KRAKÓW 'j'b n o m
UKAZUJE SIĘ OD 1 9 8 9 ROKU CENA
4,00
ZŁM YŚ L'
N r 66 67
ISSN 0 8 6 0 8 4 8 2
PRZEGLĄD EWANGELICKI
MIESIĘCZNIK SPOŁECZN O ' KULTURALNY
f t . W ' ( j f i r e < X €
W num erze m.in.: fFbstmodema, i stracone
p o n ad to Z w i n g l i , W e s l e y i e w a n g e l i c y w X I X w i e k u
a także Biblioteka, Kirchentag oraz film i wciąż pusty fotel.
i to co zw ykle
K onstandinos Kawafis (1863 - 1933)
Mrok i cien ie
Prz ez u ś m i e c h n ię te , z ł o c i e j ą c e łąki,
W ś ró d k w ia t ó w - w n o w y m ż y c iu i pięk n o ści R o z k w itły c h - s z e d ł e m beztroski. N a o k ó ł W ł a d a ł a ręka p ra c y d o b r o c z y n n a :
W s z ę d z i e się lu d z ie cieszyli h o jn o ś c ią Natury, n a d n ią n ic z e g o nie chcieli I nie kusili Sm utku p o ż ą d a n i e m
R z ec zy j a ł o w y c h , p r ó ż n y c h i n ie ja s n y ch .
W z g o d z ie , w n ie b iań s k im p o k o ju miłości Żyli, z b i e r a ją c sw oje j p ra c y pło dy,
Bez n ie n aw iśc i, z a z d r o ś c i, ro zp aczy . Nie spę tyw ali u m y s ł ó w n i e w o l ą Z w ą tp i e n ia , g n ie w u i nie cie rp liw o śc i.
D o b ro c ią , cn o t ą , siłą i n a d z ie ją , Jak S ło ń c e , d u s z e ich p ro m ie n io w a ły .
Lecz o to c i e m n o ś ć z i e m i ę o g a r n ę ła . M rok n ie s k o ń c z o n y p r z e ra źliw e j n o c y I g ęste c i e n ie ś w ia tło d n i a sp owiły.
N o c tak g łę b o k a , ja k ta, c o le ż a ła - W p o c z ą t k u Ś w iata i C z as u - n a w o d a c h ; N o c, która d z i k ie b es tie u ja rz m iła G ł u c h o w y j ą c e w m r o c z n y c h b o r a c h ; Ta n o c, c o w szy s tk ie b a r w y m ie s z a w je d n ą , Ta n o c, c o ludzi p o r a ż a s z a le ń s tw e m , Czyni ślepym i, a ż p o ś m ierć s m u tn y m i.
A w t e d y rze sz e ję ły w l a m e n t a c ja c h O s k a r ż a ć P a n a o n ie s p ra w ie d l iw o ś ć , Tymi d o N ie g o p r z e m a w i a j ą c słow y:
„ W s z e c h m o c n y , Tyś je st dobry, m iłosierny:
Jużeśmy, w i d z ą c , p o z n a li Twą m iłość;
W s z e c h m o c n y , w iem y, ż e ś jest spraw iedliw y.
O k a ż n a m , w c z y m n a s z g rze ch , a b y ś m y mogli, O j c z e , n i e p ra w o ś ć tę o d p o k u t o w a ć !
b o z ł a g o d z i n a o to n a m w y s n u ł a
N a jp r z e r a ź l iw s z ą z klęsk, g d y n a s z e d zieci N a św iat p r z y c h o d z ą w ś ró d c ie m n o ś c i, ślepe.
Z n a j p ię k n i e js z e g o nas w y z u ł e ś d a ru
W Twoim S tw o rz en iu . R a ze m z t c h n i e n i e m ż y c ia Twa m iło ś ć św ia tłe m d n i a nas o b d a r z y ła ;
A ż y c ie w m ro k u jest p o k r e w n e śmierci:
R acz w i ę c n a m śmierci ud z ielić , je żeli Ś w iatło z w s z e c h ś w i a t a z n i k n ę ł o n a z a w s z e !"
O t o się stało , ż e Bóg, to w o ł a n i e Słysząc, ta k r z e c z e d o C h ó ru A n io łó w :
„ N a c o się c z ł o w i e k skarży? P r z e c z ż e p ła c z e ? Z n a l a z ł o n ła sk ę w m o ic h o c z a c h . P rz e c ież Jam d a ł m u w d a r z e n ie b ia ń s k ie radości I d u s z ę je g o o c z y ś c ił z jej b ru d u . C ien ie , c o p r z e d t e m u m y s ł z a c i e m n i a ł y Ludzki, p r z e g n a ł e m p rec z , w in n e regiony".
Lecz M ic h a ł, b a c z ą c n a s z c z ę ś li w o ś ć ludzi, Rzekł: „ W m iło s ie rd z iu w ielki je ste ś Panie.
C ien ie, c o p r z e d t e m u m y s ł z a c i e m n i a ł y Ludzki, p r z e g n a ł e ś p re c z , w in n e regiony.
Lecz ta k p r z e m n o g i e były, ż e z u p e ł n i e Z ak ry ły t e ra z S ło ń c e , ich m ro k s p o w ił W s z e c h ś w i a t g łę b o k ą , n i e s k o ń c z o n ą n o c ą " .
O j c i e c D o b ro c i w sze lk iej n a te s ł o w a U ś m i e c h n ą ł się. D u c h o w i s w e m u k az a ł Z stą p ić n a z i e m i ę . Ten rzekł g ło s e m g ro m u :
„W ystępki w a s z e były n ie z li c z o n e , A w n ie p ra w o ś c i w a m s tw a rd n ia ły se rca I z a c i e m n i ł y się um ysły. Taka
Już w a s nie d r ę c z y n ie d o la , b o m c i e n ie P rz eg n ał, a d u s z e w a s z e o c z y ś c iłe m . Lecz cieni b y ło tyle, ż e z u p e ł n i e Z ak ry ły t e ra z S ło ń c e , ich m ro k s p o w ił W s z e c h ś w i a t g ł ę b o k ą , n i e s k o ń c z o n ą n o c ą " .
A rz e s z e ję ły w o ł a ć je d n y m g ło s e m :
„ W s z e c h m o c n y , tyś jest dobry, m iłosie rny.
Z e p c h n ij u m y s ły z n o w u w c i e m n o ś ć , ale Ś w iatło d n i a p r z y w ró ć , treść n a s z e g o ż y c ia " .
D u ch odpow iedzia ł: „Niech będzie, jak chcecie.
S p ó jrzcie, j u ż S ł o ń c e nie jest z a c i e m n i o n e " .
G w i a z d y r o zb ły s ły z n ó w n a f irm a m e n c i e , Z ie m ia i g łę b ia z n o w u się p ła w i ły
W ja sn o ści, u m y s ł ludzki - w m ro k u nocy.
tłum. Zygm unt Kubiak
Jesteśm y
„S tereotyp ow y” życiorys
StOWO MYŚL'
W numerze:
Jesteśmy
„Stereotypowy" życiorys 1 Stanowisko konsystorzy Kościołów ewangelickich w sprawie integracji
europejskiej 2
Krzysztof R. Mazurski Dom Zwingliego w
Wildhaus 3
Henryk Dominik
Śmierć... i co dalej 4 Stefan Rieger
Stracone stulecie, zdra
dzona muzyka 6
Marek Rutkowski Obrządek ewangelicki w Królestwie Polskim 8 Max L. Stackhaus
Przedwczesna postmo-
derna 10
Film
Czas religii 12
... o Bonhoefferze 12 Julia Heller
Ekumeniczny Kirchentag 15 Jolanta Jakubowska
Bibliotekarz 16
Grażyna Kubica
Pusty fotel 19
Iwona Czajka
W 300. rocznicę urodzin ojca metodyzmu 20 Zamiast katechizmu Cierpliwue szukać Boga 21 Listy, opinie, polemiki 22 Nowe czasopisma 22
Informacje 23
Nasza okładka:
Św. Paweł (rycina)
M
amy skłonność do uogólnień. Z jednostkowych fak
tów i doświadczeń próbuje
my wysnuć ogólne zasady dotyczące naszego żyda, spo
łeczeństwa, całego świata.
Przy tym bywa i to dość czę
sto, że w swoim szukaniu ogólnych prawidłowośd do
konujemy selekcji faktów, od
rzucając i nie przyjmując do wiadomości tych, które nie pasują do z góry przyjętej tezy.
Dzięki temu możliwe staje się tworzenie stereotypów, uproszczonych wyobrażeń pozwalających zrozumieć i opisać otaczający nas świat i nas samych. Problem tylko w tym, że stereotyp zawsze jest uproszczeniem, a tym sa
mym sfałszowaniem tego, co jest prawdą. Bo prawda jest bogatsza od wszelkich uproszczeń. A życie wciąż nam o tym przypomina i uka
zuje, że prawda jest inna i bo
gatsza niż ugruntowane i po
wtarzane bezmyślnie stereo
typy, myślowe skróty czy uogólnienia.
Niedawno miałem po
grzeb parafianki, której dro
gi żydowe ułożyły się w „ste
reotypowy" żydorys. Słowo
„stereotypowy" wziąłem w cudzysłów bo w jej życiu wszystko było tak, jak w pa
nującym w naszym społe
czeństwie stereotypie, tylko, że wszystko było na odwrót.
A więc wychowała się i uro
dziła w rodzinie katolickiej na Górnym Śląsku, jak to się mówiło - na starej piastow
skiej ziemi, w rodzinie, która od pokoleń mieszkała na Ślą
sku. Należała do Kościoła rzymskokatolickiego, który chlubił się polskośdą swoich członków. Kiedy jednak w latach pięćdziesiątych po
wstała możliwość wyjazdu do Niemiec dla Górnośląza
ków czujących się Niemca
mi, cała jej rodzina odkryła nagle w sobie niemieckie po
chodzenie i opuściła rodzin
ne strony. Ona postanowiła inaczej. Miała już wtedy 18 lat i jako osoba dorosła mo
gła zdecydować o sobie. I po
stanowiła pozostać w domu, u siebie, w Polsce...
Trudne były dla niej na
stępne lata. Kontakt z rodziną był prawie niemożliwy. Swoją najmłodszą siostrę, która uro
dziła się już w Niemczech, poznała dopiero po dwudzie
stu latach... Jej samotność skończyła się jednak po kilku latach. Wyszła za mąż i zało
żyła swoją własną rodzinę. Jej mąż był ewangelikiem i ona też stała się ewangeliczką.
Mąż pochodził z Zaolzia, z ro
dziny od dziesięcioleci zaan
gażowanej w polskim ruchu narodowościowym. To od niego ona i jej dzieci uczyły się polskiego patriotyzmu... I tak jej bliscy podzieleni byli i pod względem wyznaniowym i pod względem narodowo
ściowym. Przy okazji okaza
ło się ile warte są stereotypy, bo w jej rodzinie katolicy byli Niemcami, a ewangelicy-Po
lakami.
Oczywiście wyciąganie z tego wniosku, że w Polsce, czy na Górnym Śląsku wszy
scy ewangelicy są Polakami, a katolicy są Niemcami było
by zbyt dalekim uproszcze
niem. Ale też pokutujący w naszym kraju stereotyp łączą
cy wyznanie z narodowością był i pozostaje czymś nacią
ganym i nieprawdziwym.
Nie jest i nie było nigdy prawdą, że każdy katolik jest Polakiem, każdy ewangelik - luteranin jest Niemcem, każ
dy ewangelik reformowany jest Czechem, a każdy prawo
sławny jest Rosjaninem. W różnych rejonach naszego
kraju historia toczyła się ro nymi torami. W ciągu wie
ków dochodziło do przemie
szania narodowego i wyzna
niowego. Budziło się i umac
niało poczucie przynależności narodowej, która nie kierowa
ła się kryteriami wyznanio
wymi. W niektórych rejonach Polski sytuaqa była zbliżona do głoszonych stereotypów, ale w innych te stereotypy były nonsensem, a w pew
nych okolicznościach, bardzo krzywdzącym kłamstwem.
Wystarczy przypomnieć choćby setki, tysiące ewange
lików - Polaków wypędzo
nych z Polski po II wojnie światowej, tylko dlatego, że uznano ich za Niemców, bo byli ewangelikami...
Różnie układa się nasze żyde rodzinne, a w nich tak
że kwestia przynależności wyznaniowej i narodowo- śdowej. Sprawa ulegnie jesz
cze większej komplikacji, gdy wejdziemy do Unii Europej
skiej; zresztą już dziś kwestia przynależności narodowej bywa problematyczna. U jed
nych bo czują się Ślązakami, czy Kaszubami i podkreślają swoją odmienność zarówno od Polaków jak i Niemców. U innych, bo posiadają podwój
ne obywatelstwo i nie skrysta
lizowane poczucie przyna- leżnośd narodowej.
Sądzę, że już najwyższy czas wyzwolić się od prze
możnego wpływu różnych stereotypów, a wśród nich od mieszania przynależności narodowej z przynależnośdą wyznaniową. Od momentu swego powstania ten stereo
typ mieszał prawdę z fał
szem. Był, a dzisiaj jest jesz
cze bardziej niż kiedyś, krzywdzący dla wszystkich mniejszośd wyznaniowych.
Zresztą miał służyć i służy po dzień dzisiejszy do odsunię
cia owych mniejszości na margines życia społecznego, kulturowego i politycznego naszego społeczeństwa.
ks. Henryk Czembor
POLSKIE KOŚCIOŁY EWANGELICKIE A INTEGRACJA EUROPEJSKA
Konsystorze Kościołów ewangelickich w Polsce, zgromadzone w Warszawie na wspólnym posiedzeniu w dniu 4 kwietnia 2003 roku, wyraziły poparcie dla procesu integracji europejskiej i przyjęły następujące stanowisko:
Stanowisko konsystorzy Kościołów ewangelickich w sprawie integracji europejskiej
Jako przedstaw iciele Kościołów ew angelickich w Polsce, kierując się chrześcijańskim etosem odpow iedzialności, z nadzieją postrzegam y integrację europejską jako proces kulturow y, sp o łeczny, gospodarczy i polityczny.
Wierzymy, że pojednanie, które dokonało się w Jezusie C hrystusie, stanow i w ażne w skazanie dla kształtow ania się relacji m iędzyludzkich. Po tragicznych w ydarzeniach II w ojny światow ej Kościoły ewangelickie u zn ały odbudow anie w zajem nego zrozum ienia i w ięzi p om iędzy lu d źm i za jedno z p odstaw ow ych zadań. Dlatego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu tw orzenia stru k tu r służących pojednaniu m ieszkańców naszego kontynentu.
Wierzymy, że biblijne w ezw anie do spraw iedliw ości i solidarności jest częścią św iadectw a Ko
ściołów w świecie, a zarazem w ezw aniem dla realizow anych zam ierzeń politycznych. D latego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu, k tóry nie tyle pow inien kierow ać się bilansem zysków i strat, ile p rzed e w szystkim dążyć do b u d o w an ia św iata bardziej spraw ie
dliw ego, zachow ującego w rażliw ość n a problem y ludzkie i społeczne.
Wierzymy, że biblijna w izja pokoju m a w ym iar nie tylko religijny, lecz rów nież społeczny. D la
tego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu w prow adzającego na naszym kontynencie stabilizację polityczną i ułatw iającego koegzystencję różnych osób, g ru p społecz
nych i całych narodów . Jednocześnie naw ołujem y do przeciw działania takim przekształceniom Europy, które utrw aliłyby p odziały na Zachód i W schód, a w skali św iatow ej - n a Północ i P ołu
dnie, przesuw ając co najwyżej ich granicę.
W yrażam y przekonanie, że przyjęty przez Kościoły ew angelickie m odel życia religijnego jako
„jedności w pojednanej różnorodności" m a znaczenie społeczno - kulturow e. Uznaje on bow iem z jednej strony pluralizm społeczeństw w spółczesnych, n atom iast z drugiej w skazuje na koniecz
ność odkryw ania jednoczących p o staw w sferze ducha i w artości. D latego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu szanującego lokalną, narodow ą, a także w yznaniow ą tożsam ość i różnorodność. U w ażam y jednak, że fu n d am en tem jedności europejskiej p o w in n o być nie tylko w spólne praw o, lecz rów nież w spólne w artości, do których określenia istotny w kład w nosi tradycja chrześcijańska.
W yrażam y nadzieję, że w dłuższej perspektyw ie integracja europejska przyczyni się do p o p ra w y w aru n k ó w życia naszego społeczeństw a. Jako spadkobiercy reformacji i etosu ew angelickie
go pragniem y traktow ać w y konyw aną przez, nas pracę jako rodzaj sw oistego pow ołania, p rz e strzegając p rz e d iluzją autom atycznego osiągnięcia poziom u życia, który inne n aro d y w ypraco
w yw ały przez wiele pokoleń.
ks. bp Janusz Jagucki ks. bp Marek Izdebski ks. bp dr Edward Puślecki
Kościół Kościół Kościół
Ewangelicko - Augsburski w RP Ewangelicko - Reformowany w RP Ewangelicko - Metodystyczny w RP
2 Słowo i Myśl nr 66/67
DOM ZWINGLIEGO
w WILDHAUS
W
ildhaus to rozciągnięte na wy- sokości 950-
1090 m, we wschodniosz- wajcarskich Alpach, na po
łudniowym skraju ich naj
wyższego szczytu Säntis (2502 m), wypoczynkowo- turystyczne miasteczko - niedaleko granicy z A u
strią. Jest to teren kantonu St. Gallen. Poza pięknymi terenami i urządzeniam i sportow o-rekreacyjnym i nie ma tu specjalnych atrakcji - budynki to głów
nie nowoczesne obiekty, kilka budynków hotelo
wych wystylizowanych zo
stało na alpejskie wygląd.
Nawet kościół nie przycią
ga uwagi turystów. Nato
m iast kilkanaście m inut poniżej centrum, nieco z boku, zachowała się istna perełka - drewniany dom z około 1450 r.! Nosi on na
zw ę Z w in glih aus, czyli Domu Zwingliego. Istot
nie, w nim to 1.01.1484 r.
przyszedł na świat jeden z wielkich ojców Reformacji Kościoła zachodniego - H u ldry ch, po p olsku Ulryk.
Jego dzieciństwo wśród dość licznego potomstwa szanowanego rolnika upły
nęło w szczęściu i spokoju.
Uzyskał on nawet średnie wykształcenie, dzięki cze
mu mógł odbyć studia filo
zoficzne w Wiedniu, a na
stępnie teologiczne w Bazy
lei. Po wyświęceniu w 1506 r. podjął służbę duchowną w Glarus, by w dziesięć lat później przenieść się do pielgrzymkowego Einsie- deln. Prowadzone tu studia nad Pismem św. i medyta
cje dokonały u U lryka Zwingliego przełomu w za
kresie postrzegania inter
pretacji źródeł wiary i życia
kościelnego, karząc mu za
negować istniejącą sytuaq'ę w Kościele łacińskim. Od 1.01.1519 r. rozpoczął pełnić służbę przy Wielkim Mona
styrze, czyli katedrze w Zurychu, z którą był zwią
zany aż do śmierci. W na
stępnym roku odrzucił zw iązek z papiestw em , koncentrując się na pracach teologicznych i translacji Biblii. W 1522 r. wybuchł tam gwałtowny spór na te
mat przepisów postnych, w w yniku czego
rada miejska Zu
rychu zarządziła publiczną dys
putę. Starł się w niej 29.01.1523 r.
Zwingli i Johan
nes Faber, w któ
rej zwyciężył co
raz w yraźniej formujący swoją re fo rm a to rsk ą postaw ę m iej
scowy duchow
ny. Zyskał on przez to silny wpływ na wspo
m nianą radę, m ógł tedy za
cząć wcielać w
życie nowe zasady i unieza
leżnić od biskupa.
N iezw ykle w ażnym w ydarzeniem dla Refor
macji-w ogóle stało się w 1524 r. zanegowanie, przez racjonalistycznie usposo
bionego Zwingliego, rze- czywistej obecności Chry
stusa w E ucharystii, co wiodło do sprzeczności z bardziej mistycznie p od
chodzącym do tego Marci
nem Lutrem . U siłow ał uzgodnić stanowiska obu wielkich mężów landgraf heski Filip, doprowadzając do ich spotkania i dysputy 5.10.1529 r. na swoim zam
ku w Marburgu. Niestety,
nie doszło do tego i odtąd Reformacja przybrała nurt szwajcarski i luterański. W Alpach sprzeciwiły się No
wej Nauce niektóre kanto
ny i to na drodze zbrojnej.
Naprzeciw siebie stanęły szwajcarskie oddziały, któ
re starły się 11.10.1531 r. w bitwie pod Kappel. Zwo
lennicy Zwingliego zostali pokonani, a on sam zginął pełniąc ochotniczą służbę jako kapelan. Reformator pozostawił nie tylko wiel
ki dorobek teologiczny i czworo dzieci, ale także i znakomitego następcę w osobie Henryka Bullingera - autora m.in. „Drugiego Wyznania Helweckiego".
Dzieło zaś odnowy Kościo
ła skutecznie poprowadził w Szwajcarii przybyły z Francji Jan Kalwin.
Dzisiejsza miejscowość Wildhaus rozwinęła się z wioski u stóp zamku Wil- denburg, powstałego oko
ło 1200 r., a który spłonął od uderzenia pioruna w 1600 r. Wchłonęła ona znacznie starszą osadę Lisighaus, niedaleko powstałego oko
ło 370 r. rzymskiego obozu
Schaan. Teren ten należał w latach 1468-1798 do klasz
toru St. Gallen, a dzięki Zw ingliem u Reformacja przyjęła się tu już w 1528 r.
Drewniany, piętrow y budynek jeszcze kilka de
kad tem u pozostaw ał w stanie nienajlepszym; był on różnorodnie użytkowa
ny, w tym jako szkoła. Miej
scowe towarzystwo krajo
znawcze przejęło ten jeden z najstarszych drew nia
nych obiektów mieszkal
nych w Europie, uporząd
kowało i udostępniło do zw iedzania. Oczywiście brak w nim oryginalnych mebli czy innego wyposa
żenia, choć opiekunowie
postarali się zachować w miarę prosty wystrój i na
strój. Podstawowe znacze
nie, w sensie ekspozycyj
nym, mają oczywiście re
produkcje dokumentów i publikacji zw iązanych z Ulrykiem Zwinglim, jego czasami i szwajcarską Re
formacją. Oddają one do
brze klimat tamtych cza
sów, które można dodatko
wo poznać dzięki różnoję
zycznym wydawnictwom oferowanym przy wejściu.
To niezw ykłe i ciekawe miejsce, w arto je odw ie
dzić.
K rzy szto f R. M azurski
Dom Zwingliego
Śmierć...
i co da te j ?
cz. II.
Z
ap o zn a liśm y się ju ż z te m ate m śm ierci. D o w iedzieliśmy się, że wg Sło
wa Bożego „Zapłatą za grzech jest śmierć" (Rz 6, 23), a jed n o cześn ie, że przez Boga „jako ostatni wróg zniszczona będzie śm ierć" (1 Kor 15, 26).
Dowiedzieliśmy się rów nież, że Bóg jest wrogiem śmierci, nie chce by lu d zie z g in ę li na w ieki:
„Albowiem tak Bóg um i
łował świat, że Syna sw e
go jed norodzonego dał, aby ka żd y kto weń w ie
r z y nie zginął, ale m iał ży w o t w ieczny" (J 3, 16).
Jezu s ta k ż e p o w in ie n nam każdego dnia przy
pominać: „Jam je st zm ar
tw y c h w sta n ie i ż y w o t;
kto we m nie wierzy, choć
b y i umarł, ż y ć będzie" (J 11, 25).
Jak napisał Jan Hus:
„Zm artw ychw stanie Jezusa je st odrodzeniem
nas ku nadziei żywej, a więc prawdziwej, z w y cięskiej nadziei, że i m y d o stą p im y z m a r tw y c h wstania". Wiemy z w ła
snego doświadczenie, że śm ierć kogoś b liskiego obarcza nas bólem , udręką, ale musimy w te
dy pamiętać, że jest ktoś przy nas kto nas nigdy nie opuszcza, o kim czytamy w psalm ie 23: „Pan je st pasterzem moim, niczego m i nie braknie. Na niwach zielonych pasie mnie, nad w ody spokojne prowadzi
mnie. Duszę moją pokrze
pia. Wiedzie m nie ścież
kam i sprawiedliwości ze w zględu na im ię swoje.
Choćbym naw et szedł do
liną ciemną, zła się nie ulęknę boś Ty ze mną, la
ska Twoja i kij Twój m nie p o cieszają. Z a sta w ia sz p r ze d e m ną stó ł wobec nieprzyjaciół m oich, na
m a szcza sz oliwą g ło w ę moją, kielich m ój przele
wa się. Dobroć i laska to
w arzyszyć m i będą przez w szystkie dni życia mego.
I za m ie szk a m w d o m u Pana p rze z długie dni".
Dr Donald Barnhouse by ł je d n y m z n a jw ię k szych kaznodziejów Ame
ryki. Jego pierwsza żona zmarła na raka w wieku 30 lat, pozostawiając trój
kę dzieci poniżej 12 roku życia. Barnhouse zdecy
dow ał się sam wygłosić kazanie pogrzebowe. Co mówił w tych smutnych chwilach swym osieroco
nym dzieciom ? G dy je
chali na cmentarz minęła ich duża ciężarówka, rzu
cając wielki cień na ich sa
mochód. Barnhouse zwró
cił się do swej najstarszej córki, która zrozpaczona patrzyła przez okno: „Po
w ied z m i kochanie, czy wolałabyś zostać przeje
chana p rze z tę ciężarów
kę, c z y p r z e z je j cień?"
Dziewczynka popatrzyła z zaciekawieniem na ojca i odpowiedziała: „Chyba p rze z cień. On nie m oże nikogo zranić". Wtedy dr
Barnhouse cicho pow ie
d z ia ł sw ym dzieciom :
„ Wasza mama nie została przejechana p rze z śmierć, ale przez cień śmierci. Nie ma się czego bać". W ka
zaniu pogrzebow ym od
wołał się do tekstu psal
mu 23, który tak wymow
nie w y raża tę p ra w d ę . Dzięki zmartwychwstałe
mu Jezusowi
każdy w ierzący prze
chodzi tylko przez cień śmierci;
wie, że za ciemną doliną, którą musi w końcu swe
go życia przejść, czeka ja
śniejąca postać Zbawicie
la, który wyciąga dłoń, by zaprow adzić go do swe
go d o m u . A le m usim y pamiętać, że Jezus drogo zapłacił za nasze wieczne ży cie, sw ym m ę c z e ń stwem, śmiercią, o pusz
czeniem. Nie wolno nam tego lekcew ażyć i u w a
żać, że autom atycznie je
steśm y u sp raw ied liw ie
ni, gdyż wiemy, że Jezus istniał i poniósł śmierć na krzyżu.
Większość ludzi tylko wybiórczo traktuje praw dę B iblii u w a ż a ją c , że u d ział w cerem oniach i rytuale załatwia zbaw ie
nie. To jest tania łaska, o której pisał Dietrich Bon- hoeffer: „Łaska tania jest ja k towar oddany za bez
cen, przebaczenie z p rze ceny, pocieszenie z p rze ceny, łaska tania stanowi uspraw iedliw ienie g rze chu, nie grzesznika.[...]
N iech zatem chrześcija
nin nie postępuje śladem Chrystusa lecz pociesza się laską [...] nie będącą u s p r a w i e d l i w i e n i e m skruszonego grzesznika, k tó r y p o r z u c a sw ó j grzech i nawraca się.J...]
Łaska droga to Ewange
lia. Jest ona droga, bo w zyw a do naśladowania Jezu sa C h rystu sa ; ma swoją cenę, bo zapłacono za nią życiem człowieka, je st laską, bo w ten spo
sób stała się ź r ó d łe m życia; kosztuje, bo p o tę
pia grzech, je st laską, bo usprawiedliwia grzeszni
ka. P rze d e w s z y s tk im łaska ta je s t droga, bo droga była dla Boga, g d y ż Bóg zapłacił za nią życiem swego Syna. Jest droga także i z tego p o w odu, ż e nie m o że być dla nas tanie to, co dla Boga jest drogie".
Zastanówm y się więc, czy w sz y stk ie p ra w d y Ewangelii uznajemy, czy tylko w ygodniejsze dla nas? Czy czasem nie w y
znajem y p ra w d y taniej łaski, która n iestety nie jest drogą do zbawienia.
Biblia mówi, że: „ w szy
scy zg rzeszyli i brak im chwały Bożej" (Rz 3, 23), m ow i też: „ zapłatą za grzech je st śm ierć" (Rz 6, 23). Dlatego,
jeśli jesteś wierzącym człow iek iem m usisz żyć
prawdą B iblii, m usisz przyznać, że je
steś grzesznikiem , żało
4 Słowo i Myśl n r 66/67
wać popełnionych grze
chów, w yznać je Bogu i p ro sić o p rz e b a c z e n ie . Musisz uwierzyć Jezuso
w i C h ry stu so w i, k tó ry u m a rł za ciebie, k tó ry swą krw ią wym azał twe grzechy i który teraz ofe
ruje ci przebaczenie i zba
w ie n ie , g d yż: „darem ła s k i B ożej je s t ż y c ie wieczne w Jezusie Chry
stu sie " (Rz 6, 23). Bóg zrobił w szystko, co jest k o n ieczne d la n aszeg o zbaw ienia, oferuje nam ten drogi dar Swej łaski.
Ty m usisz tylko jedno:
podjąć decyzję, czy przyj
m iesz Jezusa C hrystusa do swego serca, zaprosisz Go? W tedy ten dar będzie twój. W tedy On uw olni cię od bojaźni śm ierci i p o p ro w a d z i do sw ego Królestwa.
Co nas potem czeka?
W Liście do Filipian (3, 20-21) czytam y: „Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela ocze
k u je m y , Pana Jezu sa C h rystu sa , k tó r y p r z e m ieni zn iko m e ciało na
sze w postać podobną do uwielbionego ciała Sw e
go, tą m ocą, któ rą te ż w s z y stk o p o d d a ć sobie m oże". Nasze obecne cia
ła są pełne słabości, cho
rób, g rzech u i śm ierci, p o dd an e procesow i sta
rzenia się. Ale przyjdzie dzień, jak pisze apostoł P aw eł, k ie d y z o s ta n ą oczy szczo n e, sta n ą się podobne do jaśniejącego ciała Jezusa. Będą u nie
go bezgrzeszne, nieskazi
telne, nie podlegające ze
psuciu i śmierci. Zbawie
ni staną się takimi - jaki
mi Bóg chciał, by byli, gdy ich stwarzał. W Ob
jaw ieniu (21, 3-5) czyta
my: „ / usłyszałem dono
śn y głos z tronu m ów ią
cy: Oto p r z y b y te k Boga m ię d zy ludźm i! I będzie m ie s z k a ł z n im i, a oni będą ludem Jego, a sam
Bóg będzie z nimi. I otrze wszelką łzę z oczu ich i śmierci ju ż nie będzie; ani sm u tku, ani krzyku , ani m ozołu ju ż nie będzie; al
bowiem pierw sze rzeczy przem inęły".
W ielu uważa, że w stęp do nieba mają otwarty:
gdyż byli, wg w łasnego mniemania, dobrzy, niko
go nie zabili, nie kradli, chodzili do kościoła itp.
Ale Biblia mówi, że wszy
scy z g rz e s z y li, a b e z grzeszny na ziemi był tyl
ko Jezus. A o wierzących mówi: „Łaską zba w ieni jesteście p rze z wiarę, i to n ie z was; B o ży to dar.
N ie z uczynków, aby się kto nie chlubił" (Ef 2, 8- 9). I w tym Bożym roz
w iązan iu m am y jedyny klucz do nieba! Nie nasze uczynki, starania, działa
nia, ale wiara w Bogu, uf
ność w Jego słowa, w Jego o b ie tn ic e , w Jego d a r ła sk i. P o w in n iśm y się modlić o ten dar łaski, o s z c z e rą w ia rę , k tó ra przez ufność i posłuszeń
stwo Jezusowi prow adzi nas do Królestwa Zbawi
ciela, gdzie czekają w spa
niale dzieła, jak czytamy w P ierw szym Liście do K oryntian (2, 9): „Czego oko nie w idziało i ucho nie słyszało i co do serca lu d zk ie g o nie w stąpiło, to Bóg przygotow ał tym, k tó rzy Go miłują ".
Bóg p rz e m a w ia do c z ło w ie k a sta le m im o jego grzeszności. Bóg m i
łuje człowieka i nie chce jego zguby, dlatego prze
mawia do nas przez swe Słowo zapisane w Piśmie Świętym. Przem awia do nas też p rzez nasze su mienie - w ewnętrzny głos naszej duszy. Ale czy my w szyscy w ierzym y Jego Słowu? A słowa Biblii są słow am i Boga, nie w ra
cają nigdy puste lecz w y
pełniają się treścią. Obli
czono, że na 6408 w erse
tów proroctw, zawartych w Biblii, spełniło się w hi
sto rii lu d zk o ści do n a szych czasów już 3268.
Czy nie jest to jeszcze je
den dowód praw dy Boże
go Słowa?
Ale niestety nie w szy
scy w ierzą Bogu i Jego S ło w u , n a w e t w śró d tych, którzy nazywają się chrześcijanami. Są i tacy, którzy poddają je w w ąt
pliw ość, w yszydzają je, z a p rz e c z a ją b o sk o ści Chrystusa, toną z upodo
baniem w grzechach, od
rzucają m ożliw ość zb a
wienia. Żyjemy w społe
cze ń stw ie c h rz e śc ija ń skim, ale wg ostatnich ba
dań tylko 69 % wierzy w życie w ieczne, 66 % w zm artwychwstanie, 41 % w istnienie piekła, ale aż 34 % wierzy w niechrze
ścijań ską rein k a rn ację . Czyż m ożna tu w ogóle m ów ić o c h rz e śc ija ń stwie?
Często nie pam iętamy 0 tym, że niestety
nie w szyscy osiągną zbaw ienie.
W E w angelii w g M ate
usza (10, 32 - 33) Jezus w y ra ź n ie p o w ie d z ia ł:
„ K a żd eg o w ięc, k tó r y m ię wyzna p rze d lu d źm i 1 Ja w yznam p rze d Ojcem m oim , któ ry jest w niebie;
ale tego, k tó r y b y się m nie zaparł p rze d lu d ź m i, i Ja się zaprę p rze d Ojcem m oim ". Bogacz z opow ieści Jezusa wolał:
„Męki cierpię w tym p ło m ieniu" (Łk 16, 24). Bi
blia poucza, że piekło ist
nieje d la k ażd e g o , kto świadomie odrzuca Jezu
sa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela i kto świado
m ie p o p e łn ia grzechy:
„Syn C zło w ie c zy p o śle swoich aniołów i zbiorą z Królestwa Jego w szystkie zgorszenia i tych, któ rzy popełniają niepraw ość i wrzucą ich do pieca ogni
steg o " (Mt 13, 41 - 42);
„Albo czy nie wiecie, że n ie sp ra w ie d liw i K róle
stw a Bożego nie o d zie dziczą? N ie łudźcie się!
A n i wszetecznicy, ani bał
wochwalcy, ani cudzołoż
nicy, ani zło d zie je , ani chciwcy, ani pijacy, ani oszczercy, ani z d zie r c y K ró lestw a B ożego n ie odziedziczą" (1 Kor 6, 9 -10); „Śmierć i piekło zo stały wrzucone do jezio
ra ognistego i owo jezio
ro o g n is te to druga śmierć. Ijeśli ktoś nie był z a p is a n y w k s ię d z e żyw ota, został w rzucony do jeziora ognistego".
Wielu zadaje sobie py
tanie: Czy miłujący Bóg m oże posiać człow ieka do piekła? Ale to nie Bóg lecz człowiek skazuje się na piekło przez swój ego
izm , śle p o tę d u ch o w ą, g ło sz e n ie fałszy w y ch nauk, nienaw iść. To lu dzie odrzucają Bożą mi
łość i Boży plan zbawie
nia, i nadzieję na wiecz
ne życie.
Czy w iesz już gdzie spędzisz wieczność? Dziś m asz jeszcze czas łaski.
W ybierz w ięc Jezu sa, przyjdź do Niego z wiarą i wyznaj Mu swe grzechy.
On ci przebaczy, przygar
nie cię kiedy przyjmiesz Go do swego serca i nikt cię już z Jego ręki nie w y
rwie, naw et moc szatana.
Więc nie ryzykuj, poddaj Mu swe życie. Pamiętaj, masz wolny wybór, więc od Ciebie zależy: życie z Jezusem albo śmierć bez Jezusa. Bóg jeszcze dziś mówi do ciebie: „Położy
łem dziś p rze d tobą życie i śm ierć, błogosław ień stw o i przekleństw o. W y
bierz p rze to życie, abyś ż y ł, ty i tw oje p o to m stw o " ( 5 Mż 30, 19).
Nie wahaj się, wybierz Chrystusa, a przez Niego życie!
H enryk D om inik
P am flet na w iek X X
Stracone stulecie zdradzona muzyka
M
uzyka XX wieku:koncert na pokła
dzie „Titanica"?
Ilu skoczyłoby jej na ratu
nek w lodowate odmęty, gdyby zatonęła? Ilu uroni
łoby choć łezkę? Opłaki
wałbym może kilka szcze
gólnych dzieł, ale na prze
kór chronologii, nie przy
należą do tego przeklęte
go stulecia. Symbolizują nawroty nostalgii za Belle Epoque: „M etamorfozy"
Richarda Straussa, klasy- cyzujące utwory Prokofie
wa, Brittena lub Szostako
wicza, igraszki Poulenca, arch aizm y S ibeliusa, schyłkowy impresjonizm (ale ju ż etiu d y D ebus- sy'ego przelatują niebez
piecznie w wiek XX), nie
wiele więcej... A naw et i bez dałoby się żyć. Nie wydaje mi się, bym stracił coś napraw dę istotnego.
Poza m oże pew ny m składnikiem współczesnej wrażliwości, rzutującej na percepcję muzyki dawniej
szej. Ale M endelssohn, C hopin, Schum ann czy Brahms, gdy z takim wy
czuciem zgłębiali tajniki sztuki Bacha - radzili so
bie bez tego.
Requiem dla kompozytorów XX wieku
Gdybym choć mógł ich znienaw idzić! N iestety, jako współczesny, trochę ich rozumiem. Jakże tu się
nie litować nad kimś, kto (niczym w tragedii grec
kiej) nie ma innego wyj
ścia, jak przeć wciąż do przodu, poganiany Gom- brow iczo w skim batem :
„Nie wolno nawracać! Nie wolno ułatwiać! Nie wol
no się zniżać! Do góry, do góry leź, bez wytchnienia, nie oglądając się za siebie, choćby tam, na szczycie, nie było nic oprócz kamie
ni". jakże nie odczuw ać miłosierdzia wobec twór
ców, skazanych na „zohy
d za n ie sobie najszczer
szych ro zko szy i na w y m yślanie innych, odstrę
czających" i w d o datku zmuszonych do zachwy
cania się nim i, jakby to była praw dziw a ich m i
łość: „Sztuczni w sw ym sa
mogwałcie, sztuczni i za
truci, z tą sztu ką naszą dręczącą, o b rzy d liw ą , wstrętną, której nie wolno wymioto wa ć!
Im być może nie wol
no, ale nam , którzy nie podpisywaliśmy żadnego Faustow skiego ko ntrak
tu? Czym bowiem w ytłu
maczyć tak pow szechny w strę t, a p rzy n ajm n iej obojętność (co nie w yklu
cza przelotnych stanów eu fo rii, celebralnej lub zm ysłowej) w stosunku do całej niemal XX-wiecz- nej muzyki? Tej, o której Theodor W. Adorno pisał:
„ w zięła na sieb ie cale ciem n o ści i całą w in ę
świata. Całe sw e szczęście w idzi w kontemplowaniu n ie szc zę śc ia , cale sw e piękno - w zakazaniu so
bie p o z o ró w p iękności.
Przez w szystkich odrzu
cona, nie chciana, wydaje tchnienie i, nie wysłysza- na, zam iera b ez echa".
Czy jednak, wyznaczając sobie taką misję, nie ska
zywała się na samounice
stwienie?
Z n an y k o m p o z y to r współczesny Pierre Hen
ry, zapytany, czy słucha swojej m uzyki, parsknął śm iechem : „ C zyś Pan zwariował? W mojej m u zyce to ja się w yżyw am . A jak chcę czegoś posłuchać
- słucham Bacha czy M o
zarta, jak każdy". Oskar
żam XX-wiecznych twór
ców - z całym respektem, żalem, zrozumieniem - o to, że zdradzili muzykę.
Straciła z ich winy to wy
jątkow e, centralne miej
sce, jakie zajm ow ała w cywilizacji. Nie tylko w latach swego Złotego Wie
ku - włoski renesans i ba
rok, Niemcy z czasów Ba
cha, W iedeń i P rag a H a y d n a i M o zarta ... - przypuszczalnie zawsze i w szędzie. N aw et i dziś zresztą zajmuje (Star Aca
dem y & co), lecz w jak zdegradowanej formie!
Komunia i transcendencja K iedyś m uzyka była
jak wielkie drzewo, o ko
rzeniach zapuszczonych głęboko w kulturę - b u chające konarami ku prze
stworzom. Była czymś or
ganicznym: wszystkie soki szły z ziemi ku koronie, li
ście zaś łap ały św iatło, przekazując w dół energię słońca pniu i korzeniom.
(...) Przyśpiew ka, zasły
szana w karczmie przez Lutra, trafiała do śpiewni
ka nabożnych chorałów, aby wreszcie posłużyć za cegiełkę bud ow niczych dźwiękowych katedr, jak Bach, a później Mendels
sohn i Brahms. I nawet ci, których horyzont muzycz
ny wyznaczała przyśpiew
ka, musieli odczuwać tę organiczną jedność, gdy słuchali preludiów chora
łowych Bacha. A zarazem, mniej lub bardziej świado
mie - zew wielkości, swo
iste „ssanie wzwyż", zwal
niające od przekleństw a współczesnej grawitacji.
Zasadą muzyki była inte
rakcja, jej celem - scemen- towanie ludzkich w spól
not. Łączenie, nie dziele
nie. Tak było zawsze, od zarania ludzkości. Posłu
chajcie kołysanek Pigme
jów: to zarazem deklaracje miłości (estetyczne napię
cie) i jedności (kojąca ilu
zja przeniesienia w czas sprzed przecięcia pępowi
ny). „Gdy śp iew am y ra
zem , to nie p o to, b y się wyróżnić, lecz aby się złą
6 Słowo i Myśl n r 66/67
czyć. [...] G dy przemawia
m y do niemowląt! małych dzieci, czynim y to najczę
ściej w sposób melodyjny, b y z n im i się połączyć.
Każde pokolenie nastolat
k ó w ma swoją m u zy k ę , tworzącą iluzję jedności.
W dziejow ych chwilach gra się h ym n y narodowe.
N ie ma ceremonii religij
n y c h b ez m u z y k i albo śp iew u . M u zy k a za tem łączy. Jest środkiem nie tyle komunikacji - co ko
m u n ii" -p isze Isabelle Pe- retz, badająca od lat per
cepcję i rolę muzyki. I do
daje, że m uzyka, choć z pozoru niczemu nie służy, nie jest li-tylko igraszką dla umysłu: „Odpowiada potrzebie biologicznej. Po
trzebie przynależności".
Do grupy, cywilizacji, ga
tunku hom o sapiens... Ale biologia to nie wszystko.
Muzyka ma też śmielszą, duchow ą misję: uw znio- ślenia i wywyższenia, ob
jaw ien ia najczystszeg o piękna, a może też jakichś idealnych praw, wieczy
stych prawd...
Religia. Religiare: złą
czyć, powiązać, zespolić.
Część z całością i całość z częścią.
Części z sobą nawzajem.
Partytura. Drzewo. M uzy
ka.
G dybym nie bał się śmieszności, rzekłbym, że muzyka jest humanistycz
na albo jej nie ma.
Piekło przegląda się w kałuży
W XX w ieku drzew o zostało ścięte. Korona usy
cha, odcięta od soków z dołu - korzenie gniją, po
zbawione światła z góry.
Ale procesy gnilne to przy
najmniej ferment życia. Na dość niskim stadium roz
woju, ale zawsze. Mogłyby być na wyższym. O to wła
śnie winię XX-wiecznych twórców: że pozwolili za
władnąć duszami i zmysła
mi, omalże bez reszty, mu
zyce bardziej prymitywnej, mniej „uczonej". Może skarlałej, lecz w sumie bar
dziej prawomocnej niż ich twórcze akty wiary. Gorz
kiej w iary. Sam otnością swą zatrutej. Snobizmem często podszytej. A zwłasz
cza lękiem przed tym, by nie ujść za ramola. Z tego, co „ogląda się za siebie", m iast przeć w pieriod, gdzie same kamienie. Eks
cytująca chwilami przygo
da - jak spacer po Księży
cu. Ale szybko nuży: nie ma nic podobniejszego do kamienia, jak inny kamień.
A w takim pejzażu bez zna
ków szczególnych, drogo
w skazów - natychm iast tracimy orientację. Nie ma nic, co byłoby przewodni
kiem naszych emocji. A muzyka pozbawiona emo
cji usycha, jak korona drze
wa odcięta od soków.
M ów iono często w obronie XX-wiecznej m u
zyki (w ślad za Adorno), że była tylko tego wieku
„odzwierciedleniem": od
biciem jego zgiełku, brzy
doty, okrucieństwa. Dlate
go to, z n ad m iaru arty stycznej uczciwości „zaka
zywała sobie piękna". Za
dowalała się, w swych naj
wyższych wzlotach, „wy
rażaniem prawdy". Często gorzkiej i przerażającej.
Ale m u zy ka Bacha (B eethovena, C h opina, M o zarta...) w y rażała praw dę równie gorzką i straszną, będąc przy tym najw yższym ucieleśnie
niem piękna. Kto poza tym powiedział, że muzyka ma być „odbiciem", jak pierw
sza lepsza kałuża - a nie spoiwem i sprężyną, jed
nocześnie? Tym, co ludzi scala, lecz nie najm niej
szym wspólnym mianow
nikiem (jak muzyka ple
mienna nastolatków), tyl
ko otwarciem perspekty
wy w górę. Ofertą trans
cendencji.
Poziom i pion Regis Debray pisze w książce „Szlakiem Boga", że nie ma w miarę harmo
nijnej społeczności bez cze
goś wobec niej zewnętrzne
go, czegoś ponad nią, czyli transcendencji, która nada
je jej minimum koherencji.
„Potrzebny je st gw óźdź, aby zaw iesić na nim ob
raz". Może to być Idea (nie
bezpieczne), Religia (cza
sem dobroczynne, czasem groźne), albo Muzyka (no
torycznie nieszkodliwe).
Ludzkość wpisuje się w dw a wymiary: poziom i pion. W poziomie kreślą swe arabeski nasze indywi
dualne głosy, zdolne się za
gryźć, zagłuszyć nawzajem lub zakrzyczeć. Dopiero pion zaprow adza porzą
dek. Narzuca głosom regu
ły gry. Zasady semantyki, składni, fonetyki, czyli, w naszym muzycznym języ
ku: harmonii, kontrapunk
tu, akustyki. Potrzebny jest m agnes, p rzyłożon y z góry, by uporządkow ać rozsiane opiłki. O tym, czy muzyka jest wielka, a może w ogóle o muzyce, decydu
je to, jak umie pogodzić poziom z pionem. Melodię z harmonią. Pierwsza lep
sza piosenka, blues, stan
dard jazzowy - wywiązują się z tego z palcem w no
sie. Dobre i to. Ale Bach żonglował trzema, cztere
ma, pięciom a „m elodia
mi", nie pozwalając im ni
gdy się zagryźć lub choćby nadepnąć sobie na odcisk.
Nikomu zresztą nie udało się tak pogodzić poziomu z pionem, jak Bachowi. To jego w izytów ka. I p rze
pustka do wieczności. Bach nie należy do przeszłości, lecz do przyszłości. Jest kresem naszych muzycz
nych marzeń. Terminal p o int.
■
\ \
1Trudno mi pojąć, jak można tracić czas na m u
zykę byle jaką, średnią, na
wet w porywach pasjonu
jącą - gdy nie zna się dw u
stu Kantat i ośmiuset stron muzyki organowej Bacha (60 kw artetów H aydna, muzyki sakralnej i kame
ralnej Mendelssohna, ora
toriów Haendla...). A do poznania choćby samych kantat i jednego życia za mało. Wiek XX, straciwszy wiarę i rękę, próbował ku
sić nas czymś innym. Nie m iałbym nic przeciw ko zabaw om z b arw ą albo rytm em (to jego specjal
ność), gdyby nie było to najczęściej ucieczką od harmonii. Nie jakiejś tam dow olnej „harm on ii" - abstrakcyjnej konstrukcji dla wtajemniczonych. Po
w szechnie rozum ianej i wspólnie odczuwanej har
monii. Czyli, w naszej cy
wilizacji, dość wąsko poję
tego systemu dur-moll - jedynego, który wypraco
w ał p rzez ' w ieki b e z w zg lęd n ie sku teczn e i przemawiające do każde
go zasady psychologii to
nalnej, pozwalające nam w sp ó ło d czu w ać (a kto wie, czy nie odwrotnie: to nasze wspólne odczuwa
nie pew nych tajem nych praw w ykrystalizow ało się w tej formie? czy to my podbijamy Kosmos, czy to Kosmos nam podszeptu
je?).
Odejście od tak pojętej harmonii oznacza odejście od pionu. A bez tego wy
miaru nie ma, w moim po
jęciu, muzyki. Takiej, któ
ra jest kom unią i szansą transcendencji. Gdyż m u
zyka jest sprawą zbyt po
ważną, by zostawić ją w rękach kompozytorów. Z warsztatu twórcy schodzi prototyp, tw ór geniuszu lub szaleństwa, o którym nie wiadomo (jak o proto
typie samolotu), czy zdol
ny będzie latać. Zam iar
kompozytora aktualizuje się dopiero poprzez słu
chacza i za jego pośrednic
twem . Jak pisze Claude Levi - Strauss, „zachodzi odwrócenie relacji m iędzy nadawcą i odbiorcą, g d yż to temu drugiemu, w osta
te c zn y m ro zra ch u n ku , przesłanie tego pierwsze
go pozwala odkryć, iż to on jest podm iotem znaczą
cym : m u z y k a ż y je we m nie i słuchając jej w isto
cie słu ch a m siebie".
Funkcją dzieła muzyczne
go jest w tym sensie „dy
rygowanie orkiestrą m il
czących wykonawców, ja
k im i są słuchacze". Kto d y ryg uje o rk iestrą XX- wiecznych słuchaczy?
Korekta
Przyznaję, że uprasz
czam. Muzyka w XX wie
ku uleg ła ab so lu tn em u rozproszeniu, rzucając się na oślep we w szy stk ie możliwe kierunki, odkry
wając nowe światy... Roz
prysła się, jak lustro, na tysiąc kawałków. W każ
dym p rz e g lą d a się kto inny, znajdując w nim od
bicie swego kruchego ego - zwykle osamotnionego, często oszukującego sa
motność iluzją plemiennej wspólnoty, najczęściej rzu
conego na pastwę ignoran
cji. Powyższe żale odnoszą się głów nie do tego, co zwykło się nazywać m u
zyką „współczesną", czy
li ostatnią odsłoną muzy
ki „poważnej". Terminolo
gia jest myląca, gdyż mię
dzy tymi pojęciami nie ma oczywistej ciągłości: czyż nie jest znamienne, że w sklepach i bibliotekach dział muzyki „współcze
snej" jest zazwyczaj od
dzielony od półek z m u
zyką „poważną" lub „kla
syczną"? Czyżby wzajem się gryzły? Termin „muzy
ka poważna" jest tym bar
dziej mylący, że kojarzy się
laikom z czymś „sztyw nym i ponurym", podczas gdy w inien oznaczać po prostu „poważne trakto
wanie sprawy", w dowol
nej zresztą muzyce. Muzy
ka jest bow iem n ajtru d niejszą ze sztuk: nie da się w niej nic oszukać, sfingo
wać, tanim kosztem pod
szyć się pod jej wielkość.
W szystko opiera się na warsztacie: na zdobytym w pocie czoła, z pomocą iskry Bożej, ciężko opłaco
nym kunszcie. Sama iskra nie wystarcza.
Kiedy mówię o „straco
nym stuleciu", mam zatem na myśli to, że w muzyce zw anej na w y ro st „p o ważną" tak mało było tego, co zarazem łączy i poraża swą wielkością. Zasięg ra
żenia tego, co napraw dę wielkie, prędzej czy póź
niej w ykracza bow iem poza krąg afficionados albo przem ądrzałych snobów.
Wielkość promieniuje co
raz szerzej i szerzej, aż po
raża całą cywilizację. Pocie
szające jedynie jest to, że ona sama zazwyczaj o tym nie wie. Tak jak my, każdy z nas, nie bardzo wiemy, co nas zrobiło - co wokół jest ważne, a co jest tylko zgieł
kiem, jeśli nie szkodliwym hałasem. Ale co do jedne
go nie mam wątpliwości:
bardziej mnie „zrobił" Bach niż Boulez. Dlatego jest ty
siąckroć ważniejszy. Jak M ozart naprzeciw Stoc- khausena, Chopin kontra Lutosławski, Beethoven w starciu z Pendereckim. Na
wet Beatlesi, Gershwin, El
lington, Wassowski, Ella i Louis, Jobim, Cole Porter, Piazzola, Brel, Nino Rota, Bjórk, Lisa Ekdahl... wielo
kroć są ważniejsi. To oni - lepsze to niż nic - ratują honor straconego stulecia.
Stefan Rieger
(„Tygodnik Powszechny", n r 1 / 2003)
Ludność wyznania ewangelickiego Ogólna liczba parafii ew angelickich w K róle
stwie Polskim w począt
kach ok resu pask iew i- czowskiego opiewała na:
46. Spośród tej liczby było w Królestwie:1 parafii wy
znania ewangelicko-augs
burskiego 39, parafii wy
znania ewangelicko-refor
mowanego 7.
Wśród wszystkich wy
mienionych parafii tylko 24 było w całości „uorga- nizowanych i ustalonych".
W 35 parafiach wyznania ewangelicko-augsburskie
go przebywali duszpaste
rze. Natomiast wyznaw
cy obrzędu ewangelicko- reform ow anego cieszyli się obecnością 6 duszpa
sterzy, obsługujących 7 ist
niejących wówczas parafii.
O gółem zatem było w 1832 roku 41 obsadzonych parafii ewangelickich. Po
niew aż liczba pastorów w y znan ia ew angelicko- augsburskiego wynosiła w początkach epoki paskie- wiczowskiej 36, a pasto
rów w yznania reformo
wanego było w tym czasie 6 osób, ogół księży prote
stanckich działających w tym czasie w Polsce zamy
kał się liczbą 42.2
Do po czątk ó w ro ku 1834 pozostawało jednak w Królestwie 22 „nieure
gulowane" parafie ewan
gelickie. Z atem w celu p rz e p ro w a d z e n ia o sta tecznego uporządkowania niezałatwionych spraw i u re g u lo w a n ia sta tu su prawnego tychże parafii.
Komisja Rządowa Spraw Wewnętrznych, Duchow
nych i Oświecenia Publicz
nego (KRSWDiOśP) zażą
d ała w ro ku 1833 ód wszystkich Komisji Woje
wódzkich nadesłania do
kładnych spisów ludności ewangelickiej, żyjącej na obszarze znajdującym się
8 Słowo i Myśl m 66/67
Obrządek ewangelicki w Królestwie Polskim
w lataek tr z y d z ie s ty c h X I X w ie k o
pod ich jurysdykcją. Pro
szono zarazem o przesła
nie (popartych ewentual
nym uzasadnieniem) opi
nii co do optymalnej loka
lizacji miejsc pow stania nowych parafii ewangelic
kich.3
W roku 1834 ludność Wyznania ewangelickiego ulegała jednak w Króle
stwie dalszemu zmniejsze
niu, ponieważ wielu z lo
kalny ch ob y w ateli z a mieszkujących w tzw. osa
dach kolonistów, a także spora liczba fabrykantów (notabene głównie będą
cych wyznania ewangelic
kiego) przesiedliła się w tym czasie do Rosji.
KRSWDiOśP u w ażała przy tym, iż owo ogólne zmniejszenie liczby oby
wateli Królestwa w yzna
nia ew angelickiego w y
w ierało n ie k o rz y stn y wpływ na stan ekonomicz
ny parafii tego obrządku, utrzymywanych przecież w dużym stopniu przez sam ych w sp ó łw y z n aw ców. Ostatecznie jednak w roku 1834 liczba parafii protestanckich pozostawa
ła na takim samym pozio
mie, co w roku 1832, a za
tem nie uległa rzeczywi
stemu zmniejszeniu.4 W p o czątk ach ro ku 1836 (pomimo znacznego ubytku należących do pa
rafii reform o w any ch mieszkańców Królestwa) znajdowało się w Polsce 40 parafii wyznania augsbur
skiego, oraz 7 parafii wy
znania reformowanego.5 W tym samym czasie prze
bywało w Królestwie:6 w parafiach augsburskich 40
pastorów; w parafiach re
formowanych 6 pastorów.
W początkow ej fazie drugiej połow y lat trzy dziestych (w roku 1836) w Królestwie znajdowało się
„(...) w trakcie uregulowa
nia" 6 parafii ewangelic
kich. Były to parafie znaj
dujące się w m in . w miej
scowościach: Babiak, So~
biesenki, Węgrów, Lipno, M ichałki/Sypin. W tym samym czasie podjęto się też organizacji nowych pa
rafii ewangelickich. Prace takie prowadzono w roku 1836 w ośmiu miejscowo
ściach, a m ianow icie w:
Bełchatowie, Zagórowie, Pilicy, Łowiczu, Sępolnie, Nieszawie, Kowalu i Kiel
cach. W roku 1836 przenie
siono też do Łowicza, znaj
dującą się w Jakitkach (?), parafię ewangelicką.7
Zamieszkująca Króle
stwo Polskie w roku 1838 lu d n o ść obu w y zn ań ewangelickich wynosiła:
a) w p rzy p ad k u w y
znania augsburskiego: 170 tys. osób,
b) w p rzy p ad k u w y
znania reformowanego: 5 tys. osób.
W d n iu 31 g ru d n ia 1837 roku było w Króle
stwie czynnych 32 parafii wyznania ewangelickiego.
Z kolei w ciągu dwunastu miesięcy następnego roku utw orzono nową parafię ewangelicką w Węgrowie, stąd wynikało iż w końcu roku 1838 znajdowało się w ówczesnej Polsce 33 ta
kich parafii. Nadal jednak pozostawało „(■■■) do ure
gu lo w a n ia " 17 p arafii ewangelickich.8
Stypendyści wyznania ewangelickiego (Pro)rosyjska adm ini
stracja p o p o w stan io w a nadaw ała stypendia dla wyznawców religii ewan
gelickiej, kształcących się w seminariach (z przezna
czeniem do wstąpienia do stan u duchow nego). W p o czą tk ach ro k u 1834 było ich sześciu. Czterech z nich p rz e b y w a ło od roku 1832 na uniwersyte
cie w K rólew cu, n a to m iast d w óch w y słan o jeszcze w roku 1833 na uniwersytet w Dorpacie.9 W k w ie tn iu ro k u 1835 znajdowało się w Króle
stwie 10 stypendystów re
formowanych, przygoto
w ujących się do służby kościelnej.10
W końcu roku 1832 po
wróciło natomiast do Kró
lestw a (po u k o ń cze n iu sto so w n y c h k u rsó w ) 4
„k an d y d a tó w do stan u duchow nego", którzy w roku 1834 posiad ali już nadany im przez Konsy- storz Generalny przydział na posady pomocników, rezydujących przy Super- in te n d e n ta c h G e n e ra l
nych.11
Zarząd wyznań ewangelickich Po ponow ieniu p rzy sięgi na wierność dla Mi
kołaja I przez ogól Konsy- storza Generalnego Ewan
gelickiego po upadku re
wolucji, zarząd ten w e
zw ał z kolei w szystkich duchownych tego wyzna
nia do ponownego złoże
nia wymienionej tu przy
sięgi. W samym Konsysto- rzu zaszły też zmiany per
sonalne.12 Po śmierci jego prezesa, księdza Diehla, cesarz mianował na opróż
nione stanowisko Ernesta Faltza, dotychczasowego radcę tego Konsystorza.
Rada Administracyjna na
tomiast na miejsce zajmo
w ane dotychczas p rzez Faltza mianowała nowego radcę Konsystorza. Został nim Tejchman, pastor gmi
ny ewangelickiej w War
szawie.13 W ciągu 1833 w Konsystorzu Generalnym dla obu wyznań ewange
lickich zaszły jednak kolej
ne zmiany. Prezesem zo
stał tu - na mocy postano
wienia Mikołaja I - Karol hr. Grabowski.14
Fundusze przeznaczone na wyznania ewangelickie Oprócz „szczupłych" fun
duszy, będących własno
ścią pojedynczych gmin, podstawę uposażenia ko
ściołów ewangelickich sta
nowiły składki, zbierane rocznie od parafian Admi
nistracja państwowa przy
chodziła zresztą protestan
tom - obywatelom Króle
stwa z pomocą, przydzie
lając ich gminom religij
nym tzw. zasiłek budże
towy, w ynoszący p rzed Pow staniem L isto pad o
wym 161 tys. zł w stosun
ku rocznym. W roku 1832 wysokość owego wsparcia została jednak zmniejszo
na o 20 tys. zl rocznie, tj.
do wysokości 141 tys. zł.15 dokończenie na str. 14
(Przedwczesna postmoderna
N
iew ielu m ogłoby k w e s tio n o w ać fakt (choć
niek tó rzy boleją z tego pow odu), że najbardziej
w p ły w o w ą p o s ta c ią d w u d z ie s to w ie c z n e g o p r o te s ta n ty z m u p o d w zględem w pływ u w y
w a rte g o na sfe rę p u bliczną jest E rnst Tro- eltsch (1865-1923). Jedy
nie R einhold N iebuhr i D ie tric h B o n h o effer stworzyli porów nywalne doń, rozwijane przez n a
stępne pokolenia, zasad
nicze koncepcje i szkoły myślenia. N iem niej, za
ró w n o rece p cja m y śli Troeltscha, jak i sprzeciw wobec niej, nazn aczyły głęboko historię religii i społeczeństw a w m inio
nym niedaw no stuleciu.
Jakk olw iek w dużej m ie rz e ig n o ro w a n y p rzez staty sty czn ie zo
rientow aną „teologię po lity czn ą" (w yw odzącą się - na praw icy - od Car
la Schmitta, zaś na lew i
cy, od E rn s ta B locha), T roeltsch z aa n g ażo w ał się energicznie w w ysił
ki wokół stw orzenia po I wojnie światowej Repu
b lik i W eim arsk ie j. Co w ięcej, to p rzy jaciele i spadkobiercy teologa (w dużej m ierze z N iebuh- rem włącznie) byli tymi, k tó rzy po jego śm ierci w ystępow ali przeciw ko zalew o w i ra d y k a ln y c h id e o lo g ii, zaś p ó źn iej, n a jb a rd z ie j a k ty w n ie m o b iliz o w a li K ościoły
protestanckie poza g ra
nicami Niemiec do opo
ru wobec nazistów, a po
tem komunistów. Jak po
kazał Ronald Stone z se
m inarium teologicznego w P itts b u rg h 'u w swej nowej książce zaw ierają
cej przekłady audycji ra
diow ych adresow anych podczas II wojny św iato
wej do naro du niem iec
k ie g o p rz e z s tu d e n ta Troeltscha - P aula Tili- cha, p ro te s ta n c k i ruch o p o ru przeciw k o n a z i
sto m in s p iro w a n y b ył p rz e z m y śl T ro eltsch a p ra w d o p o d o b n ie w ta kiej sam ej m ie rz e , jak przez szerzej znaną „De
klarację Barmeńską" au torstw a Karla Bartha, czy też pism a męczeńskiego Bonhoeffera.
T ro eltsch b y ł ta k ż e lekceważony (bądź trak
to w a n y jako „n eo lib e- rał") przez orędowników te o lo g ii w y z w o le n ia - przejrzałego owocu m y
śli katolickiego rew izjo
nisty M aurice'a Blondela i jego m arksistow skiego odpow iednika, A ntonio G ra m s c i'e g o . R o zk w it tego n u rtu miał miejsce w Ameryce Łacińskiej w latach sześćdziesiątych i sie d e m d z ie sią ty c h m i
nionego stulecia. Wraz że s ła b n ię c ie m w p ły w ó w barthow skich w Świato
wej R ad zie K ościo łów stającej się c e n tru m rzeczników teologii w y
zwolenia, w konstytuują
cych ją k ręg ac h p r o te
stanckich m alało także o d d z ia ły w a n ie T ro e lt
scha.
N iem niej, to w łaśnie jego s tu d e n c i (k tó ry ch dzieliło w ów czas odeń całe pokolenie) byli tymi, któ rzy podejm ow ali na Zachodzie lokalne inicja
tyw y ekum eniczne, d ą żyli do przyjęcia p rzez K ościoły p ro te sta n c k ie D ek laracji P raw C zło w ie k a O N Z i k tó rz y u cze stn iczy li w esp ó ł z M artinem Lutherem Kin
giem w m a rs z a c h na rz e c z p ra w o b y w a te l
skich.
Postępując tak, ludzie ci często separow ali się od innych protestantów zorientow anych nacjona
listycznie czy rasow o, a także od tych, którzy byli w y alien o w a n i, o gólnie od k u ltu ry zach od niej, szczególnie zaś am ery kańskiej, na tyle, że p o w ta r z a li n ic z y m echo k a ż d y „w y zw o leń cz y "
głos w nich wymierzony.
W m niej odległej p rz e szłości, Troeltsch znalazł się po ostrzałem now o- sekciarskich („neo-secta- rian") p ietystów , w ro d z a ju Jo h n a H o w a rd a Yodera i Stanley'a H au e rw a s a , zaś ci, k tó rz y m ienią się stra ż n ik a m i
„radykalnej ortodoksji"
(jak ch o ćb y Jo h n M il- bank) traktują go z d u żym lekceważeniem. Nie całkiem je d n ak w ia d o m o, czy ro zu m ieją oni Troeltscha. P onadto, lu
dzie ci mają skłonność do oskarżania o zap rzed a- w anie się „księstw om i mocom" („the principali
ties and pow ers") tych, którzy starają się artyku łować kw estie publiczne w kategoriach teologicz
nych. Twierdzą oni, dla p rzy k ład u , że Troeltsch opow iadał się czasami za koniecznością „kom pro
m isu" pom iędzy Ew an
gelią a światem . Jednak zapom inają przy tym, iż jasno zdefiniow ał on ów
„kom prom is", jako m oż
liw o ść s y n te z y f u n d a m entalnych praw teolo
gicznych i rzeczyw isto
ści społecznej w konkret
n y m m o m en cie h is to rycznym .
P rz e c iw n a d u c h o w i s e k c ia rs tw a tra d y c ja d w u d z ie s to w ie c z n e g o protestantyzm u (w skład której nie w chodzą zw o
lennicy teologii w yzw o
lenia, czy też pobożnego ko m un itaryzm u) p ra w d o p o d o b n ie z a c h o w a swój w pływ na sferę p u bliczną w bieżącym stu leciu. Jej kształt jest w y
nikiem bezpośredniego, lub pośredniego w pływ u Troeltscha i jego zw olen
ników w sto p n iu w ięk szym niż się pow szech
nie sądzi. Był on często cytow any przez założy
c ie li A m e r ic a n So cial Gospel i Christian Labor - ru ch ó w z p o czą tk ó w d w u d z ie s te g o w ie k u , które zapoczątkow ały to, co p ó ź n ie j p r z y b r a ło
10 Słowo i M yśl n r 66/67