• Nie Znaleziono Wyników

Słowo i Myśl. Przegląd Ewangelicki. Miesięcznik Społeczno- Kulturalny, 1997, nr 11

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Słowo i Myśl. Przegląd Ewangelicki. Miesięcznik Społeczno- Kulturalny, 1997, nr 11"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

ISSN 0 8 6 0 8 4 8 2

PRZEGLĄD EWANGELICKI

NliESiĘCZNik SpołECZNO<kullURAlNy

(2)

H e n r y k G z e m b o r

z k s ią ż k i D roga poza śm ierć

N ie b o i z ie m ia p rz e m in ą , ale S ło w a M o je n ie p rz e m in ą .

Mc. 24,35

D a łe m c i n a jp ię k n ie js z y k w ia t z m o je g o ogrodu.

P o sta w iła ś g o w w azonie i c ie s z y ł tw o je oczy, M ó w ił j a k p ię k n e je s t życie, ja k p ię k n y je s t świat.

A le k tó re g o ś dnia znalazłaś p ła t k i k w ia tu o b o k wazonu.

P rz e m in ę ło je g o życie, sko ń c z y ło się je g o p ię k n o . P o s z liś m y na spacer w rozgw ieżdżoną noc,

P o d z iw ia liś m y g w ia z d y i księżyc.

W y b ra liś m y je d n ą m ałą gw iazdę, z n a k w iecznego trw ania, A le ona n a g le p o le c ia ła w dół, do nas,

S p ły n ę ła ś w ie tla n y m deszczem, zgasła.

P o d z iw ia liś m y w ytrz y m a ło ś ć s k a ł w w yso kich górach.

U s ie d liś m y na s a m o tn e j skale, z a d u m a n e j n a d przepaścią.

P o w ie d z ie liś m y sobie, że ona p rz e trw a w szystko A razem z n ią p rz e trw a i nasza m iłość.

P o latach w ró c iłe m sam do s k a ły n a sze j m iło ś c i.

J u ż j e j tam n ie ma

ru n ę ła w przepaść.

N ie m a te ż n a sze j m iło ści, je s te m sam otny.

S zuka m śla d ó w tw o ic h stóp na m o rs k ie j p la ż y

darem nie.

C zekam na c ie b ie tam, g d z ie się s p o tk a liś m y

darem nie.

N a s ta w ia m uszu, b y usłyszeć tw ó j g lo s

darem nie.

U c ic h ły słowa, wygasło uczucie, z a ta rte z o s ta ły w spom nienia.

N ie zatrzym asz czasu, p rz e m ija n ia , śm ierci.

W ię d n ie k w ia t, g w ia zda spada z nieba, k ru s z y się skała.

P rz e m ija ziem ia, p rz e m ija n ie b o

ś w ia t d ąży do sw ego kresu.

P ozostaje ty lk o i trw a B ó g i Jego S ło w o

I ty lk o to, co z b u d u je sz na B ożym S ło w ie i B o ż e j m iło ś c i

p ozostanie W w ie czn ym B ożym S ło w ie je s t i nasza wieczność.

Z e św ia te m p rz e m in ie m y , ale z B o g ie m trw a ć b ę d z ie m y w iecznie.

(3)

SŁO W O MYŚL’

W n u m e rz e :

Jesteśm y

Tym , któ rzy o d e szli... 1 O tw o rz y ć się na drugiego c z ło w ie k a

W y p o w ie d ź k s ię d z a b is k u p a Z d z is ła w a T r a n d y 2

Jacek R o m a n k o w

A lz a c ja znana

i m niej znana________ 4_

R a fa ł M a r c in L e s zczy ń sk i

A lb e rta S chw eitzera etyka czci d la ż y c ia 5

B o g u s ła w M ile rs k i

Czas i w ie czn o ść_____6_

D o k u m e n t k o ń c o w y V I O g ó ln o p o ls k ie g o F o ru m

festeśmy

K o b ie t lu te r a ń s k ic h 7

W i z y t a e w a n g e lic k ie g o P ry m a s a N o r w e g ii 7

W r o c z n ic ę o r d y n a c ji

K siądz

A d a m H ła w ic z k a

n

T rz y n ie z w y k łe w y d a rz e n ia

Z e w s p o m n ie ń

ks. A . H ła w ic z k i

9

P io tr K u b a la

Erosnet c z y se x la n d 1 0

N a p ó łc e z k s ią ż k a m i

D a r w ia r y i p o z n a n ia 1 1

Z a m ia s t k a te c h iz m u

G rz e c h _____________

1 2

M ik o ła j K o z a k ie w ic z

P o c h ó w k i___________ 1 2

X X IX O g ó ln o p o ls k i Z ja z d M ło d z ie ż y E w a n g e lic k ie j

Z n a le ź ć m ie js c e_____ 1 4

P ro m o c je

U jrz e ć ś w ia tło c ie n ie 1 4

T y m ,

k tó r z y o d e s z li..*

K o n k u rs 1 7

P rz e g lą d c za s o p is m 1 8

N asza o k ła d k a :

A . D ü r e r ( 1 4 7 1 - 1 5 2 8 ) W z ó r chrze ścija ńskiej ś m ie rc i

(Ze z b io r ó w B ib lio te k i J a g ie llo ń s k ie j)

L

istopad z natury swojej jest mie­

siącem skłaniającym do poważ­

nych refleksji, zadumy i smutku. Co­

raz krótsze dni, jesienna szaruga, bez­

listne drzewa, liście roznoszone przez wiatr, pochmurne niebo i deszcz pa­

dający z beznadziejną jednostajnością

— nieuchronnie przynoszą myśl o przemijaniu, odchodzeniu, śmierci...

Do tego dochodzi zwiastowanie Świę­

ta Zmarłych i ostatnich niedziel roku kościelnego: zwiastowanie o przemi­

janiu, niemożności wyrwania się z kołowrotu przemijania i niemożności uniknięcia śmierci, zwiastowanie o zbliżającym się końcu ludzkiego ży­

cia, także naszego życia i końcu całe­

go świata; zwiastowanie o Sądzie Ostatecznym, zbawieniu lub potępie­

niu, przemianie doczesności w wiecz­

ne życie lub wieczną śmierć...

Częściej niż w innych miesiącach powracamy myślą do tych, którzy odeszli, odeszli tam, skąd już się nie wraca; nie wraca się do świata zajęte­

go ciągłą krzątaniną, troską o dziś i o jutro. Oni już dotarli do swego kresu, znaleźli odpoczynek, spokój i ciszę.

W listopadowy czas ciągnie nas do miejsc ich spocznienia, na cmentarze

—- miasta umarłych... Stajemy w za­

dumie przy grobach swoich bliskich.

Odzywa się znowu serdeczny ból po ich stracie, odczuwamy pustkę w ser­

cu i w życiu, po tych, którzy odeszli.

W oczach pojawiają się łzy... Płacze­

my nad własnym losem, bo przecież nas czeka to samo. Oni nas tylko w y­

przedzili, ale my idziemy tą samą drogą, którą oni już doszli do końca.

Niejeden ma już opłacone miejsce na cmentarzu, a są i tacy, którzy ka­

zali wypisać swoje dane na tablicy

nagrobnej i brak na tej tablicy tylko tej ostatniej daty — daty śmierci...

Powraca, wciąż powraca to jedno pytanie: Cóż pozostaje po człowieku, po niezliczonym tłumie tych, którzy odeszli? Czy tylko garstka prochu i napis na płycie nagrobnej? Czy tylko ludzka pamięć, niepewna i zawodna?

Czy śmierć jest końcem ostatecznym i nieodwracalnym, czy też można mieć nadzieję na dalszy ciąg czy nowy początek? Czy światła zniczów nagrobnych rozświetlające mrok wie­

czoru Święta Zmarłych są tylko błęd­

nymi ognikami czy też są znakami nadziei, sięgającej poza ciemności grobu i śmierci?

Po wielu cmentarzach nie pozo­

stało już śladu. Zniknęły pomniki i płyty nagrobne, zapadły się groby, porosły trawą, zniknęły pod krzewa­

m i i drzewami. Już tylko najstarsi pamiętają, że przy kościele bądź w obecnym parku był kiedyś cmentarz.

Ci, którzy odeszli i tam zostali pocho­

wani, już zostali całkiem zapomnia­

ni. Zresztą nie tylko oni. Na każdym cmentarzu znajdziemy groby zapu­

szczone, groby tych, o których zapo­

mniano... Inna rzecz, że w niektórych rodzinach około 1 listopada wraca pamięć o tych, którzy odeszli. Zapo­

mniane i niepielęgnowane przez cały rok groby są odnawiane i ozdabiane w Święto Zmarłych...

Pamięć ludzka ma to do siebie, że nie wszystko i nie wszystkich pamię­

ta. Dziwne też rzeczy dzieją się z nią czasami: Zmienia przeszłość, jednym zmarłym dodaje zalet innym wad, jednych wynosi — innych usuwa w cień.

Różne bywają po temu powody:

osobiste, polityczne, kościelne...

Przy tym tylko nieliczni mogą naprawdę liczyć na to, że zostaną za­

pamiętani przez następne pokolenia.

Niewiele znaczą zapewnienia:

Będziemy zawsze pamiętać, nie zapo­

mnimy tych, którzy od nas odeszli.

M y przecież zapominamy. Zaciera się w pamięci wizerunek tych, którzy odeszli, zapominamy jacy byli, zapo­

minamy, że w ogóle byli. Idziemy alejkami cmentarnymi. Coraz więcej przy nich z każdym rokiem grobów ludzi, których znaliśmy. I coraz tru­

dniej przypomnieć sobie tych, którzy odeszli.

A jednak spotkanie z tymi, którzy odeszli, w listopadow y dzień na cmentarzu— w mieście umarłych, nie kończy, a przynajmniej nie musi się kończyć rezygnacją i beznadziejno­

ścią. Wszak w obliczu grobów i pa­

nowania śmierci Jezus Chrystus ogła­

sza: Byłem umarły, a oto żyję. Ja mam klucze Piekła i śmierci... Ja żyję i wy żyć będziecie...

Jest Ten, który nie zapomina ni­

kogo. N ie zapomina także tych, którzy odeszli. N ikt i nic nie wykreśli ich z Bożej pamięci. Bóg będzie pa­

miętał, choćby nawet najbliżsi i naj­

wierniejsi, zapomnieli. Ale Bóg nie tylko pamięta, ale także zmienia rze­

czywistość, łamie moc śmierci, kła­

dzie kres jej panowaniu i prowadzi do nowego życia, i to życia wiecznego, tych, którzy odeszli z tego świata, za­

kończyli swe doczesne życie.

Stąd listopadowe zwiastowanie nie tylko przeraża przypomnieniem o przemijaniu i śmierci, ale także do­

daje odwagi i rodzi nadzieję przez zwiastowanie o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym.

ks. H e n ry k C ze m b o r

(4)

osób i w Lublinie około 50. Widać co prawda sporą fluktuację — wynika ona głównie z kontraktowego charakteru pracy Koreańczyków, ale rozwój kon­

taktów gospodarczych zapowiada dynamiczny wzrost ilościowy tego środo­

wiska. Ci ludzie potrzebują wspólnoty, spotykania się nie tylko w narodo­

wym, ale i w wyznaniowym własnym środowisku. Jednak w aktualnym sy­

stemie prawnym nie mogą funkcjonować jako niezależny zbór, posiadający osobowość prawną. Zaś bez osobowości prawnej nie mogą np. zakupić bu­

dynku, w którym mogliby prowadzić normalną pracę — studia biblijne, kate­

chezę dzieci. Dziś spotykają się w sali synodalnej Kościoła Ewangelicko-Aus- burskiego i w warszawskiej parafii luterańskiej przy ul. Puławskiej. W związ­

ku z tą sytuacją zbór koreański złożył wniosek o przyjęcie do Kościoła Ew.- Reformowanego. Pracujemy nad rozwiązaniem tego mełatwego problemu.

...i o zborze chińskim <,

Historia zboru chińskiego jest trochę inna.

Grupa Chińczyków zaczęła prowadzić pracę misyjną w swoim środowi­

sku i około dwa i pół roku temu zwróciła się do nas z prośbą o umożliwienie ( im odbywania spotkań w naszej warszawskiej parafii, na co wyraziliśmy zgo­

dę. Trzeba przyznać, że swoją pracę misyjną prowadzą mądrze i umiejętnie.

Zaczęli pracę od grupy 6-8 osób, w tej chwili na ich spotkaniach bywa od 30

OTWORZYĆ SIĘ N A

DRUGIEGO CZŁOW IEKA

W y p o w ie d ź k się d z a Z d zisław a T ra n d y

B is k u p a K ościoła E w a n g e lic k o -R e fo m o w a n e g o w RP P rzew odniczącego K ra jo w e g o K o m ite tu B ib lijn e g o w Polsce

dla czasopisma „S ło w o i M y ś l" — K ra k ó w , dm 21o09„1997 r.

O Św iatow ym Aliansie K ościołów Reform owanych Światowy Alians Kościołów Reformowanych działa od 1875 roku i jest najstarszym związkiem wyznaniowym. Zrzesza około 70 milionów wiernych.

Nie obejmuje jednak wszystkich Kościołów Refornowanych — część pozosta­

je na uboczu, ale wśród nich są takie, które przygotowują się do wstąpienia do ŚAKR.

Kościół Ewangelicko-Reformowany w Polsce jest członkiem ŚAKR od okre­

su powojennego. Nasze członkostwo daje nam przede wszystkim poczucie bycia w rodzinie Kościołów Reformowanych. Dla niedużego Kościoła świa­

domość, że nie jesteśmy sami, że są w Europie i w innych, dalszych częściach świata znacznie większe rzesze ewangelików reformowanych, jest bardzo ważna. Mamy z nimi bliskie kontakty — bilateralne, czy też przy okazji zgro­

madzeń regionalnych i światowych. Te ostatnie odbywają się co siedem lat w różnych częściach świata. Ostatnie odbyło się w Debreczynie na Węgrzech (8-20 V III 1997 r.), a poprzednie w Seulu, w Korei.

Ważne jest, że Zgromadzenia odbywają się w różnych krajach i różnych częściach świata. To promuje Kościoły organizujące Zgromadzenia, a rodzina Kościołów Reformowanych daje się poznać w wielu częściach globu. Między innymi dlatego coraz intensywniej słyszy się głos Kościołów, które były do­

tąd mało widoczne — np. Kościołów afrykańskich czy azjatyckich. Warto wspomnieć, że w Debreczynie Prezydentem ŚAKR wybrany został Tajwań- czyk Chan Seng Song. Azjaci stanowią bardzo dynamiczną część naszej orga­

nizacji. Wyraźnie dostrzec można coraz większą aktywność i wzrost roli Ko­

ściołów chrześcijańskich, w tym prezbiteriańskich, w krajach Trzeciego Świa­

ta i w tych znanych jako „tygrysy gospodarcze". To bardzo istotne, że nie tylko Europa i Ameryka...

Myślę, że z tym m in . wiąże się wybór tematu tegorocznego Zgromadze­

nia Światowego - „ZERWIJCIE WIĘZY NIESPRAWIEDLIWOŚCI".

Pamiętać trzeba, że w Kościołach Reformowanych bardzo silnie daje się odczuć potrzebę wypowiadania się na tematy dotyczące życia społecznego.

Wiadomo, ile niesprawiedliwości jest po dziś dzień na świecie, w jakich dzie­

dzinach daje ona o sobie znać. Chodzi nie tylko o systemy totalitarne, ale głów­

nie o stosunki między ludźm i— polityczne, etniczne, sytuację kobiet czy dzieci.

Właśnie, wykorzystywanie seskualne dzieci, turystyka seksualna — to wszy­

stko są zjawiska, o których trzeba mówić, nie można tego przemilczeć, uda­

wać, że to nas nie dotyczy.

O zborze koreańskim w Polsce

O tym, jak blisko jesteśmy świata, niech świadczy sprawa zboru koreań­

skiego, który istnieje w Polsce od kilku lat. Gromadzi w Warszawie około 200

do 70 osób. Również oni, podobnie jak Koreańczycy, chcą działać w określo­

nych ramach organizacyjnych, chcą prowadzić normalną pracę i to skłoniło ich do złożenia wniosku o przyjęcie do KER.

O precedensie historycznym

Koreańczycy i Chińczycy w naszym Kościele to poważny problem: odręb­

ność kulturowa, bariera językowa. Ale to trzeba pokonać. W XVIII i XIX wie­

ku na teren Polski przybyli bracia czescy, którzy znaleźli w naszym Kościele opiekę — z korzyścią dla nich i dla Kościoła. W okresie międzywojennym zaś powstał Ukraiński Kościół Reformowany, który działał w ramach KER w Pol­

sce, zachowując daleko idącą niezależność.

Precedensy historyczne więc już mieliśmy, teraz poszukujemy prawnych.

O ruchu ekum enicznym

Kościoły Ew.-Reformowane uczestniczą w ruchu ekumenicznym od mo­

mentu rozbudzenia potrzeby bliższej współpracy między Kościołami. W Pol­

sce KER już w okresie międzywojennym uczestniczył w kontaktach ekume­

nicznych. Był jednym z animatorów tego ruchu w naszym kraju. Gdy podczas okupacji w 1942 roku powstała nieofiq'alnie Rada Kościołów, gdy w 1946 roku powołana została do życia Chrześcijańska Rada Ekumeniczna (2 lata przed powstaniem ŚRK w Genewie), to wśród założycieli byli duchowni KER.

(5)

Pierwsze lata powojenne, to okres intensywnej pracy ekumenicznej pod przewodnictwem ks. Zygmunta Michelisa. Ekumeniczne Tygodnie Modlitwy, wiele spotkań — także dyskusyjnych, wydawanie miesięcznika „Kościół Po­

wszechny", wydanie „Śpiewnika Kościoła Powszechnego" (do dziś używa­

nego w KER) — to tylko niektóre z inicjatyw ówczesnej Rady Ekumenicznej.

Pierwszy Ekumeniczny obóz młodzieży odbył się w 1947 roku w Bardo Ślą­

skim (uczestniczyłem w nim).

W początkach lat 50-tych działalność ekumeniczna z powodu sytuacji politycznej i nacisków ze strony czynników rządowych bardzo przygasła, by znów rozwinąć się pod koniec lat 50-tych, po słynnym „październiku".

Był to okres intensywnej pracy Polskiej Rady Ekumenicznej, ale także bi­

lateralnych stosunków między Kościołami... Powstała chociażby Młodzieżo­

wa Rada Ekumeniczna, Komisja Wychowania Chrześcijańskiego, Komisja Pracy Kobiet, Katechetyczna, Ewangelizacyjna — wszędzie tam i my byliśmy.

Ks. bp Jan Niewieczerzał był przez 15 lat cenionym w Polsce i zagranicą Pre­

zesem PRE (1960-1975).

Niezależnie od pracy w Radzie, rozwijała się współpraca między poszcze­

gólnymi Kościołami. Ta współpraca istniała od wieków i istnieje nadal.

Ewangelicy reformowani są często członkami parafii luterańskich — tam, gdzie nie ma naszych zborów: Kraków, Gdańsk, Szczecin, Gorzów, Poznań

— to najlepsze przykłady.

Formalnie sprawa ta została rozstrzygnięta w 400 lecie Ugody Sandomier­

skiej, w 1970 roku, kiedy to Synody Kościoła Ew.-Reformowanego i Kościoła Ew.-Augsburskiego wydały odezwę wzywającą do dalszej współpracy i ofi­

cjalnie potwierdzającą istniejącą od lat wspólnotę kazalnicy i sakramentów.

Od wielu lat istnieją też bliskie kontakty Kościoła Ew.-Reformowanego z Ko­

ściołem Ew.-Metodystycznym, co również zaowocowało wydanym w 1991 roku oświadczeniem o wspólnocie kazalnicy i sakramentów.

Ruch ekumeniczny daje poczucie wspólnoty, pomimo różnic protestanty­

zmu, prawosławia i strokatolicyzmu. Możemy się wzajemnie wspierać, uczyć się od siebie, przygotowywać się do realizacji zadań, które istnieją wokół nas.

Nauczyliśmy się wspólnie przezwyciężać problemy. Ważne jest tu nie tyle wsparcie materialne, ile moralne. Przekonaliśmy się, że stanowimy wspólno­

tę Kościołów.

Istotna jest też możliwość wspólnego występowania wobec władz pań­

stwowych w takich sprawach jak: konstytucja, religia w szkołach, regulacje prawne poszczególnych Kościołów.

Mogę powiedzieć, że w zamian za to poczucie wspólnoty, Kościoły oferu­

ją PRE swój potencjał wartości, swoich ludzi i to tych pełnych inwencji.

O K rajow ym Kom itecie T ow arzystw a B iblijnego w Polsce Przewodniczącym Krajowego Towarzystwa jestem od niedawna.

Staram się przede wszystkim kontynuować to, co dobrego zostało rozpo­

częte. Towarzystwo działa od kilku lat, kontynuując i rozwijając prace prowa­

dzone przez wiele dziesięcioleci przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne w Polsce. Chociaż to dawne Towarzystwo nie było organizacją eku­

meniczną sensu stricto, to jego działalność miała w dużym stopniu charakter ekumeniczny: Towarzystwo wydawało Pismo św. i jego części dla potrzeb wielu Kościołów oraz dla współpracy ekumenicznej. Ponadto organizowało i finansowało pracę tłumaczeniową Pisma św. Już przy pracy nad tzw. dyna­

micznym przekładem Nowego Testamentu można mówić o ekumenicznej współpracy, ale jeszcze bez udziału Kościoła Rzymsko-Katolickiego.

Po powstaniu Krajowego Komitetu Towarzystwa Biblijnego wystąpiono z inicjatywą dokonania przekładu ekumenicznego Biblii — włączyło się w ten trud 12 Kościołów, które są członkami Krajowego Komitetu, w tym Kościół RK. Inicjatorem i motorem tej pracy jest Dyrektor Towarzystwa, pani Barbara Enhols-Narzyńska. Owocem tej pracy są już dziś wydane Ewangelie wg św.

Marka i wg św. Mateusza. Przy tego rodzaju przekładzie można mówić o swoistym kompromisie międzywyznaniowym, który jest wynikiem sięgnię­

cia do istoty rzeczy. Czy zadowoli to wszystkich? — mogą paść głosy kry­

tyczne, ale mogą one dotyczyć tylko ułomności ludzkiej interpretacji Słowa

Bożego, a nie istoty rzeczy. Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie mają swoje upodobania: znam takie osoby, którym do dziś najbardziej odpowiada Biblia Gdańska, której język, jak twierdzą, aczkolwiek archaiczny, jest szczy­

towym osiągnięciem sztuki przekładu. Ja posługuję się w swej pracy najchęt­

niej Biblią wydaną przez Brytyjskie Towarzystwo w 1975 roku, ale często się­

gam też po Biblię Gdańską, a także Biblię Tysiąclecia.

Wspomnę, że KKTB zainicjował organizowanie w maju święta Biblii (9 maja) i dni biblijnych. Znajduje to coraz większy oddźwięk — nabożeństwa, spotkania, wykłady, koncerty — to naprawdę cieszy.

Słyszę czasem głosy, że formuła tego rodzaju działalności przeżyła się, że organizowanie choćby Tygodnia M odlitw y o Jedność Chrześcijan nie spełnia już tej roli, co dawniej. Ja się z tym nie zgadzam. Uważam tę działalność za bardzo istotną. Gdy myślę o twarzach wiernych (zwłaszcza w kościołach rzym­

sko-katolickich) zainteresowanych, ale i zadowolonych, gdy w ich kościołach stoją koło siebie duchowni różnych wyznań i zgodnie głoszą Słowo Boże i razem się modlą — to wiem, że nie wolno przestać.

O Kościele

Ew angelicko-R eform ow anym

Jesteśmy małym Kościołem, ale naszym zdaniem — potrzebnym. I my i inne mniejszości wyznaniowe mogą być widoczne, a głos nasz i ich usłysza­

ny, gdy w odpowiedniej chwili i w odpowiedniej formie zostanie wyartykuo- wany. Przypomnę, że zajmowaliśmy stanowisko i wydawaliśmy oświadcze­

nia w sprawach takich jak: zjednoczenie Niemiec, wybijanie się Litwy na nie­

podległość, tragedia holokaustu, problemy Polaków z Syberii i Kazachstanu, nauka religii w szkołach, czy aborcja.

Ta działalność w sprawach poza-kościelnych tworzy na zewnątrz pozy­

tywny obraz KER. Mamy naturalnie problemy, głównie wewnętrzne. Wspom­

nę o śmierci ks. ks. B. Trandy i J. Stahla. To nieodżałowana strata. Zubaża ona nasz Kościół.

Występują także poważne problemy natury finansowej. Wynika to z ogromnego rozproszenia Kościoła, braku samodzielności finansowej zborów.

Zmieniły się także realia gospodarcze. Korzystny wizerunek Polski na arenie światowej oraz bardzo duże potrzeby krajów postradzieckich (np. Rumunia, Białoruś, Ukraina) utrudniają nam uzyskanie pomocy zagranicznej. Rozumie­

my dobrze, że dziś intensywna pomoc musi być kierowana do innych krajów.

Skłania to nas do poszukiwania własnych źródeł finansowania działalności Kościoła.

Wobec tych trudnych spraw, tym bardziej cieszą sukcesy. Mamy większą ilość duchownych, co pozwala na zapewnienie lepszej opieki nad członkami naszego Kościoła i przynosi lepsze efekty pracy.

Nie do przecenienia jest tu także praca zboru bełchatowskiego, istniejące­

go zaledwie 15 lat i powstającego tam Ośrodka Profilaktyki i Rozwoju Osobo­

wości pod kierownictwem ks. Marka Izdebskiego. Gwałtowny rozwój prze­

mysłu na tym terenie i duża ilość ludności napływowej wywołały problemy związane z społeczną i kulturową dezintegracją. Naprzeciw temu wyszliśmy wspólnie z grupą psychologów i terapeutów, przy bardzo przychylnym sto­

sunku władz miasta do tej inicjatywy. Nabożeństwa, spotkania, konferencje, wykłady — to powoduje, że kościół otwierać się będzie tutaj nie tylko w nie­

dzielę.

O spotkaniu w Krakowie

Nabożeństwa ekumeniczne na starym cmentarzu kalwińskim w Łucza- nowicach (dziś dzielnica Krakowa) to dobra tradycja krakowskiego zboru lu- terańskiego. Jest w tym myśl wyjścia poza kościół — nie jedynie wyjścia poza budynek, ale otwarcia się na drugiego człowieka.

R edakcja d z ię k u je ks. R o m a n o w i M ik le ro w i, p ro b o s z c z o w i p a ra fii k rakow skiej, za u m o ż liw ie n ie p rze p ro w a d z e n ia w y w ia d u w czasie w iz y ty ks. bpa Z. T rand y w K rako w ie.

n o to w a ł B ogusław Tondera

(6)

Alzacja znana o mniej znana

Ojczyzna Ä. Schw eitzera i F* Oberlina

O

Alzacji — krainie położonej po­

m iędzy środkow ym biegiem Renu a górami Wogezami słyszymy najczęściej przy okazji wspomnień o synu tej ziemi Albercie Schweitzerze.

O Strasburgu przeciętnie wiemy, że znajduje się tam wspaniała katedra gotycka, której sylwetka dominuje nad miastem, most na Renie i siedzi­

ba Parlamentu Europejskiego i to w pobliżu części miasta przypominają­

cej centrum Poznania. Natomiast słynna we Francji droga winnic alzac­

kich u podnóża Wogezów (na wierz­

chołkach których podczas I Wojny Światowej zginęły dziesiątki tysięcy żołnierzy, w tym wielu z terenów Ślą­

ska, Pomorza i Wielkopolski), kla­

sztor ś w. Otylii na wysokiej skale oto­

czony kilkunastokilometrowym łań­

cuchem umocnień z czasów przed­

chrześcijańskich (podobnych do tych w o kół klasztoru św. K rzyża w Górach Świętokrzyskich), czy śre­

dniowieczne miasto Colmar z arcy­

dziełem sztuki chrześcijańskiej, zna­

nym jako ołtarz z Isenheim (Isenhei- mer Altar) M. Griinewalda (1470- 1528?) lub wsie słynne z ludowej sztu­

ki garncarskiej wymagają, aby je po­

znać, nieco więcej czasu i dobrych przewodników.

Bezspornie jednak przybysz z Europy Środkowej chętnie odwiedzi miejsca związane z życiem laureata Pokojowej Nagrody Nobla z 1952 roku, Alberta Schweitzera. To właśnie

w m ie js c o w o ś c i K a y s e rs b e rg w G ó r n e j

A lz a c ji u r o d z ił się S c h w e itz e r

w roku 1875 w wielodzietnej rodzi­

nie pastorskiej. Na krańcach tego mia­

steczka do dzisiaj pokazywany jest skromny szachulcowy dom, gdzie mieszkali rodzice Alberta i gdzie mie­

ści się do dzisiaj mała parafia luterań- ska oraz w ystaw a poświęcona Schweitzerowi. Bardziej znaną miej­

scowością jest

G iim s b a c h , g d z ie A lb e r t s p ę d z ił w ię k s z ą c z ę ś ć

d z ie c iń s tw a

i gdzie wraz z żoną wybudował pięk­

ny dom. I właśnie w domu wybudo­

wanym przez Schweitzera w tej ma­

lowniczej miejscowości mieści się Międzynarodowe Centrum jego imie­

nia działające jako archiwum, mu­

zeum i miejsce spotkań i konferencji schweitzerowskich. Obecnie Centrum prowadzone jest przez panią Sonję Poteau-Miiller. Dokładne dane o tej instytucji i wiadomości z życia orga­

nizacji i towarzystw schweitzerow­

skich na świecie można ostatnio pra­

wie natychmiast uzyskać również poprzez sieć elektroniczną Internetu (http://www.schweitzer.org). Budy­

nek jest wspaniale utrzymany i zawie­

ra wiele osobistych pamiątek po twór­

cy etyki poszanowania dla życia; tak­

że umeblowanie i techniczne wypo­

sażenie budynku pozostaje w stanie oryginalnym. Z okien budynku widać kościół w Günsbach. D źw ięk jego dzwonów odegra! dużą rolę w formo­

waniu się u kilkuletniego Alberta chrześcijańskiego współczucia w sto­

sunku do uciskanej lub bezmyślnie niszczonej przez człowieka przyrody.

Spacerując promenadami nad kana­

łam i Renu w centrum Strasburga warto obejrzeć kościół św. Mikołaja (St. Nicolai), gdzie ks. Albert Schwe­

itzer był wikariuszem i rzucić okiem na budynki starego Wydziału Lekar­

skiego, gdzie studiow ał w latach 1905-1912 i ukończył medycynę, co um ożliw iło mu potem prowadzenie działalności medycznej w Lambarene (obecnie Gabon w tropikalnej Afryce).

P o s ta c ią z w ią z a n ą z A lz a c ją i w a ż n ą d la s p o łe c z n e g o

r o z u m ie n ia p r z e k a z u E w a n g e lii b y ł Jean F re d e ric

O b e rS in .

Urodził się on w rodzinie nauczycie­

la gimnazjum ewangelickiego dnia

31.08.1740 roku w Strasburgu, gdzie ukończył filozofię i teologię oraz ha­

bilitował się w zakresie filozofii. Od 1776 roku do końca życia (umarł w 1826 roku) był proboszczem kościoła ewangelickiego w Waldersbach w Steintal (Ban de la Roche) w wysokiej dolinie Wogezów.

O b e r lin p r ó b o w a ł o g r a n ic z y ć b ie d ę materialną i kulturową mieszkańców doliny, która wynikała ze słabego stopnia rozwoju kultury rolnej i bra­

ku połączeń komunikacyjnych. Nie tylko spowodował łatwiejsze połącze­

nie tej ówcześnie zacofanej okolicy z resztą kraju poprzez budowę mostów przez górskie rzeki, ale ponadto utworzył spółdzielnie rolnicze, dys­

ponujące kapitałem na kredyty inwe­

stycyjne, wprowadził tarasową upra­

wę ziemi, nowe rodzaje ziemniaka i zachęcał do sadzenia drzew owoco­

wych w ogrodach przydomowych.

Oberlin starał się też o przyciągnię­

cie kapitału do doliny. Udało się to i w Steintal powstało szereg zakładów tekstylnych, które zatrudniły wiele kobiet. Jako teolog i społecznik

s ta r a ł się o e d u k a c ję lu d z i o d p o d s ta w .

U tw orzył pierwsze przedszkole w okolicy, drukował okolicznościowe pocztówki z cytatami z Biblii, a za­

bawki i gry, które sam projektował dla mieszkańców w różnym wieku, pełniły zadania dydaktyczne. W tym sensie by! Oberlin prekursorem za­

stosowania zabawy w postępowaniu pedagogicznym. W miejscowej wiej­

skiej szkole wprowadził do progra­

mu nauki przyrodnicze, realizowane między innym i poprzez wykonywa­

nie przez uczniów zielników i ozna­

czanie rosnących w okolicach roślin (ok. 450 gatunków). Oberlin

ja k o p ie r w s z y w e F ra n c ji s t w o r z y ł w y p o ż y c z a ln ię

k s ią ż e k

dla okolicznej ludności (biblioteki państwowe utworzono dopiero w 1860 roku). Jako jej kierownik staran­

nie dobierał książki, tak aby reprezen­

towały wysoki poziom edukacyjny.

Jego zasługą było też podniesienie ku ltu ry zdrowotnej społeczeństwa, poprzez wprowadzenie budownic­

twa 3-kondygnacyjnego, które zastą­

piło tradycyjną budowę półziemianek (często wilgotnych przez cały rok i zagrzybionych).

Będąc w A lzaqi warto więc zbo­

czyć do Günsbach, Kaysersberg czy Waldersbach i zwiedzić miejsca zwią­

zane z życiem Alberta Schweitzera oraz Jana Fryderyka Oberlina, aby móc osobiście przekonać się o możli­

wościach konstruktywnego oddziały­

wania na środowisko zaangażowa­

nych społecznie indywidualności, do których można zaliczyć obu tych wybitnych synów alzackiej ziemi.

P iś m ie n n ic tw o : 1. Jahresbericht 1996. Internationales

A lb e r t-Sch w e itz e r-Z e n tru m Günsbach.

2. Leypold D., Hisler S., Moll P., Be- rhaud E.: Jean Frederic Oberlin au Ban de la Roche. Association du Musee Oberlin.

3. Schweitzer A.: Aus meinem Leben und Denken. Fischer Taschenbuch Verlag Gm bH, F ra n k fu rt am Main.

Tekst: Jacek R om a n ko w

F o to g ra fia : M a łg o rz a ta R o m a n ko w

(7)

flibwta Schweitzera

f S f f t x ® c z c i d f e ż y c i a

W

„wakacyjnym" numerze SiM przedstaw iłem w w ie lk im skrócie życie jednego z najwybitniej­

szych lu d zi XX wieku — Alberta Schweitzera. Obiecałem w tedy omówić szerzej schweitzerowską ety­

kę, wokół której alzacki myśliciel bu­

dował svvój system filozoficzno-teolo­

giczny.

Etykę poprzedził Schweitzer filo­

zofią kultury.

F ilo z o fia k u lt u r y s ta ła się d la n ie g o n a r z ę d z ie m

k r y t y k i

współczesnej cywilizacji zachodniej, pozwalającym na ukazanie kondycji moralnej człowieka cywilizowanego.

Swoje wywody rozpoczął myśliciel od rozróżnienia pojęć kultury i cywi­

lizacji. Cywilizację definiuje jako te artefakty, przez które człowiek stara się zapanować nad przyrodą, walcząc w ten sposób o swój byt biologiczny.

C yw ilizacja pozbawiona k u ltu ry sprowadza człowieka do sfery czysto fizycznej i życia nietwórczego, kon­

sumpcyjnego. Natomiast dzięki kul­

turze człowiek przekracza bytowanie biologiczne. Człowiek ku ltu ry, to człowiek twórczy, umiejący kształto­

wać potęgą rozumu warunki życia w sposób możliwie najbardziej celowy, to człowiek zainteresowany warto­

ściami nie związanymi z życiem bio­

logicznym, wartościami duchowymi.

Jednak, aby myśleć twórczo, trzeba być istotą wolną, gdyż prawdziwa twórczość jest związana z wolnością.

Tymczasem współczesny człowiek nie jest wolny, warunki bowiem, w których żyje, nie dają mu na to szan­

sy . Dlatego właśnie kultura współcze­

sna znajduje się w stanie upadku, a rozwój cywilizacyjny przewyższa rozw'ój duchowy człowieka, w para­

doksalny sposób stwarzając zagroże­

nie i dla biologicznego życia człowie­

ka.

Alzatczyk wymienił

k ilk a p r z y c z y n , ja k ie p r o w a d z ą d o z n ie w o le n ia

c z ło w ie k a .

Po pierwsze kapitalistyczny system gospodarczy zmienił samodzielnego niegdyś rzemieślnika w robotnika fa­

brycznego, nie mającego faktycznego wpływu na własną pracę. Pracownik nie jest podmiotem, ale przedmiotem, dodatkiem do swego stanowiska pra­

cy. Praca przestaje być w tym momen­

cie czynnością twórczą, eksterioryza- cją osoby w artefaktach; zostaje tylko źródłem utrzymania — redukowana jest zatem do walki o byt czyli do wymiaru fizycznego.

Życie człowieka pochłania głów­

nie praca, a on przestaje być sobą. Sta­

je się funkcją, jaką wykonuje w pra­

cy. W czasie wolnym od pracy współ­

czesny człowiek nie ma już siły zająć się czymś ambitniejszym, rozwijają­

cym jego intelekt, lecz konsumuje to, co łatwe, lekkie i przyjemne.

Masowość produkcji, nacisk po­

łożony na wydajność pracy, impera­

tyw maksymalizacji zysków — po­

wodują zwiększenie -tempa ludzkie­

go życia, pośpiechu, a w ślad za tym idzie brak czasu dla innych ludzi.

Ponadto współczesność charaktery­

zuje się rozwojem instytucji, zwła­

szcza państwowych, które poprzez ustawy, organa kontroli uzależniają od siebie coraz bardziej jednostki, wpajając w nie ducha dyscypliny i myślenia kolektywnego. W ten spo­

sób jednostka gubi swą indywidual­

ność. Skłonność do kolektywizacji jed­

nostki wykazuje nie tylko państwo, ale też wspólnoty gospodarcze, par­

tyjne, a nawet kościelne. Skolektywi- zowana jednostka zaprzestaje poszu­

kiwania prawdy o ś wiecie, lecz przyj­

muje za prawdę to, co jej podsuwa upaństwowione społeczeństwo.

Wszystkie te czynniki powodują, że współczesny człowiek jest istotą zniewoloną, nie umiejącą myśleć sa­

modzielnie. Nie zadaje już pytań do­

tyczących jego egzystencji, jego miej­

sca w świecie, jego natury.

C z ło w ie k w s p ó łc z e s n y — m ó w i S c h w e itz e r — je s t

c z ło w ie k ie m n e o p r y m it y w n y m ,

nie potrafiącym transcendować swe­

go bytu. Neoprym ityw em można m anipulow ać, używ ać go jako przedmiotu, wysyłać na wojnę w imię interesów elit, zabić. Neoprymityw- ni ludzie tworzą neoprymitywną kul­

turę opierającą się na bezmyślności, konkurencyjności, afirmacji przemo­

cy. Konkurencyjność i przemoc są wynikiem postępującej dehumaniza­

cji, utraty poczucia wspólnoty z bli­

źnimi, których odczłowieczony czło­

wiek postrzega jak przedmioty, sam też będąc traktowany jak przedmiot.

C z y is tn ie je r a tu n e k d la u p a d a ją c e j k u lt u r y

w s p ó łc z e s n e j?

Według Schweitzera — istnieje.

Jest nim „e tyka czci dla życia".

Schweitzer uważał, że prawdziwa etyka musi opierać się na danych naj­

bardziej bezpośrednio aktach świado­

mości. Człowiek zagłębiając się w swoją świadomość zauważa, że tkwi w niej poczucie jedności ze wszystki­

mi istotami żywymi. Ja, człowiek, do­

świadczam pragnienia swojego życia, które rozpaczliwie staram się zacho­

wać. Zauważam wszakże, że takie samo pragnienie tkw i w innych lu­

dziach, a także w zwierzętach. W tym pragnieniu jednoczę się z wszystki­

mi istotami, które stają się dla mnie bliźnimi (istotami bliskimi). Szacunek dla swojego życia przenoszę na inne byty.

W s p ó łd o z n a w a n ie w y k lu c z a c h ę ć p o z b a w ia n ia

ż y c ia in n y c h is to t czujących. Przeciwnie: doznanie czci dla życia skłania mnie do łagodzenia bólu, cierpienia, ratowania życia lu­

dzi i zwierząt. Cześć dla życia obej­

muje wszakże nie tylko fizyczny wy­

miar istnienia bytów, szanując bo­

wiem istnienie fizyczne nie sposób nie szanować duchowej autonomii innej istoty. Zwolennik „etyki czci dla ży­

cia" wyzbywa się pragnienia manipu­

lacji bliźnimi, wykorzystywania ich dla własnych celów, narzucania świa­

topoglądu i stylu życia: Jednostka taka zaczyna myśleć elementarnie

czyli w sposób samodzielny, zadając pytania o sens swojego istnienia w świecie, zaczyna patrzeć na świat jako pewną całość. Ludzie myślący ele­

mentarnie są potrzebni zdehumanizo- wanemu światu, gdyż tylko oni są w stanie uratować ludzkość, przywra­

cając jej zagubiony ludzki wym iar egzystencji.

W y z n a w c y „ e t y k i c z c i d la ż y c ia " k s z ta łtu ją w o ln e

s p o łe c z e ń s tw o lu d z i tw ó r c z y c h ,

w którym nie istnieje wyzysk i kon­

sumpcjonizm.

Nie wszystkim jest wszakże jed­

nakowo łatwo odkryć w sobie szacu­

nek dla życia innych stworzeń, gdyż neoprymitywne społeczeństwo, w którym żyją, znieczula człowieka wmawiając mu, że współdoznawanie z innym i istotami, zwłaszcza ze zwie­

rzętami, jest przejawem zbędnego sentymentalizmu. Dlatego tak trud­

no jest się przyznać, iż widok zabija­

nego zwierzęcia wstrząsa nami. Tym niemniej pod skorupą obojętności tkwią w ludziach pokłady empatii i jeśli tylko wydostaniemy się spod wpływów społeczeństwa neoprymi- ty wnego, narzucającego nam schema­

ty myślenia, to odkryjemy prawdzi­

wych siebie, naszą prawdziwą świa­

domość pełną współczucia dla innych stworzeń.

Podstawowa zasada tej etyki: do­

znanie jedności w pragnieniu życia, wyrażająca się słowami:

„jestem życiem, które pragnie żyć pośród życia, które pragnie żyć",

nie da się uzasadnić za pomocą sylogizmów i matematycznych do­

wodów. Ponieważ etyka czci dla ży­

cia opiera się na doznaniu, ma ona charakter mistyczny. Schweitzer ety­

kę czci dla życia nazywał mistyką cd. na stronie 73

(8)

Czas i wieczia@ść

W

życiu liczą się tylko chwile.

Czyż to pow iedzenie nie odzwierciedla mentalności Polaków?

Często uważa się, że potrafimy żyć jedynie chwilami, że obcy jest nam wysiłek codzienności. Tymczasem — jak się wydaje — współczesny świat domaga się o d nas racjonalności, trze­

źwego spojrzenia i żmudnej pracy.

Człowiek powinien stać twardo na ziemi, a nie „bujać w obłokach". Za­

pomnijmy więc o chwilach — oto im­

peratyw czasów dzisiejszych. Być może z perspektywy gospodarki po­

wyższe twierdzenie jest jak najbar­

dziej uzasadnione. W życiu liczą się ty l­

ko chwile — czyżby to było wyłącznie powiedzenie marzycieli i nostalgi- ków?

C o d z ie n n o ś ć : m o że to i b a n a ln e , a ie p r a w d z iw e . W rozwoju nauk humanistycznych można wskazać na różne okresy, w których akcentowały one coraz to inne cechy ludzkiej egzystencji. Ro­

mantyczne odkrycie znaczenia chwi­

li zostało z biegiem czasów wyparte przez pragmatyczne dowartościowa­

nie codzienności. Zgodnie z takim uję­

ciem, to jednostajnie upływający czas wyznacza nasze życie, a codzienność nadaje mu sens. Przyjrzyjmy się bli­

żej powyższemu stwierdzeniu.

Każdy z nas mógłby wymienić tzw. „wielkie osoby", których życie podporządkowane było jakiejś „w iel­

kiej idei", czy to religijnej, politycznej, czy artystycznej. To ona nadawała sens ich egzystencji. Przecież w odbio­

rze społecznym zawsze było i jest to tak pociągające... Pytanie jednak brzmi: Czy i my tacy jesteśmy?

Oceniając realistycznie nasze ży­

cie, musimy jednak stwierdzić, iż każ­

dy z nas jest „zanurzony" w codzien­

ności, wszak zawsze jakoś jesteśmy, coś robimy, innymi słowy: zawsze w jakiś sposób egzystujemy, i to egzy­

stujemy przede wszystkim czynno­

ściami powszednim i. Pracujemy, uczym y i b a w im y się. W szyscy mamy mnóstwo małych i dużych spraw oraz problemów. Zdobywamy pieniądze i robimy zakupy, gniewa­

my się i przebaczamy, dążymy do

lepszego stanowiska i do społeczne­

go uznania. Można wręcz pow ie­

dzieć, iż jesteśmy tacy, jakie są spo­

soby naszego życia. Powyższe jest do tego stopnia oczywiste, że aż banal­

ne. Po co o tym pisać? Tak się często składa, iż to, co oczywiste, potrafi być zarazem najbardziej ukryte. Przyznaj­

my się więc do faktu, że to codzien­

ność w d u ż e j mierze nadaje sens na­

szemu życiu.

Jednak w takim stwierdzeniu za­

warta jest głęboka prawda o ludzkiej egzystencji. Słowo „codzienność" ko­

jarzy się z „dniem ", z jednostką cza­

su. Dzień powszedni wyznaczony jest przez godziny, a te przez minuty.

Człowiek nie tylko rodzi się, żyje i umiera, ale idzie na daną godzinę do pracy, umawia się na daną godzinę, 0 konkretnej porze je posiłki, a także zawsze o godzinie 22-ej może oglą­

dać w drugim programie TVP „Pano­

ramę". Mecz piłkarski trwa półtorej godziny, a lekcja szkolna czterdzieści pięć minut. Jednostajnie upływający czas określa nasze życie. Być może to 1 banalne, ale prawdziwe...

Dowartościowanie powszednio­

ści jest bardzo ważnym i znaczącym wkładem dla lepszego zrozumienia ludzkiej egzystencji. Jednak w tym momencie same nasuwają się istotne pytania: Czyżby to czas był absolut­

nym władcą nad nami? Czyżby tylko codzienność determinowała nasze życie?

Jak u p ły w a czas?

Jeden z najlepszych filozofów XX wie­

ku, Martin Heidegger, zauważył, iż czas można pojmować na dwa spo­

soby: albo jako wielkość zewnętrzną wobec człowieka, która w sposób obiektywny wyznacza jego egzysten­

cję, albo jako wielkość przynależącą do ludzkiego bytu. Optował on za drugą interpretacją. To nie dlatego, iż obiektywnie istnieje czas, życie ludz­

kie jest określone czasem, lecz tylko dlatego, iż sam człowiek jest bytem czasowym, istnieje czas (nie jest to na­

turalnie ujęcie fizyka, lecz humanisty, który opisuje rzeczywistość nie tylko w kategoriach natury, ale przede wszystkim świadomości ludzkiej).

Powyższe odwrócenie zależności ma zasadnicze znaczenie: czas jest czasem człowieka. Owszem, w świę­

cie cywilizacji XX wieku nie jesteśmy w stanie inaczej organizować swoje­

go życia, jak tylko przy pomocy ja­

kiejś obiektywnej i wspólnej nam mia­

ry czasowej. Jednak jest to jedynie śro­

dek ułatwiający zagospodarowywa­

nie naszej rzeczywistości. Ten podzie­

lony na równe jednostki czas ma sta­

nowić jedynie pomoc dla człowieka, gdyż rzeczywistego czasu ludzkiego życia nie da się zamknąć w matema­

tycznej podzialce.

B yt lu d z k i jest czasowy — oznacza to, iż czas egzystencjalny może p ły­

nąć szybciej lub wolniej, co więcej, może się nawet zatrzymać. Nikom u z nas nie są obce chwile zabawy, w których czas upływał w „oka mgnie­

niu" . Gdy czekamy na bardzo znaczą­

cą dla nas osobę, każda minuta trwa bardzo długo, a gdy jesteśmy na do­

brym filmie, dwie godziny mijają bar­

dzo szybko. Skoro podzielony na go­

dziny czas nie jest absolutnym wład­

cą nad człowiekiem, to nasze życie jest czymś więcej aniżeli dniem powsze­

dnim. Obok codzienności występują w naszym życiu święta, te wielkie i zorganizowane, jak i nasze małe i pry­

watne. Człowiek potrzebuje chwil, w których czas płyną łby inaczej, w których czas byłby jego czasem, a nie

wyłącznie czasem związanym ze wskazówką zegara. Czas płynie rów ­ no, godzina po godzinie— n ie w ą tp liw ie tak, lecz czas płynie nie tylko „sobie", ale i „d la mnie". On jest również moim czasem — to stan mojej świa­

domości nadaje mu tempo.

C z a s i c h w ila .

W świetle powyższego zasadnym wydaje się stwierdzenie, iż nie tylko nasza codzienność, wyznaczana wskazówką zegara, kształtuje samo- zrozumienie człowieka, lecz również chwile, w których czas płynie inaczej.

Czym jest więc chwila?

Już w starożytności występowa­

ły dwa rozumienia czasu. Pierwsze wyrażało się w pojęciu chronos. Chro­

m s jest czasem formalnym, który można mierzyć i liczyć. Jest czasem, który w techniczny sposób określa naszą egzystencję. Jednak obok termi­

nu chronos w języku greckim wystę­

puje również pojęcie łairos, Kairos nie jest jednostajnie upływającym cza­

sem, lecz znaczącym momentem cza­

sowym.

W życiu człowieka mają miejsce wydarzenia o zasadniczej dla niego wadze. One wstrząsają człowiekiem i zmieniają go, a zarazem nie można ich do końca zdefiniować, gdyż za­

wierają w sobie element nieuwarun- kowania. Tych chwil nie można wy­

mazać z pamięci. Właściwie nie cho­

dzi o fakt samego wydarzenia, ale zachwycenie i zadumę jakie ono w y­

wołuje. Moment, w którym się to dzie­

je, jest właśnie owym kairos. On jest określany przez „ tu " i „teraz", w którym zachodzi znaczące dla nas wydarzenie. Jego doświadczenie zo­

S a lva d o r D a li, U p o rc z y w o ś ć p a m ię c i, 1931

(9)

staje podniesione w naszej świadomo­

ści do rangi centralnego punktu. Moż­

na wręcz rzec, iż kairos staje się „ w y ­ pełnioną chwilą", która kształtuje in­

terpretację dziejowej rzeczywistości.

Chwila ta staje się centrum naszego życia, z którego wyprowadzamy jego nowy sens i znaczenie.

C za s i w ie c z n o ś ć . Wszyscy zgodzą się co do tego, iż wieczność nie jest tożsama z czasem.

Jeżeli czas wiążemy z tym światem, to wieczność kojarzy się nam na ogól z czymś przyszłościowym, co istnie­

je „po końcu świata" i „po czasie".

Czas określałby naszą wędrówkę w świecie aż do kresu życia, wieczność byłaby tym, co nastanie po przekro­

czeniu owego kresu. Takie myślenie charakteryzuje się relacją następstwa:

wieczność nastaje po czasie. Spróbuj­

my obecnie wyjść poza stereotypowe ujęcie wieczności, jak uprzednio wy­

szliśmy poza tradycyjne rozumienie czasu.

Musimy pamiętać, iż przeciwień­

stwem pojęcia wieczności nie jest po­

jęcie czasu, lecz bardziej ogólny ter­

m in doczesności. W związku z tym możemy zbliżyć się do zrozumienia wieczności poprzez wyeliminowanie wszystkiego, co ma charakter docze­

sny i przemijający. Wieczność nie ma początku i końca, lecz jest ciągłą tera­

źniejszością. Ona nie jest przemijają­

ca, lecz jest pełnią bycia w nieustan­

nym „teraz". Mówiąc, że coś jest wieczne, dajemy świadectwo ciągłej obecności, która nie podlega następ­

stwu czasowemu. Stąd też wieczność jest odniesiona do samego Boga, jako Tego, który pozostaje w radykalnym przeciwieństwie do doczesności. Bóg jest tym, który jest. A Bóg rzeki do M o j­

żesza: Jestem, któ ry jestem. 1 dodał: Tak powiesz do synów Izraelskich: „Jestem”

posłał mnie do was (2 Moj. 3,14). Czym jest objawienie Boga, jako wiecznego

„Jestem"?

Jak pisał jeden z najwybitniej­

szych teologów i filozofów prote­

stanckich, Paul Tillich, boże objawie­

nie staje się kairos, czyli chwilą, w której wieczne wkracza w czasowe,

«'strząsa nim, zmienia i powoduje kryzys w najgłębszej podstawie ludz­

kiej egzystencji. Powyższe twierdze­

nie wskazuje, że w tym momencie udało się nam połączyć nasze wywo­

dy dotyczące chwili i wieczności. Py­

tanie brzmi więc następująco: Na ja­

kiej podstawie możemy dostrzec w konkretnym przeżyciu chwili wymiar wieczności? Innymi słowy: co wska­

zuje na to, iż w chwili zachwycenia i zadumy, spowodowanej wydarze­

niem „ w tym świecie", dostrzegamy ingerencję Najwyższego?

W gruncie rzeczy cała teologia jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Jed­

nak zamiast przytaczać kolejne argu­

menty na rzecz obecności Boga w świecie, czyli na rzecz obecności wieczności w czasie, odsyła nas ona do opisu samego procesu takiej inter­

pretacji. Teologia ukazuje nam bo­

wiem kolo religijnego rozumienia (hermeneutyki) egzystencji: wiara domaga się rozumienia, a rozumienie wiary. Oznacza to, iż tylko w wierze jesteśmy w stanie zrozumieć do­

świadczenie chwili jako ukazanie się wieczności w czasie, a zarazem tylko dzięki faktowi rozumienia tejże chwili jako objawienia się wieczności w cza­

sie wiara może nadać religijny sens naszemu życiu.

C z y w ż y c iu lic z ą się t y lk o c h w ile ?

Człowiek żyje i jest determinowany doczesnością. Tym niemniej nie jest on więźniem czasu formalnego. Czas bowiem — jak to zostało stwierdzo­

ne — jest przede wszystkim jego cza­

sem i może płynąć szybciej bądź wol­

niej. Jednak ten czas nieubłaganie pły­

nie „k u śmierci". Wskazuje on na przemijający charakter tego, co docze­

sne. Ten bieg czasu może zostać „za­

kłócony" przez chwile, w których czas „zostaje zatrzym any"; przez chwile, które wstrząsają ludzką egzy­

stencją i prowadzą człowieka do zmiany sposobu życia i rozumienia samego siebie. Jednak rozumienie doświadczenia chwili jako wkrocze­

nia w czasowe tego co prawdziwie wieczne, jest dostępne tylko dla wia­

ry. Nie mamy żadnego dowodu na istnienie Tego, który jest wiecznym

„Jestem". Pozostaje nam jedynie wia­

ra w słowa Ewangelisty: A Słowo cia­

łem się stało i zamieszkało wśród nas, i ujrzeliśm y chwałę jego... (J. 1,14). To, co m o ż e m y uczynić, sprowadza się więc do pragmatycznego i zarazem biblij­

nego zawołania: Chodź i. zahacz! Może naprawdę sp w naszym życiu chwile, w których w ieczny „Jestem" ukazuje się w tym , co czasowe?

B ogusław M ile rs k i

Synodalna Komisja ds. Kobiet zwołała kolejne Forum Kobiet Lute- rańskich, które obradowało w War­

szawie w Ośrodku Ewangelickim przy ul. Miodowej 21, w dniach 26- 28 września 1997 roku. Uczestniczy­

ło w nim 75 kobiet z całej Jednoty na­

szego Kościoła.

Tematem tegorocznego spotkania było hasło:

„W C hrystusie powołane do świadectwa".

W grupach dyskusyjnych rozwa­

żałyśmy je w kontekście składania świadectwa o Bogu w domu, w pra­

cy zawodowej, w Kościele i społe­

czeństwie.

Z dyskusji w poszczególnych gru­

pach wynikają następujące wnioski:

1) jako luteranki chcemy słowem i czynem świadczyć o Chrystusie wszędzie tam, gdzie Bóg nas po­

stawił;

2) jako luteranki chcemy otwierać się na świadectwo innych chrześcijan dla budowania się w wierze i ku poznaniu innych form działania i pobożności;

3) jako luteranki chcemy coraz lepiej poznawać Biblię, aby mądrze i prawdziwie podbudowywać nasze świadectwo znajomością Słowa Bożego i gruntować się w nim;

4) jako luteranki uważamy, że każde powołanie— zarówno kobiety, jak i mężczyzny — dane jest od Boga, także powołanie do urzędu du­

chownego.

Aby łatwiej nam było te wnioski realizować, prosimy Władze naszego Kościoła:

1) o dalsze życzliwe wspieranie dzia­

łalności i służby, którą w ramach naszego Kościoła prowadzą kobie­

ty, zarówno w ramach Synodalnej Komisji Kobiet, jak i poza nią;

2) o powołanie diecezjalnych Komisji ds. Kobiet w tych diecezjach, w których dotąd nie zostały powoła­

ne;

3) o organizowanie we wszystkich diecezjach różnego rodzaju ku r­

sów i wykładów biblijnych;

4) o zajęcie przez Synod naszego Ko­

ścioła pozytywnego stanowiska odnośnie ordynacji kobiet w Ko­

ściele Ewangelicko-Augsburskim wRP.

Ze swej strony zobowiązujemy się:

1) wspierać działania Synodalnej i Diecezjalnych Komisji Kobiet;

2) dbaćomiędzyparafialnąimiędzy- diecezjalną wymianę informacji;

3) przygotowywać i rozpowszech­

niać materiały pomocne w pracy kobiet, zwiększaniu ich kompeten­

cji i pogłębianiu duchowości ewan­

gelickiej;

4) czynnie uczestniczyć zarówno w życiu naszych rodzimych parafii i diecezji, jak i całej Jednoty naszego Kościoła.

W Chrystusie powołane do świa­

dectwa o N im na tym świecie, pole­

camy nasze zamierzenia Bogu Wszechmogącemu, a w duchu sio­

strzanej miłości prosimy Siostry i Bra­

ci w wierze o modlitewne wsparcie i życzliwość dla naszych działań.

W arszaw a, 2 8 w rześnia 1 9 9 7 r.

WIZYTA EW ANGELICKIEGO PRYMASA NORW EGII W POLSCE

Na zaproszenie ks. Jana Szarka, Biskupa Kościoła Ewangelicko-Augsbur­

skiego w RP, w dniach od 24 do 28 października br. przebywał w Polsce ks.

bp Andreas Aarflot, Prymas Ewangelickiego Kościoła Norwegii, przewodni­

czący Konferencji Biskupów, wraz z małżonką.

W pierwszym dniu pobytu ks. bp A. Aarflot odbył w Warszawie rozmo­

wę z ks. bp J. Szarkiem. W następne dni gość odwiedził Częstochowę, Dzię- gielów, Ustroń, Wisłę, Kraków. Złożył też hołd ofiarom b. obozu koncentra­

cyjnego Auschwitz w Oświęcimiu.

W niedzielę, 26 X, ks. bp A. Aarflot wygłosił kazanie w kościele parafial­

nym Zbawiciela w Bielsku.

W ostatnim dniu wizyty, w towarzystwie ks. bp J. Szarka oraz ambasado­

ra Królestwa Norwegii, ks. bp A. Aarflot został przyjęty przez Prymasa Pol­

ski, ks. kard. Józefa Glempa.

(10)

W rocznicę ordynacji

Ksiądz

Adam HIawiczka

W

listopadzie tego roku mija 63 rocznica ordynacji zmarłego w 1995 roku ks. Adama Hławiczki.

Wielu naszym czytelnikom zna­

na jest cieszyńska rodzina Hlawicz- ków, z której pochodził ks. Adam.

Ojciec jego, A nd rzej H law iczka (1866-1914) był w ybitnym działa­

czem ruchu śpiewaczego i pedago­

giem Seminarium Nauczycielskiego w Cieszynie. Znany jest również naj­

starszy z synów Andrzeja Hławiczki

— Karol Hlawiczka, pedagog, kom­

pozytor, pianista.

Adam Hlawiczka był najmłod­

szym z pięciu braci — urodził się 18 X II1908 r. Po ukończeniu cieszyńskie­

go gimnazjum odbył studia na w y­

dziale Teologii Ewangelickiej Uniwer­

sytetu Warszawskiego.

1 8 X I I 9 3 4 r. z o s ta ł o r d y n o w a n y

przez bpa J. Burschego i objął urząd wikariusza przy Parafii św. Trójcy w Warszawie. Jednocześnie kontynuo­

wał rozpoczęte wcześniej studia mu­

zyczne.

Wojnę, aż do zakończenia po­

wstania warszawskiego, spędził w Warszawie, pełniąc funkcję adiunkta w Polskiej Parafii Ewangelickiej. W początkowym okresie wojny m ie­

szkał w bursie teologów ewangelic­

kich przy ul. Wierzbowej, gdzie spo­

tkał też ks. K. Kotulę z Lodzi. Jesienią 1939 roku ożenił się z Haliną Szoll. Po powstaniu wyjechał z Warszawy z żoną i synkiem, i zatrzymał się na pe­

wien czas w Częstochowie, a gdy skoń­

czyła się wojna, przybył do Katowic.

W K a to w ic a c h e w a n g e lic y b y li b e z d u s z p a s te rz a , t o t e ż

na ic h p ro ś b ę o s ia d ł tu i zaczął organizować parafię. Został mianowany najpierw administrato­

rem, a potem proboszczem organizo­

wanej przez siebie parafii. Praca była

trudna, gdyż przestała istnieć dawna, zależna od Berlina parafia unijna łą­

cząca wiernych wyznania augsbur­

skiego i reformowanego. Wierni roz­

proszyli się, a budynek kościelny za­

jęli katolicy.

P o d ję to w ię c s ta r a n ia o o d z y s k a n ie k o ś c io ła , a jednocześnie ks. A. Hlawiczka orga­

nizował parafię ewangelicko-augs­

burską. Ukonstytuowała się Rada Pa­

rafialna, która wzięła na siebie odpo­

wiedzialność za gospodarkę parafial­

ną. Nabożeństwa odprawiano w sal­

ce konfirmacyjnej na plebanii, ale mo­

gła ona pomieścić tylko 120 osób, a w Katowicach było w tym czasie około półtora tysiąca ewangelików.

Czas ten nie był wolny od różnych nieprzyjemnych epizodów. Jeden z nich tak opisuje ks. Hlawiczka: „Przy­

szedł nieznany m i człowiek, pokazał jakąś legitymację i odezwał się do mnie szorstkim tonem: Co pan tu je­

szcze robi? Odpowiedziałem: — Nie rozumiem tego pytania, przecież do­

piero co tu przyjechałem i nigdy tu przedtem nie byłem. Na to usłysza­

łem słowa:— Przecież pan jest Niem­

cem, co więc pan tu jeszcze robi?

Musiałem mu pokazać moją legity­

mację z Warszawy i opowiedzieć o moich wojennych przeżyciach. Wte­

dy dopiero mnie przeprosił i wyszedł z pokoju".

Starania o odzyskanie kościoła zakończyły się dopiero w 1947 roku, gdy władze Kościoła katolickiego zgodziły się zwrócić budynek kościel­

ny w zamian za prawo do dawnego kościoła ewangelickiego w Siemiano­

wicach, w Hołdunowie i Chorzowie.

Pierwsze ewangelickie nabożeń­

stwo w odzyskanym kościele odbyło się w spokojnej atmosferze, choć przy udziale sporej grupy zaciekawionych katolików, którzy przy okazji wysłu­

chali kazania o pokoju i chrześcijań­

skiej miłości wygłoszonego przez ks.

Hlawiczkę.

O d z y s k a n y k o ś c ió ł w y m a g a ł r e n o w a c ji i w ie lu

r e m o n tó w .

Postanowiono też wyposażyć kościół w nowy ołtarz, o wykonanie którego parafia zwróciła się do rzeźbiarza

Artura Cinciały i stolarza Jana Sztur- ca — ewangelików z Wisły. Według projektu wykonanego i zrealizowane­

go przez A. Cinciałę drewmana ścia­

na za stołem ołtarzowym przedsta­

wiała scenę nawiązującą do nazwy Kościoła Zmartwychwstania Pańskie­

go: w centralnym planie znajdowała się płaskorzeźba Zmartwychwstałe­

go Chrystusa, po lewej stronie płasko­

rzeźby niewiast spieszących do gro­

bu, a po prawej — ucznia Jezusa, To­

masza. Resztę ołtarza, duży krzyż w środku i balustrady z przodu, wyko­

nał J. Szturc.

A oto jak ks. Adam Hławiczka opisuje prezentację ołtarza w Wiśle, przed przewiezieniem go do Katowic:

„...delegacja Rady Parafialnej wyje­

chała do Wisły, aby zobaczyć nowy ołtarz. (...) ołtarz stał na placu przed stolarnią J. Szturca. Był piękny i oka­

zały, lecz nie miał właściwego oświe­

tlenia. Płaskorzeźby w drzewie mu­

szą być właściwie oświetlone, w prze­

ciwnym razie są jakby martwe, nie­

wyraźne i nie robią wrażenia. A wte­

dy właśnie niebo pokryte było chmu­

rami. (...) W pewnym momencie roz­

^ h .-.c Ź K .4 c . *

Ii-# w -tw „-is-tnVi yu-U T ,X .r

&

A-M <£,*.'

* '

Altu»- i t

. u W.

p n u**«?**'

. . i h X f j U ’ts »'w Tć-u, A W 1 i X ? J , -

.

. t >: _ toto _ *:v&: .ę ;■ £

i / - * <3 > X i , A * * ztO* ł r f ^ A fńtc, A t * j. > t 5

<\ U , U- „>-F !

, )v<l rLł.i K 4 ^ • >' 1 / fe to to * 1 W , t - ~ ,1 - ' 7 W - « t o * w » I t f t o i I*to to ć f 4 ł f - t o t o s r i tę 4 . ^ ^ t i v

(i . -v-i to ito MW rmij ^ *’ h tmrHf A 'UW f ?- 'A ^ C A p a '

^ Ą t e x u - X t o * v u

h - f ( £ f l i r t u d t t o - c -

M ' to ^ ł - W A , , >

- f ■■■■■■■■■

(11)

T u z y R sitzw ykftE w y d A R Z E im

stąpiły się chmury, zajaśniało słońce 1 i ołtarz nagle ożył. Pojawiły się świa­

tła i cienie {...). Wtedy dopiero zoba­

czyliśmy, jak wygląda ołtarz w peł­

nym blasku światła."

Ołtarz ten zainstalowano w kato­

wickim kościele w 1949 roku.

Z kolei w 1955 roku przeprowa­

dzono w kościele remont organów.

Ks. A d a m o w i H ła w ic z c e u d a ło się s tw o r z y ć w K a to w ic a c h p r ę ż n ą p a ra fię . Potrafił skupić wokół siebie rozpro­

szonych ewangelików, czujących się niepewnie w nowej, powojennej sytu­

acji społeczno-politycznej. Pracował w tej parafii ponad 30 lat, do 1978 roku. Wierni wspominają go jako od­

danego duszpasterza i doskonałego kaznodzieję. Ks. Tadeusz Szurman, który jest proboszczem Parafii kato­

wickiej od 1993 r., tak pisze o Nim:

„M ów ił krótko przepięknym literac­

kim językiem. Każde kazanie było wzorem kaznodziejstwa." W ydaw­

nictwo „Augustana" wydało zbiór kazań ks. Adama Hławiczki pt. „Pan zmartwychwstał", a jedno z kazań, które nie znalazły się w tym zbiorze, ukazało się w październikowym nu­

merze „Słowa i Myśli".

Z okazji 60. rocznicy ordynacji, która przypadała w 1994 r., wydany został folder poświęcony działalności ks. H ław iczki (opracowany przez prof. A. Dygacza).

Rok wcześniej, w czerwcu 1993 roku, parafia katowicka w uznaniu za długoletnią pracę zorganizowała ks.

Adamowi Hławiczce jubileusz w 85.

rocznicę urodzin.

Sam ks. Hławiczka opisuje tę uro­

czystość w liście do znajomej:

(patrz obok — str. 8)

Ks. Adam Hławiczka zmarł 18 I 1995 roku i został pochowany w Cie­

szynie na cmentarzu przy ul. Biel­

skiej. Ale pamięć o nim i owoce jego ofiarnej pracy duszpasterskiej prze­

trwają jeszcze długo.

O p ra c o w a ła E.Sz.

W o p ra c o w a n iu w y k o rz y s ta n o n ie p u b lik o w a ­ ny tekst ks. A. H ła w ic z k i pt.: „K ilk a w sp o m n ie ń z h is to rii Parafii E w a n g e lic k ie j w K a to w ic a c h w p ie rw szych la ta ch po w o jn ie ,", a także w s p o ­ m n ie n ia o ks, H ła w ic z c e z a m ie s z c z o n e w

„Z w ia s tu n ie " (4/95), „E w a n g e liku P szczyńskim "

(2 /9 5 ,3 ^ 1 /9 6 ), „G ło s ie Z ie m i C ie s z y ń s k ie j" (6/

95) i w „In fo rm a to rz e " P ara fii E w .-A u g . w C ie ­ szynie (111, IV /9 5), o ra z in n e m a te ria ły na de sła­

ne p rze z p a n ią W a n d ę H ła w ic z k ę .

Ze wspomnień ks. Adama H ław iczki Pewnego dnia dzwonił do mnie ksiądz kolega i prosił mnie, abym go zastąpił na pogrzebie. Gdy przyby­

łem na wskazane miejsce zobaczyłem dom żałoby, który stał na otwartym polu z dala od drogi. Przed domem znajdowało się podwórze otoczone płotem. Na miejscu stał już karawan i czekała para spokojnych koni. Gdy zakończyła się pożegnalna uroczy­

stość w domu, uczestnicy pogrzebu zgromadzili się na podwórzu, a lu­

dzie niosący trumnę wyszli z domu i zbliżali się do karawanu. W momen­

cie gdy tramna dotknęła karawanu, konie jak oszalałe zerwały się z miej­

sca i galopem popędziły przed siebie.

W całkowitym zaskoczeniu i zdumie­

niu patrzyliśmy na karawan, który podskakiwał na grudach ornej ziemi.

Co się stało? Co było powodem tego zdumiewającego zachowania się z reguły spokojnych koni? — Dalsza część pogrzebu odbyła się bez kara­

wanu i koni. Ludzie musieli nieść trumnę na ramionach aż do grobu.

Po pogrzebie zaproszony zosta­

łem do domu żałoby i miałem wtedy okazję dowiedzieć się o pewnych szczegółach z życia zmarłej staruszki.

Jeden miał związek z końmi. Zmarła miała wnuka, a ten pragnąc babci sprawić przyjemność zaproponował jej przejażdżkę bryczką, do której za­

przęgnięta była para koni. Zbyt bra­

wurowa jazda zakończyła się fatalnie.

Bryczka przewróciła się, a babcia wypadła z niej i potłukła się boleśnie.

Wtedy powiedziała znamienne sło­

wa: „Już nigdy nie wsiądę do powo­

zu, do którego zaprzęgnięte będą ko­

nie".

*

Kiedyś wezwany zostałem do szpitala gruźliczego, w którym prze­

bywał ciężko chory młody człowiek.

Gdy wszedłem do szpitala poprosiła mnie siostra oddziałowa do swego pokoju i opowiedziała m i o niezwy­

kłym przeżyciu, które poruszyło cały oddział. Wspomniany młody czło­

w iek u m a rł nad ranem, lekarze stwierdzili śmierć i kazali zmarłego umieścić w pokoju przeznaczonym dla świeżo zmarłych. Po kilku godzi­

nach z pokoju tego odezwał się dzwo­

nek. Gdy siostry w największym na­

pięciu pobiegły tam i stanęły koło łóż­

ka, usłyszały słowa: „Wezwijcie do mnie księdza i moją matkę". Po tym, co od siostry usłyszałem, z dużym wewnętrznym skupieniem stanąłem w pokoju młodego człowieka, a ten z niezwykłą powagą powiedział: „Ja już byłem u Pana Boga, ale On pozwo­

lił m i wrócić, abym mógł się pożegnać z matką". Gdy opuściłem szpital przyszła matka i pożegnała się z sy­

nem. Wkrótce potem śmierć ostatecz­

nie przerwała nić jego życia.

*

Innym razem wezwany zostałem z posługą duszpasterską do szpitala w pobliżu Katowic. Tu siostra oddzia­

łowa opowiedziała mi, co stało się przed chwilą. W sali szpitalnej leżało kilku chorych, a wśród nich znajdo­

wał się człowiek, który był bliski śmierci. Oczy miał zamknięte, ręce bez ruchu spoczywały na kołdrze.

Nagle chory zerwał się i w najwięk­

szym przerażeniu zaczął patrzeć przed siebie. Ręce jego zaczęły poru­

szać się nerwowo, a oczy szeroko otwarte wyrażały nieopisany lęk i wewnętrzne wzburzenie. Gdy siostra szpitalna podbiegła do chorego i za­

dział zmienionym głosem: widzę sza­

tana! Siostra wtedy uklękła i zaczęła się modlić, a chorzy znajdujący się na sali powtarzali słowa modlitwy. Pod w pływ em słyszanych słów chory wstrząśnięty koszmarnym widze­

niem zaczął się powoli uspokajać.

Przerażenie ustąpiło z jego twarzy, na której pojawił się błogi uśmiech pe­

łen wewnętrznego szczęścia. Powie­

dział: szatan odszedł, widzę Jezusa Chrystusa! To zdarzenie było punk­

tem zwrotnym w chorobie tego czło­

wieka. W krótce opuścił szpital i wrócił do domu.

* * *

W d zisiejszych czasach często na­

w e t tam , g dzie ży w a je st w iara w Boga i w Chrystusa, d o istnienia szatana lu ­ d zie odnoszę się sceptycznie. A le też szatan n ie często ukazuje się bezpośre­

d n io , tak ja k w z d a rz e n iu opisanym p rz e z ks. H ła w icz kę .

Inne o b ja w y i sposoby je g o d zia ła ­ n ia, o ra z fo rm y w a lk i z n im opisu je na podstaw ie dośw iadczeń z własnej prak­

ty k i z n a n y egzorcysta d ie c e z ji rzym ­ skiej, ks. G abriele Am orth, w książce p t :

„ W yznania egzorcysty", w ydanej w ję ­ z y k u p olskim p rzez Edycję Św iętego Paw ła (C zęstochow a 1997, str. 224).

| J I | |

Cytaty

Powiązane dokumenty

cych w ykonań, przybliżyła to co dzieje się na świecie i pokazała nowych twórców.. Do zobaczenia w przyszłym

tają się: „Jeśli jesteś Boże, to kim jesteś?&#34; To nie jest takie łatwe, tego trzeba się nauczyć. A potrzeba wiele cierpliwości, aby nauczyć się rozmowy z Bogiem. I

łobną po śmierci ojca - „Nie zawsze wiem y dlaczego coś się dzieje, czasami jest to po prostu wola boska i należy ją przyjąć&#34; - ripostuje

Do takiej perspektywy możemy dążyć, ale też nigdy nie uda nam się sprowadzić wszystkich przejawów religii i religijności do jednego wspólnego mianownika.. Obiektywizm wyraża

n ia. To jest realne niebezpieczeństwo i dlatego ta rocznica m oże okazać się kłopotliwa.. Kościół na swych drogach musi, niejednokrotnie, przeciwstawiać się tem u

Znając bardzo dobrze postaci, o których mówi ta książka (opracowywałam dzienniki Bronisława Malinowskiego) obawiałam się tej lektury, ale doszłam do wniosku, że m ogłam

no w pomnik Gizewiusza. przekształciła się w świecką księgę. Również na dzisiejszym pomniku zabrakło - rzecz godna ubolewania - symbolu chrześcijańskiego. Były to

kiedy czujesz się opuszczony przez Boga i świat, życzę Ci dzwonka przy bramie..