• Nie Znaleziono Wyników

istotne: przeszedłem z moimi umiejęt-nościami do „Solidarności”.

Zygmunt Kozicki3: W  1981 roku, w  Drukarni Państwowej w  Warszawie wydrukowaliśmy [w  ramach Bibliote-ki „Spotkań”] w  podziemiu książkę ks.

[Adama] Bonieckiego Budowa kościołów w  diecezji przemyskiej – zebrane przez ks. Bonieckiego relacje o tym, jak biskup [Ignacy] Tokarczuk nielegalnie budował kościoły. Z KUL-u wyjechały [po nakład]

trzy samochody: KUL-owski, syrenka, którą prowadził Paweł Drwal, i  jeszcze jedno auto. Na Pradze w odludnym miej-scu podjechał samochód, przerzuciliśmy z niego paczki z wydrukami do naszych samochodów, które ruszyły różnymi tra-sami do Lublina. Zostawiliśmy wszyst-ko w  wszyst-konwikcie księży studentów na KUL-u i składaliśmy to nocami, między innymi z Anią, z moją obecną żoną. Wie-czorem przenosiliśmy paczki z  wydru-kami z konwiktu do sali duszpasterstwa akademickiego w pobliskim baraku. Kie-dy rano, około 6.00, przychodziły pierw-sze grupy modlitewne, po introligatorni nie było już śladu. Tak to trwało przez kilka dni. Na koniec Waldek [Wichrow-ski] obcinał książki na gilotynie, a ja pa-kowałem je w paczki. Nakład tej książki to było około 4900 egzemplarzy.

Kazimierz Iwaszko: W  Lublinie [po strajkach w  Lipcu i  Sierpniu] bardzo [dużo] się zmieniło. „Chatka Żaka” na-brała odwagi. Do tej pory kolportowa-liśmy bardzo pokątnie, tylko pośród zaufanych, […] teraz krąg tych ludzi się poszerzył. Zygmunt Kozicki, który przy-nosił – tylko dla zaufanych – bibułę, książki – miał większą liczbę odbiorców.

Stał się pewnego rodzaju przedsiębior-stwem, nawet jeszcze przed Sierpniem, kiedy to nastąpiły wydarzenia w gdań-skiej stoczni. Nabraliśmy większej od-wagi politycznej.

Po Lipcu […] to był triumf. […]

„Chatka Żaka” pod koniec lipca stała się centrum wolnego świata. Zaczę-li też przychodzić wykładowcy, którzy nie wstydzili się mówić o wolności. Pa-miętam wtedy rozmowy z takimi ludź-mi, którzy byli zawsze, moim zdaniem, ludźmi wolnymi, ale nie ujawniali tego szeroko. Mam tu na myśli nieżyjących już profesorów: Adama Kerstena i An-drzeja Burdę (profesora prawa, byłego prokuratora generalnego w PRL). Mię-dzy Lipcem a Sierpniem ci ludzie jakby uwierzyli, że można być wolnym. […]

Swego rodzaju aktywność polityczna w  „Chatce Żaka” nastąpiła dopiero po Sierpniu 1980 roku, kiedy sala teatral-na stała się trybuną wolnej wypowiedzi.

3 Relacja Zygmunta Kozickiego złożona w 2002 roku (Ewa Kuszyk-Peciak, Nieza-leżny ruch wydawni-czy…).

„Spotkania” nr 23-25, 1970, zawierające relacje z wyda-rzeń Grudnia 1970 z Gdań-ska (nr 23), Gdyni (nr 24), Szczecina i Łodzi (nr 25).

Fot. z Archiwum TNN.

Mieliśmy parę spotkań otwartych dla studentów, kiedy ja się po prostu bałem, że tłum się zatratuje, żeby posłuchać na przykład profesora Burdy mówiącego o tym, jak działała prokuratura w latach 50. Niby nic wielkiego, ale to była ta na-miastka wolnego słowa.

Andrzej Mathiasz: Konfrontacje Mło-dego Teatru – festiwal o znaczeniu ogól-nopolskim – były wtedy największym i  najbardziej znaczącym festiwalem w Polsce. Tutaj mogliśmy gościć Teatr Ósmego Dnia, uznawany wówczas za najwybitniejszy teatr niezależny.

I rzeczywiście, teatry w „Chatce Żaka”

– Scena 6, Grupa Chwilowa i  Proviso-rium – nadawały tak naprawdę ton nie-zależnemu artystycznemu środowisku w Lublinie. To był wówczas głos poko-lenia. Nie waham się tego powiedzieć.

Mieliśmy naprawdę duże kontakty z opozycją, i dzięki temu mieliśmy do-pływ bibuły, a wokół tych teatrów two-rzyło się środowisko niezależne. Teatry te zapoczątkowały i  zdominowały tak naprawdę – łącznie z Kazikiem Iwaszką – ruch NZS-u w „Chatce Żaka”.

Zygmunt Kozicki: W Zarządzie Regio-nu był kiosk. Ja tam wrzuciłem dużą część bibuły. W  „Chatce Żaka”, gdzie działał NZS, był stolik z bibułą, na który też coś dostarczałem.

Wojciech Guz: W 1980 roku, pod koniec września, jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego, uczestniczyłem w  powołaniu Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Później zostałem szefem NZS-u u siebie na uczelni [na Akademii Rolniczej] i tak było przez całe szesnaście miesięcy. Tym się głównie zajmowałem, czyli tworzeniem organizacji studen-ckiej… Czy ja wiem, czy można to na-zwać działalnością opozycyjną?

Andrzej Nastula4: O  ile w  latach 70.

pierwszy raz drukowałem dla „Spotkań”

honorowo, to drugim razem Jan Stepek miał jakieś fundusze na ich wydawanie.

Ponieważ ja kupiłem powielacz, dzięki ks. Blachnickiemu, dla naszych potrzeb, do drukowania pisma „Kraj”, to musia-łem na niego zarobić.

„Kraj” wydawaliśmy: ja, Tomasz Mróz i Wiesio Knitter – choć jego wkład był stosunkowo najmniejszy. Wydawcą, oso-bą fi nansującą i  organizującą przedsię-wzięcie od strony technicznej byłem ja.

Tomek Mróz był osobą bardzo ważną w sensie intelektualnym. Ja i Mróz wy-dawaliśmy jeszcze „Ku Niepodległości”.

Pierwszy numer „Kraju”5 [w 1981 roku]

był drukowany u kolegi Ksenia, w domu jego rodziców, w małym miasteczku, któ-rego nazwy już dzisiaj nie pamiętam […].

Marek Gorliński: Kiedy [po wyjeździe z kraju w 1976 roku] przyjechałem [do Lublina], spotkałem się z  Zygmuntem Kozickim, który działał w „Spotkaniach”, znałem też Janusza Bazydłę, [który] był wtedy zaprzyjaźniony z moim starszym bratem, razem studiowali, a potem

pra-4 Relacja Andrze-ja Nastuli złożona w 2005 roku (nagranie w zbiorach Małgorzaty Chomy-Jusińskiej).

5 Drugi numer pisma wieczorem 12 grudnia w siedzibie Zarządu Regionu drukował mię-dzy innymi Waldemar Łoboda i najprawdo-podobniej cały nakład przepadł.

Afi sz Konfrontacji Młodego Teatru na placu Litewskim, fot. Jan Trembecki, 1981.

Fot. ze zbiorów „Kuriera Lu-belskiego”, Archiwum TNN.

88

nr 36 (2009)

CZĘŚĆ II. WRZESIEŃ 1980 – 12 GRUDNIA 1981

cowali w  redakcji Encyklopedii Kato-lickiej. Znałem tych wszystkich ludzi i  łatwo mi było wejść w  środowisko.

Kiedy pojawiła się „Solidarność”, trochę rzeczy drukowaliśmy dla „Solidarności”, a  trochę dla „Spotkań”. Przed stanem wojennym kolportowałem właściwie rzeczy „Spotkaniowe”.

Zygmunt Kozicki: Okres tak zwane-go „karnawału” to był czas, w  którym nasza działalność miała bardzo dziwny status. „Solidarność” drukowała swoje biuletyny z  lekką autocenzurą, starała się pewnych rzeczy nie określać. Cen-zura niby nadal istniała, ale zezwalała na to, żeby w siedzibie Zarządu Regio-nu stał powielacz. Drukowaliśmy tam dla Zarządu Regionu, ale również swoją bibułę. Później, jak już „Solidarność” się dorobiła potężnych Romayorów, czyli dobrych maszyn, […] wciąż mogliśmy tam sobie drukować [na naszych powie-laczach]. Nam nikt z Zarządu Regionu nie mówił, żeby czegoś nie drukować, że to jest niepolityczne, że „czerwony”

może się obrazić. Absolutnie nie.

Andrzej Pleszczyński: Kiedy przyszedł rok 1980, zacząłem pracować w Akade-mii Rolniczej. Było dla mnie oczywiste, że „Solidarność” jest to coś, w co trzeba się zaangażować, co jest jakąś szansą dla Polski, i właściwie [zupełnie] w tę „Soli-darność” „wsiąkłem”.

Jan Magierski6: W  listopadzie 1981 roku, kiedy miał miejsce strajk na uczel-niach7, trzeba było drukować mnóstwo materiałów potrzebnych komitetom strajkowym, ale wtedy drukowało się już prawie legalnie. Ostro działałem na powielaczu, który mi przydzielono na uczelni, w Akademii Rolniczej.

Zygmunt Kozicki: Wszędzie chodziłem z dużą torbą, a potem z takim worem marynarskim amerykańskiej piechoty morskiej, załadowanym bibułą. I  kto

mnie na ulicy spotkał (a już byłem do-syć charakterystyczną postacią), pytał:

„Czy jest coś nowego?”. Zawsze coś wy-ciągałem i  od ręki sprzedawałem. Jak wchodziłem na dziedziniec KUL, to ze-wsząd zbiegali się ludzie. Jak już wcho-dziłem z torbą, to wiadomo było, że jest nowa literatura. Ludzie wtedy tak jej łaknęli, że z rąk sobie wyrywali to wolne, niezależne słowo. To teraz trudno zro-zumieć, ponieważ książek o powstaniu warszawskim, AK, okupacji i  o  naszej najnowszej historii jest „do wyboru, do koloru”. Wtedy była tylko PRL-owska li-teratura zakłamana i nic więcej. I jak się pojawiło kilka książek nawet z drobnym drukiem, nawet często słabo czytelnym, to ludzie chcieli dać za to każdą cenę.

Pamiętajmy, to już był rok 1981, to już była „Solidarność”. Już wtedy nie baliśmy się swoich poczynań.

[…] okres „karnawału” to brak kon-spiracji. Konspiracja wróciła po 1981, po stanie wojennym, kiedy już za nią groził wyrok.

Krzysztof Michałkiewicz: Wydawni-ctwa niezależne i wydawniWydawni-ctwa związ-kowe rozchodziły się w tamtym czasie jak ciepłe bułeczki z  tego względu, że był to powiew wolnego słowa po latach braku dostępu do niego dla większości społeczeństwa. Tak więc każdy biule-tyn, każde czasopismo, wydawnictwo, druk, który wtedy był wydawany na ul.

Królewskiej, z jednej strony był bezpo-średnio kolportowany w Zarządzie Re-gionu, z drugiej strony odbierany przez przedstawicieli zakładów pracy oraz or-ganizacji związkowych z całego terenu, którzy rozprowadzali to wśród człon-ków Związku. Kolportaż prowadzony był przede wszystkim poprzez Komisje Zakładowe „Solidarności”.

Zygmunt Kozicki: Kolportaż puścili-śmy na żywioł. Myślałem sobie, [że] ile tej bibuły podamy między ludzi, tyle za-procentuje.

6 Relacja Jana Magier-skiego złożona w 2002 roku (Ewa Kuszyk-Pe-ciak, Niezależny ruch wydawniczy w Lublinie w latach 1983-1989…).

7 Strajk na wyższych uczelniach w kraju roz-począł się 12 listopada 1981 roku. W Lublinie protest odbył się już 10 listopada, a następ-nie został wznowiony 24 listopada i trwał do 12 grudnia. Studenci w ten sposób wyrażali solidarność z prote-stem Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Rado-miu oraz domagali się uchwalenia nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. W Lublinie dodatkowo od paź-dziernika nauczyciele w różnej formie wyra-żali swój sprzeciw wobec zmiany kuratora, nominowanego bez konsultacji z Sekcją Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.

Od 19 listopada do 2 grudnia trwał strajk czynny nauczycieli szkół ponadpodstawo-wych.

Michał Zieliński: Powstał pewien spe-cyfi czny system porozumiewania się, nie tylko słownego, ale także system ko-dów pozajęzykowych. I jednym z nich była książka czy grube pismo, oprawio-ne w  gazetę – najczęściej w  „Trybunę Ludu”, bo ona była najtańsza i było jej najwięcej. […] na 99% jak się widzia-ło kogoś – a jeszcze widać bywidzia-ło, że jest to twarz inteligentna – kto maszerował

ulicą z  książką oprawioną w  „Trybunę Ludu” pod pachą, to niósł wydawnictwo bezdebitowe, które gdzieś tam komuś chciał pożyczyć czy oddać. Ten system kodów oczywiście bardzo ułatwiał poro-zumiewanie się. Myślę zresztą, że nigdy do końca nie został on przez cały roz-budowany aparat penetracji społecznej rozszyfrowany.