ­ czerpyw ać się musi; w praw dzie nie stw ierdziliśm y w ciągu w ieków histo­

rycznych w idocznej zm iany w jego działaniu, ale czyż w ątp ić można, że natężenie jeg o prom ieniow ań je s t teraz mniejsze, niż było w zam ierzchłej prze­

szłości i że znacznie przew yższa to, które słońce nadsyłać będzie ziem i naszej w niezm ierzonej dali przyszłych w ie­

ków.

T em peratury m uszą się w końcu w yrów nać; powoli, lecz nieuchronnie, dążym y do kresu i kresu teg o nic n ig d y przełam ać nie zdoła.

Wl. Gorczyński.

WŁAŚCIWOŚCI I BUDOWA WSPINAJĄCYCH SIĘ ROŚLIN.

(W edług A . K E K N E R A ).

( Ciąg dalszy).

R ośliny pnące się są bardziej rozpo­

w szechnione i pospolitsze od w ijących

(8)

184 WSZECHŚWIAT N r 12 się. J e s tto rzeczą zupełnie zrozum iałą,

w znoszenie się bow iem do g ó ry zap o ­ m ocą różnych bocznych organów je s t rzeczą znacznie m niej kosztow ną, niż ow ijanie się całą łodygą. W pierw szym przypadku pęd głó w n y m usi się w ydłużyć ty lk o n a wysokość, do jak ie j w zniosła się roślina, w drugim o cały obw ód podpory, naokoło k tórej się okręcił.

W ijąca się łod yg a fasoli, k tó ra w y rosła n a 1 m ponad ziemię, m a do 172 m dłu­

gości, podczas g d y pęd grochu, k tó ry się w spiął do tak ie j sam ej wysokości, liczy nie w iele co w ięcej ponad 1 m.

R ośliny pną się do g ó ry różnem i spo­

sobami. N ajprostsze u rządzenia zn a jd u ­ jem y u n iektórych g atu nkó w , w y ra s ta ­ jący ch w zaroślach, p n ą się one bow iem do góry w p ro st zapom ocą g ałązek lub liści, w p lątu jący ch się w gąszcz zarośli.

P ę d tak ich roślin w znosi się z p o czątk u pionow o, przeciska się pom iędzy k rz a ­ kam i, w śród k tó ry ch w ykiełkow ał, a z n a­

lazłszy się na pew nej w ysokości w y p u sz­

cza liście oraz gałązk i, rozchodzące się n a w szystkie strony. L iście ta k ic h ro ­ ślin m ają zw ykle d ługie ogonki, g ałązk i ich rozchodzą się p raw ie zupełnie pozio­

mo, a w te n sposób jed n e i drugie k ła d ą się n a rozgałęzieniach sąsiednich k rz a ­ ków i stan o w ią zupełnie d o stateczną podporę dla pędu, k tó ry w sk u tek teg o może znów w znieść się n a pew n ą w y so ­ kość i znów w ypuścić now e gałęzie. J e ­ żeli w yrósł on n a skraju lasu, to dążąc w ten sposób do g ó ry po krzakach, m o­

że nieraz n a tra fić n a g ałęzie jak ie g o drzew a i po nich w spina się n a jeg o wierzchołek.

Z a w y bo rny p rzykład tak ic h roślin może służyć kolcow ój (Lycium), ale oprócz niego w p la ta się w te n sposób w gąszcz w iele innych roślin, ja k liczne g a tu n k i róż, m aliny (Rubus), berberysu, taw u ły i t. p.

P ę d y ich d o sięg ają nieraz znacznej długości : K ern er znalazł u pew nego g a tu n k u m aliny (Rubus amoenus) ło d y gę w p lą ta n ą w koronę drzew a, i/ 2 cm grubą, a 6,5 m długą! D ługość, któ rej nie m ogłaby nig d y osięgnąć w znosząc się sam odzielnie. Z re sz tą tak ie rośliny, o ile |

m ają ło d y g ę drew niejącą, um ieją same w y tw orzyć podporę, jeżeli nie znajdują gotow ej : pęd ich rośnie z początku pio­

nowo, po pew nym jed n a k czasie przegi­

n a się łukow ato aż do sam ej ziem i i drew nieje. W następnym rok u z w y ­ pukłości łuku w y ra sta ją m łode pędy, w części tw orzące now e łu k i obok daw ­ nego, w części dążące w górę, ’co je s t możliwe, dzięki podporze, jak ie j im do­

starcza sta ry zdrew niały pęd, k tóry w y ­ tw o rzy ł pierw szy łuk. Co rok przybyw a w ięcej tak ich łuk o w aty ch pędów, ilość ich pow iększają jeszcze now e w y ra s ta ją ­ ce z części podziem nych i z czasem pow staje w tem miejscu mniej lub w ię­

cej w ysoki gąszcz, ja k to się nieraz w idzi w zaroślach utw orzonych z berbe­

rysu, kolcow oju, ta w u ł i t. p. W ogóle rośliny drew niejące, k tóre w p la ta ją się w rozgałęzienia innych, odznaczają się w ielką zdolnością do tw orzen ia gąszczów nieprzebytych. T akie w łaśnie gąszcze posłużyły na w zó r dla ludzi do tw orze­

n ia żyw opłotów .

R oślin y zielne posiadają rów nież zdol­

ność w p la ta n ia się w zarośla, z których potem w y sta ją ich pędy kw iatonośne.

W idzim y to u bodziszka błotnego (G era­

nium palustre), m arzanki lepczycow atej (A sperula A parine), p rzytu lii pospolitej (G alium Moluga), p rzetacznika rów no- w ązkolistnego (Veronica scutellata) i w ie­

lu innych. P ę d y ich nie drew nieją i g in ą w jesieni, co ro k zatem roślina m usi rozpoczynać pracę na nowo, tem niem niej jed n ak niektóre z nich w znoszą się n a w e t na dość znaczną wysokość.

Ł o d y g a bodiszka błotnego, w yrósłszy n a łące w pew nej odległości od zarośli, płoży się początkow o po ziemi, dosięga gąszczu, przybiera kierunek pionowy, w ypuszcza boczne rozgałęzienia, w sp arta

| n a nich przebija się przez krzak i i nie-

j

raz n a w ysokości 1 m ponad ziem ię i ro zw ija sw e czerw one k w iaty, oryginal-

| nie odbijające od liści krzaku, k tó ry im służy za tło i podporę. N ie lada w ę­

drów ka z łąki do zarośli i w górę dla k ró tk o trw a łe j zielnej łodygi!

N ajw iększą okazałością w śród roślin

w p latający ch się, odznaczają się pnące

(9)

N r 1 2 W SZECH ŚW IA T 185 się palm y, ro ta n g i czyli kalam usy (Cala-

mus), któ ry ch łodyga, przerzucając się z drzew a na drzewo, to w znosząc się to opadając, dosięga nieraz 200 m długo­

ści; jed y n y p rzykład w całem państw ie roślinnem , gdyż najw yższe ze w szystkich drzew, au stralskie eukaliptusy dorastają tylko 150 m. Czego nie może dokonać 0 w łasnej sile tę g i i p ro sty pień, to osięga p rzy cudzej pom ocy cienka i w io t­

ka, chociaż zdrew niała, łodyga!

R o ta n g i o pierają się na długich pie­

rzasty ch liściach, któ re pęd ich w ypusz­

cza, przedarłszy się przez gałęzie podpo­

ry. Ł o d yg a ich, w ręcz przeciw nie niż u innych palm, u listniona je s t na całej długości, a ogonki liściow e zaopatrzone są w długie zadzierzyste w yrostki, k tó re są całe po kry te kolcami, kolce te znakom icie w zm acniają opieranie się ro- tan g ó w o podporę.

R óżne tak ie kolce, haczyki lub zadzior- k i posiadają i w spom niane w yżej nasze ro ś lin y : g ałązk i kolcow oju uzbrojone są w prosto odstające kolce; posiadają je rów nież pnące się róże i jeżyny. Ma- rzan k a lepczycow ata m a łodygę i liście czerwone w stecznie kolczasto-szorstkie, ja k o tem łatw o przekonyw a się każdy, kto się zetknie z t ą rośliną w gąszczach.

P rz y tu lia pospolita m a ło d ygi gładkie, ale zato liście kolczasto-szorstkie po brzegach. U przetacznika rów now ązko- listneg o czynność zadziorek spełniają kończyste ząbki n a brzegu liści. Słowem chociaż różne haczyki nie stanow ią koniecznej cechy roślin, pnących się w gąszczach przy pom ocy gałązek lub liści, w każdym jed n ak razie są one w śród nich bardzo rozpow szechnione 1 u ła tw ia ją im ogrom nie opieranie się i wspinanie.

W yższy stopień udoskonalenia przed­

sta w ia ją rośliny czepiające się podpór przy pom ocy t. zw. wąsów. Sąto n itk o ­ w ate, w ydłużone, mniej lub więcej cien­

kie organy, nadzw yczaj w rażliw e na do­

tknięcie dopóki rosną. W łaściw ość ta w y raża się w te n sposób, że w miejscu dotknięcia w y tw a rz a się w ygięcie, zw ró­

cone w klęsłością ku przedm iotow i do­

tkniętem u. W m iejscu tem następuje

zw olnienie w zrostu, a podrażnienie p rze­

nosi się w obie strony w ąsa powyżej i poniżej miejsca zetknięcia. Części g ó r­

ne zaczynają się w skutek teg o zakrzy­

w iać i okręcać się naokoło podpory, dol­

ne zaś zw ijają się śrubow ato, w następ­

stw ie czego cały w ąs się skręca i przy ­ ciąga łodygę do podpory.

Co do pochodzenia w ąsy m ogą być najrozm aitszem i o rg a n a m i: niekiedy sąto odpowiednio zmienione przylistki, ja k u kolcorośli (Smilax); albo też w ydłużo­

ne ogonki liściowe, okręcające się n ao ­ koło podpory i dopiex-o w ted y ro zw ija­

jące blaszki, ja k u n astu rcy i (Tropaeo- lum), u niektórych g atu nkó w dym nicy (Eumaria), pow ojnika (Clematis), wyżej w spom nianej pow ójnicy alpejskiej (Atra- gena alpina) i in.; czasem czynność tę spełniają pędy skrócone, ja k u w inoro­

śli, czasem naw et drobne korzonki przy­

byszowe obdarzone zdolnością skręcania się, ja k u pnących się g atun kó w w i­

dłaków.

Najczęściej jedn ak w ąsy p o w stają z od­

powiednio zm ienionych liści, zw łaszcza złożonych, przyczem najpospoliciej koń­

cowe p ary listków przekształcają się w wrąsy, a dalsze m ają za to tem silniej rozw inięte blaszki, najw idoczniej kosz­

tem m ateryału, niezużytkow anego przez tam te. Szczególnie dużo przykładów w ą ­ sów, pow stałych z liści dostarcza rodzi­

na m otylkow ych. U dyniow atych zno- wuż cały liść przekształca się w w ąsy tak, że w szystkie jeg o b laszki znikają i pozostają same tylko nerwy.

W każdym jed n ak razie bez w zględu na pochodzenie, w ą sy są organam i n ad ­ zwyczaj nie dogodnem i do w spinania się.

R ośliny w ijące się naokoło podpór, lub w p latające się w gąszcz, pną się zawsze przy pom ocy łodygi; u czepiających się ma on znaczenie najzupełniej bierne, rośliny te bowiem m ogą być podźw ignię- te do g ó iy na w ąsach, podczas gdy u tam ty ch koniec łodygi musi zawsze n a j­

pierw w ydłużyć się samodzielnie i dopie­

ro w tedy opiera się o podporę. Roślina

zatem czepiająca się przy pomocy w ą ­

sów znajduje się w położeniu bardzo

pom yślnem i przedew szystkiem oszczędza

(10)

1 8 6 W SZE C H ŚW IA T N r 12 ogrom nie na m ateryale, n astęp n ie m a

zaw sze możność osięgnięcia w iększej w y ­ sokości, a wreszcie k o rzy sta ze w szy st­

kich podpór poziom ych, chociażby n a w e t były one bardzo m ało w y stające, jak np. nieznaczne w y stęp y g ład k ich skał w g ó rach lub odstające spękanie k o ry na drzew ach.

Oprócz tego różne w łaściw ości sam ych w ąsó w niezm iernie u ła tw ia ją zetknięcia się z podporą i zahaczenie się o nią.

Przedew szystkiem koniec ich byw a zw ykle haczyk ow ato zag ięty , a czasam i m iew a w p ro st k s z ta łt pazurków . Szanse uczepienia się pow iększa jeszcze t a oko­

liczność, że w ąsy w y jątk o w o ty lko by w ają pojedyncze, ja k np. u naszego p rzestępu (Bryonia), zw ykle zaś ro zw id ­ la ją się i ro zg ałęziają n a w e t bardzo obficie, przyczem każde rozgałęzienie zakończone je s t haczy k ow ato i każde je s t rów nież chw ytne. Szczególnie cie­

kaw e w ąsy m a m eksykańska roślina z rodziny poziołkow atych (Polem onia- ceae)—sępota w spinacz (Cobaea scandens), hodow ana u nas w o g rodach dla ozdo­

by : każdy w ąs jej dzieli się n a 3 w ięk ­ sze rozgałęzienia, z k tó ry ch znów każde rozw idla się trz y k ro tn ie i je s t w sk u tek teg o zakończona 8 m ałym i w ąsikam i.

W ąsiki te są cieniutkie, ja k włoski, i m ają każdy po podw ójnym pazurku, zahaczającym się o podporę za lada dotknięciem . Isto tn ie, w ą sy ta k ie m ają w sobie coś sępiego, a m ożność zacze­

pienia się je s t u nich znakom icie po ­ w iększona.

R ów nież w ażnym czynnikiem je s t dość znaczna zw ykle długość w ąsów . P ierw sze m iejsce zajm ują pod ty m w zg lę­

dem m ęczennicow ate (Passifloreae) i dy­

n io w ate (O ucurb itaceae): u zw yczajnej dyni (C ucurbita P epo) długość w ąsó w p rzekracza nieraz 30 cm.

D odajm y do tego, że w ierzchołek w ą- sa w ykonyw a praw ie zaw sze ru ch k o łu ­ ją c y w ta k i sam sposób, j a k koniec p ę­

dów w ijących się. S ą w praw dzie rośliny, k tó ry ch w ąsy nie k o łują w cale same przez się (jak dym nica, n astu rcy a i in ­ ne) i zaczyn ają w yko n yw ać ru ch w iro ­ w y dopiero po zetknięciu się z odpo­

w iednią podporą, naokoło k tó rej m ogą się okręcić; większość jed n ak posiada w ąsy, uzdolnione do kołow ania.

Szybkość, z ja k ą kołuje koniec wąsa, b y w a ro zm aita u różnych roślin, w ogóle jed n a k szybsza niż kołow anie pędów.

U w inorośli w ąs obiega koło w ciągu 67 m inut, u pew nego g a tu n k u m ęczennicy (P assiflora sicyoides) w 30—46, u wyżej w spom nianej Cobaea scandens w cią­

g u 25.

R ów nież nie jednakow a je s t szybkość, z ja k ą w ąsy różnych roślin oddziaływ a­

j ą na dotknięcie i zaczyn ają się zakręcać naokoło podpory. U C yclanthera ped ata zakręcanie zaczyna się ju ż po upływ ie 20 sekund, u m ęczennicy (Passiflora gra- cilis i sicyoides) po upływ ie lj j. m inuty, u Cissus discolor w 4—5 min. Jeżeli zaraz usuniem y pręcik, naokoło którego w ąs zaczął się owijać, to w yprostow uje się on nanow o. Je że li zaś pozostaw im y go w spokoju, to okręcanie się odbyw a się dalej : u C yclanthera ped ata pierw szy sk rę t jest g o tó w po upływ ie 4 m inut.

U innych roślin trw a to dłużej, po k ilk a godzin, czasam i n aw et po parę dni. S kręty ta k szczelnie p rzy stają do ow iniętego p ręta lub gałązki, ja k gdyby w ąs b ył utw orzony z plastycznej m a s y : p rzyleg a on do każdego wzniesienia, w ra sta w każde w głębienie ta k dalece, że jeżeli go odwiniem y po pew nym cza­

sie, to znajdziem y w nim odciśnięte w szystkie nierów ności podpory.

Skręcanie się części nieow iniętej z a ­ czyna się nieco później, g d y część g ó rn a w ą sa uchw yciła się ju ż mocno podpory i w y tw o rzy ła przynajm niej je ­ den skręt, a w ięc zw ykle w jak ie pół dnia po pierw szem zetknięciu, czasam i dopiero w parę dni; ale, raz zaczęte, postępuje szybko. W ąs przytem okręca się rozm aicie to n a praw o, to n a lewo, bez żadnych określonych praw ideł, jak ie w idzim y u pędów w ijących się. N a w ąsach dyni m ożna obserw ow ać k ilk a­

k ro tn e zm iany kierun ku skręcania się.

L iczba skrętów je s t rów nież niejednako­

w a : n a długich w ąsach dyni b yw a ich do 40.

Je że li wąs, dorósłszy odpowiedniej

(11)

N r 12 W SZECHŚW IAT 187 wielkości, nie n a tra fi n a podporę, naoko­

ło której m ógłby się owinąć, zaczyna się w ów czas sam skręcać, ale widocznie nie może się dalej rozw ijać bez podraż­

nienia, ja k ie n ań w yw iera p o d p o ra : kurczy się, w iędnie i odpada od łodygi, zupełnie tak, ja k uschłe liście.

Z ato wąsy, okręcone naokoło gałązek, grubieją, n ab ierają m ocy oraz sprężystości i znakom icie pod trzy m ują ło d y g ę : ma ona w yborny p u n k t oparcia, a jednocześnie nie uleg a tarc iu o podpierające drzewo lub krzak, ja k łody gi w ijące się lub w p latające się. N a w et silniejszy w ia tr nie może jej o b a lić : odciąga on . ją w praw dzie od podpory, bo sk ręty w ąsa poddają się rozciąganiu, ale po ustaniu w ia tru w ąs kurczy się n apow rót i przy­

ciąga znów łodygę.

Na kołow anie i okręcanie się przew aż­

nej liczby w ąsów, ta k samo ja k i na wicie się pędów, św iatło nie wywiei’a żadnego w pływ u. K o łu ją one i okręcają się bez w zględu na to, z której strony są oświetlone.

Istn ieje jed n a k pew ien rodzaj wąsów, nadzw yczaj w rażliw ych na św iatło i w y­

raźnie ulegających jeg o w pływ ow i co do kierunku w zrastania. "Wąsy tak ie znajdujem y u różnych gatunk ó w w ino­

rośli (Yitis), dzikiego w ina (Ampelopsis) i t. p., a są one odjem nie heliotropiczne, t. j. od w racają się od św iatła i rosną w stronę przeciw ną. Z ostaje to w ści­

słym zw iązku z w arunkam i, w jakich roślina w spina się w zdłuż podpory. M ia­

now icie rośliny, obdarzone takiem i wąsa- mi pn ą się zawsze, opierając się o skały lub grube pnie, naokoło który ch nie m ogłyby się ow inąć w żaden sposób.

T utaj na nicby się nie zdały ani ro z­

staw ione pod kątem prostym gałązki, ani d ługie n itk o w ate wąsy, uzdolnione do okręcania się naokoło podpory, bo podpory tak iej niem a nigdzie w bliz- kości.

G dyby w ąsy tak ic h roślin przybierały byle ja k i kierunek, to niektóre z nich oddalałyby się od skały, a rosnąc przed siebie w pow ietrze, zak ręcały b y się n ao ­ koło sam ych siebie i usychały marnie.

Jed y n ie te, któ reb y się skierow yw ały ku

skale, m ogłyby tam znaleźć jak iś punkt oparcia. W skutek zaś tego, że każdy ta k i w ąs rośnie w kierunku od św iatła, w szystkie one kierują się ku podpo­

rze i w szystkie m uszą się z nią ze­

tknąć.

W ów czas następuje przym ocow anie się do niej. Jedne z takich roślin (np. j a ­ poński V itis inconstans) w y tw a rz ają na końcach w ąsów m aleńkie k rążkow ate łapki, które przy stają szczelnie do pod­

pory i w ydzielają lepką masę, p rzy tw ier­

dzającą je ta k mocno, że później łatw iej je s t przerw ać wąs, niż oderw ać ta k i k rą ­

żek. Ł apki odjemnie heliotropiczne w y ­ tw a rz a także powszechnie sadzone u nas dzikie w ino (Ampelopsis hederacea) z tą tylko różnicą, że tu ta j są one nie k rąż ­ kow ate, lecz haczykow ate.

D zięki łapkom rośliny m ogą w spinać się po najgładszych pow ierzchniach, ja k zheblow ane drzewo, szkło, oszlifowane kam ienie i t. p.

Inne znowu (np. Y itis inserta) są przy ­ stosow ane do w spinania się po pow ierzch­

niach chropaw ych—spękanych skałach, pniach drzew nych i t. p. W ąsy ich nie w y tw arzają łapek lecz w ra sta ją w szcze­

liny skały lub kory i ro zra sta ją się w nich, grubiejąc w ta k i sposób, że w y ­ pełn iają całą szczelinę. P rz y tw ie rd za ­ nie w zm acnia się jeszcze przez to, że kom órki ich naskórka grubieją, w ra sta ją we w szystkie nierów ności szczeliny i w y ­ dzielają rów nież k leistą masę, ja k łapki.

I tu ta j w ąsy trzy m ają się ta k silnie, że nieraz ciężar 5 leg nie zdoła ich ode­

rwać.

W y tw arzanie łapek lub wrośnięcie w szczelinę zajm uje p arę dni czasu, po- czem następuje, ja k zw ykle w w ąsach skręcanie się dalszej części i p rzy ciąg ­ nięcie całej rośliny do podpory. Z cza­

sem w ąsy grubieją i sta ją się mocniej­

sze, co jest konieczne ze w zględu n a w iększy ciężar, ja k i m uszą dźw igać.

T rw ać zaś m ogą dosyć długo, bo nieraz

po kilkanaście la t. A gdy ostatecznie

uschną ju ż i połam ią się, łodyga tym ­

czasem w dolnych swych częściach

w zm acnia się i zgiubieje dostatecznie

(12)

188 W SZE C H ŚW IA T N r 12 tak, że może stać o w łasnej sile; w g ó r­

n ych zaś podtrzym ują j ą później w y tw o ­ rzone m łode wąsy.

(DS)

B . D y a k o w sk i.

FIZYOLOGIA MARSZU.

M echanika chodu ludzkiego stanow iła w ie­

lokrotnie przedm iot badania fizyologów. S ta ­ rano się w tych badaniach m iędzy innem i oznaczyć pracę w ykonyw aną podczas chodze­

nia, rejestru jąc dokładnie oddzielne fazy cho­

du, przem ieszczenia pew nych p u n k tó w ciała w p rzestrzeni oraz m ierząc stosunek pom ię­

dzy długością k ro k u a szybkością chodu.

W przeciw staw ieniu do teg o rod zaju badań pp. Z untz i Schum burg podjęli stu d y a, w k tó ­ ry ch sta ra ją się oznaczyć zużyw anie siły z ilości zużytego podczas m arszu tlenu. D łu ­ gi szereg dośw iadczeń w ykonanych przez w spom nianych autorów m iał też n a celu uw zględnienie rozm aitych p y ta ń fizyologicz- nych, nasuw ających się w rozw ażaniu m arszu wojskow ego, zwłaszcza co do w ytrzym ałości żołnierza w obec obciążenia rozm aitego s to p ­ nia. Z bardzo obszernej p racy przytoczym y tu tylko n iek tó re w nioski ważniejsze.

Co do w pływ u m arszu na pew ne czynności cielesne, zauważym y przedew szystkiem , że m arsz 18-kilom etrowy z obciążeniem 22 kg znacznie w ydłuża okres skurczow y serca, skraca zaś okres rozkurczu. Te zjaw iska jeszcze w yraźniej w ystępują w razie jeszcze dłuższej d ro g i i znaczniejszego obciążenia.

A utorow ie wnoszą stąd, że poza tem i g ra n i­

cami n astąpićby m usiało trw alsze upośledze­

nie czynności serca. Ja k o w ynik badań krw i zaznaczyć w ypada, że krew staje się po dłuższym m arszu bardziej skoncentrow aną.

W pływ na zdolności psychiczne daje się streścić w n a stę p u ją c e m : lekkie m arsze dzia­

łają orzeźwiająco i pobudzająco, zaś nazajutrz jeszcze po m arszu uciążliwym „reakcya psy-

chiczna“ w yraźnie je s t zw olniona.

Dłuższy m arsz pobudza czynność nerek, zwłaszcza na p ow ietrzu chłodnem i w ietrz- nem.

Co dotyczę przero b u m ateryi, okazuje się, że gdy w ogóle porów nam y zużyw anie m a te ­ ry i w zupełnym spokoju z w ydatkiem w ży­

ciu ruchliw em , te n o sta tn i przeniesie od 46 do 73% ilość m atery i zużyw anej w spokoju.

W y stęp u ją tu znaczne różnice indyw idualne, k tó re pozostają oczywiście w zgodzie z tem , co w iadom o nam z życia codziennego, m ia­

nowicie, że w razie jednakow ego pożyw ienia je d en człow iek tyje, g d y d ru g i tym czasem może chudnąć. P orów nyw ając otrzym ane r e ­

zu ltaty w tym kieru n k u ze zw ykłą straw ą żołnierską, pp. Z. i S. dochodzą do w niosku, że w straw ie tej należałoby zw iększyć ilość tłuszczu i w ęglow odanów .

Zm iany w oddychaniu spow odow ane m ar­

szem, autorow ie badali przedew szystkiem spi- i rom etrycznie (oznaczenia t. zw. pojem ności

j

życiowej, czyli ilości pow ietrza, jak ą po naj-

j

głębszym wdechu wydzielam y w razie maksy-

! m alnej ekspiracyi). Obciążenie 31 kg obniża znacznie spraw ność oddechow ą n aw et u zdro- j w ych i silnych młodych ludzi po stosunkow o niedługich m arszach. To upośledzenie w y­

stępuje n aw et i w obec m niejszego obciążenia,

j

lecz system atyczne ćwiczenie, poczynając od

| m arszów niedługich i obciążeń nieznacznych, i szybko stosunkow o pozw ala dojść do dużej

spraw ności w tym kierunku.

Zw iększenie obciążenia w zm aga oczywiście i przerób m ateryi, lecz niem a w tym stosun­

k u prostej proporcyonalności, poniew aż w g rę w chodzą tu inne jeszcze, dość liczne czyn­

niki.

P orów nanie pom iędzy zużywaniem energii do poruszania w łasnego ciała a do przeno­

szenia ciężarów wykazało, że podczas cho­

dzenia zw ykłego energia zużywa się praw ie proporcyonalnie do m asy poruszanej, że w szak­

że w okolicznościach sprzyjających ciężary przenoszone byw ają ze znacznie mniejszem zużyw aniem energii aniżeli ciało w łasne nie- obciążone. Przedew szystkiem rozstrzyga tu odpow iednie rozm ieszczenie ciężaru na ciele.

Co do regulow ania ciepła podczas marszu, m ożna było stw ierdzić, że zależnie od ciężaru i szybkości, produkcya ciepła w zrasta cztero- i pięciokrotnie w porów naniu ze stanem spo­

koju. W o b ec ta k znacznego wzmożenia pro- dukcyi ciepła, k tó re bynajm niej nie pozosta­

je w stosunku prostym do tem p eratu ry ze­

w nętrznej, m uszą istnieć środki sprow adza jące skutecznie stra tę ciepła, łatw o bowiem

dojśćby m ogło do p rzegrzania ciała. Ś ro d ­ kiem najw ażniejszym je st parow anie w ody z pow ierzchni skóry. A utorow ie zbadali b li­

żej w pływ w zrastającego obciążenia, w praw y nabytej oraz różnych czynników m eteorolo­

gicznych n a w ytw arzanie po tu . D ochodzą stą d do w niosku, że odpow iedniejszy uniform żołnierski z m ateryału lekkiego i p o ro w ate­

go nadzw yczajnie pow iększyłby spraw ność żołnierza podczas marszu.

(N aturw . R undsch. 1901). M. FI.

AKADEMIA U M IEJĘTN O ŚCI W K RA K O W IE.

W Y D ZIA Ł MATEMATYCZNO - PRZYRODNICZY.

P o sied z en ie z d 4 m a r ca 1902 r.

P rzew odniczący d y re k to r F. K reutz.

P o s i e d z e n i e n a u k o w e .

I) Czł. W ład. N atanson przedstaw ia swoję pracę p. t. „O przew odnictw ie cieplnem po­

ruszającego się gazu“.

(13)

N r 12 W SZECHŚW IAT 180 A u to r w yprow adza z teoryi kinetycznej

ogólnej rów nanie różniczkow e przew odzenia ciepła w przypadku gazu, poruszającego się dowolnie z pokrew nem i przypadkam i, otrzy- m anemi przez Fouriera, Kirchhoffa, Neuman- n a i innych uczonych. N areszcie rozbiera przypadek jednostajnego rozszerzania lub k u r­

czenia się gazu; w spółczynnik przew odnictw a m iałby wówczas w artość pozorną, zależną od prędkości zm ieniania się gazu.

R ozpraw ka ta je s t w bezpośrednim zw iąz­

k u z pracą tegoż au to ra, przedstaw ioną na, posiedzeniu W ydziału z dnia 14 października 1901 r.

II) Czł. A. W itk o w sk i referuje o pracy p.

Tadeusza G odlew skiego „O ciśnieniu osmo- tycznem niek tó ry ch roztw orów , obliczonem n a podstaw ie sił elektrom otorycznych ogniw k oncentracyjnych14.

Zbudow ano trzy serye ogniw k o n cen tra­

cyjnych ty p u ogniw a kalom elow ego Helm- holtza. Sól rozpuszczalną stanow ił chlorek cynkowy, siarczan kadm ow y i chlorek k ad ­ mowy. Ze zm ienionych sił elektrom otorycz­

nych obliczano w artość funkcyi f przed­

staw iającej nadw yżkę potencyału term odyna­

micznego w ody czystej nad w odą w roztw o­

rze. D zieląc te w artości przez odpowiednie koncentracye, otrzym yw ano w artość funkcyi

— analogicznej ze znanym z praw gazowych f iloczynem p v . F un k cy a ta opadająca począt­

kowo z koncentracyą w m iarę zachodzącej dy- socyacyi przechodziła przez minimum między stężeniem 0,1 a 1 norm alne, a następnie w zra­

stała szybko, analogicznie z praw em Y. d.

W aalsa. Z w artości uw ażanej funkcyi f obliczono następnie, uw zględniając ściśliwość wody, ciśnienia osm otyczne dla całego zakresu koncentracyj badanych ro ztw o ­ rów.

III) Członek B androw ski referuje o pracy p. L. B ru n era „O m echanizmie katalitycznego działania jo d u podczas brom ow ania benzolu11 (Studya dynam iczne nad brom ow aniem i t. d., część III).

W pracy swej a u to r na p o d staw ie pom ia­

rów szybkości reakcyi dochodzi do wniosku, że reakcya brom ow ania je s t reakcyą czw ar­

teg o rzędu i p rzebiega w edle w z o ru : C0HU + 4B r = CoH5B r + H B r:! . W zór ten uzasadnia granicę, do której r e ­ akcya przebiega i zależność współczynników szybkości od stężenia brom u oraz wskazuje rozrzucone w literatu rze chemicznej wzm ian­

ki, k tó re skłaniają do przypuszczenia, że tu, ja k i w w ielu innych przypadkach niedo­

statecznie uw zględnionych działają przede- w szystkiem w olne atom y brom u. Działanie jodu polega n a tem , że w spółczynnik rów no­

w agi B rI —^ B r + I je s t daleko większy niż w spółczynnik rów now agi B r, — 5 ; 2Br.

W zw iązku z powyźszemi faktam i autor zw raca uw agę na znaczenie dysocyacyi dla przebiegu reakcyj chemicznych.

VI) Członek E. G odlewski referuje o pracy p. K rzem ieniew skiego „W pływ soli m ineral­

nych na przebieg oddychania roślin kiełk u ­ jący ch 11.

Żaden m ateryał roślinny nie nadaje się tak w ybornie do badań nad przem ianą m ateryi i oddychaniem u roślin, jak nasiona kiełkujące.

To też istnieje całe m nóstw o prac, k tó re zaj­

mują się oddychaniem rozm aitych nasion kiełkujących. Badano tu natężenia oddycha­

nia w różnych stadyach kiełkow ania rozmai-

j

tych nasion, stosunek pochłanianego tlenu do w ydzielanego bezw odnika węglowego ' i ze zmiany tego stosunku w różnych okre­

sach kiełkowania, związek między oddycha­

niem a innemi przem ianam i chemicznemi, j a ­ kim ulegają m aterye zapasowe nasion, w resz­

cie w pływ różnych zew nętrznych czynników, a zwłaszcza też tem p eratu ry i częściowego ciśnienia tlenu na oddychanie.

Ale mimo bogactw a literatu ry , odnoszącej się do oddychania nasion kiełkujących, m a­

my bardzo mało danych co do jednego p u n ­ k tu tej kw estyi, mianowicie co do w pły­

w u czynników chemicznych na oddychanie, a w szczególności też co do w pływ u soli mi­

neralnych na oddychanie młodych roślinek w tym okresie ich rozwoju, kiedy ten rozwój odbyw a się jeszcze całkowicie kosztem ma- teryj zapasowych nagrom adzonych w n a­

sieniu.

A u to r wysiewał nasiona rzodkiew ki na w il­

gotnej baw ełnie lub w ilgotnym piasku w apa­

ratach opisanych przez E. G odlew skiego w jego pracy nad nitryfikacyą i hodując je przez 10 do 20 kilku dni, oznaczał codziennie ilość pochłanianego przez nie tlen u i w ydzie­

lanego bezw odnika węglow ego. Każde do­

świadczenie wykonane było co najm niej w dwu, a zw ykle w k ilku aparatach. W jednym przynajm niej aparacie podłoże (woda lub pia­

sek) przez cały czas doświadczenia było zw il­

żane tylko czystą w odą destylow aną, w d ru ­ gich albo od samego początku używano do zwilżania pożywek z soli mineralnych, albo też, zwilżając naprzód i tu taj podłoże czystą wodą, dodawano te pożyw ki później, w ciągu doświadczenia. Porów nyw anie przebiegu od­

dychania w aparatach zaw ierających tylko wodę i w tych, do których dodano soli mi­

neralnych, wykazywało w pływ tych o sta t­

nich n a bieg oddychania. Jak o w ynik tych doświadczeń okazało s i ę :

1. Ze w pierwszych dniach kiełkow ania obecność soli m ineralnych w stężeniu używa- nem zw ykle w ku ltu rach w odnych roślin nie w yw iera żadnego w pływ u na przebieg oddy­

chania, roślinek rzodkiew ki.

2. Ze z chwilą skoro oddychanie roślinek przekroczyło ju ż swoje maximum, a więc w 3 do 7 dni po w ysianiu nasion, roślinki, którym dostarczono w szystkich soli m ineral­

nych potrzebnych roślinie, oddychają ener­

giczniej niż te, k tóre m ają do dyspozycyi tylko czystą wodę.

3. Ze z pomiędzy różnych składników

kom pletnej pożyw ki m ineralnej najw iększy

w pływ na oddychanie kiełkującej rzodkiew ki

w yw iera potas, ta k że pożyw ka bez potasu

Cytaty

Powiązane dokumenty

nienie się czerwca Ś go Józefa w Ameryce jest skutkiem tego, że został on tam zawle­. czony bez swoich wrogów i mógł

Jad znajduje się we wszystkich częściach ciała pająka, zawierają go także jaja; zdaje się, źe należy on do substancyj białkowatych; w roz­. tworze daje się

Są to liczby imponujące, bezwątpienia, maleją one jednak i stają się bardzo mało znaczące- mi, jeżeli się je porówna z ilością zarodni­. ków, wydawanych

cą tego przypuszczenia, że w klimacie, zniew alającym rośliny do przerw ania na dłuższy czas transpiracyi liści, najlepiej rosną i rozw ijają się te osobniki,

cej grom adziło się faktów , tem bardziej zagadko wemi staw ały się owe promienie katodalne, aż doszło wreszcie do tego, że stało się niem al niegodnem

W procesie powyższym czasami zachodzą pewne zboczenia: czasem jedna z dwu komórek dzieli się przed konjugacyą, niekiedy zaś utworzenie się woreczka nie jest

Ocena ilościowa tych gazów nie może być uważana za dość ścisłą z powodu trudności, jakie się napotyka w razie oddzielania pojedynczych gazów; jed ­ nak

Ilekroć łączą się pierw iastki dodatni i odjemny, zawsze w y tw arza się zdolność rozpadania się zw iązku n a jony; inaczej m ówiąc w tym samym czasie,