• Nie Znaleziono Wyników

Słowo i Myśl. Przegląd Ewangelicki. Miesięcznik Społeczno- Kulturalny, 2003, nr 7/10

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Słowo i Myśl. Przegląd Ewangelicki. Miesięcznik Społeczno- Kulturalny, 2003, nr 7/10"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

KRAKÓW 1 ' 1 0 /2005

UKAZUJE SIĘ OD 1 9 8 9 ROKU C E N A

4,00

Z Ł

M YŚ L!

N r 6 8 71

ISSN 0 8 6 0 8 4 8 2

PRZEGLĄD EWANGELICKI

M I E S I Ę C Z N I K S P O Ł E C Z N O ^ KULTURALNY

if iyft

m s M

W n u m erze m .in.:

ORDYNACJE

- ODWAŻNA I JUBILEUSZOWA

ponadto ZELÓW, NIETZSCHE. KS. M IC H E U S I AMISZE

a tak że W a r s z a w s k a J e s i e ń o r a z w s c h o d n i e A i e m e y i to co z w y k le

(2)

JEZU M arianne H uebner

STWÓRCO mój i PROJEKTANCIE mój, ZWYCIĘSKI KSIĄŻE mój i ZBAWICIELU mój.

PANIE, KRÓLU mój, PSALMIE mój, MOCY moja, zanim się urodziłem , już m yślałeś o m nie.

JEZU, ZBAWICIELU mój i WYBAWCO mój, ADW OKACIE mój i RZECZNIKU mój.

PANIE, MIŁOŚCI moja, OBLUBIEŃCU mój, um arły za m nie n a p n iu krzyża.

PANIE, POJEDNAWCO mój i OBROŃCO u OJCA ZBAWICIELU mój i DORADCO mój.

PANIE, DOSTAWCO mój, u Ciebie m ogę mieć obfitość z Twojego bogactw a darów .

DRUHU mój, Ty, który w skazujesz m i drogę i napełniasz m nie D uchem Twoim.

PANIE JEZU, PO D PO R O m oja i SC H RO N IEN IE moje bezpieczne,

czy jestem radosny, czy sm utny, p okrzepia m nie [Słowo Twoje.

TY jesteś PRAWDĄ, ŻYWOTEM, ŚWIATŁOŚCIĄ, SKAŁĄ m oją, GRODEM m oim , UFNOŚCIĄ moją.

PANIE, ZLITOWANIE moje, PRZYJACIELU mój [wierny, POCIESZYCIELU mój, g d y p łakałem w obaw ach.

PANIE JEZU, SĘDZIO mój, m iłosierny i w iem y, TY w iedziesz zbaw iennym i drogam i i odnaw iasz

[mnie.

JEZU, RZECZOZNAW CO SERCA m ego, TY w yw odzisz grzechy na św iatło dzienne

[i przy k ry w asz je.

PANIE, TY mój POKOJU, moje MIEJSCE

[OCALENIA, w to bezpieczne miejsce p ro w a d zi m nie SŁOWO

[TWOJE.

JEZU, TARCZO moja i ZAPŁATO m oja bardzo [wielka, Mój TY POW IERNIKU i KORONO moja.

TY jesteś LEKARZEM m oim i POM OCNIKIEM [m oim w niedoli, TYŚ OBROŃCĄ m oim , W SZECHMOGĄCY BOŻE, TYŚ moje ODPOCZNIENIE, »RÓDŁO m ego

[pokrzepienia, czy kiedykolw iek m ógłbym m ieć coś lepszego?

PANIE, RADOŚCI moja, SZCZĘŚCIE moje

[doskonałe, na CIEBIE chcę spoglądać i już się w stecz

[nie oglądać.

PANIE JEZU, TY jesteś DROGĄ moją i CELEM [moim.

Tobie m ogę zaufać, TY uspokajasz m nie.

ARCYKAPŁANIE mój, DOBRY PASTERZU mój.

K tóry m nie nigdy, n ig d y nie opuścisz.

PANIE, NAUCZYCIELU mój, MISTRZU mój, [CZĄSTKO moja, TY zaw sze m asz n a oku moje w ieczne zbaw ienie.

TY, MĄDROŚCI m oja, m oja SPRAWIEDLIWOŚCI, dzięki Tobie jestem czysty, do Służby Tobie

[poświęcony.

PANIE JEZU, SŁUGO mój, nie m ogę pojąć tego, że sposobisz m nie do SŁUŻBY w Twojej Światłości.

TY jesteś m oim BRATEM, m oim

[DROGOWSKAZEM, g dy nie w id zę wyjścia, w ted y Ty w iedziesz m nie

[dalej.

TYŚ POM OCĄ m oją w dolinie cienia śmierci, mój KIJ i m oja LASKA, mój WYBAWICIEL z m ąk.

TY jesteś SCHRONIENIEM m oim i O CH R O N Ą [przed nieprzyjacielem , SŁOŃCEM m oim , które świeci m i rów nież

[w ciemności.

PANIE, MOCY TY moja i SIŁO moja, k tóra stw arza w e m nie n o w e życie.

PANIE JEZU, TY jesteś m oją najpiękniejszą

[OZDOBĄ, a podczas w alki TY jesteś CHORĄGW IĄ moją.

W ŁADCO mój, TY, który rząd zisz m oim życiem i pro w ad zisz m nie zupełnie bezpiecznie do celu.

PANIE, jedynie TY jesteś NADZIEJĄ moją, TY przyrzekłeś być ze m ną.

TY, PANIE JESTEŚ UŚWIĘCENIEM MOIM, W TOBIE M AM WSZYSTKO CZEGO PRAGNĘ.

tłu m . ks. Jan K rzyw o ń

(3)

Jesteś

Radość z tego, co się zmieniło StOWO

MYŚL'

W numerze:

Jesteśm y

R adość z tego, co się

zm ieniło 1

B ogusław Tondera (Od)W ażna ordynacja 2 W 40. rocznicę ordynacji 3 W ładysław Pytlik

B ezbronny Z aratu stra 4 Warszawska Jesień 2003 46. Festiw al M uzyki

W spółczesnej 7

Beata M ilew ska

S potkanie z am iszam i 9 Iwona Czajka

Z elów 11

Jolanta Jakubowska Z w ierciadła czasów

m inionych 15

K rzysztof R. M azurski W alka o kościoły... 16 Ewa Bocek-O rzyszek

Jubilate Deo 16

In M emoria 17

Na półce z książkam i 18 Leon K rzem ieniecki P rzym ierze pieśni 19 A gnieszka G odfrejów XII F orum Kobiet 19 H enryk O rzyszek

„Mesjasz" w Ustroniu 20 Zamiast katechizm u P om im o w szystko śpie

w ać dalej 20

Kącik polon ijn y 20 Akcja PRZEZENT

PO D CHOINKĘ 21

Informacje 22

N asza okładka:

Marcin Luter ogłasza 95 tez

Kolejne rocznice u św ia­

dam iają n a m przem ijanie czasu, naszego czasu, n a ­ szego życia. C oraz dalej je­

steśm y od d at rozpoczyna­

jących w ażn e okresy życia;

o d u r o d z in , z a w a r c ia z w ią z k u m a łż e ń s k ie g o , podjęcia pracy, zam ieszka­

n ia w n o w y m d o m u , w no w y m m ieszkaniu. Licząc zaś „kościelnie" coraz w ię­

cej la t m in ęło o d c h rz tu , konfirm acji, a w w y p a d k u duchow nego, od ordynacji.

P rzychodzi w te d y to zdzi­

w ienie - jak to jest m ożliw e, p rz e c ie ż to b y ło ta k n ie ­ daw no, praw ie wczoraj... I tak tru d n o uw ierzyć i p o ­ g o d zić się z m y ślą, że to było kilka, kilkanaście, kil­

kadziesiąt lat tem u. A jed­

n ak tak jest.

U m yka czas niepostrze­

żenie. Jest szybszy o d n a ­ szych m ożliw ości akcepta­

cji, że to co jeszcze n ie d a w ­ n o b y ło p r z e d n a m i ju ż d aw n o zostało za nam i. W m o im w y p a d k u zdaje m i się, że to całkiem n ied aw ­ no odbyła się m oja o rd y n a­

cja, w m o im ro d z in n y m p rz e p ię k n y m k o ściele w Pszczynie. W akcie ordyna- cyjnym n a k ła d a b łogosła­

w iące dłonie n a m oją gło­

w ę ks. b p A ndrzej W antu- ła i asystujący m u księża:

W oldem ar G a stp a ry i Jan M otyka. P rzede m n ą słu ż­

ba n a N iw ie Pańskiej. Tyle do zrobienia, w iele planów i m a rz e ń d o z r e a liz o w a ­ nia ... Tylko to już nie tak, to było 40 lat tem u. To za m ną już 40 lat służby w Koście­

le. Wiele było p rz ed e m ną, a te ra z ju ż w ie le je s t za m ną. Pozostaje tylko Bogu d z ię k o w a ć z a b ło g o s ła ­ w ieństw a d la mojej służby.

Za to, że dał m i uczestni­

czyć w w ielkich i m ałych spraw ach sw ego Kościoła.

Za to, że d ał m i poznać, że z Jego pom ocą rzeczy nie­

m ożliw e stają się m ożliw e.

W iele się z m ie n iło w ciągu ow ych 40 lat. P rzed

laty ubolew ałem n a d dale­

ko id ący m u zależnieniem K o ścio ła o d w ła d z p a ń ­ stw ow ych. Z astanaw iałem się n a d tym jak poszerzyć w olność Kościoła szczegól­

nie w Jego sp ra w ach w e ­ w n ę tr z n y c h i p e r s o n a l ­ n y c h , ja k z m ien ić a rc h a ­ iczn ą z a sa d ę g ło so w a n ia n a listy na głosow anie na p o s z c z e g ó ln e osoby. Jak zw iększyć o d p o w ie d z ia l­

ność w iern y ch za sp ra w y parafii, diecezji i Kościoła.

A stało się o w iele w ię­

cej niż m ogłem zam arzyć.

A P an Kościoła pozw olił m i uczestniczyć w uw olnieniu Kościoła od zależności od p a ń s tw a i sa m o d zie ln y m u re g u lo w an iu Jego sp ra w organizacyjnych, z zacho­

w a n ie m d o ty c h c z a so w e j tradycji n aszego Kościoła i p rz y w p ro w ad zen iu zm ian w ynikających z now ej sy­

tuacji.

Te zmiany, które zaszły w ciągu ow ych 40. lat sp ra ­ wiły, że Kościół zam knięty d o tą d w sw o ich m u rac h , m ó g ł w yjść n a ze w n ą trz . P rzyszło także i m nie d zia­

łać w miejscach i w dziedzi­

nach, o których n ig d y nie myślałem : w spółorganizo­

w ać m iejskie im prezy, w y ­ głaszać kazania w kościo­

łach katolickich, odpraw iać n ab o żeń stw a w kaplicach szp italn y ch , u czestniczyć czynnie w ekum enicznym pośw ięceniu kaplic szpital­

nych, ale także sanatorium czy now ych zakładów p ra ­ cy. Ba, z a s z ła n a w e t k o ­ nieczność za an g aż o w an ia się, choć n a krótko, w w y ­ b o ra ch sa m o rz ą d o w y c h i parlam entarnych.

P rze m in ę ły tak że ow e d a w n e czasy k iedy tru d n o b y ło w y d a ć ja k ą k o lw ie k

k siążk ę ew ang elick ą. P a­

m iętam jeszcze jak co ro k u u k ład aliśm y p la n w y d a w ­ niczy, um ieszczając n a nim kilkanaście pozycji. I p lan taki b y w a ł zatw ierdzony.

A p o tem poszczególne p o ­ zycje w y p a d a ły z p la n u ; b rak o w ało dla nas p a p ie ­ ru , „m ocy przerobow ej" w d ru k arn i, a p rz ed e w szy st­

kim dobrej w oli tych, k tó ­ rz y p o z w a la li, a częściej n ie p o z w a la li, w y d a w a ć książki. I trzeb a było cze­

kać. C zasem u d ało się w y ­ dać książkę p o 10. czy 15.

la ta c h o d jej n a p is a n ia . Częściej, n ap isan a książka p o zo staw ała w szufladzie.

A d ziś jest z u p e łn ie in a ­ czej. W c ią ż s p r a w ia m i o g ro m n ą ra d o ść w olność w w y d a w a n iu k s ią ż e k i c z a s o p is m , ta o t w a r ta m o żliw o ść d o cieran ia do czytelników . I w ięcej jest w e m nie radości z tego, że m o ż n a p isać i w y d a w a ć , n iż m artw ie n ia się tym , że d z is ia j lu d z i e ta k m a ło czytają i tak m ało k u p u ją k sią ż e k . To p e w n ie z tej ra d o ś c i p rz e z o s ta tn ie 4 lata w y d a łe m 15 pozycji o łącznym n ak ład z ie 40.000 egzem plarzy. R ealizuję w ten sposób jed n o z m oich m arz eń - d ostarczenie n a ­ szem u ew angelickiem u lu ­ do w i p opularnej literatu ry religijnej.

C ie s z ą m n ie z m ia n y , które zaszły w m inionych latach i dały n aszem u Ko­

ściołowi szerokie m ożliw o­

ści działania. I tylko trochę m i żal, że te zm iany p rz y ­ szły dla m nie m oże trochę późno, gdy więcej m am już z a s o b ą , a c o r a z m n iej p rz e d sobą...

ks. H. Czembor

(4)

(OimVAifcVA <»KI»V\At .IA

*iV..

i m t

Fot. JIT W Z elow ie, w tam tej­

szej parafii ew angelicko - reform ow anej, 14 w rześnia br. ordynow ana została Jar- m iła W iera Jelinek (z dom u Sm etana). W prow adzenia w u rz ąd d u chow ny doko­

n ał zw ie rzc h n ik K ościoła E w a n g elick o - R efo rm o ­ w anego ksiądz biskup M a­

rek Izdebski.

Wiera Jelinek jest absol­

w entką W ydziału Teologii Ewangelickiej C hrześcijań­

skiej A kadem ii Teologicz­

nej. D otychczas pracow ała w p a ra fii zelow skiej jako katechetka. M a dwoje dzie­

ci (syn Jan A m o s i córka Ew a M ilena), a jej m ężem jest proboszcz parafii - M i­

rosław Jelinek.

Tak m ogłaby w yglądać notatka p raso w a z o rdyna­

cji pierw szej w Polsce ko­

b iety - p asto ra . Z ap ew n e też tak w yglądała w niejed­

n y m d oniesieniu agencyj­

nym .

C oś j e d n a k k a ż e z a ­ trzy m ać się na dłużej n a d ty m faktem . M oże bard zo licznie zg ro m ad zen i w k o ­ ściele p arafialn y m goście.

W śród nich byli p rzecież hierarchow ie b ra tn ic h Ko­

ściołów, goście zag ran icz­

ni, tłu m dziennikarzy, p a ­ ra fia n ie . A p r o p o s gości w a r to o d n o to w a ć d w a s m u tn e fa k ty : K o śc ió ł Ew angelicko - A ugsburski re p rezen to w ał ks. R om an P aw las, chw ała m u za to, i to była jed y n a oficjalna re ­ prezen tacja b raci lu teran ; d z i e n n i k a r z e b y li ta k ż ą d n i w id o w isk a, że u p o ­ m in ał ich s u p e rin te n d e n t k s. Z b ig n ie w K a m iń s k i (ew .-m et.), m ów iąc o p o ­ w a d ze chw ili a nie m ed ial­

nej sensacji. N o tak. G d y ­ b y zw ierzchność Kościoła E w a n g elick o - A u g s b u r­

skiego u n ik a ła m e d ia ln e ­ go w idow iska, to należało­

b y p o tr a k to w a ć to ja k o p rzejaw pokory, ale u n ik a­

nie akceptacji doniosłości w y d a rzen ia , bez w z g lę d u n a to jakie m a się zd a n ie w k w e stii o rd y n a cji kobiet, jest niestosow ne.

N iejed n o k ro tn ie p o ru ­ s z a liś m y n a n a s z y c h łam ach kw estię ordynacji kobiet w Kościołach ew an­

Wiera Jelinek

gelickich w Polsce. Temat z a w s z e u w a ż a liś m y za w a ż n y i g o d n y ro z w a ż e ­ nia. N ie chcem y p re fe ro ­ w ać ża dnego stanow iska - łam y otw ieram y dla zw o ­ len n ik ó w i p rzeciw n ik ó w kobiet - duchow nych. Z a­

w sz e je d n a k k ry ty k o w a ć b ę d z ie m y n ie z d e c y d o w a ­ nie i nijakość, om ijanie p ro ­ blem ów a nie ich rozw iązy­

w anie, a taka w łaśnie opcja w ydaje się p rz ew aż ać ak­

tualnie w Kościele luterań- skim w Polsce.

Niestety, nie jest to jedy­

n y sm u tn y sygnał. Kolej­

n y m jest w y p o w ied ź zn a­

nego, wieloletniego katolic­

kiego ek u m en isty o. prof.

C elestyna N apiórkow skie­

go, który w prow adzenie w u rz ąd duchow nego kobiety uznał za przeszkodę w dia­

logu ekum enicznym . N ie­

stety rzym ski katolicyzm w polskim w y d a n iu pokazał po raz kolejny sw ą konser­

w a ty w n ą zaściankow ość.

Św iatow y ekum enizm nie w id z i p ro b le m u d y sk u sji naw et z biskupam i - kobie­

tam i Kościołów protestanc­

kich - a przecież to są w ie­

loletnie dośw iadczenia a nie te g o ro c z n e „ n o w in k a r- stw o". M artw i podw ójnie, że Kościół luterański w Pol­

sce zdaje się zbliżać w sw o­

im s ta n o w is k u d o „ r z y ­ m ian ". A m oże to tak, że próbując podkreślać w łasną tożsam ość w id z i się ra tu ­ n e k tylko w d o c h o w a n iu w ierności tradycji?

C zy zatem w ydarzenie, które opisujem y m a tylko taki sm u tn y bilans. O czy­

w iście nie.

Po p ierw sze cieszyć n a­

leży się, że d w u d z ie sto le t­

ni tru d kobiety zaangażo­

w anej w sp ra w y sw ojego Kościoła został uw ieńczo­

ny n ad a n ie m jej pełni p ra w s p ra w o w a n ia u rz ę d u , do k tó r e g o m e r y to r y c z n ie była p rz y g o to w an a od lat.

P rzy k ład n ag ro d y za w y ­ Ordynacja

(5)

... i w 40. rocznicę ordynacji

trw ałość jaw i się doskona- 1)0X1, n a tle dzisiejszej pogo­

n i za sz y b k im i ła tw y m sukcesem .

P o d r u g ie , o d w a g a z ja k ą , n ie w ie lk i p rz e c ie ż . Kościół ew angelicko - re ­ f o r m o w a n y p o d e jm u je w y zw an ia w spółczesności b u d z i p o d z iw i m oże stać się p o d p o rą n a d ro d z e nie­

jednego (niejednej) w ą tp ią­

cego chrześcijanina.

Po trzecie, zaw sze w y ­ darzenie o charakterze pio ­ n ie rs k im p o ru s z a w n a s o b s z a r y re fle k s ji, k tó re k a ż ą się n a m p r z y jr z e ć w ła s n y m o sią g n ię c io m i kondycji. Ta chw ila reflek­

sji, zw łaszcza jeśli płynie z ch rześc ijań sk ic h p rz e s ła ­ nek, jakże p o trzeb n a n am je st w naszej za tro sk an ej codzienności.

Szkoda, że ta ordynacja b u d z i ty le em o cji. M am nadzieję, że n astęp n e b ędą m iały m iejsce w godnej i spokojnej atm osferze.

Życząc W ierze Jelinek dalszej w ytrw ałości w służ­

bie Bogu i człowiekowi, od­

dajm y jej n a chw ilę głos:

„(...) Jakiego typu du ­ chow nym chciałaby pani być i w jaki sp osób pra­

gn ie pani tę pracę w y k o ­ nywać?

Zachęcając poszczegól­

n y c h czło n k ó w z b o ru do o d p o w ie d z ia ln o ś c i za w sp ó ln o tę lo k a ln ą i sp o ­ łeczność Kościoła oraz p o ­ m agając im odnaleźć w ła­

sne miejsce w tej społecz­

ności. P ragnę słuchać tego, co m ają d o p o w ie d z e n ia m oje siostry i b racia oraz chcę pom óc im odkryć to, co P an Kościoła m a im do pow iedzenia." *

B ogusław Tondera

*Jednota 8 /9 2003, w yw iad K. U rbana. C zytelnikom sze­

rzej zainteresow anym proble­

m atyką ordynacji kobiet pole­

camy ww. num er kalw ińskie­

go czasopisma.

Ks. dr Henryk Czem- bor urodził się 26 listo­

pada 1941 roku w Psz­

czynie, gdzie po kilku­

nastu latach zdał matu­

rę. W roku 1963 ukoń­

czył studia teologiczne na Chrześcijańskiej Aka­

d em ii T eologiczn ej w W arszaw ie i 13 p a ź ­ dziernika tegoż roku zo­

stał ordynowany na du­

c h o w n e g o K o ścio ła Ewangelicko - Augsbur­

skiego w Polsce. W la­

tach 1963 - 1966 był w i­

kariuszem diecezjałnyn w Łodzi, a w latach 1966 - 1983 proboszczem pa­

rafii w Tomaszowie Ma­

zowieckim. W roku 1970 ukończył w ydział histo­

rii na U n iw e r sy te c ie Łódzkim, a w roku 1977 otrzym ał tytuł doktora teo lo g ii ew angelickiej.

W iatach 1 9 7 2 -1 9 9 7 był p racow n ik iem n a u k o ­ w y m C hrześcijańskiej Akadem ii Teologicznej.

W 1983 roku został w y ­ brany proboszczem pa­

rafii ustrońskiej, którą p row adzi do dnia d zi­

siejszego. Z jego inicjaty­

w y powstały samodziel­

ne parafie: C isow nica, Brenna - Górki i Bładni- ce oraz filial Lipowiec.

Dzięki pracy ks. Czem- bora zawiązały się komi­

tety bu dow y kościołów w Górkach, Brennej i w Bładnicach oraz dom ów parafialnych w U stro­

niu, Brennej, Polanie i Bładnicach.

Ks. Henryk Czembor działa też na szerokim

Kazanie Fot.Ł.Cz.

forum kościelnym. W la­

tach 1985 - 1991 był se­

kretarzem W ydziału Sy­

n o d a ln e g o , w latach 1991 - 1997 członkiem Konsystorza, a w latach 1995 - 2001 w spółprze­

w o d n iczył Komisji Re­

gulacyjnej. Był także au­

torem projektów prawa kościelnego.

Od w ielu lat ks. Hen­

ryk Czembor publikuje swoje utwory w różnych w y d a w n ic tw a c h . Jest autorem 17 książek i bro­

szur. Od w ielu lat współ- red agu je „ Z w ia stu n a E w a n g elick ieg o " . Jest ró w n ież d łu g o letn im , cennym w sp ółpracow ­ nikiem naszej redakcji.

Drogiemu Jubilatowi, życzym y błogosław ień­

stw a Bożego w dalszej pracy duszpasterskiej.

R e d a k c ja

Chleb i wino Fot. JTT

(6)

BEZBRONNY ZARATUSTRA

J

eżeli w ierzyć poecie, a nie m a p o w o d u b y m u nie w ierzyć, to aby go zrozum ieć trzeba podążyć w ślad za nim w jego strony ojczyste. Pasuje to jak ulał do Fryderyka Nietzschego. Ten ni to filozof ni poeta, raz kry­

tyk literacki i purysta języ­

kowy, a innym razem afory- sta, m yśliciel p o stu lu ją cy p rzezw yciężęnie człow ie­

czeństwa, a kończący życie nie w pełni w ładz um ysło­

w y c h , w s ta n ie g o d n y m w sp ó łc z u c ia , b y ł z a w sze przedm iotem kontrowersji.

W iadomo, że on sam wolał­

by wszystko inne niż w spół­

czucie. Pójść jego ślad em z n a c z y p rz e ś le d z ić jeg o twórczość literacką od p o ­ czątku, od zachwytów Scho­

penhauerem i Wagnerem, aż p o krytyczne ustosunkow a­

nie się do swoich nauczycieli i pow staw ianie idoli dioni- zyjskich w miejsce chrześci­

jańskich świętości.

W konfrontacji nietzsche- anizm u z chrześcijaństwem nie obejdzie się bez żm ud­

n e g o p o ró w n y w a n ia p o ­ szczególnych części składają­

cych się n a oba system y.

Chrześcijaństwo od zarania sprawuje urząd nauczyciel­

ski. Nauczanie oparte jest na Ewangeliach i Listach Apo­

stolskich. N a drogowskazie

„chrześcijaństwo" widnieją d w a cele: d użym i literam i wypisane Królestwo Boże, a mniejszymi - starotestamen- towy etap pośredni - „Aby ci się dobrze działo i abyś dłu­

go ży ł na ziemi". Ten postój w pół drogi do K rólestw a stwarza pokusę, aby poprze­

stać n a tym, co zostało osią­

gnięte. Przypomina się histo­

ria H ioba, którego w naj­

mniej sp odziew anym m o­

mencie dotknęły najgorsze nieszczęścia. Czy nie miały one przypominać o krucho­

ści tego, co nazyw am y ziem­

skim szczęściem?

Pretensje do upraw nień nauczycielskich zgłasza rów­

nież Nietzsche. Zdaw ałoby

się, że nic prostszego, jak po­

równać obie nauki, ich gene­

zę i rezultaty, aby uzyskać wiarygodne dane dla opinio­

w ania i w yrokow ania, czy stosowne jest odwoływanie się niektórych publicystów do Nietzschego jako autory­

tetu w spraw ach wiary. Ze­

staw m y więc kolejno: rodo­

w ód obu nauk, styl i formę nauczania Pana Jezusa i Nie­

tzschego oraz treść obu nauk.

Wiedzę o rodowodzie nauk chrześcijańskich cze-

piemy z Ewangelii:

„G dy minęła połow a Święta N am iotów , Jezus oznajmił:

moja nauka nie pochodzi ode M n ie, ale o d Tego, k tó r y M nie posłał" (J 7,14). Pan Je­

zus mówi o własnym, dla nas niedostępnym doświadcze­

niu. Niemniej w nauczaniu Jezu so w y m zn a jd u je m y - obok wątków, które zasko­

czyły faryzeusza Nikodem a - również nawiązanie do De­

kalogu, Psalm ów lub Ksiąg Proroków (w szczególności d o P roroka Izajasza). N a ­ uczanie Pana Jezusa oparte jest w dużej mierze na Torze z tym, że jest to jakby w yda-, nie udoskonalone. Tak jest n p . w przypadku Kazania na Górze, w którym Dekalog uzyskuje nowy, doskonalszy kształt. W n au c zan iu tym znajdujemy też wątki zdecy­

dowanie oryginalne, jak np.

Synostwo Boże, narodzenie z w ody i Ducha, zm artwych­

wstanie i paruzja.

N ietzsche m e uczy nas Zaratustry. Podpisując p o ­ szc z e g ó ln e ro z d z ia ły w

„Tako rzecze Z a ra tu s tra "

imieniem perskiego mędrca, popełnia nadużycie. Jego na­

uka, tzw. nietzscheanizm, jest synkretycznym połączeniem rozmaitych w ątków zaczerp­

niętych z różnych źródeł fi­

lozoficznych. Z najdujem y tam schopenhauerowski kult woli, dionizyjski kult użycia (w ina i ekstazy), sym patię dla p o g ląd ó w H eraklita a także pow oływ anie się na Z aratustrę i mniej lub b ar­

dziej świadom e naw iązywa­

nie do Wagnera i Goethego.

P o ró w n u ją c g en e zę c h rześcijań stw a z g en ezą n auk Nietzschego m ożem y s tw ie rd z ić , że n a u c z a n ie Chrystusowe wyrasta ze sta- rotestamentowej religii w y­

wodzącej się od A braham a i patriarchów, poprzez Mojże­

sza i proroków, i jest jakby zwieńczeniem całej tej histo­

rii. N ietzsc h ean iz m n a to ­ m iast nie m a żadnej historii, jego korzenie są bardzo w ą­

tłe. N a chrześcijaństwo m oż­

na spojrzeć jako na kontynu­

ację konsekwentnego m ono­

teizm u judaistycznego. Mo­

noteizm zostaje zachowany w formie Trójcy Świętej na zasadzie duchowej wspólno­

ty i jedności woli. Chgrześci- jaństwo dąży do absolutnej zgodności teorii z praktyką (pierwsze gminy chrześcijań­

skie) i żyje oczekiwaniem na ponow ne przyjście Pana.

Nietzscheanizm jest dowolnym zlepkiem rozmai tychch wątków my­

ślowych,

zaczerp n ięty ch z różnych

źródeł. Sym kretyzm nietz- scheański jest, aż nadto wi­

doczny. Jest on słabością tego sy stem u , a jego ideałow i, n a d c z ło w ie k o w i, b ra k u je cech realnych. Przejęta od p e rsk ie g o m ę d rc a p o sta ć w yposażona jest w schopen- hauerowską wolę mocy i nie- czu ło ść w obec b liźn ieg o . Łatwo domyślić się, jak za­

chow ałby się N ietzsche w sytuacji miłosiernego Sama­

ra tan in a. Z ac h o w ałb y się

„w ręcz przeciw nie" - i oto m am y całą proweniencję tej moralności; jest to moralność

„wręcz przeciw na" do m o­

ra ln o śc i ch rześc ijań sk ie j.

Właśnie w tym sensie chrze­

ścijań stw o z a in sp iro w a ło Nietzschego. W tym sensie czerpał on z chrześcijaństwa.

Każdy dydaktyk wie, jaką rolę w nauczaniu, a przede w szystkim w procesie w y ­ chowawczym odgrywa przy­

kład. Już Rzymianie głosili m aksym ę: verba docent, exem pla tra h u n t. W łaśnie taką dydaktykę praktykował Pan Jezus i taką dydaktykę stosowali apostołowie, aby pozyskać zwolenników. Ktoś, kto głosi pokój a sieje niezgo­

dę, łatwo byw a demaskowa­

ny jako kłamca. Całe ziemskie życie P an a Jezusa cechuje zgodność tego co głosił z tym co robił, i na co w skazywał jako cel swojej działalności. Ta konsekwencja przejawia się szczeg ó ln ie w tru d n y c h , ostatnich dniach w Jerozoli­

mie, gdzie stanął przed trybu­

nałem żydowskim. W swoim nauczaniu Pan Jezus posługi-

(7)

I I - '

W m mK S"

\ i

Fryderyk Nietzsche (art. H. Olde) wał się, powszechnie używ a­

nym podów czas na terenie Palestyny, językiem aramej- skim. Liczne przypow ieści przekazane przez ewangeli­

stów wzbogaciły to nauczanie o całą galerię żywych postaci uchw yconych w kadrze w momencie działania. W na­

uczaniu Mistrza z Nazaretu nie m a nauk mniej lub bar­

dziej ważnych, ale są takie, do których z upodobaniem w ra­

camy. Są to te nauki, które wyłaniają się spontanicznie przy okazji polemizowania z faryzeuszami lub w rozmo­

wach z osobami bliskimi.

W „Tako rzecze Zaratu­

stra" nie m am y do czynienia z zoroastryzmem, ale z nie- tzscheanizm em , który p ró ­ buje podw ażyć sens moral­

ności chrześcijańskiej.

Nietzsche m ówi nawet o własnej dobrej nowinie będącej przeciw ieństw em , jak m ożna sądzić, chrześci­

jańskiej Dobrej Nowiny.

„Tako rzecze Zaratustra"

jest utrzym ana w całości w k o n w e n cji afo ry sty czn e j.

Książka, nadm iernie przecią­

żona niekończącymi się sen­

tencjami, metaforami, aluzja­

m i, archaizm am i i niezbyt czytelnym i alegoriam i nie je st ła tw a w o d b io rz e . W p ra w d z ie a u to r, k tó ry określał swoje dzieło jako coś niezrównanego (czyt. F. Nie­

tzsche „Ecce hom o"), opa­

trzył ją w podtytuł: „Książka dla wszystkich i dla nikogo"

jednak ja proponow ałbym inny: „K siążka dla bardzo cierpliwych".

N ietzsche preferuje for­

m ę dialogów, ale są to rozmo­

w y osób fikcyjnych prow a­

dzone w nierealnej scenerii.

Zaratustra rozprawia sam ze sobą, ze swoim sercem, tak­

że z postaciami, które ciągle zmieniają się, lecz pozostaje wrażenie, że to autor pochy­

lony n ad kartką papieru, z piórem w ręku, sam na sam, lub z różnym i wcieleniami własnego „ja" toczy zawzię­

ty spór stanowiący zagroże­

nie dla jego zd ro w ia p sy ­ chicznego.

W twórczości Nietzsche­

go daje się zauważyć obsesyj­

nie powracające w ątki m y­

ślowe takie jak: w ątek genial- ności w łasnej tw órczości, psychologiczny w ątek stada pasących się krów, donio­

słość określonej p o ry dnia.

Pochodzenie tych natrętctw jest trudne do ustalenia.

Kiedy zestaw im y oba te style n au c zan ia łatw o za­

uw ażym y daleko idące róż­

nice. W zorow any na Proro­

kach styl biblijny cechuje d u ż a o sz c z ę d n o ść słów , żyw y bezpośredni przekaz z u w z g lę d n ie n iem reakcji słuchacza. Styl ten poparty jest ży w y m p rz y k ła d e m i p ra k ty c z n ą d z ia ła ln o śc ią w śród ludzi. Styl ten nie jest pozbaw iony poezji, co w i­

doczne jest szczególnie w y­

raźnie w Listach apostoła Pawła.

Nietzsche naucza za pośrednictwem swych

tekstów

i nie m a możliwości bezpo­

średniej konfrontaqi swoich poglądów z poglądam i czy­

telnika. Jeżeli Zaratustra na­

w ią z u je d o sło w n ic tw a i zw rotów biblijnych to czyni tak, aby parodiow ać teksty biblijne.Nagromadzenie róż­

norakich sentenqi ro śd pre­

tensje do „ kopalniskarbow i złotej ko m o ry" („Tako rzecze Zaratustra" 4; 19,292), ale nie przysp arza adeptów , chęt­

nych d o w p row adzania w życie zaleceń autora. Trudno oprzeć się wrażeniu, że au­

tor usiłuje epatować czytelni­

ka słow em (dytyram bicz- nym ), stylem (aforystycz­

nym ) i negacją chrześcijań­

skiej moralności. Chwilam i w tekście dochodzi do głosu nuta absolutnej szczerości. W typow ym dla siebie dialogu autor czyni rachunek sumie­

nia. Rola rozdzielona jest na dw ie fikcyjne, spierające się osoby. P osłuchajm y p rzez chwilę: „Nie schlebiaj, ty ak­

torze cna! F a łszyw y jesteś:

cóż ty m i pow iadasz o p ra w ­ dzie! Ty pa w iu paw i, ty m o ­ rze próżności, i cóżeś ty gral przede mną, z ly czarowniku, k o g ó ż to w yobrażać sobie miałem, widząc d ę tak zaw o­

dzącego?-Pokutnika ducha, - odparł starzec -jego to gra­

łem ja: ty sam w ym y śliłeś niegdyś to słowo, poetę i cza­

rodzieja, co w reszd ep rzed w sam em u sobie ducha sw ego zw raca, p rze isto c zo n e g o , któtego własna zła wiedza i złe sum ienie m rozi" („Tako rzecze Zaratustra" 4; 5,232).

Oto wstrząsające w yznanie Nietzschego, w naturze któ­

rego leżało aktorstwo.

G d y C h ry s tu s p o w ie ­ dział Marcie: „Marto, Marto, troszczysz się i zabiegasz o wiele, a jedno jest potrzebne"

(Łk 10; 41), wówczas był bli­

ski tego, by ujawnić przed M artą całą własną hierarchię wartości, powiedzielibyśmy:

całą w łasną aksjologię. Za­

miast tego wskazał na Marię i dodał: „Maria najlepszą cząstkę obrała..." A M aria w słu c h iw a ła się w słow a C hrystusa. Czy w którym ­ kolwiek miejscu Pism a p o ­ znajemy ten priorytet, o któ­

rym wspom inał Pan Jezus?

C zy c h o d z i o to, że w e w szechświecie nieustannie sroży się śmierć, ale Osoby Boskie mają życie same w so­

bie? Jak wynika ze słów: Jak bow iem Ojdec m a życie w sobie, tak też sprawił, ż e b y i Syn m iał ż y d e w sobie" (J 5;

26).

Bóg jest duchem, a d , któ­

rzy M u cześć oddają winni

oddaw ać M u ją w duchu i praw dzie (J 4; 24).

Chrześcijański dualizm polega na absolutnym pry­

macie ducha nad materią, ży d a duchowego nad funk­

cjami fizjologicznymi. Pan Jezus mówi: „Duch jest tym, który ożywia, dało nic nie p o ­ m aga" Q 6; 63). Powtarza też wielokrotnie: „wiara twoja uzdrowiła dę", aby dać do zrozum ienia, że w iara m a moc uzdraw iania ciała. Apo­

stoł komentuje to słowami:

„ to co śmiertelne przyoblecze się w n ie śm ie rte ln o ść ...a śm ierć będzie pochłonięta"

(Kor 15; 54). Spór pom iędzy żydem a śm ierdą zakończy się klęską śm ierci, klęską grzechu, za sprawą ducha.

A oto now e pytanie na m iarę hamletowskiego: Czy g rz e c h b y łb y g rz e c h e m , g d y b y n ie p ro w a d z ił do śmierci? A łaska, czy byłaby łaską, gdyby nie przyw raca­

ła nas życiu? Apostoł p o d ­ k re śla z d e c y d o w a n ą ro z ­ bieżn o ść dw óch, n u rtu ją ­ cych człowieka tendencji. W Liście do K oryntian pisze:

„Jeżeli jest ciało zm ysłow e, to jest też ciało d u chow e" (1 Kor 15;14). A w Liście do Rzym ian wyrokuje: „Dąże­

nie ciała rodzi śmierć, dąże­

n ie z a ś D ucha o w o c u je życiem i p o ko jem " (Rz 8; 6).

A jednak niektóre nauki tra­

dycyjnie nie znajdują posłu­

chu u współczesnych chrze­

ścijan. P rz y k ła d e m m oże być nauka o kom pensow a­

niu, lub o bilansow aniu się uciech i cierpień życia docze­

snego z podobnym i w życiu w iecznym . Ten w ątek m o­

ralności chrześcijańskiej zi­

lu s tro w a n y z o s ta ł p rz e z p rz y p o w ie ść o b o g ac zu i żebraku Łazarzu (Łk 16;19).

Ziemska nędza Łazarza zo­

stała zrekom pensow ana p o ­ śm iertnym , w ysokim u h o ­ norow aniem , zaś ucztow a­

nie i przyjemności doczesne

(8)

bogacza zostały wyrów nane p o p rz e z jego p o śm ie rtn e cierpienia. Do nauk współ­

cześnie niepopularnych na­

leży też nauka o narodzeniu się z góry, względnie z w ody i Ducha (J 3; 3). Zdaje się, że taki w ym óg nauki chrześci­

jańskiej przekracza m ożli­

wości człowieka w ychow a­

nego w w arunkach rozw i­

niętej cywilizacji. A jest to w arunek sine qua non wej­

ścia do Królestwa!

Przypisujem y chrześci­

jań stw u funkcję regulatora życia życia społecznego, a zapom inamy o funkcji przy­

g o to w a n ia cz ło w ie k a d o spraw ostatecznych, do prze­

mijania nieba i ziemi. Pan Je­

zus mówi: N ie znacie dnia an i g o d zin y . M esjan izm C h ry stu so w y sw oim u n i­

w e rsa liz m e m p rz e ró s ł wszystko to co w tym poję­

ciu u lo k o w ała staro testa- m entow a trad y q a , a także w szystko to czego p o nim oczekuje współczesny czło­

wiek.

N ie tz sc h e zd a je sobie spraw ę z tego, że jego pro­

g ram p o strz e g a n y b ęd zie jak o n eg acja m o ra ln o śc i chrześcijańskiej, toteż tym bardziej zapewnia o jego afir­

m a ty w n y m c h a ra k te rz e . Swoją książkę „Jutrzenka"

nazyw ał afirm atyw ną, a o

„Tako rzecze Z a ra tu stra "

pisał, jako o form ule „naj­

wyższej afirmacji". Pytam y wobec tego, co Nietzsche afir- muje? O dpow iedź zaczerp­

nięta z jego „Ecce h om o"

brzmi: W „symbolu dionizyj- skhn osiągnięta zostaje osta­

teczna granica afirmacji".

Tyle i nic więcej!

N ie tz sc h e o b sz e d ł się bezcerem o n ialn ie z Z ara- tustrą. Podpisując swoje roz­

działy imieniem Zaratustry dopuścił się nadużycia. Jego p o d z iw dla m itologii b li­

sk o w sch o d n ie j p o c h o d z i praw dopodobnie od Scho­

penhauera, który uw ażał ją za najmądrzejszą ze wszyst­

kich, ale sam Nietzsche ko­

rzystał z niej, oględnie m ó­

wiąc, bardzo dowolnie. Jesz­

cze bardziej

obcesowo obszedł się Nietzsche z chrześcijań­

stwem.

Nie, żeby nie było tu pola dla krytyki, ale porów nując z

„h ig ie n ic z n y m b u d d y ­ zm em " m ów i o „żałosnym c h rz e śc ija ń stw ie ". Jako

„ p ie rw sz y im m o ra lista "

uznaje dwojaką negację: ne­

guje dobrych, życzliwych, m o raln o ść chrześcijańską nazyw aną przez niego deka­

dencką. Takie negowanie jest dla niego w stępem do afir- mowania. Afirmuje np. to, że w a ru n k ie m istn ie n ia d o ­ brych jest kłamstwo, a upa­

dającego należy popchnąć.

Uznaje dwie moralności: mo­

ralność panów i moralność niew olników . Jego m o ral­

ność - m oralność ludzi do­

stojnych, która jest autoglo- ryfikaqą. W ten sposób Nie­

tzsche wraca hen do starożyt­

ności, p o to by na piedestale p o s ta w ić D io n izo sa. N ie oszczędził żadnej świętości.

O osobie Chrystusa tak pi­

sze: „Lecz On nie dojrzał byl jeszcze. N iedojrzale kocha młodzieniec, niedojrzale nie­

naw idzi lu d zi i świata. Spę­

tane i ciężkie są jego uczucia oraz skrzyła ducha jego".A nieco wcześniq: „Wierzajcie m i bracia! Za w cześnie on umarł, sam b y odwołał swą naukę, g d y b y do m ego wie­

k u dożył. Ten, co rzekł: Bóg jest duchem ! Uczynił dotych­

czas na ńem inajw ięjszyskok k u n iew ierze". Po d ro d z e oberwało się też Sokrateso­

wi, który został rozpoznany jako narzędzie greckiego roz­

k ład u , jako ty p o w y d ek a­

dent. W miejsce moralności chrześcijańskiej N ietzsche w staw ił zlepek m oralności antyku i moralności ewolu- cjonizmu.

Czy m ożna podzielać ro­

zum owanie Nietzschego, że poza dobrem i złem istnieje jeszcze przestrzeń do zago­

sp odarow ania dla ateisty?

Całą swoją działalnością pi­

sarz udow adnia, że stanąć poza dobrem i złem znaczy stanąć na biegunie zła. Psy­

cholog Nietzsche nie dostrze­

ga, że głoszona przez niego moralność panów, w której nie m a miejsca n a miłosier- dzierdzie, litość i współczu­

cie, pozbaw ia człowieka ca­

łej gam y uczuć, także nega­

ty w n y c h , k tó re p o m im o wszystko m ogą wzbogacić i pogłębić psychikę. Poczucie niespełnienia pokładanych w nas nadziei, poczucie klę­

ski życiowej lub poczucie piekącego wstydu, gorsze od bólu fizycznego, albo uświa­

d o m ien ie sobie w łasn y c h błędów i własnej niemożno­

ści m ogą w końcu okazać się korzystne. C zyż nie o tym m ów i Apostoł w parad o k ­ sach?

Paweł wtajemnicza nas w prawdę psychologiczną bez zam iaru im ponow ania nam intelektualną błyskotli­

wością, gdy mówi: „bo m oc w słabości się doskonali" albo

„gdy niedomagam, w ted y je­

stem silny" (2 Kor 12; 9). Mo­

dląc się o wybawienie od zła nie potępiamy go w czambuł, bo gdyby nie było zła, nie by­

łoby też dobra. Zło m oże oka­

zać się szlifierzem brylantów dobroci. Tak w Starym jak i N ow ym Testamencie m am y tego przykłady. C ierpienia Hioba ujawniły m ałą wiarę jego żony, ale mogły, choć nie musiały, sprawić wkroczenie H ioba n a w y ż sz y sto p ień wtajemniczenia; mógł on zo­

stać np. prorokiem, nie przy­

wiązującym wagi do dobro­

bytu materialnego. Zaś histo­

ria zagubionej owieczki poka­

zuje nam, jak zagubienie, któ­

re jest nieszczęściem, m oże obrócić się w dobro. Odnale­

ziona owieczka sprawia pa­

sterzowi większą radość niż sto innych, które nigdy nie za­

ginęły.

Chwilami m ożna odnieść w rażenie, że N ietzsche m a rację, gdy niby mimowolnie w o ła: Jak im d o ro b k ie m

chrześcijaństw o m o że się poszczycić ? Czy 1900 lat to za mało? Czy przybliżyło się Królestwo? Ale już po chwili od w raca n asz ą u w a g ę ku spraw om nieistotnym , gdy podnosi zarzut, że w chrze­

ścijaństwie jest za mało śmie­

chu, że jest zbyt ponure. Prze­

cież śmiech nie zaw sze jest śmieszny, bo m oże być i głu­

pi i szyderczy, i złośliwy. Ale zarzut jest chwytliwy i zosta­

je podchwycony przez publi­

cystów. Zapytajmy więc: czy chrześcijaństw o m a w y rę­

czać Moliera lub „commedia delTarte"? Albo, czy w krót­

kim okresie ziemskiego życia P a n a Je z u sa b y ł czas na śmiech? Apologeci nietzsche- anizm u podnoszą zarzut, że chrześcijaństwo jest intere­

sowne, a nie - tak jak chciał­

by Nietzsche - bezinteresow­

ne. Gdyby nie było nagrody, nie byłoby też kary. Jest to ponętna perspektyw a, tyle, że nieżyciow a. Taki „id e­

alizm ateistyczny" żeruje na z łu d z e n ia c h . A le czy nie u m o ty w o w a n a b e z in te re ­ sow ność nie jest bezintere­

sownością od przypadku do p rzy p ad k u ? N ietzsche nie w ierzy w C hrystusa tj. nie wierzy w zmartwychwstanie - zresztą nie on jeden - ale mógłby nam wyjaśnić: czy to apostołowie zainscenizowa- li zm artw y ch w stan ie, .czy m am y do czynienia ze zbio­

row ą halucynacją. Jego nie­

w iara m a i dobre strony, bo d z ię k i tem u , n ie p o sta w i nam kłopotliw ego pytania:

Co powie Chrystus na nasze chrześcijaństwo? Co pow ie n a naszą miłość bliźniego?

Nietzsche nie wierzy w to, co stało się dw a tysiące lat tem u w Palestynie, nie przyjmuje tych faktów do wiadomości, a tym bardziej nie w ierzy w to, co m a nadejść, co zostało z a p o w ie d z ia n e . P rze czy w sz y stk ie m u n a zasad zie tzw . zd ro w e g o ro z są d k u , który w jego czasach nie znał

dokończenie na str. 19

(9)

4 6 . A ^ i^dzyK \a^ odow y

Pestiwal A^wzyUi W spółczesnej

W a»*s 2 a w s k a ^

Mój pierwszy Festiwal to 1976 rok - uczestniczyłem w n im w ó w czas oczyw iście jako słuchacz - zatem to już z

górą ćwierćwiecze.

Mam więc dwa powody, aby p o d z ie lić się sw oim i u w a g am i n a tem at „W ar­

szawskiej Jesieni". Pierwszy - w yżej w sp o m n ian y , bo uśw iadom ienie sobie upły­

w u czasu zazwyczaj skłania do refleksji. D rugi - w po ­ przednim numerze „Słowa i M yśli" (66/67), ukazał się tekst autorstwa Stefana Rie- gera: „Pamflet na w iek XX

<Stracone stulecie, zdradzo­

na muzyka>", który w dość kontrow ersyjny, trzeba to przyznać, sposób kreśli obraz muzyki minionego stulecia.

Festiwal „Warszawska Je­

sień" 1976 pam iętam jako oszołomienie. W idzę siebie stojącego pośród wydarzeń z szeroko otw artym i oczyma (uszami?) i chłonącego ogar­

niającą mnie zewsząd feerię dźwięków.

Już Mahler, Szymanow­

ski wydawali mi się nieprzy­

stępni, trudni. A tu?!

N ic nie rozu m iem , ale słucham.

I tak kilka kolejnych lat z rzędu. Sala koncertowa Fil­

harmonii i potężna, pełna w brzm ieniu sym fonika, sala k am eraln a i spokojne lub d ra ż n ią c e zg rz y tliw o śc ią dźwięki. Teatr Wielki i muzy­

ka przeplata się z ludzkim dramatem, ale libretto, jakby zatrącało o inną nutę wrażli­

wości. Akademia Muzyczna -kw adrofonia, kom putery, elektronika - zachłysnąć się m ożna eksperymentem porą nocną, ale i poddać po połu­

dniu klasycznemu kwarteto­

wi. Teatry, kościoły, galerie, fabryki - happening, perfor­

mance - dźwięk, przestrzeń, czasem ruch.

Z tru d em przed zieram się przez ten skondensowa­

ny mur.

Dlaczego tam jeszcze je­

stem?

Zaczynam rozpoznawać Pendereckiego i Lutosław ­ skiego, Szabelskiego i Scha­

effera, Meyera i Góreckiego.

Ale kto to jest Paweł Szymań­

ski, Lidia Zielińska? Aha, to Koło M łodych Z w iąz k u K o m p o zy to ró w P olskich.

Może nie koło, ale m łodzi i na pewno kompozytorzy.

Już wiem. Arnold Schen-

berg, Alban Berg, Iannis Xe­

nakis, John Cage - to już bli­

scy znajomi.

Tak zaczynałem.

No i oczywiści ta nutka wyższości, odrobinę bardziej wyprostowany chód i lekko roztargniony, ale błyszczący wzrok - wszystko oparte na świadomości, że uczestniczy się w czymś napraw dę waż­

nym.

Jesienne szarugi, czasem czyste światło słońca i w ar­

szawska Starówka.

Dziś wiem, że w całej tej atmosferze czuję się, po pro­

stu, dobrze. Kiedy zasiadam w koncertowym fotelu i do moich uszu docierają pierw­

sze dźwięki uśmiecham się.

I z pow odu tego uśm iechu warto poświęcić czas i uw a­

gę wielu propozycjom. Bo nie biegam już tak jak kiedyś na wszystkie koncerty i w yda­

rzenia. Wybieram. Program Festiw alu to jak m enu dla smakosza. Już sama możli­

w ość w y b o ru , p ięk n ie brzmiące nowe, nieznane na­

zwy i ci mistrzowie z który­

m i już nie raz się ucztowało.

A potem jeszcze garść nowe­

go - n o w i ad e p ci sztu k i, nowa forma, nowa treść (tu

mały znak zapytania - może to tylko naśladow anie m i­

strzów) - tak czy siak kosz­

tuję.

Czy jestem zadowolony z w szy stk ieg o ? O czyw iście nie. C zasem pod pięknym opakowaniem czai się pust­

ka. Czasem w ykonanie nie pozw ala spokojnie nasycić się brzmieniem. Czasem mi­

zerii kompozytorskiej nie ra­

tują najlepsi wirtuozi. Cza­

sem czuć, że „stary w ilk"

stracił kły. Lecz czasem jest po prostu miło, czasem do­

brze, czasem pięknie. I co roku coś poryw a - chcę się zerwać i bić brawo, krzyknąć.

Nie zawsze z całą publiczno­

ścią. Czasami stoję osamot­

niony, ale może dlatego staje się to wszystko jeszcze bliż­

sze'.

I może właśnie to - BLI­

SKOŚĆ.

O dpow iadam Stefanowi R iegerow i - bliski jest m i Bach, Mozart, Haydn, Cho­

pin. Tak wielcy, tak porusza­

jący, że właśnie dzięki nim wiem, że i ja jestem częścią Wszechświata, bo każda ich fraza, nuta sprawia, że drżę i rozpościerając ramiona i uno­

sząc twarz płynę ku światłu.

Jednak to dzięki L uto­

sław sk iem u , M eyerow i, Schaefferowi, Szym ańskie­

m u stoję tu pośród tego świa­

ta pełnego przenikającej się rozpaczy i radości, szam o­

czącego się z własną tożsa­

mością.

To dzięki Bergowi, Scho- enbergowi, Nono, Hindemi- thowi, Xenakisowi lepiej ro­

zum iem św iat XX - wiecz­

nych totalitaryzmów i dzisiej­

szych wojen obok Hollywood i Disnaylandu. Lepiej rozu­

m iem głód Afryki i sytość Europy. Lepiej rozum iem płacz i uśmiech ludzi mijają­

cych mnie na ulicy. Choć cza­

sami, przyznam , dominują­

cym uczuciem jest św iado­

mość przemoczonych butów.

Nie zasłaniam się analizą partytur, nie kryję się za mu- rem odrzucenia. Jeśli nawet nie w szystko rozum iem to o tw iera m się, p o zw alam przepływać przez siebie, czu- ję- ^

Świat. Mój świat tkwiący korzeniam i w XX w ieku a zapatrzony w przyszłość XXI staje mi się bliższy. A może to ja staję tem u światu BLI­

SKI.

Patrzę także na dzisiejsze­

go słuchacza. Iluż młodych

(10)

C. Duchnowski, A. Falkiewicz, A. Gryka, M. Talma-Sutt, E. Trębacz

lu d zi n a salach koncerto ­ w ych. O czyw iście najb ar­

dziej ekscytują się tym co nowe, eksperym entalne. Z nonszalancją mówią o „sta­

rych" kompozytorach, któ­

rych twarze migają w foyer, potrafią gwizdać przy nazwi­

sku Penderecki. Ale kiedy patrzę na te inteligentne, za­

słuchane twarze to wiem, że w a rto p o d ejm o w ać tru d . Tworzyć, koncertować, orga­

nizować, promować. Kiedy widzę młodych kompozyto­

rów - Paweł Mykietyn, Alek­

sandra Gryka, Hanna Kulen- ty, Cezary Duchnowski - to wiem, że jeśli nie uda się nam to nie znaczy, że im można odebrać szansę. Trzymam kciuki za nich wszystkich i za F estiw al i za MUZYKĘ WSPÓŁCZESNĄ.

*

Tegoroczny festiw al to dw adzieścia jeden koncer­

tów i dziewięćdziesiąt osiem utw o ró w . K o m p o zy to rz y włoscy, niemieccy, austriac­

cy, francuscy, słoweńscy, au­

stralijscy i polscy. Pięćdzie­

siąt cztery prem iery polskie i trzydzieści prawykonań.

G odne pochw ały były:

Krzysztofa Meyera M uzyka p o że g n a ln a , Z y g m u n ta Krauzego A dieu (Orkiestra Filharmonii Narodowej, dyr.

Antoni Wit); Hanna Kulen- ty Koncert na trąbkę i orkie­

strę (Marco Blaauw - trąbka, Sinfonia Varsovia, Renato Rivolta - dyr.), Sofja Gubaj- d u lin a Pasja w g św . Jana (Chór Uniwersytetu Kardy­

nała Stefana Wyszyńskiego, O rk ie stra S y m fo n iczn a i chór F ilharm onii N a ro d o ­ wej, Antoni Wit - dyr.).

Należało posłuchać: kon­

certu „Warszawska Jesień - Nowa Generacja" oraz kon­

c e rtu z o rg a n iz o w a n e g o przez Koło M łodych przy Z w ią z k u K o m p o zy to ró w Polskich.

Ten pierwszy dal możli­

wość porównania propozy­

cji młodych kompozytorów:

Cezarego Duchnowskiego, M arcina B o rtn o w sk ieg o , Ewy Trębacz, Michała Tal- ma-Sutt, Aleksandry Gryki,

Adam a Falkiewicza i Pawła M ykietyna. Różna jakość, różny poziom, w tym w yko­

nawczy, ale propozycje m u­

zyczne interesujące. Kompu­

tery, video-ekrany, konsole­

ty - to już stałe w yposaże­

nie w arsztatu kompozytor- sko-wykonawczego. Dodaj­

m y do tego barwne oświetle­

nie i k am ery rejestru jące przypadkow e w ydarzenia, w p rz e rw ie p e rfo rm a n c e (Robin Rimbaud „Scaner") i buczące w oddali generato­

ry mocy - atmosfera m uzy­

ki techno, to też potrzebny eksperym ent, bo przecież nie mam y gotowej odpowie­

dzi na to jak prezentow ać dzisiejszą muzykę. Dobrze, że i w jej otoczeniu szukamy now ych środków w yrazu.

N ie u d ało się zrealizow ać założenia koncertu - „nowa generacja" nie istnieje, ale istnieje pokolenie muzyków, którzy mają coś do pow ie­

dzenia. Teraz możemy ocze­

kiwać na ich, m am nadzieję, koncerty monograficzne.

Drugi koncert, w odróż­

nieniu od wyżej opisanego, p o zb aw io n y całej ełektro- niczno-telewizyjnej otoczki, m iał odm ienną atm osferę.

P rz y p o m in a ł k a m e ra ln e spotkanie grona przyjaciół, którzy spotkali się by wspól­

nie pom uzykow ać. Cieszą now e twarze: Katarzyna Ta- borowska, Tomasz Praszcza- łek, Jakub Kowalewski, Bar­

to sz M. K o w a lsk i, A rtu r K roschel, Jaro sław M am - czarski i Weronika Ratusiń- ska. Widać ścieżki poszuki­

w ań - dźw ięku, brzmienia, instrum entarium , ekspresji.

Interesujące Dw a kw artlu- dia (B.M. Kowalski) i zain­

teresowanie formą chóralną (Polski Chór Jeunesses Mu- sicales, Ewa S tru siń sk a - dyr.).

C iekaw ostka festiwalu:

m uzyka kom pozytorów au­

stralijskich (Michael Smeta- nin, D om inik K arski, D a­

mien Ricketson, Elena Kats- Chemin) i degustacja austra­

lijskiego wina.

gi Tegoroczna Warszawska Jesień spełniła moje oczeki- g. w ania: zg ro m a d ziła garść dobrych kompozycji, zapre­

zentow ała kilka interesują­

cych w ykonań, przybliżyła to co dzieje się na świecie i pokazała nowych twórców.

Do zobaczenia w przyszłym roku.

Bogusław Tondera

(11)

Jednym z ruchów religij­

nych, które pojaw iły się na fali reformacji byli m enno- nici. O drzucili oni chrzest dzieci uznając go za b e z ­ wartościowy, chrzcili nato­

m iast dorosłych, gdyż u w a­

żali, że jedynie dorosły czło­

w iek m oże w p ełn i pojąć naukę C hrystusa i św iado­

m ie w stąpić do Kościoła. Z p ow o d u późniejszego niż w in n y ch K ościołach ch rztu n azw an o ich anabaptysta­

m i. Z aró w n o katolicy jak i protestanci uznali ich za groźnych heretyków. Ucie­

kając p rz e d p rz e śla d o w a ­ niam i przem ierzyli Europę:

p ołudniow e Niemcy, Alza­

cję, Morawy. W XVII w ieku o s ie d la li się r ó w n ie ż w G d a ń sk u i n a Ż u ła w a c h . W z g lę d n ie b e z p ie c z n e schronienie znaleźli w H o­

landii. W ów czas to nazw a­

n o ich m e n n o n ita m i o d im ienia charyzm atycznego p rzyw ódcy M enno Simon- sa. Ci, którzy m usieli przez lata uciekać p rz ed prześla­

d o w a n ia m i, g d y zn a le źli bezpieczne schronienie za­

częli się bogacić, żyć coraz b a rd z ie j d o s ta tn io i w y ­ staw nie nie szczędząc sobie uciech. A ż pojaw ił się Jacob A m m an kaznodzieja, który w y tk n ą ł w s p ó łw y z n a w ­ com grzech: zbytek, pogoń za d o b ra m i d o c z e sn y m i, ciekawość świata; a p rzypo­

m n ia ł o w y rz e c z e n iu się przem o cy , o sk ro m n o ści, poko rze i n ak azie ciężkiej pracy. W 1737 roku A m m an utw orzył now ą w spólnotę.

W krótce pierw sze rodziny a m is z ó w o s ie d liły się w Ameryce, w Lancaster Co­

untry, N ow ym Jorku, Illino­

is, Indianie, Iow a, M issouri, Ohio.

A m isze próbują zacho­

w a ć s ty l ż y c ia p ó ź n e g o XVII w ie k u i trad y cy jn ej w iejskiej k u ltu ry europej­

skiej. O drzucają większość osiągnięć now oczesnej cy­

wilizacji. W latach '60 XIX w ie k u o d b y ło się sze reg

spotkań w W ayne Country, które podjęły problem „na­

c isk ó w n o w o c z e s n o ś c i" . Częściowo z p o w o d u kon­

ferencji am isze podzielili się n a grupy, w tym na trady- cjonalistyczny Stary Z akon A m iszów i inne bardziej li­

b e ra ln e . G łó w n y K ościół A m iszów czyli Stary Z akon A m iszów nie prow adzi sta­

ty sty k dotyczących liczby wiernych. Inne g ru p y są re­

latyw nie małe. M ożna sza­

cować, że liczba am iszów w ynosi około 100 tysięcy w

22 stanach USA, w tym 45 ty s ię c y w O h io . P ra w ie w szy sc y cz ło n k o w ie K o­

ścioła m ają rodziców, któ ­ rz y te ż b y li a m is z a m i.

N ow o-naw róceni stanow ią mniej niż 10 procent liczby w iernych. Tradycyjnie am i­

sze nie k ła d li n a c isk u na ewangelizację, stanow ili ra­

czej zam knięte społeczno­

ści. Jednak w ostatnich la­

tach niektóre ich g ru p y sta­

ły się aktyw ne w naw raca­

n iu na sw ą w iarę.

C złonkow ie Starego Za­

konu A m iszów zw ykle p o ­ rozum iew ają się w języku z w a n y m P e n n s y lv a n ia D utch czyli dialektem języ­

ka niem ieckiego. Podczas n ab o żeń stw używ ają u ro ­ czystego języka niemieckie­

go. A m isz e n ie p o sy ła ją swoich dzieci do szkół ogól­

nie dostępnych, w olą p ro ­ w a d zić edukację w e w ła ­ sn y c h sz k o ła c h z a k ła d a ­ nych p rz y zborach. W szko­

łach uczą się języka angiel­

skiego. Członkowie zborów nie posiadają i nie używ ają

sam ochodów , nie używ ają te ż e le k try c z n o śc i. M ę ż ­ czyźni noszą zw ykle proste, ciem n e u b ra n ia . K ob iety proste, kolorow e suknie, z d łu g im i rę k a w a m i, b ia łe czepki i fa rtu szk i. Co ty ­ d z ie ń w n ied zie lę , w jed ­ nym z dom ów zboru odby­

w ają się nabożeństw a. Po­

grzeby odbyw ają się w d o ­ mach, bez m ow y pogrzebo­

wej, k w ia tó w czy in n y ch e le m e n tó w p o g rz e b ó w ch rześcijań sk ich . A m isze nie podejm ują ubezpiecze­

nia społecznego, zasiłku dla bezrobotnych, b ąd ź też in­

nej form y opieki społecznej, poniew aż społeczności sa­

m odzielnie organizują fun­

d u s z e , ż e b y p o m ó c ty m , którzy tego potrzebują.

Tak p rz e d s ta w ia ła się moja w iedza na tem at m en- n on itó w zanim w ybrałam się do Cięciwy, aby n a w ła­

sne oczy zobaczyć, jak w y­

gląda życie amiskiej rodzi­

ny w Polsce. Wcześniej już słyszałam , że gdzieś w p o ­ bliżu M ińską M azowieckie­

go osiedliły się przybyłe ze Stanów Zjednoczonych ro­

dziny. O d ró żn iały się one od okolicznej ludności w y­

glądem , strojem, akcentem o ra z w y z n a w a n ą w ia r ą toteż szybko zrobiło się o nich głośno. K ażdy m iał coś do p o w ied z en ia n a tem at amiszów, a to, że w idział ich n a targu w Stanisławowie, a to, że w yglądają tak jak p rz ed w ojną połow a M iń­

sk a (p rz e d w y b u c h e m II w ojny światowej M ińsk był w p o n ad połow ie zam iesz­

kany przez Żydów). W krót­

ce am iszam i zainteresow a­

ła się p ra sa ogólnopolska, arty k u ły u k azały się m ię­

d zy innym i w „Polityce",

„ G a z e c ie W y b o rc z e j" ,

„Przyjaciółce", „Olivii". To co zobaczyłam w Cięciwie, b ardzo rożni się od obrazu polskich am iszów prezen ­ to w a n e g o w p ra s ie , w szczególności w prasie ko­

biecej. W izerunek tam p o ­ kazany jest bardzo w yide­

alizowany. Szczególnie rażą zdjęcia Jacoba „pracujące­

g o" w tra d y c y jn y m am i- skim stroju, gdy w rzeczy­

w is to ś c i p o ls c y a m isz e ubierają się tak, iż nie róż­

nią się specjalnie od p rz e­

ciętnego m ieszkańca Cięci­

wy. To p o czym m ożna ich odróżnić na pierw szy rzut oka to tylko długa broda Ja­

coba i biały czepek Anity.

W połow ie grudnia w y­

b ra ła m się do C ięciw y na p o s z u k iw a n ie a m isz ó w . C ię c iw a o k a z a ła się być m ałą w ioską. M ieszkańcy chętnie inform ow ali m nie g d z ie szu k a ć d o m u a m i­

szów i jeszcze dorzucali kil­

ka słów o tym, że z am iszów dobrzy sąsiedzi, bo spokoj­

n i i jak trzeba to n aw et p o ­ m ogą, biedniejszym rodzi­

nom k upią opału na zimę.

Łatw o znalazłam d u ży nie- ogrodzony żadnym płotem dom znajdujący się w lesie z d a la o d in n y c h g o s p o ­ darstw . A m isze m im o, że często o d w ie d z a n i p rz e z d ziennikarzy i innych cie­

kaw skich przyjęli m nie ser­

d e c z n ie i z g o d z il i się udzielić m i w y w iad u a na­

w et nie mieli nic przeciw ko tem u abym poprzyglądała się ich życiu.

O b e c n ie w C ię c iw ie m ieszka jedna rodzina am i­

szów - A nita, Jacob oraz p ięcioro ich dzieci. D zie­

w ięć lat tem u przyjechały tu tr z y a m isk ie r o d z in y z z a m i a r e m z a ło ż e n ia

SPOTKANIE

0 MISZ0 MI

(12)

pierw szego w Polsce ami- skiego zboru. Pom ysł p rzy ­ jazd u do Polski n a p o g ra­

nicze z U krainą i Białoru­

sią w ypłynął od pew nego am isza, k tó ry zw ied ził te te re n y z a r a z p o d ru g ie j w ojnie św iatow ej jeszcze ja k o m ło d y c z ło w ie k . Chciał on w rócić do Polski z a ra z p o sw ej p ie rw sz e j w izycie, jednak nie było to m o ż liw e ze w z g lę d u n a p a n u ją c y tu w ó w c z a s ustrój.

Tak więc, zaraz po 1989 roku w Polsce osiedlili się pierw si am isze. P oczątko­

w o m ieszkali u jednego z go sp o d arzy w Cięciwie, a nabożeństw a odbyw ały się w kupionej od sołtysa sto­

dole. Obecnie Jacob i Anita m ieszkają w d o m u , któ ry sam odzielnie zbudow ali na ku p io n y m w Cięciwie ka­

w ałku ziemi. W ich dom u odbyw ają się też nabożeń­

stwa.

N abożeństw a odbywają się w k a ż d ą cz w artą n ie ­ d z ie lę m ie sią c a . U c z e s t­

niczą w nich najczęściej tyl­

ko A n ita , Jacob o ra z ich dzieci, czasem tylko ktoś jeszcze, w ie d z io n y cieka­

w ością czy potrzebą, przyj­

dzie zobaczyć jak w ygląda n a b o ż e ń s tw o a m isz ó w . W szystko rozpoczyna się o g o d z in ie jed en a stej. N a j­

pierw zgrom adzeni odśpie­

w u ją k ilk a p salm ó w , n a ­ stępnie jest kazanie i kilka kolejnych pieśni. Jeśli w n a­

b o ż e ń s tw ie u c z e s tn ic z ą jacyś „obcy" am isze starają się tłum aczyć co po kolei robią. C hętn ie za p rasz ają każdego kto tylko m a ocho­

tę aby przyszedł i zobaczył jak w y g ląd a ich n ab o żeń ­

stwo. Jednak m im o tego, że są otw arci na gości nie zga­

dzają się aby w czasie uro­

czystości robić zdjęcia czy film ow ać. W te n ied zie le k ie d y a m isz e n ie o d p r a ­ w iają w łasn e g o n a b o ż e ń ­ stw a, jeżdżą do W arszawy do zb o ru zielo n o św iątk o ­

w ego lub do zborów p ro ­ staczków znajdujących się w m ałych miejscowościach w p ó łn o c n o -w s c h o d n ie j Polsce.

D aw niej g d y am iszów Cięciwie było więcej nabo­

żeństw a odbyw ały się tu co n ie d z ie lę . Je d n a k ju ż od d łu ż s z e g o c z a s u Jacob i A nita pozostali sam i. Inni w rócili d o Stanów, stracili nadzieję, że u d a się im za­

łożyć w Polsce zbór, oba­

wiali się, że sam i stracą w ia­

rę. Jacob p y ta n y dlaczego zdecydow ał się tu pozostać, zam yśla się i m ów i, że p o ­ czątkow o było to koniecz­

n e ze w z g lę d u n a to , że m u sia ł zako ń czy ć p e w n e

Chrzest mennonitów

sp ra w y am iskiej Fundacji działającej w ów czas w Pol­

sce. A później, później m ógł wracać do USA jednak czuł, że „Bóg chce, żeby zostali".

Jacob i A n ita z a m ie rz a ją pozostać w Polsce, m u szą tylko p o stara ć się o k arty stałego p o b y tu . A dzieci?

W tej chw ili m ają obyw atel­

stw o am erykańskie, a gdy dorosną sam e zadecydują, czy chcą pozostać w Polsce, czy w yjechać d o Stanów . Dzięki tem u, że dzieci nie m ają polskiego o byw atel­

stw a Jacob m oże realizować am iską tradycje i nie p o sy ­ łać ich do szkoły tylko sa­

m odzielnie uczyć w dom u.

N a jstarszy , sie d m io le tn i, R uben już uczy się czytać i pisać, oczywiście po angiel­

sku, bo jak tw ierdzi Jacob polskiego dzieci m ogą się tu zaw sze łatw o nauczyć, trze­

ba tylko dbać aby nie zapo­

m n ia ły a n g ie ls k ie g o . W dom u Anity i Jacoba rozm a­

w ia się po angielsku, jednak oboje doskonale m ów ią też p o p o lsk u . Jacob chciałby nauczyć się polskiego jesz­

cze lepiej tak, aby m óc ro­

bić tłum aczenia, byłoby m i się w ó w c z a s łatw iej żyć.

Obecnie ich głów nym źró­

d łem u trz y m a n ia jest go­

spodarstw o rolne i doryw ­ cze p ra c e p o d e jm o w a n e p rzez Jacoba. Sami hodują zw ierzęta, pszczoły, latem zbierają owoce i robią z nich p rz e tw o ry . Ż y ją b a r d z o skrom nie zgodnie z amiski- m i regułam i.

Jacob, p y ta n y o to n a ile zach o w u ją tutaj w Polsce

Grawiura B. Picart (XVIII w.) am iskie reguły życia, oży­

w ia się, m ów i, że jego ro­

d zin a boi się, iż o n tu straci w iarę, ale o n to w id zi cał­

k ie m in a c z e j. O w s z e m żyjąc w Polsce nie zacho­

w ują w szystkich reguł, tra ­ dycji, ale w e d łu g Jacoba to nie tradycja jest w ażn a, ale istota wiary, to aby p o stę­

p ow ać zg o d n ie z P ism em Św iętym . Podaje p rzy k ład am iskiego stroju (Jacob nie jest u b ra n y w trad y c y jn e a m is k ie u b r a n ie , a le w z w y k łą o d z ie ż ro d e m z m ińskiego bazaru) w XVIII w ieku był to tani, skrom ny ubió r prostych ludzi. C ho­

dziło o to aby się nie w y ­ ró ż n ia ć. D ziś a m isk i stój jest drogi i znacznie o d ró ż­

n ia się o d teg o co n o sz ą prości ludzie. Jacob tw ier­

d z i/ż e jest to p rz y k ła d tego jak form a stała się w ażniej­

sza od treści. O rtodoksyjni

am isze nie u żyw ają p rą d u , telefonów, silników, sam o­

chodów . Je d n a k w d o m u Ja c o b a n a s u fic ie w is z ą dw ie słabe żaró w k i (czer­

pią p rą d z ak u m u lato ra nie stać ich n a razie n a p o d łą ­ czenie p rą d u ), p rz e d d o ­ m em stoi zdezelow any sa­

m och ó d dostaw czy. Jacob tłumaczy, że „w samej elek­

try c z n o śc i i n a p rz y k ła d niektórych m aszynach nie m a nic złego. Jeśli świecisz la m p ą p o to, żeb y p ra co ­ w ać lu b czytać P ism o, to dobrze. Jeśli po to by robić dyskotekę, oglądać telew i­

zję albo grać n a k o m p u te­

rze to źle."

Jednak z pew nych prze­

k a z ó w a m isk ie j tra d y c ji

„polscy" am isze nie rezy­

gnują. Nic się nie zm ieniło w ich podejściu do rodziny i p odziału ról n a kobiece i m ęskie. R odzina p o w in n a być duża, Anita i Jacob mają już pięcioro dzieci i nie za­

mierzają na tym.poprzestać.

O boje p o c h o d z ą z ro d z in w ielodzietnych, a rodzice Jacoba m aja już siedem dzie­

siąt troje w nucząt. Rolą ko­

b iety w am iskiej ro d zin ie jest zajm ow ania się dzieć­

m i, dom em , zaś rolą m ęż­

czyzny jest utrzym anie ro­

dziny.

Jacob przestał już liczyć, że u d a m u się założyć w Polsce zb ó r am iszów , p o ­ n ie w a ż P o la cy z tr u d e m przyjm ują now inki i są nie­

chętni w obec pom ysłu po ­ rzucenia w iary ojców. N ie­

którzy m ieszkańcy Cięciwy pytani, o to czy uczestniczy­

li w n a b o ż e ń stw a c h am i­

szó w m ó w ią, że o w sze m byli zobaczyć, ale do am i­

szów przyłączyć się nie za­

mierzają. Jacob nie w ie jesz­

cze jak się dalej u ło ży ich życie w Polsce, nie stara się w y b ie g a ć m y ś la m i n a przód, jak m ów i „trzeba po prostu żyć zgodnie z naka­

zam i bożym i"

Beata M ilew ska

Cytaty

Powiązane dokumenty

łobną po śmierci ojca - „Nie zawsze wiem y dlaczego coś się dzieje, czasami jest to po prostu wola boska i należy ją przyjąć&#34; - ripostuje

Do takiej perspektywy możemy dążyć, ale też nigdy nie uda nam się sprowadzić wszystkich przejawów religii i religijności do jednego wspólnego mianownika.. Obiektywizm wyraża

n ia. To jest realne niebezpieczeństwo i dlatego ta rocznica m oże okazać się kłopotliwa.. Kościół na swych drogach musi, niejednokrotnie, przeciwstawiać się tem u

Znając bardzo dobrze postaci, o których mówi ta książka (opracowywałam dzienniki Bronisława Malinowskiego) obawiałam się tej lektury, ale doszłam do wniosku, że m ogłam

no w pomnik Gizewiusza. przekształciła się w świecką księgę. Również na dzisiejszym pomniku zabrakło - rzecz godna ubolewania - symbolu chrześcijańskiego. Były to

pejskiej, ani nie w yrzeka się w skutek takiego kroku swej w iary (religijnej), ani nie jest do tego zm uszany.. N ie

Wielość ról społecznych, w jakich m ożna spotkać wielu pastorów, jawi się bardziej jako przeszkoda niż pomoc dla współczesnego badacza.. Wiejski pleban m a tu

nym ku czci i chwale Bożej. Tym ziarnem jest rodzaj ludzki, który zawsze miał cieszyć się wielkością Boże­.. go błogosławieństwa oraz obdarzony wolą Bożej nauki miał