• Nie Znaleziono Wyników

RESTAURACJA „KASKADA” - SZCZECIN

W dokumencie Była taka akcja… (Stron 169-173)

„Kaskada” - dla szczecinian po prostu „Kaśka” - była kombinatem gastronomicz-nym i jednocześnie nim nie była. Słowa „kombinat gastronomiczny” kojarzą się bo-wiem z jakąś wielką, lecz niegustowną jadłodajnią, w której serwuje się mdłe po-trawy z wielkich kotłów. A dla „Kaskady” takie skojarzenie byłoby ciężką obelgą.

W tamtych latach był to bowiem najbardziej wytworny kompleks gastronomiczny i rozrywkowy na zachodnim i środkowym wybrzeżu.

Przestronny gmach usytuowany w samym centrum Szczecina zbudowali Niem-cy - nazywał się „Haus Ponath” w latach dwudziestych. Podczas wojny, po bom-bardowaniu, legł on w gruzach. Po wojnie został podniesiony z ruin i kilkakrotnie przebudowany. Przed ostatnim remontem projekty wnętrz „Kaskady” kreślił sam dyrektor Malasiewicz. Ogromne wnętrza, o kubaturze około 8,7 tys. metrów sze-ściennych. Na każdej kondygnacji sala o innej stylistyce. Na parterze: „Kapitańska”

- wizytówka lokalu, w której najwykwintniejsze dania podawali najlepsi kelnerzy;

na pierwszym i drugim piętrze: „Rondo” i „Słowiańska” – sale restauracyjne, ale już o cenach dostępnych nie tylko dla zamożnych gości; na trzecim piętrze: „Pokusa” - kawiarnia.

W niedzielę, 26 kwietnia 1981 r., na czterech kondygnacjach „Kaskady” bawiło się do późnej nocy około sześciuset gości, których zachcianki spełniał prawie dwu-stuosobowy personel. Zabawa wygasła nad ranem. O godzinie 4.45 dyrektor Włodzi-mierz Malasiewicz jak zwykle przed opuszczeniem lokalu obszedł wszystkie sale.

Nic nie wzbudziło jego czujności. Pojechał do domu. Z samego rana w poniedziałek znów w „Kaskadzie” krzątali się pracownicy. Sprzątali pomieszczenia, przygotowy-wali się na przyjęcie porannych klientów.

O godzinie 8.00 w kombinacie powinno być obecnych czterdzieści jeden osób, ale wielu spóźniło się do pracy. W budynku o tej porze znajdowało się więc tylko dwadzieścia jeden osób, w większości kobiety. Krótko przed ósmą sprzątaczka Geno-wefa Bonter włącza wtyczkę odkurzacza do jednego z gniazdek w sali „Kapitańskiej”

na parterze. Odwraca się i rozpoczyna pracę, po chwilę robi się jej bardzo gorąco.

Zdziwiona odwraca wzrok w stronę odkurzacza, by zobaczyć ścianę ognia. Płomienie liżą już sufi t, szybko pełzną w jej stronę po wykładzinie. Rzuca odkurzacz i wybiega z sali.

Pożar rozprzestrzenia się w nieprawdopodobnym tempie. O godzinie 8.15 szale-je już na wszystkich kondygnacjach, ogarnia cały budynek. Towarzyszy mu gęsty, gryzący dym. W tym czasie tylko nieliczni z obecnych w budynku w chwili wybu-chu pożaru znajdują się poza strefą zagrożenia. Ostatnim człowiekiem, który wypada przez frontowe drzwi „Kaskady”, jest jeden z ówczesnych uczniów-praktykantów Dariusz Mięsowski. Gęsty dym zaskoczył go na schodach. Odwrócił się, zbiegał w dół z zamkniętymi oczami, trzymając się poręczy. W popłochu minął parter i za-brnął aż do cukierni, mieszczącej się w podpiwniczeniu. Na szczęście błyskawicz-nie odzyskał orientację i rówbłyskawicz-nież po poręczy wrócił na parter, odnalazł wyjście z budynku. Domyślał się, że wysoko, na ostatnim piętrze „Kaskady” muszą być jego koleżanki i koledzy z klasy III c Zasadniczej Szkoły Gastronomicznej w Szczecinie.

Codziennie tam właśnie zbierali się przed ósmą i czekali na instruktorkę prowadzącą praktykę.

W tym samym czasie po drugiej stronie budynku coraz liczniejsi gapie są świadka-mi sceny jakby wyjętej z katastrofi cznego fi lmu. Całą „Kaskadę” spowijają już ogień i dym. I wtedy w oknie na II piętrze pojawia się młoda kobieta. Nogą tłucze szybę, z trudem przedostaje się przez tkwiące we framudze odłamki szkła i wychodzi na pa-rapet. Wołała o ratunek. Uczennicę dostrzegli przechodnie, kilku mężczyzn przynosi drabinę, lecz jest za krótka. Kładą więc pod oknem koc i każą kobiecie skakać, ta waha się. I wtedy podjeżdża podnośnik i mężczyzna w koszu ratuje przerażoną ko-bietę. Tym panem nie był strażak. Strażacy byli uwikłani w akcję gaśniczą po drugiej, frontowej stronie budynku.

Alicji Ignacik uratowali życie dekarz Janusz Krzewiński (to on zabrał Alicję do kosza) oraz operator-kierowca podnośnika Ryszard Malinowski - obaj pracownicy Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Szczecinie, którzy przypad-kiem przejeżdżali podnośniprzypad-kiem w pobliżu „Kaskady”, kiedy wybuchł pożar.

Nikt nie zdołał jednak ocalić życia sześciorga uczniów klasy III c Zasadniczej Szkoły Gastronomicznej, którzy w krytycznej chwili znajdowali się w sali „Pokusa”

na trzecim piętrze. W płomieniach zginęło także ośmiu innych pracownic kombi-natu gastronomicznego - razem czternaście osób. Uratowali się głównie ci, którzy w poniedziałek o ósmej rano znajdowali się na najniższych kondygnacjach budyn-ku (portierka, dwie sprzątaczki - w tym ta, która zauważyła pożar, dwóch palaczy) - w piwnicy i na parterze. Im nagły pożar nie zdążył odciąć drogi ucieczki.

Mimo że budynek zaliczony był do najwyższej klasy ogniowej odporności, płonął jak zapałka.

O godz. 8.07 ogień zaczyna wydostawać się na zewnątrz gmachu. Z ogromnym impetem trzaskają tafl e szyb z obfi cie przeszklonej fasady gmachu, a gorący po-dmuch odrzuca przechodniów pod mury sąsiednich domów. Jeden z nich dzwoni po straż pożarną.

O godz. 8.11 zajeżdża pod „Kaskadę” pierwszy wóz straży pożarnej. Po kilku mi-nutach dołączają następne. Wozy stają, by za chwilę się cofnąć. Wewnątrz budynku temperatura sięga wtedy ponad 1000°C. Eksplodujące szyby otwierają dostęp świe-żemu powietrzu, które podsyca płomienie. „Kaskada” przypomina już wtedy ogrom-ny, rozbuzowany piec z kominem, którego paleniska ugasić nie sposób. Porównanie tym bardziej trafi one, że podczas jednego z remontów budynku między parterem a pierwszym piętrem, dokładnie nad kręgiem tanecznym w sali „Kapitańskiej” wyku-to w stropie otwór o dziesięciometrowej średnicy. Tym sposobem droga dla płomieni została otwarta1 . Cały budynek stanowił jedną strefę pożarową.

1 J. Reszka, Cześć Giniemy Największe katastrofy w powojennej Polsce, wydane nakładem PAP-u

1J. Reszka, Cześć Giniemy Największe katastrofy w

Żar panuje także wokół budynku. Płoną odległe o trzydzieści-czterdzieści metrów drzewa, w oknach pobliskich domów mieszkalnych topią się stylonowe fi ranki. Na ulicy topią się znaki drogowe, stojące w odległości piętnastu-dwudziestu metrów od

„Kaskady”. Ogień zaczyna obejmować dwa zaparkowane opodal samochody. Nie oszczędza także wozów strażackich, mimo że znajdują się dobre pięćdziesiąt metrów od płonącego budynku.

Gdy zobaczyłem „Kaskadę”, zawołałem do radiotelefonu: „Natychmiast przysy-łajcie pomoc! Wszystkie wozy i wszystkie drabiny!” - opowiadał o akcji gaśniczej starszy ogniomistrz Henryk Matuszczyk, dowódca dwóch pierwszych sekcji, które dotarły na miejsce wypadku. Staraliśmy się podjechać jak najbliżej. Na wysokości szyn tramwajowych dostrzegłem, że zaczyna się łuszczyć farba na masce samocho-du. Do hydrantu dojechaliśmy już pod osłoną działek. Ciśnienie wody w hydrantach okazuje się jednak zbyt słabe na potrzeby zasysających ją strażackich pomp. Działka zaczną więc pracować z całą mocą dopiero po wybudowaniu linii wodnej z basenu przeciwpożarowego przy ul. Niepodległości. Ale nawet gdyby pompy i działka o wy-dajności dwóch tysięcy czterystu litrów na minutę od początku pracowały z pełną mocą, na ugaszenie „Kaskady” nie było szans. W akcji brało udział 14 sekcji straży pożarnej — 9 gaśniczych oraz 5 specjalnych1 . Wysiłki strażaków przede wszystkim miały na celu zlokalizowanie ognia - aby nie przeniósł się on na sąsiednie budynki Zakładów Przemysłu Odzieżowego „Odra” i na domy mieszkalne po drugiej stronie ulicy. Szczęściem w nieszczęściu było to, że w wypalającym się gmachu nie doszło do eksplozji gazu, którego dopływ odcięto dopiero o godz. 8.50.

Pożar został zlokalizowany o godz. 9.08.

O 9.38 ekipy strażaków trafi ają w ruinach na pierwsze zwłoki.

Do godziny 15.00 znajdą w sumie trzynaście zwęglonych ciał. Czternaste – znacz-nie późznacz-niej, podczas przeszukiwania ostatznacz-niej kondygnacji.

Pożar dogaszono tego samego dnia o godzinie 18.50. „Kaskada” spłonęła doszczęt-nie. Pozostały po niej jedynie sczerniałe elementy szkieletu budynku.

Przyczyną szybkiego rozwoju pożaru w obiekcie było mnóstwo łatwopalnych elementów wystroju wnętrz w postaci płyt polistyrenowych na ścianach, tkanin, miękkich płyt pilśniowych na sufi tach, drewnianych daszków w jednej z sal, wykła-dzin podłogowych, a także typowego wyposażenia sal konsumpcyjnych3. Wszyst-kie drewniane konstrukcje malowane były łatwopalnymi laWszyst-kierami. Szczególnie jednak niebezpieczne okazały się wykładziny dywanowe na gąbczastym podkładzie oraz meble wyściełane gąbką z poliuretanu. A gąbka taka, kiedy się pali, wydziela trujący gaz: fosgen. Zdaniem ekspertów to właśnie fosgen, zabił wszystkie ofi ary w budynku. Śmierć poniosło 14 osób. Ciała osób znajdujących się na 3 piętrze oraz w innych pomieszczeniach znaleziono w takim położeniu jak gdyby zostały one nie tylko zaskoczone, ale również niezdolne do podjęcia jakiejkolwiek próby ucieczki przed pożarem.

Sam pożar natomiast rzeczywiście rozpoczął się od zwarcia w nieszczęsnym gniazd-ku w sali „Kapitańskiej”, do którego sprzątaczka podłączyła odgniazd-kurzacz. Gniazdko to zamontowano bezpośrednio na płycie z tworzywa, w wyciętym otworze, do którego przylegała tkanina osłonowa.

2 M. Wasiluk, Zarys dziejów pożarnictwa na ziemiach województwa zachodniopomorskiego w latach 1945 – 2003 Słupsk, 2004, s.42

3 T. Łozowski, ,,Kaskada” i co dalej?, Przegląd pożarniczy, 1985, s.7.

2 M. Wasiluk, Zarys dziejów pożarnictwa na ziemiac Słupsk, 2004, s.42

W dokumencie Była taka akcja… (Stron 169-173)