• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 9 (27 lutego 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 9 (27 lutego 1944)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

NAJCIĘŻSZY KALIBER W BOJU

n»t. PK. Kalser, Wlrnschnelder-PBZ, Knlrsch-AU. ».

Na lewo:

STRZAŁ

Potężnę jest detonacja, gdy ciężki gra­

nat opuszcza lufę; aż ziemia drży od wsłrzęsu powietrza.

Powyżej:

O GN IA I

Niemieckie działo najcięższego kalibru gotowe do strzału na pozycji Ironłu wschodniego. Dowódca baterii podnosi

rękę i daje znak: „Ogniat".

Powyżej:

SKŁAD AMUNICJI

Przy pomocy odpowiedniego żurawia transportuje się granaty ze składu aż

do luły.

Poniżej:

W MARSZU

Niemiecka kolumna motocyklistów na froncie wschodnim.

Poniżej:

NIEBEZPIECZNE „O W A DY"

Niemieckie szybkie dziale pancerne Izw. „Osy", znajdujące się na wschodnim Ironcie otwarły właśnie ogień na pozycje bolszewickie.

(3)

Fot.: Trapaozean KP LOTNICTWO JAPOŃSKIE

Od chwili przystąpienia Japonii do wojny, cały świat ze zdumieniem i podziwem śledzi wielkie sukcesy japoń­

skiej broni powietrznej, której przewaga zaznacza się w każdym starciu z nieprzyjacielem.

Na lewo:

Na jednym z japońskich lotnisk przygotowuje obsługa samoloty do lotu na nieprzyjaciela.

Na prawo:

Lotnik przy karabinie maszynowym. Zarówno broń jak i samoloty sę najnowszej konstrukcji, a obsada odznpcza

El 1 T

1n

i » j

i H l i ł l l U "

3

Lotnisko na jednaj z wysp Pacyfiku. Hydropłan, który

» niedawno powrócił z watki, przysposabia obsługa do nowego lotu na nieprzyjaciela.

i i

iypj BłiJR iFii

t Na lewo:

Lotnicy, obsługujący mechanizm bombowy ćwiczę się w ustawianiu celowników bombowych na oznaczony punkt na mapie terenowej, przesuwajęcej się pod ich

stopami.

Na prawo:

Sportowe ćwiczenia lotników, w przerwach między walkami.

Poniżej:

Piloci jednej z eskadr udaję się do swych samolotów, by wystartować do masowego nalotu na nieprzyjaciela

. ^ 1

(4)

Całym światem artysty jest jego atelier. Tu żyje on, tu tworzy swe dzieła, tu gromadzi wszystkie potrzebne do pracy przedmioty, Ponieważ twórczość artystyczna jest na wskroś indywidualną stąd i pracownia malarza, rzeźbiarza lub grafika zdradza więcej niż każda inna istotne cechy i charakter czło- wieka-artysty.

Szczególnie silnie odczuwa się to. gdy artysta jest przy tym wszechstron­

nie uzdolnionym. Takim typowym przykładem wszechstronnego geniusza był Leonardo da Vinci, wybitnie zdolny technik, inżynier, muzyk, przyrod­

nik, poeta i malarz w jednej osobie. Wszechstronnie uzdolnionym ale w in­

nym typie jest żyjący w Wiedniu profesor Ryszard Teschner. Jest on nie tylko malarzem, rzeźbiarzem i grafikiem w jednej osobie, lecz również poetą, reżyserem i dekoratorem. Teschner przypomina nam Ryszarda Wagnera kompozytora, poetę i znawcę teatru, który jednoczył wszystkie uzdolnienia w swoich operach i kierował ku wspólnemu celowi. Teschner stworzył teatr marionetek, dla którego sam sporządza figury i również sam pisze utwory.

Wszystko: figury, kostiumy, sceny i komponowanie tekstów komedii odgry­

wanych w tym teatrze, jest jego dziełem. Niekiedy sam nawet kieruje ru­

chami marionetek.

Teatr marionetek Teschnera jest znany daleko poza granicami Rzeszy, mimo, iż sam mistrz nigdy nie odbywa podróży objazdowych ze swymi ma­

rionetkami, lecz wszystkie przedstawienia odbywają się w atelier artysty.

Z daleka przybywają goście na jego przedstawienia do Wiednia. Wśród

N<l kW° KSIĘŻNICZKA

Tak wygląda prawdziwa księżniczka z bajki, przeżywająca tysiące przygód z elfami i nimfami, z kartami i olbrzymami.

nich było wielu zagranicznych artystów, reżyserów I de­

koratorów. gdyż techniczne urządzenia, które Ryszard Teschner stworzył w swym teatrze, w ciągu pracy trwa­

jącej lat dziesiątki, odznaczają się taką doskonałością, że stanowią wzór dla urządzeń wielu wielkich scen. Mario­

netek swych nie porusza Teschner przy pomocy nici, Powyżej w kole:

KSIĘŻYC,

który może poruszać brwiami, oczyma i ustami, może śmiać się i płakać. Wszystkie te jego zdolności sprawiaja, że jest on prawdziwym księżycem z bajki, który gra wspólnie z in­

nymi odtwórcami sztuki, który płacze lub śmieje się, stosow­

nie do nastroju panującego w danej chwili na scenie.

PRZY SZAFIE Z FARBAMI Szafa ta sprawia wrażenie należącej raczej do jakiej aoleki lub drogerii, aniżeli do twórcy fantastycznych, czarodziej­

skich przedstawień, na których widz zapomina o jw ie c ie

lecz z dołu za pomocą sztabek kieruje ich ruchami. Gra marionetek jest nie.

mą. Towarzyszy je j tylko cicha, przytłumiona muzyka. Ale figury są tak ph mistrzowsku skonstruowane i tak pełne życia, przy tym gra ich jest tak wspaniałą, że zapomina się całkiem, iż są to marionetki, a cały ich czar polega jedynie na optycznym złudzeniu.

Powyżej:

„ A K T O R Z Y * * Kilka głów z „zespo­

łu" artystów teatru marione­

tek. Robią one korzystne wra­

żenie przez bardzo dokładne JAS E Ł K A

„Ś w ięta rodzina"

z legendy. W ligurach tych ży-

t> coś z ducha stylu rokoko, lóry jak żaden inny zdolny jest lak oddać i odtworzyć nierealne i b a j e czne twory fantazji, że robią . wrażenie rzeczywi- ftjł’ o słych I prawdziwych. J B Figury te są orygi- t_ J c J a na Iny mi dziełami J f j Teschnera. W tej t e f i o ry g in a ln o ś c i ' ' U / t k w i właśnie - czar, gdyż imi- i C B lacjom b ra k zawsze bezpo- średniego wy-

iie techniczne, a oddają tak dob

a prawo: W O D N I K Marionetka ta wygląda gro­

teskowo i komicznie. Jej k postać posiada pewne cechyświadczące opo­

l i ^ krewieństwie wodni-

| 8 \ ka z żabami i ryba-

| , I B \ mi, z którymi wed- I 8 B \ le wierzeń ludo- l l l ^ ^ A wych żyje ra- zem w wodzie.

M I S T R Z PRZY PRACY Pracownia le

schnara ma

m< m is ty czn e g o

I ”, w ‘ obl« T o k a rk a .

śrubszlak, garnek z kla- . jem i inne przybory znaj- - < dują się tu jak w warsztacie nowoczesnego stolarza. Ale mi- mo lo nad tym wszystkim unosi się jakiś nieuchwytny czar, jak w laborato rłum średniowiecznego alchemika.

'"■W '

(5)

Przy pomocy tak zwanego Novografu można w dowolnej po ­ zycji i z każdej części ciała pacjenta dokonywać prześwietleń

i zdjęć fotograficznych promieniami Roentgena.

(V a jw a it o ś e io w s / .ą z d o b y c z ;,

* * w ie d z y X X s tu le c ia r p r o m ie n ie ' X . p o p u la r n ie z w a ­ n e im ie n ie m o d k r y w c y R o e n tg e n a . T e n ie w id z ia ln e , le c z p r z e n ik a ją c e p r a w i c p rz e z I w s z y s tk o p r o m ie n ie , m a ją d z iś / w lic z n y c h d z ie d z in a c h ż y c ia ' c o d z ie n n e g o b a rd z o s z e r o k ie z a s to s o w a n ie . W d z ie d z in ie n o - w o c z e s n e g o le c z n ic tw a s t a ły s i l ­ o n e n ie o d z o w n e . D z ię k i n im c ia ło c z ło w ie k a je s t p r z e jr z y s t e i le k a r z m o ż e z b a d a ć w e w n ę tr z n e p o w o d y c h o r o b y . P ro s te d o ś w ia d c z e n ia w y - B k a z u ją , że p r o m ie n ie n a w e t n a sze g o

„ ż y c io d a jn e g o s ło ń c a " d z ia ła ją ro z- ' w ija ją c o , le c z w n ie o d p o w ie d n ie j d a w ­ ce s zko d zą i z a b ija ją t k a n k i ż.yjace.

W* : Ż m u d n e b a d a n ia p r o m ie n ia m i X p r z e k o H n a ły , że r o z m a ite n o w o tw o r y na i w c ie le H lu d z k im , p o s ia d a ją tk a n k ę w ię c e j w r a ż liw ą S Od z d r o w e j k o m ó r k i lu d z k ie j N a ś w ie tla n e p r o m ie n ia m i R o e n tg e n a u le g a ją zn is z c z e n iu . Sr' P o d o b n e w ła ś c iw o ś c i l e c z n i c z e p o siad a

i r a d , o d k r y t y p rz e z M a r ię S k ło d o w s k ą -C u r ie . B B a r d z o w y s o k ie k o s zta p r o d u k c ji, ja k i k r ó t k i

\ ta s ię g p r o m ie n io w a n ia r a d u s p o p u la r y z o w a ły la m p y r o e n tg e n o w s k ie . k t ó r e o d p o w ia d a ją d z ia ­ ła n i u o k o ło 50 g r. r a d u i p o s ia d a ją m o ż liw o ś c i k i e ­ ro w a n ia o ra z re g u lo w a n ia p r z e n ik a n ia p r o m ie n i.

D o u z y s k a n ia ty c h p r o m ie n i je s t p o trz e b n e b a rd z o W y s o k ie n a p ię c ie p r ą d u e le k try c z n e g o . L a m p y z a ­ sila się n a p ię c ie m od 50 do 250 tys. V o lt. W la b o - ra to ria c h d o ś w ia d c z a ln y c h d o k o n y w a n e są ju z p r ó b y z n a p ię c ie m do m ilio n a V o lt. J e d y n ie c ię ż -

Dyżurująca lekarka kontroluje naświetlania, a równo­

cześnie przez okienko obserwuje pacjenta. Ściany pokoju na­

świetlań są obłożone płytami ołowianymi grubości pól cm. Również

•zybe z domieszkę ołowiu nie przepuszcza promieni Roentgena.

Naświetlenie do­

tykowe promie­

niami Roentgena

F o t i te k s t: B il

Bomba Siemensa" duży aparat do naświetlań promieniami Roenf gena w walce z rakiem.

Specjalny siół do pracy z radem.

Grube płyty oło­

wiane jak rów­

nież specjalne szkło z zawarto­

ścią o ł o w i u z a b e z p i e c z a laboranlkę przed p r o m i e n i o ­ w a n i e m radu.

Podczas naświet­

lania laboranlka musi stale i bar­

dzo d okładne badać natężenie

prądu.

k ie m e ta le . Jak z ło to , p la ty n a u t r u d n ia ją p r z e ­ n ik a n ie p r o m ie n i, a o łó w n a w e t p r z y p e w ­ n e j g ru b o ś c i z a t r z y m u je z u p e łn ie p r o m ie n ie . J a k o o c h ro n ę p rz e d s z k o d liw y m d z ia ła n ie m p r o m ie n i n a p e rs o n e l p r a c u ją c y , u ż y w a się o tó w w r o z m a ity c h iro s ta c ia ch , Jak pó! c e n ­ ty m e tr o w e p ły ty I n a c z y n ia . P r z e z n a c z e n ie m In s t y t u t u R a d o w e g o w W a r s z a w ie Jest w a lk a z „ r a k i e m " . Po m ik r o s k o p o w y m z b a d a n iu t k a n k i n o w o tw o r u n a s tę p u je le c z e n ie . N ie ­ k tó r e w y p a d k i le c z y s ię c h ir u r g ic z n ie , w i n ­ n y c h zaś s t o s u j e s i ę p r o m i e n i e R o e n tg e n a I r a d u , z a le ż n ie od tego, po k t ó r e j z ty c h m e to d le c z e n ia m o ż n a się s p o d z ie w a ć w d a n y m p r z y p a d k u n a jle p s z e g o w y n ik u . P r z y z a k ła d a n iu o p a t r u n k u z ra d e m u ż y w a się t u b k i p la ty n o w e z z a w a r to ś c ią o k o ło j e d ­ n e j 10 ty s . m ilig r a m a . P o n ie w a ż ra d w y s y ła t r z y r o d z a je p r o m ie n i, f ilt r o w a n ia d o k o n u je się c ie n k ą p o c h e w k a p la ty n o w ą , d z ię k i k t ó r e j d o ch o d zą do m ie js c a p rz e z n a c z e n ia t y lk o

„ u z d r a w ia ją c e ” p r o m ie n ie P a c je n t p rz e c h o ­ d zi k u r a c ję n a ś w ie tle n io w ą od 2 do 4 ty g o d n i.

P o m im o w o jn y In s t y t u t R a d o w y r o z w ija się i u z u p e łn ia s w e w y iio s a Z e n le n a jn o w s z y m i u r z ą d z e n ia m i. W b ie ż ą c y m r o k u zo s ta ła z a ­ in s ta lo w a n a ta k z w a n a „ B O M B A S IE M E N ­ S A ” . W ty c h n ie w id z ia ln y c h p r o m ie n ia c h z n a la z ła lu d z k o ś ć n a jp o tę ż n ie js z e g o s p r z y ­ m ie rz e ń c a w w a lc e o Z D R O W IE .

(6)

I

pom yśleć, że ty lk o dlatego, iż dozorca cy rk u „Rex" nazyw ał się Laporte, d w o je osób straciło życie.

Przypuśćm y, że byłby np. C hińczykiem i nazw isko je g o brzm ialoby „Lu", czy też po p ro stu „O " i cala ta h istoria nie m iałaby m iejsca, ale na to nic nie poradzim y, mimo że śm iesznym jest, iżby życie ludzkie mogło, choć pośrednio, zależeć od czy jeg o ś n azw i­

ska. Tak jak k ich n ięcie w górach może w s p e ­ c ja ln y c h okolicznościach w yw ołać law inę śnieżną, k tó ra w kilka sekund zam ieni sic w żyw ioł niszczycielski, podobnie pew ne d robne zajście, m ające m iejsce tego w ieczoru w taw ern ie „D auphin", w yw ołało bieg w y­

padków , k tó ry ch punktem k u lm inacyjnym było zabicie tejże jeszcze nocy w łaściciela zam ku w La M onta, Ju liu sza V ernon.

P rzed staw ien ie- c y rk o w e dobiegło końca z lekkim opóźnieniem,- ty g ry sica N itra, która m iew ała czasam i hum ory, nagle odm ów iła p osłuszeństw a i nie chciała przeskoczyć przez płonący pierścień. L aporte siał przy k ratach z ręką o p a rtą o stalo w e widły i m ruczał coś x niezadow oleniem .

Już ty le razy zw racał pogrom cy uw agę, że ze w zględu na N itrę trzeba zbliżyć nieco podesty do siebie, jest ona z tró jk i skaczą- cych ty g ry só w n ajb ard ziej k a p ry śn a i póź­

niej je j zd en erw o w an ie udziela się całem u zespołow i. Przy w pędzaniu zw ierząt do k la ­ tek musi ciągle biegać i pilnow ać wzdłuż o k rato w an eg o k o ry tarza, by pod rażn io n e ty ­ gry sy nie rzuciły się na siebie.

W łaśn ie N itra zarzym ała się i odw róciła, za nią, w śród d o chodzących oklasków , miała w biec „D aisy", z k tó rą żyła zaw sze na stopie w o jen n ej. L aporte w sunął widły m iędzy k ra ­ ty i pchnął nimi ty g ry sic ę w k ieru n k u k latek, o stro w ołając, ale N itra p arsk n ęła ty lk o i nie ruszała się. Na zak ręcie ukazała się Daisy, za nią ma zaraz w biec olbrzym i Bengali, a tym czasem w ąski k o ry tarz gotów z a ta ra ­ sow ać się kotlow iskiem ciał.

— N i t r a ! ! . . . — w rzasnął, w śród o g łu sza­

jące g o szum u, d o chodzącego z w idow ni, na szczęście z. d ru g ie j stro n y podbiegł p o słu ­ gacz i dw om a sztabam i zata raso w ał p rz e j­

ście.

G dy Laporte w pól godziny później w cho­

dzi! do taw ern y , nie był w różow ym hum o­

rze, gdyż z pow odu spóźnienia w ątpił, czy z astan ie tu jeszcze pew ną osóbkę, na k tó rej mu bardzo zależało. N oce są jeszcze zimne, a tu gotow o naw et g rzan eg o wina już nie być.

S tanął w drzw iach i sk iero w ał najpierw sw ój w zrok ku ladzie, po czym z pew nym rozczarow aniem ro zejrzał się po salce.

La p o rte !') — w rzasnął z pobliskiego stolika o chrypły glos, którem u w idocznie nie było obojętnym , że k to ś stoi w o tw arty ch drzw iach i w puszcza niem iłe zim no do środka.

L aporte sp o jrzał na dw óch m ary n arzy , ale tw arze w ydały mu się obce.

- D r z w illl... huk n ął po w tó rn ie jeden z nich ręk ą o stół.

Laporte, sły sząc p onow nie sw o je nazw isko, p o d szed ł'zd ziw io n y do nich.

— No, co?

— Ja k to , c o ? ! . . . S anguenta! . . . — m ary ­ narz w stał i zata c z a ją c się, o p arł rękę o krzesło.

— To po co mnie w ołasz? — zd en e rw o w a ­ nie zaczęło u d ozorcy w zrastać.

— Ja . . . ja cię w ołałem ? . . . ja ci tu . . . — zam achnął się ręk ą, ale o ile w ypita ilość ru ­ mu niezbyt p ew nie k iero w ała jeg o rucham i, o tyle złość d ozorcy w ybuchła nagle jak pio­

run i p o w aliła go na ziemię, d o d a ją c mu do to w arzy stw a k ilk a krzeseł i stolik. ,

Tak dobrze zap o w iad ająca się b ija ty k a nie objęła jed n ak szerszego zakresu, ze w zględu na to choćby, iż po pierw sze drzw i zostały w m iędzyczasie zam knięte, a po d ru g ie — przedm iot m arzeń L a p o rte a zjaw ił się, niosąc dzbanek grogu; w każdym razie pew n e w y­

jaśn ien ia okazały się, jak w tych w ypadkach byw a, konieczne.

I co z nich w ynikło?

Ze m ary n arz nazyw a się nieinaczej, jak — Laporte, że rów nież pochodzi z G renoble, że ja k o chłopczyk tak sam o baw ił się na Ile Vei te, że . . .

Potem okazało się, iż m ieszkali w ty m 's a ­ mym domu, na tym sam ym piętrze, mieli te ­ go sam ego o jca . . . w obec czego z rozczule­

niem sp o jrzeli na siebie i rzucili się w ram io ­ na. Gdy dw óch braci od 20 lat nie widzi się i nagle nastąpi niesp o d ziew an e sp o tk an ie w rodzinnym m ieście, okoliczność ta w ym a­

ga czegoś silniejszego, jak grzan e wino.

I tym razem dozorca Laporte, w brew sw e­

mu regulam inow i życiow em u, wbrew re g u ­ lam inow i cyrkow em u, w brew pew nym czar­

nym oczkom, dla k tó ry c h przyszedł, szybko dogonił sw ego b rata w pro cen cie zaw arteg o alk o h o lu we krw i, a potem już zgodnie, ra ­ zem pow ędrow ali k ręty m i spiralam i do p un­

ktu, w któ ry m tęczow a bańka m ydlana nagle pęka, a z nią razem w szystko inne znika.

T ejże nocy sta ry B attista, stę k a ją c , p rze­

w rócił się na drugi bok, aż w reszcie p o d e­

rw ał się pod w pływ em u p orczyw ego d zw on­

ka. Na ch w ilę n a sta ła cisza, po czym znow u rozległo się n a trę tn e dzw onienie. Służący, m rucząc, n arzucił na siebie b onżurkę i w y ­ szedł na. k o ry tarz, ośw ietlo n y prom ieniam i księżyca, po d ający m i od dużego okna w itra ­ żow ego.

Gdy schodził po kokosow ym chodniku, w y­

śc ielający m schody, usłyszał nagle n ie w y ­ raźny stu k o t i jak gdyby p rzytłum iony

') Drzwi zam knąć!

okrzyk. Przyśpieszył kroku, zapalił na k o ry ­ tarzu pierw szego p iętra św iatło, gdy w y raź­

nie dal się słyszeć jęk oraz głuche uderzenie p ad a ją c e g o sprzętu.

Podbiegł do sy p ialn i w łaściciela zamku, bez p u k an ia n acisn ął klam kę. Drzwi były za­

m knięte od w ew nątrz.

— Proszę pana! . . . — zapukał cicho p a l­

cem. K om pletna cisza.

U derzył silnie pięścią. — Proszę p a n a ! . . . Co się stało? . . . Proszę pana!? . . . - poruszył o stro klam ką i w ydało mu się, że usłyszał od środka brzęk szyby.

C hw ilę n asłuchiw ał, podczas k tó re j serce bilo mu głośno, w reszcie zaczął nogą kopać w drzw i.

K a llo ! ... B a tt is t a ... co tam dzieje się? z. końca k o ry ta rz a w yłoniła się s y l­

w etka niskiego m ężczyzny w p a sia ste j py- żamie.

— Oh panie Brignon . . . jak ieś n ie ­ szczęście . . . pan d y re k to r dzw onił, a teraz, nie odzyw a się . . . — nerw ow o szarpał klam ką.

— D laczego zaraz, nieszczęście? — Brignon podszedł do drzw i — J u l e s f . . . H a llo ! ? ...

Jules, odezw ij się!

Ale je d y n y dźw ięk, k tó ry usłyszeli byl to okrzyk pani Brignon, k tó ra nagle w y p ły ­ nęła w nocnym stroju.

— H enryku, dlaczego taki h ałas robicie?

— B attista tw ierdzi, że Ju liu szo w i stało się ja k ie ś nieszczęście. R zeczyw iście nie od­

zyw a się. T rzeba będzie drzw i w yw ażyć.

— Po co zaraz w yw ażać? — pani Brignon poruszyła klam ką i zag ląd n ęła przez, dziu rk ę od klucza.

— Bo, jak widzisz, są zam k n ięte od w e­

wnątrz. i klucz tkw i w zamku.

— W obec tego trzeba klucz w ypchnąć i spraw a załatw iona.

— Nie mam y przecież zap aso w eg o i jak otw orzym y drzw i?

Bardzo prosto. Przez dolną szparę, m ię­

dzy drzw iam i a podłogą, trzeba w sunąć do środka g azetę i gdy klucz na nią spadnie, z. pow rotem ją w raz z. nim w ciągnąć na k o ­ rytarz. Tu są w y sta rc z a ją c e szpary na p rze­

ciąg, od k tó ry ch nogi lodow acieją, więc i klucz przez nie przejdzie.

Ja k z tego w ynika um ysł p. Brignon d z ia ­ łał, bez w zględu na porę nocy, n iesk aziteln ie i, dzięki temu, po kilk u m inutach drzw i zo­

stały o tw arte. Efekt jed n ak przeszedł ich oczekiw ania.

— O h ! . . . — pani Brignon stan ęła jak w ryta na widok, ja k i ukazał się ich oczom, a jej m ałżonek nagle zaw rócił i pędem po­

biegł do telefonu, by zaw iadom ić w ładze bez­

pieczeństw a, że kuzyn jeg o został w o k ro p ­ ny s p o s ó b ... tu ta j zają k al się k ilk ak ro tn ie, nim w ypow iedział słow o: zam ordow any.

N ikt z ich tro jg a nie odw ażył się p rz e k ro ­ czyć progu p okoju i je d y n ie służący szeptał bez. przerw y „p er am or del dio . . . nasz pan V ernon".

Tak z astał go kom isarz Ja u re s z P. J.e|, k tóry w pół godziny później zjaw ił się z. „k o ­ m isją w sp raw ach m orderstw ". T ow arzyszył mu m iody red a k to r z „Petit D auphinois", C osta.

W iedząc, że ma chw ilę czasu, nim zostaną ukończone pierw sze badania, zd jęc ia fo to ­ graficzne itd., usiadł w głębokim fotelu i w y­

jąw szy blok, ro zejrzał się po hallu i zaczął czynić n o tatk i do se n sa c y jn e g o arty k u łu , kl< ;y jeszcze dziś ma być w y d rukow any.

W łaśnie schodam i schodził B attista, jeg o b la­

da twarz, i zap ad n ięte oczy już z d alek a czy ­ niły n iesam ow ite w rażenie.

~ Gzy pan V ernon nie był przypadkiem prezesem tu tejszy ch ek sp o rteró w na teren ie rękaw iczek?

S łużący zastan o w ił się.

— Z daje się, że tak. Ale w szelkich d o k ła d ­ nych inform acji udzieli panu p. Brignon, k tó ­ ry był jeg o p ry w atn y m sek retarzem .

— Czy oprócz niego miał pan V ernon ja ­ kichś k rew nych?

— O wszem , b rata, k tó ry je st profesorem Sorbony p a ry sk ie j. J e s t on k aw alerem i w ię­

cej rodzeństw a nie p o siad ają.

— W ięc cały m ajątek dziedziczy jego b rał?

B attista rozłożył ręce.

— Tego nie wiem. P rzypuszczalnie tak.

C osta w skazał ręką na stalo w y ch rycerzy sto ją c y c h z h a lab a rd ą w ręk u w zdłuż ściany.

- Ten zamek jest dość stary , czy nie ma tu jak ich ś k o ry ta rz y podziem nych, u k ry ty ch schow ków ?

— O niczym takim nie wiem, pan d y re k to r od pięciu lat d o p iero był w łaścicielem te j re ­ zydencji.

To psuło efek t c a łe g o . a rty k u łu . M o rd er­

stw o w zam ku w którym nie ma jak ich ś ta ­ jem niczych przejść!

!) Police Ju d icaire .

Pani Brignon, zap y ta n a w te j spraw ie, przyznała w praw dzie, że słyszała czasam i ja ­ kieś pukania w nocy, ale poza licznym i piw ­ nicam i, żadnych u k ry ty ch schow ków nie ma, mąż je j k ied y ś zbadał tę spraw ę d okładnie i na podstaw ie pom iarów stw ierdził, że mury są za w ąskie, by mogły zaw ierać w sobie ta ­ jem ne k o ry tarze. O tym, czy pom iędzy po­

szczególnym i pokojam i są u k ry te drzw i, b ar­

dzo w ątpi, pod tym w zględem ta cala rezy ­ d en cja zaw iodła ją całkow icie. Przed rokiem , po ślubie, gdy nakłoniła męża, by u sw ego kuzyna o b jął posadę, cieszyła się na m ieszk a­

nie, pełne rom antyczności, ale z te j strony rozczarow ała się jed y n ie. D opiero teraz czu­

je niep o k ó j i n aw et m anekiny w zbroi ś re d ­ niow iecznej n a p a w a ją ją lękiem . Tu o b d a­

rzyła m łodego d zien ik arza spojrzeniem , z k tó.

leg o w ynikało jasno, że w jego to w a rz y ­ stw ie żadne niebezpieczeństw o w postaci g roźnego b a n d y ty dla niej nie istn ieje.

G dy kom isarz zjaw ił się z pow rotem , moż­

na było poznać po jeg o tw arzy, że spraw a p rzed staw ia się dość pow ażnie.

Mam już cały a rty k u ł gotow y zw ró ­ cił się do niego G osia ly lk o czekam je ­ szcze na nazw isko m o rd ercy . Jak ono brzmi?

Ja u re s o p arł się w y g o d n ie w fotelu i m ach­

nął ręką.

— W te j chw ili o p u k u ją ściany, jeśli nie ma jak ieg o ś p rzejścia, k tó reg o nie udało nam się d o ty ch czas o dkryć, to przede w szy st­

kim — rozłożył ręce — chcialbym w yobrazić sobie, jak w ygląda człow iek, k tó ry d o stał się, w zględnie w y d o stał z tego pokoju. O kno dzieli od zienn około 7 m etrów g ład k iej ściany.

W ięc może sam obójstw o?

— Za chw ilę sam zobaczysz . . . C ala tw arz zm iażdżona, na szyi ślad y duszenia, lewa ręka w dw óch m iejscach złam ana, krzesła p o w y w racan e . . .

C osta gw izdnął przez zęby.

— Rabunek?

— Kasa p an cern a otw arta, ale co zginęło, zobaczym y później założył ręce na k o la ­ na. — A cóż pani Brignon, ładna kobietka, przyłapałem cię na uw odzeniu jej.

— Skarży się na brak rom antyczności w tych m urach, brak tajem n iczy ch k o ry ta ­ rzy itd.

— Do pioruna, tego obaw iam się, a jednak

<io pokoju, zam k n ięteg o od w ew nątrz ktoś d ostał się, a co n ajw ażn iejsze — w ydostał, a przecież n aw et skok z te j w ysokości grozi p ogruchotaniem kości. Z r e s z tą ... w yobraźm y sobie całe z ajście: O tóż V ernon siedział nad rach u n k am i do późnej nocy, w idocznie sp raw d zał kasę.

— Drzwi od wewnątrz, zam knięte, okno też, z. pow odu zimna.

— Ale przypuśćm y, że w trak cie pracy otw iera okno celem p r z e w ie tr z e n ia ...

— I przez nie w chodzi czarna postać za­

m askow ana . . .

— . . . k t ó r a , p iiin o - sam olotem w jechała na p arap et, secu n d o dla rabunku musi n a j­

pierw zadusić kogoś, by mu potem zm asa­

kro w ać ciało i n ie mieć czasu na zabranie pokaźnych sum, k tó re z n a jd u ją się w o tw a r­

tej kasie. Do diabla, nie ma tu cienia logiki.

Ale chodźm y zobaczyć, czy nie istn ieją jak ieś ślad y na zew nątrz.

Pobieżny w ynik badań przy św ietle la ta ­ rek zasępił jeszcze bard ziej tw arz kom isarza.

Tuż koło muru biegł traw nik, k tóry od gazo­

nu p ark o w eg o był oddzielony żw irow aną ścieżką.

— Jeżelib y ktoś naw et zeskoczył z tej w y­

sokości, m usiałby w rozm iękłej ziemi po d e ­ szczu zostaw ić ślad y . A poza tym pow iedz mi, w ja k i sposób ludzka istota, obdarzona od urodzenia siłą g raw itacji .m ogła dostać się do tego okna?

C osta w skazał głow ą na pobliskie drzew o.

P rzypuśćm y, że ktoś w d rap ał się na ten kasztan, p osunął się do końca tam tej gałęzi i rozbujaw szy, uchw ycił p o ręczy balkoniku, potem . . .

— A potem ?

— N astępnie, po tym gzym sie straw erso - wal ścian ę aż do sam ęgo okna.

— Ja k i gzym s znow u?

— A ten ciem ny pas, biegnący wzdłuż ściany, około m etra poniżej okna.

J a u re s p rzejech ał prom ieniem św iatła w zdłuż m uru.

— W ięc ty sądzisz, że m ożna przebyć k il­

k a n aście m etrów , m ając jak o jed y n ą p od­

porę w y stęp szerokości dw óch c e n ty ­ m etrów ?

— W cale nie sądzę, pow iedziałem tylko przypuśćm y, sąd zen ie zostaw iam wam . . . a zresztą inna d ro g a: z d achu rom antycznie na je d w a b n e j d rab in ce linow ej.

J a u rć s sp o jrzał w górę.

— Hm . . . zbadam y i tę m ożliw ość.

Ale n a jsk ru p u la tn ie jsz e badania, czynione we w szystkich k ieru n k ach m iały w re z u lta ­

cie ty lk o to, że kom isarz coraz b ard ziej n e r­

w owo bębnił palcam i po kraw ędzi stołu.

Bo, pow odów miał aż n ad to ku tem u.

P rzede w szystkim podw ażenie podłogi w kilku m iejscach oraz zerw an ie tap et do niczego nie doprowadziło,- do zam kniętego p u d elk a p okoju jed y n a d roga prow ódzila przez, okno — chyba, że k to ś o w ym iarach w iew iórki mógł przedostać się do kom inka przew odem kom inow ym .

Drzwi zam knięte od w ew nątrz na klucz o d p a d a ją i p o zo staje okno jak o je d y n e moż­

liwe p rzejście ze św iata do pokoju.

A słow o „możliwe*1 n ależ ało wziąć w cu­

dzysłów , gdyż w ejście, czy też w y jście tą d ro g ą w yg ląd ało zupełnie „niem ożliw ie", a ew e n tu a ln e spuszczenie się z dachu za po­

mocą liny n ależ ało w ykluczyć, gdyż d o sta ­ nie się na dach po ścian ie było co n ajm n iej tiu d n ie jsz e niż do okna, a od śro d k a strych był zam knięty na kłódkę. Z resztą d o kładne b ad an ie dachu nie w y k azało żadnych ś la ­ dów, jakie niusiałyby zostać na c ien k iej w a r­

stw ie mchu, k tó ry go pokryw ał.

W praw dzie pies p o licy jn y zaczął oszcze- kiw ać k asztan z. dużym zdenerw ow aniem , co by św iadczyło, ft. jed n ak tędy prow adził ślad, to o ile p rzeskoczenie z gałęzi do krat b alk o n ik a w ym agało iście c y rk o w e j zręcz­

ności, o tyle dalsza trasa d alek o w ybiegała poza jej m ożliwość.

N iem niej k łopotliw ą była spraw a z n arzę­

dziem zbrodni. W ziąw szy pod uw agę rodzaj obrażeń, m usiał to być jak iś ciężki p rzed ­ miot. Pies za k asztanem złapał ślad i biegi*, ni piął się do góry w k ieru n k u G asęu e du N eron, w padł do lasku i nagle zaczął kręcić się w m iejscu. Z naleziono tam zak rw aw io n y to ­ porek od kom inka, który jak się okazało zginął z p okoju zabitego. Nie u leg ało w ąt­

pliw ości, że tym narzędziem , zostały zad an e straszn e rany, aie niezrozum iałym jest, d la ­ czego złoczyńca zab rał go ze sobą w d ro g ę w y m ag ają cą i tak nad lu d zk iej a k ro h aly k i, by porzucić go potem w m iejscu, łatw ym do znalezienia.

A gdy chodzi o m otyw y zbrodni, te jeszcze m niej w ydaw ały się zrozum iale.

W śród p okaźnej sum y, ja k a zn ajd o w ała się w pokoju, zniknęła tylko paczka ban k n o ­ tów w banderoli, sto ty sięcy franków i . . . czerw ona m akatka, w praw dzie w y sz y w in a zlotem, ale w artość je j w żadnym stosunku nie stała do w alorów i kosztow ności, z n a j­

d u jący c h się w o tw a rte j kasie, pom ijając d alsze paczki banknotów na stole.

Gdy jed n ak ogrodnik kolo południa przy niósł ow e sto tysięcy tran k ó w ek , n ietknięte, z w iadom ością, że leżały po p rostu na tra w ­ niku za o ran żerią, nitka przew odnia rozum o­

w ania, idąca w k ieru n k u m ordu ra b u n k o ­ wego, uległa dalszem u pogm atw aniu. P onie­

waż droga, k tó rą w ykazał pies przechodziła' w p ew n ej odległości od m iejsca znalezienia banknotów , należało przypuszczać, że zbrod­

niarz w czasie ucieczki rzucił po p ro stu pacz­

kę w bok, ja k o rzecz bezw artościow ą.

Sto ty sięcy (ranków !

W iec jednym słowem C osta oparł się o róg stołu złoczyńca musi być p rzede w szystkim „człow iekiem m uchą", a potem

— w ariatem , d o p iero w tedy cała ta spraw a ma jak iś sens,- co zresztą naw et łączy się ze sobą, gdyż w edług mnie, sam tak t, że ktoś zaw odow o u p raw ia sport d rap an ia się po m o­

rach kam ienic nie św iadczy o jego k o m p let­

n ej ró w now adze um ysłow ej. A że „ludzi m uch" jest mało, ą tak zw ariow anych, że KM) 000 rzu cają za o ran żerię jeszcze m niej, więc d io g ą elim inacji masz w przeciągu pół godziny ptaszka za kratkam i.

— Łatw o ci żarto w ać Ja u rć s przejech ał palcam i po blacie — a tu m ożna n ap raw d ę rozum stracić.

- W cale nie żartu ję, przyrzeklem c z y te l­

nikom. że już jesteś na tropie, a ty mi tu taki zaw ód robisz.

Pani Brignon sp o jrzała na C ostę z w y ra ­ zem p rzerażenia.

— W ięc pan sądzi, że tego o k ro p n eg o czynu do k o n ał szaleniec?

— Mało: „sąd zę” . . . od tego jest p, k o ­ m isarz. Mam już na len tem at w ypisane trzy szpalty a rty k u łu , k tóry pani ju tro z w ielkim pożytkiem przeczyta.

— O Boże, w ięc ten szaleniec m ógłby tu pow rócić.

O ile jeg o zam iłow anie do czerw onych m akatek nie zm alało tu spojrzał, jak gdyby od n iech cen ia na p u rp u ro w y szal, k tó ry sp o ­ czyw ał na je j kolanach.

W szedł służący.

Pan profesor telelonow ał, że je st w d ro ­ dze, k tó ry pokój mam dla niego p rzy g o to ­ wać?

— Ten obok gabinetu, albo . . . — z a sta ­ now iła się przez ch w ilk ę - nie, lep iej go­

ścinny, narożny, H en ry k tak lubial widok na tę część parku.

— O k tó re j p rzy jed zie p. V ernon? — za­

p y tał Ja u rć s.

— P rzypuszczalnie ko ło 22.

— W obec teg o zaczekam na niego — sp o j­

rzał na zegarek — może udzieli mi pew nych inform acji.

— Pysznie, pan kom isarz zan o cu je u nas, b ędę p rzy n ajm n iej czuła się bezpiecznie. <

— O, pod tak ą opieką naw et n a jb a rd z ie j zw ario w an y o pryszek nie będzie śm iał zbli­

żyć się do pani — C osta w stał i ukłonił się

— jad ę do sw o je j „budy" p o p raco w ać tro ch ę Z atelefo n u j do mnie, jak będziesz m iał coś now ego dla mnie. P am iętaj, że w moim w ie­

czornym a rty k u le złoczyńca je st już jed n ą nogą za k ratk am i i — odw rócił się od drzw i

— milion czytelników czeka na chw ilę, kie- 'd y złapiesz d ru g ą nogę . . . Pa . . . pa . . .

Dnktiticsrriir u- nnilf/iHym numrrir

(7)

IGRZYSKA NAMIĘTNOŚCI

P o s ta n o w iłe m pó jść do k in a . P o n ie w a ż Jestem la ik ie m w te j d z ie d z in ie , u w a ż a łe m za w s k a za n e ze b ra ć p rz e d ty m szereg in f o r m a c ji w ty m k ie ­ r u n k u u s ta ły c h b y w a lc ó w d w o r u „ X M U Z Y * '.

T o te ż z a p u k a łe m do m ie s z k a n ia s ąs iad ó w w c elu z a in d a g o w a n ia w te j s p r a w ie s ły n n e j w c a łe j k a ­ m ie n ic y k ln o m a n k i — p. J a d zi. P a n i J a d z ia nie ty lk o , że o g lą d a ła k a ż d y n o w y film w p rz e c ią g u o s ta tn ic h la t. le c z ta k ż e p r z e ż y ła ro m an s z a m a n ­ te m k in o w y m , ro m an s, k tó re g o h is to rię o p o w ia ­ d a n o sobie n a w e t w o fic y n a c h . N ie będę ze w z g lę d ó w d y s k r e c ji p o d a w a ł szcze g ó łó w . O g r a ­ n iczę się ty lk o do s tw ie r d z e n ia , że a m a n t k in o w y p J a d zi p e łn ił fu n k c ję b ile te r a w J ed n y m z k in (p rz e z co n ie m n ie j z a s łu g iw a ł na n a z w ę a m a n ta k in o w e g o ) — i o p u ś c ił po sadę po p o r y w a ją c e j w a lc e s to c zo n e j z tłu m e m p u b lic zn o ś c i s z tu r m u ­ ją c y m do k as y , w a lc e , k tó r e j n a s tę p s tw e m b y ło z w y c ię s tw o tłu m u o r a z u s z k o d ze n ie p ię k n e g o c ia ła b ile te r a . Z n a ją c w ię c te fu k ty . n ie ja s n o z d a w a łe m sobie s p ra w ę . Ze o k re ś le n ie „ p ó jś ć do k in a ” o zn acza cos w ię c e j n iż w y k u p ić b ile t i z a ­ ją ć z a re z e r w o w a n e m ie js c e . W s zy s tk ie n ie ja s n o ­ ści m ia ły by ć ro z s trz y g n ię te przez, p. J ad zię .

W s ze d łe m : — D o b r y w ie c z ó r p a n n o J a d z iu , ('h c ia łe m pó jść do k in a i m oże p a n i . . .

— C o! P an?! P a n do k in a ? — N o , ś w ia t się k o ń c z y !

— D laczego? A le ż . . . — za c zą łe m się tłu m a c z y ć o n ie ś m ie lo n y .

P a n n a J a d zia w y s łu c h a ła m n ie z. z a in te r e s o w a ­ n ie m i r z e k ła :

— W o be c tego u w a ż a m , że po w dn len p a n , chcąc iść p o ju tr z e do k in a , p rze d e w s z y s tk im w y b r a ć o d p o w ie d n i d la s ie b ie p ro g ra m Ja, osobiście, po­

le c iła b y m p a n u film pod ty tu łe m ..Ig r z y s k a n a ­ m ię tn o ś c i” . O ż y w io n a a k c ja , te m p o itd . — zresztą zo b ac zy p an. A te ra z p roszę u w a ża ć . M u s i pan

s tan ąć do o g o n k a p rz e d kasą, n a jle p ie j na poł g o d z in y p rz e d ro zp o c zę c ie m seansu. N a le ż y u b ra ć b u ty gorsze, bo m oże b y ć w ię k s z y ścisk, w ię c pan w ie . . . G d y pan Już s ta n ie w o g o n k u , n iec h się pan n ie da w y r z u c ić . N a jle p ie j je s t pc h a ć się n a p rz ó d le w y m ło k c ie m i le w y m k o la n e m . N ie n a le ż y p o z w o lić za ch o d zić się z b o ku . D o b rz e je s t stać b lis k o m u r u . P r z y ty m w s z y s tk im n ie c h pan p iln u je p o r tfe lu . I proszę się n ie b a w ić w r y c e r ­ skość w o b e c pań, bo n ig d y pan n ie w e jd z ie do ś ro d k a .

S łu c h a łe m b a c zn ie , to r u m ie n ią c się, to b le d ­ nąc. P o d z ię k o w a łe m m o je j in fo n n a to r c e i po że ­ g n a łe m ją .

Z e zm ars zc zo n ą b r w ią i p e łe n n ie u s tę p liw o ś c i w r ó c iłe m do s ie b ie . W s k u p ie n iu s p r a w d z iłe m fu n k c jo n o w a n ie le w e g o k o la n a i le w e g o ło k c ia . Ć w ic z y łe m po k ilk a n a ś c ie ra z y n a g ły o b ró t do t y lu z o k r z y k ie m „ m a m c ię z ło d z ie ju !” D o p ie ro g d y k ilk u s ąs iad ó w u k a z a ło się w pro g u z w o ła ­ n ie m „g d zie ? , g d zie je s t? ” i z g ro ź n y m p o tr z ą ­ s a n ie m im g rz e b a c z a m i i la s k a m i. — o d p o w ie d z ia ­ łem, że to p o m y łk a .

P rz e z d z ie ń n a s tę p n y p r z y g o to w y w a łe m się d u . c h o w o do ..Ig r z y s k N a m ię tn o ś c i" W no cy b u d z i­

łe m się pod w ra ż e n ie m , że w a lc z y łe m z k o łd rą , o ra z że s ta r a łe m się ś cia n ę p rz y le g a ją c ą do łó żk a p r z e d z iu r a w ić le w y m ło k c ie m i le w y m k o la n e m . W re s zc ie nad s ze d ł w ie lk i d zie ń . N ie d z ie la . Z n a ­ jo m y m r o z p o w ia d a łe m z n ie d b a łą m in ą , że idę do k in a , i s ta r a łe m się u k r y ć p rz e z s kro m n o ś ć s iłę , ja k a b iła od e m n ie p rz y ty c h s ło w a c h . W re s zc ie po o b le d z ie za c is n ą w s zy pięści, posze­

d łe m . W z ią łe m n o w e b u ty p rze z ju n a k ie r lę . P r z y ­ s zed łe m pod k in o . J u ż z d a le k a w id n ia ł o lb r z y m i a fis z z n a p ise m ..Ig r z y s k a N a m ię tn o ś c i” . O g o n e k Już b y ł. P rz e d o g o n k ie m , o b o k , i za o g o n k ie m — tłu m . B ile tó w je s zc ze n ie s p rz e d a w a n o . S ta n ą łe m do o g o n k a i p a tr z y łe m . P rz e d e m n ą stał Jakiś pan. k tó r y co p e w ie n czas lic z y ł p ie n ią d z e t r z y ­ m a n e w ręc e i o g lą d a ł się na m n ie , p o c ią g a ją c ró w n o c z e ś n ie w six>sób z a p a lc z y w y nosem . Ja c h r z ą k a łe m d u m n ie i ro z w a ż a łe m w d u c h u p a ­ trz ą c na niego, c zy w z ią ć go na s p rz y m ie rz e ń c a w o c z e k u ją c e j nas w a lc e , o k tó r e j n ie w ą tp iłe m . B o w ie m tłu m g ę s tn ia ł, a s k ła d a ł się z p o k a ź n e j lic z b y in d y w id u a ln o ś c i, k tó r y c h sposób z a c h o w a ­ n ia się w s k a z y w a ł, że r o z p o rz ą d z a ją o g ro m n y m

zapasem e n e rg ii i m a ­ ły m zapasem s k ru p u łó w w j e j w y k o r z y s ty w a n iu T y m c z a s e m kasa b y ła c z y n n a . Z a c z ę liś m y p o ­ s u w a ć się n a p rzó d . W oc za c h lu d z i p o ja ­ w iły się o g n ik i, a tłu m poza o g o n k ie m o g a r­

n ię ty zo s ta ł g o rą c z k o ­ w y ’ d z ia ła ln o ś c ią , w y ­ r a ż a ją c ą się w n a w o ­ ły w a n ia c h , o ra z s z y b ­ k a k r z ą ta n in a w c ia ­ snocie, k tó r e j r e z u lt a ­ te m b y ło m ię k k ie u d e ­ r z e n ie na c a łe j lin ii W' n ie o b ro n io n ą p ra w ą . fla n k ę og ona. W te d y z d r z w i w e jś c io w y c h k i n a - w y tr y s n ą ł zro z p a c z o n y głos p o r ­ tie r a :

— P ro s zę p a ń s t wr a ! Proszę o d e jś ć ! K a ż d y w e jd z ie !

T o s p rzec zn e sam o w sobie w o ła n ie z a c h ę ­ c iło w s z y s t k i c h do s z t u r m u na d r z w i.

I w te d y się zaczęło.

B y łe m Już o 5 m e tró w ’ od w e jś c ia , z a c h o w u ­

ją c z tr u d e m k o r z y s tn a p o z y c ję p r z y m u rz e k a ­ m ie n ic y , g d y s tra s z liw e n a ta rc ie „ n le o g o n k o w - c ó w ” o d e r w a ło nasz o g o n e k od w e jś c ia , a m n ie d w a g u z ik i od płaszcza. M y zaś. „ o g o n k o w c y ” z e ­ b ra w s z y sw e s iły w b e z w ła d n y m p r z e c iw u d e r z e - n iu , m im o w o li s k ie ro w a n y m c zęścio w o w s w y c h to w a rz y s z y fo r m a c ji, p r z e b iliś m y się zn ó w do d r z w i k in a . W te d y z a g ra ła w e m n ie k r e w . W e ­ p c h n ą w s z y le w y ło k ie ć w ż e b ra u tle n io n e j p a n i, a le w y m k o la n e m n iszcząc o p ó r ru ty n o w a n e g o t r a m w a ja r z a b lo k u ją c e g o m i d ro g ę, u d e rz y łe m p ie rs ią ja k s k a ła tw a r d a o p o r tie r a , k tó r y zb la d ł, z ła p a ł m n ie za k o łn ie r z 1 z n a m ię tn y m g n ie w e m

w y p c h n ą ł m n ie za d r z w i na tłu m s z tu r m u ją c y c h , k tó r z y o d trą c iw s z y m n ie ja k o p rze s zk o d ę w z m a ­ g a n ia c h — „ z r o lo w a li” m n ie na bo k, o g łu s zo ­ nego w r a ż e n ia m i w s ta n ie fiz y c z n e g o w y c z e r p a ­ n ia. bez c zu c ia i bez p o rtfe la . W r ó c iłe m do d o ­ m u . W p ro g u m n ie z a p y ta n o :

•— B oże! A g d zieżeś ty był?

O d r z e k łe m :

— N a „ IG R Z Y S K A C H N A M I Ę T N O Ś C I” .

T a d e u s z S k o w ro ń s k i

Ś w id e r z ła m a n y ,

wartościowy surow iec zmarnowany!

Przy pewnej uwadze można było tego

„nieszczęśliwego wypadku" uniknąć.

Ważniejsze są nieszczęśliwe wypadki, które nam przy tern mogą się zdarzyć.

Nawet „małe skaleczenie" może ropieć, spowodować boleści, a leczenie jej zmarnować drogocenny czas. Dlatego łeż małe rany zabezpieczyć jednym

kaw ałkiem

T r a u m a P Ia s t

Katalog-Pionier 1944

zn a c z k i G e n e ra ln e g o G u b e r ­ n a to rs tw a i p o ls k ie w o p r a ­ c o w a n iu P r o f. St. M ik s te in a łą c z n ie z częścią n a u k o w a p. t. „ A . B. C. f il a t e li s t y ” i c e n n ik ie m Jeszcze do n a ­ b y c ia w c e n ie zł 25,—. — S z y b k ie z a m ó w ie n ie w y k o ­ n a : O d d z ia ł fila te lis ty c z n y fir m y „ P io n ie r ” , K r a k ó w , S to la rs k a 9 I, godz. 7.30 do

15-tej.

T a n io s p r z e d a j e m y

wszelką garderobę, tulra, lisy srebrne, niebieskie peleryn ki, błam y, pościel, b ie lizn ę , d y ­ wany, kilim y, cho dniki, lin o ­ leum, obrazy, w a lizki, teczki, maszyny „ S in g e ra ” , maszyny pisarskie, patefony w alizkow e, elektryczne, p łyty, nakrycia sto­

łowe, przedm ioty ze srebra, p la ­ terowe, porcelanę, szkło, kry­

ształy, fotoaparaty, przedm .oly dom ow eqo użytku- Duży w ybór okolicznościow ych praktycznych

upominków

.C e n tro ko m is"

K raków , G r o d z k a 9

K upujem y g o t ó w k ą i p ła c im y najw yższe ceny za rzeczy tylko w p ierw szo rzęd nym stanie, jak ubrania, ko ­ stiumy, p łaszcze letnie m ęskie i dam skie, su­

kienki, kilim y, d y w a ­ ny, b ie lizn ę p o ś c ie lo ­ wą, sto ło w ą i osobistą, m aszyny d o pisania, liczenia, szycia oraz inne, ja k o te ż sp rzed a­

jem y p o cenach na­

p ra w d ę o kazyjnych.

Sklep U żyw an ych R ze­

czy, K raków , K rako w ­ ska 36.

#». (Md.

J.EHRENMEUTZ

ikśr. i weneryciae W a n z a w a (Uey-SwMt 37 a. li

30 Zl.

PORIREl

p ró b n y o t r z y . m asz po n a d e ­ s ła n iu d o w o l­

n e j /o t o g r a f ii, opisu z m i a n i to zl z a d a t­

k u . — „ F o to - U n iv e r s u m ” . W a rs z a w a Ś n ia d e c k ic h 3.

* n . iW IM C U l Kr )• M O K Z łtK I

W.nar. itto M <uHtrtm

Ituiiiy kbrsl.

ptfi. 14-1 i 4-7 g o d z. 8 19 W a m a w a , M a zow iecka 11 m. S te ł. 2-74-99

W d o m u o b o k c o d z ie n n y c h z a ję ć o d p o w ia ­ d a ją c na p y ta n ia m o żn a p r z e ro b ić S zk o lę H a n d lo w ą i o tr z y m a ć ś w ia d e c tw o u k o ń c z e n ia o p e łn y c h p ra w a c h . Z a p is y p r z y jm u je i p r o . s p e k ty w y s y ła : S e k r e ta r ia t K o rę s p o n d e n c y j- n e j S z k o ły H a n d lo w e j p rz y P u b lic z n e j K u ­ p ie c k ie j Z a w o d o w e j S z k o le w R e ic h s łio f —

H o ffin a n o w e j 3.

3-in ict Korespondencyjne Kurta Nowoczesnej Księ­

gowości z szczególnym uw zględnieniem księgowości przeb itko w e j wg. obo w . Jednolitego planu kon i, księ­

gowości roln icze j, adm inistracyjnej prow adzi Publ- Kupiecka Szkota Zaw odow a w Ruichshot (Rzeszów).

Z q ło s ze n ia : Sekretariat Szkoły, ul H ollm annow oj 3, lei. 16— 43. Dla absolw entów św iadectwa. Na żądanie

b e zp ła tn ie szczegółowe prospekty.

IG O © ©

S p ó ł d z i e l n i

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

zabezpieczenia

wyżywienia ludności

o rzy s ła j

Z OBROTU CZEKOWEGO

i O S Z C Z Ę D N O Ś C I O W E G O

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

czaj blisko wybrzeży morskich lub na wyspach tworzą się szczeliny w głębi ziemi I na Jej powierzchnię wydobywa się rozżarzona płynna masa, zwa­.. na lawą

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

la cisty 1 znowu gromkie okrzyki tłumów, gdy u wjazdu do cyrku pojawia się... najautentyczniejszy dwór J.K.M. Karola IV I Gwar powoli przydcha, bo oto na dany znak wpuszczają

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,

Człowiekowi nie wystarczyło poznanie tego wszystkiego, co znajduje się na powierzchni ziemi, coraz dalej próbuje wdzierać się w głąb ziemi, a szybki rozwój