• Nie Znaleziono Wyników

Żeglarz: Biuletyn Informacyjny PKŻ w Nowym Jorku

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Żeglarz: Biuletyn Informacyjny PKŻ w Nowym Jorku"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

ZEGL A R Z

nr 189

ZEGL A R Z

nr 189

ZEGL A R Z

nr 189

Biuletyn Informacyjny PK¯ w Nowym Jorku, miesiêcznik, maj 2009r.

http://www.zeglarz.info

New Providence, 2008 - zdj. K.S.

(2)

________________ ¯eglarz nr 189_____________________________ strona 2 ________________________________________________________________________

D

Okolice żeglarstwa

KOGOTO

Chodzi człek po tej ziemi i zastana- wia się jak to się dzieje, że tak rzadko jest jak być powinno. Bo najczęściej życie ma swoje widzimi- się i niestety jest jak jest. A jak jest każdy przecież widzi (?) Na szczęś- cie wspomniane życie ma też dla człeka poczciwego zaskoczenia i niespodzianki. Miłe niespodzianki rekompensują (choćby częściowo) inne niedostatki oraz te niemiłe zaskoczenia, którymi jesteśmy ra- czeni niestety dość często.

Takoż jest w naszym żeglarskim otoczeniu. Nie zawsze tak jak po- winno być, albo jak chcemy... Że- glarskie życie traktowało nas ostat- nio dość beztrosko, ale nie można narzekać, bo przecież sezon zapo- wiada się ciekawie. Ponadto, dla osłody, otrzymaliśmy kilka optymi- stycznych informacji: człeki żeglo- wali, żeglują i będą żeglowali. Mi- łym zaskoczeniem była duża liczba chętnych na kurs. A najmilszą nie- spodzianką jest rosnąca liczba armatorów. I z tego nie tylko moż- na, ale nawet trzeba się cieszyć.

Skoro ubiegłoroczni kursanci ku- pują jachty i bezpiecznie na nich żeglują to dusza się w człeku radu- je. Życie tymczasem próbuje spro- wadzić człeka na ziemię podsuwa- jąc pytanie: A kogo to obchodzi, że żeglarstwo się rozwija? - Właśnie, ilu jest takich, których to obchodzi?

Ilu jest człeków, dla których żeglar- stwo to idea? A dla ilu żeglarstwo to jedynie sposób na realizację pry- watnych planów? Żeby się dalej wgryźć w temat, trzeba by pewnie coś wypić, albo i przegryźć coś. Bo człek lubi znaleźć się w miłych oko- licznościach (przyrody). Tylko: ko- go to obchodzi? No właśnie, kogo?

Stopy wody!

Krzysztof Sierant

D

z USA

KPT JACEK RAJCH ZAPRASZA

Na początku czerwca 11m slup, s/y Osprey, Pol 2854, wychodzi z Flo- rydy na Śródziemne. Mogę zabrać dwie niepalące osoby. Kojowe 100 euro/tydzień, potem żeglowanie w rejonie Balearów 25 euro/dzień,

max. 4 osoby. Listopad-grudzień z Las Palmas na Karaiby 100euro/tydzień, max 2 osoby.

Styczeń-marzec żeglowanie na Karaibach 300 dol/ ty-dzień max 4 osoby. Więcej info.:

email: ospreyjacekewa@msn.com lub tel. w USA 970 2620121.

Pozdrawiam, Jacek Rajch

DO WYNAJĘCIA MIEJSCE NA JACHT

W tym roku nie spuszczamy jachtu na sezon letni. 50’ slip , niedaleko Sandy Hook - z wodą, prądem, bezpośrednie wyjście na ocean bez mostów. Jeżeli zainteresowany jesteś podwynajęciem na sezon - sublease – dzwoń do Ewy: 973-291-4429.

D

nowa książka

ANTICA

SPEŁNIONE MARZENIA SZEŚĆ LAT NA OCEANACH

Po latach oczekiwań ukazała się książka o wieloletnim rejsie „Antici”. Książka jest wy- dana niezwykle starannie, twarde okładki, ko- lorowe zdjęcia w tekście, a nawet zakładka!

Książkę można kupić wysyłając email na adres: Andrzjej.sochaj@yahoo.com (ks)

D

z Francji

JACHTEM DOOKOŁA ŚWIATA

Trwa polsko-francuska wyprawa jachtem żaglowym dookoła świata. Wyprawie patronuje firma FORBATIM i strona internetowa www.polonianet.eu

24 letni Jean-Jacques Kowalczyk i 28 letni Benjamin Ledos wyremontowali stary drewniany jacht z myślą o wyprawie dookoła świata. Początkowo załoga liczyła 4 osoby.

Dwóm śmiałkom towarzyszyły ich narzeczone. Jednak po przepłynięciu trasy Montpelier - Giblartar w okresie silnych wiatrów, dziewczyny uznały, że morze najlepiej oglądać ze słonecznych plaż i zrezygnowały z dalszej drogi.

Po przekroczeniu cieśniny Giblartarskiej jacht obrał kurs na południe i dotarł do Rabatu w Maroku. Następnie na Wyspy Kanaryjskie i dalej na Wyspy Zielonego Przylądka. Stąd nastąpił zwrot i jacht popłynął w kierunku zachodnim wzdłuż zwrotnika Raka.

Pokonanie Atlantyku zajęło żeglarzom 17 dni co na mały /10 metrów długości/ jacht jest całkiem dobrym czasem.

5 kwietnia 2009 jacht dotarł do wybrzeży Martyniki.

Wyprawa ma charakter turystyczny, a więc żeglarze w każdym porcie zatrzymują się na kilka dni aby zwiedzić okolice. Jacht płynie pod flagami Polski i Francji. Szczególnie flaga Polska wzbudza duże zainteresowanie w

każdym porcie i jest już regułą, że natychmiast po zawinięciu do portu na pokładzie pojawiają się miejscowi Polacy.

Polska gościnność i ciekawość świata to nasze cechy narodowe.

Jean-Jacques znany jest we Francji z wejścia na swój pierwszy czterotysięcznik w Alpach w 1989 roku, kiedy miał... 4 lata. Ten wyczyn jest absolutnym rekordem świata. Na drugim miejscu jest Francuzka Christel Bochatay, córka przewodnika alpejskiego, która w momencie zdobycia swojego pierwszego czterotysięcznika /w 1975 roku/ miała 8 lat.

Wyczyn Jacquesa został odnotowany w Kronice XX wieku wydanej przez francuskie wydawnictwo encyklopedyczne Larousse.

Jacques nie ukrywa, że obecna wyprawa jachtem pozwoli mu zdobyć doświadczenie do startu w regatach samotnych żeglarzy dookoła świata.

Bogaty serwis zdjęciowy i informacje z kolejnych etapów wyprawy na stronie www.polonianet.eu

Andrzej Kowalczyk. Francja 12/04/2009

D z klubu

2

Informacje o dzia³alnoœci Polskiego Klubu

¯eglarskiego mo¿na znaleŸæ w Internecie na stronie klubowej:

www.zeglarze.us

Strona ta zawiera sposoby kontaktu z zarz¹dem klubu. Kontakt z klubem również na ostatniej stronie. (ks)

"

wierszem malowane Franciszek Lipiński

Przed odwiedzinami morza

(fragment)

O morze, jakie piękne twe wewnętrzne życie, Niepojęte, nieludzkie, samodzielne, wielkie!

Pożera mnie za tobą tęsknota paląca, By ujrzeć ciebie: żywe objawienie - - Pokochać całą miłością człowieka,

Którą ukradniesz mnie, pieśniarzowi lądów, Poślubisz raz na zawsze - -

Bądź pozdrowione miłością gorącą, Tęsknotą moją ku tobie bez granic, Pocałunkami promiennego słońca!

Kiedyż przeglądnę się w twych głębiach srebrnych,

Kiedyż pierwotny twój świat Zobaczy serce tęskniące

O morze, niepojęte morze, niewidziane morze!!

(3)

____________________________ Żeglarz nr 189__________________ strona 3____________________________________________________________________

NAJNOWSZY REJS SOLO DOOKOŁA ŚWIATA

Polski żeglarz z Kanady Andrzej Lepiarczyk szczęśliwie zakończył swój samotny rejs dookoła świata jachtem MIGHTY CHICKEN (“Potężny kurczak“). W sobotę 16 maja 2009, o trzeciej po południu czasu miejscowego zacumował w macierzystym klubie West Vancouver Yacht Club witany przez żonę Michele i grono przyjaciół.

Sy MIGHTY CHICKEN to francuski jednomasztowy jednokadłubowy jacht Beneteau typu ‘Figaro’ długości 30 stóp. Andrzej kupił go pięć lat wcześniej

we Francji i dopro- wadził przez Atlantyk i Panamę do Vancou- ver.

Pomimo, że zupełnie dotychczas nie nagłoś- niony medialnie i praktycznie w ogóle nieznany jeszcze w Polsce ani poza Ka- nadą - rejs Andrzeja Lepiarczyka to ko- lejny pomyślnie za- kończony samotny rejs dookoła świata - do wpisania w historię polskiego (i polonij- nego) żeglarstwa.

Sześćdziesięcioletni żeglarz, inżynier me- chanik pochodzący z Krakowa, wyruszył z Vancouver 15 kwiet- nia ubiegłego roku. Po drodze zawijał na Fiji, Vanuatu, do Australii (Darwin), na wyspę Reunion, do Połud- niowej Afryki, na Świętą Helenę, Ascension, Martynikę, Panamę do Honolulu gdzie dooko- łaziemska samotna pętla została zam- knięta (w czasie 10.5 miesięcy).

Ostatnim etapem był ciężki i dra- matyczny odcinek z Honolulu roz- poczęty dnia 8 kwietnia. Kolejne niże i sztormowe wiatry na północnym Pacyfiku doprowadziły do wywrotki w dwunastym dniu. Zamiast prze- widywanych 19-tu, rejs do Victorii na wyspie Vancouver trwał 31 dni, powodując braki prowiantu oraz rosnące zaniepokojenie oczekujących na jego powrót.

Będąc (nieprzypadkowo) w Kanadzie wykorzystałem okazję, by złożyć Andrzejowi serdeczne gratulacje w imieniu polskich i polonijnych żeglarzy.

Jerzy Knabe

Victoria, 24 maja 2009.

(4)

____________________________ Żeglarz nr 189_________________ strona 4____________________________________________________________________

A DOOKOŁA TYLKO WODA

Znawcy piękna twierdzą zgodnie, że są trzy najpiękniejsze zjawiska w świecie: tańcząca kobieta, koń w pełnym biegu i jacht pod żaglami.

Tym trzecim zjawiskiem życie czaro- wało mnie od dzieciństwa a teraz przynajmniej raz dziennie mam okazję słuchać na bieżąco relacji z pokładu jachtu WINGER którym dwóch śmiałków Polak i Francuz postanowili opłynąć świat dookoła.

No i okazuje się, że nie taki świat piękny jak go malują. Ale po kolei.

Zaraz po rozpoczęciu wyprawy otrzy- mywałem radosne komunikaty od czwórki żeglarzy których po amaran- towych wodach Morza Śródziemnego prowadziły delfiny. Tuż przed Gibral- tarem delfiny zastąpił silny sztorm.

Komunikaty z pokładu jachtu urwały się przy stanie morza 8 w skali Beauforta. Fale skrywały czubek masztu a więc były wyższe niż 18 metrów. Przy szybkości wiatru do- chodzącej do 200km na godzinę, jak mi później relacjonowali żeglarze, morze zamieniło się w białą pianę a jacht niczym bańka mydlana cudem utrzymywał się na powierzchni. Lepiej nie mówić co by było gdyby w pobliżu był jakikolwiek ląd.

W efekcie, po zawinięciu do Gibral- taru dwie dzielne żeglarki oświadczy-

ły, że życie im milsze od żeglugi i w dalszą wyprawę dookoła świata po- płynęli już tylko dwaj śmiałkowie.

Ale to dopiero był początek prawdy o najpiękniejszych zjawiskach.

A oto jak wyglądało przepłynięcie Atlantyku. Gdzie woda błękitna, niebo słoneczne, ryby latające i wiaterek niczym klimatyzacja w najnowszym modelu Renault.

Tak miało być. A jak było? Jeden dzień, drugi, piąty...a siódmego dnia Ben pyta Jaśka: my chyba stoimy w miejscu?

Tu, aby uzmysłowić sens tego pytania wyjaśnię, że każdy z nas poruszając się na przykład samochodem, widzi przemieszczające się pozornie drze- wa, domy, widzi zmieniające się krajobrazy, drogowskazy... A więc to wszystko co pomaga mu nabierać przekonania, że przesuwa się w przestrzeni. Na pełnym morzu jest zupełnie inaczej.

Pierwszego dnia zniknął brzeg i jest ok. Drugiego dnia kołysze tak samo jak wczoraj, dookoła woda, wilgotno...

Trzeciego dnia kołysze, dookoła wo- da, wilgotno... Czwartego dnia dooko- ła woda... I wreszcie, jak już na- pisałem siódmego dnia Ben pyta Jaśka: my chyba stoimy w miejscu?

Zaczyna się sprawdzanie pozycji jachtu. Spokojnie, jesteśmy na środku Oceanu Atlantyckiego. Ósmego dnia dookoła woda....znacie to. Pozycja sprawdzana jest już nie raz dziennie, ale co godzinę. Ben pyta Jaśka czy nawigacja satelitarna jest rzeczywiś- cie niezawodna bo dookoła tylko wo- da i nic się nie przesuwa...

I tak jeszcze kolejnych 7 dni. Do tego doszły wątpliwości czy czasem jacht nie kręci się w koło...

Na szczęście 17 dnia na horyzoncie pojawia się ląd. I okazuje się, że nawigacja satelitarna jest jednak nie- zawodna bo jest to Martynika, czyli dokładnie ta wyspa do której zmierzali żeglarze. No i teraz dopiero się zacz- nie przygoda.

Otóż natychmiast po wpłynięciu do portu Ben oznajmia Jaśkowi, że ... nie płynie dalej.

Po pierwsze to nie wiadomo co robią dziewczyny zostawione w Giblartarze.

Po drugie to świat jest zbyt duży żeby go opłynąć. A po trzecie to dookoła jest za dużo wody.

No tak. Zaczynają się negocjacje.

Jasiek jest zrozpaczony. Ben chce wracać do Francji. Jasiek postanawia płynąć dalej sam. Biuro ubezpiecze- niowe przypomina, że jacht jest prze- widziany dla minimum dwuosobowej załogi i kontynuowanie rejsu przez jednego żeglarza wymaga kosztow- nych przeróbek. Z pomocą przycho- dzą liczni na Martynice żeglarze z Polski. A właściwie marynarze pra- cujący tu na statkach. Co prawda nikt nie chce ryzykować żeglugi małym jachtem dookoła świata ale... znajdują młodego absolwenta francuskiej Szkoły Morskiej, który gotowy jest zaryzykować rejs do Kolumbii. Dobre i to. Okazuje się, że do Bena przylatuje na Martynikę jego mama aby pod- trzymać go na duchu. No i w dodatku naszego dzielnego oficera francuskiej Szkoły Morskiej wspiera narzeczona.

Dzielna kobieta.

No i tak, w dniu dzisiejszym szczęśli- wy Jasiek, czyli oficjalnie Jean- Jacques Kowalczyk powiadomił mnie radosnym głosem, że cumy zostały rzucone. Kierunek: Kolumbia. Na po- kładzie trzech żeglarzy i jedna że- glarka.

A stopy wody pod kilem życzą już liczni sympatycy rejsu wśród których są takie osobistości jak znany polonijny podróżnik Jurek Maj- cherczyk i polonijny żeglarz Krzysztof Sierant. A jako ciekawostkę dodam, że zdjęcie jachtu z polską flagą zamówili sobie pracownicy francus- kiego banku BPC Millennium. Dla- czego? Bo okazało się, że polska flaga powiewająca na maszcie jachtu została ofiarowana żeglarzom przez urocze Polki pracujące w pod- paryskim (Saint Denis) oddziale tego banku.

Paryż 10/05/2009

Andrzej Kowalczyk

(5)

____________________________ Żeglarz nr 189_________________ strona 5____________________________________________________________________

Załoga na burcie Millennium.

Willy T Czwartek

Little Harbour – Soper’s Hole (Tortola) – The Bight (Norman Island)

Wychodzimy z Little Harbour na krótki skok do Soper’s Hole wokół stromego wschodniego cypla Tortoli.

Mała zatoczka schowana za tym cyplem zwanym Steele Point była kiedyś bazą piracką.

Obserwatorzy na cyplu dawali znać z wysokiego brzegu o przepływających statkach to- aowych i pirackie korwety i szkunery na pełnej szybkości wypadały z ukrycia i robiły to co im pirackie sumienie naka- zywało.

Dzisiaj jest to schludna, wręcz elegancka i dość urokliwa baza z portem jachtowym, drew- ianą promenadą wzdłuż brzegu, sklepami, restaurac- ami i hotelem dla nie biednych turystów. Zachodzimy po wodę do zbiorników, a potem na drobne przekąski, napitki i

zakupy. Dziewczyny się zmawiają aby umundurować całą załogę i po chwili wychodzą z torbami T-shirtów dla panów i zgrabnych bluzeczek dla pań. Wszystko w białym kolorze z czarną trupią czachą i piszczelami na plecach i napisem Pirate Pusser’s Society. Pusser’s to dominująca tu firma detaliczna. A więc jesteśmy oficjalnie piratami. Idziemy to uczcić kolejką lub dwiema grogu (lub innego pirackiego trunku) na okrągłym tarasie Pussers’

Landing, podziwiając z góry zacumowane jachty.

Soper’s Hole jest bazą firmy Voyage wypożyczajacą katamarany. Większość zacumowanych jednostek to duże 50-cio i 58-mio stopowe luksusowe jednoski. Te ostatnie wypożyczane wyłącznie z dwuoso- ową załogą za ~$25k na tydzień (8-10 osób). Jest na co popatrzeć.

Zatankowaliśmy do pełna zbiorniki wody i żołądki, i wyruszamy na południe w kie- unku na Norman Island znaną jako miejsce gdzie Robert Louis Stevenson umieścił akcję Wyspy Skarbów. Zobaczymy czy coś pirackiego tam jeszcze zostało do obej- zenia.

Maia, natchniona tradycją pirackich uczt i poezją unoszących nas żagli, postanawia na okazję wymyśleć nowy wypitek. Jest to kombinacja wódki, soku pomarańczowego i

niebieskiego napoju o nazwie Hpnotiq.

Skojarzyło jej się, że sok pomarańczowy to jak słońce, Hpnotiq to niebo a H2ó

reprezentuje świeży podmuch wiatru, poczem stosownie i zupełnie nie po piracku nazwała tę mieszankę: FlyingKite. I zupełnie nie po piracku serwowała ten trunek jedynie żeńskiemu klubowi załogi Millennium. Dla prawdziwych piratów, o dziwo, już nie starczyło.

Po wyjściu z zatoczki skręcamy na połud- iowy zachód. Pasat się odkręcił i wieje nam dokładnie z tego kierunku. Decydujemy się na pierwszą w tym rejsie halsówkę. Jak wspomniałem Millennium dobrze chodzi pod wiatr. Dobrze, to znaczy płasko i dość sucho ale nie specjalnie ostro. 50-55 stopni do wiatru pozwala na trzymanie równo wypełnionych żagli, bez trzepotu i hałasu.

Przegrywamy w tym względzie z dwoma jednokadłubowcami, które idą w dość sporym przechyle i ostrzej niż my. Za to zostawiamy w tyle inny kat, trochę mniejszy od nas.

Norman Island wygląda z góry trochę jak kawałek zielonego sera poobgryzany przez myszy. Pozostał z niego tylko zezwłok z ponad dwudziestoma półokrągłymi ugryzie- iami-zatokami. Lądujemy w największej z nich, The Bight. Bez kłopotu znajdujemy bojkę.

Prawie natychmiast zwiedziała się o nas banda mew z czarnymi główkami. Siadają na relingu i kole ratunkowym czegoś

Katamaranem na Hula-Gula

czyli niefrasobliwa wyprawa wokół Brytyjskich Wysp Dziewiczych.

Część 4, ostatnia (c.d. z poprzedniego numeru)

wyraźnie oczekując. Rzucam kawałek chle- ba. Oczywiście łapią od razu w locie. Robię mały experyment, wystawiam rękę z nas- tępnym kawałkiem ponad głową. Podfru- wają całym stadem a naj-szybsza bierze zgrabnie chleb z pomiędzy palców. Pojawia się następny ka- wałek i kolejna mewa. Ustawiają się już w grupach jak samoloty do lądowania. Są znacznie szyb- sze niż ja próbując nadążyć z ko- lejnymi kawałkami chleba. Póź- niej Ela próbuje tego samego.

(Znaczy podając chleb mewom a nie zabierając go z mojej ręki.) Lubią ją nie mniej niż mnie. Ba- wimy się tak przez jakiś czas.

Zdecydowanie przyjazny rodzaj mew nie mający nic wspólnego z tymi z Hitchcocka, poza może wrastającą ich ilością. Nie cze- kamy na moment gdy przekroczą masę krytyczną i zawładnie nimi psychoza tłumu, i kończymy tę zabawę.

The Bight znana jest między innymi ze sta- rego szkunera przerobionego na knajpę z dodanym drugim piętrem pokładu. Nazywa się William Thorton lub przez tubylców bar- dziej pieszczotliwie – Willy T. Willy T ma dość popularny bar, tylko dla dorosłych, i zabawową klientelę. Fama głosi, że damska klientela w różnym wieku ma zwyczaj witać podpływające łódki zniewalającym błys- kiem spod uniesionej bluzeczki demonstru- jąc co bozia dała lub chirurg usprawnił.

Naturalnie, jak jeden mąż wsiedliśmy do naszej dinghy i wolno objechaliśmy Willego T. Na obu pokładach było już sporo ludzi popijających różne trunki. Nie brakowało

(6)

____________________________ Żeglarz nr 189_________________ strona 6____________________________________________________________________

też godnych większej uwagi obiektów. Nie były jednak aż tak przyjazne jak się według legendy spodziewaliśmy. Nic zniewala- jącego nas tu nie spotkało. Widocznie jeszcze za wczesna pora. Lekko rozcza- rowani zawróciliśmy by zrobić obiadową rezerwację na stałym lądzie w miejscu o nazwie Pirates Beach.

Atak mew.

Termitiera na drzewie i rurki- kanały.

Postanawiamy wybrać się na przechadzkę po górkach Norman Island z nadzieją, że natrafimy na pana pirata Long John Silver, i że może się nam uda wycisnąć z niego gdzie schował te skarby. Idziemy w siódemkę więc mamy niezłą przewagę liczebną. Na jachcie pozostają tylko małolaty. Po niedługiej wspinaczce leśną drogą jesteśmy na grani tego sera. A tu mała niespodzianka w dżungli – betonowe łądowisko dla helikopterów. Wygląda na to, że postęp techniczny piratom nie obcy. Kilkaset metrów poniżej drobne sylwetki jachtów na kotwicowisku. Wywołujemy małolaty przez walkie-talkie. Wychodzą na pokład dwie

mrówki i rozglądają się dookoła. Ustawcie się plecami do słońca to nas zobaczycie.

Machamy z wigorem na czternaście rąk. W końcu nas dostrzegają i odmachują leniwie.

Indians (te z tyłu).

Poza leśną drogą i lądowiskiem nie ma tu najmniejszego śladu cywilizacji. Droga wije się wzdłuż grzbietu wysepki skąd mamy niezakłócone widoki na kolejne bardzo malownicze zatoczki po jej obu stronach. W jednej stoi samotny jacht. Klasyczny widoczek pocztówkowy. Oczywiście wszys- cy robimy mu z góry zdjęcie obiecując sobie jednocześnie, że następnym razem jak odwiedzimy Norman Island zrobimy to samo zamiast pchać się do tłocznej The Bight.

W pewnym momencie trafiamy na czarną krechę namalowaną w poprzek drogi. Po bliższych oględzinach okazuje się ona ciemno brązową chropowatą rurką grubości kciuka, przyklejoną do ubitej ziemi drogi.

Rurka schodzi z drogi, wspina się na sąsiednie drzewo, rozgałęzia się po jego konarach i wchodzi kilkoma odnogami do

wielkiego jaja o takim samym kolorze, obejmu- jącego rozwidlenie w pniu jakieś dwa metry nad zie- mią. Acha, termity. A to ich gniazdo, wielkości spo- rego telewizora. Z cieka- wości rozłupuję palcem kawałek rurki na drodze.

W środku maszerują w obu kierunkach mieszkańcy brązowego jaja. Jedne naj- widoczniej z roboty a drugie na drugą szychtę.

To, że zdecydowały się na ten tunel przez drogę i fakt,

że zastaliśmy go w stanie nienaruszonym, daje nam do zrozumienia jak rzadko ludzka noga lub koło tu postaje.

Wydawało by się z powyższych opisów, że życie na jachcie w tropikach to niekończąca się sielanka. Kolorowo, ciepło i beztrosko.

Tymczasem kłopot czai się za każdym zakrętem.

Wróciliśmy właśnie z obiadu i rozsiadamy się ociężale w kok- picie na kanapach. Aż tu nagle w ciemnościach przy lewej rufie plusk jakby wielki tuńczyk chciał się urwać z wędki ry- baka. W chwilę potem coś du- żego się drapie na pokład.

Wcale nie tuńczyk. Kobieta.

Pięknie wyjściowo ubrana, w ładnych pantofelkach, naszyj- nik, branzoletka i cała mokra.

W pierwszej chwili myślę: ru- sałka. Dopiero po chwili gdy rozgarnęła mokre włosy z twa- rzy, okazało się, że to moja Elwirka.

Chciała wypłukać sobie za rufą kubek po kawie. I nie wiadomo czy to Painkiller, czy śliski stopień, czy też upojność majowej nocy, spowodowała, że nie wiedząc kiedy, znalazła się po tamtej stronie suchego pokładu. Fakt, że trzymała się mocno swojego kubka (jak ten malarz pędzla, gdy mu drabina leciała) i być

może dzięki temu wyszła szybciej niż wpadła. Nawet nie zdążyłem się przes- traszyć. Skończyło się na szczęście tylko na dużym siniaku na nodze i zmienionej nieco fryzurze na styl: „jakby piorun w rabarbar strzelił”.

Krzyś, nasz kapitan, nie chcąc być gorszy, następnego dnia wywinął równie impo- nującego kozła z dinghy do wody gdy przybijał do łódki.

Tyle, że w nieporównanie bardziej pospolitym przyo-

dziewku. Życie na jachcie potrafi być nieoczekiwanie ciekawe. Nawet na cumach.

Nawet w tropikalnej idylli.

Piątek

The Bight – Pelican Cay and The Indians – Wrak RMS Rhone (Salt Island) – Deadman’s Bay (Peter Island)

Jeszcze na długo przed wyjazdem na Ka- raiby Ewa nam rozpowiadała o szczególnym uroku nurkowania wokół tzw. Indians – grupy sterczących z wody skał w pobliżu Pelikan Island. Właśnie się tam dzisiaj wybieramy. W pobliżu Indians można stanąć tylko na bojkach a tych jak zwykle ograniczona ilość. Przewidujący kapitan karze nam wstać skoro świt by tam zdążyć.

W piętnaście minut od wyjścia jesteśmy na miejscu. Stajemy na bojce na zawietrznej do skałek przy urwisku Pelikan Island. Nazwa nie wydaje się zmyślona. Na półkach skalnych gnieździ się sporo tego dużego ptactwa od czasu do czasu podrywając się niezgrabnie do lotu i kończąc precyzyjnym skokiem na główkę w pobliżu nas.

Zrobimy sobie bazę do snorkling na mi- niaturowej plaży wyłożonej okrągłymi bia łymi kamieniami. Zrzucam dinghy i za- bieram większość towarzystwa ze stertą płetw i masek na te kamienie. Pod drodze objeżdzam łukiem kilka małych skałek wystających z wody. Wracam sam po

(7)

_______________ Żeglarz nr 189________________________________ strona 7___________________________________________________________________________________

Samotnie na Norman Island.

Krzysia i Marka na Millennium pod dość już rześki wiatr. Na kilkanaście metrów przed rufą silnik się zakrztusił i zdechł.

Krzyś stoi na deku i patrzy jak bezskutecznie szarpię się ze sznurkiem rozrusznika. Ani nie drgnie. Znaczy silnik. Lekki ponton prawie nie stawia oporu wodzie i wiatr zaczyna mnie dość szybko oddalać od łodzi. Biorę z dna dinghy dwa krótkie wiosła by dobić do łódki ale okazuje się, że jedno z nich nie ma dulki.

Bączkować jednym też się nie da.

Daję za wygraną i próbuję z wiatrem dotrzeć do kamiennej plaży, tylko o rzut kamieniem, gdzie reszta towarzystwa nieświa-

doma mojej sytuacji zakłada sprzęt przygotowując się do nurkowania.

Wiatr znosi coraz szybciej i jednym wiosełkiem niewiele mogę zrobić na prawie okrągłym pontonie. Płaskawe dno nie pomaga w utrzymaniu jedynie słusznego kierunku. Skojarzenie za spontaniczną sterownością gówna w przerębli nasuwa się brzydko na myśl. Plaża przesuwa się obok.

Zaczynam szybko rozważać moje opcje. Na pełny ocean mnie nie zniesie. Jakieś trzy mile na zawietrznej mam St.John z Amerykańskich Wysp Dziewiczych.

Ewentualnie tam bym wylądował. Ale bez żadnych papierów. Już widzę oczami wyobrażni jak Amerykanie mnie biorą za nieudokumentowanego i bez większych ceregieli wsadzają w jakąś wyspiarską ciupę bez prawa widzenia się z prawnikiem przez kilka lat.

Krzyś mógłby zapalić silnik, odcumować z pomocą Marka i próbować mnie gonić ale nie może przejść przesmykiem między Indians i wyspą, gdzie ja przepływałem, bo tu pełno raf. Musi objechać Indians.

Kawałek drogi i czasu. Jest też opcja żebym wskoczył do wody i płynął w poprzek wiatru do plaży, ciągnąc za sobą dinghy.

Lub puścić dinghy wolno i samemu płynąć.

Lub...Rozważam to wszystko trochę w nerwach a trochę z ciekawością obserwatora z boku - ‘co by było gdyby’, walcząc jednocześnie z wiatrem i wodą. W ostatniej chwili udało mi się na tyle zbliżyć do brzegu by wyskoczyć na płytszą tu wodę i dociągnąć dinghy za sobą. Grześ, zorientowawszy się co jest grane, podchodzi by mi pomóc. Ufff...To było ciekawe...

Przy brzegu, po chwili odpoczynku i kilku minutach walki z silnikiem, ten ostatni się poddaje i bez problemu powraca do starej

formy. Mogę pojechać odebrać resztę załogi z Millennium.

Zanurzamy się z Maią powoli w wodę przy kamienistej plaży. Postanawiamy popłynąć przez przesmyk do urwistych Indians. Dno bardzo niepłaskie. Trzeba trochę lawirować by nie zaczepić o skałki, czy rosnące na nich różnorakie i wyglądające bardzo delikatnie korale. Wpływamy pomiędzy dwa duże filary skalne. Przed nami dno zaczyna opadać dość stromo w dół. Po chwili światło jakby przygasło i wpłynęła na nas chmura...rybia. Miliony drobnych srebrnie pobłyskujących wielkości małego palca rybek. Jesteśmy otoczeni. Tylko czekamy jak ta masa, jak w dobrej kreskówce, zorganizuje się w wielką paszczę by nas...

Zamarliśmy. I masa też. My ruch. Masa w przeciwną. I stoi. Macham ręką. Masa w pełnej harmonii odmachuje mi w drugą stronę. Próbuję dyrygować. Masa rytmicznie odpowiada. Interesująco się zapowiada. Może by im tak „Lot trzmiela”

albo „Dziewiątą Symfonię”? Widzę jak Mai buźka się śmieje mimo grubej rury w ustach. Płyniemy wolno do przodu. Po chwili masa rozdziela się przed nami na dwoje i prawie na wyciągnięcie ręki widzimy duży kaczy kuper i dwie łapy powoli pod nim wachlujące. Patrzymy na siebie z Maią i bez żadnego znaku jednocześnie przyspieszamy z rękami wyciągniętymi do przodu usiłując dosięgnąć ten kuper. Nagle przed kuprem chlaśnięcie w wodę wielkim dziobem i nasza ‘kaczka’

odbiwszy się dziobem i łapami wystartowała w powietrze. Podnosimy twarze ponad wodę. Oczywiście, pelikan. W wodzie wszystko wygląda trochę inaczej.

Chcemy zaliczyć jeszcze jedną dzisiaj atrakcję. Wrak stalowego transportowca

Rhone który zatonął na skałach Salt Island półtora wieku temu.

Zbieramy sprzęt i towarzystwo, i ruszamy. Znowu trzeba halsować.

Idziemy długim halsem aż pod Tortolę. Po prawej burcie mamy zachodni cypel Salt Island. Tortola zbliża się coraz bardziej i zaraz trzeba się będzie przełożyć na lewy. Grześ steruje. Przyglądam się kursowi i wygląda na to, że trzeba będzie zrobić więcej niż jeden zwrot. Nawiązuje się drobna dyskusja. Damy radę jednym halsem czy nie. Pada zakład. O butelkę dobrego wina. Ja, że nie damy, a Grześ, Krzyś i Andrzej, że damy. Podchodzimy jak najbliżej Tortoli i zwrot. Sprawa staje się oczywista. Idziemy lewym halsem a cypel Salt Island wyraźnie leży na lewo od kursu, kilka mil przed nami. Krzyś z Andrzejem orientują się w swoim błędzie i przyznają mi rację. Wspaniałomyślnie zwalniam ich z przyjętego zakładu. Tylko Grześ upiera się przy swoim, że on tam dotrze tak jak planował, bez dodatkowej halsówki.

Zaczynam ustalać z nim szcze-góły znaczenia ‘dobre wino’. Zgadzamy się, że powyżej dwudziestu dolarów powinno być fair.

Pozostaje mi tylko czekać. Pewna wygrana.

Grześ zaciska zęby, każe bardziej wybrać żagle i zaczyna piłować pod wiatr. Żagle chlapią tylnymi likami, łódka prawie staje, Grześ lekko odpada. Nabieramy troszkę prędkości. Znowu ostrzenie, łopot, zwolnie-

(8)

__________________________________________________________________ Żeglarz nr 189______________________________________________ strona 8_______________

nie, i tak dookoła Wojtek. Dzioby łódki celują bliżej cypla ale wciąż trochę brakuje by cypel wszedł jej na kurs. No i powin- niśmy też mieć znos z wiatrem na prawo.

Piłowaliśmy cierpliwie ze dwie godziny.

Nikt słowem nie pisnął. Fok się telepie.

Męska sprawa. W końcu jakimś cudem Neptun pomógł Grzesiowi w jemu tylko znany sposób dotrzeć do bojek na cyplu z przyzwoitym zapasem wysokości. Rozglą- dam się wokoło czy Grześ mu przypad- kiem nie rzucił na ofiarę którejś niewiasty, ale zliczam, że są wszystkie. I te bardziej niewinne, i te bardziej dojrzałe. A zatem cud, albo, co bardziej prawdopodobne, prąd pływowy wzdłuż Drake Channel.

Grześ nam pęczniał z dumy przez następne dwa tygodnie. Jak go przypadkiem spot- kacie to pewnie zauważycie, że jeszcze zupełnie to z niego nie wyszło.

Gdzieś po drodze na przedostatnim halsie zamknęliśmy naszą prawie tygodniową pętlę wokół Tortoli.

Rhone na swoje czasy był wyjątkowym statkiem. Prawie sto metrów długi. Jako drugi na świecie z mosiądzową śrubą. Je- den z dwóch statków określonych przez brytyjską Royal Navy jako niezatapialne.

(Ten drugi to Titanic.) Przewoził towary z Europy do Zachodnich Indii. Ale też i pasażerów. Miał pono koło 300 kabin, w tym większość luksusowych. Rozwijał szaloną na owe czasy szybkość czternastu węzłów przy pomocy maszyny parowej i żagli rozpiętych na dwóch masztach.

Panie powiedziały, że stare wraki ich nie interesują i wolą coś młodszego i lepiej wyglądającego. Bierzemy więc dinghy i w czysto męskiej obsadzie podpływamy ze sto piędziesiąt metrów do mniejszych bo- jek tuż przy wraku. Człowiek-ryba płynie wpław.

Zanurzamy twarze i płyniemy rozglądając się wokoło. Najpierw pojawia się rufa z wielkim sterem i śrubą. Ta jest najpłycej i

najlepiej ją widać w świetle dnia. Kadłub opada szybko w dół na jakieś dwadzieścia kilka metrów. Właściwie pół kadłuba.

Statek przełamał się na pół i druga połowa leżała gdzieś dalej i głębiej. Z pokładu i nadbudówek niewiele zostało w tym miejs- cu. Wielkie metalowe wręgi i poszycie przypominają szkielet dobrze poobgryza- nego karpia świątecznego.

W pewnym momencie otacza mnie mnós- two bąbli powietrza. Patrzę prosto w dół i dopiero teraz zauważam, że przy samym dnie wraku robi mu oględziny grupa sześ- ciu płetwonurków. To oni generują bąble na które przypadkiem wpłynęłem. Wyglą- dają jak małe zabawki. Dopiero to mi uświadamia jak wielki jest ten wrak pod nami. Chciałbym tak jak oni podejść bliżej do tej leżącej bestii. Próbuję nawet zanur- kować głębiej, ale po jakichś trzech me- trach nieskompensowane ciśnienie nie- przyjemnie daje znać o sobie w uszach i szybko wychodzę spowrotem na po- wierzchnię. Przyglądam się temu widoko- wi przez jakiś czas lekko dryfując wzdłuż wraku. Z boku natrafiam na złamany maszt z czymś co wygląda jak bocianie gniazdo.

Potem coś jak resztki nadbudówek. Podej- rzewam, że ci co przeżyli tę katastrofę, a było bardzo niewielu, darzyliby taki widok znacznie mniejszym zainteresowaniem.

Zbieramy manatki i w drogę na poszuki- wanie kotwicowiska na nocleg. Lądujemy w Zatoce Nieboszczyka (Deadman’s Bay) na pobliskiej Peter Island na ostatni nocleg naszej wyprawy. Jest sporo miejsca na rzucenie kotwicy. Dzielimy zatokę z paroma naprawdę eleganckimi jachtami.

Marek rzuciwszy fachowym okiem artysty na dwa z nich, piękny czarno-biały kuter i biały katamaran, głośno zachwyca się nowoczesną, prawie futurystyczną linią nadbudówek. Chciałby podobne rzeczy sam projektować.

Zatoka znana jest z luksusowego ośrodka

zbudowanego wzdłuż plaży. Podpływamy tam naszą dinghy i po chwili siadamy na wygodnych fotelach pod trzcinowym dasz- kiem. Wyglądamy imponująco. Cała zało- ga jakby na celebracjach wygranych regat – wszyscy w mundurowych białych koszul-kach z trupią czachą, zakupionych w Soper’s Hole. Ośrodek jest wyłącznie dla słono płacących gości ale nieczęstych przybyszy z morza też się grzecznie obsługuje.

Obserwujemy jak kelnerzy rozkładają na piasku przed nami samotny stolik z dwoma fotelikami. Obrusy, szampan w srebrnym pojemniku z lodem, elegancka porcelana, pochodnie wetknięte w piasek. Po chwili miejsca zajmuje młoda para. Jak się póź- niej dowiadujemy od kelnera – obchodzą tu swój miodowy miesiąc. Zamawiamy kolorowe tropikalne koktajle i przygląda- my się jak zachodzące słońce koloruje jachty na kotwicy. Niektórzy przenoszą się na hamaki rozwieszone między palmami na plaży. Dla lepszego widoku. Aaach, kończą się egzotyczne wakacje.

Sobota

Deadman’s Bay – Road Town

Do jedenastej rano mamy zdać jacht.

Przepływamy po raz ostatni Sir Francis Drake Channel i podchodzimy do portu.

Kapitan, zgodnie z instrukcją, wywołuje kapitanat przez krótkofalówkę z zapytaniem o pozwolenie na wejście. W porcie spory bałagan. Wielu jak my chce zdać sprzęt w tym samym czasie. Kapitanat każe czekać. Pokręcimy się jeszcze przy główkach portu przez prawie półtorej godziny zanim pozwolą nam wejść. Kręcę raz w lewo a raz w prawo dookoła dużej boi wejściowej.

Jeszcze ostatni test dla sternika. Wejście na wyznaczone miejsce przy kei z wąskiego kanału jest pod kątem prostym do głównej kei, między boczną jej odnogą i innym jachtem. Miejsca jest dokładnie na

szerokość katamarana plus grubość naszych odbojników wywieszonych na obu burtach. I trzeba wejść rufami. I tu się przydaje niezwykła manewrowość przy dwóch silnikach. Wchodzimy na zero tolerancji po obu burtach i na stopę między rufą a keją. Po chwili oddajemy cumy i schodzimy na ląd. Koniec wyprawy na HulaGula. Szkoda, że tak krótko. Kiedyś tu jeszcze wrócimy.

Trasa wyprawy

Witold M. YKP San Francisco Kalifornia, październik 2008r.

Zdjęcia: Grześ, Krzyś, Witek i Maia, Mapka: Krzyś.

(9)

____________________________ Żeglarz nr 189__________________ strona 9__________________________________________________________________________________

FREEDOM CHARTERS zaprasza na Karaiby

Oferujemy łódkę Beneteau 38' do charteru na Tortoli, Brytyjskie Wyspy Dziewicze.

Dokładne informacje i kontakt internetowy na www.freedomchartersbvi.com.

Z żeglarskim pozdrowieniem, Andrzej Gocan

Więcej informacji pod http://www.conceptsailing.org

Kapitan Jerzy Radomski zaprasza:

Do 22 sierpnia 2009 roku bazą jachtu jest Montenegro w Czarnogórze.

KONTAKT Z KAPITANEM: Kontakt z pełnomocnikiem:

Jerzy Radomski Agnieszka Radomska

Kontakt SMS +480698523410 tel: (032)4762861 Tel. W Czarnogórze +38269926187 mail: aga.rad@wp.pl Email: czarny_diament@hotmail.com Pełnomocnik nie odpowiada za jakiekolwiek zmiany

w planach/cenach rejsu.

Do zobaczenia na pokładzie Czarnego Diamenta!!! Jurek Radomski

(10)

_______¯eglarz nr 189______________________________strona 10 ______________________________________________

T A B L I C A O G £ O S Z E Ñ

_________________________________________________________________________________________________________________

_________________________________________________________________________________________________________________

Na sprzedaż s/y "Galicia" - 1981 S2 8.5 28' w bardzo dobrym stanie, Możliwość zakupu z bojką w Glen Cove Yacht Club lub 1/2 udziału. Kontakt Wojtek 201-772-

9966. Łódka ma świeżo zrobione dno i burty, nową podłogę w kokpicie, nową elektronikę i olinowanie, silnik jak zegarek, pełny komplet żagli, itp...

---

Nie wyrzucaj starych żagli i ich części! Przekaż nam - wykorzystamy do nauki żeglarstwa. Informacje: Krzysiek, tel.: 908-451-8917, email: zeglarz@zeglarz.info

---

„Mam na imię Ludomir” – bogato ilustrowana książka o Ludomirze Mączce.

Książkę można nabyć w siedzibie PKŻ w NY lub kontaktując się z Małgosią Krautschneider: tel.: 847-800-6398, email: margaretkraut@gmail.com

---

Zamiast lekarza, zabierz na jacht urządzenie szwajcarskie - BIOPTRON - emitujące światło spolaryzowane. Regeneruje organizm, usuwa bóle mięśni, kręgosłupa, stawów, bóle reumatyczne, migreny, leczy problemy skórne, przyspiesza

gojenie ran i zrastanie kości, pomocny w leczeniu przeziębień i stanów zapalnych oraz innych dolegliwości. Super promocja letnia! Informacje: Krysia Chmilewska

tel. 212-865-8038, kom. 917-538-2026, www.bioptron.com.pl

---

Kapitan Jacek Rajch zaprasza na s/y Osprey:

Na początku czerwca 11m slup syOsprey Pol 2854 wychodzi z Florydy na Śródziem- ne, mogę zabrać 2 niepalące osoby. Kojowe 100 euro/tydzień, potem żeglowanie w

rejonie Balearów 25 euro/dzień, max.4 osoby. Listopad-grudzień z Las Palmas na Karaiby 100euro/tydzień, max 2 osoby. Styczeń-marzec 2010 - Żeglowanie na

Karaibach 300 dol/ tydzień, max 4 osoby. Kontakt : e-mail

OspreyJacekEwa@msn.com , Tel.: - w USA 970 262 0121, - w Polsce 42 632 4990.

---

No Bad Days – s/y Shanties – Wakacje na Karaibach

Pływamy w 7-10-12-dniowych rejsach od grudnia do maja. Co wyróżnia całą propozycję, to rozmaitość rejsów. Wszelkie informacje: www.sailcaribbean.net

---

Rejsy katamarana „Atlantic Adventure”

Wszelkie informacje: www.caribbeanrepublicofsailors.com

---

Sprzedam silnik Yanmar 1cylinder po kapitalnym remoncie;

przebieg około 40 godzin oraz zapasowe części, cena $600, tel. 5089924107 Edward Krzysztofiak

---

NAUTICA – CLUB zaprasza na Kursy nurkowania PADI prowadzone przez doświadczonego polskiego instruktora MSDT-PADI. Po więcej informacji dzwoń :

Rafał: tel. 646 301 8114, email : sailor@sailor1.us

---

Yacht Klub Polski Londyn 1982 – 2007 – to niezwykle interesująca książka w bardzo ciekawy i przystępny sposób opisująca ćwierć wieku działalności

klubu i jego członków; jest do nabycia przez portale internetowe:

www.gdanskamarinacenter.com , www.mkt.pl , www.pogoria.org

---

ŻEGLOWANIE po Lake George! Dom do wynajęcia!

Właściciel szuka chętnych, grupy, osoby samotne, umiejących żeglować i początkujących.

Jacht ma 26 stóp długości, pełnomorski Conrad. Również: do wynajęcia Dom - blisko rzeki (25 minut do Gore Mountain) dla dwóch rodzin (już od $12/doba/osoba).

Informacje: 518-286-3407. Ceny bardzo przystępne !

---

“CO PRZYNIOSŁY FALE I WIATR”

- książka Rudolfa Krautschneidera, niezwykle interesująco opowiadająca o żaglowcu „Victoria”, jak również o ludziach spotykanych podczas morskich

włóczęg autora. Można ją kupić w : www.sunyachts.com/ksiazki

---

Firma Z SAILS - oferuje us³ugi w zakresie szycia i naprawy ¿agli, przeróbek.

Konkurencyjne ceny, krótkie terminy, gwarancje: (800)221-1884.

--- Redakcja nie bierze odpowiedzialnoœci za treœæ og³oszeñ.

ZRZUTKA

Donacje na wydawanie “¯eglarza” zechcieli nades³aæ: Lucyna i Marek Kopczyński - $50, Arek Ziółkowski - $20.

Serdecznie dziêkujemy !! K.S.

œmiesznostki

Foolk joke from USA:

A bus stops and two Italian men get on. They seat themselves and engage in animated conversation. The lady sitting behind them ignores their conversation at first, but her attention is galvanized when she hears one of the men say the following:

"Emma come first. Den I come. Den two asses come together. I come once-a-more. Two asses, they come together again. I come again and pee twice. Den I come one lasta time."

"You foul-mouthed swine," retorted the lady indignantly. "In this country we don't talk about our sex lives in public!"

"Hey, coola down lady," said the man. "Who talking abouta sexa? Imma justa tellun my frienda how to spella "Mississippi"!

* * *

Pijak do pijaka:

- Chodź ze mną pogratulować Stefanowi.

Dziecko się mu urodziło.

- Tak? A co ma?

- Wyborową.

* **

Zdenerwowana blondynka krzyczy do boy'a hotelowego:

- Pan sobie myśli, że jak jestem ze wsi, to może mnie pan wsadzić do tak małego pokoju?!

Boy:

- Ależ proszę pani, jedziemy na razie windą.

Nadesłała: Basia Ślimakowska

KONTAKT Z KLUBEM

Telefon do klubu: 212-302-6006 Komandor: Janusz Kędzierski

tel.: 212-751-5001, email: komandorpsc@aol.com

“¯eglarz” – Biuletyn Informacyjny Polskiego Klubu ¯eglarskiego w NY, rok 17, nr – 189 (5/2009), maj 2009r. Kontakt: 1(908)322-0512. Adres redakcji: BPK¯ “¯EGLARZ”, Attn: Krzysztof Sierant, 309 Cedar Grove Ter., Scotch Plains, NJ 07076. E-mail: zeglarz@zeglarz.info . Opr. Graf. i redakcja – Krzysztof Sierant. Komp. D610, 1GB RAM, drukarka: HP 8000; Win XP (fonts: TT fonts, PLToronto, Times New Roman), W2003; tyt. i 1str.-CD12. Redakcja nie bierze odpowiedzialnoœci za treœæ artyku³ów i ogłoszeń. Nades³anych tekstów nie zwracamy. Siedziba Klubu: Gateway Marina, 3260 Flatbush Ave., Brooklyn, NY 11234. Gateway Marina: 40o35’08”, 73o55’08”.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tym też sposobem, jako mistrzowie Kanady na rok 2007, automatycznie zakwalifikowaliśmy się do startu w przyszłorocznych Mistrzostwach Świata J24, które odbędą się we Włoszech

Rano przestawiliśmy się do Trogiru. Dziewczyny oczywiście obrały kurs na prysznice, a gdy już wszyscy doprowa- dzili się do stanu używalności, ruszyliśmy w miasto… Trogir jest

Będziemy spotykać się na pokła- dach jachtów i żaglowców, odwiedzimy też przyjazne żeglarzom polskie porty.. Program prowadzą Marek Szurawski i Sła-

W dniach 18-22 wrzeœnia w Cleveland, Ohio odby³y siê regaty w klasie J/24 o tytu³ Mistrza kontynentu Ameryki Pó³nocnej. Trzeba powiedzieæ, ¿e po Mistrzostwach Œwiata to w³aœnie

wet jeden prawdziwy. Fragmenty rozpa- dającej się nadbudówki i burt sterczą nie- przystojnie nad wodą. Manewrując między jachtami na drugą strone można się zgubić. Nie ma

Przed otrzymaniem patentu należało pokłonić się Neptunowi i pocałować w (nieskromnie odsłonięte) kolanko. Patenty wręczała kpt. Asia Pajkowska, która kilka dni wcześniej

„Żegnaj Gienia, świat się zmienia” powiadają niektórzy w rozmowach o zachodzących zmianach. Najlepszym na to dowodem jest seria emaili, które ostatnio otrzy- muję. Czytając

Dowiadujemy się, że butla nie została jednak napełniona, ale będzie na 09.00 rano – O.K..., ale gdzie się podziała ta brytyjska solidność.. Wieczorem, a właściwie już