• Nie Znaleziono Wyników

Franciszek Bujak19: W  roku 1984 tuż przed Bożym Narodzeniem w FSC była duża wpadka, aresztowano członków Podziemnej Komisji Zakładowej, była wśród nich „wtyczka”. Po Nowym Roku zaczęto mnie delikatnie inwigilować.

W maju 1985 roku już nie mogłem się ruszyć, musiałem zawiesić kolportaż.

Przejął go ktoś inny – później na spra-wie dospra-wiedziałem się, że był to Wacław Wasilewski. Po wpadce Wasilewskiego moi „opiekunowie” sądzili, że ja znowu to przejmę i zaczęto mnie ostro inwigilo-wać. Pamiętam jeden moment, niedługo

przed aresztowaniem mnie, kiedy spo-radycznie rozprowadzałem nieduże ilo-ści bibuły. Rano jechałem autobusem do pracy, do Instytutu Medycyny Wsi, któ-ry miał wtedy siedzibę na ul. Czwartek.

Widziałem, że jadą za autobusem swoim samochodem i że w autobusie też są pa-nowie z  SB. Wyskoczyłem w  ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem drzwi. Ci jadący za autobusem już go wyprzedzili, a przebywający w środku nie mogli już wysiąść z autobusu. I wtedy się na mnie zawzięli. Z mieszkania naprzeciwko mo-jego prowadzili stałą obserwację. Poza

19 Relacja Franciszka Bujaka (Ewa Kuszyk-Peciak, Niezależny ruch wydawniczy w Lubli-nie...).

Mały konspirator. Poradnik dla dorosłych i młodzieży, Lublin 1983. Książka wy-dana w ramach Biblioteki

„Informatora”. Fot. z Archi-wum TNN.

141

nr 36 (2009)

Druga redakcja „Informatora”

domem ciągle miałem towarzystwo brą-zowego Żuka blaszaka lub białego Fiata 125p. Wśród pracowników Instytutu były też tzw. „gumowe uszy”. Instytut Medy-cyny Wsi uchodził za siedlisko opozycji.

Andrzej Pleszczyński: W czasie przy-padkowej rewizji znaleziono u  [Ewy Stobnickiej] maszynę i czyste matryce, na szczęście tego dnia nie było u niej matryc zapisanych ani nawet głowic do maszyny, więc trudno było to połączyć z „Informa-torem”. Dostała sankcję prokuratorską na trzy miesiące, później przedłużoną na następne trzy, ale w ramach amnestii wyszła. To był chyba 1983 rok20. Skoro już mówię o tych wpadkach, to w gronie redakcji była to jedyna. Natomiast spo-śród osób bliżej związanych z redakcją, jeszcze dwie siedziały w więzieniu: Wac-ław Wasilewski z UMCS-u i Franciszek Bujak, pracownik Instytutu Medycyny Wsi. Byli, kolejno, hurtowymi kolporte-rami „Informatora” (tzn. odbierali cały nakład). To trzeba było wynieść i potem rozdysponowywać na skrzynki.

Franciszek Bujak21: 11 lipca 1985 roku o 5.00 rano przyszli pracownicy SB z na-kazem rewizji do naszego mieszkania przy ul. Glinianej. Nic nie znaleźli, ale mnie zabrali do Komendy Wojewódz-kiej Milicji na ul. Narutowicza 43, skąd przewieźli mnie do aresztu na ul. Północ-ną. Prokurator Julian Bluj oskarżył mnie o szerzenie nieprawdziwych, szkodliwych dla ustroju PRL wiadomości, mogących wywołać niepokój społeczny (art. 161 KK) i zastosował trzymiesięczny areszt tymczasowy – przewieziono mnie do zakładu karnego w Lublinie na ul. Połu-dniową. W październiku miał się odbyć proces – w areszcie dostałem wezwanie na sprawę do sądu, lecz SB nie dopuści-ło do przewiezienia mnie do sądu – pre-tekstem był brak konwoju do przewozu aresztanta. Wobec tego przedłużono mi areszt o następne trzy miesiące. Zorien-towałem się, że zmieniono sędziego

pro-wadzącego sprawę. Sędzia Michalski nie dawał rękojmi wyroku po myśli SB. Mło-dy, nowy sędzia, przeniesiony awansem z Białej Podlaskiej, na rozprawie w listo-padzie, mimo braku dowodów, skazał mnie na dwa lata pozbawienia wolności, w zawieszeniu na cztery lata. Zawieszenie uzasadniał sytuacją rodzinną – oczekiwa-liśmy z żoną piątego dziecka. Mojego na-stępcę w kolportażu poznałem osobiście na sprawie – dostał dwa lata i przepadek

„narzędzia przestępstwa”, czyli Fiata 126p (odsiedział do amnestii w  1986 roku).

Niedawno dostałem ułaskawienie z Sądu Najwyższego z Warszawy.

Andrzej Pleszczyński: Poza tym w gro-nie bliskich współpracowników pisma żadnych wpadek nie było. Ale bywały represje na niższych piętrach kolporta-żu, ci ludzie byli bardzo narażeni. Zresz-tą ja mam wrażenie, że SB redakcji nie szukała (albo nie umiała znaleźć), oni głównie szukali drukarni. Najbardziej narażony był kolportaż. Gdyby redakcję namierzyli, to umiejętnie obserwując, można było pójść dalej…

Jan Magierski22: W  pierwszym roku, gdy przejęliśmy „Informator” po stu-dentach (1982), wydaliśmy 4423 numery, praktycznie co tydzień był wydawany numer. Chodziłem do pracy odpocząć,

20 Rewizja miała miejsce w kwietniu 1984 roku, a Ewa Stobnicka została wypuszczona z aresz-tu w lipcu. Por. Ewa Kuszyk-Peciak, Nie-zależny ruch wydaw-niczy w Lublinie…, http://tnn.pl/rozdzial.

php?idt=554&idt_

r=2475&f_2t_rozdzia-ly_trescPage=3.

21 Relacja Franciszka Bujaka (Ewa Kuszyk-Peciak, Niezależny ruch wydawniczy w Lubli-nie...).

22 Relacja Jana Magier-skiego złożona w 2002 roku (Ewa Kuszyk-Peciak, Niezależny ruch wydawniczy w Lubli-nie...).

23 Do końca 1982 roku ukazało się łącznie 47 numerów „Informato-ra”, czyli 37 numerów wydrukowała „druga”

redakcja pisma.

Plakat opozycyjny z okre-su stanu wojennego, 1981.

Ze zbiorów Norberta Woj-ciechowskiego, fot. Archi-wum TNN.

bo poza pracą miałem tyle obowiąz-ków, utrudnionych jeszcze przez chorą wyobraźnię – bałem się, że ktoś [mnie]

śledzi, że trzeba zachować bezpieczeń-stwo, wiecznie jakieś obawy. Później się nauczyłem, że nie należy się bać nawet jak jedzie za mną samochód, dopiero jak jedzie samochód z pięcioma ludźmi w środku – to można się zacząć obawiać, ale też nie zawsze.

Wojciech Guz24: Jeśli chodzi o druk, to w moich okolicach żadnych wpadek nie było. Jeśli idzie o kolportaż, było zdecy-dowanie trudniej. W 1986 roku, kiedy aresztowali Franka Bujaka i  Wacława Wasilewskiego, miałem przez kilka mie-sięcy „ogon”, który towarzyszył mi dzień i noc. Dawało się go gubić, nie musiałem przerywać roboty. Oprócz zatrzymań i  rewizji na początku stanu wojenne-go, związanych jeszcze z NZS-em, i za-trzymaniem związanym z działalnością w  MKO, chyba w  roku 1983, nie do-tknęły mnie żadne represje. Podstawo-we zasady konspiracji były przez te lata stosowane dość konsekwentnie: mimo że miałem kontakty pewnie z setką lub dwiema [setkami] ludzi zajmujących się

„knuciem”, większość nie wiedziała, co

robię, ani ja nie wiedziałem, co oni ro-bią. Dopiero w roku 1988, w okolicach Okrągłego Stołu, kiedy wszyscy poczu-liśmy się pewniej, zacząłem mieć bez-pośrednie kontakty z Andrzejem i Basią Pleszczyńskimi – redakcją „Informato-ra”. W tym okresie też zdarzało mi się pracować we własnym domu – to był bardzo pracowity czas: „Informator”

dwa razy w tygodniu i masa ulotek.

Andrzej Pleszczyński:W  redakcji nie było żadnej wpadki i  to jest w  dużym stopniu chyba zasługa przestrzegania zasad konspiracji. Nie kontaktowali-śmy się z  drukarzami, z  kolportażem, mieliśmy zakaz zajmowania się inny-mi rzeczainny-mi, co oczywiście nie zawsze było przestrzegane, ale w zasadzie taki zakaz był, jakoś narzucony przez Jana Magierskiego. Muszę powiedzieć, że ja się z tym troszeczkę nie zgadzałem. Na przykład uważałem, że mój bezpośredni kontakt z autorami, z różnymi eksper-tami wyszedłby na korzyść dla treści zamieszczanych w  „Informatorze”. Ale podporządkowywałem się autorytetowi Jana i  odbywało się to wszystko przez pośredników, aż do połowy 1988 roku, kiedy nastąpiło rozluźnienie.

24 Relacja Wojciecha Guza złożona w 2002 roku (Ewa Kuszyk-Peciak, Niezależny ruch wydawniczy w Lubli-nie...).

Logo, które pojawiało się na książkach wydanych w ramach Biblioteki „In-formatora”. Fot. z Archi-wum TNN.

143

nr 36 (2009)

Arkadiusz Kutkowski1: Na początku 1983 roku, w styczniu lub lutym, powstał pomysł, żeby zacząć wydawać książki.

Osobą, dzięki której możliwe było zor-ganizowanie tego, był Dariusz Dybciak.

Był, podobnie jak ja, studentem prawa, a  jego ojciec był naczelnikiem gminy w Łukowie. Darek był w posiadaniu po-wielacza. Nigdy nie dowiadywałem się, skąd go miał. Był to duński powielacz, który sprawiał wiele kłopotów. Start był niefortunny, postanowiliśmy wydru-kować jeden z  fragmentów Dziennika pisanego nocą [Gustawa] Herlinga-Gru-dzińskiego, przygotowaliśmy matryce, natomiast okładkę miał zrobić ktoś inny.

Przygotowaliśmy broszurki, patrzymy na okładkę, a tam jest tytuł Pamiętnik pisany nocą. Cóż, zostało wydrukowane, więc trzeba tak rozkolportować, szkoda wysiłku i papieru. Nie pamiętam, jakim wydawnictwem było to sygnowane.

Nie było naszym zamierzeniem stwo-rzyć wydawnictwo. Nawet chodziło mi po głowie, że nie warto zakładać wydaw-nictwa, bo ułatwia się zadanie bezpiece.

Ważne, żeby ukazywały się książki.

*

Później była przymiarka do dużo am-bitniejszego zadania. Postanowiliśmy wydrukować Krystyny Kersten Histo-rię polityczną [PRL], która liczyła ponad 200 stron. Postanowiliśmy [ją zrobić] na powielaczu białkowym, napisaliśmy ma-tryce. Pamiętam, że na tyle się przyłożyli-śmy, że marginesy były nie tylko z lewej, ale i z prawej strony. Robiliśmy to na ma-szynie z długim wałkiem, przeliczało się ilość znaków w wersie i tak przepisywało matryce, żeby marginesy były z obu stron.

Dziewczyny się postarały i przygotowały matryce bardzo starannie. Książka dru-kowana była w kilku miejscach.

Powielacz zaczął niedługo szwanko-wać, stalowa taśma łącząca wały zepsuła

się nam bardzo szybko. Próbowaliśmy zastąpić ją zwykłą blachą, ale ta, po kilku obrotach, pękała. Próbowaliśmy zasto-sować blachę z innego powielacza, ale nie pasowała. Prosiliśmy o pomoc po-przez działaczy „Solidarności” w dużych zakładach przemysłowych, kombinowa-li nam różne warianty, z różnej blachy i  nic. Zakładało się matrycę białkową, wylatywało kilka kartek i  w  tym mo-mencie taśma strzelała i matryca psuła się, trzeba było ją od nowa przepisywać.

Znalazłem w końcu wyjście, w starym zegarze trafi łem na sprężynę z  bardzo grubej, hartowanej blachy. Zdemolo-wałem swój zegar, dałem do FSC, tam chłopcy nawiercili otwory i wreszcie za-częło to działać.

[…] Wydaliśmy tego ponad 1000 (może 1500) egzemplarzy. Osobami, które pomagały przy pracy, były: moja obecna żona Joanna Borys, Łucja Kwiat-kowska (zmarła żona Tomka Grudnia), Anna Rzepniewska, Majka Żytniak i  przez pewien czas Białorusinka, Elka Maksymiuk. Trochę się też udzielała Ba-sia Sidor, wnuczka słynnego partyzanta AL-owskiego spod Parczewa, także Aśka Marczewska i  jej mąż, bodaj Piotr [...].

Zaczęliśmy robotę w  marcu czy kwiet-niu, a skończyliśmy w lecie. Z kolporta-żem nie było żadnego problemu. Wśród studentów była dobrze zorganizowana siatka kolporterska. Złapałem kontakt ze środowiskiem wrocławskiego AWF-u.

Wydawali czasopismo „Obecność” na dużo wyższym poziomie edytorskim, ro-bili druk off setowy. Dwieście czy trzysta egzemplarzy Historii politycznej… zawio-złem do Wrocławia osobiście.

*

Następną książką był zbiór esejów hi-storycznych dotyczących 1956 roku, na-zywało się to Polska, rok 1956. Tutaj już poszliśmy po rozum do głowy, nie

robi-1 Relacja Arkadiusza Kutkowskiego złożo-na w 2003 roku (Ewa Kuszyk-Peciak, Nieza-leżny ruch wydawniczy w Lublinie w latach 1983-1989. Wybrane wydawnictwa książ-kowe, praca magi-sterska napisana pod kierunkiem prof. dra hab. Janusza Wrony w Zakładzie Historii Najnowszej UMCS.

Praca dostępna na stro-nie: http://tnn.pl/tekst.

php?idt=554).