• Nie Znaleziono Wyników

Widok na ul. Filaretów i osiedle Konopnickiej (na horyzoncie). Po le-wej osiedle Piastowskie, po prawej osiedle Mickie-wicza. Punkty drukarskie znajdowały się praktycz-nie w każdej dzielnicy. Fot.

Janusz Urban, z książki Lublin, Lublin 1979, Archi-wum TNN.

Jan Magierski1: Zawsze była trudność, gdzie urządzić drukarnię. Mieliśmy róż-ne miejsca, mniejsza o  adresy, ale na przykład na ul. Lubartowskiej w bardzo ruchliwym miejscu, w kamienicy zasied-lonej przez biedotę, gdzie było duże zagęszczenie, powielacz był na podda-szu; Gestetner działał u mojej rodziny, w mieszkaniu w Śródmieściu.

Były momenty, że mieliśmy dwie, a na-wet trzy drukarnie. To było budujące, że mogliśmy się tak rozwinąć. Później oka-zało się, że ta trzecia drukarnia, silnie zakonspirowana, nie poradziła sobie z drukiem, brali od nas klisze sitodru-kowe do każdego numeru „Informato-ra” i nie drukowali, wstyd im było się do tego przyznać. Niestety, w końcu wpadli z naszym wydrukiem i rozpiską kolpor-terską. Trzeba było przebudować struk-turę kolportażu, przynajmniej w części, która się zazębiała z działalnością tamtej grupy. Takich alarmów było wiele i  to strasznie dużo kosztowało. Trzeba było zmienić adresy, hasła, stworzyć zabez-pieczenia dla ludzi, którzy kolportowali.

Wiktor Tomasz Grudzień2: Grupa, któ-rej przewodziła Joasia Borys, miała też [powielacz] Cyklos gdzieś na ul. Króla Leszczyńskiego. Obsługiwał go Daniel

Siusta. Do tej grupy należeli Grzegorz Linkowski i jego siostra Ewa Kuźma.

Dostarczałem im matryce i  miałem z  ramienia „Informatora” kontrolować ich działalność, ale chyba nie szło mi najlepiej, gdyż po mnie przejął to mój brat Krzysztof. Druki tej ekipy, niestety, były koszmarne. Zupełnie nie radzili so-bie z organizacją i po kilkunastu nume-rach umarło to śmiercią naturalną. Nie wiem, co się stało z maszyną, prawdo-podobnie się rozlazła.

Bernard Nowak: Drukowanie u  mnie trwało nie dłużej niż miesiąc, półtora.

Potem znaleźliśmy lokal na ul. Mani-festu PKWN (dzisiaj Głębokiej) w  tak zwanym „pekinie”. Później był lokal na Czechowie, a  w  międzyczasie zdarza-ło się, że musieliśmy z tą maszyną jeź-dzić poza Lublin, chyba z dwa czy trzy razy drukowaliśmy w jakiś stodołach na wsiach. Nie były to warunki komforto-we, niemniej, jak dzisiaj się na to patrzy, to miało swoje dobre strony, bo w tym momencie miało się pewność, że „Biu-letyn” dotrze także do tych ludzi, którzy mieszkając poza miastem, nie mieli na to szans.

Wiktor Tomasz Grudzień: Od 1982 do 1987 roku [mój] dom był sporadycznie wykorzystywany jako punkt drukowa-nia. Może koło dziesięciu razy. Oczywi-ście w skrytce ciągle leżał jakiś warsztat sitowy czy inne podobne rzeczy, ale nie byłem takim drukarzem, jak na przykład Wojtek Guz, który od początku do koń-ca „wlazł” w to drukowanie i drukował cały czas.

Marek Gorliński3: Była jeszcze drukar-nia w Zemborzycach u pani Ewy Kurek-Lesik, mojej koleżanki z roku. Jeździłem tam kilka razy, a potem była jakaś wsypa, do dziś nie jest jasne, jakim sposobem się to stało. Było to [chyba] w roku 1982.

Zorganizowałem też punkt na drukar-nię u mojego kolegi Janusza

Rucińskie-1 Relacja Jana Magier-skiego złożona w 2002 roku (Ewa Kuszyk-Peciak, Niezależny ruch wydawniczy w Lublinie w latach 1983-1989.

Wybrane wydawni-ctwa książkowe, praca magisterska napisana pod kierunkiem prof.

dra hab. Janusza Wrony w Zakładzie Historii Najnowszej UMCS.

Praca dostępna na stro-nie: http://tnn.pl/tekst.

php?idt=554).

2 Relacja Wiktora Tomasza Grudnia zło-żona w 2002 roku (Ewa Kuszyk-Peciak, Nieza-leżny ruch wydawniczy w Lublinie…).

3 Relacja Marka Gorliń-skiego złożona w 2002 roku (Ewa Kuszyk-Peciak, Niezależny ruch wydawniczy w Lubli-nie…).

Wjazd na ul. Sienną, fot.

Jerzy Marcinek, 1981. Na drukarnie najlepiej nada-wały się stojące nieco na uboczu domy jednoro-dzinne, podobne do wi-docznego na ilustracji. Fot.

z Archiwum TNN.

177

nr 36 (2009)

Drukarze i drukarnie

go, na ul. Nowogrodzkiej 27. Jego mama była kuzynką mecenasa Władysława Siły -Nowickiego, zapytałem ją i  obydwo-je się zgodzili. Drukarnia była u niego może trzy lata. W stanie wojennym miał off set, robił na blachach „Informatory”

i książki dla „Solidarności”.

Bernard Nowak: Nie wiem, czy wszy-scy, z którymi drukowałem, życzyliby so-bie, bym o nich mówił. Ale co do dwóch mam pewność. Jeden to Janusz Ruciński, u  którego w  domu była drukarnia. To jest osoba niewiarygodnie zasłużona, dziś na bezrobociu. Równie niewiary-godnie zasłużona i warta pamięci była jego mama, która natychmiast zgodziła się na to, by u niej znajdowała się dru-karnia, mimo świadomości, że ryzykuje nawet […] utratą domu.

Drugą osobą, którą znałem z czasów studiów [i] zarekomendowałem, jest pan Leszek Klimkowski. Trzecią […]

pan Andrzej Woytowicz, który był pra-cownikiem Wydawnictwa Lubelskiego i który z nas wszystkich najlepiej orien-tował się w sprawach takich jak redakcja, przygotowanie do druku, a także w spra-wach stricte technicznych, związanych z drukiem.

Wiktor Tomasz Grudzień: Drukarnie były też w innych miejscach. Na przy-kład był taki domek na ul. Nałęczow-skiej. Byłem tam parę razy, jak Wiesiek [Ruchlicki?] robił (chyba) „Spotkania”.

Inne miejsce było na ul. Kowalskiej.

Tam, w  kamienicy do rozbiórki, Wie-siek Haley robił ze mną Zagadkę śmierci Stalina Abdurachmana Avtorchanova.

Następną metą dla Gestetnera był dom pod Lublinem, u rodziców Marka Gor-lińskiego. Już nie pamiętam miejscowo-ści. Tam ten Gestetner już się rozsypał.

Spalił się silnik, posypała się gałka roz-rządu. Chyba w służbie „Spotkań”, tak mi się wydaje. Wiem, że Wojtek Guz dru-kował w Lublinie u pana [Adama] Puko-sa, pracownika PAN-u. Arek Kutkowski

drukował u swego dziadka pod Zwole-niem. I Wiesiek Haley też tam drukował.

A gdy nadeszła era sita, to można było drukować wszędzie – nawet po nocach u siebie w mieszkaniu […].

Zygmunt Kozicki: Dużym problemem było oczywiście znalezienie odpowied-niego lokalu, bo gospodarz musiał się godzić na to, co będzie robione w jego mieszkaniu. […] Szukało się ludzi pew-nych, takich, którzy gotowi byli, w razie czego, ryzykować. Chociaż gospodarz zawsze miał prawo mówić – i tak było ustalane – że on o niczym nie wie, że wy-najął mieszkanie studentom. Chodziło o to, by nie był ciągany przez bezpiekę.

Jak się już takie mieszkanie znalazło, montowało się sito, potem żarówki do naświetlania. To było bardzo proste, bo można było przenieść w  jednej torbie nierzucającej się w oczy.

Wiktor Tomasz Grudzień: Wiem, co to znaczy, być gospodarzem „meliny”, ile przy tym roboty, zachodu i strachu.

Przyjemne to nie było, gdy milicja

wy-Abdurachman Awtor-chanow, Zagadka śmierci Stalina (spisek Berii), tłum.

Adam Mazur, Lublin–War-szawa–Kaków 1983. Książ-ka drukowana w przezna-czonej do rozbiórki kamie-nicy na ul. Kowalskiej. Fot.

z Archiwum TNN.

wlekała człowieka z domu o 6.00 rano.

Potem zawsze były jakieś konsekwencje.

Oczywiście nikogo nie zabijano ani nie torturowano, ale odsiadka sama w  so-bie nie należy do przyjemności. Były też nieprzyjemności na uczelni, które nam serwowano i w których pan rektor Józef Szymański brał udział.

Wojciech Guz4: […] były takie loka-le, gdzie siedzieliśmy nawet rok, wielu oddanych bezimiennych ludzi, którym nikt do dzisiaj nie podziękował, służyło nam bezinteresowną pomocą (między innymi państwo Pukosowie na [osiedlu]

Świt, pani [Halina] Capała na ul. Kos-saka).

Halina Capała: U mnie raczej nie dru-kowało się książek, bo powielacz był stosunkowo krótko. Z tego, co wiem, dru-kowano: „Biuletyn” i „Informator

»Soli-darność« Region Środkowo-Wschodni”, i  jakieś broszurki – większość była ro-biona na sitach.

Wiesław Ruchlicki: Jeżeli to były drob-ne rzeczy na sitodruku, robiło się [je]

w różnych miejscach. A jeżeli były więk-sze i [robione] na off secie, to do miejsca [druku] trzeba było dowozić dużo ma-teriałów i lepiej [było] nie zmieniać go.

Jeżeli był dobry lokal, dobra drukarnia, to nie było sensu jej ruszać.

Arkadiusz Kutkowski5: [Książkę Kry-styny] Kerstenowej6 drukowaliśmy w czterech lub pięciu miejscach: gdzieś na północy Lublina, za Czechowem, u jakiejś dziewczyny; w Abramowicach, u  studentów prawa, których rodzice byli prokuratorami; w  końcu wylądo-wała w miejscowości Brody Małe, pod Szczebrzeszynem – chłopak, pochodzą-cy z Dolnego Śląska, odziedziczył [tam]

po dziadkach gospodarstwo. Przenosi-liśmy z  miejsca na miejsce powielacz, papier, tekturę. Było to ogromnie kło-potliwe. Używałem do tego celu swojego małego Fiata – był to chyba najbardziej zasłużony mały Fiat w historii lubelskiej

„Solidarności”, pamiętam numer reje-stracyjny: RAA 7815.

[…] Dwa tygodnie później zapukała do tego chłopaka milicja, ale okazało się, że to historia kryminalna, poszuki-wali producentów bimbru w tej okoli-cy. Przypominam sobie, że ten chłopak miał na imię Robert. Był na tyle spryt-ny, że nie od razu im otworzył, tylnym wyjściem wyniósł powielacz i ukrył go.