• Nie Znaleziono Wyników

sował się dawny dziennikarz reżimowy [Jerzy] Surdykowski (w czasie, o którym mówię, już wielki opozycjonista i kan-dydat do ŚAAM – Świętego Areopagu Autorytetów Moralnych – krajowych i zagranicznych), który w „Krytyce”, piś-mie Adama Michnika, napisał, że jest zdziwiony i zaniepokojony tak częstym wydawaniem Mackiewicza, gdy o wiele lepsi czekają na publikację, a  Mackie-wicz sieje nienawiść i inną nietoleran-cję. [Surdykowski] podawał przy tym poprzekręcane cytaty z  Mackiewicza oraz wkładał w  jego usta opinie, któ-rych Mackiewicz nigdy nie wypowie-dział (typowo bolszewickie zagranie).

Odpowiedzieli mu w „Kulturze Nieza-leżnej” [Jacek] Trznadel, [Maciej] Or-łoś i  [Włodzimierz] Bolecki, ukryty pod jakimś pseudonimem. Bolecki na-pisał do „Kultury Niezależnej” znako-mity artykuł Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski, z anaforycznym zwrotem

„nieładnie, nieładnie panie Surdykow-ski”, i zakończony konkluzją „nieładnie, nieładnie panie Surdykowski, po prostu obrzydliwie”. Ja ten tytuł „kupiłem” – w nakładzie 2000 egzemplarzy wydali-śmy książeczkę pt. Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski, po prostu obrzyd-liwie, cytując artykuł Surdykowskiego i repliki z „KN”. W 1988 roku w jakiejś podziemnej gazecie Surdykowski wy-pisywał się, że jakaś ofi cyna Mackie-wicza nieuczciwą polemikę przytacza bez opublikowania jego artykułu, a na dodatek fi nansuje to Fundusz Wydaw-nictw Niezależnych – po prostu kłamał.

W 1989 roku zostało mi tego około 1500 egzemplarzy [tej książeczki]; rozdawa-łem, komu tylko było można, rozsyła-łem do bibliotek, żeby Surdykowskiego wprowadzić do literatury. […]

Mieliśmy prawo korzystać ze środ-ków z Zachodu przeznaczonych na wy-dawnictwa niezależne. Wykorzystaliśmy pieniądze właśnie na druk książeczki Nieładnie, nieładnie panie Surdykow-ski… i  odnotowaliśmy, że ukazała się

dzięki dofi nansowaniu Funduszu Wy-dawnictw Niezależnych. Wiedzieliśmy, że odtąd na książki wydawane przez Ofi -cynę im. Józefa Mickiewicza nie dosta-niemy ani grosza.

W wydawnictwie Respublica wydru-kowaliśmy około czterdziestu tytułów, w Ofi cynie im. Józefa Mackiewicza pięt-naście-dwadzieścia [tytułów]. Były to książki i broszury w nakładzie od 1200 do 2700 egzemplarzy. W 1988 roku po-wołaliśmy do życia Wydawnictwo Pra-sowe Respublica będące fi rmą usługową.

Drukowaliśmy na zlecenie, jeśli nie kłó-ciło się to z  naszymi poglądami. Dru-kowaliśmy „Biuletyn Solidarności” dla Białegostoku, [a] dla grupy Ukraińców, którzy studiowali bądź

funkcjonowa-„Kontakt” nr 4 [?], 1989.

Pismo wydawał Mirosław Chojecki w Paryżu. Re-spublica przygotowywała polski przedruk. Fot. z Ar-chiwum TNN.

li przy seminarium lubelskim, reprint modlitewnika wydanego po ukraińsku w Toronto i jeden numer pisma katoli-ckiego „Swiczado”.

Piotr Kozicki: Siostra wraz ze szwagrem mieszkali na ul. Grażyny. Był tam już wcześniej wykonany schowek – gdyż wiedzieliśmy, że trzeba mieć takie miej-sce – bardzo sprytnie umieszczony za meblościanką, która sięgała do same-go sufi tu. […] Od ściany [zostawiliśmy]

około jednometrowy pas przestrzeni, [wybudowaliśmy] atrapę ściany i posta-wiliśmy przy niej meble. Było to ideal-nie zamaskowane, jedyideal-nie pokój zrobił się trochę węższy. Wejście było przez główną szafę w meblościance, należało odsunąć dyktę i  można było wejść na tyły, do skrytki, gdzie przechowywali-śmy materiały drukarskie, bibułę, papier i różne inne rzeczy. Była to taka dosyć sprytnie pomyślana skrytka, głównie na wypadek gdyby była rewizja. Nawet te-oretycznie można się tam było schować i przeczekać.

Zygmunt Kozicki: Udało się nam nie-drogo wynająć kawalerkę na ul. Ponia-towskiego 22A, na czwartym piętrze. Jej właściciel zgodził się dać to mieszkanie na drukarnię. Postanowiliśmy druko-wać tam po odłączeniu się od „Spotkań”.

Miałem już pewne doświadczenie sito-drukowe. […] Mariusz opracował do-brą recepturę na farbę szybkoschnącą;

nasze książki wydawane w  Respublice czy też w Ofi cynie im. Józefa Mackiewi-cza są odnotowane w bibliografi cznych opisach jako książki drukowane techni-ką off setową.

Piotr Kozicki: Kamienica znajdowała się na rogu obecnych ulic Popiełusz-ki i  PoniatowsPopiełusz-kiego. Drukarnia nato-miast mieściła się na czwartym piętrze w  kawalerce. Funkcjonowała tam bez żadnych zagrożeń przez dobrych kilka lat. Największy problem stanowiło do-starczanie dużych ilości papieru – jak wchodzić tam z  pełnymi, dużymi pa-kunkami? Zwłaszcza jeżeli wydawało się jakąś pozycję w nakładzie 5004 egzem-plarzy, jak na przykład Utopię u władzy [Aleksandra] Niekricza i Michaiła Hel-lera [w relacji imiona były zamienione].

Była to historia aparatu bezpieczeństwa w Rosji sowieckiej. Dosyć gruba książka, bo w sumie dwa tomy miały prawie po trzysta stron. Jak sobie człowiek uświa-domi, ile to było ryz papieru do wnie-sienia i potem do wyniewnie-sienia już [po]

zadrukowaniu, to [zrozumie, że] były [to] całkiem poważne przedsięwzięcia.

Ja zajmowałem się tam drukiem i kol-portażem.

4 Powyżej Zygmunt Kozicki wspomniał o nakładzie 2700 egzemplarzy.

Rondo na skrzyżowaniu ulic Wileńskiej, Zana i Bo-haterów Monte Cassino, na drugim planie po prawej widoczne osiedle Mickie-wicza. Na tym osiedlu, na ul. Grażyny znajdowało się mieszkanie rodziny Piotra Kozickiego ze skrytką na

„bibułę” sprytnie schowa-ną za meblościanką, fot.

Janusz Urban, z książki Lublin, Lublin 1979.

155

nr 36 (2009)

Wydawnictwo Respublica i Ofi cyna im. Józefa Mackiewicza

Zygmunt Kozicki: Kawalerka, którą wynajmowaliśmy, składała się z  kuch-ni, pokoju i łazienki. W pokoju odbywał się druk, a w łazience obróbka technicz-na (technicz-naświetlanie). Pierwsze pieniądze, które spłynęły z  książek, i  pieniądze, które otrzymaliśmy z Funduszu Wydaw-nictw Niezależnych, zainwestowaliśmy w  nowe ramki do sita, aparat fotogra-fi czny i papier.

Okazało się, że drukarnia znajdowała się dwa piętra nad mieszkaniem gene-rała milicji, [Bernarda] Naręgowskiego5. Dowiedzieliśmy się o tym przypadkiem, kiedy przyszła ekipa mająca montować zbiorczą antenę telewizyjną. Drukowa-łem w tym dniu razem z siostrą, kiedy ktoś zaczął się dobijać do drzwi; długo nie otwieraliśmy, bo to nie był nikt z na-szych (każdy miał swój klucz). W koń-cu pukanie stało się tak natarczywe, że postanowiliśmy otworzyć: była to właś-nie ekipa od anteny. Powiedziałem, żeby przyszli za godzinę, bo jestem z dziew-czyną, potraktowali to ze zrozumieniem.

W ciągu tej godziny upchnęliśmy w sza-fach i tapczanach wszystko, co dało się upchnąć, papier przykryliśmy kocami.

Po powrocie ekipy, kiedy spytaliśmy, dlaczego kładą tę antenę tak późno, a  nie w  momencie, kiedy budowano blok, odpowiedzieli nam, że mieszka tu, dwa piętra niżej, generał milicji Na-ręgowski. Miał jakieś połączenie przez radiostację z Warszawą i zbiorcza ante-na zakłócałaby mu odbiór. Było to gdzieś około 1987 roku.

Zastanawialiśmy się potem, czy ci z  milicji wiedzieli i  nie reagowali, czy też byliśmy tak dobrymi konspiratora-mi, że nawet w  jaskini lwa mogliśmy umieścić drukarnię… A  może ocenili, że nie jesteśmy tak groźni dla socjali-zmu? Nie wiem.

Piotr Kozicki: W 1986 roku zostałem wysłany do Paryża w  celu nawiąza-nia kontaktów i  pozyskanawiąza-nia funduszy.

Kontaktowałem się tam między innymi

z Mirkiem Chojeckim, zaprzyjaźniłem się z Jankiem Stepkiem. Krzysztof Tu-rowski natomiast zapoznał mnie z pa-nią Ireną Lasotą. Właśnie dzięki niemu wchodziłem w kontakty, między innymi również z [Jerzym] Giedroyciem. Oczy-wiście głównym celem było pozyskanie funduszy, które by pozwoliły się tutaj rozwijać, drukować, tutaj tworzyć i kon-tynuować wydawnictwo.

Zygmunt Kozicki: Gdzieś bodajże w 1987 roku mój szwagier Mariusz [tak-że] pojechał do Paryża, żeby „załapać kontakty”. Spotkał się tam z Mirosławem Chojeckim, Niną Karsov, Jerzym Gie-droyciem. Dogadał się z  Chojeckim, że będziemy robić w kraju przedruki z „Kon-taktu” – było to pismo wydawane przez Mirka w  Paryżu. Dał nam wolną rękę w wyborze tekstów, zagwarantowaliśmy druk 500 egzemplarzy. Z reguły druko-wało się trochę ponad 1000 egzemplarzy.

Piotr Kozicki: […] dostaliśmy trochę wsparcia fi nansowego od „Kontaktu”

Mirka Chojeckiego i  mieliśmy uzgod-nienia, że będziemy przedrukowywali w  kraju „Kontakt” – pismo, które wy-chodziło w  Paryżu – pod [szyldem]

wydawnictwa Respublica. [Dzięki tej umowie] byliśmy stale zasilani fi nanso-wo na przedruk „Kontaktu”.

Zygmunt Kozicki: Jeśli idzie o  przy-chody, to z tego żyliśmy, był to nasz za-wód, resztę inwestowaliśmy w  rozwój fi rmy – w  dobry aparat fotografi czny, zestaw powiększalników. Mieliśmy fo-tografa, który dostawał książkę, foto-grafował, robił diapozytywy i mogliśmy drukować.

*

Żadne represje nas nie dotknęły, była to fi rma rodzinna, więc uniknęliśmy przecieków. Do dziś nie wiem, czy nas łagodnie traktowali, czy nie mieli o nas pojęcia, choć książki były na rynku, przecież sporo wydawaliśmy.

5 W latach 1977-1987 Bernard Naręgowski był komendantem wojewódzkim MO, a następnie szefem Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lublinie.

157

nr 36 (2009)

Paweł Bryłowski1: Jestem studentem

„marcowym”. Rozpocząłem studia na jesieni 1967 roku, więc w  marcu 1968 roku byłem na pierwszym roku, do-świadczyłem ganiania studentów przez milicję i  wypędzania z  uczelni niektó-rych pracowników naukowych oraz mo-ich koleżanek i kolegów, z których część wyjechała z kraju. To był, nie do końca uświadomiony, początek drogi, na któ-rą wszedłem. Po skończonych studiach trzeba było sporo czasu, żeby wrócić do aktywnego oporu. Miałem kontakt [z  opozycją] przez brata Jana. On jest młodszy o cztery lata i był w środowi-sku osób związanych z  podziemnymi wydawnictwami przedsolidarnościo-wymi. Poza tym był jednym z twórców, animatorów i  uczestników teatrów al-ternatywnych.

Tomasz Pietrasiewicz2: W stanie wo-jennym bardzo szybko odtworzyły się wszystkie kontakty, znowu trafi ała do mnie bibuła i  z  Warszawy, i  z  Lublina – poprzez Jana Bryłowskiego, formu-łujące się środowisko „Karty”, następnie środowisko wrocławskiej „Solidarności Walczącej” i punkt kolporterski prowa-dzony przez Zbyszka Krawczyka u niego w  domu na ul. Weteranów. Z  Solidar-nością Walczącą kontakt miałem przez Krzyśka Duszkiewicza i Andrzeja Paty-rę, ze środowiskiem „Karty” kontakto-wałem się głównie przez Zbyszka Gluzę.

Andrzej Peciak: Moja matka pochodzi-ła z rodziny antykomunistycznej, takiej z tradycjami AK-owskimi, więc zawsze

w rodzinie mojej stosunek do systemu był negatywny.

Pamiętam, że w siódmej klasie, w pod-stawówce (siódma klasa to było w  60.

latach), wspólnie z kolegą Jurkiem Tka-czykiem na języku rosyjskim wywiesili-śmy na 17 września plakat dotyczący tej rocznicy: narysowaliśmy z jednej strony – nic oryginalnego oczywiście – swasty-kę i szczęki swastyki, a z drugiej strony czerwone szczęki i sierp i młot. Nauczy-cielka rosyjskiego znała nasze poglądy i  zostawiła nas po lekcji. Powiedziała, że jeszcze nie dojrzeliśmy do tego, że musimy szkołę skończyć i bardzo fajnie się zachowała. Zniszczyła ten plakat.

*

W  1982 roku byłem doktorantem na KUL, nigdzie nie pracowałem, gdzieś dorywczo dorabiałem, moja żona pra-cowała na KUL. Wtedy zaczął się kol-portaż bibuły na dużą skalę – właśnie na

Fundusz Inicjatyw Społecznych