• Nie Znaleziono Wyników

Tygodnik popularny, poświęcony Naukom Przyrodniczym.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie:

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tygodnik popularny, poświęcony Naukom Przyrodniczym.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie:"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JSfo. 17 (1351). W arszaw a, dnia 26 kw ietnia 1908 r. Tom X X V I I .

Tygodnik popularny, poświęcony Naukom Przyrodniczym.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie:

ro c z n ie r b .

8,

k w a rta ln ie r b .

2.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i ,,W sz e c h św ia ta " i w e w s z y stk ic h k się g a r-

Z przesyłką pocztową

ro c z n ie r b .

10,

p ó łr . r b .

5.

| n iach w k ra ju i za g ra n ic ą .

R e d a k to r „ W s z e c h ś w ia ta

'4

p r z y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y

6

d o

8

w ie c z o re m w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A JvT°. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 - 1 4 .

D Y S P E R S Y A Ś W I A T Ł A W P R Z E ­ S T R Z E N I P R Ó Ż N E J.

Stara kw estya, datująca jeszcze od Newtona, czy promienie świetlne o róż­

nej długości fali (różnej barwy) rozcho­

dzą się w przestrzeni próżnej ze ściśle jednakow ą szybkością, nie je s t jeszcze dotychczas całkowicie rozwiązana. Że różnice szybkości rozchodzenia się pro­

mieni różnych barw nie mogą być w iel­

kie, w ynika stąd, że np. w chwili uka­

zywania się i znikania księżyców Jo w i­

sza nie można było zauważyć zmiany barw, jak ab y musiała nastąpić, gdyby np. promienie czerwone dochodziły do nas przez przestrzeń prędzej niż niebie­

skie; świadczy to jednakże tylk o o tem, że różnice ow e—je śli istn ieją—leżą po­

niżej pewnej granicy, ale nie, że różnic tych wcale niema. Nową, nader prostą i tembardziej podziwu godną, metodę po­

miaru doświadczalnego ewentualnej za­

leżności szybkości rozchodzenia się św ia­

tła od długości fali podaje Karol Nord- mann („Sur la dispersion de la lumiere |

| dans 1’espace interstellaire“ , Comptes Rendus, 10 lutego 1908). Zwróćmy uwa-

| gę na gwiazdę o periodycznie zmiennej sile światła, zmienność ta niechaj będzie dość gwałtowną i o wielkiej amplitudzie, ja k np. p Persei; światło tej gwiazdy przepuszczajmy przez różnobarwne e k ra ­ ny, tak abyśm y dostali szereg obrazów tej gwiazdy w przybliżeniu przynaj­

mniej monochromatycznych; intensy­

wność owych obrazów wskutek zmien­

ności siły św iatła gwiazdy będzie ró­

wnież peryodycznie zmienna; jeśli pro­

mienie różnobarwne rozchodzą się z ró­

żną szybkością, to łatwo pojąć, że mini­

ma intensywności (lub inna jak aś okre­

ślona faza) tych obrazów monochroma­

tycznych nie będą współczesne i że wogóle krzywe przedstawiające zmien­

ność intensywności nie będą dla w szy­

stkich barw identyczne ale przesunięte względem siebie; wielkość owego prze­

sunięcia będzie zależeć od różnicy szyb ­ kości dla odpowiednich barw i od odle­

głości gwiazdy; znając odległość gw ia­

zdy można będzie z wielkości przesunię­

cia obliczyć różnice szybkości promieni odpowiednich barw czyli d y sp ersję św ia­

tła w eterze. (Wiadomo, że rozszczepie

(2)

2 5 8 W S Z E C H Ś W I A T nie św iatła przechodzącego przez szkło

np. tłum aczy się różnicą szybkości roz­

chodzenia się św iatła czerwonego a nie­

bieskiego w szkle). W nocie następnej do akadem ii paryskiej („Recherches sur la dispersion dans 1’espace celeste“ Comp- tes Rendus, 24 lutego), Nordmann po­

daje rezultaty, ja k ie tą metodą osiągnął w A lgierze, gdzie stosunki atmosferyczne są korzystniejsze niż w Paryżu; obser­

wował głównie silnie zmienne gw iazdy

p

Persei i X Tauri (obie typu ,,A lgol“ ) i fa ­ ktycznie znalazł przew idyw ane przesu­

nięcie i to w tym kierunku, iż w ynika z niego dysp ersya światła w eterze ja . kościowo taka sam a ja k dla zw ykłych środowisk (t. j. szybkość promieni czerwo­

nych w iększa od szybkości promieni na niebieskim końcu widma); je s t zrozumia­

łem, że im w iększa odległość gwiazdy, tem w iększe — w tych sam ych w arun­

kach — owo przesunięcie krzyw ych; dla X Tauri przesunięcie było mniej więcej 3 razy tak w ielkie ja k dla P Persei, z cze­

go w ynikałoby, że X Tauri je s t 3 razy bardziej oddalona niż P Persei; znana je st skądinąd paralaksa (zatem odległość) X Tauri; stąd można obliczyć ja k w ielka je s t różnica szybkości w próżni dla ró­

żnobarwnych promieni. Ze spostrzeżeń Nordmanna oblicza się ona na 150 m na sekundę dla promieni dwu krańców widma; szybkość św iatła wynosi 300000 km na sekundę. Stąd w idać ja k czułą mo­

że być ta metoda—je ś li się utrzym a,—

zarazem widać, dlaczego dotychczasowe- mi metodami owej różnicy nie można b y ­ ło zauważyć; piękny to też przykład, j a ­ kiem ! pośredniemi drogami można w fi­

zyce m ierzyć wielkości znikomo małe, o którychby się z góry wydaw ało, że żadnym sp sobem ich nie można będzie ocenić.

Metoda owa. będzie mogła zapewne służyć do pomiarów odległości gw iazd

„zm iennych" i— co na szczególną zasłu­

guje u w agę—można będzie za je j pomo­

cą się przekonać, czy przestrzeń m ię­

dzy gwiazdam i je s t wszędzie jednolita (pusta) czy też zajęta m iejscam i przez ciemne mgławice.

J . L Salpeter.

Na 17

J A C Q U E S L O E B .

C H E M IC Z N Y C H A R A K T E R Z JA W I ­ S K A Z A P Ł O D N IE N IA I J E G O Z N A ­ C Z E N I E D L A P O G L Ą D Ó W N A Z J A ­

W IS K A Ż Y C IA .

(W y k ład na z je ź d z ie m ię d z y n a ro d o w y m z o o lo g ó w w B o­

sto n ie 22 s ie rp n ia 1907 r.).

I.

Można być wprawdzie różnego zdania w kw estyi, czy nam się kiedyś uda sztucznie w ytw arzać istoty żywe, co do tego jednak, że potąd nie będziemy mo­

gli spodziewać się udanej próby sztucz­

nego w ytw orzenia żywej substancyi, za­

nim nie poznamy czem ona je st w łaści­

wie, co do tego chyba, zdania są zupeł­

nie niepodzielone. C harakterystyczną ce­

chą istot żyw ych je st ich właściwość automatycznego rozmnażania się. I choć w szystkie inne właściw ości substancyi żyw ej możemy w szczegółach naślado­

wać, nie możemy jednak otrzymać ta­

kich tworów, któreby się rozmnażały automatycznie. Dlatego też odpowiedzią na pytanie, czem jest substancya żywa, je s t przedewszystkiem odpowiedź na py­

tanie: Co w arunkuje zjaw iska automa­

tycznego rozwoju i rozmnażania? A po­

nieważ w szystkie zjaw iska życiowe w ostatniej instancyi są zjaw iskam i czy­

sto chemicznemi, to tem samem odpo­

wiedź na to pytanie musi rozszerzyć się do w ykrycia tych zjaw isk chemicznych, którę stanowią podstawę rozmnażania i rozwoju. Od dłuższego czasu nabrałem te­

go przekonania, że punktem przyczepie­

nia dla odpowiedzi na to pytanie jest analiza tego zabiegu, który zmusza drzemiące ja je do rozwinięcia się w za­

rodek, t. j. analiza zjaw iska zapłod­

nienia.

Plem nik w yw iera dwojakiego rodzaju

w p ływ y na jaje; popierwsze pobudza je

(3)

JSfo 17 W SZECH ŚW IAT 259 do rozwoju, a.podrugie przenosi cechy

dziedziczne ojca. Zajm iem y się tutaj tylko wpływem pobudzającym do rozwo­

ju. Jeżeli teraz zapytamy, który z w pły­

wów plemnika na ja je je s t n ajw yb itn iej­

szy, to musimy przyznać, że je st nim szybka synteza substancyj nukleinowych z materyałów cytoplazm atycznych 1 ).

Przypatrzm y się ja ju bezpośrednio po zapłodnieniu. Posiada ono jedno jądro, które składa się w równych częściach z główki plemnika i ją d ra ja ja ; resztę komórki jajow ej nazw ijm y cytoplazmą.

Następnie poczyna się brózdkowanie j a ­ ja. Pierwotne jądro dzieli się na dwa, cztery, ośm i t. d. jąd er, a każdemu po­

działowi jąd ra, towarzyszy podział całej komórki. Jąd ro potomne po każdym po­

dziale posiada tylko połowę m asy jądra macierzystego; ale Boveri wykazał, że jąd ra potomne szybko przybierają na masie i dochodzą dokładnie wielkości jąd ra macierzystego. Znaczy to, że każ­

de jądro potomne w czasie spoczynku

T y m in o -h e k so z a — O

p <

P e n to z a — O \

między dwu podziałami podwaja swą masę pierwotną

Ta synteza substancyj jądrow ych za­

sługuje na naszę uwagę. Istotna część jąd ra składa się z pewnej soli kwasu nukleinowego, której zasadową częścią je st ciało białkowate, protamin, otrzyma­

ny przed niedawnym czasem drogą syn ­ tezy przez A. E. Taylora, albo też hi- ston. Szkieletem zaś budowy kwasu nukleinowego, zdaje się być według przekonania Buriana skondensowany kwas fosforowy, do którego przyłączają się conajmniej dwie grupy chemiczne, mianowicie, zasady purynowe (adenina i guanina a możliwe, że i inne związki reprezentujące tę grupę) i węglowodany, jedna pentoza i jedna heksoza.

Dla uwidocznienia budowy kwasu nu­

kleinowego może nam posłużyć następu­

ją c y przez Buriana podany schemat, o którym on jednak sam powiada, że może nie być zupełnie zdatnym, albo­

wiem w cząsteczce zawiera się 41 (za­

miast 40) atomów węgla 1):

p — o —

O H e k so z a (C y to zy n a) I O — P en to za

p\

G u an in a

H O O H H O O H

Zanim dowiemy się, w ja k i sposób dokonywa się synteza kwasu nukleino­

wego w skutek zapłodnienia, musimy przedewszystkiem zwrócić naszą uwagę na pochodzenie kwasu fosforowego. J e ­ żeli chodzi o ja ja zwierząt, które rozwi­

ja ją się w wodzie morskiej, to możnaby pom yśleć, że czerpią one potrzebne fos­

forany z wody morskiej. Przekonałem się jednak, czyniąc doświadczenia z roz­

tworami chemicznie czystych soli, które zupełnie fosforanów nie zawierały, że zarówno zapłodnione ja k partenogene- tycznie rozw ijające się ja ja jeżowca, do-

*) U z a s a d n ie n ie te g o p o g lą d u z n a le ś ć m ożna w r o z “ d z ia le o p o d z ia le k o m ó rk i i z a p ło d n ie n iu , w k siążce L o e b a : „ V o r lts u n g e n iib e r d ie D y n a m ik d e r L e b e n s e r- s c h e in u n g e n “ _ L ip s k

1906

.

! konywają jednakowo szybko syntezy substancyj jądrow ych w roztworach wolnych od fosforu, ja k i zaw ierających fosfor: z tego wynika, że fosforany po­

trzebne do syntezy substancyi jądrow ej pochodzą w początkowych stadyach rozwoju z samej treści jaja. To samo dotyczę także innych części składowych jądra, skoro brózdkowanie ja ja jeżowcow w mieszaninie NaCl, K C1 i CaCl2 do­

chodzi do stadyum blastuli albo gastruli, gdy tylko mieszanina ta posiada odpo­

wiednie zagęszczenie jonów hydroksylo­

wych. Ale Miescher w yk rył, że u łoso­

sia w okresie tworzenia się komórek płciowych zawartość lecytyn y w krwi

*) B u ria n R. C h e m ie d e r S p e rm a to z o e n . E rg e b n is - se d e r P h y s io lo g ie , ro c z n ik

5

,

1906

.

(4)

260 WSZECHSWIAT No 17 powiększa się, i stąd wnioskował, że le­

cytyn a je s t właśnie m ateryałem , z któ­

rego tworzy się kw as nukleinow y. Ja k stw ierdzają badania K ossela na jajach kurzych a Tichomiroffa na jajach ow a­

dów, w ja ju zdaje się niema żadnego zapasu kwasu nukleinowego 1). N ato­

miast w szystkie ja ja a może i w szystkie komórki embryonalne posiadają względ­

nie duże ilości lecytyn y, na co już Hoppe-Seyler zwrócił uwagę. Lecytyn a je s t dwustearynowo glicerynow ym fos- fosforanem choliny a budowę je j u w i­

docznia wzór następujący:

( C a H ^ 0 2) 2

C 3 H5<" ^>C 2 H 4 N(CH 3 ) 3 OH.

" O .P O .O H . O

Skład a się ona zatem z dwu głównych grup, kwasu glicerynowo-fosforowego—

kwasu tłuszczowego i choliny. Ostatni składnik zdaje się nie je s t spożytkowy- w any do syn tezy nukleiny. Ale pierwszy je s t zupełnie odpowiedni, do utworzenia szkieletu (kwaso-) fosforowego w czą­

steczce nukleiny. G liceryna a może i kwas olejow y m ogłyby także znaleść zastosowanie w budowie grup węglowo­

danowych w cząsteczce kw asu nukleino­

wego. Praw da, że kw as tłuszczowy t y l­

ko przez utleniśnie m ógłby zostać zmie­

niony w węglowodan, ale przekonamy się rzeczywiście, że procesy utleniające są w łaściw ie warunkiem niezbędnym syntezy nukleiny.

Obraz budowy le cy tyn y tymczasowo ma nam służyć tylko do tego celu, by w ykazać, że ona najpierw uledz m usi rozszczepieniu—przyczem traci grupę cho­

lin y— zanim może być zużyta do w ytw o­

rzenia kw asu nukleinowego.

Zagadnienie syn tezy nukleiny nie je s t jeszcze, ja k widzimy, chemicznie rozwią­

zane, stanie się takiem dopiero w tedy, gdy nam się uda w ykonać sztucznie tę syntezę. W chemii ja k i w biologii ta sama i jed yn ie pewna droga prowadzi do poznania zjaw iska, a nią je s t opano­

wanie zjaw isk przyrody i możność zu­

pełnego ich naśladowania.

*) P a tr z c y to w a n ą ju ż p ra c ę B u ria n a .

Z doświadczeń biologicznych zysku je­

my jeszcze kilka dobrych punktów za­

czepienia dla naszego rozważania. Ja je zapłodnione plemnikiem może się rozwi­

ja ć dalej tylko w obecności wolnego tlenu 1). Przed 12 laty dowiodłem, że, jeżeli się zapłodnionemu ja ju odetnie zupełnie przystęp tlenu, natenczas staje się niemożliwym zarówno podział jądra, ja k i komórki, co więcej, nie występuje przyrost m asy jąd row ej, a zatem nie za­

chodzi zupełnie proces syntezy nukleiny.

Następnie wykazałem, że tenże sam sk u ­ tek osiągam y, przeszkadzając przebiego­

wi procesów utleniających w ja ju za pośrednictwem cyanku potasu. Cyanek potasu, a może odszczepiony od niego hydrolitycznie cyanowodór, znosi zjaw i­

ska utlenienia w ja ju . W ystarcza już dodanie V2 cm 3 V200/ 0 roztworu cyanku potasu do 50 cm3 wody morskiej, by n a­

tychm iast unicestwić działanie plemnika w zapłodnionem ja ju jeżowca, nie uszka­

dzając jed n ak bynajm niej samego ja ja , przynajm niej na ja k iś czas 3). Bo j e ­ śli dopuścimy znowu tlenu do ja j, które się znajdowały w próżni tleno­

wej, synteza nukleiny i brózdkowa nie rozpocznie się znowu; to samo dzie­

je się, jeżeli przeniesiemy ja ja z wody morskiej zaw ierającej cyanek potasu z powrotem do normalnej i jeżeli starać się będziemy o dobre je j przewietrzenie.

Zjaw iska utleniania są zatem warunkiem bezwzględnym syntezy nukleinowej; a ja k już zaznaczono, mogłoby chodzić o w y ­ tworzenie węglowodanów z kwasów' tłuszczowych, co jedn ak nie je st byn aj­

mniej rzeczą jedynie możliwą.

Powtóre, możemy w ykazać, że prócz zjaw isk utleniania jeszcze i inne procesy przez zapłodnienie jaja zostają wzbudzo­

ne albo p izyś'leszo n e, i że te ostatnie przebiegać m^gą także i w nieobecności tlenu 3). W ynika to z różnego zacho­

*) U n te rs u c h u n g e n iib e r d ie p h y s io lo g is c h e n W ir”

k u n g e n d e s S a u e rsto ffm a n g e ls . P fJ iig e rs-A rc h iY . T .

62

S t r .

249

.

1905

.

2) L o e b V e rsu c h £ . iib e r d e n c h c m isc h e n C h a ra k te r d e s B e fru c h tu n g s , B io e h e m isc h e Z e its c h rift. T. 1.

S.

183

,

1906

,

3) P a tr z p o p r z e d n io p rz y to c z o n ą ro z p ra w ę .

(5)

No 17 W S Z E C H Ś W I A T 261 wywania się zapłodnionych ja j wobec

braku tlenu. Jeżeli ja ja zapłodnione umieścimy w próżni tlenowej, albo po­

wstrzym am y ich utlenianie przez doda­

nie cyanku potasowego, to ja ja te, ja k już powiedziano, rozwijać się nie będą;

ale rozwijać się poczną, jeżeli następnie przeniesiemy je z powrotem do normal­

nej, zawierającej powietrze wody mor­

skiej (wolnej od cyanku potasu). Zdol­

ność tych ja j do rozwoju zmniejsza się jedn ak tem bardziej, im dłużej zjawiska utleniania były w nich zahamowane. J a ­ ja jeżow ca, które po zapłodnieniu umieszczono w wolnej od tlenu wodzie morskiej i trzymano w niej przez 24 go dżiny (w 15°C.) wprawdzie brózdkowały jeszcze z chwilą, gdy je przeniesiono do normalnej, nasyconej tlenem wody mor­

skiej, ale nie m ogły rozwinąć się poza stadyum blastuli. Gdy jednak równo­

cześnie włożono niezapłodnione ja ja tej samej sam icy, w tej samej temperaturze na 24 godziny do wolnej od tlenu wody morskiej a po przełożeniu ich do nor­

malnej wody morskiej dodano plemni­

ków, to ja ja te rozwinęły się aż na zu­

pełnie normalne pluteusy. Ta różnica w zachowaniu się zapłodnionych i nieza- płodnionych ja j uwidocznia się również wyraźnie, jeżeli powstrzym am y w jaju oksydacyę działaniem cyanku potasowe­

go. Z tego w ynika, że brak tlenu znacz­

nie szybciej szkodzi ja ju zapłodnionemu, aniżeli niezapłodnionemu. Zjawisko to staje dla nas zrozumiałem, jeżeli założy­

my, że plemnik obok procesów utleniania wzbudza albo przyśpiesza inne jeszcze reakcye chemiczne w ja ju , a mianowi­

cie hydrolizy, i że produkty tych prze­

mian hydrolitycznych zostają przerobio­

ne przez utlenianie na właściwe substan­

cye, w szczególności na połączenia nukleinowe. Gdy przebieg spraw utle­

niających je st powstrzym any, nagroma­

dzają się produkty tego rozszczepienia, które przypuszczalnie powodują błędne szkodzące ja ju reakcye. Rozumiemy tę sprawę tak, że jaje zapłodnione znacznie szybciej doznaje szkody z powodu braku tlenu, niż ja je niezapłodnione jeżowca;

to drugie zdaje się może znieść brak

tlenu przez k ilk a dni i jeszcze dłużę bez żadnej szkody dla siebie. I jest rzeczą możliwą, że jednym z tych pro­

cesów hydrolitycznych, w ywołanych przez zapłodnienie, jest właśnie roszczepienie lecytyny.

III.

Opierając się na naszej dzisiejszej zna­

jomości budowy chemicznej plemnika nie możemy wcale tego rozumieć, dlacze- goby wniknięcie jego w ja je miało dzia­

łać na rozwój pobudzająco. Część prze­

ważną ciała plemnika stanowi główka, która według Buriana posiada tenże sam skład chemiczny, co każde inne jądro komórkowe i jądro ja ja , to znaczy składa się w głównej części z nukleinia- nu histonu albo protaminy lub też inne­

go jakiegoś blisko z niemi spokrewnio­

nego ciała białkowatego.

Witka plemnika, — to „cytoplazm a“ , nie wyróżniająca się chemicznie niczem widocznem, chyba może swą względnie obfitą zawartością lecytyn y i tłuszczu.

Te fakty nie przedstaw iają żadnych punktów oparcia dla przypuszczeń co do przyczyny pobudzającej rozwój siły plem­

nika.

Jeżeli zatem chcemy wniknąć bliżej w istotę zjaw iska zapłodnienia, musimy się zwrócić na razie do doświadczeń nad sztuczną partenogenezą. P ak ty u zy­

skane z doświadczeń nad krzyżowaniem (hybrydyzacya heterogenicana) dowodzą, że substancye plemnika pobudzające do rozwoju są u różnych form zwierzęcych dość blizko ze sobą spokrewnione, jeżeli nie też same. Do wniosku tego zmusza­

ją nas doświadczenia tego rodzaju, z których wynika, że ja ja jeżowców można zapłodnić nietylko plemnikami innych jeżowców, ale także plemnikami różnych rozgwiazd (Asterias, A sterina, Pycnopodia), wężowideł, liliowców (God­

lewski) a nawet, w m yśl doświadczeń Kupelwiesera, mięczaków (Mytilus) J)- Za­

]) L o e b : U n te rs u c h u n g e n iib e r k iin stlic h e P a rth e n o - g ese. L ip s k ,

1906

, s.

382

483

.

G o d le w sk i: A rc h iv f u r E n tw ic k lu n g s m e c h a n ik . Tom

20

, s.

579

,

1906

.

K u p e lw ie se r: B io lo g is c h e r C e n tra lb la tt. Tom 2 6, s.

771

,

1906

.

(6)

2 6 2 W SZEC H ŚW IA T M 17

porę dla hybrydyzacyi heterogenicznej stanowi prawdopodobnie tylko okolicz­

ność, że plemnik różnorodny z trudno­

ścią albo zupełnie nie może wniknąć w ja je obcego gatunku. Z tego to po­

wodu dla udania się tej h ybrydyzacyi herotegenicznej staje się koniecznem zmienić konstytucyę wody m orskiej, np.

podnieść stopień je j alkaliczności. W po­

dobny sposob można uczynić zdolnemi do zapładniania ja ja jeżowców, które nie mogą być zapłodnione nasieniem tego samego g a tu n k u -c o się czasam i zdarza, m ianowicie pod koniec okresu znoszenia J aj —j eżeli się je długo trzym a w wodzie m orskiej, do której dodano nieco ługu sodowego. Z tego w ynika, że tylko z takich metod partenogenezy sztucznej, które nie ograniczają się do jednej je ­ dynej formy zwierzęcej, spłynąć może nieco św iatła na rozjaśnienie istoty za­

płodnienia.

Rozpatrywanie nasze zaczniem y od metod sztucznej partenogenezy iaja jeżowców, jak o najlepiej zbadanych.

N ajpierw za pośrednictwem wzmożone­

go ciśnienia osmotycznego wody mor­

skiej udało się otrzymać z nieza- płodnionych ja j larw y tych zwierząt, a mianowicie w Woods Hole z ja j ga tunku Arbacia. Metoda poprostu pole­

gała na tem, że niezapłodnione ja ja ga­

tunku A rbacia trzymano około 2 godzin (w 16°—20° C.) w hypertonicznej wo­

dzie morskiej (100 cm 3 wody mor­

skiej -f- 15 cms 2 V2 n. NaCl) a następnie przeniesiono do wody morskiej norm al­

nej J). A le ta metoda, która w Woods Hole daw ała stałe i względnie pomyślne w yniki, stosowana w Pacific Grove do jeżow ca Strongylocentrotus purpuratus z oceanu Spokojnego dawała w yniki bardzo niestałe i zmienne. W edług sprawozdań Herbsta, Giarda i in. rów­

nież nie otrzymano pom yślnych w yn i­

ków w Neapolu i laboratoryach francu­

skich, podczas gdy E. B. W ilson stoso_

*) P o p rz e d n ie p ra c e L o e b a n a d sz tu c z n ą p a rte n o g e - n ezą z a w a rte są w c y to w a n e j ju ż k sią ż c e p . t. « U n te r - s u c h u n g e n » i t. d.

w ał w Beaufort, North Carolina, podany przeze mnie zabieg z zupełnie dobrym skutkiem .

Ju ż w pierwszych doświadczeniach zauważyłem, że niezapłodnione jaja, któ­

re działaniem hypertonicznej wody mor­

skiej pobudzone zostały do rozwoju, różniły się zupełnie typowo w sposobie rozwoju od ja j zapłodnionych plemnika- kami. P akt ten był w początkach mej pracy zupełnie dla mnie pom yślny, gdyż w tedy czyniono mi zewsząd zarzut, że w mych doświadczeniach chodzi tylko o zakażenie wody morskiej plemnikami;

stanowił on zatem pewne kryteryum , dozwalające rozróżnić rozwój partenoge- netyczny od rozwoju pobudzonego przez plemnik. Istotne różnice b yły następu­

jące: Podczas gd y ja je jeżow ca zapłod­

nione plemnikiem otacza się bezpośred­

nio po wniknięciu plemnika błoną, ja je Arbacii osmotycznie pobudzone do roz­

woju nie tworzy żadnej wyraźnej błony.

Następnie brozdkowanie ja ja zapłodnione­

go przebiega szybciej i prawidło wiej, niżeli ja ja jeżow ca zmuszonego do rozwo­

ju przez w pływ zmienionego ciśnienia osmotycznego. Te różnice w działaniu nasienia a hypertonicznej wody mor­

skiej prowadziły do przypuszczenia, że to ostatnie działanie naśladuje pewną część choć nie w szystkie warunki towa­

rzyszące pobudzeniu ja ja do rozwoju przez plemnik. Przypuszczałem , że w rzeczy­

w istości może kombinacya dwu różnych czynników dozwoliłaby lepiej lub nawet całkowicie naśladować zjaw isko zapłod­

nienia przez plemnik. Doświadczenia w tej m yśli przeprowadzone, w ykazały, że jeżeli niezapłodnione ja ja jeżow ca k a­

lifornijskiego Strongylocentrotus purpu­

ratus najpierw włożymy na kilka minut do wody m orskiej, do której dodano m a­

łą ale oznaczoną ilość jednozasadowego kwasu tłuszczowego, lub jakiegokolw iek kwasu innego, zawierającego tylko jednę grupę karboksylow ą, ja ja natychm iast typową błonę wytw orzą, skoro je tylko przeniesiem y do normalnej wody mor­

skiej. Jeżeli zaś działamy na te ja ja następnie przez 30 50 minut w 15° C.

hypertoniczną wodą morską (50 cm 3 wo­

(7)

M 17 W SZECHŚW IAT 263

dy morskiej 4 “ ® cwi3 2 ’/2n. NaCI) to po odpowiednim czasie ekspozycyi rozw ija­

ją się w larw y nieomal, że wszystkie ja ja x). U jednej części tych ja j brózdko- wanie przebiega zupełnie normalnie i ja ­ ja rozw ijają się na zupełnie normalne pluteusy.

Jeżeli zaś działamy na ja ja jednym tylko z tych czynników, mianowicie kw a­

sem tłuszczowym albo hypertonicznym roztworem, natenczas żadne ja je się nie roswija. Samo wyzwolenie wytworzenia się błony w temperaturze pokojowej szybko prowadzi do rozpadu ja ja a) a dzia­

łanie przez 30—50 minut hypertoniczną wodą morską na niezapłodnione ja ja Strongylocentrotus w temperaturze po­

kojowej nie w yw ołuje wogóle żadnego skutku, póki ja ja nie posiadają błony.

Doświadczenie poprzednie można jednak wykonać w odwrotnym porządku, a mia­

nowicie najpierw działać na ja ja hyper- toniczną wodą morską, a następnie do­

piero kwasem tłuszczowym. W razie ta­

kiego porządku doświadczenia musimy jednak przez czas znacznie dłuższy pod­

dać ja ja działaniu roztworu hypertonicz- nego, bo l 1/, - 2 godzin. Przyczyna tej różnicy w czasie ekspozycyi tkwi praw ­ dopodobnie w tem, ż e ,ja k to zobaczymy, wywołanie wytworzenia się błony pocią­

ga za sobą przyśpieszenie pewnych reak- cyi chemicznych w ja ju , wskutek czego takie działanie chemiczne hypertonicznej wody morskiej szybciej się ujawnia, aniżeli w tedy gdy działamy hypertonicz- ną wodą morską na nietknięte niezapłod­

nione jaja.

’) In n a m eto d a słu ż ą c a d o p o b u d z e n ia jaj p o w y - tw o rz e n iu b ło n y d o ro z w o ju , p o le g a na tem , że się je trz y m a p rz e z k ilk a g o d z in w w o d z ie zaw ierającej cy a- n ek p o ta s u . Ja ja ro z w ija ją się d o sta d y u m p lu te u sa , ale ilo ść ic h je s t z n acz n ie m n iejsza , n iż w te d y g d y d z ia ła m y n a ja ja p o w y tw o rz e n iu b ło n y p rz e z 4 0 — 50 m in u t h y p e r to n ic z n ą w o d ą m o rsk ą . D o św ia d c z e n ia , w k tó r y c h ja ja je ż o w c ó w b e z d z ia ła n ia h y p e rto n ie z n e j w o d y m o rsk ie j p o b u d z o n e z o s ta ły d o ro z w o ju , o p is a ­ łem w « U n te rsu c h u n g e n » s tr . 4 8 7 i n ast. a b a rd z ie j w y c z e rp u ją c o w r o z p ra w ie « U b e r d e n c h e m isc h e n C h a ­ r a k te r d e s B e fru c h tu n g sv o rg a n g e s » B io c h e m isc h e Z e i t ­ s c h rift, tom ], 1906.

3) Je ż e li u m ie śc im y ja ja p o sz tu czn em w y w o łan iu b ło n y w n iż sz e j te m p e r a tu rz e , a w ięc 2 — 4 °C , to r o z ­ w ijają s ię n ie ra z aż d o sta d y u m b la s tu li, n aw et b ez d z ia ła n ia h y p e r to n ic z n e j w o d y m o rsk ie j. B io c h e m is c h e Z e its c h rift. T. J.

Przewaga, ja k ą ma ta nowa metoda nad dawną czysto osmotyczną, szczegól­

nie uwydatnia się na jajach Strongylo­

centrotus purpuratus. Działanie samą hypertoniczną wodą morską na nieza­

płodnione ja ja nie wyw oływ ało bardzo czę­

sto całkiem rozwoju albo pociągało za sobą rozwój niewielu tylko ja j, podczas gdy wszystkie ja ja tejże samej sam icy rozw ijały się, jeżeli połączono działanie kwasu tłuszczowego z hypertoniczną wo­

dą morską; naturalnie o ile zastosowano odpowiedni czas e k sp o zycyi.1)

(c. d. n.).

tłum. dr. JE. Kiernik.

W . W U N D T .

O B L IC Z A N IE S T A Ł E J S Ł O ­ N E C Z N E J.

(D okończenie).

Prawo Rayleigha ma więc pewne zna­

czenie w sprawie straty energii w atmo­

sferze, narówni z odbijaniem się energii od środowiska gęstszego. A by zdać so­

bie sprawę z tego, czy i w jakim stop­

niu istnieją w atmosferze warunki, umoż­

liwiające wejście w grę obu praw, przy­

taczam parę danych z teoryi cynetycz- nej gazów. Odległość średnia cząsteczek pod ciśnieniem normalnem i w 0°C. na- leży do rzędu 10 cm, —6 średnica cząste-

czek—do rzędu 10 —7 cm; obchodzące zaś nas tutaj długości fal widma w ahają się

-5 -4

między rzędem 10 cm, a rzędem 10 cm.

Zatem warunki, w których działałoby prawo Rayleigha (cząstki małe, oraz od­

ległość cząstek duża w porównaniu z długością fal)—nie istnieją na po­

wierzchni ziemi: na jednę długość fali wypada kilka cząsteczek. W miarę je d ­ nak posuwania się w górę średnia od­

*) l l b e r ein e v e rb e s s e rte M e th o d e d e r K iin stlich en P a rth e n o g e n e s e , ((U n tersu c h u n g en )) s tr . 3 1 5 — 3 49.

(8)

264 W S Z E C H Ś W IA T M 17 ległość cząsteczek staje się coraz większa,

wreszcie dochodzimy do wysokości, gdzie na każdą długość fali przypada średnio jedna tylko cząsteczka. Zgodnie z po- wyższemi danemi nastąpi to dopiero wówczas, kiedy ciśnienie powietrza spadnie do małego ułam ku sw ej począt­

kowej wielkości. Jednakże nie będą to tak niesłychanie w ysokie w arstw y atmo­

sfery, w których prawo R ayleighow skie wystąpi w całej pełni. N aturalnie nie trzeba zapominać, że odległość cząste­

czek je s t tylko odległością średnią, do­

okoła której grupują się inne— mniejsze i większe w edług praw a rozkładu błę­

dów. W całej atm osferze zachodzi roz­

praszająca refleksya promieni; w w a r­

stw ach niższych zgodnie z praw am i o d ­ bicia w środow iskach niejednorodnych, w bardzo w ysokich — raczej zgodnie z prawem Rayleighow skiem . Obok tych spraw we w szystkich w arstw ach odby­

w a się pochłanianie selekcyjne czyli osłabienie takich fal, których długości odpowiadają drganiom cząsteczek powie­

trza. Zatem, strata ogólna promienio­

w ania dla obserwatora, podnoszącego się w górę, je s t stopniowem przejściem od reflek syi w środowisku niejednorod- nem do d yfrak cyi w środowisku mętnem.

Z powyższych ju ż wywodów w ynika, że obliczanie stałej słonecznej na pod­

stawie prawa Lam berta z punktu widze­

nia teoretycznego je s t niedopuszczone.

D otyczę to również metody Langleyow - skiej, chociaż ona stanowi zasadnicze ulepszenie ze względu na wprowadzenie promieni jednorodnych. Przez długi sze­

reg lat utrw alił się pewnik, że prawo d

Lam berta J ' = J q stanowi niewzruszo­

ną podstawę do obliczania stra ty energii.

Przyczyna tego objawu tkw i zapewne w tem, że od samego początku zapatryw a­

no się na słabnięcie intensywności pro­

mieni jako w yw oływ ane przez pochłania­

nie, zam iast, ja k to się dzieje wr rzeczy­

w istości—przez odbijanie. Praw o Lam - bertow skie początkowo stosowano je d y ­ nie do substancyj absorbujących; hypo­

teza, na której się to prawo opiera, gło­

si, że każda w arstw a su bstancyi pochła­

niającej o gru .b ości=i absorbuje określo­

ną część wpadającej energii. Dla roz­

tworów zamiast A ńiafrty cd, gdzie d oznacza korić&ńtracyę. O gazach sądzo­

n y its zamiast c należy we wzorze Umieszczać gęstość s. Prawo Lamber- tow skie—zwane w tym przypadku rów­

nież prawem Beera — zachowuje naogół sw ą moc, ja k się okazało z doświadczeń, dla ciał stałych i ciekłych, oraz dla ga­

zów pod ciśnieniem stałem. Ale już przypuszczenie, że pochłanianie zależy tylko od iloczynu s. d, czyli od masy gazu, okazało się błędnem. &Ólner słusz­

nie wskazał, że praWOj o którem mowa, tylko o tyle może być uważane za zgodne z rzeczywistością, o ile działanie je st niezależne od odległości cząstek.

Nie je s t bynajm niej obojętnem dla z ja­

w isk pochłaniania przez gazy, czy, zw iększym y wdwójnasób grubość w ar­

stw y, zm niejszając tym sposobem do połowy prężność, czy też tego nie zrobi­

my, eksperym entując z gazem dwa razy cięższym. Dowodzą tego liczne doświad­

czenia, np. ostatnio Angstrom a. Wraz z grubością w arstw y pręgi absorpcyjne nie stają się szersze; absorpcya osiąga najw iększość już po przejściu przez nie­

wielką ilość w arstw . Natomiast zwięk­

szeniu ciśnienia towarzyszy stały wzrost;

nadto ulegają pochłanianiu nowe długo­

ści fal, a obraz widma staje się podob­

nym do obrazu widmowego ciał stałych i ciekłych. Je ś li L an gley odkrył, że jednakow e m asy powietrza w wyższych warstwach atm osfery absorbują mniej, niż u powierzchni ziemi, to nie je st to tylko skutkiem większej ilości pyłków i pary wodnej

av

niższych warstwach, ale również skutkiem zm iany stałych w prawie Lambertowskiem; to ostatnie rządzi tylko tam, gdzie ciśnienie je st stałe, np. dla kierunku poziomego pro­

mieni.

A więc, gdyby „absorpcya“ w atmo­

sferze nie była w rzeczywistości sprawą

refleksyi, to i w tedy nawet prawo Lam-

bertowskie nie dałoby się zastosować

w zagadnieniu rozpatrywanem. Chybio-

nem je st obliczanie osłabienia natężenia

jed yn ie zapomocą przebieżonych przez

(9)

M 17 W SZECH ŚW IAT 265 promienie mas powietrznych. Nie usu­

wa bynajmniej zasadniczego błędu oko­

liczność, że Lan gley zastosowuje obli­

czenie jedynie do promieni jednorod­

nych. Zamiast pojedynczego dodawania wszystkich długości fal, ja k to robi L an ­ gley, należałoby wykonać dodawanie podwójne w szystkich w arstw atmosfery i wszystkich długości fal—wciąż w zało­

żeniu, że idzie tu tylko o pochłanianie.

Atoli wr rzeczywistości stratę energii w atmosferze tylko w nieznacznej części przypisać należy absorpcyi, część głów­

na dostaje się w udziale refleksyi i dy- frakcyi, a przecież nikt chyba dotych­

czas nie utrzym ywał, że prawo Lamber- towskie daje się i do tych spraw zastoso­

wać. Sądzę, że czytelnik sam wytwo­

rzył sobie z powyższych wywodów zda­

nie o wartości stosowanej powszechnie metody oznaczania stałej słonecznej,

Nie mniej jednak mógłby ktoś tw ier­

dzić, że spostrzeżenia robione dają się w samej rzeczy ująć we wzory wykład- nikowe. Na to odpowiemy poprostu, że obliczone średnie współczynniki tran s­

misyjne i stałe słoneczne różnią się między sobą aż do 70% ! Je ś li się na­

wet uda jeden szereg doświadczeń ująć w ta si wzór w sposób zadowalający, to znaczy to tylko, że znaleziono wzór em piryczny, którego stałe zostały do­

pasowane do danych wypadków. J e ­ dnakże wzorom tym brak zupełnie pod­

staw y fizycznej: nie upraw niają one by­

najmniej do oznaczania stałej słonecz­

nej zapomocą ekstrapolacyi. Nie bę­

dzie pozbawionem interesu, ja k sądzę, podanie w tem m iejscu w yniku kilku szeregów spostrzeżeń, przedewszystkiem dla współczynnika transm isyjnego q dla kilku długości fal:

D łu g . fal M u lle r A b n e y L a n g le y A b b o t

W J J .f l .

7 0 0 0 ,8 9 1 0 ,9 3 2 0 ,8 1 7 0 ,8 1 0

6 0 0 0 ,8 4 0 0 ,8 7 8 0 ,7 7 2 0 ,7 3 0

50 0 0 ,7 8 1 0 ,7 6 5 0 ,7 0 8 0 ,7 0 0

4 0 0 0 ,5 2 2 0 ,5 6 5 0 ,4 8 0

Dwa pierwsze szeregi zdobyte zostały zapomocą fotometru, dwa następne — przedstaw iają pomiary energii. Już z tego powodu, ja k mniemam, szeregów

tych nie można z sobą porównywać, na co dotychczas nie zwracano żadnej uw a­

gi. Co do szeregu Lan gleya to trzeba zauważyć, że nie otrzym ał on go ze swego ostatecznego widma pozaatmosfe- rycznego, lecz z widm w czasie w yso­

kiego i niskiego stanu słońca, skonstruo­

wanych dawniej. Gdyby L an g le y wziął za podstawę rachunków swoje widmo ostateczne, to otrzym ałby wartości zu­

pełnie inne, i, dodajmy, konsekwentniej- sze, gdyż z tego właśnie widma dla sta­

łej słonecznej została obliczona znana wartość 3 cal. Ale naw et z pominię­

ciem tej ostatniej kw estyi, liczby poda­

ne W tabelce, nie są z sobą zgodne ani co do wielkości, ani co do stosunków wzajemnych. Nie mamy prawa utrzy­

mywać, że chociaż jeden współczynnik transm isyjny został przynajmniej w pe­

wnej mierze ustalony. Abney z szeregu swoich spostrzeżeń usiłuje wyprowadzić prawo Rayleighowskie (zmniejszanie się natężenia w stosunku do długości fali, podniesionej do czwartej potęgi). Nato­

miast w szeregach Mullera i Lan gleya natężenie słabnie w stosunku mniej w ię­

cej do kwadratu długości fali. Powodu tych zastanaw iających różnic doszuki­

wać się prawdopodobnie trzeba w od- miennem urządzeniu doświadczeń. Sam Rayleigh w najnowszej swej rozprawie w yraża przypuszczenie, że strata energii najlepiej daje się ująć, jeśli założymy, że( wykładnik dla końca czerwonego je st mniejszy, zaś dla fioletowego w iększy od 4.—W takich warunkach musimy stw ier­

dzić, że w łaściw ie ustalona została do­

tychczas tylko strona jakościow a zw ięk­

szającego się stopniowo ubywania ogól­

nego w kierunku fal krótszych. A czego innego, po wyżej przytoczonych w yw o­

dach teoretycznych, oczekiwać zapewne nie należało. Podobnie, ja k ze współ­

czynnikami transm isyjnem i, ma się rzecz ze stałą słoneczną, której wartości, po­

dawane w nowszych czasach, są nastę­

pujące:

(10)

266 W SZECH Ś WIAT JMś 17

CS

Z O -

a-g &

•O S u N ^

ca 3 >-tn

U l r -

o

tc 3 „

^6 £ -d ^

*o

a

<o

co"

o

05 (M *

^ tj

S Ź > >> N +j

4

J

a S S >5

C

O

Si e c O o e cx

^ »- o s*o £ .

jc <

■ * ?

'

_£ *“

: u o d >>

J2 < <

-c a O rJ

GO

3 O CO

£05 o o J2 <

01 o

<Ji

U u

ja o

<

Co w iem y z zupełną pewnością o sta­

łej słonecznej, to to tylko, że je st ona większa od 2 cal (Hański i Stankiew icz otrzym ali już z bezpośredniego pomiaru na Pam irze 2,02 cal) i m niejsza od 4 cal.

P am iętajm y jednak, że stała słoneczna ulega bardzo prawdopodobnie silnym wahaniom. Z drugiej strony już małe zmiany tem peratury słońca w yw oływ ać mogą podobne wahanie. Jakkolw iekbądź, niepewność co do w artości stałej sło­

necznej je st tak wielka, że błędu głó­

wnego zmuszeni je ste śm y się doszuki­

w ać w metodzie obliczania.

T ak tedy prawo Lam bertow skie, ja k się okazuje, zupełnie się nie nadaje do oznaczania straty energii w atmosferze.

Metody, ogólnie dotychczas stosowane, uchodzić mogą conajwyżej za surowe i przybliżone sposoby obliczania, bez pod­

staw y fizycznej. Sądzę, że poważną część wahań w oznaczonych w artościach sta­

łej słonecznej, a więc i tem peratury słońca zasadnie sprowadziłem do pod­

staw ow ych braków teoretycznych.

Czem te ostatnie zastąpić? Zagadnie­

nie to uw^ażam za tak trudne, że ścisłe traktowanie przedmiotu w yd aje mi się

prawie niemożliwem. Nawet, gdyby się udało u jąć w sposób ścisły stratę ener­

gii przez odbicie w środowisku niejedno- rodnem, k w estya bynajm niej nie byłaby rozwiązana. W szak w w yższych w ar­

stw ach atm osfery panuje prawo Ray- leighow skie, a średnie stanowią stopnie przejściow e. Prawo Lam bertowskie nie daje się zastosować ściśle nawet do po­

chłaniania selekcyjnego, gdyż ciśnienie w atmosferze ku górze maleje. P rzy­

tem pomijamy ju ż zupełnie ciągłą zm ia­

nę w stracie promieniowania na skutek prądów konw ekcyjnych, pary wodnej, pyłków i t. d.

Zatem w celu oznaczenia stałej sło­

necznej trzeba się będzie ograniczyć do metod czysto empirycznych. Propono­

w ałbym w tym celu następującą metodę graficzną. N ależy w yrazić zależność pro­

mieniowania od grubości w arstw y zapo­

mocą krzyw ej; g d yb y zależność ta była jednoznaczną, to m usielibyśm y otrzym y­

wać zawsze jednakową krzyw ą. W rze­

czyw istości jedn ak otrzymuje się k rzy­

we rozmaite, zależnie od warunków do­

świadczenia, np. je śli z początku obser­

w uje się w dolinie, a później na górze.

Ale w szystkie te krzyw e m ają tę w ła­

sność, że dla grubości w a rstw y = 0 mu­

szą się przecinać w jednym punkcie;

w artość dla promieniowania odpowiada­

ją c a temu punktowi będzie właśnie sta­

łą słoneczną. Punkt ten wyznacza się zatem przez ekstrapolacyę krzywych;

oczywiście zam iast grubości w arstw y można za rzędną obrać drogę, przebytą przez promienie. Je ś li metodę w skaza­

ną zastosujem y do dyagram atu, umiesz­

czonego w w ielkiej rozprawie Langleya na str. 120 -ej, to okaże się, że najpra­

wdopodobniejsza wartość dla stałej sło­

necznej na 1 = 2,3 cal. Szczegól­

nej jednakże w agi do liczby tej nie przywiązuję.

Celem niniejszego było wykazanie, że strata energii promieniowania słoneczne­

go w atmosferze je st głównie sprawą refleksyjną, a nie absorpcyjną i że pra­

wo Lam berta zupełnie się nie nadaje do

(11)

No 17 W SZECH ŚW IA T 267

obliczania stałej słonecznej zapomocą ekstrapolacyi.

(M e te o r. Z e its c h r. 1907, VI).

tłum. L. H.

K ronika N aukow a.

Iz o te rm ic z n a w a r s t w a a tm o s fe ry . P o d

powyższym tytułem znajdujemy w ,,Nature“

artykuł p. W. Dinesa, dotyczący badań nad górnemi warstwami atmosfery ziemskiej.

Badania te w ostatnich latach wykazały w atmosferze istnienie tak szczególnych zja­

wisk, że dotychczas nie zdołaliśmy ich wy­

tłumaczyć. Gdy Rotch pierwszy rozpoczął badania temperatury i wilgotności atmosfe­

rycznej zapomocą latawców, spodziewano się, że otrzymane wyniki dopomogą do roz­

wiązania wielu zagadnień meteorologicznych.

Nadzieja ta jeszcze bardziej się umocniła gdyr Teisserenc de Bort tak znacznie roz­

szerzył granice badań, wprowadzając system pomiarów balonowych (ballons sondes). Jed­

nakże, jak się zdaje, jesteśmy obecnie rów­

nie dalecy jak przedtem od poznania przy­

czyn powstawania burz i cyklonów oraz praw, którym le zjawiska podlegają. Od czerwca r. z. w Anglii wypuszczono około czterdziestu balonów z przyrządami, które automatycznie rysują dyagram temperatury, a z balonów tych znaleziono około trzydzie­

stu. Otrzymane wyniki potwierdzają, usta­

lony już poprzednio przez podobne doświad­

czenia na kontynencie, fakt istnienia w gór­

nych warstwach atmosfery szczególnej stre­

fy izotermicznej. W krótkości, główne zja­

wiska w atmosferze przedstawiają się w na­

stępujący sposób.

Wraz z wznoszeniem się ku górze tempe­

ratura powietrza spada, z początku często nieregularnie, z przerwami i pasami odwrot- nemi (wzrastania temperatury), po minięciu zaś pierwszych 10000 stóp (3 kilometry) z pewną regularnością, przyczem zwykły spadek wynosi 3,°3 P średnio na każde 1000 stóp, czyli około 6 °C na kilometr. Dzieje się tak aż do pewnej wysokości, która za­

zwyczaj leży między 30000 a 40000 stóp.

Prawie zawsze w wysokości zbliżonej do powyższej obniżenie się temperatury nagle ustaje. W ps bliżu tego punktu powietrze staje się w wielu przypadkach nawet nie­

co cieplejsze, zdarza się również, że niekie­

dy temperatura powietrza w dalszym ciągu się obniża, wtedy jednak dzieje się to w zu­

pełnie odmiennem od poprzedniego stopnio­

waniu, tak, że praktycznie można przyjąć tę

warstwę powietrza za izotermiczną. Do tej izotermioznej warstwy dotarto w Anglii za­

pomocą balonów przeszło trzydzieści razy.

Wysokość średnia rozpoczynania się izo­

termicznej warstwy wynosiła w badanych przypadkach około 35000 stóp (10,7 kilo­

metra), wysokości zaś krańcowe były 25500 i 49000 stóp. Zazwyczaj wysokość warstwy izotermicznej jest wyższa od średniej wobec wysokiego stanu barometru i niższa od śred­

niej wobec niskiego. Temperatura średnia strefy izotermicznej wynosiła — 47°C.; krań­

cowe temperatury wyrażały się liczbą —30°C.

dla wzlotu balonu z Ditcham Park w dniu 24 lipca, — 31°C w Orinan 26 lipca oraz

— 61°C w Gyrton Hill, Oxfordshire, w d. 12 września 1907 i 5 lutego 1908 i — 59o w Manchester, 7 listopada 1907 r. Powyższe liczby średnie są anacznie wyższe, niż otrzy­

mane w poprzednich latach na kontynencie, ponieważ jednak średnia z trzydziestu wzlo­

tów nie może być uważana za zupełnie osta­

teczną, przeto wartości otrzymane mogą być czysto przypadkowe. Balony wypusz­

czono jednego i tego samego dnia z pięciu Stacyj i znaleziono, że temperatury ponad temi stacyami znacznie się między sobą róż­

niły. Tak np. w dniu 11 listopada balon wypuszczony z Ditcham Park natrafił na strefę izotermiczną na wysokości 36000 stóp o temperaturze — 41"C. Wysokość tejże warstwy nad Oxfordshire wynosiła 38500 stóp, a temperatura —50°, gdy o tej samej porze — trochę po zachodzie słońca—balon wypuszczony z Manchester natrafił na war­

stwę izotermiczną na wysokości 37000 z tem­

peraturą — 59°C. Z powyższego zdawałoby się również wynikać—co może być rzeczą przypadku,—że temperatura warstwy izo­

termicznej nad Ditcham Park, leżącym nad morzem, jest wyższa niż nad lądem. Wy­

puszczane balony przeważnie posuwały się ku wschodowi i nie ulega wątpliwości, że wiele z nich musiało wpaść w morze Pół­

nocne, niektóre bowiem nadesłano z powro­

tem z Holandyi i Francyi.

Znalezienie tłumaczenia dla istnienia ta' kiej strefy izotermicznej jest niezmiernie trudne. Nie trudno, powiada Dines. zrozu­

mieć fakt obniżania się temperatury atmo­

sfery wraz z wysokością, ale dlaczego obni­

żanie to nagle ustaje, skoro miniemy jednę czwartą do jednej trzeciej ogólnej masy at­

mosfery? Punkt przejściowy jest wogóle zaznaczony ostro i wyraźnie. Wypowiedzia­

no mniemanie, że w tej właśnie wysokości ustają prądy pionowe z, powierzchni i mnie­

manie to jest zapewne prawdziwe, ale za­

raz nastręcza się pytanie, dlaczego ten ruch pionowy ustaje? Jeżeli powyższą hypotezę przyjmiemy, to zaraz spotykamy inną trud­

ność do rozwiązania. Brak pionowych prą-

(12)

W S Z E C H Ś W I A T M 17

dów każe przypuszczać w atmosferze stan równowagi, a jednak stan taki trudno sobie wyobrazić wobec tak znacznych różnic temperatury w pł.-szozyźnie poziomej. Na wysokości 40000 stóp ciśnienie jest bardzo małe, a więc małe różnice w tem ciśnieniu muszą wywoływać znaczne zmiany w obję­

tości i temperaturze powietrza. Te zaś zja­

wiska musiałyby wywoływać prądy pionowe które, jak się wydaje, nie istnieją. Rozwią­

zanie tych sprzeczności w zagadnieniu strefy izotermicznej jest jednem z ciekawych za­

dań fizyki w dobie obecnej, a jest też rze­

czą prawdopodobną, że rozwiązanie tego za­

dania rzuciłoby światło na wiele dotych­

czas zagadkowych zjawisk.

W „Ciel et Terre“ ze stycznia r. b. za­

mieszczono opis wzlotu balonu w dniu 25 lipca r. z. z Uccle pod Bruksellą, w któ­

rym znajdują się dane, będące w związku z powyższą sprawą strefy izotermicznej. Ba­

lon systemu tandem, t. j. składający się z dwu oddzielnych, mechanicznie połączo­

nych z sobą balonów, wypuszczony o godz.

7 rano w temperaturze 1 2 °C. wzniósł się do niebywałej wysokości 26557 m. Na wyso­

kości 1 2 1 1 2 m w temperaturze —57°C.

ustał spadek temperatury, a podczas dalsze­

go wzlotu pomiędzy powyższą wysokością a wysokością 13591 m temperatura nagle podniosła się o 6,°7C. Następnie balon na­

potkał na strefę izotermiczną, za którą na­

stąpiło ponowne podwyższenie się tempera­

tury aż do - 42,°2 o godz. 8 min. 6 rano.

0 tej porze pękł górny balon i zaczął się spadek. Stopień wilgotności powietrza, wy­

rażający się na wysokości 1016 m liczbą 72

j

zaczął od tej chwili raptownie spadać i już na wysokości 1690 m wynosił tylko 22, a na wysokości 6109 m —9. Powyżej wil­

gotność zmniejszała się bardzo nieznacznir 1 najniższy stan wyrażał się liczbą sześć.

w. w.

(N a tu rę ).

P u s ty n ie w E g ip c ie . Według H. T Fer rara pasy pustyniowe, towarzyszące dolinie Nilu, znacznie się od siebie różnią. Na za­

chodzie pustynię Libijską znamionują wszyst- k'e właściwości obszaru, skąpo zraszanego.

W skład tej pustyni wchodzą rozległe rów­

niny, pozbawione określonego układu od­

pływowego, długie szeregi wydm, obszary bezodpływowe oraz odosobnione szczyty;

roślinności niema prawie zupełnie. Nato­

miast na wschodzie, w kraju Edbai, istnieje wykończony układ odpływowy, brak wydm piaszczystych, zato roślinność nie jest ubo­

ga, a wododział między Nilem a morzem Czerwonem stanowią góry względnie wyso­

kie. Wododział ten bliższy jest wybrzeża, niż rzeki, to też „ouadi“, uchodzące ku

morzu są krótsze i bardziej chyże od kie­

rujących się na zachód i dążą do ,,zampu- towania“ tych ostatnich. Tłumaozy to, dlaczego najwyższe wierzchołki nie zawsze leżą na dzisiejszej linii wododziałowej. • Na wschodzie nie napotyka się nadto skał i gór, rzeźbionych przez wiatr, obciążony piaskiem, albowiem deszcz, padający tu od czasu do czasu, niszczy te utwory i w y­

twarza formy typowe dla erozyi wodnej.

Powierzchnia pustyni zachodniej składa się z pokładów piasku, z wyjątkiem miejsc, gdzie wychodzi skała. Powierzchnia pokry­

ta jest warstwą kamyków, przeszkadzającą wiatrowi w podnoszeniu lekkiego materyalu, a deszczowi—w formowaniu wyraźnych ka­

nałów. W kraju Edbai natomiast zbocza pagórków są zmyte, a strome skały, stano­

wiące stoki ,,ouadi“ są zupełnie pozbawio­

ne szczątków skalnych. Tylko w głębi do­

lin znaleźć można napływy, w których skład wchodzą głazy i odpryski skalne. Sor­

towanie rnateryału stałego przez wiatr ma tu miejsce na skalę niewielką. Żwiry na płaskowzgórzu zachodniem posiadają kamyki okrągłe; zostały one widocznie osadzone w ciągu okresu wilgotnego, poprzedzające­

go obecny. Tylko na powierzchni zdarzają się kamyki, zawdzięczające swoję formę wiatrowi, a więc powstałe już w obecnych warunkach, pustyniowych.

(La G e o g ra p h ie , X V ], .V

6

).

L. H.

W y b u c h A fd e r y . Jeden z wulkanów, roz­

sianych wzdłuż długiej linii dyslokacyjnej w Afryce wschodniej, świeżo przerwał

s w ą

bezczynność. Według infcrmacyj, otrzyma­

nych przez włoskie Towarzystwo geogra­

ficzne wulkan Afdera, leżący w kraju Afar albo Danakil, nieco na północ od 13° szer.

półn., ucierpiał od gwałtownego wybuchu w czerwcu roku ub. Na stoku zachodnim stożka wytworzył się nowy krater oraz wy­

lał się potok lawy, który pokrył, według

; oczywiście przesadzonych relacyj krajowców, olbrzymią przestrzeń 400 Jem}

(La G e o g ra p h ie , X V ],

6

).

L . H .

T r z ę s ie n ie z ie m i na M a r ty n ic e w 1 9 0 6 r.

Na skutek okropnego wybuchu góry Pele;

umieszczono sejsmograf na Morne des Ca- dets. Według sprawozdania konsula an­

gielskiego na Martynice, w ciągu 1906-go roku instrument ten zanotował 64 wstrząś- nienia. Z wyjątkiem pierwszego, które mia­

ło miejsce 16 lutego i które szczęśliwie zrządziło niewiele szkody, wszystkie były bardzo słabe. s

(L a G e o g ra p h ie , X \ ] , .Ns

6

).

L . H .

(13)

M 17 W SZEC H SW IA T ‘269 G ó ry lo d o w e k o ło O rk a d ó w . Może się

zdarzyć, że „icebergs“ (góry lodowo) pcha­

ne przez prądy i wiatry docierają aż do wysp, wymienionych w nagłówku. Pakt taki wydarzył się już dość dawno temu.

W rozprawie o prądach podbiegunowych, opublikowanej w 1854 r., Dove utrzymuje, że w styczniu 1836 r. sir James Ross, wy­

słany na statku Cove na pomoc fłotyli wie­

lorybiej, znajdującej się w zatoce Baffina, natknął się na dwie góry lodowe niedaleko Orkad. Ponieważ sprawozdanie z tej pod­

róży, ogłoszone przez znakomitego żeglarza angielskiego, to zdarzenie nadzwyczajne prze­

milcza, więc ostatnio wyrażano powątpiewa­

nie co do jego autentyczności.

Poszukiwania, uskutecznione w archiwach Admiralicyi angielskiej, dowiodły jednako­

woż, że powątpiewania te nie były uzasad­

nione. Księga okrętowa sir Jamesa Rossa, pod datą 14 stycznia 1836 r., w 60°35’

szer. półn. i 5°40’ długości zach. od Greenw., notuje w samej rzeczy, że zauważono dwie góry lodowe, w odległości 10 mil ang. od statku. Rozmiary bloków nie są wskazane.

Punkt wymieniony znajduje się w odległo ści 40 mil morskich na południo-wschód od Sudero, najbardziej na południe wysuniętej wyspy z grupy wysp Owczych, i w odle­

głości 130 mil morskich na półnooo-zachód od Orkad, a więc w północno-zachodniej czę­

ści cieśniny między Owczemi a Szetlanda- mi. Prof. Kriimmel, wnioskuje ze stanowi­

ska tych gór lodowych, że przywędrowały one tutaj na barkach prądu podbiegunowe­

go, opłókująeego wybrzeże wschodnie Islan- dyi.—Nie zawadzi jednakże zauważyć, że w ciągu zimy 1835—36 r. lody na północ- nem wybrzeżu Islandyi były dość rzadkie.

(La Geographie, XVJ, N r. 5).

L. H.

D ru g o rz ę d n e zn a m io n a p łc io w e . Za przy­

czynek do wyjaśnienia powstawania drugo­

rzędnych znamion płciowych może służyć książka prof. Lannerea: „L/eyolution des ornements sexuels“. Lannere nie uznaje teoryi doboru płciowego, sformułowanej przez Darwina. Wraz z Wallacem i więk­

szością biologów współczesnych nie wierzy, by wybór, dokonywany przez samicę, był oparty na poczuciu estetycznem. Drugo­

rzędne znamiona płciowe (rogi, zabarwienia i t. d.) zawdzięczają swe powstanie przy­

czynie fizyologicznej: nadmiarowi sił samca.

Zapas energii, który samica zużytkowuje na wytwarzanie licznych i niekiedy wielkich jaj i na pracę wylęgania—przenosi się u samca na narządy, stające się charaktery- stycsnemi dla jego płci. Cechy te utrzy­

mują się skutkiem użyteczności: spełniają czynności bądź narzędzi (ostrogi, rogi), prze­

znaczonych do usuwania rywali, bądź bodź­

ców, prowokujących samicę, bądź narządów obronnych przeciw drapieżcom (żywe bar­

wy, olśniewające napastnika, śpiew owadów, żab i ptaków, oddalający drapieżcę jak tamtam dzikich). Gdy samcy odżywiają się gorzej od samic, lub gdy larwy ich są skąpiej żywione—-stają się identyczne z sa­

micami pod względem ozdób zewnętrznych, a nawet są niekiedy mniej barwne i strojne.

Gdy samiec współpracuje z samicą (np. wy­

siaduje jaja, lub pracuje z nią w celu za­

bezpieczenia losu larw, jak np. u niektó­

rych skarabeuszów), nadmiar jego energii //używa się na pracę, — dymorfizm płciowy zostaje wówczas zredukowany do minimum, lub odwrócony. W sumie zatem: ozdoby płciowe samców są odpowiednikiem energe­

tycznym znużenia macierzyńskiego samic.

(L’annee biologique 1907 r.)

N. M.

Z w y ro d n ie n ie s ta rc z e k o m ó re k n e r w o ­ w y c h . Znana jest rola jaką Mieczników przypisuje komórkom pożerającym czyli makrofagom w tłumaczeniu zjawisk, zacho­

dzących w organizmie starczym. Makrofagi posiadają zdolność wchłaniania ciał, z któ- remi stykają się, i pożerają najszlachetniej­

sze elementy naszego organizmu, a więc komórki wątroby i nerek.

Poglądy Miecznikowa, zwłaszcza dotyczą­

ce znaczenia makrofagów w zmianach star­

czych tkanki nerwowej, spotkały się z ostrą krytyką pewnych neurologów, utrzymują­

cych, że zanik komórek nerwowych nie po­

zostaje w żadnym związku z czynnością makrofagów. Jednym z przeciwników Miecz­

nikowa jest Saigo. Niedawno ogłosił on wyniki swoich badań nad mózgiem starozym, które nie posiadają jednak żadnych istotnie przekonywających faktów.

Saigo badał mózgi starców, dzieoi, nowo­

rodków, osób obu płci i różnego wieku.

Zmiany w mózgu u starców, dająoe się zau­

ważyć gołem okiem, są mniej lub więcej znaczne, jak np. zgrubienie opony miękkiej, arteryoskleroza i t. p.; w przestrzeniach pod oponą pajęczą widoczne jest gromadzenie się substancyi galaretowatej. Wszystkie te fakty nie są bynajmniej nowe; wiadomo zresztą^ że wspomnianych cech, jakkolwiek bardzo charakterystycznych, niepodobna za­

liczać do stałych.

Ciekawsze zmiany napotykamy w komór­

kach zwojowych. Według Saigo jądro ich przyjmuje położenie ekscentryczne, jąderko zaś nabrzmiewa i wreszcie znika, podobnież jak i jądro; zawartość komórki rozpada się na drobniutkie ziarnka barwnikowe brunat­

no żółtawe, które wspólnie zachowują przez

pewien czas postać komórki. Mielibyśmy

więc tu do czynienia nie z makrofagią, lecz

z zanikiem barwaika komórki nerwowej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jad znajduje się we wszystkich częściach ciała pająka, zawierają go także jaja; zdaje się, źe należy on do substancyj białkowatych; w roz­. tworze daje się

Są to liczby imponujące, bezwątpienia, maleją one jednak i stają się bardzo mało znaczące- mi, jeżeli się je porówna z ilością zarodni­. ków, wydawanych

cą tego przypuszczenia, że w klimacie, zniew alającym rośliny do przerw ania na dłuższy czas transpiracyi liści, najlepiej rosną i rozw ijają się te osobniki,

cej grom adziło się faktów , tem bardziej zagadko wemi staw ały się owe promienie katodalne, aż doszło wreszcie do tego, że stało się niem al niegodnem

W procesie powyższym czasami zachodzą pewne zboczenia: czasem jedna z dwu komórek dzieli się przed konjugacyą, niekiedy zaś utworzenie się woreczka nie jest

Chw ilka jednak zastanow ienia uczy, że ta k dodatnich horoskopów nie m am y bynajm niej praw a sobie staw iać.. Jeżeli zaraz usuniem y pręcik, naokoło którego

Ocena ilościowa tych gazów nie może być uważana za dość ścisłą z powodu trudności, jakie się napotyka w razie oddzielania pojedynczych gazów; jed ­ nak

Ilekroć łączą się pierw iastki dodatni i odjemny, zawsze w y tw arza się zdolność rozpadania się zw iązku n a jony; inaczej m ówiąc w tym samym czasie,