ISSN 0 8 6 0 8 4 8 2
PRZEGLĄD EWANGELICKI
NliESiĘCZNik SpołECZNO<kullURAlNy
H e n r y k G z e m b o r
z k s ią ż k i D roga poza śm ierć
N ie b o i z ie m ia p rz e m in ą , ale S ło w a M o je n ie p rz e m in ą .
Mc. 24,35
D a łe m c i n a jp ię k n ie js z y k w ia t z m o je g o ogrodu.
P o sta w iła ś g o w w azonie i c ie s z y ł tw o je oczy, M ó w ił j a k p ię k n e je s t życie, ja k p ię k n y je s t świat.
A le k tó re g o ś dnia znalazłaś p ła t k i k w ia tu o b o k wazonu.
P rz e m in ę ło je g o życie, sko ń c z y ło się je g o p ię k n o . P o s z liś m y na spacer w rozgw ieżdżoną noc,
P o d z iw ia liś m y g w ia z d y i księżyc.
W y b ra liś m y je d n ą m ałą gw iazdę, z n a k w iecznego trw ania, A le ona n a g le p o le c ia ła w dół, do nas,
S p ły n ę ła ś w ie tla n y m deszczem, zgasła.
P o d z iw ia liś m y w ytrz y m a ło ś ć s k a ł w w yso kich górach.
U s ie d liś m y na s a m o tn e j skale, z a d u m a n e j n a d przepaścią.
P o w ie d z ie liś m y sobie, że ona p rz e trw a w szystko A razem z n ią p rz e trw a i nasza m iłość.
P o latach w ró c iłe m sam do s k a ły n a sze j m iło ś c i.
J u ż j e j tam n ie ma
—ru n ę ła w przepaść.
N ie m a te ż n a sze j m iło ści, je s te m sam otny.
S zuka m śla d ó w tw o ic h stóp na m o rs k ie j p la ż y
—darem nie.
C zekam na c ie b ie tam, g d z ie się s p o tk a liś m y
—darem nie.
N a s ta w ia m uszu, b y usłyszeć tw ó j g lo s
—darem nie.
U c ic h ły słowa, wygasło uczucie, z a ta rte z o s ta ły w spom nienia.
N ie zatrzym asz czasu, p rz e m ija n ia , śm ierci.
W ię d n ie k w ia t, g w ia zda spada z nieba, k ru s z y się skała.
P rz e m ija ziem ia, p rz e m ija n ie b o
—ś w ia t d ąży do sw ego kresu.
P ozostaje ty lk o i trw a B ó g i Jego S ło w o
I ty lk o to, co z b u d u je sz na B ożym S ło w ie i B o ż e j m iło ś c i
—p ozostanie W w ie czn ym B ożym S ło w ie je s t i nasza wieczność.
Z e św ia te m p rz e m in ie m y , ale z B o g ie m trw a ć b ę d z ie m y w iecznie.
SŁO W O MYŚL’
W n u m e rz e :
Jesteśm y
Tym , któ rzy o d e szli... 1 O tw o rz y ć się na drugiego c z ło w ie k a
W y p o w ie d ź k s ię d z a b is k u p a Z d z is ła w a T r a n d y 2
Jacek R o m a n k o w
A lz a c ja znana
i m niej znana________ 4_
R a fa ł M a r c in L e s zczy ń sk i
A lb e rta S chw eitzera etyka czci d la ż y c ia 5
B o g u s ła w M ile rs k i
Czas i w ie czn o ść_____6_
D o k u m e n t k o ń c o w y V I O g ó ln o p o ls k ie g o F o ru m
festeśmy
K o b ie t lu te r a ń s k ic h 7
W i z y t a e w a n g e lic k ie g o P ry m a s a N o r w e g ii 7
W r o c z n ic ę o r d y n a c ji
K siądz
A d a m H ła w ic z k a
n
T rz y n ie z w y k łe w y d a rz e n ia
Z e w s p o m n ie ń
ks. A . H ła w ic z k i
9
P io tr K u b a la
Erosnet c z y se x la n d 1 0
N a p ó łc e z k s ią ż k a m i
D a r w ia r y i p o z n a n ia 1 1
Z a m ia s t k a te c h iz m u
G rz e c h _____________
1 2
M ik o ła j K o z a k ie w ic z
P o c h ó w k i___________ 1 2
X X IX O g ó ln o p o ls k i Z ja z d M ło d z ie ż y E w a n g e lic k ie j
Z n a le ź ć m ie js c e_____ 1 4
P ro m o c je
U jrz e ć ś w ia tło c ie n ie 1 4
T y m ,
k tó r z y o d e s z li..*
K o n k u rs 1 7
P rz e g lą d c za s o p is m 1 8
N asza o k ła d k a :
A . D ü r e r ( 1 4 7 1 - 1 5 2 8 ) W z ó r chrze ścija ńskiej ś m ie rc i
(Ze z b io r ó w B ib lio te k i J a g ie llo ń s k ie j)
L
istopad z natury swojej jest miesiącem skłaniającym do poważ
nych refleksji, zadumy i smutku. Co
raz krótsze dni, jesienna szaruga, bez
listne drzewa, liście roznoszone przez wiatr, pochmurne niebo i deszcz pa
dający z beznadziejną jednostajnością
— nieuchronnie przynoszą myśl o przemijaniu, odchodzeniu, śmierci...
Do tego dochodzi zwiastowanie Świę
ta Zmarłych i ostatnich niedziel roku kościelnego: zwiastowanie o przemi
janiu, niemożności wyrwania się z kołowrotu przemijania i niemożności uniknięcia śmierci, zwiastowanie o zbliżającym się końcu ludzkiego ży
cia, także naszego życia i końcu całe
go świata; zwiastowanie o Sądzie Ostatecznym, zbawieniu lub potępie
niu, przemianie doczesności w wiecz
ne życie lub wieczną śmierć...
Częściej niż w innych miesiącach powracamy myślą do tych, którzy odeszli, odeszli tam, skąd już się nie wraca; nie wraca się do świata zajęte
go ciągłą krzątaniną, troską o dziś i o jutro. Oni już dotarli do swego kresu, znaleźli odpoczynek, spokój i ciszę.
W listopadowy czas ciągnie nas do miejsc ich spocznienia, na cmentarze
—- miasta umarłych... Stajemy w za
dumie przy grobach swoich bliskich.
Odzywa się znowu serdeczny ból po ich stracie, odczuwamy pustkę w ser
cu i w życiu, po tych, którzy odeszli.
W oczach pojawiają się łzy... Płacze
my nad własnym losem, bo przecież nas czeka to samo. Oni nas tylko w y
przedzili, ale my idziemy tą samą drogą, którą oni już doszli do końca.
Niejeden ma już opłacone miejsce na cmentarzu, a są i tacy, którzy ka
zali wypisać swoje dane na tablicy
nagrobnej i brak na tej tablicy tylko tej ostatniej daty — daty śmierci...
Powraca, wciąż powraca to jedno pytanie: Cóż pozostaje po człowieku, po niezliczonym tłumie tych, którzy odeszli? Czy tylko garstka prochu i napis na płycie nagrobnej? Czy tylko ludzka pamięć, niepewna i zawodna?
Czy śmierć jest końcem ostatecznym i nieodwracalnym, czy też można mieć nadzieję na dalszy ciąg czy nowy początek? Czy światła zniczów nagrobnych rozświetlające mrok wie
czoru Święta Zmarłych są tylko błęd
nymi ognikami czy też są znakami nadziei, sięgającej poza ciemności grobu i śmierci?
Po wielu cmentarzach nie pozo
stało już śladu. Zniknęły pomniki i płyty nagrobne, zapadły się groby, porosły trawą, zniknęły pod krzewa
m i i drzewami. Już tylko najstarsi pamiętają, że przy kościele bądź w obecnym parku był kiedyś cmentarz.
Ci, którzy odeszli i tam zostali pocho
wani, już zostali całkiem zapomnia
ni. Zresztą nie tylko oni. Na każdym cmentarzu znajdziemy groby zapu
szczone, groby tych, o których zapo
mniano... Inna rzecz, że w niektórych rodzinach około 1 listopada wraca pamięć o tych, którzy odeszli. Zapo
mniane i niepielęgnowane przez cały rok groby są odnawiane i ozdabiane w Święto Zmarłych...
Pamięć ludzka ma to do siebie, że nie wszystko i nie wszystkich pamię
ta. Dziwne też rzeczy dzieją się z nią czasami: Zmienia przeszłość, jednym zmarłym dodaje zalet innym wad, jednych wynosi — innych usuwa w cień.
Różne bywają po temu powody:
osobiste, polityczne, kościelne...
Przy tym tylko nieliczni mogą naprawdę liczyć na to, że zostaną za
pamiętani przez następne pokolenia.
Niewiele znaczą zapewnienia:
Będziemy zawsze pamiętać, nie zapo
mnimy tych, którzy od nas odeszli.
M y przecież zapominamy. Zaciera się w pamięci wizerunek tych, którzy odeszli, zapominamy jacy byli, zapo
minamy, że w ogóle byli. Idziemy alejkami cmentarnymi. Coraz więcej przy nich z każdym rokiem grobów ludzi, których znaliśmy. I coraz tru
dniej przypomnieć sobie tych, którzy odeszli.
A jednak spotkanie z tymi, którzy odeszli, w listopadow y dzień na cmentarzu— w mieście umarłych, nie kończy, a przynajmniej nie musi się kończyć rezygnacją i beznadziejno
ścią. Wszak w obliczu grobów i pa
nowania śmierci Jezus Chrystus ogła
sza: Byłem umarły, a oto żyję. Ja mam klucze Piekła i śmierci... Ja żyję i wy żyć będziecie...
Jest Ten, który nie zapomina ni
kogo. N ie zapomina także tych, którzy odeszli. N ikt i nic nie wykreśli ich z Bożej pamięci. Bóg będzie pa
miętał, choćby nawet najbliżsi i naj
wierniejsi, zapomnieli. Ale Bóg nie tylko pamięta, ale także zmienia rze
czywistość, łamie moc śmierci, kła
dzie kres jej panowaniu i prowadzi do nowego życia, i to życia wiecznego, tych, którzy odeszli z tego świata, za
kończyli swe doczesne życie.
Stąd listopadowe zwiastowanie nie tylko przeraża przypomnieniem o przemijaniu i śmierci, ale także do
daje odwagi i rodzi nadzieję przez zwiastowanie o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym.
ks. H e n ry k C ze m b o r
osób i w Lublinie około 50. Widać co prawda sporą fluktuację — wynika ona głównie z kontraktowego charakteru pracy Koreańczyków, ale rozwój kon
taktów gospodarczych zapowiada dynamiczny wzrost ilościowy tego środo
wiska. Ci ludzie potrzebują wspólnoty, spotykania się nie tylko w narodo
wym, ale i w wyznaniowym własnym środowisku. Jednak w aktualnym sy
stemie prawnym nie mogą funkcjonować jako niezależny zbór, posiadający osobowość prawną. Zaś bez osobowości prawnej nie mogą np. zakupić bu
dynku, w którym mogliby prowadzić normalną pracę — studia biblijne, kate
chezę dzieci. Dziś spotykają się w sali synodalnej Kościoła Ewangelicko-Aus- burskiego i w warszawskiej parafii luterańskiej przy ul. Puławskiej. W związ
ku z tą sytuacją zbór koreański złożył wniosek o przyjęcie do Kościoła Ew.- Reformowanego. Pracujemy nad rozwiązaniem tego mełatwego problemu.
...i o zborze chińskim <,
Historia zboru chińskiego jest trochę inna.
Grupa Chińczyków zaczęła prowadzić pracę misyjną w swoim środowi
sku i około dwa i pół roku temu zwróciła się do nas z prośbą o umożliwienie ( im odbywania spotkań w naszej warszawskiej parafii, na co wyraziliśmy zgo
dę. Trzeba przyznać, że swoją pracę misyjną prowadzą mądrze i umiejętnie.
Zaczęli pracę od grupy 6-8 osób, w tej chwili na ich spotkaniach bywa od 30
OTWORZYĆ SIĘ N A
DRUGIEGO CZŁOW IEKA
W y p o w ie d ź k się d z a Z d zisław a T ra n d y
B is k u p a K ościoła E w a n g e lic k o -R e fo m o w a n e g o w RP P rzew odniczącego K ra jo w e g o K o m ite tu B ib lijn e g o w Polsce
dla czasopisma „S ło w o i M y ś l" — K ra k ó w , dm 21o09„1997 r.
O Św iatow ym Aliansie K ościołów Reform owanych Światowy Alians Kościołów Reformowanych działa od 1875 roku i jest najstarszym związkiem wyznaniowym. Zrzesza około 70 milionów wiernych.
Nie obejmuje jednak wszystkich Kościołów Refornowanych — część pozosta
je na uboczu, ale wśród nich są takie, które przygotowują się do wstąpienia do ŚAKR.
Kościół Ewangelicko-Reformowany w Polsce jest członkiem ŚAKR od okre
su powojennego. Nasze członkostwo daje nam przede wszystkim poczucie bycia w rodzinie Kościołów Reformowanych. Dla niedużego Kościoła świa
domość, że nie jesteśmy sami, że są w Europie i w innych, dalszych częściach świata znacznie większe rzesze ewangelików reformowanych, jest bardzo ważna. Mamy z nimi bliskie kontakty — bilateralne, czy też przy okazji zgro
madzeń regionalnych i światowych. Te ostatnie odbywają się co siedem lat w różnych częściach świata. Ostatnie odbyło się w Debreczynie na Węgrzech (8-20 V III 1997 r.), a poprzednie w Seulu, w Korei.
Ważne jest, że Zgromadzenia odbywają się w różnych krajach i różnych częściach świata. To promuje Kościoły organizujące Zgromadzenia, a rodzina Kościołów Reformowanych daje się poznać w wielu częściach globu. Między innymi dlatego coraz intensywniej słyszy się głos Kościołów, które były do
tąd mało widoczne — np. Kościołów afrykańskich czy azjatyckich. Warto wspomnieć, że w Debreczynie Prezydentem ŚAKR wybrany został Tajwań- czyk Chan Seng Song. Azjaci stanowią bardzo dynamiczną część naszej orga
nizacji. Wyraźnie dostrzec można coraz większą aktywność i wzrost roli Ko
ściołów chrześcijańskich, w tym prezbiteriańskich, w krajach Trzeciego Świa
ta i w tych znanych jako „tygrysy gospodarcze". To bardzo istotne, że nie tylko Europa i Ameryka...
Myślę, że z tym m in . wiąże się wybór tematu tegorocznego Zgromadze
nia Światowego - „ZERWIJCIE WIĘZY NIESPRAWIEDLIWOŚCI".
Pamiętać trzeba, że w Kościołach Reformowanych bardzo silnie daje się odczuć potrzebę wypowiadania się na tematy dotyczące życia społecznego.
Wiadomo, ile niesprawiedliwości jest po dziś dzień na świecie, w jakich dzie
dzinach daje ona o sobie znać. Chodzi nie tylko o systemy totalitarne, ale głów
nie o stosunki między ludźm i— polityczne, etniczne, sytuację kobiet czy dzieci.
Właśnie, wykorzystywanie seskualne dzieci, turystyka seksualna — to wszy
stko są zjawiska, o których trzeba mówić, nie można tego przemilczeć, uda
wać, że to nas nie dotyczy.
O zborze koreańskim w Polsce
O tym, jak blisko jesteśmy świata, niech świadczy sprawa zboru koreań
skiego, który istnieje w Polsce od kilku lat. Gromadzi w Warszawie około 200
do 70 osób. Również oni, podobnie jak Koreańczycy, chcą działać w określo
nych ramach organizacyjnych, chcą prowadzić normalną pracę i to skłoniło ich do złożenia wniosku o przyjęcie do KER.
O precedensie historycznym
Koreańczycy i Chińczycy w naszym Kościele to poważny problem: odręb
ność kulturowa, bariera językowa. Ale to trzeba pokonać. W XVIII i XIX wie
ku na teren Polski przybyli bracia czescy, którzy znaleźli w naszym Kościele opiekę — z korzyścią dla nich i dla Kościoła. W okresie międzywojennym zaś powstał Ukraiński Kościół Reformowany, który działał w ramach KER w Pol
sce, zachowując daleko idącą niezależność.
Precedensy historyczne więc już mieliśmy, teraz poszukujemy prawnych.
O ruchu ekum enicznym
Kościoły Ew.-Reformowane uczestniczą w ruchu ekumenicznym od mo
mentu rozbudzenia potrzeby bliższej współpracy między Kościołami. W Pol
sce KER już w okresie międzywojennym uczestniczył w kontaktach ekume
nicznych. Był jednym z animatorów tego ruchu w naszym kraju. Gdy podczas okupacji w 1942 roku powstała nieofiq'alnie Rada Kościołów, gdy w 1946 roku powołana została do życia Chrześcijańska Rada Ekumeniczna (2 lata przed powstaniem ŚRK w Genewie), to wśród założycieli byli duchowni KER.
Pierwsze lata powojenne, to okres intensywnej pracy ekumenicznej pod przewodnictwem ks. Zygmunta Michelisa. Ekumeniczne Tygodnie Modlitwy, wiele spotkań — także dyskusyjnych, wydawanie miesięcznika „Kościół Po
wszechny", wydanie „Śpiewnika Kościoła Powszechnego" (do dziś używa
nego w KER) — to tylko niektóre z inicjatyw ówczesnej Rady Ekumenicznej.
Pierwszy Ekumeniczny obóz młodzieży odbył się w 1947 roku w Bardo Ślą
skim (uczestniczyłem w nim).
W początkach lat 50-tych działalność ekumeniczna z powodu sytuacji politycznej i nacisków ze strony czynników rządowych bardzo przygasła, by znów rozwinąć się pod koniec lat 50-tych, po słynnym „październiku".
Był to okres intensywnej pracy Polskiej Rady Ekumenicznej, ale także bi
lateralnych stosunków między Kościołami... Powstała chociażby Młodzieżo
wa Rada Ekumeniczna, Komisja Wychowania Chrześcijańskiego, Komisja Pracy Kobiet, Katechetyczna, Ewangelizacyjna — wszędzie tam i my byliśmy.
Ks. bp Jan Niewieczerzał był przez 15 lat cenionym w Polsce i zagranicą Pre
zesem PRE (1960-1975).
Niezależnie od pracy w Radzie, rozwijała się współpraca między poszcze
gólnymi Kościołami. Ta współpraca istniała od wieków i istnieje nadal.
Ewangelicy reformowani są często członkami parafii luterańskich — tam, gdzie nie ma naszych zborów: Kraków, Gdańsk, Szczecin, Gorzów, Poznań
— to najlepsze przykłady.
Formalnie sprawa ta została rozstrzygnięta w 400 lecie Ugody Sandomier
skiej, w 1970 roku, kiedy to Synody Kościoła Ew.-Reformowanego i Kościoła Ew.-Augsburskiego wydały odezwę wzywającą do dalszej współpracy i ofi
cjalnie potwierdzającą istniejącą od lat wspólnotę kazalnicy i sakramentów.
Od wielu lat istnieją też bliskie kontakty Kościoła Ew.-Reformowanego z Ko
ściołem Ew.-Metodystycznym, co również zaowocowało wydanym w 1991 roku oświadczeniem o wspólnocie kazalnicy i sakramentów.
Ruch ekumeniczny daje poczucie wspólnoty, pomimo różnic protestanty
zmu, prawosławia i strokatolicyzmu. Możemy się wzajemnie wspierać, uczyć się od siebie, przygotowywać się do realizacji zadań, które istnieją wokół nas.
Nauczyliśmy się wspólnie przezwyciężać problemy. Ważne jest tu nie tyle wsparcie materialne, ile moralne. Przekonaliśmy się, że stanowimy wspólno
tę Kościołów.
Istotna jest też możliwość wspólnego występowania wobec władz pań
stwowych w takich sprawach jak: konstytucja, religia w szkołach, regulacje prawne poszczególnych Kościołów.
Mogę powiedzieć, że w zamian za to poczucie wspólnoty, Kościoły oferu
ją PRE swój potencjał wartości, swoich ludzi i to tych pełnych inwencji.
O K rajow ym Kom itecie T ow arzystw a B iblijnego w Polsce Przewodniczącym Krajowego Towarzystwa jestem od niedawna.
Staram się przede wszystkim kontynuować to, co dobrego zostało rozpo
częte. Towarzystwo działa od kilku lat, kontynuując i rozwijając prace prowa
dzone przez wiele dziesięcioleci przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne w Polsce. Chociaż to dawne Towarzystwo nie było organizacją eku
meniczną sensu stricto, to jego działalność miała w dużym stopniu charakter ekumeniczny: Towarzystwo wydawało Pismo św. i jego części dla potrzeb wielu Kościołów oraz dla współpracy ekumenicznej. Ponadto organizowało i finansowało pracę tłumaczeniową Pisma św. Już przy pracy nad tzw. dyna
micznym przekładem Nowego Testamentu można mówić o ekumenicznej współpracy, ale jeszcze bez udziału Kościoła Rzymsko-Katolickiego.
Po powstaniu Krajowego Komitetu Towarzystwa Biblijnego wystąpiono z inicjatywą dokonania przekładu ekumenicznego Biblii — włączyło się w ten trud 12 Kościołów, które są członkami Krajowego Komitetu, w tym Kościół RK. Inicjatorem i motorem tej pracy jest Dyrektor Towarzystwa, pani Barbara Enhols-Narzyńska. Owocem tej pracy są już dziś wydane Ewangelie wg św.
Marka i wg św. Mateusza. Przy tego rodzaju przekładzie można mówić o swoistym kompromisie międzywyznaniowym, który jest wynikiem sięgnię
cia do istoty rzeczy. Czy zadowoli to wszystkich? — mogą paść głosy kry
tyczne, ale mogą one dotyczyć tylko ułomności ludzkiej interpretacji Słowa
Bożego, a nie istoty rzeczy. Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie mają swoje upodobania: znam takie osoby, którym do dziś najbardziej odpowiada Biblia Gdańska, której język, jak twierdzą, aczkolwiek archaiczny, jest szczy
towym osiągnięciem sztuki przekładu. Ja posługuję się w swej pracy najchęt
niej Biblią wydaną przez Brytyjskie Towarzystwo w 1975 roku, ale często się
gam też po Biblię Gdańską, a także Biblię Tysiąclecia.
Wspomnę, że KKTB zainicjował organizowanie w maju święta Biblii (9 maja) i dni biblijnych. Znajduje to coraz większy oddźwięk — nabożeństwa, spotkania, wykłady, koncerty — to naprawdę cieszy.
Słyszę czasem głosy, że formuła tego rodzaju działalności przeżyła się, że organizowanie choćby Tygodnia M odlitw y o Jedność Chrześcijan nie spełnia już tej roli, co dawniej. Ja się z tym nie zgadzam. Uważam tę działalność za bardzo istotną. Gdy myślę o twarzach wiernych (zwłaszcza w kościołach rzym
sko-katolickich) zainteresowanych, ale i zadowolonych, gdy w ich kościołach stoją koło siebie duchowni różnych wyznań i zgodnie głoszą Słowo Boże i razem się modlą — to wiem, że nie wolno przestać.
O Kościele
Ew angelicko-R eform ow anym
Jesteśmy małym Kościołem, ale naszym zdaniem — potrzebnym. I my i inne mniejszości wyznaniowe mogą być widoczne, a głos nasz i ich usłysza
ny, gdy w odpowiedniej chwili i w odpowiedniej formie zostanie wyartykuo- wany. Przypomnę, że zajmowaliśmy stanowisko i wydawaliśmy oświadcze
nia w sprawach takich jak: zjednoczenie Niemiec, wybijanie się Litwy na nie
podległość, tragedia holokaustu, problemy Polaków z Syberii i Kazachstanu, nauka religii w szkołach, czy aborcja.
Ta działalność w sprawach poza-kościelnych tworzy na zewnątrz pozy
tywny obraz KER. Mamy naturalnie problemy, głównie wewnętrzne. Wspom
nę o śmierci ks. ks. B. Trandy i J. Stahla. To nieodżałowana strata. Zubaża ona nasz Kościół.
Występują także poważne problemy natury finansowej. Wynika to z ogromnego rozproszenia Kościoła, braku samodzielności finansowej zborów.
Zmieniły się także realia gospodarcze. Korzystny wizerunek Polski na arenie światowej oraz bardzo duże potrzeby krajów postradzieckich (np. Rumunia, Białoruś, Ukraina) utrudniają nam uzyskanie pomocy zagranicznej. Rozumie
my dobrze, że dziś intensywna pomoc musi być kierowana do innych krajów.
Skłania to nas do poszukiwania własnych źródeł finansowania działalności Kościoła.
Wobec tych trudnych spraw, tym bardziej cieszą sukcesy. Mamy większą ilość duchownych, co pozwala na zapewnienie lepszej opieki nad członkami naszego Kościoła i przynosi lepsze efekty pracy.
Nie do przecenienia jest tu także praca zboru bełchatowskiego, istniejące
go zaledwie 15 lat i powstającego tam Ośrodka Profilaktyki i Rozwoju Osobo
wości pod kierownictwem ks. Marka Izdebskiego. Gwałtowny rozwój prze
mysłu na tym terenie i duża ilość ludności napływowej wywołały problemy związane z społeczną i kulturową dezintegracją. Naprzeciw temu wyszliśmy wspólnie z grupą psychologów i terapeutów, przy bardzo przychylnym sto
sunku władz miasta do tej inicjatywy. Nabożeństwa, spotkania, konferencje, wykłady — to powoduje, że kościół otwierać się będzie tutaj nie tylko w nie
dzielę.
O spotkaniu w Krakowie
Nabożeństwa ekumeniczne na starym cmentarzu kalwińskim w Łucza- nowicach (dziś dzielnica Krakowa) to dobra tradycja krakowskiego zboru lu- terańskiego. Jest w tym myśl wyjścia poza kościół — nie jedynie wyjścia poza budynek, ale otwarcia się na drugiego człowieka.
R edakcja d z ię k u je ks. R o m a n o w i M ik le ro w i, p ro b o s z c z o w i p a ra fii k rakow skiej, za u m o ż liw ie n ie p rze p ro w a d z e n ia w y w ia d u w czasie w iz y ty ks. bpa Z. T rand y w K rako w ie.
n o to w a ł B ogusław Tondera
Alzacja znana o mniej znana
Ojczyzna Ä. Schw eitzera i F* Oberlina
O
Alzacji — krainie położonej pom iędzy środkow ym biegiem Renu a górami Wogezami słyszymy najczęściej przy okazji wspomnień o synu tej ziemi Albercie Schweitzerze.
O Strasburgu przeciętnie wiemy, że znajduje się tam wspaniała katedra gotycka, której sylwetka dominuje nad miastem, most na Renie i siedzi
ba Parlamentu Europejskiego i to w pobliżu części miasta przypominają
cej centrum Poznania. Natomiast słynna we Francji droga winnic alzac
kich u podnóża Wogezów (na wierz
chołkach których podczas I Wojny Światowej zginęły dziesiątki tysięcy żołnierzy, w tym wielu z terenów Ślą
ska, Pomorza i Wielkopolski), kla
sztor ś w. Otylii na wysokiej skale oto
czony kilkunastokilometrowym łań
cuchem umocnień z czasów przed
chrześcijańskich (podobnych do tych w o kół klasztoru św. K rzyża w Górach Świętokrzyskich), czy śre
dniowieczne miasto Colmar z arcy
dziełem sztuki chrześcijańskiej, zna
nym jako ołtarz z Isenheim (Isenhei- mer Altar) M. Griinewalda (1470- 1528?) lub wsie słynne z ludowej sztu
ki garncarskiej wymagają, aby je po
znać, nieco więcej czasu i dobrych przewodników.
Bezspornie jednak przybysz z Europy Środkowej chętnie odwiedzi miejsca związane z życiem laureata Pokojowej Nagrody Nobla z 1952 roku, Alberta Schweitzera. To właśnie
w m ie js c o w o ś c i K a y s e rs b e rg w G ó r n e j
A lz a c ji u r o d z ił się S c h w e itz e r
w roku 1875 w wielodzietnej rodzi
nie pastorskiej. Na krańcach tego mia
steczka do dzisiaj pokazywany jest skromny szachulcowy dom, gdzie mieszkali rodzice Alberta i gdzie mie
ści się do dzisiaj mała parafia luterań- ska oraz w ystaw a poświęcona Schweitzerowi. Bardziej znaną miej
scowością jest
G iim s b a c h , g d z ie A lb e r t s p ę d z ił w ię k s z ą c z ę ś ć
d z ie c iń s tw a
i gdzie wraz z żoną wybudował pięk
ny dom. I właśnie w domu wybudo
wanym przez Schweitzera w tej ma
lowniczej miejscowości mieści się Międzynarodowe Centrum jego imie
nia działające jako archiwum, mu
zeum i miejsce spotkań i konferencji schweitzerowskich. Obecnie Centrum prowadzone jest przez panią Sonję Poteau-Miiller. Dokładne dane o tej instytucji i wiadomości z życia orga
nizacji i towarzystw schweitzerow
skich na świecie można ostatnio pra
wie natychmiast uzyskać również poprzez sieć elektroniczną Internetu (http://www.schweitzer.org). Budy
nek jest wspaniale utrzymany i zawie
ra wiele osobistych pamiątek po twór
cy etyki poszanowania dla życia; tak
że umeblowanie i techniczne wypo
sażenie budynku pozostaje w stanie oryginalnym. Z okien budynku widać kościół w Günsbach. D źw ięk jego dzwonów odegra! dużą rolę w formo
waniu się u kilkuletniego Alberta chrześcijańskiego współczucia w sto
sunku do uciskanej lub bezmyślnie niszczonej przez człowieka przyrody.
Spacerując promenadami nad kana
łam i Renu w centrum Strasburga warto obejrzeć kościół św. Mikołaja (St. Nicolai), gdzie ks. Albert Schwe
itzer był wikariuszem i rzucić okiem na budynki starego Wydziału Lekar
skiego, gdzie studiow ał w latach 1905-1912 i ukończył medycynę, co um ożliw iło mu potem prowadzenie działalności medycznej w Lambarene (obecnie Gabon w tropikalnej Afryce).
P o s ta c ią z w ią z a n ą z A lz a c ją i w a ż n ą d la s p o łe c z n e g o
r o z u m ie n ia p r z e k a z u E w a n g e lii b y ł Jean F re d e ric
O b e rS in .
Urodził się on w rodzinie nauczycie
la gimnazjum ewangelickiego dnia
31.08.1740 roku w Strasburgu, gdzie ukończył filozofię i teologię oraz ha
bilitował się w zakresie filozofii. Od 1776 roku do końca życia (umarł w 1826 roku) był proboszczem kościoła ewangelickiego w Waldersbach w Steintal (Ban de la Roche) w wysokiej dolinie Wogezów.
O b e r lin p r ó b o w a ł o g r a n ic z y ć b ie d ę materialną i kulturową mieszkańców doliny, która wynikała ze słabego stopnia rozwoju kultury rolnej i bra
ku połączeń komunikacyjnych. Nie tylko spowodował łatwiejsze połącze
nie tej ówcześnie zacofanej okolicy z resztą kraju poprzez budowę mostów przez górskie rzeki, ale ponadto utworzył spółdzielnie rolnicze, dys
ponujące kapitałem na kredyty inwe
stycyjne, wprowadził tarasową upra
wę ziemi, nowe rodzaje ziemniaka i zachęcał do sadzenia drzew owoco
wych w ogrodach przydomowych.
Oberlin starał się też o przyciągnię
cie kapitału do doliny. Udało się to i w Steintal powstało szereg zakładów tekstylnych, które zatrudniły wiele kobiet. Jako teolog i społecznik
s ta r a ł się o e d u k a c ję lu d z i o d p o d s ta w .
U tw orzył pierwsze przedszkole w okolicy, drukował okolicznościowe pocztówki z cytatami z Biblii, a za
bawki i gry, które sam projektował dla mieszkańców w różnym wieku, pełniły zadania dydaktyczne. W tym sensie by! Oberlin prekursorem za
stosowania zabawy w postępowaniu pedagogicznym. W miejscowej wiej
skiej szkole wprowadził do progra
mu nauki przyrodnicze, realizowane między innym i poprzez wykonywa
nie przez uczniów zielników i ozna
czanie rosnących w okolicach roślin (ok. 450 gatunków). Oberlin
ja k o p ie r w s z y w e F ra n c ji s t w o r z y ł w y p o ż y c z a ln ię
k s ią ż e k
dla okolicznej ludności (biblioteki państwowe utworzono dopiero w 1860 roku). Jako jej kierownik staran
nie dobierał książki, tak aby reprezen
towały wysoki poziom edukacyjny.
Jego zasługą było też podniesienie ku ltu ry zdrowotnej społeczeństwa, poprzez wprowadzenie budownic
twa 3-kondygnacyjnego, które zastą
piło tradycyjną budowę półziemianek (często wilgotnych przez cały rok i zagrzybionych).
Będąc w A lzaqi warto więc zbo
czyć do Günsbach, Kaysersberg czy Waldersbach i zwiedzić miejsca zwią
zane z życiem Alberta Schweitzera oraz Jana Fryderyka Oberlina, aby móc osobiście przekonać się o możli
wościach konstruktywnego oddziały
wania na środowisko zaangażowa
nych społecznie indywidualności, do których można zaliczyć obu tych wybitnych synów alzackiej ziemi.
P iś m ie n n ic tw o : 1. Jahresbericht 1996. Internationales
A lb e r t-Sch w e itz e r-Z e n tru m Günsbach.
2. Leypold D., Hisler S., Moll P., Be- rhaud E.: Jean Frederic Oberlin au Ban de la Roche. Association du Musee Oberlin.
3. Schweitzer A.: Aus meinem Leben und Denken. Fischer Taschenbuch Verlag Gm bH, F ra n k fu rt am Main.
Tekst: Jacek R om a n ko w
F o to g ra fia : M a łg o rz a ta R o m a n ko w
flibwta Schweitzera
f S f f t x ® c z c i d f e ż y c i a
W
„wakacyjnym" numerze SiM przedstaw iłem w w ie lk im skrócie życie jednego z najwybitniejszych lu d zi XX wieku — Alberta Schweitzera. Obiecałem w tedy omówić szerzej schweitzerowską ety
kę, wokół której alzacki myśliciel bu
dował svvój system filozoficzno-teolo
giczny.
Etykę poprzedził Schweitzer filo
zofią kultury.
F ilo z o fia k u lt u r y s ta ła się d la n ie g o n a r z ę d z ie m
k r y t y k i
współczesnej cywilizacji zachodniej, pozwalającym na ukazanie kondycji moralnej człowieka cywilizowanego.
Swoje wywody rozpoczął myśliciel od rozróżnienia pojęć kultury i cywi
lizacji. Cywilizację definiuje jako te artefakty, przez które człowiek stara się zapanować nad przyrodą, walcząc w ten sposób o swój byt biologiczny.
C yw ilizacja pozbawiona k u ltu ry sprowadza człowieka do sfery czysto fizycznej i życia nietwórczego, kon
sumpcyjnego. Natomiast dzięki kul
turze człowiek przekracza bytowanie biologiczne. Człowiek ku ltu ry, to człowiek twórczy, umiejący kształto
wać potęgą rozumu warunki życia w sposób możliwie najbardziej celowy, to człowiek zainteresowany warto
ściami nie związanymi z życiem bio
logicznym, wartościami duchowymi.
Jednak, aby myśleć twórczo, trzeba być istotą wolną, gdyż prawdziwa twórczość jest związana z wolnością.
Tymczasem współczesny człowiek nie jest wolny, warunki bowiem, w których żyje, nie dają mu na to szan
sy . Dlatego właśnie kultura współcze
sna znajduje się w stanie upadku, a rozwój cywilizacyjny przewyższa rozw'ój duchowy człowieka, w para
doksalny sposób stwarzając zagroże
nie i dla biologicznego życia człowie
ka.
Alzatczyk wymienił
k ilk a p r z y c z y n , ja k ie p r o w a d z ą d o z n ie w o le n ia
c z ło w ie k a .
Po pierwsze kapitalistyczny system gospodarczy zmienił samodzielnego niegdyś rzemieślnika w robotnika fa
brycznego, nie mającego faktycznego wpływu na własną pracę. Pracownik nie jest podmiotem, ale przedmiotem, dodatkiem do swego stanowiska pra
cy. Praca przestaje być w tym momen
cie czynnością twórczą, eksterioryza- cją osoby w artefaktach; zostaje tylko źródłem utrzymania — redukowana jest zatem do walki o byt czyli do wymiaru fizycznego.
Życie człowieka pochłania głów
nie praca, a on przestaje być sobą. Sta
je się funkcją, jaką wykonuje w pra
cy. W czasie wolnym od pracy współ
czesny człowiek nie ma już siły zająć się czymś ambitniejszym, rozwijają
cym jego intelekt, lecz konsumuje to, co łatwe, lekkie i przyjemne.
Masowość produkcji, nacisk po
łożony na wydajność pracy, impera
tyw maksymalizacji zysków — po
wodują zwiększenie -tempa ludzkie
go życia, pośpiechu, a w ślad za tym idzie brak czasu dla innych ludzi.
Ponadto współczesność charaktery
zuje się rozwojem instytucji, zwła
szcza państwowych, które poprzez ustawy, organa kontroli uzależniają od siebie coraz bardziej jednostki, wpajając w nie ducha dyscypliny i myślenia kolektywnego. W ten spo
sób jednostka gubi swą indywidual
ność. Skłonność do kolektywizacji jed
nostki wykazuje nie tylko państwo, ale też wspólnoty gospodarcze, par
tyjne, a nawet kościelne. Skolektywi- zowana jednostka zaprzestaje poszu
kiwania prawdy o ś wiecie, lecz przyj
muje za prawdę to, co jej podsuwa upaństwowione społeczeństwo.
Wszystkie te czynniki powodują, że współczesny człowiek jest istotą zniewoloną, nie umiejącą myśleć sa
modzielnie. Nie zadaje już pytań do
tyczących jego egzystencji, jego miej
sca w świecie, jego natury.
C z ło w ie k w s p ó łc z e s n y — m ó w i S c h w e itz e r — je s t
c z ło w ie k ie m n e o p r y m it y w n y m ,
nie potrafiącym transcendować swe
go bytu. Neoprym ityw em można m anipulow ać, używ ać go jako przedmiotu, wysyłać na wojnę w imię interesów elit, zabić. Neoprymityw- ni ludzie tworzą neoprymitywną kul
turę opierającą się na bezmyślności, konkurencyjności, afirmacji przemo
cy. Konkurencyjność i przemoc są wynikiem postępującej dehumaniza
cji, utraty poczucia wspólnoty z bli
źnimi, których odczłowieczony czło
wiek postrzega jak przedmioty, sam też będąc traktowany jak przedmiot.
C z y is tn ie je r a tu n e k d la u p a d a ją c e j k u lt u r y
w s p ó łc z e s n e j?
Według Schweitzera — istnieje.
Jest nim „e tyka czci dla życia".
Schweitzer uważał, że prawdziwa etyka musi opierać się na danych naj
bardziej bezpośrednio aktach świado
mości. Człowiek zagłębiając się w swoją świadomość zauważa, że tkwi w niej poczucie jedności ze wszystki
mi istotami żywymi. Ja, człowiek, do
świadczam pragnienia swojego życia, które rozpaczliwie staram się zacho
wać. Zauważam wszakże, że takie samo pragnienie tkw i w innych lu
dziach, a także w zwierzętach. W tym pragnieniu jednoczę się z wszystki
mi istotami, które stają się dla mnie bliźnimi (istotami bliskimi). Szacunek dla swojego życia przenoszę na inne byty.
W s p ó łd o z n a w a n ie w y k lu c z a c h ę ć p o z b a w ia n ia
ż y c ia in n y c h is to t czujących. Przeciwnie: doznanie czci dla życia skłania mnie do łagodzenia bólu, cierpienia, ratowania życia lu
dzi i zwierząt. Cześć dla życia obej
muje wszakże nie tylko fizyczny wy
miar istnienia bytów, szanując bo
wiem istnienie fizyczne nie sposób nie szanować duchowej autonomii innej istoty. Zwolennik „etyki czci dla ży
cia" wyzbywa się pragnienia manipu
lacji bliźnimi, wykorzystywania ich dla własnych celów, narzucania świa
topoglądu i stylu życia: Jednostka taka zaczyna myśleć elementarnie
czyli w sposób samodzielny, zadając pytania o sens swojego istnienia w świecie, zaczyna patrzeć na świat jako pewną całość. Ludzie myślący ele
mentarnie są potrzebni zdehumanizo- wanemu światu, gdyż tylko oni są w stanie uratować ludzkość, przywra
cając jej zagubiony ludzki wym iar egzystencji.
W y z n a w c y „ e t y k i c z c i d la ż y c ia " k s z ta łtu ją w o ln e
s p o łe c z e ń s tw o lu d z i tw ó r c z y c h ,
w którym nie istnieje wyzysk i kon
sumpcjonizm.
Nie wszystkim jest wszakże jed
nakowo łatwo odkryć w sobie szacu
nek dla życia innych stworzeń, gdyż neoprymitywne społeczeństwo, w którym żyją, znieczula człowieka wmawiając mu, że współdoznawanie z innym i istotami, zwłaszcza ze zwie
rzętami, jest przejawem zbędnego sentymentalizmu. Dlatego tak trud
no jest się przyznać, iż widok zabija
nego zwierzęcia wstrząsa nami. Tym niemniej pod skorupą obojętności tkwią w ludziach pokłady empatii i jeśli tylko wydostaniemy się spod wpływów społeczeństwa neoprymi- ty wnego, narzucającego nam schema
ty myślenia, to odkryjemy prawdzi
wych siebie, naszą prawdziwą świa
domość pełną współczucia dla innych stworzeń.
Podstawowa zasada tej etyki: do
znanie jedności w pragnieniu życia, wyrażająca się słowami:
„jestem życiem, które pragnie żyć pośród życia, które pragnie żyć",
nie da się uzasadnić za pomocą sylogizmów i matematycznych do
wodów. Ponieważ etyka czci dla ży
cia opiera się na doznaniu, ma ona charakter mistyczny. Schweitzer ety
kę czci dla życia nazywał mistyką cd. na stronie 73
Czas i wieczia@ść
W
życiu liczą się tylko chwile.Czyż to pow iedzenie nie odzwierciedla mentalności Polaków?
Często uważa się, że potrafimy żyć jedynie chwilami, że obcy jest nam wysiłek codzienności. Tymczasem — jak się wydaje — współczesny świat domaga się o d nas racjonalności, trze
źwego spojrzenia i żmudnej pracy.
Człowiek powinien stać twardo na ziemi, a nie „bujać w obłokach". Za
pomnijmy więc o chwilach — oto im
peratyw czasów dzisiejszych. Być może z perspektywy gospodarki po
wyższe twierdzenie jest jak najbar
dziej uzasadnione. W życiu liczą się ty l
ko chwile — czyżby to było wyłącznie powiedzenie marzycieli i nostalgi- ków?
C o d z ie n n o ś ć : m o że to i b a n a ln e , a ie p r a w d z iw e . W rozwoju nauk humanistycznych można wskazać na różne okresy, w których akcentowały one coraz to inne cechy ludzkiej egzystencji. Ro
mantyczne odkrycie znaczenia chwi
li zostało z biegiem czasów wyparte przez pragmatyczne dowartościowa
nie codzienności. Zgodnie z takim uję
ciem, to jednostajnie upływający czas wyznacza nasze życie, a codzienność nadaje mu sens. Przyjrzyjmy się bli
żej powyższemu stwierdzeniu.
Każdy z nas mógłby wymienić tzw. „wielkie osoby", których życie podporządkowane było jakiejś „w iel
kiej idei", czy to religijnej, politycznej, czy artystycznej. To ona nadawała sens ich egzystencji. Przecież w odbio
rze społecznym zawsze było i jest to tak pociągające... Pytanie jednak brzmi: Czy i my tacy jesteśmy?
Oceniając realistycznie nasze ży
cie, musimy jednak stwierdzić, iż każ
dy z nas jest „zanurzony" w codzien
ności, wszak zawsze jakoś jesteśmy, coś robimy, innymi słowy: zawsze w jakiś sposób egzystujemy, i to egzy
stujemy przede wszystkim czynno
ściami powszednim i. Pracujemy, uczym y i b a w im y się. W szyscy mamy mnóstwo małych i dużych spraw oraz problemów. Zdobywamy pieniądze i robimy zakupy, gniewa
my się i przebaczamy, dążymy do
lepszego stanowiska i do społeczne
go uznania. Można wręcz pow ie
dzieć, iż jesteśmy tacy, jakie są spo
soby naszego życia. Powyższe jest do tego stopnia oczywiste, że aż banal
ne. Po co o tym pisać? Tak się często składa, iż to, co oczywiste, potrafi być zarazem najbardziej ukryte. Przyznaj
my się więc do faktu, że to codzien
ność w d u ż e j mierze nadaje sens na
szemu życiu.
Jednak w takim stwierdzeniu za
warta jest głęboka prawda o ludzkiej egzystencji. Słowo „codzienność" ko
jarzy się z „dniem ", z jednostką cza
su. Dzień powszedni wyznaczony jest przez godziny, a te przez minuty.
Człowiek nie tylko rodzi się, żyje i umiera, ale idzie na daną godzinę do pracy, umawia się na daną godzinę, 0 konkretnej porze je posiłki, a także zawsze o godzinie 22-ej może oglą
dać w drugim programie TVP „Pano
ramę". Mecz piłkarski trwa półtorej godziny, a lekcja szkolna czterdzieści pięć minut. Jednostajnie upływający czas określa nasze życie. Być może to 1 banalne, ale prawdziwe...
Dowartościowanie powszednio
ści jest bardzo ważnym i znaczącym wkładem dla lepszego zrozumienia ludzkiej egzystencji. Jednak w tym momencie same nasuwają się istotne pytania: Czyżby to czas był absolut
nym władcą nad nami? Czyżby tylko codzienność determinowała nasze życie?
Jak u p ły w a czas?
Jeden z najlepszych filozofów XX wie
ku, Martin Heidegger, zauważył, iż czas można pojmować na dwa spo
soby: albo jako wielkość zewnętrzną wobec człowieka, która w sposób obiektywny wyznacza jego egzysten
cję, albo jako wielkość przynależącą do ludzkiego bytu. Optował on za drugą interpretacją. To nie dlatego, iż obiektywnie istnieje czas, życie ludz
kie jest określone czasem, lecz tylko dlatego, iż sam człowiek jest bytem czasowym, istnieje czas (nie jest to na
turalnie ujęcie fizyka, lecz humanisty, który opisuje rzeczywistość nie tylko w kategoriach natury, ale przede wszystkim świadomości ludzkiej).
Powyższe odwrócenie zależności ma zasadnicze znaczenie: czas jest czasem człowieka. Owszem, w świę
cie cywilizacji XX wieku nie jesteśmy w stanie inaczej organizować swoje
go życia, jak tylko przy pomocy ja
kiejś obiektywnej i wspólnej nam mia
ry czasowej. Jednak jest to jedynie śro
dek ułatwiający zagospodarowywa
nie naszej rzeczywistości. Ten podzie
lony na równe jednostki czas ma sta
nowić jedynie pomoc dla człowieka, gdyż rzeczywistego czasu ludzkiego życia nie da się zamknąć w matema
tycznej podzialce.
B yt lu d z k i jest czasowy — oznacza to, iż czas egzystencjalny może p ły
nąć szybciej lub wolniej, co więcej, może się nawet zatrzymać. Nikom u z nas nie są obce chwile zabawy, w których czas upływał w „oka mgnie
niu" . Gdy czekamy na bardzo znaczą
cą dla nas osobę, każda minuta trwa bardzo długo, a gdy jesteśmy na do
brym filmie, dwie godziny mijają bar
dzo szybko. Skoro podzielony na go
dziny czas nie jest absolutnym wład
cą nad człowiekiem, to nasze życie jest czymś więcej aniżeli dniem powsze
dnim. Obok codzienności występują w naszym życiu święta, te wielkie i zorganizowane, jak i nasze małe i pry
watne. Człowiek potrzebuje chwil, w których czas płyną łby inaczej, w których czas byłby jego czasem, a nie
wyłącznie czasem związanym ze wskazówką zegara. Czas płynie rów no, godzina po godzinie— n ie w ą tp liw ie tak, lecz czas płynie nie tylko „sobie", ale i „d la mnie". On jest również moim czasem — to stan mojej świa
domości nadaje mu tempo.
C z a s i c h w ila .
W świetle powyższego zasadnym wydaje się stwierdzenie, iż nie tylko nasza codzienność, wyznaczana wskazówką zegara, kształtuje samo- zrozumienie człowieka, lecz również chwile, w których czas płynie inaczej.
Czym jest więc chwila?
Już w starożytności występowa
ły dwa rozumienia czasu. Pierwsze wyrażało się w pojęciu chronos. Chro
m s jest czasem formalnym, który można mierzyć i liczyć. Jest czasem, który w techniczny sposób określa naszą egzystencję. Jednak obok termi
nu chronos w języku greckim wystę
puje również pojęcie łairos, Kairos nie jest jednostajnie upływającym cza
sem, lecz znaczącym momentem cza
sowym.
W życiu człowieka mają miejsce wydarzenia o zasadniczej dla niego wadze. One wstrząsają człowiekiem i zmieniają go, a zarazem nie można ich do końca zdefiniować, gdyż za
wierają w sobie element nieuwarun- kowania. Tych chwil nie można wy
mazać z pamięci. Właściwie nie cho
dzi o fakt samego wydarzenia, ale zachwycenie i zadumę jakie ono w y
wołuje. Moment, w którym się to dzie
je, jest właśnie owym kairos. On jest określany przez „ tu " i „teraz", w którym zachodzi znaczące dla nas wydarzenie. Jego doświadczenie zo
S a lva d o r D a li, U p o rc z y w o ś ć p a m ię c i, 1931
staje podniesione w naszej świadomo
ści do rangi centralnego punktu. Moż
na wręcz rzec, iż kairos staje się „ w y pełnioną chwilą", która kształtuje in
terpretację dziejowej rzeczywistości.
Chwila ta staje się centrum naszego życia, z którego wyprowadzamy jego nowy sens i znaczenie.
C za s i w ie c z n o ś ć . Wszyscy zgodzą się co do tego, iż wieczność nie jest tożsama z czasem.
Jeżeli czas wiążemy z tym światem, to wieczność kojarzy się nam na ogól z czymś przyszłościowym, co istnie
je „po końcu świata" i „po czasie".
Czas określałby naszą wędrówkę w świecie aż do kresu życia, wieczność byłaby tym, co nastanie po przekro
czeniu owego kresu. Takie myślenie charakteryzuje się relacją następstwa:
wieczność nastaje po czasie. Spróbuj
my obecnie wyjść poza stereotypowe ujęcie wieczności, jak uprzednio wy
szliśmy poza tradycyjne rozumienie czasu.
Musimy pamiętać, iż przeciwień
stwem pojęcia wieczności nie jest po
jęcie czasu, lecz bardziej ogólny ter
m in doczesności. W związku z tym możemy zbliżyć się do zrozumienia wieczności poprzez wyeliminowanie wszystkiego, co ma charakter docze
sny i przemijający. Wieczność nie ma początku i końca, lecz jest ciągłą tera
źniejszością. Ona nie jest przemijają
ca, lecz jest pełnią bycia w nieustan
nym „teraz". Mówiąc, że coś jest wieczne, dajemy świadectwo ciągłej obecności, która nie podlega następ
stwu czasowemu. Stąd też wieczność jest odniesiona do samego Boga, jako Tego, który pozostaje w radykalnym przeciwieństwie do doczesności. Bóg jest tym, który jest. A Bóg rzeki do M o j
żesza: Jestem, któ ry jestem. 1 dodał: Tak powiesz do synów Izraelskich: „Jestem”
posłał mnie do was (2 Moj. 3,14). Czym jest objawienie Boga, jako wiecznego
„Jestem"?
Jak pisał jeden z najwybitniej
szych teologów i filozofów prote
stanckich, Paul Tillich, boże objawie
nie staje się kairos, czyli chwilą, w której wieczne wkracza w czasowe,
«'strząsa nim, zmienia i powoduje kryzys w najgłębszej podstawie ludz
kiej egzystencji. Powyższe twierdze
nie wskazuje, że w tym momencie udało się nam połączyć nasze wywo
dy dotyczące chwili i wieczności. Py
tanie brzmi więc następująco: Na ja
kiej podstawie możemy dostrzec w konkretnym przeżyciu chwili wymiar wieczności? Innymi słowy: co wska
zuje na to, iż w chwili zachwycenia i zadumy, spowodowanej wydarze
niem „ w tym świecie", dostrzegamy ingerencję Najwyższego?
W gruncie rzeczy cała teologia jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Jed
nak zamiast przytaczać kolejne argu
menty na rzecz obecności Boga w świecie, czyli na rzecz obecności wieczności w czasie, odsyła nas ona do opisu samego procesu takiej inter
pretacji. Teologia ukazuje nam bo
wiem kolo religijnego rozumienia (hermeneutyki) egzystencji: wiara domaga się rozumienia, a rozumienie wiary. Oznacza to, iż tylko w wierze jesteśmy w stanie zrozumieć do
świadczenie chwili jako ukazanie się wieczności w czasie, a zarazem tylko dzięki faktowi rozumienia tejże chwili jako objawienia się wieczności w cza
sie wiara może nadać religijny sens naszemu życiu.
C z y w ż y c iu lic z ą się t y lk o c h w ile ?
Człowiek żyje i jest determinowany doczesnością. Tym niemniej nie jest on więźniem czasu formalnego. Czas bowiem — jak to zostało stwierdzo
ne — jest przede wszystkim jego cza
sem i może płynąć szybciej bądź wol
niej. Jednak ten czas nieubłaganie pły
nie „k u śmierci". Wskazuje on na przemijający charakter tego, co docze
sne. Ten bieg czasu może zostać „za
kłócony" przez chwile, w których czas „zostaje zatrzym any"; przez chwile, które wstrząsają ludzką egzy
stencją i prowadzą człowieka do zmiany sposobu życia i rozumienia samego siebie. Jednak rozumienie doświadczenia chwili jako wkrocze
nia w czasowe tego co prawdziwie wieczne, jest dostępne tylko dla wia
ry. Nie mamy żadnego dowodu na istnienie Tego, który jest wiecznym
„Jestem". Pozostaje nam jedynie wia
ra w słowa Ewangelisty: A Słowo cia
łem się stało i zamieszkało wśród nas, i ujrzeliśm y chwałę jego... (J. 1,14). To, co m o ż e m y uczynić, sprowadza się więc do pragmatycznego i zarazem biblij
nego zawołania: Chodź i. zahacz! Może naprawdę sp w naszym życiu chwile, w których w ieczny „Jestem" ukazuje się w tym , co czasowe?
B ogusław M ile rs k i
Synodalna Komisja ds. Kobiet zwołała kolejne Forum Kobiet Lute- rańskich, które obradowało w War
szawie w Ośrodku Ewangelickim przy ul. Miodowej 21, w dniach 26- 28 września 1997 roku. Uczestniczy
ło w nim 75 kobiet z całej Jednoty na
szego Kościoła.
Tematem tegorocznego spotkania było hasło:
„W C hrystusie powołane do świadectwa".
W grupach dyskusyjnych rozwa
żałyśmy je w kontekście składania świadectwa o Bogu w domu, w pra
cy zawodowej, w Kościele i społe
czeństwie.
Z dyskusji w poszczególnych gru
pach wynikają następujące wnioski:
1) jako luteranki chcemy słowem i czynem świadczyć o Chrystusie wszędzie tam, gdzie Bóg nas po
stawił;
2) jako luteranki chcemy otwierać się na świadectwo innych chrześcijan dla budowania się w wierze i ku poznaniu innych form działania i pobożności;
3) jako luteranki chcemy coraz lepiej poznawać Biblię, aby mądrze i prawdziwie podbudowywać nasze świadectwo znajomością Słowa Bożego i gruntować się w nim;
4) jako luteranki uważamy, że każde powołanie— zarówno kobiety, jak i mężczyzny — dane jest od Boga, także powołanie do urzędu du
chownego.
Aby łatwiej nam było te wnioski realizować, prosimy Władze naszego Kościoła:
1) o dalsze życzliwe wspieranie dzia
łalności i służby, którą w ramach naszego Kościoła prowadzą kobie
ty, zarówno w ramach Synodalnej Komisji Kobiet, jak i poza nią;
2) o powołanie diecezjalnych Komisji ds. Kobiet w tych diecezjach, w których dotąd nie zostały powoła
ne;
3) o organizowanie we wszystkich diecezjach różnego rodzaju ku r
sów i wykładów biblijnych;
4) o zajęcie przez Synod naszego Ko
ścioła pozytywnego stanowiska odnośnie ordynacji kobiet w Ko
ściele Ewangelicko-Augsburskim wRP.
Ze swej strony zobowiązujemy się:
1) wspierać działania Synodalnej i Diecezjalnych Komisji Kobiet;
2) dbaćomiędzyparafialnąimiędzy- diecezjalną wymianę informacji;
3) przygotowywać i rozpowszech
niać materiały pomocne w pracy kobiet, zwiększaniu ich kompeten
cji i pogłębianiu duchowości ewan
gelickiej;
4) czynnie uczestniczyć zarówno w życiu naszych rodzimych parafii i diecezji, jak i całej Jednoty naszego Kościoła.
W Chrystusie powołane do świa
dectwa o N im na tym świecie, pole
camy nasze zamierzenia Bogu Wszechmogącemu, a w duchu sio
strzanej miłości prosimy Siostry i Bra
ci w wierze o modlitewne wsparcie i życzliwość dla naszych działań.
W arszaw a, 2 8 w rześnia 1 9 9 7 r.
WIZYTA EW ANGELICKIEGO PRYMASA NORW EGII W POLSCE
Na zaproszenie ks. Jana Szarka, Biskupa Kościoła Ewangelicko-Augsbur
skiego w RP, w dniach od 24 do 28 października br. przebywał w Polsce ks.
bp Andreas Aarflot, Prymas Ewangelickiego Kościoła Norwegii, przewodni
czący Konferencji Biskupów, wraz z małżonką.
W pierwszym dniu pobytu ks. bp A. Aarflot odbył w Warszawie rozmo
wę z ks. bp J. Szarkiem. W następne dni gość odwiedził Częstochowę, Dzię- gielów, Ustroń, Wisłę, Kraków. Złożył też hołd ofiarom b. obozu koncentra
cyjnego Auschwitz w Oświęcimiu.
W niedzielę, 26 X, ks. bp A. Aarflot wygłosił kazanie w kościele parafial
nym Zbawiciela w Bielsku.
W ostatnim dniu wizyty, w towarzystwie ks. bp J. Szarka oraz ambasado
ra Królestwa Norwegii, ks. bp A. Aarflot został przyjęty przez Prymasa Pol
ski, ks. kard. Józefa Glempa.
W rocznicę ordynacji
Ksiądz
Adam HIawiczka
W
listopadzie tego roku mija 63 rocznica ordynacji zmarłego w 1995 roku ks. Adama Hławiczki.Wielu naszym czytelnikom zna
na jest cieszyńska rodzina Hlawicz- ków, z której pochodził ks. Adam.
Ojciec jego, A nd rzej H law iczka (1866-1914) był w ybitnym działa
czem ruchu śpiewaczego i pedago
giem Seminarium Nauczycielskiego w Cieszynie. Znany jest również naj
starszy z synów Andrzeja Hławiczki
— Karol Hlawiczka, pedagog, kom
pozytor, pianista.
Adam Hlawiczka był najmłod
szym z pięciu braci — urodził się 18 X II1908 r. Po ukończeniu cieszyńskie
go gimnazjum odbył studia na w y
dziale Teologii Ewangelickiej Uniwer
sytetu Warszawskiego.
1 8 X I I 9 3 4 r. z o s ta ł o r d y n o w a n y
przez bpa J. Burschego i objął urząd wikariusza przy Parafii św. Trójcy w Warszawie. Jednocześnie kontynuo
wał rozpoczęte wcześniej studia mu
zyczne.
Wojnę, aż do zakończenia po
wstania warszawskiego, spędził w Warszawie, pełniąc funkcję adiunkta w Polskiej Parafii Ewangelickiej. W początkowym okresie wojny m ie
szkał w bursie teologów ewangelic
kich przy ul. Wierzbowej, gdzie spo
tkał też ks. K. Kotulę z Lodzi. Jesienią 1939 roku ożenił się z Haliną Szoll. Po powstaniu wyjechał z Warszawy z żoną i synkiem, i zatrzymał się na pe
wien czas w Częstochowie, a gdy skoń
czyła się wojna, przybył do Katowic.
W K a to w ic a c h e w a n g e lic y b y li b e z d u s z p a s te rz a , t o t e ż
na ic h p ro ś b ę o s ia d ł tu i zaczął organizować parafię. Został mianowany najpierw administrato
rem, a potem proboszczem organizo
wanej przez siebie parafii. Praca była
trudna, gdyż przestała istnieć dawna, zależna od Berlina parafia unijna łą
cząca wiernych wyznania augsbur
skiego i reformowanego. Wierni roz
proszyli się, a budynek kościelny za
jęli katolicy.
P o d ję to w ię c s ta r a n ia o o d z y s k a n ie k o ś c io ła , a jednocześnie ks. A. Hlawiczka orga
nizował parafię ewangelicko-augs
burską. Ukonstytuowała się Rada Pa
rafialna, która wzięła na siebie odpo
wiedzialność za gospodarkę parafial
ną. Nabożeństwa odprawiano w sal
ce konfirmacyjnej na plebanii, ale mo
gła ona pomieścić tylko 120 osób, a w Katowicach było w tym czasie około półtora tysiąca ewangelików.
Czas ten nie był wolny od różnych nieprzyjemnych epizodów. Jeden z nich tak opisuje ks. Hlawiczka: „Przy
szedł nieznany m i człowiek, pokazał jakąś legitymację i odezwał się do mnie szorstkim tonem: Co pan tu je
szcze robi? Odpowiedziałem: — Nie rozumiem tego pytania, przecież do
piero co tu przyjechałem i nigdy tu przedtem nie byłem. Na to usłysza
łem słowa:— Przecież pan jest Niem
cem, co więc pan tu jeszcze robi?
Musiałem mu pokazać moją legity
mację z Warszawy i opowiedzieć o moich wojennych przeżyciach. Wte
dy dopiero mnie przeprosił i wyszedł z pokoju".
Starania o odzyskanie kościoła zakończyły się dopiero w 1947 roku, gdy władze Kościoła katolickiego zgodziły się zwrócić budynek kościel
ny w zamian za prawo do dawnego kościoła ewangelickiego w Siemiano
wicach, w Hołdunowie i Chorzowie.
Pierwsze ewangelickie nabożeń
stwo w odzyskanym kościele odbyło się w spokojnej atmosferze, choć przy udziale sporej grupy zaciekawionych katolików, którzy przy okazji wysłu
chali kazania o pokoju i chrześcijań
skiej miłości wygłoszonego przez ks.
Hlawiczkę.
O d z y s k a n y k o ś c ió ł w y m a g a ł r e n o w a c ji i w ie lu
r e m o n tó w .
Postanowiono też wyposażyć kościół w nowy ołtarz, o wykonanie którego parafia zwróciła się do rzeźbiarza
Artura Cinciały i stolarza Jana Sztur- ca — ewangelików z Wisły. Według projektu wykonanego i zrealizowane
go przez A. Cinciałę drewmana ścia
na za stołem ołtarzowym przedsta
wiała scenę nawiązującą do nazwy Kościoła Zmartwychwstania Pańskie
go: w centralnym planie znajdowała się płaskorzeźba Zmartwychwstałe
go Chrystusa, po lewej stronie płasko
rzeźby niewiast spieszących do gro
bu, a po prawej — ucznia Jezusa, To
masza. Resztę ołtarza, duży krzyż w środku i balustrady z przodu, wyko
nał J. Szturc.
A oto jak ks. Adam Hławiczka opisuje prezentację ołtarza w Wiśle, przed przewiezieniem go do Katowic:
„...delegacja Rady Parafialnej wyje
chała do Wisły, aby zobaczyć nowy ołtarz. (...) ołtarz stał na placu przed stolarnią J. Szturca. Był piękny i oka
zały, lecz nie miał właściwego oświe
tlenia. Płaskorzeźby w drzewie mu
szą być właściwie oświetlone, w prze
ciwnym razie są jakby martwe, nie
wyraźne i nie robią wrażenia. A wte
dy właśnie niebo pokryte było chmu
rami. (...) W pewnym momencie roz
^ h .-.c Ź K .4 c . *
Ii-# w -tw „-is-tnVi yu-U T ,X .r
&
A-M <£,*.'
* 'Altu»- i t
. u W.p n u**«?**'
. . i h X f j U ’ts »'w Tć-u, A W 1 i X ? J , -
.
. t >: _ toto _ *:v&: .ę ;■ £
i / - * <3 > X i , A * * ztO* ł r f ^ A fńtc, A t * j. > t 5
<\ U , U- „>-F !
, )v<l rLł.i K 4 ^ • >' 1 / fe to to * 1 W , t - ~ ,1 - ' 7 W - « t o * w » I t f t o i I*to to ć f 4 ł f - t o t o s r i tę 4 . ^ ^ t i v
(i . -v-i to ito MW rmij ^ *’ h tmrHf A 'UW f ?- 'A ^ C A p a '
^ Ą t e x u - X t o * v u —
h - f ( £ f l i r t u d t t o - c -
M ' to ^ ł - W A , , >
- f ■■■■■■■■■
T u z y R sitzw ykftE w y d A R Z E im
stąpiły się chmury, zajaśniało słońce 1 i ołtarz nagle ożył. Pojawiły się świa
tła i cienie {...). Wtedy dopiero zoba
czyliśmy, jak wygląda ołtarz w peł
nym blasku światła."
Ołtarz ten zainstalowano w kato
wickim kościele w 1949 roku.
Z kolei w 1955 roku przeprowa
dzono w kościele remont organów.
Ks. A d a m o w i H ła w ic z c e u d a ło się s tw o r z y ć w K a to w ic a c h p r ę ż n ą p a ra fię . Potrafił skupić wokół siebie rozpro
szonych ewangelików, czujących się niepewnie w nowej, powojennej sytu
acji społeczno-politycznej. Pracował w tej parafii ponad 30 lat, do 1978 roku. Wierni wspominają go jako od
danego duszpasterza i doskonałego kaznodzieję. Ks. Tadeusz Szurman, który jest proboszczem Parafii kato
wickiej od 1993 r., tak pisze o Nim:
„M ów ił krótko przepięknym literac
kim językiem. Każde kazanie było wzorem kaznodziejstwa." W ydaw
nictwo „Augustana" wydało zbiór kazań ks. Adama Hławiczki pt. „Pan zmartwychwstał", a jedno z kazań, które nie znalazły się w tym zbiorze, ukazało się w październikowym nu
merze „Słowa i Myśli".
Z okazji 60. rocznicy ordynacji, która przypadała w 1994 r., wydany został folder poświęcony działalności ks. H ław iczki (opracowany przez prof. A. Dygacza).
Rok wcześniej, w czerwcu 1993 roku, parafia katowicka w uznaniu za długoletnią pracę zorganizowała ks.
Adamowi Hławiczce jubileusz w 85.
rocznicę urodzin.
Sam ks. Hławiczka opisuje tę uro
czystość w liście do znajomej:
(patrz obok — str. 8)
Ks. Adam Hławiczka zmarł 18 I 1995 roku i został pochowany w Cie
szynie na cmentarzu przy ul. Biel
skiej. Ale pamięć o nim i owoce jego ofiarnej pracy duszpasterskiej prze
trwają jeszcze długo.
O p ra c o w a ła E.Sz.
W o p ra c o w a n iu w y k o rz y s ta n o n ie p u b lik o w a ny tekst ks. A. H ła w ic z k i pt.: „K ilk a w sp o m n ie ń z h is to rii Parafii E w a n g e lic k ie j w K a to w ic a c h w p ie rw szych la ta ch po w o jn ie ,", a także w s p o m n ie n ia o ks, H ła w ic z c e z a m ie s z c z o n e w
„Z w ia s tu n ie " (4/95), „E w a n g e liku P szczyńskim "
(2 /9 5 ,3 ^ 1 /9 6 ), „G ło s ie Z ie m i C ie s z y ń s k ie j" (6/
95) i w „In fo rm a to rz e " P ara fii E w .-A u g . w C ie szynie (111, IV /9 5), o ra z in n e m a te ria ły na de sła
ne p rze z p a n ią W a n d ę H ła w ic z k ę .
Ze wspomnień ks. Adama H ław iczki Pewnego dnia dzwonił do mnie ksiądz kolega i prosił mnie, abym go zastąpił na pogrzebie. Gdy przyby
łem na wskazane miejsce zobaczyłem dom żałoby, który stał na otwartym polu z dala od drogi. Przed domem znajdowało się podwórze otoczone płotem. Na miejscu stał już karawan i czekała para spokojnych koni. Gdy zakończyła się pożegnalna uroczy
stość w domu, uczestnicy pogrzebu zgromadzili się na podwórzu, a lu
dzie niosący trumnę wyszli z domu i zbliżali się do karawanu. W momen
cie gdy tramna dotknęła karawanu, konie jak oszalałe zerwały się z miej
sca i galopem popędziły przed siebie.
W całkowitym zaskoczeniu i zdumie
niu patrzyliśmy na karawan, który podskakiwał na grudach ornej ziemi.
Co się stało? Co było powodem tego zdumiewającego zachowania się z reguły spokojnych koni? — Dalsza część pogrzebu odbyła się bez kara
wanu i koni. Ludzie musieli nieść trumnę na ramionach aż do grobu.
Po pogrzebie zaproszony zosta
łem do domu żałoby i miałem wtedy okazję dowiedzieć się o pewnych szczegółach z życia zmarłej staruszki.
Jeden miał związek z końmi. Zmarła miała wnuka, a ten pragnąc babci sprawić przyjemność zaproponował jej przejażdżkę bryczką, do której za
przęgnięta była para koni. Zbyt bra
wurowa jazda zakończyła się fatalnie.
Bryczka przewróciła się, a babcia wypadła z niej i potłukła się boleśnie.
Wtedy powiedziała znamienne sło
wa: „Już nigdy nie wsiądę do powo
zu, do którego zaprzęgnięte będą ko
nie".
*
Kiedyś wezwany zostałem do szpitala gruźliczego, w którym prze
bywał ciężko chory młody człowiek.
Gdy wszedłem do szpitala poprosiła mnie siostra oddziałowa do swego pokoju i opowiedziała m i o niezwy
kłym przeżyciu, które poruszyło cały oddział. Wspomniany młody czło
w iek u m a rł nad ranem, lekarze stwierdzili śmierć i kazali zmarłego umieścić w pokoju przeznaczonym dla świeżo zmarłych. Po kilku godzi
nach z pokoju tego odezwał się dzwo
nek. Gdy siostry w największym na
pięciu pobiegły tam i stanęły koło łóż
ka, usłyszały słowa: „Wezwijcie do mnie księdza i moją matkę". Po tym, co od siostry usłyszałem, z dużym wewnętrznym skupieniem stanąłem w pokoju młodego człowieka, a ten z niezwykłą powagą powiedział: „Ja już byłem u Pana Boga, ale On pozwo
lił m i wrócić, abym mógł się pożegnać z matką". Gdy opuściłem szpital przyszła matka i pożegnała się z sy
nem. Wkrótce potem śmierć ostatecz
nie przerwała nić jego życia.
*
Innym razem wezwany zostałem z posługą duszpasterską do szpitala w pobliżu Katowic. Tu siostra oddzia
łowa opowiedziała mi, co stało się przed chwilą. W sali szpitalnej leżało kilku chorych, a wśród nich znajdo
wał się człowiek, który był bliski śmierci. Oczy miał zamknięte, ręce bez ruchu spoczywały na kołdrze.
Nagle chory zerwał się i w najwięk
szym przerażeniu zaczął patrzeć przed siebie. Ręce jego zaczęły poru
szać się nerwowo, a oczy szeroko otwarte wyrażały nieopisany lęk i wewnętrzne wzburzenie. Gdy siostra szpitalna podbiegła do chorego i za
dział zmienionym głosem: widzę sza
tana! Siostra wtedy uklękła i zaczęła się modlić, a chorzy znajdujący się na sali powtarzali słowa modlitwy. Pod w pływ em słyszanych słów chory wstrząśnięty koszmarnym widze
niem zaczął się powoli uspokajać.
Przerażenie ustąpiło z jego twarzy, na której pojawił się błogi uśmiech pe
łen wewnętrznego szczęścia. Powie
dział: szatan odszedł, widzę Jezusa Chrystusa! To zdarzenie było punk
tem zwrotnym w chorobie tego czło
wieka. W krótce opuścił szpital i wrócił do domu.
* * *
W d zisiejszych czasach często na
w e t tam , g dzie ży w a je st w iara w Boga i w Chrystusa, d o istnienia szatana lu d zie odnoszę się sceptycznie. A le też szatan n ie często ukazuje się bezpośre
d n io , tak ja k w z d a rz e n iu opisanym p rz e z ks. H ła w icz kę .
Inne o b ja w y i sposoby je g o d zia ła n ia, o ra z fo rm y w a lk i z n im opisu je na podstaw ie dośw iadczeń z własnej prak
ty k i z n a n y egzorcysta d ie c e z ji rzym skiej, ks. G abriele Am orth, w książce p t :
„ W yznania egzorcysty", w ydanej w ję z y k u p olskim p rzez Edycję Św iętego Paw ła (C zęstochow a 1997, str. 224).
| J I | |