• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1938, R. 5, z. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1938, R. 5, z. 2"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

LOTT 1938

(2)

TREŚĆ Z E S Z Y T U :

O ziem skiej m isji człow ieka — D r K azim ierz K r o b i c k i ...41

P rz e w ro ty w poglądach n a w szech św iat — Adam Abdank . . . . 47

W ielcy m yśliciele Indyj w spółczesnych — Jan H e r b e r t ...52

M ichał N ostradam us — K. C h o d k i e w i c z ... 57

A strologia e zo tery czn a — K. C h o d k i e w i c z ...62

B ezd ro ża okultyzm u — K. C h o d k i e w i c z ...65

P rzeg ląd b i b l i o g r a f i c z n y ... 69

P y ta n ia i o d p o w i e d z i ... 72

W a r u n k i p r e n u m e r a t y „ L o t o s u “ : r o c z n ie 10 z ł (w U. S . A. 3 d o l a r y ) ; p ó łr o c z n ie 5.50; k w a r t a l n i e 3 z ł; z e s z y t p o je d y n c z y 1 zł. K o n to P . K. O. 409.940 ( w a ż n e j e s t r ó w n i e ż d a w n e n a s z e k o n to 304.961).

A d r e s r e d a k c j i : J. K. H a d y n a , W is ła , Ś l. C iesz. S. P . 22.

W a ż n e d l a P r e n u m e r a t o r ó w z K r a k o w a i o k o lic y : W s z y s t k i e w y d a w ­ n i c t w a „ L o t o s u “ m o ż n a n a b y ć w K r a k o w ie p r z y u l. F l o r j a ń s k i e j 30 (w e jś c ie w s ie n i ) w f ir m i e T e o d o r T o m a s z k ie w ic z , te l e f o n 118 35.

K o m u n ik aty i odpow iedzi R edakcji.

W p o ło w ie s ty c z n i a r o z e s ł a l i ś m y d o a b o n e n tó w , z a le g a ją c y c h z p r e n u m e r a t ą i n a le ż n o ś c ia m i z a k s ią ż k i , c z e k i z w y p i s a n e m i n a n i c h k w o t a m i , i b a r d z o p r o ­ s im y o w y r ó w n a n i e t y c h z a le g ło ś c i w n a jb l i ż s z y m c z a s ie . Z p r z y j e m n o ś c i ą s t w i e r ­ d z a m y , że o p i e s z a ły c h p ł a t n i k ó w m a m y c o ra z m n ie j , a i ci z a p e w n e , r a c z e j z p r z e o c z e n ia n i ż z łe j w o li z a p o m i n a j ą o p ł a c e n i u n a le ż n o ś c i. A p e l u je m y d o n ic h i d o w s z y s tk i c h z a r a z e m C z y te ln ik ó w , b y w p r z y s z ło ś c i s t a r a l i się o s z c z ę d z a ć n a m w y d a t k ó w n a u r g e n s y , a co w a ż n ie js z e , d u ż e j s t r a t y c z a s u p r z y z a ł a t w i a n i u t y c h n a p r a w d ę n i e p o t r z e b n y c h c z y n n o ś c i. K to m a b y ć d l a d r u g i c h w z o r e m s u m i e n ­ n o ś c i i p u n k t u a l n o ś c i , je ż e li n a s i C z y te ln ic y , s to j ą c y n a p e w n y m p o z io m ie w y r o ­ b i e n i a d u c h o w e g o i p o c z u c i a o d p o w ie d z ia ln o ś c i — z a w i o d ą ?

Z a p o d a w a n i e a d r e s ó w z a in t e r e s o w a n y c h e z o te r y z m e m s e r d e c z n ie d z ię k u j e m y i p r o s i m y o n i e u s t a w a n i e w w y s i łk a c h . N a s z e k a ta l o g i i n u m e r y o k a z o w e

„ L o to s u r o z s y ł a ć b ę d z ie m y c h ę tn i e z a w s z e b e z p ła t n ie w s z y s tk i m , k t ó r z y p r a g n ą z a p o z n a ć s ię z k i e r u n k i e m i id e o lo g ją n a s z e j p la c ó w k i. W r o k u b ież . b ę d z ie się p o j a w ia ć w ie le n o w y c h p r a c n a s z p a l t a c h „ L o to s u “, k t ó r e z a i n t e r e s o w a ć m o g ą n i e t y l k o e z o te r y k ó w , a le w s z y s tk i c h l u d z i k u l t u r a l n y c h , s z u k a j ą c y c h g łę b s z y c h p r o b le m ó w i ic h w y j a ś n i e n i a . P o z y s k a li ś m y b o w ie m d l a c e n n e j w s p ó ł p r a c y lu d z i n a u k i , k t ó r y c h łą c z y z n a m i w s p ó l n a i d e a s z e r z e n ia „ k u l t u r y w e w n ę tr z n e j “ p o z o r ­ n i e m o ż e d o ś ć l u ź n i e z w i ą z a n e j z e z o te r y z m e m , n i e m n i e j j e d n a k k o r z e n i a m i t k w i ą c e j g łę b o k o u w s p ó ln e g o p n i a , k t ó r y m j e s t z r o z u m ie n i e i r o z w ó j w y ż s z y c h w a r to ś c i d u c h a lu d z k ie g o .

P . W a la s o w i z B i e ls k a d z ię k u j e m y s e r d e c z n ie z a w z b o g a c e n ie B ib lio te k i

„ L o to s u “ r o c z n i k ie m n a u k o w e g o c z a s o p . n i e m ie c k ie g o . M a ją c o b e c n ie w ię c e j m ie j s c a n a p o m ie s z c z e n ia k s ią ż e k , w i t a n y w d z ię c z n e m s e r c e m k a ż d y o d r u c h

(3)

Rocznik V Zeszyt 2

M iesięcznik p o św ięco n y ro z w o jo w i i k u ltu rz e życia w e w n ę trzn e g o , o ra z w a rto ścio m tw ó rczy m p o lsk ie j m yśli tra n s c e n d e n tn e j.

S Y N T E Z A W I E D Z Y E Z O T E R Y C Z N E J O r g a n T o w . P a r a p s y c h i c z n e g o im . J u l j a n a O c h o r o w ic z a w e L w o w ie

K ażdy człowiek, „u ży w ający rozum u“, im dłużej ży je n a tym świecie, tern coraz potężniej musi się zasta n a w iać nad najw ażniejszym i problem am i, dotyczącym i ży cia ziem skiego. M imowoli cisną się do głow y takie m yśli, ja k :

„Po co człowiek żyje na świecie? S k ąd p rzy szed ł? Dokąd d ą ży ? C zy o s ta ­ tecznym kresem ży cia je st śm ierć, c z y to dopiero początek czegoś now ego?4*

i t. p. Nie k ażd y naw et sobie z re sz tą w pełni p y tan ia takie uśw iadam ia — gw ałtow ny n urt życia o d ry w a bowiem b ard zo często od refleksyj i kontem ­ placji; w każdym razie jednak problem ten tkw i w d uszy ludzkiej im m anentnie i niekiedy daje znać o sobie, a w m iarę upływ u życia coraz częściej.

W praw dzie człowiek w ykształco n y może mieć każdej chwili do d yspo­

zycji olbrzym ią lite ra tu rę filozoficzną, religijną, przyrodniczą, psychologiczną i t. p„ k tó ra odpow ie na różne p y ta n ia i m oże stać się zbaw ienną pom ocą, — kto jednak bliżej spraw ę zgłębi, ten dojdzie do przekonania, że m y właściwie, rozumowo biorąc, niczego na pewne nie w iem y w zakresie problem ów p o ru ­ szonych. W sz y stk o to są sam e hipotezy, na k tó re nie m a o b jektyw nych dla rozum u dowodów, a ten olbrzym i g ąszcz lite ra tu ry z am iast ho ry zo n t ro z­

jaśnić, jeszcze go bard ziej zaciem nia. Jeste śm y jak b y w tunelu, w jakiejś ogrom nej ciemności. Nie zd ajem y sobie sp raw y , skąd w yszliśm y i dokąd dążym y — szukam y dalszej d rogi po om acku, a gdzieniegdzie rozsiane m igot­

liwe św iatełka jeszcze bardziej p araliżu ją n aszą o rjentację.

S y tu a c ja w y g ląd a więc na pozór na najzupełniej beznadziejną. I dopiero trzeb a um ieć od g ran iczy ć się na chwilę od św iata, w ejść w siebie i zan u rzy ć się w głębię w łasnego ducha, — a w ted y u sły szy m y — głos w ew nętrzny...

A im silniej poszukujem y P raw d y , im w iększych doznaliśm y zaw odów na tern R e d a g u j e J. K. H a d y n a , W is ł a , Ś l ą s k C ie s z y ń s k i.

„Porwać ogień strzeżony, zanieść w ojczyste strony to c e l. . . “

D r K a zim ie rz K robicki (K raków )

St. Wyspiański

O ziem skiej misji człow ieka

„ W s z y s tk o p r z e z d u c h a i d l a d u c h a s tw o r z o n e j e s t , a n ic d l a c e lu c ie le s n e g o n ie is tn ie je .

S ło w a c k i: „ G e n e z is z D u c h a “.

(4)

polu w dziedzinie „w iedzy ścisłej“, tern potężniej w pew nych m om entach ten

„głos m ilczenia“ do n as przem ówi...

A opow ie on nam dużo, tylko trzeb a go um ieć słuchać i nie m ieszać z nim głosów, idących z zew nątrz. D opiero w ted y — w św ietle ow ego so k rateso - w ego dajm onjonu — zacznie się nam od k ry w ać cały św iat i coraz b ard ziej potrafim y odróżniać w sp lątan y m gąszczu lite ra tu ry — p lew y od ziarna...

Z rozum iem y wów czas, ile to ziarn p raw d y k ry ją w sobie religje i różne s y ste m y filozoficzne, przepiękne w izje i z ad u m y poetów, w ogóle cała dzie­

dzina sztu k i i liczne tra k ta ty m yślicieli. A odw iecznem źródłem , w którem duch ludzki zaw sze się sk ąp ać m oże, n ajp otężniejszym gejzerem p ra w d y i n aj­

w yższych w zlotów — dla znękanych, biednych, w ęd ru jący ch po om acku i bez w ytchnienia Synów Ziemi — je st P ism o Św ięte.

W słuchajm y się np. w najisto tn iejszą treść słów n astęp u jący ch :

„ N a p o c z ą t k u b y ło S ło w o , a S ło w o b y ło u B o g a , a B o g ie m b y ło Słow o ...

W s z y s tk o s ię p r z e z n ie s ta ł o : a b e z n ie g o n ic się n ic s ta ł o , co s ię s ta ło . W n i m b y ł ż y w o t, a ż y w o t b y ł ś w i a tł o ś c i ą lu d z i : A ś w ia tło ś ć w c ie m n o ś c i a c h ś w ie c i, a c ie m n o ś c i je j n i e o g a r n ę ły ...“ ( J a n I, 1—5.)

Cóż m oże się rów nać z pow agą i dostojeństw em ty ch słów, ta k p ro sty ch , a tak wielkich?

Nie od rzu cajm y więc rozum u, um iejm y się nim posługiw ać zaw sze i w szę­

dzie, ale nie p rz y tłu m iajm y naszego głosu w ew nętrznego, k tó ry nam mówi, że jedyną dla nas realną istnością jest d u sza własna. D opiero p rzez jej p ry z ­ m a t ro z p a try w a n e problem y nabiorą praw dziw ego ośw ietlenia i poczniem y coraz w ięcej sp raw w życiu rozumieć.

Jednym z w ażnych problem ów , k tó ry od wieków pokutuje w ludzkości, w zniecając albo entuzjazm i w iarę w siebie, albo burzę p ro testó w i u rąg an ia — je st sp raw a posłannictwa, c zy te ż m isji ziem sk iej jednostek i narodów . C za­

sem głosy tak ie cichną lub zupełnie zam ierają, w innym znów okresie dziejów potężnieją, stro ją c się w u ro c z y stą pow agę w ieszczego nam aszczenia i a rc y - k apłaństw a. Przecież i w dzisiejszej epoce, zd a się m ate rja listy cz n e j, w idzim y znow u ich w zrastan ie po długiej p rzerw ie, t. j. czasach po zy ty w isty czn o - realisty czn y ch . Problem ten s ta je się więc dziś n aw et bardziej ak tualny, niż w czoraj.

G łosy tak ie są p rzecież w ybitnie zastan aw iające. Ich odw ieczne trw anie w śród ludzkości, ich ustaw iczn y n aw ró t i zasięg w sk azy w ałb y może, że idee te są nieodłączne od d u szy ludzkiej, że stanow ią one jedną z jej cech in teg ral­

nych, dow odzących sam em swem istnieniem słuszności. A m oże m am y mimo w sz y stk o uznać to za wielkie złudzenie, za rod zaj zbiorow ego obłędu? Może to tylko u p arta, kurczow o trz y m a ją c a się m roków podśw iadom ości w iara biednego, szareg o , ogrom em ży cia i św iata zahukanego S y n a Ziemi — w jakiś ideał, w cudow ne, w y m arzo n e królow anie w łasne lub sw ego narodu, ta k ja k niew olnik w y czaro w u je w sobie w izję w olności i koronę? P o p a trz m y na tę sp raw ę bliżej.

P rzed ew szy stk iem z ap y ta jm y się, gdzie leży źródło posłannictw a — w jednostce, c zy w zbiorow ości. Otóż bezw ątpienia p oczątek m isji w yjątkow ej tkwi w jednostkach. J e s t to więc najp ierw posłannictw o indyw idualne, a z niego dopiero rodzi się zbiorow e — głoszące w yjątkow ość całych ras, plemion, czy 42

(5)

narodów . Skąd się jed n ak to w zięto? Na to p y tan ie nie daje nam dzisiejsza nauka w y starcz a ją ce j odpow iedzi. S taw ia tylko hipotezę, że idea ta k a zakw itła w człowieku w ty m m om encie, g d y zrozum iał, że posiada w yższość n ad innemi tw oram i p rz y ro d y . J e s t to oczyw iście nie w yższość przyro d n iczej budow y, lecz intelektu, rzec m ożna genjuszu człowieka. P o jął on w tedy, że opanuje całą ziemię, zw ycięży trudności, staw ian e p rzez przy ro d ę, u jarzm i ją i w prząg- nie w rydw an sw ej tw ó rczej m yśli, z k tó rą żaden tw ór ryw alizow ać nie może.

Duch jego, ta k b a rd zo w y ższy ponad całe otoczenie, w y d aje się jem u sam em u jak b y posłańcem tych niebios, na któ re p a trz y z ciekaw ością co dnia, a zw ła­

szcza w nocy, g d y ty sią ce tajem niczych św iateł w y isk rzy się na niedosiężnym firmamencie.

Ale dlaczego człow iek posiada niezaprzeczoną w yższość nad całą p rz y ­ rodą? C zy da się ją w y jaśnić bez re sz ty teorjam i p o zy ty w n ej nauki? P r z y ­ znać trzeba, że nauka tru d ten podjęła. D arw inow ska i późniejsza te o rja ewo­

lucji gatunków sk o n stru o w ała c ałą drabinę rozw ojow ą od św iata nieorganicz­

nego przez kom órkę, św iat roślinny i zw ierzęcy aż do człowieka, uznając w nim jeden z w y ższy ch szczeblów rozw oju przyrodniczego, chociaż nie n a j­

w yższy.

Ta te o rja b ard zo śm iała, kusząca, błyskotliw a — i n apozór jed y n a — zaw iera w sobie jednak więcej luk i nierozw iązalnych zagadek, niż się to laikom — naw et k u ltu raln y m — w ydaje. Z jednej stro n y bowiem p o zy ty w i­

sty czn a w iedza sprow adziła człow ieka do rzędu w szystkich innych stw orzeń na ziemi, z drugiej stro n y jednak m usiała stw ierdzić w nim p rz e ra sta ją c y w szystkie tw ory, istotnie niesam ow ity intelekt. W szelkie p róby w yjaśnienia go o k azały się n iew y starczające. M iędzy n ajw y żej n aw et uorganizow anem zwierzęciem a człowiekiem leży — m im o niew ątpliw ych podobieństw i ana- logij — niezgłębiona p rzepaść. A więc ta k bezlitośnie p rzez przyrodników oskubany „homo sap ien s“ nie w y jaw ił swej zasadniczej zagadki, nie odkrył tajników swego ducha.

Cóż z re sz tą pew nego m oże pow iedzieć w ogóle o w szechśw iecie i jego praw ach — ziem ski uczony, m ędrzec u ro c z y sty — a o graniczony? I mimowoli nasuw ają się tu słow a jednego z n aszy ch najgłębszych m yślicieli, uniw ersal­

nego g e n ju sz a -p o e ty :

„ P r z e j r z a ł e m n i s k i e l u d z k o ś c i o b s z a r y Z r ó ż n y c h je j m n i e m a ń i b a r w ą i s z u m e m : W ie l k ie i m ę tn e , g d y m p a t r z y ł r o z u m e m , M a łe i j a s n e p r z e d o c z y m a w i a r y .

„ R o z u m ie lu d z k i ! T y ś m a ł y p r z e d P a n e m , T y ś k r o p l ą w J e g o w s z e c h m o g ą c e j d ło n i!

Ś w ia t c ię n i e z m ie r n y m z o w ie o c e a n e m ...

A le:

„ J e s t P a n , c o o b j ą ł o c e a n u f a le I z ie m ię w ie c z n ie k a z a ł m u z a m ą c a ć , A le g r a n i c ę w y k o w a ł n a s k a le , O k t ó r ą w ie c z n ie b ę d z ie s ię r o z t r ą c a ć .“

P o p atrzm y zaś, ja k ta sp ra w a w y gląda w Biblii. Sięgnijm y do Genesis M ojżeszow ej. O to c zy tam y :

„ R z e k i B ó g : U c z y ń m y c z ło w ie k a n a o b r a z i p o d o b ie ń s tw o n a s z e ; a n ie c h

(6)

p a n u j e n a d r y b a m i m o r s k i c m i i n a d p t a c t w e m n ie b ie s k ie m , j a k i n a d z w ie r z ę ­ t a m i , n a d w s z y s tk ą z ie m ią i n a d w s z e lk im też p ła z e m , k t ó r y s ię c z o łg a n a zie m i...

„ U tw o r z y ł t e d y P a n B ó g c z ło w ie k a z m u ł u z ie m i i t c h n ą ł w o b lic z e je g o d u c h a ż y w o ta , źe s t a ł s ię c z ło w ie k i s t o t ą ż y ją c ą ...“

Ciało człow iecze składa się więc z pierw iastków ziem skich („m uł ziem i“,

„prochem je ste ś “), ale duch jeg o tchn ięty je st z u st B oga — czyli człowiek p osiada w sobie ducha B oskiego. R ozum iem y teraz, d laczego z pośród tylu tw orów p rz y ro d y jeden je d y n y człow iek ,g ic zy n io n y je st na obraz i podobień­

stw o Boga". On jeden m a w swem w nętrzu iskrę Bożą. A zatem pochodzenie jego byłoby najzupełniej różne od pochodzenia w szystkich tw orów ziemskich.

Człow ieka w praw dzie łączy z całą p rzy ro d ą organicznie jego cielesność, k tó ra zgodna je st z planem B ożym , ustanow ionym d la ziemi, nic nie m oże się więc z ty ch ram w yłam yw ać, duch jego jednak je st tchnieniem B oga. K ażdy czło­

wiek je st p rzeto Synem B ożym („Bogam i jesteście“ ). A poniew aż B óg posiada w sobie p ierw iastek tw órczy, p rzeto część tego pierw iastk a przelan a została na człowieka „p rzez tchnięcie w jeg o oblicze ducha ży w o ta “ . Podobieństw o u stroju fizycznego człowieka do innych tw orów p rz y ro d y tłum aczyłoby się więc ogólnym planem B ożym , jednolitą z asa d ą tw órczą, poszczególne zaś podobieństw a do pew nych — zw łaszcza w yższych — tw orów w yp ad ało b y w yjaśnić tw órczością ducha ludzkiego, ongiś, w przed czasach , gd y duch ten czul jeszcze sw oją potęgę, nieskrępow aną jak dziś, grubem , m aterjaln em cia­

łem... B y łaby to więc niekiedy „ew olucja w steczna“ (pochodzenie tw oru niż­

szego od w yższego), czasem naw et d eg en eracja (np. św iat m ałp). T a k p rz y ­ najm niej tw ierd zą tra d y c je i tezy nauki ezo tery czn ej, ale to już sp ra w a zupeł­

nie odrębna.*)

To w y jątkow e stanow isko człow ieka w śród p rz y ro d y a k ce n tu ją pism a e zo tery czn e b ard zo silnie. P rzecież już n asza p ierw sza księga kanoniczna podaje, iż Bóg, stw o rzy w szy człow ieka na swój o braz i podobieństwo, każe mu „panow ać nad w szy stk ą ziem ią“. W słow ach ty ch tkwi niew ątpliw ie głę­

boko sym bol człow ieczeństw a. To k orona w szelkiego stw orzenia, obdarzona pełnią boskiego d ostojeństw a. Nie zapom inajm y p rzy tem , że Pism o Św ięte je st językiem w tajem niczonych, tajem n y m szyfrem , złożonym z sym bolicz­

nych, kab alisty czn y ch liter, a k ażd a lite ra je st rów nocześnie i c y frą i odrębnem pojęciem jak iejś rzeczy. Długie a duchow e badania ty ch sp raw doprow adzają co raz bardziej do pozy ty w n y ch , a zdum iew ających w yników.

Aie i w śród sam y ch ludzi istnieją potężne różnice. Są p rzecież m iędzy nimi prostaczkow ie i m ędrcy, p o zy ty w iści i spirytualiści, sza ra b ra ć i nau­

czyciele. Od wieków ludzkość w ierzy w posłannictw o pew nych w ybranych jednostek, m ający ch do spełnienia jak ieś w yjątkow e, w ybitne zadanie. N aj­

w y ższy szc z y t takiego posłannictw a jed n o stko w eg o stanow i Jezus C hrystus.

W szak oba Jeg o im iona są sym boliczne. N azw a „Jezus" ozn acza Zbawiciela („I nazw iesz imię jego Jezus, albowiem on zbaw i lud sw ój od grzechów ich", M at. I, 21). „C hrystus" zaś, to M esjasz, P o m azaniec B oży („Znaleźliśm y M e­

sjasz a (co je st w y łożyw szy, C h ry stu s), Ja n I. 41). W ielekroć w spom inają księgi św ięte o posłańcach, np. Ja n E w angelista mówi o Jan ie C hrzcicielu te słow a:

„B ył człowiek p o słany od B oga, k tórem u było imię Jan. T en p rz y sze d ł na

*) Z o b a c z K. C h o d k ie w ic z a : „ E w o lu c ję l u d z k o ś c i" , c z ęść II, ro z d z . 3: „ C z ło ­ w ie k a m a ł p a “ ( p rz y p . r e d .).

44

(7)

św iad ectw o : aby dat św iadectw o o św iatłości, a b y p rzez niego w sz y scy w ie­

rzyli. Nie b y t on św iatło ścią: ale iżby św iadectw o dat o św iatłości“. (Jan I, 6-8.) W ogóle nie ulega w ątpliw ości, że o jakim ś p rzy p ad k u w dziejach św iata nie m oże b yć m ow y. W sz y stk o dzieje się celowo, w szy stk o przew idziane je st planem B ożym . T ak sam o i życie k ażdego człow ieka m a sw ój cel. K ażda je d ­ nostka m a zatem swą m isję ziem ską, — m usi ona czegoś dokonać, coś w ypeł­

nić, p rzez jakieś ściśle ustalone, a do rozw oju w e w n ętrzn eg o konieczne p rz e ­ życia przejść — by p rzez te w sz y stk ie okoliczności życiow e m ieć m ożność u z y ­ skania Boskiej doskonałości i p o w ro tu na łono Ojca. W zw iązku z tern zagad­

nieniem nauki ezo tery czn e poruszają problem tzw . „ka rm y“ i „reinkarnacji“, ale je st to s p ra w a osobna.

*

O prócz m isy j jednostkow ych pokutuje od wieków w ludzkości idea p osłan­

nictw a zbiorow ego. I znów n a jja sk raw szy p rzy k ład takiego m esjanizm u z n aj­

dziem y na k a rta c h Biblji, k tó ra je st n ajk lasy czn iejszem źródłem tej idei.

„I r z e k ł P a n d o A b r a m a ( c z y ta m y n p . w R o z d z . X II K s ię g i R o d z a ju ) : w y n ijd ź z z ie m i tw o je j... a id ź d o z ie m i, k t ó r ą ci w s k a ż ę . A u c z y n ię cię o jc e m n a r o d u w ie lk ie g o i b ę d ę c i b ło g o s ła w ił... a w to b ie b ę d ą b ł o g o s ła w io n e w s z y s tk ie n a r o d y z ie m i“. A d a le j : „ O n e g o d n i a z a w a r ł P a n B ó g p r z y m i e r z e z A b r a m e m “ (R . XV, w . 18). „I r z e k ł m u B ó g : J a m j e s t , a p r z y m i e r z e m o je z t o b ą p o l e g a n a te rn , że b ę d z ie s z o jc e m w i e lu n a r o d ó w .“ (R. X V II, w . 4). P o d o b n e s ło w a s ły s z y i M o j­

ż esz n a g ó rz e S y n a j : „ J e ś l i s ł u c h a ć b ę d z ie c ie g ł o s u m e g o i s tr z e c p r z y m i e r z a m eg o , b ę d z ie c ie z e w s z e c h n a r o d ó w o s o b liw s z ą m ą w ł a s n o ś c i ą , a lb o w ie m m o ja j e s t w s z y s tk a z ie m ia . A w y b ę d z ie c ie m i k r ó le s tw e m k a p ł a ń s k i e m i n a r o d e m ś w ię ty m (K s. E x o d u s , R . X IX , w . 5— 6).

N ajosobliw sze to słow a, k tó re m iały kiedykolw iek paść z ust B ó stw a do człowieka śm iertelnego! Dzięki nim naród izraelsk i począł się uw ażać za w y­

bran y , za „sy n a p ierw orodnego“ B oga, a chociaż w skutek grzechów swych został do końca św iata rozp ro szo n y po całej ziem i i posłannictw o sw e zatracił, ale sam fak t w yb o ru je st w ysoce z astan aw iający .

Ileż już ra z y od teg o czasu słyszeliśm y o dziejow ej m isji danego narodu, 0 posłannictw ie B ożem dla w ypełnienia pew nych celów społecznych i t. p.

P o p a trz m y jed n ak na różne n aro d y i rasy , a u d erzy nas fak t zdum ie­

w ający, że k ażd a z nich p osiada sw oistą, w łasną cechę psychiki. Jak że inaczej ujm uje np. pew ne zag adnienia um yslow ość francuska a niem iecka, słow iańska a rom ańska, a ry js k a a sem icka! Żadna Taine‘ow ska te o rja w pływ u w arunków , środow iska, ra s y , klim atu etc. różnic ty c h nie w yjaśni bez re szty . K ażda więc grupa etnograficzna p o siad a sw oją indyw idualność a w szy stk ie razem sk ła­

dają płody sw ych talentów i działań na ołtarzu w spólnego dorobku ludzkości, podobnie ja k w organizm ie różne kom órki p o siad ają odrębne funkcje, a w sz y st­

kie służą w yższem u celowi. K ażda ta k a g ro m ad a społeczna je st zatem zbio­

rem duchów podobnych, k tó re o d k ry ły na w łasnym gruncie sw oistą ideę — a w szy stk ie razem sp ełniają plan Boży.

I to w łaśnie spełnianie sw ego zad a n ia uśw iadam ia się niekiedy w narodach jako m esjanizm . W y k w ita on w chw ilach tryum fu i tę ż y zn y narodow ej, ale niekiedy praw em k o n tra stu i w chw ilach klęsk. W a rto tu w spom nieć p rz y tej sposobności o n aszy m polskim m esjanizm ie, kopiującym m ękę C h ry stu sa 1 zm ieniającym b eznadziejny pesym izm cierpiącego n aro d u w tw ó rczą w iarę apostolstw a. R om antyzm n asz m isty czn y p rzy jm u je z rą k Izraela berło u p rz y ­

(8)

w ilejow ania, by dzięki swej krw aw ej C h rystusow ej ofierze wieść ludzkość w krainę boskiego ideału. J e s t tam oczyw iście i w iara w trzecią epokę, erę D ucha Św iętego.

Znam ienną je st rzeczą, że pewne n aro d y m ają rolę p ro w ad zen ia ludzkości n ietylko p rzez czy n y idealne, ale niekiedy p rzez k rew i okrucieństw a. H isto ria u czy nas, że na naszej planecie p o w staw ały od czasu do czasu n agle o lb rzy ­ m ie potęgi państw ow e, które drogą podbojów z ag a rn iały większość ów czesnego św iata. C zy w dziejach Babilonii, P e rsji, M acedonii, R zym u, Bizancjum , H isz­

panii a n a w et Anglji — obeszło się bez krw i i ok ru cień stw ? Przecież planem B oskim m uszą b yć przew idziane n ietylko misje C h ry stu sa, Buddy, Z oroastra, a le i fan aty zm w podbijaniu św iata p rzez w yznaw ców M ahom eta, ale i jakże stra sz n e posłan n ictw o dziejow e D żingishanów , A tyłów i T am erlan ó w ! Lecz z azn aczm y odrazu, że w szy stk ie te posłannictw a tw o rzy sa m czło w iek. W i­

docznie najsk u teczn iejszą d ro g ą o czyszczenia się z w łasnych win je st ta o krutna, krw aw a ofiara — sam tu człowiek je st spraw cą, sam sędzią i w yko­

naw cą, a w planie odw iecznym leży, iż w yroki Boże d o zw alają spełnieniu się tej krw aw ej po k u ty dziejowej...

W św ietle tern trochę inaczej w y g lą d ają tak ie m isje narodow e, ja k dzi­

siejszych Niemiec hitlerow skich, faszy sto w sk iej Italii, a o statn io Japonii. Nie zn aczy to, b y zgodzić się na pewne a k ty zaboru spokojnie, z założeniem rąk, przeciw nie, m usi się im bard zo silnie p rzeciw staw iać — i czasem n aw et do spełnienia się pew nej „m isji“ nie dojdzie — spraw iedliw ość zaś znaleźć musi sobie inną d ro g ę; faktem je st jednak niezaprzeczonym , że k a żd y .naród czy ra s a — od k ry w a w sobie jakieś specjalne posłannictw o.

W spom nieć tu należy, iż najgłębiej z naszy ch rom antyków Słow acki ujął tę spraw ę posłannictw a p rzez wielkie c zy n y , choćby n aw et krw aw e. K ażdy n a ró d wiodą „do celów finalnych“ K róle-D uchy, k tó re są „Słow em stw o rzen ia“.

O lbrzym ia, k rw a w a po stać Popiela u z aran ia naszych dziejów spełnia rów ­ nież m isję dziejow ą. „Kupiłem naród krw ią i nad jej sługi Podniosłem ducha, k tó ry śm iercią gardzi... Ale p rzeze mnie ta ojczy zn a w zrosła... P o lsk a — na ból skała...“ N iekiedy więc takie duchy o krutne są n arzęd ziam i w planach O patrzności, — s ą to „polana w B oga dłoni“, sm ag ające ludzkość dla w y ż­

szy c h celów.

K ażdy w ięc człow iek i każd y n aró d m a pew ną m isję do spełnienia, a gdyby jej nie miał, to wogóle niem ógłby się był zjaw ić na ziem i. N arody, k tó re nie uśw iadom ią sobie te j idei, p ręd zej c zy później m uszą popaść w niewolę i ro z­

sy p ać się w proch, przeciw nie zaś, jeśli im przy św ieca w iara w sw e posłan­

nictwo, p rz e trw a ją c za sy najg o rszeg o ucisku i w yzw olą się.

W szelkie tęsk n o ty ludzkie, a sp irac je i fan tazje są jak b y odblaskam i pew nych idei w świecie ducha, idei m ający ch swój b y t rzeczy w isty . Sam o więc pojaw ienie się i trw anie pew nych p rzekonań je st dow odem rzeczyw istego istnienia jakiegoś ideału. A zatem i idea posłannictw a jed n o stek o raz zbioro­

w isk etnicznych c zy plem iennych, k tó ra pokutuje od wieków na ty m naszym padole płaczu i n ęd zy — p osiada sw ą głęboką rację m etafizyczną. Idea ta w y- błyskuje czasem ja k fontanna św ietlista natchnieniem i ap ostolstw em w głębi jaźni osobników w yb ran y ch , albo jak k rw a w y wulkan, p a lą cy o gnistą law ą ziemie, skazane na zagładę.

Aż nad ejd ą czasy , g d y gig an ty czn e nam iętności ziem skie po olbrzym ich przew ro tach , po w ylaniu rzek krw i i po nasyceniu swej ż ąd z y w ład zy i pano­

46

(9)

w ania ucichną, ja k pożar, k tó ry straw iw szy o statnie resztk i paliw a sam w so­

bie w ypali się i zgaśnie. W ów czas i n aro d y , te cegiełki ludzkości, stra c ą swoje znaczenie i p rz e sta n ą istnieć, a ziem ia zaludni się uśw iadom ionym i Synam i Bożym i, ow ianym i ideą boską. W te d y ziem ia przem ieni się w glob słoneczny, a duchy, stw orzone na obraz i podobieństw o Boże, zo stan ą w yzw olone z „kola narodzin i śm ierci", b y spocząć w łonie O jca.

C ały ten cykl istnienia ziem skiego posiada więc swój głęboki sen s ducho­

w y — albowiem „w szy stk o p rzez ducha i dla ducha stw orzone jest, a nic dla celu cielesnego nie istnieje".

Adam A bdank (K raków )

Przew roty w poglądach na w szechśw iat

u

Pogląd m ech a n isty c zn y .

A ntropom orficzny pogląd na w szechśw iat był zespołem w yobrażeń, sp ro ­ w adzających c ały w szechśw iat do roli służenia człowiekowi, jako koronie stw o­

rzenia. Taki pogląd p rzeciw staw iał człowieka całej przy ro d zie i czynił go końcowym i głów nym celem w szechśw iata, lecz różnym i w yższym od całej przyrody, g d y ż podobnym bogom.

W tym św iatopoglądzie m ożna odróżnić trz y dogm atycznie ujęte zasad y , które stanow iły p o d staw y ty c h wielkich w ierzeń S taro ży tn o ści, jakie rozpow ­ szechniły się w k ra ja c h kotliny Śródziem nom orskiej. Z a sad a p ierw sza głosiła, iż ziem ia, słońce, księżyc, gw iazd y a więc i w szechśw iat stw orzone s ą i dane człowiekowi dla jeg o istnienia i pożytku. Z asad a d ru g a pouczała ludzi, iż zostali stw orzeni p rzez bogów, k tó rz y się nimi ustaw icznie zajm ując, rządzą, u trzym ują ich, n a g ra d za ją i k arzą. Z asad a trzecia u znaw ała dw oistość ludzkiej natury, złożonej z przem ijającego ciała, k tó re ulega śm ierci i nieprzem ijającej duszy, k tó ra po śm ierci ciała zbliży się do bogów.

Człow iek S taro ży tn o ści, p o d w yższony w ten sposób p rzez w yobraźnię, sam olubstw o i podów czas panujące w ierzenia, nie m ógł się zdobyć na inny światopogląd, ja k ty lk o ten, że jego siedziba-ziem ia je st środkiem w szech­

świata, on zaś na tej ziem i je st isto tą główną. W sz y stk ie w iadom ości, zebrane przez ów czesne n aro d y p ostępujące w kulturze, są zatem przepojone an tro - pomorfizmem. N aw et dla nazw odróżnianych p lanet i gw iazdozbiorów nie m ogą ówcześni ludzie w ym yślić innych term inów , ja k ty lk o m iana bogów, b o hate­

rów, ludzi i zw ierząt.

Najmniej uległą ty m pochlebnym dla człow ieka złudzeniom o kazała się um ysłowość G reków . J a s n y i ścisły um ysł tak ieg o P ita g o ra s a już w VI wieku przed C h ry stu sem skłaniał się niedw uznacznie do poglądu, że to ku lista ziem ia obraca się około słońca. N iestety, zuchw ałość tej m yśli b y ła zb y t w ielką, aby m ogła zw yciężyć, jak o n o w a p ra w d a , w y w o d y takich m ędrców , jak Platon, A rystoteles i P tolem eusz.

(10)

Od czasów P ita g o ra sa m usiało więc upłynąć jeszcze 2000 lat, nim ta sam a idea rozbłysnęła na nowo w genialnej głowie K opernika.

T ym czasem zaś zapanow ał sy stem Ptolom eusza, k tó ry w ym yślił skom ­ plikow any o brót ciał niebieskich dokoła ziem i, zajm ującej środek w szech­

św iata. W sy stem ie jeg o słońce poruszało się po kole zew nętrznem względem kuli ziem skiej, z aś księżyc i p la n e ty poddane by ły podw ójnem u ruchowi, w yni­

kającem u z kół, obracający ch się po innych podstaw ow ych kołach w spółśrod- kow ych wobec ziemi i koła słonecznego. Ten „epicy k lic zn y " ruch ciał niebie­

skich p rzed staw iał m echanizm b a rd zo złożony, lecz niew ątpliw ie konsek­

w entny w swem fałszyw em ujęciu. W ynikało w praw dzie z niego, że gw iazdy stałe, ta k b a rd zo odległe od ziem i, m u siały b y się p oruszać po niebie z szyb­

kościam i niepojętem i, by m óc obiec ziem ię dokoła w ciągu 24 godzin. Tego błędu, a raczej tej niemożliwości, jednakże nie mogli zau w aży ć G recy, zdani w obserw acjach tylko na sw oje oko i dość nieporadne u rządzenia kątow e gnom onów .

D zieło Ptolom esuza po upadku p ań stw S taro ży tn o ści zostało p rzy jęte przez Arabów, przetłum aczone p rzez nich i jako „ A lm a g esta" uw ażane p rzez całe wieki średnie za w yrocznię astro n o m iczn y ch praw d. A rabow ie także dokonali zjednoczenia astronom ji z astrologią, w k tórej człowiek S taro ży tn o ści i Średnio­

w iecza szukał odsłonięcia tajem n ic sw ych p rzy szły ch losów. T o też p rzede- w szystkiem astro lo g ji zaw d zięcza astro n o m ja w w iekach średnich tę ciągłość b adań nieba, k tó ra w ym agała kosztow nych budow li o b serw ato rjó w i p rz y rz ą ­ dów. M onarchow ie, książęta i możni ów czesnego św iata nie żałow ali pienię­

dzy na h oroskopy swoich poczynań i losów i w ten sposób astro lo g ia, ta „nie­

p raw a córka a stro n o m ji“, — w edle w y rażen ia K eplera, — żyw iła sw ą m atkę.

M atka zaś, u b ran a w s z a ty system u Ptolom eusza, zajm ow ała się p rzede- w szystkiem refo rm ą i udoskonaleniem kalendarza. Do tej bowiem sp ra w y n aj­

ży w szą w agę p rzy w iązy w ali papieże, p ra g n ą cy dokładnego u stalan ia term i­

nów dla św iąt ruchom ych w kościele katolickim .

Kiedy w r. 1542 decyduje się w reszcie M ikołaj K opernik na w y d an ie d ru ­ kiem sw ego długo obm yślanego dzieła „Ksiąg sze ść o obrotach d a l niebie­

skichi", uznaje z a stosow ne poświęcić go papieżow i Paw łow i III i czyni w szy stk o , b y uniknąć w rażenia, iż sprzeciw ia się pow adze Biblji. P o w ia d a :

„A stronom ow ie, chociaż przekonani, iż niem a na niebie ża d n ych kól, k tó re oni w ym y ślili, nie p rzesta ją stosow ać h ip o tez zb u d o w a n ych na ty c h założeniach p rzeciw n ych n a tu rze. D laczegóż za te m nie m o żn a b y przyp u ścić, iż ziem ia je st ruchom ą, skoro z teg o w yn ika o w iele p r o s ts z y rachunek zja w isk ?"

C ała jeg o nauka je s t konsekw entnem rozw inięciem dwóch zasad n iczy ch pom ysłów :

P ie rw sz y z nich w ychodzi z nieulegającej w ątpliw ości ro ta c ji ziem i około osi. T a ro ta c ja objaśnia dokonyw ujący się w ciągu doby p ozorny ruch gw iazd na sklepieniu niebios. O tóż te n ruch w rzeczyw istości nie istnieje. W szy stk ie zjaw isk a z teg o rzekom ego ruchu w ynikłe, a więc koła rów noległe zakreślane codziennie p rzez słońce, księżyc i gw iazdy, ich w schody i zach o d y nie są rucham i rzeczy w isty m i, lecz złudzeniam i pow stałem ! p rzez ro tację ziem i z za ­ chodu n a w schód, a więc w kierunku przeciw nym do tego, jaki pozornie odbyw a się na niebie. T ego rodzaju złudzenia są bard zo zw yczajne. N iechaj ty lk o czło­

w iek o b raca się szybko dookoła siebie a będzie m u się zdaw ało, że to on stoi zaś w szy stk ie przed m io ty w irują dokoła niego. T ak sam o m y nie odczuw am y

(11)

w iru obracającej się ziemi a m yślim y, że obracają się w istocie nieruchom e gw iazdy.

Drugi pom ysł przy jm u je obrót ziem i dokoła słońca. Jak złudzeniem jest dzienny ruch gw iazd, ta k również ulegam y złudzeniu co do rocznego obrotu słońca, pow odującego zm iany pór roku. Otóż po ekliptyce o b raca się nie słońce, lecz w łaśnie ziem ia i to w kierunku przeciw nym do pozornego ruchu słońca w ciągu roku.

Ten drugi pom ysł stanow i isto tę nauki K opernika i z niego w łaśnie w y ­ pływ a, że nie ziem ia, ale słońce je st środkiem znanego podów czas w szech­

św iata i że planety, z w yjątkiem księżyca, ob racają się nie dokoła ziemi, lecz dokoła słońca. Rzekom e spoczynki i ruchy w steczne w biegu planet, które P to ­ lem eusz żm udnie tłu m aczy epicykloidam i, objaśnia K opernik jak o n asze złu­

dzenia, w yw ołane tern, iż p a trz y m y na drogi planet, zn ajd u jąc się w raz z ru­

chom ą ziemią w ciągle zm ienianych punktach w szechśw iata. G d ybyśm y bowiem p atrzy li na p la n e ty z nieruchom ego słońca, to niew ątpliw ie ich d rogi p rzed ­ staw iłyby się nam , jak o m ające k s z ta łt kół.

Doniosłość nauki K opernika była olbrzym ią mimo niedokładności, jaka zachodziła w tw ierdzeniu, iż drogi p lanet są kolami. S y stem P to lem eu sza nie d aw ał wogóle sposobu, b y zm ierzyć odległości p lan et od słońca. W przybli­

żeniu znane b y ły ty lk o odległości słońca od ziemi i księżyca, zaś odległości planet od słońca p rzed staw iały zupełny bezład. S y stem K opernika pozw alał je obliczyć i w m iejsce bezładu w prow adzał u r e g u l o w a n y m e c h a ­ n i z m , w k tó ry m b y ła nieznaną ty lk o jedna, jed y n a rzecz, to je st energja w praw iająca w ruch.

Poznanie tej energii i ujęcie jej w p ra w a m iato b yć dziełem Newtona.

W każdym razie K o p e r n i k zbudow ał fundam ent pod m e ch a n isty c zn y po­

gląd na w szechśw iat. N astępcy mieli już na czem budować.

P rzed ew szy stk iem T y cho-B rahe udoskonalił daw niejsze p rz y rz ą d y m ier­

nicze, a więc sek sta n t, gnom on i astrolabium ta k bardzo, że już odczytyw ał nie tylko stopnie, lecz n aw et m inuty łuków, a jako zręczny, sum ienny i nie­

stru d zo n y o b serw ato r zgrom adził olbrzym i m ateriał, k tó ry s ta l się p raw d zi­

w ym skarbcem sp o strzeżeń i rachunków d la Keplera.

K epler zab rał się do m ożliwie dokładnych obliczeń drogi p la n e ty M arsa.

Po siedm iu latach rachunków dowiódł, że jego orbita nie je st kołem, lecz elipsą.

Żm udna w alka z cyfram i doprow adziła go w reszcie do zw ycięskiego wyniku, który w ypow iedział w dwóch p ra w a ch :

I. O rbita M arsa je st e l i p s ą . W jednem z jej ognisk je st słońce.

II. Ruch M arsa po orbicie nie je st jed n o stajn y . Jego p rędkość zm ienia się w stosunku odw rotnym do k ażdorazow ej długości prom ienia, k tó ry łączy M arsa ze słońcem. (Im dłuższy prom ień, tern m niejsza prędkość).

P raw a znalezione dla biegu M arsa o k azały się w ażnem i d la ruchu w sz y s t­

kich planet.

P o dalszych p iętn astu latach obserw acji i rachunków ukoronow ał Kepler swe dzieło ustaleniem trzeciego p ra w a :

III. K w ad raty z czasów obiegu planet dokoła słońca m ają się do siebie, jak trzecie potęgi w ielkich pólosi ich elips. Znaczyło to innemi sło w y , że w ielkość utw orzona z trzeciej potęgi długości osi, podzielona p rzez d ru g ą potęgę czasu obiegu, m a dla w szy stk ich planet tę sam ą w artość.

(12)

Rów nocześnie z nim pracuje w e W łoszech Galileo Galilei i to zarów no w m echanice, ja k i w astronom ii.

W m echanice w y n ajd u je praw o dla dróg p rzeb y ty ch p rzez ciała podczas w olnego spadania, dalej praw o p araboli dla ciał rzuconych, i praw o spadku ciał po równi pochyłej. W przeciw ieństw ie do A ry sto telesa udow adnia zu­

pom ocą dośw iadczeń ze szczy tu pochyłej w ieży w Pizie, że p o w ietrze nietylko nie pom aga, lecz staw ia opór sp ad ający m ciałom. D ochodzi rów nież do p rz e ­ konania, że ciało w ruchu, pozostaw ione sobie, zachow uje ten stan ruchu, a now a siła tylko zm ienia prędkość. J e s t tern sam em tylko o krok od sław nej zasad y bezw ładności, k tó rą w y p o w ie N ewton.

W r. 1609 dow iaduje się Galilei, iż w H olandii zbudow ał ktoś instrum ent ze soczew ek, p o zw alający w idzieć oddalone b ard zo przedm ioty. N atychm iast z abiera się do k o n strukcji czegoś takiego i w krótkim czasie buduje sw oją l u n e t ę . Skierow ał ją p rzed ew szy stk iem na księżyc, gdzie zobaczy! góry, podobne ziem skim . Z araz też w y n ajd u je sposób obliczania ich w ysokości, z długości rzucanego p rzez nie cienia. L u n eta skierow ana na D rogę M leczną pozw oliła m u zbadać jej blask, jak o pochodzący od m ilionów gw iazd, z któ­

ry ch ta D roga się układa. O bserw ow any lunetą Jow isz zd ra d ził m u c z te ry gw iazdki w pobliżu siebie, w któ ry ch G alilei rychło rozpoznał jego księżyce, gd y ż go z b y t szybko o k rążały . To odk ry cie stało się dla niego dow odem , że nie sy stem Ptolom eusza, lecz n auka K opernika je st praw dziw ą, albowiem Jow isz ze sw ym i księżycam i p rzed staw ia układ u derzająco podobny do układu słońca z jego planetam i.

D rugi dow ód praw dziw ości nauki K opernika u zy sk ał Galilei ze zbadania faz podobnych do księżycow ych, jak ie w y k azała plan eta W enus. Jasn em dlań było, że ty lk o kula o k rą ż ając a słońce i oblana jego św iatłem m oże przed staw iać tak ie zm iany ośw ietlenia obserw atorow i n a ziemi.

Jeżeli G alilei sw ojem i dośw iadczeniam i stw o rzy ł p o dstaw y pod now ożytną m echanikę, to Izaak Newton (* 1643, 1 1727) w dziele długich lat i obliczeń:

„ Zasady m a te m a tyc zn e tilozolji p r zy ro d y " (1687) ujm ie tę m echanikę w praw a ta k ogólne, że pozwolą one badać, przew id y w ać i obliczać n ietylko zjaw iska ziem skie, lecz rów nież zjaw isk a sy stem u słonecznego a naw et gw iazd stałych, dostępnych spostrzeżeniom . P rzed ew szy stk iem w ypow iada praw o b e zw ła d ­ ności ciał, k tó re b rzm i:

„Każde ciało trw a w stan ie spoczynku lub jed n o stajn eg o ruchu po linii p ro stej, dopóki nie je st zm uszone przez działanie sił do zm iany teg o stanu.“

N astępstw em teg o p ra w a je st d rugie:

„Zm iana ruchu je st pro p o rcjo n aln ą do d ziałającej sity i n astęp u je w kie­

runku linji p ro stej, po k tórej siła d ziała.“

W reszcie Newton form ułuje praw o działania i przeciw działania:

„ P rz y każdem działaniu istnieje zaw sze rów ne i odw rotnie skierow ane przeciw działanie.“

K oroną jeg o obliczeń je st praw o pow szechnego p rz y c ią g an ia się ciał w całym wszechśw iecie, w edle k tó reg o :

„Istnieje siata w ielkość g ra w ita cyjn a dla całego w szechśw iata, p r z y któ rej p rzyciąganie cial rośnie w sto su n ku p r o sty m do w ielkości ich m as, a w sto ­ sunku o d w ro tn y m do drugiej potęgi (kw a d ra tu ) ich odległości."

T a siła ciążenia pow oduje zarów no na ziemi spadek ciał, ja k pow staw anie fal m orza, ja k obieg p lan et około słońca i ruch gw iazd w e w szechśw iecie. Jak o

50

(13)

siła przy ciąg an ia ziem i działa ona ze zm niejszającym się natężeniem daleko jeszcze poza ziem ią, a więc na księżyc i zm usza go do ok rążan ia ziemi.

O bliczenia i p ra w a N ewtona d ały podstaw ę rzeczyw istości śm iałym m y ­ ślom G iordana B runona, k tó ry za sw oje „szalone fantazje“ jeszcze w r. 1600 poniósł śm ierć na stosie. T e szaleństw a b rzm iały:

„Istn ieje n iezliczona ilość słońc i niezliczona ilość kul ziem skich , któ re w i­

rują około ty c h słońc, tak ja k p la n e ty krą żą około naszego słońca. M y jednak sp o strzeg am y ty lk o słońca, bo one są n ajw iększe i świecą. Ich p lan ety jako m niejsze i nie św iecące, p o zo stają dla n as niew idzialne.“

„Niezliczone kule ziem skie w szechśw iata nie są w cale g orsze od naszej ziemi i niem niej zam ieszkałe. Każdy rozum ny um ysł m usi dojść do p rzek o ­ nania, że i tym niezliczonym św iatom w y sy łają ich słońca sw oje zapładniające promienie i dlatego są one m oże i w spanialsze, niż n asza ziem ia i m oże ludzie nietylko do nas podobni, a le i znacznie doskonalsi je zam ieszkują. Te niezli­

czone globy w szechśw iata są tego sam ego k szta łtu i stopnia i podlegają tym sam ym siłom i p raw om .“

P rzy końcu szesn asteg o wieku tego ro d zaju poglądy były h erezjam i we W łoszech, nie b y ły z aś nimi kilkadziesiąt la t później w Anglji, gdzie Newtona dzieło zostało w ydrukow ane kosztem K rólew skiej Akadem ji Nauk, on zaś sam stał się sła w io n ym tw órcą m echanisty czn e g o poglądu na w szechśw iat.

Dla uzupełnienia m echanistycznej teo rji w szechśw iata należało załatw ić się ze św iatłem , k tó re nie było przecież ani ciałem stałem , ani płynem , ani gazem i tern sam em nie p rzedstaw iało m asy.

Newton nie schodząc z m echanistycznego stanow iska, stał się tw órcą teorji e m isy jn e j światła.

Przy jm o w ał więc, że istnieje łączność ciągła pom iędzy źródłem św iatła a naszem okiem, w yw ołana p rzez cząsteczki, które ciało św ietlne w y rzu ca ze siebie we w szy stk ich kierunkach. C ząsteczk i te, d o stając się do oka, pobudzają zm ysł w idzenia, podobnie, ja k cząsteczki w onnej substancji kw iatu, u derzając o błonę śluzow ą nosa, pobudzają zm y sł węchu.

T eorja ta nie zadow oliła w spółczesnego N ew tonow i H uyghensa, k tó ry przy jął rozchodzenie się św iatła na podobieństw o rozchodzenia się głosu.

W edle niego istnieje w całym w szechśw iecie ośrodek, k tó ry d rg a pod w pły­

wem św iecącego ciała. Te jego d rg an ia rozchodzą się c o raz dalej w postaci fal sąsiadujących z sobą i d o cierają w reszcie do naszego oka.

T ak te o rja em isy jn a N ewtona, ja k i te o rja falow a H uyghensa w y m ag ały z konieczności h ip o tezy e t e r u , jak o tego w łaśnie ośrodka, w k tórym ro z­

chodzą się cząsteczk i w edle N ewtona, lub tw o rzą się fale w edle H uyghensa.

H i p o t e z a e t e r u w y k ształciła się z biegiem czasu w sposób n a stę ­ pu jący :

E ter je st niew ażką m a te rją , a więc m a te rją nie po siad ającą m asy i w y ­ pełnia całą p rzestrzeń w szechśw iata w sposób ciągły. W szelkie ruchy we wszechświecie, a więc i takie, ja k przew odzenie i prom ieniow anie, są przeno­

szone przez eter. On ta k ż e w ypełnia p rzestrzen ie pom iędzy najdrobniejszem i cząstkam i ciał, to je st atom am i i je st pośrednikiem ich pow inow actw a, choć sam nie p osiada żad n y ch w łasności chem icznych i nie sk ład a się z atom ów . Nie je st więc gazem i raczej m ożna go p rzy ró w n ać do bard zo subtelnej, ciągłej, lekkiej i elasty czn ej g a la re ty . P rz e z b a rd zo silne zgęszczenie m ógłby p rzejść

(14)

e te r w stan niezm iernie lekkiego, jed n o stajn eg o gazu, podobnie, ja k g azy zgę- szczone p rzechodzą w płyny a p ły n y w ciała stałe.

W obec tego m ech an isty czn y pogląd na w szechśw iat doszedł do odróż­

niania pięciu stanów m a te rii: I. stan e te ry c zn y , II. g a zo w y , III. p tyn n y, IV. p lyn n o -sta ly (plazm a i m agm a w n ętrza ziem i), V. stały.

D alsze w łasności ete ru m usiano p rzy jąć, jako n a stę p u ją c e : E te r znajduje się we w szechśw iecie w ciągłym ruchu, je st nieskończony pod w zględem z a j­

m ow anej p rzez siebie p rzestrzen i i niezm ienny w sw ej ilości. R uchy eteru jakiejkolw iek n azw y i rod zaju a w ięc: d rg an ia, napięcia, falow ania c zy zagę­

szczenia są w ustaw icznym w zajem nym odziaływ aniu z rucham i m aterii cięż­

kiej, a więc m ającej m asę. W szy stk ie razem stanow ią p rzy czy n ę zjaw isk pow szechną i nie zn ającą w y jątk u . E ter je s t ośrodkiem i nośnikiem takich energii, jak św iatło, prom ieniow anie, elektryczność, i m agnetyzm , zaś m a te ria m asow a je st nośnikiem p rzyciągania, bezw ładności, ciepła przew odzonego i energii chem icznej, p rzy czem jedne form y en erg ii p rzem ieniają się w drugie.

Ten fak t przem ian jednych form energii na inne znalazł potw ierdzenie w klasycznych dośw iadczeniach R um forda (r. 1798) i Joula. D ośw iadczenie R um forda, k tó ry tarciem brązu o b rąz w yw ołał ciepło gotujące wodę, poszło w zapom nienie p rzez pół wieku, lecz Joule p o w tórzył je w w aru n k ach d ostęp­

n y ch dla pom iarów i obliczył „m echaniczny ró w now ażnik ciepła". W edle tegoż 427 k ilogram m etrów p ra c y m echanicznej w y tw a rz a 1 kalorię kilogram ow ą ciepła, czyli taką jego ilość, by o g rzać o jeden stopień w yżej jeden kilogram w ody. T en liczebny zw iązek m ięd zy energią m echaniczną a e n erg ią ciepła stał się m atem aty czn ą podstaw ą term o d yn a m iki i na niej opartej budow y m otorów

p aro w y ch i spalinow ych. C. d. n.

!an Herbert (P a ryż) Autoryzowany przekład H. Witkowskiej

W ie lcy m y śliciele Indyj w spółczesnych

P o g a d a n k i w y g ło s z o n e w R a d io w G e n e w ie , w c z e r w c u 1937 r .

P o g ad an k i te nie m ają c h arak teru naukow ego. W ygłoszone z o sta ły dla nieznanej publiczności, k tórej większość praw dopodobnie nic nie w iedziała o filozofii hinduskiej, ta k daw nej, ja k i w spółczesnej. Życzliw ość, z ja k ą zo stały p rz y ję te , nasunęła m yśl ich w ydrukow ania d la użytku tych, k tó rz y z filozofią hinduską zapoznać się p rag n ą, a obaw iają dzieł trudnych, obszernych, nauko­

w ych. Z najdą w nich nieco w iadom ości o życiu i nauce m yślicieli w schodnich, w p ostaci dostępnej dla ludzi Zachodu.

I. R am akriszna.

Zaledw ie kilka nazw isk H indusów w spółczesnych znanych je st szerszym kołom społeczeństw a europejskiego. M iłośnicy lite ra tu ry pięknej w iedzą o wiel­

kim starcu R ab in d ran ath T agore'm , k tó reg o szlach etn a tw órczość d o tąd się w pełni p rz e ja w ia ; uczeni śledzą z zainteresow aniem w yniki p ra c Jagadisha B ose; dzienniki św iata całego inform ują stale o społecznej i politycznej dzia-

52

(15)

lalności G andhiego. N iniejsze pogadanki poświęcone b ęd ą przedstaw icielom i pracow nikom jednej ty lk o dziedziny, skupiają się na jednem tylko z ag a d ­ nieniu, m ianow icie na f i l o z o f i i p r a k t y c z n e j .

Z estaw ienie w yrazów „Indje“ i „Filozofia“ nasuw a w spom nienie s ta ro ­ żytnych, pyłem p o k ry ty c h tekstów , tru d n y ch do o d czy ty w an ia i rozum ienia.

Istotnie początki filozofii hinduskiej sięg ają czasów n ad er odległych, tysiące lat dzieli je od naszej ery . Ale filozofia ta nie je st bynajm niej niezm iennym i m artw ym zabytkiem przeszłości i w jej dziedzinie dokonyw ała się i doko­

nyw a n iep rzerw an a ewolucji. T oż sam o zjaw isko i w naszej logice i w naszych pojęciach m oralnych zauw ażyć m ożna. W ielkie podw alinow e p raw d y i zasad y sform ułowane z o sta ły p rzed w iekam i, ale ich daw ność nie je st jednoznaczną z nieruchom ością i zastojem .

Na pierw szy plan w ysuw a się tu po stać człow ieka praw ie nieznanego w Europie do czasu, w k tó ry m R om ain R olland w ydal jego obszerną i zn ak o ­ m itą bio g rafię.') W Indiach dzisiejszych je st on pow szechnie czczony i uw a­

żany za p ro ro k a — z jego ży cia i nauk, ja k z przedziw nej skarbnicy, czerpią dotąd duchowi kierow nicy narodu.

Imię jego — R ä m a k r i s z n a . W Indiach w ielokrotnie zd arza się, że człowiek zm ienia imię, gdy życie jego przy jm u je now y kierunek, albo gdy osięga now y w ażn y etap na drodze sw ego rozwoju. Toż sam o z d arza się i na Zachodzie, kiedy k atolik w stępuje do zakonu, lub Anglik o trzy m u je tytut i godność lordow ską. R äm ak riszn a z n an y jest pod tą n a z w ą od czasu, kiedy zdołał w osobie sw ej i życiu połączyć w łaściw ości dwóch bogów hinduskich, R am y i K riszny.

Pochodził on ze skrom nej, w ieśniaczej rodziny, zam ieszkałej w m alej wiosce w Bengalu, w północno-w schodniej okolicy Indyj. R odzina b y :a uboga i dala mu zaledw ie początkow e, elem entarne w ykształcenie — z re sz tą więcej nie pragnął. Stw ierdzi! już bowiem we w czesnej m łodości, że w ykształcenie szkolno-książkow e oddaliło b y go od rzeczy istotnych, w ażnych, któ ry m chciał się poświęcić — za takie z aś u w ażał w łasny, d u c h o w y r o z w ó j , staran ia i w ysiłki dlań podejm ow ane.

Zadanie to pochłonęło go w yłącznie, niepodzielnie, skupił nań catą sw ą uwagę, cały entuzjazm w łaściw y jego n atu rze. P o g rąży ! się głęboko w świecie duchowym , z ato n ął w nim całkowicie, i na stanow isku tern w y trw ał do końca dni swoich, do k resu ziem skiego żyw ota.

W m łodym stosunkow o wieku R äm ak riszn a doszedł do stanu, k tó ry o k re­

ślają w Indiach m ianem u rzeczyw istn ien ia , co w rozum ieniu chrześcijańskiem nazw ać by m ożna zw ią zkiem do sko n a łym , bezpośredniem połączeniem je d ­ nostki z bóstw em . S ta n ten zdołał osięgnąć, krocząc w y trw a le po ścieżce, w skazanej m u p rzez religję, jak ą w yznaw ał, p rzez cześć, o d daw aną bogini Kali, k tó rą nazy w ał sw ą M atką, podobnie ja k m y m ów im y o Bogu, jak o o Ojcu, k tó ry je st w niebiesiech.

Nie b ra k w indjach ludzi, k tó rz y ku u rzeczyw istn ien iu idą i doń dochodzą;

w dziedzinie tej m a R äm ak riszn a w ielu rodaków sobie podobnych. Ale nie poprzestał on na tern, poszedł dalej. S koro osiągnął u rzeczyw istn ien ie, „z o-

') R o m a in R o l la n d „ Ż y c ie R a m a k r i s h n y “. P a r y ż 1930 r. S to c k — „M ó j n a u ­ czyciel"' V iv e k ä n a n d y . P a r y ż N e u c h a te l 1935 — „ O b lic z e m il c z e n i a " D h a n G o p a l M u k e r ji. A t t n ig e r - N e u c h ä t e l 1932.

(16)

b a c z y ł “ Boga i P raw d ę , sk o ro przeszed ł granice ziem skich p raw , pojęć, p o ż ą d a ń ; — w net nasunęło mu się p y ta n ie : — „Tak, dopom ogła mi w tern bogini Kali... Ale co będzie z innym i? Jak ie będą losy tych, co teg o ż sam ego szu k ają, a idą innemi drogam i, czczą innych bogów ?“

Zagadnienie to m ęczyło go i nie daw ało spokoju...

Filozofia w Indjach, w odróżnieniu od naszej, to n ietylko p ra c a m yśli po­

szukującej p raw d y , nietylko spekulacja um ysłow a, zestaw ienie tw ierdzeń i sy ste m a ty c zn y ich układ. Pojęcie filozofii je st tam zgoła inne. Filofoz, n au­

czyciel, guru, to nietylko uczony profesor, to człowiek, k tó ry osiągnął pełnię ży cia duchow ego i w tajem nicza weń innych, gotow ych do przy jęcia jego nauk. Z aczy n a on p racę sw ą od p rzeży w an ia osobistych dośw iadczeń, którem i dzieli się z uczniam i.

R äm ak riszn a osiągnął urzeczyw istnienie idąc określoną, w y tk n iętą drogą, poczem próbow ał, c zy inne drogi zaw iodą go do tego sam ego celu. Próbow ał z ra zu przez żarliw ą cześć różnych bogów hinduskich; potem zw rócił się ku Islam ow i, zo stał m uzułm aninem ; zarazem p rz y ją ł chrześcijanizm , c zerp ał w ie­

dzę u księży katolickich, w tajem niczał się w p ra k ty k i duchow e m istyków chrze­

ścijańskich — w szędzie i zaw sze dochodząc do ty ch sam y ch w yników.

Z p rz e ży ć ty ch i dośw iadczeń w yrosło przekonanie, że i s t o t n a t r e ś ć w s z y s t k i c h r e l i g i j j e s t j e d n a k a , że są one ty lk o o d m i e ń - n e m i p r z e j a w a m i j e d n e j w i e l k i e j p r a w d y . Niema religij niż­

szy ch ani w yższych, k a ż d a je st d ro g ą do św iata duchow ego, do Boga,...

0 ile zdolni je steśm y iść nią w y trw ale, cierpliw ie, bez załam ań, spóźnień i kom ­ prom isów .

R äm ak riszn a n i g d y n i e o g łaszał się za nauczyciela, nie jednał sobie uczniów ani w yznaw ców — m niem ał, że kw iat k a żd y dbać winien p rzede- w szystkiem o nagrom adzenie w sobie najw ięcej słodyczy, a pszczoły szukać jej będą i sam e po słodycz tę p rz y jd ą . Osiedlił się w pobliżu K alkuty, nad brzegam i G angesu, w ogrodzie koło św iąty n i') i oddal całkow icie m edytacji.

W ieść o nim jednak szybko rozeszła się po Indjach. Św iętością życia zdobył cześć ogólną, sław ę i a u to ry te t m oralny. Zew sząd napływ ali uczniowie sp ra g ­ nieni jeg o nauk. Miał on p rzedziw ny d a r udzielania każdem u tego, co mu by ło n ajbardziej potrzebne. U m iał o d g ad y w ać i odczuw ać drugich,... na każde cierpienie, n a k ażd y d ręczący niepokój um iał znaleźć pociechę odpow iednią 1 kojącą.

R äm ak riszn a w nauczaniu często posługiw ał się przenośniam i, k tó ry ch tre ść cze rp a ł z codziennego życia. T a k np„ a b y w ykazać, że rełigię n ależy p rak ty czn ie p rzeżyw ać, a nie d y skutow ać o niej, p rz y ta c z a ł n astęp u jące z d a ­ rzen ie: „g ru p a p rzy jació ł w y b rała się w oznaczonym dniu do w ielkiego, s ta ­ rannie u trzym anego ogrodu i zajęła pow ażnem i studiam i arty sty czn em i, ja k : badaniem gleby, sp orządzaniem w ym iarów , liczeniem d rzew , oceną ich w arto ści i t. p. Jeden ty lk o w śród nich zw rócił u w agę na w spaniałe owoce, a o trz y m a w sz y zezw olenie w łaściciela, spożył najlepsze i n ajd o jrzalsze.“

U dow adniał w różnych słow ach, postaciach, przenośniach, że „w szystkie drogi p ra w d y p ro w ad zą do teg o sam ego B oga“, że w y b ó r w śró d nich nie m a w ażniejszego z n aczen ia: „Zw róćcie uw agę — mówił — na ludzi czerpiących w odę z jednej rzeki. Jedni czerpią ją w dzbanki, inni w w azy, inni we filiżanki

! Ś w i ą t y n i a t a j e s t d z is i a j z w ie d z a n a p r z e z lic z n e p ie lg r z y m k i.

54

(17)

i t. p. Mówią oni różnym i językam i i rozm aicie ją n azy w ają. A w istocie rz e ­ czy w oda, choć w różnych naczyniach i różnie nazw ana, jest tąż sam ą, jednaką wodą. Podobnie i B óg jakkolw iek o k reślan y i czczony w jakiejkolw iek for­

mie, je st jednym , jed y n y m i ty m sam ym Bogiem “... R äm ak riszn a opuści! swe ciało ziem skie w 1886 roku, a bezpośrednio potem uczniowie zaczęli szerzy ć i rozpow szechniać jego naukę.

N ajw ybitniejszym w śród nich byt m łodzieniec, k tó ry ukończył stu d ia uni­

w ersyteckie i snuł śm iałe p lan y p rzeprow adzenia w Indjach zm ian zasad n i­

czych, zniszczenia religij, kościołów, w ia ry w Boga, zabytków i relikwii znie­

nawidzonej przeszłości. Kochał on k ra j swój, cierpiał nad jego nędzą i niedolą, pragnął usilnie skierow ać go na drogi rozw oju w yznaczone p rzez cyw ilizację zachodnią. Mimo takiego nastaw ienia, p rzy jech ał zobaczyć i u słyszeć m ędrca, 0 którym ty le mówiono.

Od pierw szego spojrzenia R äm ak riszn a poznał w nim ucznia oczekiw a­

nego oddaw na i pow iedział mu to z właściw ą sobie p ro sto tą i szczerością.

M łodzieniec z ra zu roześm iał się żartobliw ie, ale nie odszedł i przez czas dłuż­

szy czerp ał ze sk arb n icy w ied zy R äm ak riszn y , choć z niedow ierzaniem i scep- tyzm em . Aż w reszcie ro zp ro szy ły się wątpliw ości, zeszło nań św iatło we­

wnętrzne, u w ierzył w M istrza i oddal m u się niepodzielnie. P rz y ją ł nazw ę Vivekänanda, t. j. „tego, co rad u je się, gd y zdoła odróżnić praw d ę od fałszu“.1) V ivekänanda znal cyw ilizację europejską, studia sw e odbył w języku angiel­

skim i w ładał nim ta k biegle, ja k językiem ojczy sty m . Nie obce m u były w ła­

ściwości ludzi Zachodu i naw zajem b y ł on im bliskim. Nie żyw ił d la Europy uczuć niechęci, rozpow szechnionych na W schodzie. Jest on p ierw szy m Hin­

dusem, którem u nasunęła się m ożliw ość zbliżenia indyj do Europy, sy n tezy W schodu z Zachodem .

V ivekänanda żyw ił nadzieję, że Zachód przez to zbliżenie o d zy sk ać może zatraco n y z m y s ł d u c h o w y , ta k zaw sze silny i czynny w jego ojczyź­

nie — jednocześnie podziw iał zdobycze k u ltu ry europejskiej w różnych dzie­

dzinach i rad b y zaszczepić je na gruncie Indyj. O tw ierały się stąd dlań dwie drogi działalności: jed n a n a W schodzie, d ru g a na Zachodzie.

W przedm ow ie do francuskiego w ydania dzieł V ivekänandy, M asson- O ursel c h arak tery zu je go w słow ach n astęp u jący ch : „Był żyw ym tw órczym łącznikiem m iędzy przeszłością a p rzy szło ścią; głębokie życie duchow o-reli- gijne godził ze zrozum ieniem i podziw em dla m yślicieli, uczonych i techników Zachodu; byt u o s o b i e n i e m l u d z k o ś c i , podobnie jak m istrz jego R äm akriszna uosobieniem boskości.“

Podróżow ał wiele, zw iedził A m erykę. W ow ych czasach (40 la t tem u) było to zjaw isko n ad er rzadkie, praw ie niedopuszczalne dla Hindusów, opu­

szczających niechętnie czczony g runt o jc z y sty — było niemal św iętokradz­

twem dla m nicha, dla człow ieka oddanego życiu duchowemu.

P o wielu ciężkich tru d ach i przeży ciach V ivekänanda w ziął udział w wiel­

kim P a r l a m e n c i e r e l i g i j w Chicago. P o raz p ierw szy przem aw ia!

publicznie i to wobec 6 do 7000 cudzoziem ców. B ył tern nad w y ra z p rz e ję ty : w zruszony, nie zdaw ał sobie sp ra w y co m iał w łaściw ie powiedzieć, zw lekał 1 kilkakrotnie odkładał term in oznaczony... P rz y s z ła w reszcie chwila nieodwo-

' ) Ż y c io ry s j e g o n a p i s a ł w d w u t o m o w e m d z ie le R o m a in R o l la n d p t. „ L a v ie

(18)

łalna... W sta ł i dał się unieść całkow icie o g arniającem u go natchnieniu... Osoba jego i m ow a w y w arły potężne w rażenie na zebranych. Zdało się, jak o b y Duch św ięty, k tó ry zstąp ił ongiś ria apostołów C h ry stu so w y ch , przenikał w yniosłą, m ajestaty czn ą postać m łodego m nicha w żółtem odzieniu i nasuw ał mu słow a płomienne, w strząsające. W zru szy ł, przekonał, porw ał za sobą słuchaczy...

Cała, olbrzym ia sala p ow stała jak o b y jeden m ąż, by go uczcić, b y mu w yrazić zach w y t swój i podziękowanie.

V ivekänanda przebyw ał kilkakrotnie w Europie i w A m eryce. W y g łaszał w różnych m iejscow ościach Anglji i Stan ó w Zjednoczonych cykle w ykładów i konferencyj, z k tórych wiele p rzetłum aczonych zostało na ję z y k francuski i ogłoszonych drukiem . U czestniczył w P a ry ż u w kongresie m iędzynarodow ym i n au czy ł się po francusku, aby w nim p rzem aw iać publicznie.

W szędzie i zaw sze w tajem n iczał słuchaczy w nauki sw ego ukochanego M istrza, przypom inał jego n astęp u jące sło w a: „Pod trzy m u jcie w sobie żyw e p r a g n i e n i e p r a w d y , bez w zględu na ścieżki, którem i chadzacie. Bóg przenika serca w asze, wie co w nich je st istotnem i szczerem , m oże w as też w każdej chwili skierow ać na drogę, co pro sto do Niego prow adzi.“

P o długim pobycie zag ran icą, gdzie zostaw ił uczniów, k tó rz y nadal p ra ­ cow ać mieli w oznaczonym p rzez niego kierunku, V ivekänanda w rócił do o jczyzny, b y zazn ajam iać ro d ak ó w z pojęciam i i zdobyczam i cyw ilizacji z a ­ chodniej. Nie mówił H indusom o religji ani o życiu duchowem , ale zachęcał ich do zak ład an ia szkół i szp itali; szerzy ł w iadom ości z dziedziny higjeny, o rganizacji i służby społecznej. U stanow ił z a k o n i m. R a m ä k r i szn * y , k tórego liczni członkowie, uzbrojeni w d y plom y uniw ersyteckie, o d dają się z poświęceniem p ra c y społecznej, ośw iatow ej i ch ary ta ty w n ej, a jednocześnie uczą religji, m oralności i filozofji.

Zakon ten o n a d er surow ej regule, je st jed y n y m na świecie, k tó ry p rz y j­

m uje m nichów w y zn ający ch różne religje. S ą m iędzy nimi chrześcijanie, bud­

dyści, brahm ani, m ahom etanie i t. p. C zciciele R äm ak riszn y nie baczą na ró ż­

nice religijne — w ażnem je st dla nich tylko, b y k ażd y gorliw ie i w y trw a le szedł po obranej p rzez siebie drodze.

Podane poniżej opow iadanie rzu ca św iatło na szerokość w idnokręgów , jakie obejm ow ał um ysł V ivekänandy. Pew nego dnia, po d czas gd y p rzem aw iał do szczupłego grona słuchaczy, jeden z nich p rzerw ał mu okrzy k iem : — „Nie m ogę w żaden sposób zgodzić się z tobą w tej sp raw ie“. V ivekänanda z a s ta ­ nowił się chwilę i odrzekł łagodnie:

— „W idocznie to, co pow iedziałem , nie je st d la ciebie odpow iednie. Dróg je s t wiele, k ażd y idzie d ro g ą w łasną, a na każdej m ożna doskonalić się i po ­ suw ać nap rzó d .“ R am ak riszn a i V ivekananda w ten sposób stosow ać usiłowali w ielokrotnie zazn aczające się w filozofji hinduskiej m niem anie, p rzed staw ia­

jące B oga jako punkt, a ludzkość szu k ającą praw d y , jako obwód, k tórego punkt ten je st środkiem , ogniskiem . W g ran icach obw odu nie b ra k wielu p ro ­ mieni, ale w szy stk ie one w ychodzą z jednego obwodu i p ro w ad zą do tego sam ego środka. K ażdy z nas m a sw oje m iejsce na obwodzie i szuka w łasnego, odpow iedniego sobie prom ienia, k tó ry go do śro d k a zaw iedzie. W sz y sc y dojść m ogą go jednego w spólnego ogniska, do cen traln eg o punktu, choć dążą do niego różnem i drogam i, na różnych prom ieniach.

56

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dzięki w łaśnie symbolom, przedstaw ionym na ty ch tablicach, udało się ustalić jeg o p rzynależność do różokrzyżow ców.. Nie od rzeczy więc będzie

wanie się tłumaczymy sobie w sposób obiektywny jako posuwanie się zdarzeń w tymże porządku i z tą samą szybkością. A może to być tylko pewien sposób

D oznałem potem trzech uczuć, chociaż nie m ogę określić, czy rów nocześnie, c zy też kolejno: Jednego b ard zo miłego, trudnego do opi­.. san ia uczucia

Święto żniw ne to niem al obrzęd religijny. Chroń siew y nasze od nieszczęścia, opiekuj się plonem. W szystkie te posądzenia są oszczerstwem. Polska Piastow a —

Życie ty ch ludzi je st naogół szczęśliw e, choć niezaw sze wolne od pew nych nieporozum ień fam ilijnych lub procesów spadkow

Środki ane- stety czn e, stosow ane p rzez m edycynę oficjalną, nie rozw iązują w cale tego zagadnienia.. Znak ten daje energię, śm iałość i

Jeszcze Newton, ja k dow odzą jego pośm iertne papiery, poświęcił w iele sw ego cennego czasu bezpłodnym poszukiw aniom alchem

W ynalezienie lunety astronom icznej dało podw aliny pod nowo­.. czesną