• Nie Znaleziono Wyników

Słowo i Myśl. Przegląd Ewangelicki. Miesięcznik Społeczno- Kulturalny, 2003, nr 5/6

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Słowo i Myśl. Przegląd Ewangelicki. Miesięcznik Społeczno- Kulturalny, 2003, nr 5/6"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

KRAKÓW 'j'b n o m

UKAZUJE SIĘ OD 1 9 8 9 ROKU CENA

4,00

M YŚ L'

N r 66 67

ISSN 0 8 6 0 8 4 8 2

PRZEGLĄD EWANGELICKI

MIESIĘCZNIK SPOŁECZN O ' KULTURALNY

f t . W ' ( j f i r e < X €

W num erze m.in.: fFbstmodema, i stracone

p o n ad to Z w i n g l i , W e s l e y i e w a n g e l i c y w X I X w i e k u

a także Biblioteka, Kirchentag oraz film i wciąż pusty fotel.

i to co zw ykle

(2)

K onstandinos Kawafis (1863 - 1933)

Mrok i cien ie

Prz ez u ś m i e c h n ię te , z ł o c i e j ą c e łąki,

W ś ró d k w ia t ó w - w n o w y m ż y c iu i pięk n o ści R o z k w itły c h - s z e d ł e m beztroski. N a o k ó ł W ł a d a ł a ręka p ra c y d o b r o c z y n n a :

W s z ę d z i e się lu d z ie cieszyli h o jn o ś c ią Natury, n a d n ią n ic z e g o nie chcieli I nie kusili Sm utku p o ż ą d a n i e m

R z ec zy j a ł o w y c h , p r ó ż n y c h i n ie ja s n y ch .

W z g o d z ie , w n ie b iań s k im p o k o ju miłości Żyli, z b i e r a ją c sw oje j p ra c y pło dy,

Bez n ie n aw iśc i, z a z d r o ś c i, ro zp aczy . Nie spę tyw ali u m y s ł ó w n i e w o l ą Z w ą tp i e n ia , g n ie w u i nie cie rp liw o śc i.

D o b ro c ią , cn o t ą , siłą i n a d z ie ją , Jak S ło ń c e , d u s z e ich p ro m ie n io w a ły .

Lecz o to c i e m n o ś ć z i e m i ę o g a r n ę ła . M rok n ie s k o ń c z o n y p r z e ra źliw e j n o c y I g ęste c i e n ie ś w ia tło d n i a sp owiły.

N o c tak g łę b o k a , ja k ta, c o le ż a ła - W p o c z ą t k u Ś w iata i C z as u - n a w o d a c h ; N o c, która d z i k ie b es tie u ja rz m iła G ł u c h o w y j ą c e w m r o c z n y c h b o r a c h ; Ta n o c, c o w szy s tk ie b a r w y m ie s z a w je d n ą , Ta n o c, c o ludzi p o r a ż a s z a le ń s tw e m , Czyni ślepym i, a ż p o ś m ierć s m u tn y m i.

A w t e d y rze sz e ję ły w l a m e n t a c ja c h O s k a r ż a ć P a n a o n ie s p ra w ie d l iw o ś ć , Tymi d o N ie g o p r z e m a w i a j ą c słow y:

„ W s z e c h m o c n y , Tyś je st dobry, m iłosierny:

Jużeśmy, w i d z ą c , p o z n a li Twą m iłość;

W s z e c h m o c n y , w iem y, ż e ś jest spraw iedliw y.

O k a ż n a m , w c z y m n a s z g rze ch , a b y ś m y mogli, O j c z e , n i e p ra w o ś ć tę o d p o k u t o w a ć !

b o z ł a g o d z i n a o to n a m w y s n u ł a

N a jp r z e r a ź l iw s z ą z klęsk, g d y n a s z e d zieci N a św iat p r z y c h o d z ą w ś ró d c ie m n o ś c i, ślepe.

Z n a j p ię k n i e js z e g o nas w y z u ł e ś d a ru

W Twoim S tw o rz en iu . R a ze m z t c h n i e n i e m ż y c ia Twa m iło ś ć św ia tłe m d n i a nas o b d a r z y ła ;

A ż y c ie w m ro k u jest p o k r e w n e śmierci:

R acz w i ę c n a m śmierci ud z ielić , je żeli Ś w iatło z w s z e c h ś w i a t a z n i k n ę ł o n a z a w s z e !"

O t o się stało , ż e Bóg, to w o ł a n i e Słysząc, ta k r z e c z e d o C h ó ru A n io łó w :

„ N a c o się c z ł o w i e k skarży? P r z e c z ż e p ła c z e ? Z n a l a z ł o n ła sk ę w m o ic h o c z a c h . P rz e c ież Jam d a ł m u w d a r z e n ie b ia ń s k ie radości I d u s z ę je g o o c z y ś c ił z jej b ru d u . C ien ie , c o p r z e d t e m u m y s ł z a c i e m n i a ł y Ludzki, p r z e g n a ł e m p rec z , w in n e regiony".

Lecz M ic h a ł, b a c z ą c n a s z c z ę ś li w o ś ć ludzi, Rzekł: „ W m iło s ie rd z iu w ielki je ste ś Panie.

C ien ie, c o p r z e d t e m u m y s ł z a c i e m n i a ł y Ludzki, p r z e g n a ł e ś p re c z , w in n e regiony.

Lecz ta k p r z e m n o g i e były, ż e z u p e ł n i e Z ak ry ły t e ra z S ło ń c e , ich m ro k s p o w ił W s z e c h ś w i a t g łę b o k ą , n i e s k o ń c z o n ą n o c ą " .

O j c i e c D o b ro c i w sze lk iej n a te s ł o w a U ś m i e c h n ą ł się. D u c h o w i s w e m u k az a ł Z stą p ić n a z i e m i ę . Ten rzekł g ło s e m g ro m u :

„W ystępki w a s z e były n ie z li c z o n e , A w n ie p ra w o ś c i w a m s tw a rd n ia ły se rca I z a c i e m n i ł y się um ysły. Taka

Już w a s nie d r ę c z y n ie d o la , b o m c i e n ie P rz eg n ał, a d u s z e w a s z e o c z y ś c iłe m . Lecz cieni b y ło tyle, ż e z u p e ł n i e Z ak ry ły t e ra z S ło ń c e , ich m ro k s p o w ił W s z e c h ś w i a t g ł ę b o k ą , n i e s k o ń c z o n ą n o c ą " .

A rz e s z e ję ły w o ł a ć je d n y m g ło s e m :

„ W s z e c h m o c n y , tyś jest dobry, m iłosie rny.

Z e p c h n ij u m y s ły z n o w u w c i e m n o ś ć , ale Ś w iatło d n i a p r z y w ró ć , treść n a s z e g o ż y c ia " .

D u ch odpow iedzia ł: „Niech będzie, jak chcecie.

S p ó jrzcie, j u ż S ł o ń c e nie jest z a c i e m n i o n e " .

G w i a z d y r o zb ły s ły z n ó w n a f irm a m e n c i e , Z ie m ia i g łę b ia z n o w u się p ła w i ły

W ja sn o ści, u m y s ł ludzki - w m ro k u nocy.

tłum. Zygm unt Kubiak

(3)

Jesteśm y

„S tereotyp ow y” życiorys

StOWO MYŚL'

W numerze:

Jesteśmy

„Stereotypowy" życiorys 1 Stanowisko konsystorzy Kościołów ewangelickich w sprawie integracji

europejskiej 2

Krzysztof R. Mazurski Dom Zwingliego w

Wildhaus 3

Henryk Dominik

Śmierć... i co dalej 4 Stefan Rieger

Stracone stulecie, zdra­

dzona muzyka 6

Marek Rutkowski Obrządek ewangelicki w Królestwie Polskim 8 Max L. Stackhaus

Przedwczesna postmo-

derna 10

Film

Czas religii 12

... o Bonhoefferze 12 Julia Heller

Ekumeniczny Kirchentag 15 Jolanta Jakubowska

Bibliotekarz 16

Grażyna Kubica

Pusty fotel 19

Iwona Czajka

W 300. rocznicę urodzin ojca metodyzmu 20 Zamiast katechizmu Cierpliwue szukać Boga 21 Listy, opinie, polemiki 22 Nowe czasopisma 22

Informacje 23

Nasza okładka:

Św. Paweł (rycina)

M

amy skłonność do uogólnień. Z jed­

nostkowych fak­

tów i doświadczeń próbuje­

my wysnuć ogólne zasady dotyczące naszego żyda, spo­

łeczeństwa, całego świata.

Przy tym bywa i to dość czę­

sto, że w swoim szukaniu ogólnych prawidłowośd do­

konujemy selekcji faktów, od­

rzucając i nie przyjmując do wiadomości tych, które nie pasują do z góry przyjętej tezy.

Dzięki temu możliwe staje się tworzenie stereotypów, uproszczonych wyobrażeń pozwalających zrozumieć i opisać otaczający nas świat i nas samych. Problem tylko w tym, że stereotyp zawsze jest uproszczeniem, a tym sa­

mym sfałszowaniem tego, co jest prawdą. Bo prawda jest bogatsza od wszelkich uproszczeń. A życie wciąż nam o tym przypomina i uka­

zuje, że prawda jest inna i bo­

gatsza niż ugruntowane i po­

wtarzane bezmyślnie stereo­

typy, myślowe skróty czy uogólnienia.

Niedawno miałem po­

grzeb parafianki, której dro­

gi żydowe ułożyły się w „ste­

reotypowy" żydorys. Słowo

„stereotypowy" wziąłem w cudzysłów bo w jej życiu wszystko było tak, jak w pa­

nującym w naszym społe­

czeństwie stereotypie, tylko, że wszystko było na odwrót.

A więc wychowała się i uro­

dziła w rodzinie katolickiej na Górnym Śląsku, jak to się mówiło - na starej piastow­

skiej ziemi, w rodzinie, która od pokoleń mieszkała na Ślą­

sku. Należała do Kościoła rzymskokatolickiego, który chlubił się polskośdą swoich członków. Kiedy jednak w latach pięćdziesiątych po­

wstała możliwość wyjazdu do Niemiec dla Górnośląza­

ków czujących się Niemca­

mi, cała jej rodzina odkryła nagle w sobie niemieckie po­

chodzenie i opuściła rodzin­

ne strony. Ona postanowiła inaczej. Miała już wtedy 18 lat i jako osoba dorosła mo­

gła zdecydować o sobie. I po­

stanowiła pozostać w domu, u siebie, w Polsce...

Trudne były dla niej na­

stępne lata. Kontakt z rodziną był prawie niemożliwy. Swoją najmłodszą siostrę, która uro­

dziła się już w Niemczech, poznała dopiero po dwudzie­

stu latach... Jej samotność skończyła się jednak po kilku latach. Wyszła za mąż i zało­

żyła swoją własną rodzinę. Jej mąż był ewangelikiem i ona też stała się ewangeliczką.

Mąż pochodził z Zaolzia, z ro­

dziny od dziesięcioleci zaan­

gażowanej w polskim ruchu narodowościowym. To od niego ona i jej dzieci uczyły się polskiego patriotyzmu... I tak jej bliscy podzieleni byli i pod względem wyznaniowym i pod względem narodowo­

ściowym. Przy okazji okaza­

ło się ile warte są stereotypy, bo w jej rodzinie katolicy byli Niemcami, a ewangelicy-Po­

lakami.

Oczywiście wyciąganie z tego wniosku, że w Polsce, czy na Górnym Śląsku wszy­

scy ewangelicy są Polakami, a katolicy są Niemcami było­

by zbyt dalekim uproszcze­

niem. Ale też pokutujący w naszym kraju stereotyp łączą­

cy wyznanie z narodowością był i pozostaje czymś nacią­

ganym i nieprawdziwym.

Nie jest i nie było nigdy prawdą, że każdy katolik jest Polakiem, każdy ewangelik - luteranin jest Niemcem, każ­

dy ewangelik reformowany jest Czechem, a każdy prawo­

sławny jest Rosjaninem. W różnych rejonach naszego

kraju historia toczyła się ro nymi torami. W ciągu wie­

ków dochodziło do przemie­

szania narodowego i wyzna­

niowego. Budziło się i umac­

niało poczucie przynależności narodowej, która nie kierowa­

ła się kryteriami wyznanio­

wymi. W niektórych rejonach Polski sytuaqa była zbliżona do głoszonych stereotypów, ale w innych te stereotypy były nonsensem, a w pew­

nych okolicznościach, bardzo krzywdzącym kłamstwem.

Wystarczy przypomnieć choćby setki, tysiące ewange­

lików - Polaków wypędzo­

nych z Polski po II wojnie światowej, tylko dlatego, że uznano ich za Niemców, bo byli ewangelikami...

Różnie układa się nasze żyde rodzinne, a w nich tak­

że kwestia przynależności wyznaniowej i narodowo- śdowej. Sprawa ulegnie jesz­

cze większej komplikacji, gdy wejdziemy do Unii Europej­

skiej; zresztą już dziś kwestia przynależności narodowej bywa problematyczna. U jed­

nych bo czują się Ślązakami, czy Kaszubami i podkreślają swoją odmienność zarówno od Polaków jak i Niemców. U innych, bo posiadają podwój­

ne obywatelstwo i nie skrysta­

lizowane poczucie przyna- leżnośd narodowej.

Sądzę, że już najwyższy czas wyzwolić się od prze­

możnego wpływu różnych stereotypów, a wśród nich od mieszania przynależności narodowej z przynależnośdą wyznaniową. Od momentu swego powstania ten stereo­

typ mieszał prawdę z fał­

szem. Był, a dzisiaj jest jesz­

cze bardziej niż kiedyś, krzywdzący dla wszystkich mniejszośd wyznaniowych.

Zresztą miał służyć i służy po dzień dzisiejszy do odsunię­

cia owych mniejszości na margines życia społecznego, kulturowego i politycznego naszego społeczeństwa.

ks. Henryk Czembor

(4)

POLSKIE KOŚCIOŁY EWANGELICKIE A INTEGRACJA EUROPEJSKA

Konsystorze Kościołów ewangelickich w Polsce, zgromadzone w Warszawie na wspólnym posiedzeniu w dniu 4 kwietnia 2003 roku, wyraziły poparcie dla procesu integracji europejskiej i przyjęły następujące stanowisko:

Stanowisko konsystorzy Kościołów ewangelickich w sprawie integracji europejskiej

Jako przedstaw iciele Kościołów ew angelickich w Polsce, kierując się chrześcijańskim etosem odpow iedzialności, z nadzieją postrzegam y integrację europejską jako proces kulturow y, sp o ­ łeczny, gospodarczy i polityczny.

Wierzymy, że pojednanie, które dokonało się w Jezusie C hrystusie, stanow i w ażne w skazanie dla kształtow ania się relacji m iędzyludzkich. Po tragicznych w ydarzeniach II w ojny światow ej Kościoły ewangelickie u zn ały odbudow anie w zajem nego zrozum ienia i w ięzi p om iędzy lu d źm i za jedno z p odstaw ow ych zadań. Dlatego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu tw orzenia stru k tu r służących pojednaniu m ieszkańców naszego kontynentu.

Wierzymy, że biblijne w ezw anie do spraw iedliw ości i solidarności jest częścią św iadectw a Ko­

ściołów w świecie, a zarazem w ezw aniem dla realizow anych zam ierzeń politycznych. D latego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu, k tóry nie tyle pow inien kierow ać się bilansem zysków i strat, ile p rzed e w szystkim dążyć do b u d o w an ia św iata bardziej spraw ie­

dliw ego, zachow ującego w rażliw ość n a problem y ludzkie i społeczne.

Wierzymy, że biblijna w izja pokoju m a w ym iar nie tylko religijny, lecz rów nież społeczny. D la­

tego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu w prow adzającego na naszym kontynencie stabilizację polityczną i ułatw iającego koegzystencję różnych osób, g ru p społecz­

nych i całych narodów . Jednocześnie naw ołujem y do przeciw działania takim przekształceniom Europy, które utrw aliłyby p odziały na Zachód i W schód, a w skali św iatow ej - n a Północ i P ołu­

dnie, przesuw ając co najwyżej ich granicę.

W yrażam y przekonanie, że przyjęty przez Kościoły ew angelickie m odel życia religijnego jako

„jedności w pojednanej różnorodności" m a znaczenie społeczno - kulturow e. Uznaje on bow iem z jednej strony pluralizm społeczeństw w spółczesnych, n atom iast z drugiej w skazuje na koniecz­

ność odkryw ania jednoczących p o staw w sferze ducha i w artości. D latego z nadzieją odnosim y się do integracji europejskiej jako procesu szanującego lokalną, narodow ą, a także w yznaniow ą tożsam ość i różnorodność. U w ażam y jednak, że fu n d am en tem jedności europejskiej p o w in n o być nie tylko w spólne praw o, lecz rów nież w spólne w artości, do których określenia istotny w kład w nosi tradycja chrześcijańska.

W yrażam y nadzieję, że w dłuższej perspektyw ie integracja europejska przyczyni się do p o p ra ­ w y w aru n k ó w życia naszego społeczeństw a. Jako spadkobiercy reformacji i etosu ew angelickie­

go pragniem y traktow ać w y konyw aną przez, nas pracę jako rodzaj sw oistego pow ołania, p rz e ­ strzegając p rz e d iluzją autom atycznego osiągnięcia poziom u życia, który inne n aro d y w ypraco­

w yw ały przez wiele pokoleń.

ks. bp Janusz Jagucki ks. bp Marek Izdebski ks. bp dr Edward Puślecki

Kościół Kościół Kościół

Ewangelicko - Augsburski w RP Ewangelicko - Reformowany w RP Ewangelicko - Metodystyczny w RP

2 Słowo i Myśl nr 66/67

(5)

DOM ZWINGLIEGO

w WILDHAUS

W

ildhaus to roz­

ciągnięte na wy- sokości 950-

1090 m, we wschodniosz- wajcarskich Alpach, na po­

łudniowym skraju ich naj­

wyższego szczytu Säntis (2502 m), wypoczynkowo- turystyczne miasteczko - niedaleko granicy z A u­

strią. Jest to teren kantonu St. Gallen. Poza pięknymi terenami i urządzeniam i sportow o-rekreacyjnym i nie ma tu specjalnych atrakcji - budynki to głów­

nie nowoczesne obiekty, kilka budynków hotelo­

wych wystylizowanych zo­

stało na alpejskie wygląd.

Nawet kościół nie przycią­

ga uwagi turystów. Nato­

m iast kilkanaście m inut poniżej centrum, nieco z boku, zachowała się istna perełka - drewniany dom z około 1450 r.! Nosi on na­

zw ę Z w in glih aus, czyli Domu Zwingliego. Istot­

nie, w nim to 1.01.1484 r.

przyszedł na świat jeden z wielkich ojców Reformacji Kościoła zachodniego - H u ldry ch, po p olsku Ulryk.

Jego dzieciństwo wśród dość licznego potomstwa szanowanego rolnika upły­

nęło w szczęściu i spokoju.

Uzyskał on nawet średnie wykształcenie, dzięki cze­

mu mógł odbyć studia filo­

zoficzne w Wiedniu, a na­

stępnie teologiczne w Bazy­

lei. Po wyświęceniu w 1506 r. podjął służbę duchowną w Glarus, by w dziesięć lat później przenieść się do pielgrzymkowego Einsie- deln. Prowadzone tu studia nad Pismem św. i medyta­

cje dokonały u U lryka Zwingliego przełomu w za­

kresie postrzegania inter­

pretacji źródeł wiary i życia

kościelnego, karząc mu za­

negować istniejącą sytuaq'ę w Kościele łacińskim. Od 1.01.1519 r. rozpoczął pełnić służbę przy Wielkim Mona­

styrze, czyli katedrze w Zurychu, z którą był zwią­

zany aż do śmierci. W na­

stępnym roku odrzucił zw iązek z papiestw em , koncentrując się na pracach teologicznych i translacji Biblii. W 1522 r. wybuchł tam gwałtowny spór na te­

mat przepisów postnych, w w yniku czego

rada miejska Zu­

rychu zarządziła publiczną dys­

putę. Starł się w niej 29.01.1523 r.

Zwingli i Johan­

nes Faber, w któ­

rej zwyciężył co­

raz w yraźniej formujący swoją re fo rm a to rsk ą postaw ę m iej­

scowy duchow­

ny. Zyskał on przez to silny wpływ na wspo­

m nianą radę, m ógł tedy za­

cząć wcielać w

życie nowe zasady i unieza­

leżnić od biskupa.

N iezw ykle w ażnym w ydarzeniem dla Refor­

macji-w ogóle stało się w 1524 r. zanegowanie, przez racjonalistycznie usposo­

bionego Zwingliego, rze- czywistej obecności Chry­

stusa w E ucharystii, co wiodło do sprzeczności z bardziej mistycznie p od­

chodzącym do tego Marci­

nem Lutrem . U siłow ał uzgodnić stanowiska obu wielkich mężów landgraf heski Filip, doprowadzając do ich spotkania i dysputy 5.10.1529 r. na swoim zam­

ku w Marburgu. Niestety,

nie doszło do tego i odtąd Reformacja przybrała nurt szwajcarski i luterański. W Alpach sprzeciwiły się No­

wej Nauce niektóre kanto­

ny i to na drodze zbrojnej.

Naprzeciw siebie stanęły szwajcarskie oddziały, któ­

re starły się 11.10.1531 r. w bitwie pod Kappel. Zwo­

lennicy Zwingliego zostali pokonani, a on sam zginął pełniąc ochotniczą służbę jako kapelan. Reformator pozostawił nie tylko wiel­

ki dorobek teologiczny i czworo dzieci, ale także i znakomitego następcę w osobie Henryka Bullingera - autora m.in. „Drugiego Wyznania Helweckiego".

Dzieło zaś odnowy Kościo­

ła skutecznie poprowadził w Szwajcarii przybyły z Francji Jan Kalwin.

Dzisiejsza miejscowość Wildhaus rozwinęła się z wioski u stóp zamku Wil- denburg, powstałego oko­

ło 1200 r., a który spłonął od uderzenia pioruna w 1600 r. Wchłonęła ona znacznie starszą osadę Lisighaus, niedaleko powstałego oko­

ło 370 r. rzymskiego obozu

Schaan. Teren ten należał w latach 1468-1798 do klasz­

toru St. Gallen, a dzięki Zw ingliem u Reformacja przyjęła się tu już w 1528 r.

Drewniany, piętrow y budynek jeszcze kilka de­

kad tem u pozostaw ał w stanie nienajlepszym; był on różnorodnie użytkowa­

ny, w tym jako szkoła. Miej­

scowe towarzystwo krajo­

znawcze przejęło ten jeden z najstarszych drew nia­

nych obiektów mieszkal­

nych w Europie, uporząd­

kowało i udostępniło do zw iedzania. Oczywiście brak w nim oryginalnych mebli czy innego wyposa­

żenia, choć opiekunowie

postarali się zachować w miarę prosty wystrój i na­

strój. Podstawowe znacze­

nie, w sensie ekspozycyj­

nym, mają oczywiście re­

produkcje dokumentów i publikacji zw iązanych z Ulrykiem Zwinglim, jego czasami i szwajcarską Re­

formacją. Oddają one do­

brze klimat tamtych cza­

sów, które można dodatko­

wo poznać dzięki różnoję­

zycznym wydawnictwom oferowanym przy wejściu.

To niezw ykłe i ciekawe miejsce, w arto je odw ie­

dzić.

K rzy szto f R. M azurski

Dom Zwingliego

(6)

Śmierć...

i co da te j ?

cz. II.

Z

ap o zn a liśm y się ju ż z te m ate m śm ierci. D o w ie­

dzieliśmy się, że wg Sło­

wa Bożego „Zapłatą za grzech jest śmierć" (Rz 6, 23), a jed n o cześn ie, że przez Boga „jako ostatni wróg zniszczona będzie śm ierć" (1 Kor 15, 26).

Dowiedzieliśmy się rów ­ nież, że Bóg jest wrogiem śmierci, nie chce by lu ­ d zie z g in ę li na w ieki:

„Albowiem tak Bóg um i­

łował świat, że Syna sw e­

go jed norodzonego dał, aby ka żd y kto weń w ie­

r z y nie zginął, ale m iał ży w o t w ieczny" (J 3, 16).

Jezu s ta k ż e p o w in ie n nam każdego dnia przy­

pominać: „Jam je st zm ar­

tw y c h w sta n ie i ż y w o t;

kto we m nie wierzy, choć­

b y i umarł, ż y ć będzie" (J 11, 25).

Jak napisał Jan Hus:

„Zm artw ychw stanie Jezusa je st odrodzeniem

nas ku nadziei żywej, a więc prawdziwej, z w y ­ cięskiej nadziei, że i m y d o stą p im y z m a r tw y c h ­ wstania". Wiemy z w ła­

snego doświadczenie, że śm ierć kogoś b liskiego obarcza nas bólem , udręką, ale musimy w te­

dy pamiętać, że jest ktoś przy nas kto nas nigdy nie opuszcza, o kim czytamy w psalm ie 23: „Pan je st pasterzem moim, niczego m i nie braknie. Na niwach zielonych pasie mnie, nad w ody spokojne prowadzi

mnie. Duszę moją pokrze­

pia. Wiedzie m nie ścież­

kam i sprawiedliwości ze w zględu na im ię swoje.

Choćbym naw et szedł do­

liną ciemną, zła się nie ulęknę boś Ty ze mną, la­

ska Twoja i kij Twój m nie p o cieszają. Z a sta w ia sz p r ze d e m ną stó ł wobec nieprzyjaciół m oich, na­

m a szcza sz oliwą g ło w ę moją, kielich m ój przele­

wa się. Dobroć i laska to­

w arzyszyć m i będą przez w szystkie dni życia mego.

I za m ie szk a m w d o m u Pana p rze z długie dni".

Dr Donald Barnhouse by ł je d n y m z n a jw ię k ­ szych kaznodziejów Ame­

ryki. Jego pierwsza żona zmarła na raka w wieku 30 lat, pozostawiając trój­

kę dzieci poniżej 12 roku życia. Barnhouse zdecy­

dow ał się sam wygłosić kazanie pogrzebowe. Co mówił w tych smutnych chwilach swym osieroco­

nym dzieciom ? G dy je­

chali na cmentarz minęła ich duża ciężarówka, rzu­

cając wielki cień na ich sa­

mochód. Barnhouse zwró­

cił się do swej najstarszej córki, która zrozpaczona patrzyła przez okno: „Po­

w ied z m i kochanie, czy wolałabyś zostać przeje­

chana p rze z tę ciężarów­

kę, c z y p r z e z je j cień?"

Dziewczynka popatrzyła z zaciekawieniem na ojca i odpowiedziała: „Chyba p rze z cień. On nie m oże nikogo zranić". Wtedy dr

Barnhouse cicho pow ie­

d z ia ł sw ym dzieciom :

„ Wasza mama nie została przejechana p rze z śmierć, ale przez cień śmierci. Nie ma się czego bać". W ka­

zaniu pogrzebow ym od­

wołał się do tekstu psal­

mu 23, który tak wymow­

nie w y raża tę p ra w d ę . Dzięki zmartwychwstałe­

mu Jezusowi

każdy w ierzący prze­

chodzi tylko przez cień śmierci;

wie, że za ciemną doliną, którą musi w końcu swe­

go życia przejść, czeka ja­

śniejąca postać Zbawicie­

la, który wyciąga dłoń, by zaprow adzić go do swe­

go d o m u . A le m usim y pamiętać, że Jezus drogo zapłacił za nasze wieczne ży cie, sw ym m ę c z e ń ­ stwem, śmiercią, o pusz­

czeniem. Nie wolno nam tego lekcew ażyć i u w a­

żać, że autom atycznie je­

steśm y u sp raw ied liw ie­

ni, gdyż wiemy, że Jezus istniał i poniósł śmierć na krzyżu.

Większość ludzi tylko wybiórczo traktuje praw ­ dę B iblii u w a ż a ją c , że u d ział w cerem oniach i rytuale załatwia zbaw ie­

nie. To jest tania łaska, o której pisał Dietrich Bon- hoeffer: „Łaska tania jest ja k towar oddany za bez­

cen, przebaczenie z p rze ­ ceny, pocieszenie z p rze ­ ceny, łaska tania stanowi uspraw iedliw ienie g rze ­ chu, nie grzesznika.[...]

N iech zatem chrześcija­

nin nie postępuje śladem Chrystusa lecz pociesza się laską [...] nie będącą u s p r a w i e d l i w i e n i e m skruszonego grzesznika, k tó r y p o r z u c a sw ó j grzech i nawraca się.J...]

Łaska droga to Ewange­

lia. Jest ona droga, bo w zyw a do naśladowania Jezu sa C h rystu sa ; ma swoją cenę, bo zapłacono za nią życiem człowieka, je st laską, bo w ten spo­

sób stała się ź r ó d łe m życia; kosztuje, bo p o tę­

pia grzech, je st laską, bo usprawiedliwia grzeszni­

ka. P rze d e w s z y s tk im łaska ta je s t droga, bo droga była dla Boga, g d y ż Bóg zapłacił za nią życiem swego Syna. Jest droga także i z tego p o ­ w odu, ż e nie m o że być dla nas tanie to, co dla Boga jest drogie".

Zastanówm y się więc, czy w sz y stk ie p ra w d y Ewangelii uznajemy, czy tylko w ygodniejsze dla nas? Czy czasem nie w y­

znajem y p ra w d y taniej łaski, która n iestety nie jest drogą do zbawienia.

Biblia mówi, że: „ w szy­

scy zg rzeszyli i brak im chwały Bożej" (Rz 3, 23), m ow i też: „ zapłatą za grzech je st śm ierć" (Rz 6, 23). Dlatego,

jeśli jesteś wierzącym człow iek iem m usisz żyć

prawdą B iblii, m usisz przyznać, że je­

steś grzesznikiem , żało­

4 Słowo i Myśl n r 66/67

(7)

wać popełnionych grze­

chów, w yznać je Bogu i p ro sić o p rz e b a c z e n ie . Musisz uwierzyć Jezuso­

w i C h ry stu so w i, k tó ry u m a rł za ciebie, k tó ry swą krw ią wym azał twe grzechy i który teraz ofe­

ruje ci przebaczenie i zba­

w ie n ie , g d yż: „darem ła s k i B ożej je s t ż y c ie wieczne w Jezusie Chry­

stu sie " (Rz 6, 23). Bóg zrobił w szystko, co jest k o n ieczne d la n aszeg o zbaw ienia, oferuje nam ten drogi dar Swej łaski.

Ty m usisz tylko jedno:

podjąć decyzję, czy przyj­

m iesz Jezusa C hrystusa do swego serca, zaprosisz Go? W tedy ten dar będzie twój. W tedy On uw olni cię od bojaźni śm ierci i p o p ro w a d z i do sw ego Królestwa.

Co nas potem czeka?

W Liście do Filipian (3, 20-21) czytam y: „Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela ocze­

k u je m y , Pana Jezu sa C h rystu sa , k tó r y p r z e ­ m ieni zn iko m e ciało na­

sze w postać podobną do uwielbionego ciała Sw e­

go, tą m ocą, któ rą te ż w s z y stk o p o d d a ć sobie m oże". Nasze obecne cia­

ła są pełne słabości, cho­

rób, g rzech u i śm ierci, p o dd an e procesow i sta­

rzenia się. Ale przyjdzie dzień, jak pisze apostoł P aw eł, k ie d y z o s ta n ą oczy szczo n e, sta n ą się podobne do jaśniejącego ciała Jezusa. Będą u nie­

go bezgrzeszne, nieskazi­

telne, nie podlegające ze­

psuciu i śmierci. Zbawie­

ni staną się takimi - jaki­

mi Bóg chciał, by byli, gdy ich stwarzał. W Ob­

jaw ieniu (21, 3-5) czyta­

my: „ / usłyszałem dono­

śn y głos z tronu m ów ią­

cy: Oto p r z y b y te k Boga m ię d zy ludźm i! I będzie m ie s z k a ł z n im i, a oni będą ludem Jego, a sam

Bóg będzie z nimi. I otrze wszelką łzę z oczu ich i śmierci ju ż nie będzie; ani sm u tku, ani krzyku , ani m ozołu ju ż nie będzie; al­

bowiem pierw sze rzeczy przem inęły".

W ielu uważa, że w stęp do nieba mają otwarty:

gdyż byli, wg w łasnego mniemania, dobrzy, niko­

go nie zabili, nie kradli, chodzili do kościoła itp.

Ale Biblia mówi, że wszy­

scy z g rz e s z y li, a b e z ­ grzeszny na ziemi był tyl­

ko Jezus. A o wierzących mówi: „Łaską zba w ieni jesteście p rze z wiarę, i to n ie z was; B o ży to dar.

N ie z uczynków, aby się kto nie chlubił" (Ef 2, 8- 9). I w tym Bożym roz­

w iązan iu m am y jedyny klucz do nieba! Nie nasze uczynki, starania, działa­

nia, ale wiara w Bogu, uf­

ność w Jego słowa, w Jego o b ie tn ic e , w Jego d a r ła sk i. P o w in n iśm y się modlić o ten dar łaski, o s z c z e rą w ia rę , k tó ra przez ufność i posłuszeń­

stwo Jezusowi prow adzi nas do Królestwa Zbawi­

ciela, gdzie czekają w spa­

niale dzieła, jak czytamy w P ierw szym Liście do K oryntian (2, 9): „Czego oko nie w idziało i ucho nie słyszało i co do serca lu d zk ie g o nie w stąpiło, to Bóg przygotow ał tym, k tó rzy Go miłują ".

Bóg p rz e m a w ia do c z ło w ie k a sta le m im o jego grzeszności. Bóg m i­

łuje człowieka i nie chce jego zguby, dlatego prze­

mawia do nas przez swe Słowo zapisane w Piśmie Świętym. Przem awia do nas też p rzez nasze su ­ mienie - w ewnętrzny głos naszej duszy. Ale czy my w szyscy w ierzym y Jego Słowu? A słowa Biblii są słow am i Boga, nie w ra­

cają nigdy puste lecz w y­

pełniają się treścią. Obli­

czono, że na 6408 w erse­

tów proroctw, zawartych w Biblii, spełniło się w hi­

sto rii lu d zk o ści do n a ­ szych czasów już 3268.

Czy nie jest to jeszcze je­

den dowód praw dy Boże­

go Słowa?

Ale niestety nie w szy­

scy w ierzą Bogu i Jego S ło w u , n a w e t w śró d tych, którzy nazywają się chrześcijanami. Są i tacy, którzy poddają je w w ąt­

pliw ość, w yszydzają je, z a p rz e c z a ją b o sk o ści Chrystusa, toną z upodo­

baniem w grzechach, od­

rzucają m ożliw ość zb a­

wienia. Żyjemy w społe­

cze ń stw ie c h rz e śc ija ń ­ skim, ale wg ostatnich ba­

dań tylko 69 % wierzy w życie w ieczne, 66 % w zm artwychwstanie, 41 % w istnienie piekła, ale aż 34 % wierzy w niechrze­

ścijań ską rein k a rn ację . Czyż m ożna tu w ogóle m ów ić o c h rz e śc ija ń ­ stwie?

Często nie pam iętamy 0 tym, że niestety

nie w szyscy osiągną zbaw ienie.

W E w angelii w g M ate­

usza (10, 32 - 33) Jezus w y ra ź n ie p o w ie d z ia ł:

„ K a żd eg o w ięc, k tó r y m ię wyzna p rze d lu d źm i 1 Ja w yznam p rze d Ojcem m oim , któ ry jest w niebie;

ale tego, k tó r y b y się m nie zaparł p rze d lu d ź ­ m i, i Ja się zaprę p rze d Ojcem m oim ". Bogacz z opow ieści Jezusa wolał:

„Męki cierpię w tym p ło ­ m ieniu" (Łk 16, 24). Bi­

blia poucza, że piekło ist­

nieje d la k ażd e g o , kto świadomie odrzuca Jezu­

sa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela i kto świado­

m ie p o p e łn ia grzechy:

„Syn C zło w ie c zy p o śle swoich aniołów i zbiorą z Królestwa Jego w szystkie zgorszenia i tych, któ rzy popełniają niepraw ość i wrzucą ich do pieca ogni­

steg o " (Mt 13, 41 - 42);

„Albo czy nie wiecie, że n ie sp ra w ie d liw i K róle­

stw a Bożego nie o d zie ­ dziczą? N ie łudźcie się!

A n i wszetecznicy, ani bał­

wochwalcy, ani cudzołoż­

nicy, ani zło d zie je , ani chciwcy, ani pijacy, ani oszczercy, ani z d zie r c y K ró lestw a B ożego n ie odziedziczą" (1 Kor 6, 9 -10); „Śmierć i piekło zo ­ stały wrzucone do jezio­

ra ognistego i owo jezio­

ro o g n is te to druga śmierć. Ijeśli ktoś nie był z a p is a n y w k s ię d z e żyw ota, został w rzucony do jeziora ognistego".

Wielu zadaje sobie py­

tanie: Czy miłujący Bóg m oże posiać człow ieka do piekła? Ale to nie Bóg lecz człowiek skazuje się na piekło przez swój ego­

izm , śle p o tę d u ch o w ą, g ło sz e n ie fałszy w y ch nauk, nienaw iść. To lu ­ dzie odrzucają Bożą mi­

łość i Boży plan zbawie­

nia, i nadzieję na wiecz­

ne życie.

Czy w iesz już gdzie spędzisz wieczność? Dziś m asz jeszcze czas łaski.

W ybierz w ięc Jezu sa, przyjdź do Niego z wiarą i wyznaj Mu swe grzechy.

On ci przebaczy, przygar­

nie cię kiedy przyjmiesz Go do swego serca i nikt cię już z Jego ręki nie w y­

rwie, naw et moc szatana.

Więc nie ryzykuj, poddaj Mu swe życie. Pamiętaj, masz wolny wybór, więc od Ciebie zależy: życie z Jezusem albo śmierć bez Jezusa. Bóg jeszcze dziś mówi do ciebie: „Położy­

łem dziś p rze d tobą życie i śm ierć, błogosław ień ­ stw o i przekleństw o. W y­

bierz p rze to życie, abyś ż y ł, ty i tw oje p o to m ­ stw o " ( 5 Mż 30, 19).

Nie wahaj się, wybierz Chrystusa, a przez Niego życie!

H enryk D om inik

(8)

P am flet na w iek X X

Stracone stulecie zdradzona muzyka

M

uzyka XX wieku:

koncert na pokła­

dzie „Titanica"?

Ilu skoczyłoby jej na ratu­

nek w lodowate odmęty, gdyby zatonęła? Ilu uroni­

łoby choć łezkę? Opłaki­

wałbym może kilka szcze­

gólnych dzieł, ale na prze­

kór chronologii, nie przy­

należą do tego przeklęte­

go stulecia. Symbolizują nawroty nostalgii za Belle Epoque: „M etamorfozy"

Richarda Straussa, klasy- cyzujące utwory Prokofie­

wa, Brittena lub Szostako­

wicza, igraszki Poulenca, arch aizm y S ibeliusa, schyłkowy impresjonizm (ale ju ż etiu d y D ebus- sy'ego przelatują niebez­

piecznie w wiek XX), nie­

wiele więcej... A naw et i bez dałoby się żyć. Nie wydaje mi się, bym stracił coś napraw dę istotnego.

Poza m oże pew ny m składnikiem współczesnej wrażliwości, rzutującej na percepcję muzyki dawniej­

szej. Ale M endelssohn, C hopin, Schum ann czy Brahms, gdy z takim wy­

czuciem zgłębiali tajniki sztuki Bacha - radzili so­

bie bez tego.

Requiem dla kompozytorów XX wieku

Gdybym choć mógł ich znienaw idzić! N iestety, jako współczesny, trochę ich rozumiem. Jakże tu się

nie litować nad kimś, kto (niczym w tragedii grec­

kiej) nie ma innego wyj­

ścia, jak przeć wciąż do przodu, poganiany Gom- brow iczo w skim batem :

„Nie wolno nawracać! Nie wolno ułatwiać! Nie wol­

no się zniżać! Do góry, do góry leź, bez wytchnienia, nie oglądając się za siebie, choćby tam, na szczycie, nie było nic oprócz kamie­

ni". jakże nie odczuw ać miłosierdzia wobec twór­

ców, skazanych na „zohy­

d za n ie sobie najszczer­

szych ro zko szy i na w y ­ m yślanie innych, odstrę­

czających" i w d o datku zmuszonych do zachwy­

cania się nim i, jakby to była praw dziw a ich m i­

łość: „Sztuczni w sw ym sa­

mogwałcie, sztuczni i za­

truci, z tą sztu ką naszą dręczącą, o b rzy d liw ą , wstrętną, której nie wolno wymioto wa ć!

Im być może nie wol­

no, ale nam , którzy nie podpisywaliśmy żadnego Faustow skiego ko ntrak­

tu? Czym bowiem w ytłu­

maczyć tak pow szechny w strę t, a p rzy n ajm n iej obojętność (co nie w yklu­

cza przelotnych stanów eu fo rii, celebralnej lub zm ysłowej) w stosunku do całej niemal XX-wiecz- nej muzyki? Tej, o której Theodor W. Adorno pisał:

„ w zięła na sieb ie cale ciem n o ści i całą w in ę

świata. Całe sw e szczęście w idzi w kontemplowaniu n ie szc zę śc ia , cale sw e piękno - w zakazaniu so­

bie p o z o ró w p iękności.

Przez w szystkich odrzu­

cona, nie chciana, wydaje tchnienie i, nie wysłysza- na, zam iera b ez echa".

Czy jednak, wyznaczając sobie taką misję, nie ska­

zywała się na samounice­

stwienie?

Z n an y k o m p o z y to r współczesny Pierre Hen­

ry, zapytany, czy słucha swojej m uzyki, parsknął śm iechem : „ C zyś Pan zwariował? W mojej m u ­ zyce to ja się w yżyw am . A jak chcę czegoś posłuchać

- słucham Bacha czy M o­

zarta, jak każdy". Oskar­

żam XX-wiecznych twór­

ców - z całym respektem, żalem, zrozumieniem - o to, że zdradzili muzykę.

Straciła z ich winy to wy­

jątkow e, centralne miej­

sce, jakie zajm ow ała w cywilizacji. Nie tylko w latach swego Złotego Wie­

ku - włoski renesans i ba­

rok, Niemcy z czasów Ba­

cha, W iedeń i P rag a H a y d n a i M o zarta ... - przypuszczalnie zawsze i w szędzie. N aw et i dziś zresztą zajmuje (Star Aca­

dem y & co), lecz w jak zdegradowanej formie!

Komunia i transcendencja K iedyś m uzyka była

jak wielkie drzewo, o ko­

rzeniach zapuszczonych głęboko w kulturę - b u ­ chające konarami ku prze­

stworzom. Była czymś or­

ganicznym: wszystkie soki szły z ziemi ku koronie, li­

ście zaś łap ały św iatło, przekazując w dół energię słońca pniu i korzeniom.

(...) Przyśpiew ka, zasły­

szana w karczmie przez Lutra, trafiała do śpiewni­

ka nabożnych chorałów, aby wreszcie posłużyć za cegiełkę bud ow niczych dźwiękowych katedr, jak Bach, a później Mendels­

sohn i Brahms. I nawet ci, których horyzont muzycz­

ny wyznaczała przyśpiew­

ka, musieli odczuwać tę organiczną jedność, gdy słuchali preludiów chora­

łowych Bacha. A zarazem, mniej lub bardziej świado­

mie - zew wielkości, swo­

iste „ssanie wzwyż", zwal­

niające od przekleństw a współczesnej grawitacji.

Zasadą muzyki była inte­

rakcja, jej celem - scemen- towanie ludzkich w spól­

not. Łączenie, nie dziele­

nie. Tak było zawsze, od zarania ludzkości. Posłu­

chajcie kołysanek Pigme­

jów: to zarazem deklaracje miłości (estetyczne napię­

cie) i jedności (kojąca ilu­

zja przeniesienia w czas sprzed przecięcia pępowi­

ny). „Gdy śp iew am y ra­

zem , to nie p o to, b y się wyróżnić, lecz aby się złą­

6 Słowo i Myśl n r 66/67

(9)

czyć. [...] G dy przemawia­

m y do niemowląt! małych dzieci, czynim y to najczę­

ściej w sposób melodyjny, b y z n im i się połączyć.

Każde pokolenie nastolat­

k ó w ma swoją m u zy k ę , tworzącą iluzję jedności.

W dziejow ych chwilach gra się h ym n y narodowe.

N ie ma ceremonii religij­

n y c h b ez m u z y k i albo śp iew u . M u zy k a za tem łączy. Jest środkiem nie tyle komunikacji - co ko­

m u n ii" -p isze Isabelle Pe- retz, badająca od lat per­

cepcję i rolę muzyki. I do­

daje, że m uzyka, choć z pozoru niczemu nie służy, nie jest li-tylko igraszką dla umysłu: „Odpowiada potrzebie biologicznej. Po­

trzebie przynależności".

Do grupy, cywilizacji, ga­

tunku hom o sapiens... Ale biologia to nie wszystko.

Muzyka ma też śmielszą, duchow ą misję: uw znio- ślenia i wywyższenia, ob­

jaw ien ia najczystszeg o piękna, a może też jakichś idealnych praw, wieczy­

stych prawd...

Religia. Religiare: złą­

czyć, powiązać, zespolić.

Część z całością i całość z częścią.

Części z sobą nawzajem.

Partytura. Drzewo. M uzy­

ka.

G dybym nie bał się śmieszności, rzekłbym, że muzyka jest humanistycz­

na albo jej nie ma.

Piekło przegląda się w kałuży

W XX w ieku drzew o zostało ścięte. Korona usy­

cha, odcięta od soków z dołu - korzenie gniją, po­

zbawione światła z góry.

Ale procesy gnilne to przy­

najmniej ferment życia. Na dość niskim stadium roz­

woju, ale zawsze. Mogłyby być na wyższym. O to wła­

śnie winię XX-wiecznych twórców: że pozwolili za­

władnąć duszami i zmysła­

mi, omalże bez reszty, mu­

zyce bardziej prymitywnej, mniej „uczonej". Może skarlałej, lecz w sumie bar­

dziej prawomocnej niż ich twórcze akty wiary. Gorz­

kiej w iary. Sam otnością swą zatrutej. Snobizmem często podszytej. A zwłasz­

cza lękiem przed tym, by nie ujść za ramola. Z tego, co „ogląda się za siebie", m iast przeć w pieriod, gdzie same kamienie. Eks­

cytująca chwilami przygo­

da - jak spacer po Księży­

cu. Ale szybko nuży: nie ma nic podobniejszego do kamienia, jak inny kamień.

A w takim pejzażu bez zna­

ków szczególnych, drogo­

w skazów - natychm iast tracimy orientację. Nie ma nic, co byłoby przewodni­

kiem naszych emocji. A muzyka pozbawiona emo­

cji usycha, jak korona drze­

wa odcięta od soków.

M ów iono często w obronie XX-wiecznej m u­

zyki (w ślad za Adorno), że była tylko tego wieku

„odzwierciedleniem": od­

biciem jego zgiełku, brzy­

doty, okrucieństwa. Dlate­

go to, z n ad m iaru arty ­ stycznej uczciwości „zaka­

zywała sobie piękna". Za­

dowalała się, w swych naj­

wyższych wzlotach, „wy­

rażaniem prawdy". Często gorzkiej i przerażającej.

Ale m u zy ka Bacha (B eethovena, C h opina, M o zarta...) w y rażała praw dę równie gorzką i straszną, będąc przy tym najw yższym ucieleśnie­

niem piękna. Kto poza tym powiedział, że muzyka ma być „odbiciem", jak pierw­

sza lepsza kałuża - a nie spoiwem i sprężyną, jed­

nocześnie? Tym, co ludzi scala, lecz nie najm niej­

szym wspólnym mianow­

nikiem (jak muzyka ple­

mienna nastolatków), tyl­

ko otwarciem perspekty­

wy w górę. Ofertą trans­

cendencji.

Poziom i pion Regis Debray pisze w książce „Szlakiem Boga", że nie ma w miarę harmo­

nijnej społeczności bez cze­

goś wobec niej zewnętrzne­

go, czegoś ponad nią, czyli transcendencji, która nada­

je jej minimum koherencji.

„Potrzebny je st gw óźdź, aby zaw iesić na nim ob­

raz". Może to być Idea (nie­

bezpieczne), Religia (cza­

sem dobroczynne, czasem groźne), albo Muzyka (no­

torycznie nieszkodliwe).

Ludzkość wpisuje się w dw a wymiary: poziom i pion. W poziomie kreślą swe arabeski nasze indywi­

dualne głosy, zdolne się za­

gryźć, zagłuszyć nawzajem lub zakrzyczeć. Dopiero pion zaprow adza porzą­

dek. Narzuca głosom regu­

ły gry. Zasady semantyki, składni, fonetyki, czyli, w naszym muzycznym języ­

ku: harmonii, kontrapunk­

tu, akustyki. Potrzebny jest m agnes, p rzyłożon y z góry, by uporządkow ać rozsiane opiłki. O tym, czy muzyka jest wielka, a może w ogóle o muzyce, decydu­

je to, jak umie pogodzić poziom z pionem. Melodię z harmonią. Pierwsza lep­

sza piosenka, blues, stan­

dard jazzowy - wywiązują się z tego z palcem w no­

sie. Dobre i to. Ale Bach żonglował trzema, cztere­

ma, pięciom a „m elodia­

mi", nie pozwalając im ni­

gdy się zagryźć lub choćby nadepnąć sobie na odcisk.

Nikomu zresztą nie udało się tak pogodzić poziomu z pionem, jak Bachowi. To jego w izytów ka. I p rze­

pustka do wieczności. Bach nie należy do przeszłości, lecz do przyszłości. Jest kresem naszych muzycz­

nych marzeń. Terminal p o ­ int.

\ \

1

(10)

Trudno mi pojąć, jak można tracić czas na m u­

zykę byle jaką, średnią, na­

wet w porywach pasjonu­

jącą - gdy nie zna się dw u­

stu Kantat i ośmiuset stron muzyki organowej Bacha (60 kw artetów H aydna, muzyki sakralnej i kame­

ralnej Mendelssohna, ora­

toriów Haendla...). A do poznania choćby samych kantat i jednego życia za mało. Wiek XX, straciwszy wiarę i rękę, próbował ku­

sić nas czymś innym. Nie m iałbym nic przeciw ko zabaw om z b arw ą albo rytm em (to jego specjal­

ność), gdyby nie było to najczęściej ucieczką od harmonii. Nie jakiejś tam dow olnej „harm on ii" - abstrakcyjnej konstrukcji dla wtajemniczonych. Po­

w szechnie rozum ianej i wspólnie odczuwanej har­

monii. Czyli, w naszej cy­

wilizacji, dość wąsko poję­

tego systemu dur-moll - jedynego, który wypraco­

w ał p rzez ' w ieki b e z ­ w zg lęd n ie sku teczn e i przemawiające do każde­

go zasady psychologii to­

nalnej, pozwalające nam w sp ó ło d czu w ać (a kto wie, czy nie odwrotnie: to nasze wspólne odczuwa­

nie pew nych tajem nych praw w ykrystalizow ało się w tej formie? czy to my podbijamy Kosmos, czy to Kosmos nam podszeptu­

je?).

Odejście od tak pojętej harmonii oznacza odejście od pionu. A bez tego wy­

miaru nie ma, w moim po­

jęciu, muzyki. Takiej, któ­

ra jest kom unią i szansą transcendencji. Gdyż m u­

zyka jest sprawą zbyt po­

ważną, by zostawić ją w rękach kompozytorów. Z warsztatu twórcy schodzi prototyp, tw ór geniuszu lub szaleństwa, o którym nie wiadomo (jak o proto­

typie samolotu), czy zdol­

ny będzie latać. Zam iar

kompozytora aktualizuje się dopiero poprzez słu­

chacza i za jego pośrednic­

twem . Jak pisze Claude Levi - Strauss, „zachodzi odwrócenie relacji m iędzy nadawcą i odbiorcą, g d yż to temu drugiemu, w osta­

te c zn y m ro zra ch u n ku , przesłanie tego pierwsze­

go pozwala odkryć, iż to on jest podm iotem znaczą­

cym : m u z y k a ż y je we m nie i słuchając jej w isto­

cie słu ch a m siebie".

Funkcją dzieła muzyczne­

go jest w tym sensie „dy­

rygowanie orkiestrą m il­

czących wykonawców, ja­

k im i są słuchacze". Kto d y ryg uje o rk iestrą XX- wiecznych słuchaczy?

Korekta

Przyznaję, że uprasz­

czam. Muzyka w XX wie­

ku uleg ła ab so lu tn em u rozproszeniu, rzucając się na oślep we w szy stk ie możliwe kierunki, odkry­

wając nowe światy... Roz­

prysła się, jak lustro, na tysiąc kawałków. W każ­

dym p rz e g lą d a się kto inny, znajdując w nim od­

bicie swego kruchego ego - zwykle osamotnionego, często oszukującego sa­

motność iluzją plemiennej wspólnoty, najczęściej rzu­

conego na pastwę ignoran­

cji. Powyższe żale odnoszą się głów nie do tego, co zwykło się nazywać m u­

zyką „współczesną", czy­

li ostatnią odsłoną muzy­

ki „poważnej". Terminolo­

gia jest myląca, gdyż mię­

dzy tymi pojęciami nie ma oczywistej ciągłości: czyż nie jest znamienne, że w sklepach i bibliotekach dział muzyki „współcze­

snej" jest zazwyczaj od­

dzielony od półek z m u­

zyką „poważną" lub „kla­

syczną"? Czyżby wzajem się gryzły? Termin „muzy­

ka poważna" jest tym bar­

dziej mylący, że kojarzy się

laikom z czymś „sztyw ­ nym i ponurym", podczas gdy w inien oznaczać po prostu „poważne trakto­

wanie sprawy", w dowol­

nej zresztą muzyce. Muzy­

ka jest bow iem n ajtru d ­ niejszą ze sztuk: nie da się w niej nic oszukać, sfingo­

wać, tanim kosztem pod­

szyć się pod jej wielkość.

W szystko opiera się na warsztacie: na zdobytym w pocie czoła, z pomocą iskry Bożej, ciężko opłaco­

nym kunszcie. Sama iskra nie wystarcza.

Kiedy mówię o „straco­

nym stuleciu", mam zatem na myśli to, że w muzyce zw anej na w y ro st „p o ­ ważną" tak mało było tego, co zarazem łączy i poraża swą wielkością. Zasięg ra­

żenia tego, co napraw dę wielkie, prędzej czy póź­

niej w ykracza bow iem poza krąg afficionados albo przem ądrzałych snobów.

Wielkość promieniuje co­

raz szerzej i szerzej, aż po­

raża całą cywilizację. Pocie­

szające jedynie jest to, że ona sama zazwyczaj o tym nie wie. Tak jak my, każdy z nas, nie bardzo wiemy, co nas zrobiło - co wokół jest ważne, a co jest tylko zgieł­

kiem, jeśli nie szkodliwym hałasem. Ale co do jedne­

go nie mam wątpliwości:

bardziej mnie „zrobił" Bach niż Boulez. Dlatego jest ty­

siąckroć ważniejszy. Jak M ozart naprzeciw Stoc- khausena, Chopin kontra Lutosławski, Beethoven w starciu z Pendereckim. Na­

wet Beatlesi, Gershwin, El­

lington, Wassowski, Ella i Louis, Jobim, Cole Porter, Piazzola, Brel, Nino Rota, Bjórk, Lisa Ekdahl... wielo­

kroć są ważniejsi. To oni - lepsze to niż nic - ratują honor straconego stulecia.

Stefan Rieger

(„Tygodnik Powszechny", n r 1 / 2003)

Ludność wyznania ewangelickiego Ogólna liczba parafii ew angelickich w K róle­

stwie Polskim w począt­

kach ok resu pask iew i- czowskiego opiewała na:

46. Spośród tej liczby było w Królestwie:1 parafii wy­

znania ewangelicko-augs­

burskiego 39, parafii wy­

znania ewangelicko-refor­

mowanego 7.

Wśród wszystkich wy­

mienionych parafii tylko 24 było w całości „uorga- nizowanych i ustalonych".

W 35 parafiach wyznania ewangelicko-augsburskie­

go przebywali duszpaste­

rze. Natomiast wyznaw­

cy obrzędu ewangelicko- reform ow anego cieszyli się obecnością 6 duszpa­

sterzy, obsługujących 7 ist­

niejących wówczas parafii.

O gółem zatem było w 1832 roku 41 obsadzonych parafii ewangelickich. Po­

niew aż liczba pastorów w y znan ia ew angelicko- augsburskiego wynosiła w początkach epoki paskie- wiczowskiej 36, a pasto­

rów w yznania reformo­

wanego było w tym czasie 6 osób, ogół księży prote­

stanckich działających w tym czasie w Polsce zamy­

kał się liczbą 42.2

Do po czątk ó w ro ku 1834 pozostawało jednak w Królestwie 22 „nieure­

gulowane" parafie ewan­

gelickie. Z atem w celu p rz e p ro w a d z e n ia o sta ­ tecznego uporządkowania niezałatwionych spraw i u re g u lo w a n ia sta tu su prawnego tychże parafii.

Komisja Rządowa Spraw Wewnętrznych, Duchow­

nych i Oświecenia Publicz­

nego (KRSWDiOśP) zażą­

d ała w ro ku 1833 ód wszystkich Komisji Woje­

wódzkich nadesłania do­

kładnych spisów ludności ewangelickiej, żyjącej na obszarze znajdującym się

8 Słowo i Myśl m 66/67

(11)

Obrządek ewangelicki w Królestwie Polskim

w lataek tr z y d z ie s ty c h X I X w ie k o

pod ich jurysdykcją. Pro­

szono zarazem o przesła­

nie (popartych ewentual­

nym uzasadnieniem) opi­

nii co do optymalnej loka­

lizacji miejsc pow stania nowych parafii ewangelic­

kich.3

W roku 1834 ludność Wyznania ewangelickiego ulegała jednak w Króle­

stwie dalszemu zmniejsze­

niu, ponieważ wielu z lo­

kalny ch ob y w ateli z a ­ mieszkujących w tzw. osa­

dach kolonistów, a także spora liczba fabrykantów (notabene głównie będą­

cych wyznania ewangelic­

kiego) przesiedliła się w tym czasie do Rosji.

KRSWDiOśP u w ażała przy tym, iż owo ogólne zmniejszenie liczby oby­

wateli Królestwa w yzna­

nia ew angelickiego w y­

w ierało n ie k o rz y stn y wpływ na stan ekonomicz­

ny parafii tego obrządku, utrzymywanych przecież w dużym stopniu przez sam ych w sp ó łw y z n aw ­ ców. Ostatecznie jednak w roku 1834 liczba parafii protestanckich pozostawa­

ła na takim samym pozio­

mie, co w roku 1832, a za­

tem nie uległa rzeczywi­

stemu zmniejszeniu.4 W p o czątk ach ro ku 1836 (pomimo znacznego ubytku należących do pa­

rafii reform o w any ch mieszkańców Królestwa) znajdowało się w Polsce 40 parafii wyznania augsbur­

skiego, oraz 7 parafii wy­

znania reformowanego.5 W tym samym czasie prze­

bywało w Królestwie:6 w parafiach augsburskich 40

pastorów; w parafiach re­

formowanych 6 pastorów.

W początkow ej fazie drugiej połow y lat trzy ­ dziestych (w roku 1836) w Królestwie znajdowało się

„(...) w trakcie uregulowa­

nia" 6 parafii ewangelic­

kich. Były to parafie znaj­

dujące się w m in . w miej­

scowościach: Babiak, So~

biesenki, Węgrów, Lipno, M ichałki/Sypin. W tym samym czasie podjęto się też organizacji nowych pa­

rafii ewangelickich. Prace takie prowadzono w roku 1836 w ośmiu miejscowo­

ściach, a m ianow icie w:

Bełchatowie, Zagórowie, Pilicy, Łowiczu, Sępolnie, Nieszawie, Kowalu i Kiel­

cach. W roku 1836 przenie­

siono też do Łowicza, znaj­

dującą się w Jakitkach (?), parafię ewangelicką.7

Zamieszkująca Króle­

stwo Polskie w roku 1838 lu d n o ść obu w y zn ań ewangelickich wynosiła:

a) w p rzy p ad k u w y­

znania augsburskiego: 170 tys. osób,

b) w p rzy p ad k u w y­

znania reformowanego: 5 tys. osób.

W d n iu 31 g ru d n ia 1837 roku było w Króle­

stwie czynnych 32 parafii wyznania ewangelickiego.

Z kolei w ciągu dwunastu miesięcy następnego roku utw orzono nową parafię ewangelicką w Węgrowie, stąd wynikało iż w końcu roku 1838 znajdowało się w ówczesnej Polsce 33 ta­

kich parafii. Nadal jednak pozostawało „(■■■) do ure­

gu lo w a n ia " 17 p arafii ewangelickich.8

Stypendyści wyznania ewangelickiego (Pro)rosyjska adm ini­

stracja p o p o w stan io w a nadaw ała stypendia dla wyznawców religii ewan­

gelickiej, kształcących się w seminariach (z przezna­

czeniem do wstąpienia do stan u duchow nego). W p o czą tk ach ro k u 1834 było ich sześciu. Czterech z nich p rz e b y w a ło od roku 1832 na uniwersyte­

cie w K rólew cu, n a to ­ m iast d w óch w y słan o jeszcze w roku 1833 na uniwersytet w Dorpacie.9 W k w ie tn iu ro k u 1835 znajdowało się w Króle­

stwie 10 stypendystów re­

formowanych, przygoto­

w ujących się do służby kościelnej.10

W końcu roku 1832 po­

wróciło natomiast do Kró­

lestw a (po u k o ń cze n iu sto so w n y c h k u rsó w ) 4

„k an d y d a tó w do stan u duchow nego", którzy w roku 1834 posiad ali już nadany im przez Konsy- storz Generalny przydział na posady pomocników, rezydujących przy Super- in te n d e n ta c h G e n e ra l­

nych.11

Zarząd wyznań ewangelickich Po ponow ieniu p rzy ­ sięgi na wierność dla Mi­

kołaja I przez ogól Konsy- storza Generalnego Ewan­

gelickiego po upadku re­

wolucji, zarząd ten w e­

zw ał z kolei w szystkich duchownych tego wyzna­

nia do ponownego złoże­

nia wymienionej tu przy­

sięgi. W samym Konsysto- rzu zaszły też zmiany per­

sonalne.12 Po śmierci jego prezesa, księdza Diehla, cesarz mianował na opróż­

nione stanowisko Ernesta Faltza, dotychczasowego radcę tego Konsystorza.

Rada Administracyjna na­

tomiast na miejsce zajmo­

w ane dotychczas p rzez Faltza mianowała nowego radcę Konsystorza. Został nim Tejchman, pastor gmi­

ny ewangelickiej w War­

szawie.13 W ciągu 1833 w Konsystorzu Generalnym dla obu wyznań ewange­

lickich zaszły jednak kolej­

ne zmiany. Prezesem zo­

stał tu - na mocy postano­

wienia Mikołaja I - Karol hr. Grabowski.14

Fundusze przeznaczone na wyznania ewangelickie Oprócz „szczupłych" fun­

duszy, będących własno­

ścią pojedynczych gmin, podstawę uposażenia ko­

ściołów ewangelickich sta­

nowiły składki, zbierane rocznie od parafian Admi­

nistracja państwowa przy­

chodziła zresztą protestan­

tom - obywatelom Króle­

stwa z pomocą, przydzie­

lając ich gminom religij­

nym tzw. zasiłek budże­

towy, w ynoszący p rzed Pow staniem L isto pad o­

wym 161 tys. zł w stosun­

ku rocznym. W roku 1832 wysokość owego wsparcia została jednak zmniejszo­

na o 20 tys. zl rocznie, tj.

do wysokości 141 tys. zł.15 dokończenie na str. 14

(12)

(Przedwczesna postmoderna

N

iew ielu m ogło­

by k w e s tio n o ­ w ać fakt (choć

niek tó rzy boleją z tego pow odu), że najbardziej

w p ły w o w ą p o s ta c ią d w u d z ie s to w ie c z n e g o p r o te s ta n ty z m u p o d w zględem w pływ u w y­

w a rte g o na sfe rę p u ­ bliczną jest E rnst Tro- eltsch (1865-1923). Jedy­

nie R einhold N iebuhr i D ie tric h B o n h o effer stworzyli porów nywalne doń, rozwijane przez n a­

stępne pokolenia, zasad­

nicze koncepcje i szkoły myślenia. N iem niej, za­

ró w n o rece p cja m y śli Troeltscha, jak i sprzeciw wobec niej, nazn aczyły głęboko historię religii i społeczeństw a w m inio­

nym niedaw no stuleciu.

Jakk olw iek w dużej m ie rz e ig n o ro w a n y p rzez staty sty czn ie zo­

rientow aną „teologię po ­ lity czn ą" (w yw odzącą się - na praw icy - od Car­

la Schmitta, zaś na lew i­

cy, od E rn s ta B locha), T roeltsch z aa n g ażo w ał się energicznie w w ysił­

ki wokół stw orzenia po I wojnie światowej Repu­

b lik i W eim arsk ie j. Co w ięcej, to p rzy jaciele i spadkobiercy teologa (w dużej m ierze z N iebuh- rem włącznie) byli tymi, k tó rzy po jego śm ierci w ystępow ali przeciw ko zalew o w i ra d y k a ln y c h id e o lo g ii, zaś p ó źn iej, n a jb a rd z ie j a k ty w n ie m o b iliz o w a li K ościoły

protestanckie poza g ra­

nicami Niemiec do opo­

ru wobec nazistów, a po­

tem komunistów. Jak po­

kazał Ronald Stone z se­

m inarium teologicznego w P itts b u rg h 'u w swej nowej książce zaw ierają­

cej przekłady audycji ra­

diow ych adresow anych podczas II wojny św iato­

wej do naro du niem iec­

k ie g o p rz e z s tu d e n ta Troeltscha - P aula Tili- cha, p ro te s ta n c k i ruch o p o ru przeciw k o n a z i­

sto m in s p iro w a n y b ył p rz e z m y śl T ro eltsch a p ra w d o p o d o b n ie w ta ­ kiej sam ej m ie rz e , jak przez szerzej znaną „De­

klarację Barmeńską" au ­ torstw a Karla Bartha, czy też pism a męczeńskiego Bonhoeffera.

T ro eltsch b y ł ta k ż e lekceważony (bądź trak­

to w a n y jako „n eo lib e- rał") przez orędowników te o lo g ii w y z w o le n ia - przejrzałego owocu m y­

śli katolickiego rew izjo­

nisty M aurice'a Blondela i jego m arksistow skiego odpow iednika, A ntonio G ra m s c i'e g o . R o zk w it tego n u rtu miał miejsce w Ameryce Łacińskiej w latach sześćdziesiątych i sie d e m d z ie sią ty c h m i­

nionego stulecia. Wraz że s ła b n ię c ie m w p ły w ó w barthow skich w Świato­

wej R ad zie K ościo łów stającej się c e n tru m rzeczników teologii w y­

zwolenia, w konstytuują­

cych ją k ręg ac h p r o te ­

stanckich m alało także o d d z ia ły w a n ie T ro e lt­

scha.

N iem niej, to w łaśnie jego s tu d e n c i (k tó ry ch dzieliło w ów czas odeń całe pokolenie) byli tymi, któ rzy podejm ow ali na Zachodzie lokalne inicja­

tyw y ekum eniczne, d ą ­ żyli do przyjęcia p rzez K ościoły p ro te sta n c k ie D ek laracji P raw C zło ­ w ie k a O N Z i k tó rz y u cze stn iczy li w esp ó ł z M artinem Lutherem Kin­

giem w m a rs z a c h na rz e c z p ra w o b y w a te l­

skich.

Postępując tak, ludzie ci często separow ali się od innych protestantów zorientow anych nacjona­

listycznie czy rasow o, a także od tych, którzy byli w y alien o w a n i, o gólnie od k u ltu ry zach od niej, szczególnie zaś am ery ­ kańskiej, na tyle, że p o ­ w ta r z a li n ic z y m echo k a ż d y „w y zw o leń cz y "

głos w nich wymierzony.

W m niej odległej p rz e ­ szłości, Troeltsch znalazł się po ostrzałem now o- sekciarskich („neo-secta- rian") p ietystów , w ro ­ d z a ju Jo h n a H o w a rd a Yodera i Stanley'a H au ­ e rw a s a , zaś ci, k tó rz y m ienią się stra ż n ik a m i

„radykalnej ortodoksji"

(jak ch o ćb y Jo h n M il- bank) traktują go z d u ­ żym lekceważeniem. Nie całkiem je d n ak w ia d o ­ m o, czy ro zu m ieją oni Troeltscha. P onadto, lu ­

dzie ci mają skłonność do oskarżania o zap rzed a- w anie się „księstw om i mocom" („the principali­

ties and pow ers") tych, którzy starają się artyku ­ łować kw estie publiczne w kategoriach teologicz­

nych. Twierdzą oni, dla p rzy k ład u , że Troeltsch opow iadał się czasami za koniecznością „kom pro­

m isu" pom iędzy Ew an­

gelią a światem . Jednak zapom inają przy tym, iż jasno zdefiniow ał on ów

„kom prom is", jako m oż­

liw o ść s y n te z y f u n d a ­ m entalnych praw teolo­

gicznych i rzeczyw isto­

ści społecznej w konkret­

n y m m o m en cie h is to ­ rycznym .

P rz e c iw n a d u c h o w i s e k c ia rs tw a tra d y c ja d w u d z ie s to w ie c z n e g o protestantyzm u (w skład której nie w chodzą zw o­

lennicy teologii w yzw o­

lenia, czy też pobożnego ko m un itaryzm u) p ra w ­ d o p o d o b n ie z a c h o w a swój w pływ na sferę p u ­ bliczną w bieżącym stu ­ leciu. Jej kształt jest w y­

nikiem bezpośredniego, lub pośredniego w pływ u Troeltscha i jego zw olen­

ników w sto p n iu w ięk ­ szym niż się pow szech­

nie sądzi. Był on często cytow any przez założy­

c ie li A m e r ic a n So cial Gospel i Christian Labor - ru ch ó w z p o czą tk ó w d w u d z ie s te g o w ie k u , które zapoczątkow ały to, co p ó ź n ie j p r z y b r a ło

10 Słowo i M yśl n r 66/67

Cytaty

Powiązane dokumenty

cych w ykonań, przybliżyła to co dzieje się na świecie i pokazała nowych twórców.. Do zobaczenia w przyszłym

łobną po śmierci ojca - „Nie zawsze wiem y dlaczego coś się dzieje, czasami jest to po prostu wola boska i należy ją przyjąć&#34; - ripostuje

Do takiej perspektywy możemy dążyć, ale też nigdy nie uda nam się sprowadzić wszystkich przejawów religii i religijności do jednego wspólnego mianownika.. Obiektywizm wyraża

n ia. To jest realne niebezpieczeństwo i dlatego ta rocznica m oże okazać się kłopotliwa.. Kościół na swych drogach musi, niejednokrotnie, przeciwstawiać się tem u

Znając bardzo dobrze postaci, o których mówi ta książka (opracowywałam dzienniki Bronisława Malinowskiego) obawiałam się tej lektury, ale doszłam do wniosku, że m ogłam

no w pomnik Gizewiusza. przekształciła się w świecką księgę. Również na dzisiejszym pomniku zabrakło - rzecz godna ubolewania - symbolu chrześcijańskiego. Były to

pejskiej, ani nie w yrzeka się w skutek takiego kroku swej w iary (religijnej), ani nie jest do tego zm uszany.. N ie

kiedy czujesz się opuszczony przez Boga i świat, życzę Ci dzwonka przy bramie..