MALOWAŁ JÄ N M A TEJK O . - HELIOOHfflffDBA E.FÄULUSSENAWWIEDNXIJ;
ZAŚLUBINY KAZIMIERZA JAGIELLOŃCZYKA Z ELŻB IETĄ AUSTRYACKĄ.
( Dwulygodnikillustrowaiiy „ ŚWIAT")
, v ; ' •
-
'Ct< - ’ - . ;J‘ '•>•'• t
W S I E C I P A J Ę C Z E J .
P O W I E Ś Ć (Dokończenie).
R O Z D Z IA Ł X X V I.
W sypialnym pokoju F elik sa znow u w idoczna zm iana. F o to g rafia księżnej znikła z biurka. Zaraz po pow rocie do m ieszkania, m łody człow iek — w gora.czce — zdruzgotał na d ro b n e kaw ałki p o rtre t pięknej pani. P o d e p ta ł go; następnie zbierał cząsteczki i składał je i kleił, a w nieszczęśliwej głow ie coraz w iększy chaos panow ał. D arem nie siostra b ła g a ła go, aby się do łóżka położył. B yły chw ile — w k tó ry c h biedna m nie
m ała, źe b ra t jej zm ysły p o strad a ł, pocieszała się je d n a k n a
dzieją, że skoro g o rączk a m in ie , m iną z nią razem i objaw y szaleństw a. T a k je d n a k b y ć nie miało. W k ró tc e po po wrocie — pom im o oporu — trzeb a go było położyć do łóżka. L e g ł w niem zupełnie z sił w ycieńczony. Noc całą przepędziła R e n a u jeg o w ezgłow ia, chłodząc głow ę zi- m nem i okładam i. P rzy w o łan y d o k to r —• zbadaw szy do
kład n ie sta n m łodzieńca — zaw yrokow ał, źe to ty fu s, źe trudno z g ó ry przew idzieć jak i obrót weźm ie choroba.
P usto jeszcze b y ło w stolicy, g d y rodzeństw o w niedoli zaw i
tało do W a rszaw y . R e n a znajom ych nie miała. Straszne, pełne sm u-
’i f i E ... tk u chw ile ją tu czekały. Z saloniku urządziła pokój dla siebie. G o
spodarze d o m u , w k tó ry m b ra t jej m ieszkał, okazyw ali jej dużo życzliwości i w wielu razach starali się oddaw ać jej przysługi. C horoba Feliksa^ w zm agała się ciągle. Siły R e n y w yczerp y w ały się przy pielęgnow aniu b rata. Co k w a d ran s trzeb a było zm ieniać o k ład y z lodu, co go-
7-5
586 Ś W I A T
dzinę innp lek arstw a m u podaw ać, obm yw ać octem z w odą jeg o rozpalone czoło. N a chw ilę niem al nie m o g ła oczu zm rużyć, ab y nie przekroczyć w czem kolw iek przepisów lekarza.
P ew n e g o dnia, g d y złam ana cierpieniem B ogu zgryzoty swoje polecała, usły szała stukanie do drzwi, ze w zględu bow iem na chorego trzeba było kazać dzw onek usunąć. O tw orzyła po cichu i z niezm ierną ra d o ścią spostrzegła poczciw ą K rasunię, stojącą na progu. T a z płaczem poczęła całow ać ręce swojej panienki.
— Nie m ogłam tam dłużej pozostać — m ówiła. — Zanadto mi było tęskno za tobą. Chwili spokoju nie m iałam . M ów iłam ci, źe cię zn a jd ę... m oje dzieciątko k o c h a n e ... i znalazłam . Gdzie F e lik s? ... Jak ż e się macie?
R e n a Smutnemi oczami p atrz ała n a sta rą ochm istrzynię. N a jej pytanie nie odpow iedziała, położyła tylko palec na ustach — nakazując gestem ty m milczenie — i zaprow adziła K ra se c k ą do sypialni b ra ta , gdzie m łody człow iek w ciężkim, niezdrow ym śnie pogrążony, zdaw ał się spoczyw ać. K ra su n ia cofnęła się do salo niku na ten w idok. U p a d ła n a fotel i szlochała żałośnie. R e n a łez nie roniła — bo już p łak ać nie m ogła.
P rzybycie jed n ak starej przyjaciółki dodało dziew częciu otuchy. N ie czuła się już ta k ja k dawniej opuszczoną.
G dy chory drzem ał, k obiety rozm aw iały półgłosem . M ów iły o przyszłości i przeszłości. D arem n ie K ra se c k a rzucała na M artę kam ieniem potępienia, R e n a un ik ała teg o przedm iotu; raz n aw et pow iedziała:
— Nie m am prarva jej potępiać, bo samar m am sobie w iele do z a rz u c e n ia ... S am a dużo zaw iniłam .
— R en u lk o m oja — odparła ochm istrzyni — już też ch y b a anieli w niebie w yrzu ty sobie robią, j e żeli ty z siebie jesteś niezadow oloną. W czemże ty zaw iniłaś?
— N ajlepszy dowód, i e źle postąpiłam , k iedy w obec zarzutów M arty nie um iałam się uspraw iedliw ić.
— Nie m ów m i o tej kobiecie, m oja perełko. . O na ta k a zła, źe i św iętego jeszczeby z błotem zmięszała.
— O! K rasuniu! nie darm o mnie B ó g karze. M uszę to w szystko jak o p o k u tę przy jąć za m oje g rz e
chy. Jed n a m yśl ty lk o serce mi roździera, za co ten b ied n y F elik s ta k cierp i?... G dybym choć tro ch ę ulgi przynieść m u m ogła.
— B ó g cię, drogie moje dziecko, nie karze, ale doświadcza. Im kto lepszy, tem bardziej dośw iadczany byw a. A le i n a szczęście przyjdzie kolej. Będziesz ty jeszcze opływ ać w miłości i d o sta tk a c h , m oja śliczna panienko! — P ocieszała ją K ra se c k a ja k m ogła, choć sam a do słów swoich nie p rzy k ład ała wiary.
— S traciłam już w szelką nadzieję, ale może ta k lepiej. M am a i H e le n k a m uszą tam wiedzieć, co dla m nie może być zbaw iennem . W idocznie nie chcą, abym się zbytecznie do ziemi przyw iązała.
— Oj! g d y b y to pan hrabia słyszał, nie darow ałby ci R enulko, źe w ątpisz o nim. T oć on dosyć m a kłopotów , ja k ci to p is a ł... Jeszczeby się bardziej zm artw ił tw oją nieufnością.
— J a m u w ie rz ę ... lecz jeżeli pom imo w szelkich starań nie zdoła pokonać trudności, z jakiem i w a l
czy, jeśli b ę d z ie ... m usiał kraj o p u ścić... och! w tedy nie m ogę liczyć, ab y p rędko po jął m nie za żonę.
G dybym o tem zw ątpiła... o! wierzcie mi, nie byłabym m iała sił do zniesienia — w skazała n a łóżko b ra ta — m ojego strasznego nieszczęścia.
Czas upływ ał, choroba F eliksa zbliżała się do przesilenia. Ś m iertelna trw o g a o g arn ia ła R e n ę o jeg o życie. W zyw ała litości Bożej; nie chciała pogodzić się z m yślą, źe ostatni z jej rodziny — b ra t u k o ch a n y —■
um rzeć może. Dzięki zapisowi ciotki nie zaznała niedostatku; sam a dla siebie ta k m ało potrzebow ała, źe do chody w ystarczały na w szelkie w ygody, jakiem i F elik sa otoczyła. M ijały dnie i godziny ciężkie, długie, sm utne.
Przesilenie nadeszło. D oktor zaw yrokow ał, źe przy w ielkich staraniach cho ry zdrow ie odzyskać może. R e n a z K ra se c k ą czuw ały dniem i nocą. F eliks do sił i przytom ności zdaw ał się pow racać, ale o g a rn ę ła g o ja k a ś dziw na apatya. Godzinami całem i milczał, odzyw ał się ty lk o w tedy, g d y go siostra b ła g a ła o odpow iedź na jakieś ważne, dotyczące go pytanie.
Październik roztoczył ołowiane chm ury n ad m iastem ; dżdżysto i zimno b y ło n a świecie. Mimo to R e n a skłoniła K rasecką, ab y wyszła odetchnąć świeźem pow ietrzem . R a z e m opuszczać dom u nie m ogły, a m ała królew na b ała się wychodzić sam a na ulicę. D lateg o to m imo persw azyj i nam ów K rasuni, sta ra ła się ją przekonać, źe nie potrzebuje ruchu, źe czuje się zupełnie zdrow ą. Całemi dniam i siedziała w zam knięciu. Stara"
ochm istrzyni w czasie jednej ze sw ych w ycieczek u d a ła się do m ieszkania W rotow skich. W iedziała o sym pa- t y j R e n y dla K arli, przypuszczała zatem, źe b yłoby dla niej niem ałą ro zry w k ą i osłodą spotkać d aw n ą p rzy jaciółkę i porozm aw iać z nią trochę. R o dzina W rotow skich od kilku dni już ściąg n ę ła n a zim owe leże do
W arszaw y. K ra se c k a zastała tylko K arlę. O pow iedziała jej co się dzieje. S atan ella — chociaż ostrzeżona przez ochm istrzynię, źe w m ieszkaniu R e n y tyfus panuje — przejęta do żyw ego sm utnem położeniem biednego dzie
wczęcia, natychm iast, razem z K ra se c k ą w y b ra ła się do małej krolew nej. D rzw i do pokoju rek o n w alesc en ta zam knięto,-a obie m łode panie zadowolone, źe się znow u razem znalazły, gaw ędziły w daw nym saloniku F e liksa, w którym R e n a starała się ja k najm niej zm ian zaprowadzić. K a rla w y p y ty w a ła ją o przyczynę cho- ro b y brata, o rożne szczegóły, dotyczące pobytu n a wsi. P rzyjaciółka odpow iadała z pełn em zaufaniem pod niektórem i w zględam i, unikając jednakże starannie przedm iotów , k tó re w ydaw ały się jej draźliwemi.
— Dzięki B ogu, źe tw em u b ra tu już lepiej! — pow tarzała K a rla z w idocznem zadow oleniem . — Żal nu cię serdecznie, wiem bowiem, ile w ycierpieć m u sia ła ś... ale nie m a złego, k tó re b y n a dobre nie wyszło, ly m sposobem w ydobyłaś się ze szpon k rogulczych twojej pięknej kuzynki. O n o niej zapom ni i w szvstko będzie dobrze.
R e n a spojrzała n a nią uważnie.
— W iesz K a rlo , źe w ypiękniałaś jeszcze. Zdajesz się bardzo szczęśliw a... w ięc i mnie szczęście wróżysz.
— Ma.sz słuszność. S ą chwile, w k tó ry c h jestem bardzo szczęśliwą.
— W ięcej niż dawniej?
— — Zdaje mi się, źe więcej. W każdym r a z ie ... ufniejszem okiem spoglądam w przyszłość.
Ś W I A T 587
R e n a o b jęła za szyję przyjaciółkę, a tu lą c się do niej, p y tała:
— A powiesz mi, czem u tw oje szczęście zaw dzięczasz?... W iesz, że nie przez ciekaw ość pytam .
— P ow iem ci kiedyś, m oja d r o g a ... T eraz jeszcze nie czas. P óźniej... ty pierw sza będziesz wiedzieć o w szystkie m.
— N ie nalegam . W ie m , źe m i ufasz, to w ystarcza — o d rzekła R e n a i ab y zm ienić przedm iot roz
m ow y, zapytała zn o w u :— Czy je st już kto z naszych w spólnych znajom ych w mieście?
— Już k ilk a osób spotkałam , chociaż d o tąd pustki, k tó ry m ja bardzo ra d a je s te m ... bo m ogę sw o bodniej używ ać tow arzy stw a, jak ie mi do sm aku przypada.
— N a p rz y k ła d ? ... — zap y tała znow u n iepopraw na R ena.
— Zgadnij.
— N ie potrafię.
— P r ó b u j... ja ci pom ogę; to ktoś, ko g o ty bardzo lubisz.
R e n y serce bić przestało. C hw ilkę nie śm iała się odezwać.
— Nie wiem do p raw d y — w yjąknęła.
— T en k to ś lubi cię także bardzo. C ó ż ? ... jeszcze nie w ie sz ? ... nie dom yślasz się?
— Nie.
— H ra b ia W łodzim ierz P arnaw ski, m ała in d y g ato rk o — to m ów iąc pięk n a p an n a oczy spuściła, za
czerw ieniła się ja k m ak polny, a tak i m iała słodki w yraz n a tw arzy, źe w niczem nie przypom inała daw nej Satanelli. N ie p atrz ały w tej chw ili obie n a siebie, dlateg o R e n a nie w idziała rum ieńców K arli, a K a rla b la dości R en y . N areszcie pierw sza — zdziw iona m ilczeniem m ałej królew nej — spojrzała na nią, mówiąc:
—- Cóż? czy znajdujesz, źe m am d o b ry gust? że dobrze serce um ieściłam ?... W idzisz, w ydobyłaś ze m nie tajem nicę. P ierw sza się o tem dowiadujesz.
— T y go kochasz K arlo ? — bezdźw ięcznym głosem za p y ta ła R en a.
— T o słab y w yraz n a to co czuję, moja jedyna. Już daw niej go k o ch a ła m ... bardzo d a w n o ... ale g d y mi w yznał sw oją miłość, odrzuciłam jeg o o św iad c zen ie... ab y go w ypróbow ać, ab y przekonać się, czy w y trw a w m iło śc i... Później żałow ałam te g o k a p r y s u ... darow ać sobie nie m ogłam , źe zm arnow ałam tyle la t szczęścia napróźno Straconych. O n za hardy, ab y dru g i raz b ła g a ć mnie o m oją rę k ę i serce. Poznałam go le p ie j... wiem, źe te g o nie zrobi. A le teraz miłość m oja p rzy b rała tak ie ro zm iary ... Jestem pew na, źe on m nie rów nie gorąco koch a ja k dawniej, że choćbym m u się m iała sam a oświadczyć, to szczęśliwym i b y ć m u simy. M oże nie wiesz, źe on w szystko s tra c ił... nic już nie ma. T em bardziej pierw szy nie w yzna mi swojej miłości. Lecz ja m u powiem, że go kocham . O! pow iem m u i d u m n ą b ęd ę , źe w yznanie wyjdzie nie z ust jego, ty lk o z moich.
R e n a słuchając ostatnich wTyrazów oprzytom niała nieco. N ie zw ątp iła o ukochanym . Żal jej ty lk o było tej hardej dziew czyny, że oddała sw e serce tem u , k tó ry ją ty lk o je d n ą kocha. P ostanow iła w duchu u chronić K a rlę od w ielkiego upokorzenia, bo W łodzim ierz uczucie jej — g d y b y m u je w yznała — odrzuciłby niezaw odnie. Żal się też R e n ie zrobiło straconej przyjaźni, bo wiedziała, że g d y się K a rła dow ie praw dy, nie zniesie ta k ie g o ciosu, za dum na, ab y zgiąć czoło przed szczęśliwszą ry w a lk ą i kochać ją nadal. T e m yśli g n ę biły m a łą królew nę. W y zn an ie przyjaciółki było dla niej czemś niesłychanie p rzy k rem , bo p ew n ą b y ła serca ukochanego. G dy K a rła m ówić przestała i pięk n ą, zam yśloną głow ę w sparła o poręcz kanapy, na której siedziała, R e n a p atrz y ła na n ią z praw dziw em współczuciem . Cisza chw ilow a zaleg ła salonik. Z sypialnego pokoju najlżejszy szm er uszu ich nie dochodził, może się tam n aw et i K ra su n ia zdrzem nęła. R ó w n y i g łę boki oddech podnosił pierś K arli. L ek k i rum ieniec prześlicznie zdobił jej sm ag łą cerę, a z dw óch wielkich, gw iaździstych, głębokich czarnych oczu, w dal w patrzonych, sp ły w ały łzy duże. Z w yrazu jej tw arzy w idać b y ło , źe to łzy wzruszenia, napełniającego jej serce rozkoszą. R e n a schw yciła rę k ę przyjaciółki. C hciała m ó
w ić, ale w y razy uw ięzły w jej gardle. N ie!... nie m iała siły ciosem okropnym uderzyć w tę w yniosłą duszę, z k tó rą łączyło ją szczere uczucie przyjaźni. Nie m iała siły w yznać jej praw dy, powiedzieć, co ją łączy z W ło d zim ie rz e m ... ja k ie przysięgi, jak ie obietnice. Jem u ty lk o pow ie, ab y unikał K a rli, ab y powoli odebrał jej nadzieję, bo on pew no nie wie, źe ona życzliwość jeg o bierze za miłość. » F atalne nieporozum ienie! — m y ślała. — D la czegóż g d y mi w yznał m iłość sw oją, nie m ogłam oznajm ić św iatu całem u, źe on m nie tylko je d n ą kocha«.
K a rla ocknęła się z zadum ania, ale ta k b y ła przejęta w łasnem w zruszeniem i w łasnem i wrażeniami, że nie zw racała uw ag i n a R e n ę . M ów iła dalej o planach sw oich na przyszłość, o m iłych chw ilach, jak ie spędzą, g d y R e n a przyjedzie ich — oboje — odwiedzić.
— Jed n e g o ty lk o p ra g n ęłab y m do zupełnego szczęścia, moja m ała królew no. A ch! ty wiesz czego.
T ak b y m chciała widzieć znow u w esoły uśm iech na tw arzy Janusza. O d ciebie to ty lk o z a le ż y ... on cię ta k kocha, R eno.
— Nie m ów o tem , proszę cię — praw ie przestraszona b łag ała R en a. — T o być nie może! — i spie
sznie n a chorobę b ra ta zw róciła rozmow ę.
W godzinę potem siedziała sam a p rzy łóżku F elik sa i podaw ała m u lekarstw o. T ysiące m yśli n a trę tn y ch p lą ta ło się w jej głow ie. Jak ieś sm utne przeczucie przy g n iatało piersi, ale odganiała je, pow tarzanem i po cichu w yrazam i:
■ — B iedna, biedna K a rla! J a k mi jej żal serdecznie!
N azajutrz salonik F eliksa — obecnie sypialny pokój R e n y — zdaw ał się w yg ląd ać świątecznie. Ł óżko jej u k ry te za p araw anem nie zm ieniało w niczem fizyognom ii baw ialni. K rasunia sypiała w przedpokoju za prze
pierzeniem . T a k w ięc R e n a przyjm ując kogokolw iek, nie potrzebow ała się frasow ać brak iem miejsca, gdzieby z gośćm i porozm aw iać m ogła. Zresztą bardzo rzad k o — prócz d oktora — trafił się k to ś obcy.
Dziś oczekuje n a . . . n a . . . sw ego narzeczonego. P o w yjściu K a rli n am yślała się głęboko co począć.
588 Ś W I A T
P o stan o w iła uprzedzić hrabiego o swej rozm ow ie z p rz y ja c ió łk ą , aby
J A C E K M A L C Z E W S K I .ta k jego, ja k i K a rlę od fałszyw ego k ro k u uchronić. P rzek o n an ą
była, źe W łodzim ierz nie wie d o tąd o jej pobycie w W arszaw ie i o chorobie Feliksa. W ostatnim liście, jak i od niego otrzym ała, nie podał sw ego adresu, tłum acząc się, że z m iejsca n a m iejsce przenosić się będzie i nigdzie długo nie zabawi. O biecyw ał jej donieść, gdzie i ja k b ęd ą m ogli się skom unikow ać. R e n a nie w ątpiła, źe list od niego m usiał nadejść do U strzów ki, ale nie spodziew ała się po M arcie, aby jej go odesłała. P rzy p a d ek zatem zrządził ty lk o , źe dow iedziała się od K a rli o pobycie W łodzim ierza w W arszaw ie.
O ddaw na wiedziała, w jakim hotelu zw ykle staje, tam więc p o słała słów kilka, adres mu swój podając i oznaczając godzinę, o której go przyjąć może. D la teg o teź salonik zdaw ał się dnia te g o św ią
tecznie przystrojonym .
N iedługo R e n a czekała. P u n k tu a ln ie o trzeciej staw ił się W ło dzimierz. S erce małej królew nej drżało od wzruszenia. K ra se c k a otw orzyła drzwi przybyłem u, bo F eliks prosił, ab y go choć godzinę sam ego zostawić. R o zk ap ry sił się ja k dziecko w ciąg u długiej ch o roby; była to fantazya, ale R e n a dogadzała w szelkiem je g o zachce- niom. D latego to K rasu n ia o d eg rała rolę odźw iernego, a pow itaw szy hrabiego, pozostała w przedpokoju. G dy W łodzim ierz rę k ę R e n y ucałował, ona w skazała m u miejsce, a sam a siad ła o k ilk a k roków dalej.
— Zkądże te cerem onie m iędzy nam i? — z a p y ta ł, chcąc się do niej zbliżyć.
— Zostań na sw ojem miejscu hrabio — sło d k im , ale sta n o w czym głosem odparła R en a. — Chciałam z to b ą się w id z ie ć ... dla rozmowy. W tem oddaleniu, g d y b y śm y n aw et mieli do opow iedze
nia sobie sek reta m oglibyśm y słyszeć się doskonale.
— M oże to i racya! — rzek ł hrab ia tonem zrezygnow anym , a R e n a , chociaż rozczulona jeg o posłuszeństw em , uczuła ja k ą ś p rz y krość niew ysłow ioną. »Pół ro k u tem u nie b y łb y ta k posłusznym « pom yślała w duchu — i mimowoli sm utno się jej zrobiło. Zaczęła rozm ow ę od opow iedzenia m u w szelkich szczegółów choroby b ra ta i pow odów rozstania się z księżną. N ie pow tó rzy ła jed n ak o belg i zarzutów, jakiem i ją M arta obsypała. P ostanow iła o tem nikom u nie w spom inać. — W czasie całego opowiadania, W łodzim ierz zda
wał się zafrasow anym i niepew nym siebie. G dy nareszcie dziewczę do niego zwróciło rozmowę, daw ał jej lakoni
czne odpowiedzi, dość jednak w ym ow ne, aby R e n a m ogła z nich od g ad n ąć, źe ja k n a teraz w szystko jest w opłakanym stanie, że interesa o k ro k naprzód nie postąpiły, — przeciw nie, w ikłają się coraz bardziej. D zie
wczę oczy spuściło. Nie śm iała zapytać g'o k ategorycznie co będzie? Nie śm iała m u wyznać, ja k bardzo przy- krem je st dla niej położenie, w którem ciągle otaczać się musi m g łą tajem nicy. O n unikał jej w ejrzenia. W y p y ty w ał o szczegóły p o b y tu w U strzów ce, czy konno jeździła, czy M arta z filozofią znosi sam otność przez żałobę n a k a z a n ą ... słowem, nie w ychodził z granic ogólników . Zanim jed n ak się opatrzył, R e n a k ieru ją c roz
m ow ę k u spraw om najważniejszym , rzekła:
— O d K arli dow iedziałam się o twoim pobycie w W arszaw ie.
— W bileciku, ja k i od ciebie otrzym ałem , pisałaś mi o tem.
— Ja k daw no tu jesteś?
W idocznie hrab ia nie m iał ochoty w yraźnie na to py tan ie odpowiedzieć, bo o d p a r ł:
— D ość dawno.
— P ew nie pisałeś do U strzów ki, p rzesyłając mi swój adres?
— T a k ... to je st n ie ... Zdaje się, że nie. W iesz, źe się zawsze o baw iałem korespondencyi. T w oja k u zynka m ogła w szystko odkryć, a w ted y b y łab y ś narażoną na w ielkie nieprzyjem ności.
— M nie ta k było sm utno bez w iadom ości o tobie. D opraw dy, lato całe strasznie m i się d łu giem wydało.
— B iedna m oja — sm utnym głosem rzekł hrabia i chciał się znow u zbliżyć do niej. Już u jął obie jej rę ce w swoje dłonie, ale ona w ysw obodziła je z uścisku, m ówiąc b łag aln ie:
— Usiądź, proszę.
Zasłoniła się rączkam i, usuw ając go z le k k a od siebie. C udną była w tej chwili. O czy jej p ło n ęły m iłością, ale ta k czystą, źe W łodzim ierz nie ośmielił się d o tk n ąć n aw et jej czoła gorącem i ustam i. U siadł znowu posłuszny opodal, a ona m ówiła:
— M am ci coś p o w ied zieć... coś... co ci pew no spraw i p rz y k ro ś ć ... i d la te g o ... tru d n o mi zdobyć się n a odw agę.
— Miej odw agę, m oja ukochana. M usiałby to b y ć cios jak iś niesłychany, k tó ry b y m nie m ó g ł d o tk n ąć boleśniej od tego, co znoszę.
— O ciosie nie m a mowy, dzięki B ogu, ale o przykrości. Czy bardzo często b yw ałeś teraz u W ro - tow skich?
P IE T R E K .
Ś W I A T 589
W I T O L D P R U S Z K O W S K I .
i T - ' '
’Ć v^* vto M-i ’’.iil 'ß ' hr.
m m m
-'"'J&lś&M W msM
w i m w S m
.•P-W J
W s f! ^ Ę 0 Ę m Ę
X-
•<' ■;1
§ ; fs - «
’ i 1*
^ ■'
S
. . . . . _ .... . .
- W M m
IC ł
f- *• • 4 /*■ Ł * / 1 V 3 ., 1
’».y.- .
iiflnK
s:
W ß m $ ß $ ? ':-
S T U D Y U M .
590 Ś W I A T
T w arz hrabiego nie zdradzała najm niejszego wzruszenia, oczy ty lk o spuścił, ja k g d y b y chciał pam ięć skupić. P o chw ilow ym nam yśle odparł:
— D ość często. D laczego o to pytasz?
— Bo m uszę cię ostrzedz, abyś tam byw ać zaprzestał.
— D laczego? R o dzinę ich znam od d a w n a ... zawsze pozostaw ałem z niemi w stosunkach przyjaznych.
— W iem , że masz dla nich dużo przyjaźni, a l e . . .
— Cóź takiego?
— Pow iedz mi, czy kochałeś się daw niej w K a rli?
Czoło hrabiego pokry ło się chm urą. N iezadow olonym głosem zapytał:
— Zkądźe ci to n a m yśl przyszło?
O na uśm iechnęła się anielsko, rozkosznie — i rzekła:
— Nie gniewaj s i ę ... W iem , źe teraz mnie je d n ą tylko kochasz, a l e ... dawniej m ogłeś ko ch ać in n ą ...
K a rla ta k a piękna! .
— M ówiłem ci, źe d a w n ie j... zanim ciebie p o z n a łe m ... znałem ty lk o jed n o u c z u c ie ... znudzenie. T e raz dopiero wiem, co to ro z k o sz ... i cierpienie zarazem.
— O! W łodzim ierzu! — ze łzami w oczach zaw ołała R e n a , a w źrenicach jej m alow ał się sm u
tek głęboki.
P ierw szy to raz imię jeg o w ten sposób wym ówiła. O n m iał niepoham ow aną pokusę objąć j ą ra mieniem, ucałow ać jej oczy, jej usta, i kazać sobie pow tarzać im ię w łasne, cudnie w jej ustach brzm iące, ale w myśli — pom iędzy nim a nią — sta n ą ł cały szereg wierzycieli n a trę tn y c h , b e z lito śn y c h ... w ięc zam iast ją utulić w żalu, zwiesił głow ę n a piersi i szepnął:
— T a k . .. wiem, czem jest cierpienie!
— M iejm y nadzieję, źe będzie inaczej. Nie pow inieneś cierpieć, kiedy w ierzysz w miłość m oją.
O n spojrzał n a nią w ym ow nie; serce jej zabiło ra d o śn ie j... ale przypom niała sobie, źe m usi m ó
wić o K arli.
-- T o może bardzo źle, źe zdradzę tajem nicę i położone w e m nie zaufanie, ale czynię to w najlepszej intencyi. W przód jed n ak n iedyskretne pytanie m uszę ci zadać.
Czoło hrabiego zm arszczyło się znowu. O na teg o nie sp ostrzegła i m ów iła d a le j:
— Czy ośw iadczyłeś się k iedyś o rę k ę K a rli W rotow skiej?
C hw ilkę się zawahał, poczem rzekł dość stanow czo:
— T a k . .. Zkądźe ty wiesz o tem ?
— O na sam a mi to opowiedziała. Czy ją w cale nie kochałeś, starając się o nią? — W głosie jej dźw ięczał ton wymówki.
— Ja k a ś ty dziwna, moja R e n o — odparł już widocznie zniecierpliwiony. — Poruszasz bardzo daw ne dzieje. Nie pojmuję, do czego to prowadzi. Nie wiem naw et, ja k ci o d pow iedzieć... M iałem dla niej sym patyę, zdaw ało mi się, źe ona m nie k o ch a ... m yślałem , źe nig d y nie potrafię zdobyć się n a g o rę tsz e uczu cie... m nie
małem, źe zrobię najlepiej, żeniąc się z n i ą ... i oświadczyłem się. Czy ci ta k miło przypom inać mi, że kosza dostałem ? — zapytał w końcu niby żartobliwie.
— Mój drogi, n igdybym o tem nie wspom niała, g d y b y nie w yznanie K a r li...
— Jak ie w yznanie? Intrygujesz mnie.
— O na żałuje niezmiernie, źe ofiarę tw oją odrzuciła, bo już w ted y cię koch ała, p ra g n ąc ty lk o w y p ró b o w a ć... tw oją miłość. O d teg o c z a su ... ja k mi sam a m ó w iła ... k o ch a cię podwójnie. W idzisz, źe m usiałam ostrzedz cię o te m ...
Czy i ją ostrzegłaś? czy powiedziałaś j e j . . . w szystko? — z w idocznym niepokojem szybko za
p y ta ł hrabia.
^ Nie, bo w iedziałam , że nie życzyłbyś sobie tego. Musisz m ieć pow ody do u k ry w a n ia naszej m i
łości w tajem nicy. C hociaż... powiem ci szc z e rz e ... m iałam pokusę przyznania się.... bo ona biedna je s t p rze
konaną, źe ty j ą tylko k o c h a sz ... Nie w ątpi o tem.
_ T } b y ć nie może, ta k ci się ty lk o wydało. O na mnie nie kocha, a zna mnie z b y t dobrze i daw no, aby nie wiedzieć, źe zachow ałem dla n ie j... ty lk o przyjaźń.
_ Nie, moj drogi. W ierz m i... ona cię kocha szalenie. N ig d y nie pojmiesz co przecierpiałam w chwili, g d y m nie zapew niała o tw ej m iłości dla niej, g d y mi m ów iła głosem pew nym , źe w ie ... iż ja ciebie lubię i źe ty mnie lubisz w z ajem n ie... P rzy k ro m i było bardzo...
Cała ta historya je st dla m nie wielce nieprzyjem ną. Jestem w zupełnie fałszyw em położeniu. Nie wiem, ja k się z teg o w y d o b y ć ... Nie! dopraw dy, n ig d y nie m yślałem , źe ta kob ieta zdoła k o g o ś pokochać.
O na ta k a oryginalna. A le to fakt, źe cię kocha szalenie, więc m nie jej żal bardzo. W iele ta k tu z tw ej strony potrzeba, ab y ją przekonać, źe nic innego n ad przyjaźń dać jej nie możesz. M usisz tam p rzestać b y w a ć ...
—- N a tu ra ln ie ... M am nadzieję, źe się to zręcznie ułoży. T eraz w szyscy zaczną się zjeżdżać do W a r s z a w y ... ja p rz eciw n ie... wyjadę, d o ją przekona, ź e ... No! m niejsza o t o . . . m ów m y o czem innem . N ie w arto zaprzątać um ysłu ty lu kłopotam i. Ja, zresztą także chciałem pom ówić z to b ą w przedm iocie niezb y t m iły m ... dla m nie n aw et strasznie p rz y k ry m ... ale sum ienie m i n a k a z u je ...
— O co rzecz chodzi? — z niepokojem zapytała R en a.
— P ew no wiesz, źe Janusz kocha się w tobie d o tą d ...
O puściła na piersi tw arzyczkę zarum ienioną.
— W iem od K a r l i. .. przykro mi to bard zo ...
W iesz także, że ja nic nie mam, prócz długów , l y l k o w ybiegi i w ielkie p rzykrości, na k tó re cię
Ś W I A T 591
stanow czo nie narażę nigdy, pozw alają mi k ied y niekiedy kilk a ty g o d n i przebyw ać w k raju , a k a ż d y tak i p o b y t połączony jest z w ielkiem i nieprzyjem nościam i... Janusz je st m ajętny, bardzo naw et m a ję tn y ... R en o ! jab y m nie chciał losu ci zagradzać!...
N ie odpow iedziała ani sło w a, ale w spojrzeniu jej uwidocznił się ta k i ból straszny, ty le w yrzutów , źe W łodzim ierz nie śm iał m ówić dalej. D odał więc ty lk o :
— P rze p rasza m ... N ie chciałem ci zrobić przykrości.
— A je d n a k doznałam n iezm iern ej... zraniłeś serce m oje głęb o k o .
— A leż to dzieciństw o! — zawołał, a czoło je g o n ag le pokryło się bruzdam i — wiesz przecie, źe cię kocham i źe oddałbym życie, ab y cię ujrzeć szczęśliw ą... lecz m usiałbym b y ć chyba bez sum ienia, g d y bym taił przed to b ą, źe nie widzę d otąd sposobu, jak się w ydobyć z m atni, a dopóki go nie znajdę, dopóty nie m o g ę brać na siebie odpow iedzialności za tw oją przyszłość, za życie tw oje, k tó reb y m praw dopodobnie złam ał, wiążąc je z m ojem życiem. K o ch am c ię ... ale d la te g o w łaśnie w olność zostaw iam ci zupełną. P am iętaj, żeś m i nic nie o b ie c y w a ła ... Nie chcę żadnego przyrzeczenia od ciebie. G d y b y się znalazł ktoś, k tó ry b y nie b y ł dla ciebie antypatycznym , k tó reg o z czasem m o g łab y ś pokochać, k tó ry b y ci zgotow ał życie bez b u rz ...
czego ja uczynić nie m o g 'ę ... g d y b y się znalazł ta k i człow iek, to zostań jeg o ż o n ą ... J a ci teg o za złe nie wezm ę.
Chwila bardzo p rz y k reg o m ilczenia zapanow ało obecnie.
—: Co to m a znaczyć? — odezw ała się nareszcie R e n a głosem spokojnym , ale dziwnie jak o ś zmie nionym — czy zw racam y sobie słow o wzajemnie?
— M am nadzieję, źe nie. Zresztą nie m a tu o m nie m owy. Chodzi tylko o ciebie, o tw oją p rz y s z ło ś ć ... Jestem rozbitkiem , nie chcę zatem p o g rążać cię razem z sobą w sm utnej t o n i .. .
— W takim razie pojmujesz, źe ja ciebie nie opuszczę. Jeżeli jesteś nieszczęśliw ym , to potrzebujesz pociechy; któż m a cię pocieszać, jeżeli nie k o b ieta, k tó ra cię k o ch a i k tó rą ty k o c h a s z ... bo ty m nie k o chasz . . . niepraw daż ?
S łow a te pow iedziała R e n a takim naturalnym , a ta k pełnym uczucia głosem , że pierw szy raz w ży ciu m oże czoło h rab ieg o W łodzim ierza pok ry ło się rum ieńcem . O na kończąc zdanie, pow stała z m iejsca i zb li
żyła się k u niem u rę k ę w yciągając. O n w ah ał się, czy m a p ięk n ą rą c z k ę przyjąć czy odepchnąć. S chw ycił ją nareszcie, a trzym ając chw ilę w swej dłoni, rz ek ł po nam yśle:
—- Je d n a k p a m ię ta j... pam iętaj R en o , źe jesteś wolną.
N ie zdążyła mu odpow iedzieć, bo raptow nie g ło w ę zw róciła w stronę drzw i, prow adzących do sy pialni brata. O czy jej n apełniły się trw o g ą nieopisaną. H ra b ia zrozumiał, co było teg o powodem . Z pokoju chorego doleciał ją odgłos ciała padająceg o na podłogę, a potem ję k słaby, bolesny. W jednej chwili znala
zła się R e n a obok brata. P rzerażenie jej spotęg o w ało się, g d y sp ostrzegła okno otw arte. W iatr, zimno i wil
goć w ciskały się do w n ętrza p o k o ju ... F elik s leżał n a ziemi, b lad y — n a pozór bez życia — ledw ie o k ry ty bielizną nocną.
ROZDZAŁ X X V II.
Znow u długie, sm utne chw ile pędziła siostra p rzy łóżku chorego brata. G orączka w zrastała z dniem każdym , przytom ność nie po w racała już ani na chwilę. D ow iedziała się ty lk o — g d y F eliks przeniesiony na łóżko po długiem om dleniu oczy otw orzył — że w tej intencyi pozbył się siostry i K ra se c k ie j, ab y módz sw o
bodnie życie sw e n a szw ank narazić. Z inten cy ą otw orzył okno, z in ten cy ą stał w niem n ieo k ry ty czas długi.
W k o ń c u pociem niało m u w oczach — i p ad ł ja k d ługi na podłogę. N a R e n y zaklęcia, ab y brał lekarstw a, ab y ra to w a ł życie dla niej sieroty, odpow iadał:
— T y sobie dasz ra d ę; ja żyć nie m ogę. T eraz może um rę z c h o ro b y ... a in a c z e j... W sz a k nie chciałabyś m ieć b ra ta sam obójcy?! P o z n a łe m ... w czasie kiedy pow racałem do zdrow ia... źe żyć ta k nie m ogę.
P o tern w yznaniu stracił w krótce przytom ność, i już ty lk o bredził w gorączce. Zacinał zęby, ab y lek arstw nie przyjm ow ać. Czasem wołał, źe go chcą niem i otruć, to znow u przypom inał sobie praw dziw y p o w ód oporu i krzyczał: »Nie chcę żyć! Nie chcę żyć!« K ra se c k a z R e n ą zm ieniały się przy nim ciągle. Je d n a dniem , d ru g a nocą czuwała.
W kilk a godzin po odw iedzinach hrabiego zjawił się Janusz u drzw i R en y . K rasunia go poinform o
w ała o strasznej recydyw ie, w ja k ą p o p ad ł chory. Prosił on starej ochm istrzyni, ab y w y b łag a ła u panienki pozw olenie w yręczenia jej przy Feliksie. R e n a podziękow ała za dobre chęci, ale u słu g nie przyjęła.
Codziennie — kilk a dni z kolei — o pew nej godzinie przychodził Janusz, ab y się o zdrow ie m łodego U strzo w sk ieg o dowiedzieć. D w a pierw sze dni przyjm ow ała go K rasunia, trzeciego otw orzyła m u drzw i R e n a , a ta k b y ła m izerna, zmieniona, ta k p rz ygnębiona zgryzotą, że nie zm ięszała się naw et, g d y oczy jej sp o tk ały się z tkliw em , g o rącem wejrzeniem Janusza.
— J a k się b ra t pani dzisiaj m iew a? — zapytał.
— G orączka się nie zmniejsza. N ajgorsze byw ają w ieczory.
— S iostra m oja przesyła pani serdeczne ukłony. K oniecznie p ra g n ę ła b y w yrw ać się z domu, ab y pani dopom ódz w pielęgnow aniu chorego, a l e ... pani wie, źe m a tk a m oja ta k bardzo boi się w szelkich sła b o ś c i...
nie pozw ala więc w y m k n ąć się K a rli... Jej. to niezm iernie p rz y k ro ...
— O, b roń Boże! Nie chcę, ab y tu p rz y c h o d z iła ... ab y się narażała. W y o b raź pan sobie, że m am podw ójne zm artw ienie. K ra se c k a za sła b ła, nogi jej popuchły, chodzić nie może. D o k to r kazał jej leżeć.
W p rzedpokoju s y p ia ła ... nie m og łam jej tu zostawić. Godzinę tem u moi poczciwi gospodarze zabrali ją do siebie.
— A leż to okropne! pani nie możesz sam a jedna pozostać p rzy F e lik s ie ... Pozw ól mi choć n a chw ilę
zajrzeć do niego, to przecież nic szkodzić nie może.
592 Ś W I A T
J Ó Z E F B R A N D T .
I p atrz ał n a nią oczy
m a ta k b łagającem i, źe R e n a nie śm iała m u o d mówić. G dy się ogrzał cie
płem pokojow em , w puściła go do sypialni chorego.
K o ta ra zw ieszała się n a d jeg o łóżkiem ; n a ścianie za k o ta rą ry so w ała się w y pukłość ja k a ś , osłonięta udrapow aną m ateryą. Co się chow ało za o sło n ą?...
R e n a nie wiedziała. D a wniej nie śm iała p y tać o to brata, teraz nie chciała popełniać niedyskrecyi.
S m u te k i w ielkie w spół
czucie napełniło serce J a nusza , k iedy spojrzał na w ycieńczone, w yniszczone chorobą ciało biednego F e liksa. O czy i u sta m ło dzieńca b y ły n a pół o tw ar
te, ręce n a kołdrze w y
ciągnięte, chude i ja k w osk żółte. Nie poznał Janusza, chociaż spojrzał na niego błędnem , zam glonem okiem.
Janusz pozostał chw ilę w pokoju, a w id z ą c , źe jest niepotrzebnym , rz ek ł cicho do R e n y :
— N ie przeszkadzam p a n i... i żegnam , ale w n a dziei, źe mi pani pozwoli pielęgnow ać chorego. S a m a całem i n o c a m i, czuw ać nie m o żesz ... to p an ią sił pozbaw i, a cóźby to było, g d y b y ś sam a się rozchorow ała, panno R e n o ! P om yśl tylko, to rzecz niem oźebna. F elik s ciągłej pieczy p o trzebuje, n aw et dla niego koniecznem jest, ab y się przy nim zmieniano. Nie odmówisz mi pani tego, w szakże to chodzi o tw ego brata.
R e n a rzeczywiście czuła się już w yczerpaną zupełnie, trw o g a ją przejm ow ała n a m yśl o tern, co dalej będzie. Niepokój o F elik sa przem ógł w jej sercu skrupuły, lecz dla cerem onii jeszcze się broniła.
— M atka p an a lęka się wszelkiej choroby... udzielić się m ogącej; za złe więc panu weżnie, ź e . ..
— Nie pani. S toję w hotelu, a nie u m am y. Jeżeli się przejdę i przebiorę, zanim się z nią zobaczę, to się obawiać^ nie będzie. W najgorszym razie nie będziem y się w idyw ać przez dni kilka. M am a ta k a do b ra i ty le m a współczucia dla pani.
S tanęło na tern, źe o czw artej zrana Janusz miał zluzow ać R e n ę przy chorym . P ożegnał ją , a ty m czasem ściem niać się zaczęło. D ługie jesienne wieczory, podw ójnym ciężarem p rzy tłaczały serce biednej sie
roty. Co chw ila w staw ała, aby oddaw ać różne posługi bratu. C hciała oderw ać się od p rz y k ry ch w rażeń, ale nie udaw ało jej się to wcale. C hciała m yśleć o W łodzim ierzu, ale oddalenie je g o napełniało ją żalem. A ch ! g d y b y tu b y ł przy niej,_ w tych sm utnych chwilach. K a z a ła m u nie odw iedzać K a rli, dlatego może opuścił W arszaw ę, posłuszny jej woli. M iał pisać, nie napisał d o tą d ani słowa. D laczego zw racał jej w olność, której ona nie pragnie? Coź po wolności bez niego? I znow u oczy jej zatrzym yw ały się n a rozgorączkow anej tw arzy chorego, a serce jej bić przestaw ało z trw ogi, czuła bow iem , że śm ierć roztacza sw e sk rzy d ła n ad ty m sm utnym , ciem nym pokojem . Bo niem al zupełnie ciem no w nim było. M aleńka nocna lam p k a tliła nie- w yraźnym płom ieniem . Chory b lasku św iatła znieść nie m ógł. Je d e n a sta ... dw unasta w nocy w ybiła na zegarze ratuszow ym . Cicho i głucho robiło się w całym dom u; wszelki ruch ustał. R e n ę przejął nieznany jej d o tąd dreszcz^ strasznej obaw y. P róbow ała czytać. W zięła książkę do ręki. M igotliwe św iatło lam pki nie pozw oliło jej rozróżniać w yrazów . P o niejakim ś czasie u w ag a — k tó rą siłą woli skupiła n a tek s u tw oru — rw ać się poczęła i ^wypowiadać posłuszeństw o. Przyspieszony, a ciężki oddech chorego rozpacznie n a nią oddziaływał. K ie d y niekiedy F elik s półgłosem niew yraźnie coś m ówił do siebie. P oczęła się w słuchiw ać w szm er ty ch okropnych m onologów.
P rzeraźliw a cisza zapanow ała w całym domu. R ozdrażnione jej n erw y p o w itały b y k ażd ą w rzaw ę ra dośnie, choćby ty lk o dlateg o , źe przekonałaby się, iź nie je st sam ą na świecie — w obec czegoś tajem niczego a groźnego, czegoś, co dreszczem zim nym ziębiło jej ciało i k re w w żyłach ścinało.
f\\v MMSt H- i
■ -V -•
• - M
•P A N C E R N Y .
J U L I U S Z K O S S A K .
” '
,
O Ś W I A D C Z Y N Y
ŚWIAT
594 Ś W I A T
Feliks m ajaczył coraz głośniej. R zu cał się nieprzytom ny na łóżku, w skazyw ał rę k ą jak ieś niew idom e dla oczu R e n y postacie. R ozm aw iał ze zm arłym i rodzicam i, zdaw ał się im opow iadać sm utne dzieje sw ego szaleństw a.
— J a nie chciałem —-.mówił głosem prędkim , uryw anym , bezdźwięcznym . — W łodziu, pow iedz m atce, źe ja nie ch ciałem . . .
R e n a zrozum iała, źe m ówił o jej ukochanym ; wiedziała, źe nie znał innego W łodzim ierza.
— M arto, k to mi grać kazał?... T y ś k a z a ła ... ja nie chciałem . W łodzim ierz mówił, źe życie bez g ry i kobiet nic nie w arte.
Głos chorego słabnąć zaczął, a R e n y serce — w obec ostatnich jeg o w yrazów — w ezbrało bólem i sm utkiem .
— T o n ic ... to nic! R e n a nie patrzy. Poszła sobie, wńdzisz M arto, źe p o s z ła ... już nie p iln u je ... T w o jeg o m ęża zabiję. Nie bój s ię ... ciebie nie. Daj mi rękę, daj r ę k ę .. .
I w y ciąg n ął chude, długie palce ku R enie. Zwrócił się cały w jej stronę, i przenikliw ie począł jej się przyglądać.
— K to tu jest? — zaw ołał gw ałtow nie.
— T o ja, F eli, mój d r o g i... to ja, R en a, tw oja siostra. B ądź spokojny, śpij trochę.
Głos jej drżał od wzruszenia. Przyszło jej na myśl, źe czas podać lek arstw o , k tó re m iało g o rą czk ę uśm ierzyć. N ajw ięcej się teg o lękała. W iedziała, źe w takiej chwili F elik s w w ściekłość wpada. P o w sta ła z krzesła. O czy b ra ta szły za n i ą . .. S traszne oczy! N ie śm iała n a nie spojrzeć. N alała łyżkę lek arstw a do szklanki i zbliżyła się z nią do łóżka chorego. Przezw yciężając obaw ę, pochyliła się n ad nim i słodkim , pie
szczotliwym głosem m ówiła:
— W ypij Feli. T o dobre dla ciebie. W ypij.
O n zdaw ał się słów jej nie słyszeć, p atrzał ty lk o na nią tym sam ym przenikliw ym w zrokiem . O na błagała, zaklinała, ab y otw orzył usta. D ługo prosić m usiała, zanim w zrok jeg o zw rócił się na szklankę.
— Daj —: zaw ołał głosem ostrym i rę k ę w yciągnął.
— Pozwól, ja sam a potrzym am — prosiła.
Chwycił szklankę i zanim ona zdołała się cofnąć, cisnął ją jej o głow ę. Poczem podniósł się n a g ły m ruchem n a łóżku, uniósł tajem niczą zasłonę, pok ry w ającą w ypukłość n a ścianie, porw ał w obie dłonie ja k iś przedm iot i nim także z ca łą siłą rzucił o głow ę siostry. R e n ie — dw ukrotnie trafionej w sk ro ń — w oczach pociem niało; zatoczyła się i oparła o fotel. C hw ilkę ta k stała nieprzytom na z bólu i trw ogi. G dy spojrzała przed siebie, oniem iała z przerażenia. U n ó g jej leżała trupia głów ka. M yślała, źe to g ra wyobraźni, złudzenie nocne. Zasłoniła oczy, lękając się, aby jej spojrzenie nie spotkało się z tym strasznym przedm iotem .
S tała ta k czas jakiś, pogrążona w jakiejś bolesnej zadumie. W tern posłyszała lek k ie stukanie do drzw i w chodow ych. T o ktoś żyjący w każdym razie! Nie spoglądając k u ziemi, w m gnieniu o k a znalazła się u w ej
ścia do przedpokoju, czując u lg ę n a sam ą myśl, źe to k to ś na ra tu n e k jej spieszy.
C zw arta b i l a ... i Janusz staw ił się na um ów ioną godzinę. R e n a pow itała go ja k zbawcę.
— Panie, to okropne! N iech p an tam id z ie ... J a się boję — i w skazała m u drzwi do pokoju brata.
Janusz doznał przy k reg o w rażenia n a w idok trupiej głow y, leżącej w p o środku pokoju. C ofnął się o kilk a kroków , oczom sw ym nie dowierzając. G dy się przek o n ał, że to nie złudzenie, schylił się, podniósł złow różbny przedm iot, dostrzegł w ypisane w yrazy: »Gdzie praw da?« — złożył go w o d ległym kącie pokoju, prz y k ry ł jak ąś serw etą znalezioną pod ręką, a w ted y sta n ą ł przy łóżku chorego.
F eliks oczy m iał zam knięte, ręce bezw ładnie leżące, w y ciągnięte wzdłuż ciała. K o łd ra osunęła się n a ziemię, a w ychudłe, nieruchom e, w yżółkłe członki, przy m igotliw em św ietle nocnej lam pki tak ie sm utne, bolesne rob iły wrażenie, że Januszow i łzy w oczach stanęły. O tulił bied ak a k o łd rą, ja k m ałe dziecko, p o d u szki popraw ił m u pod głową.
M aligna w zrastała. C hory m ówił c ią g le ... niew yraźnie. L edw ie k iedy niekiedy ty lk o Jan u sza rozum iał.
— Daj mi pokoj R eno. Już ją z a b iłe m ... Nie m a r a tu n k u ... Już, trupia g ło w a ... Już, już — i sze p ta ł coś, a dźwięki jeg o głosu w y d aw ały się dziwnem jakiem ś chrypliw em m ruczeniem .
R e n a zbliżyła się do drzwi sy p ialn i.— Janusz w yszedł naprzeciw niej. O sw ojony z pół-ciem nością po koju zaw ołał:
— Czy się pani skaleczyła? Co to jest? K re w m a pani n a tw a r z y ...
R e n a m achinalnie rę k ę do skroni podniosła i odjęła ją ze śladam i krwi.
•— T o nic! — rzekła — to nie boli! — A g ło s jej b y ł ta k sm u tn y i złam any, a oczy jej tak ie prze
rażone, źe serce biednego Janusza pęk ało z bólu, p atrząc n a nią.
— Co się stało? Niech mi pani opowie — prosił.
— F elik s rzucił na m nie szklankę z lekarstw em i . . . i . . . — N ie śm iała dokończyć, oczy jej ty lk o m a
chinalnie szu k ały trupiej g łow y na podłodze.
M łody człow iek p atrz y ł na nią z głębokiem współczuciem . B y łb y chętnie oddał w szystko, co posia
dał, ab y tę biedną, znękaną, strw ożoną istotę przycisnąć do piersi, pocieszyć, utulić, uspokoić i obiecać, źe jej nie opuści aż do śmierci. Nie śm iał jed n ak w ypow iedzieć teg o , co przepełniało jeg o poczciwe serce, w y tłu m aczył tylko R e n ie , źe studenci — czasem dla studyów , a czasem dla oryginalności — m ie w a ją ... tak ie rzeczy w swoich m ieszkaniach. P otem prosił ją, ab y się uspokoiła i spać położyła. O biecyw ał, źe z całą tro skliw ością czuw ać będzie n ad Feliksem .
R e n a oddaliła się, ab y obm yć k re w z tw arzy i zranioną skroń obwiązać. Zm ęczona, w yczerpana okropnem i w rażeniam i tej długiej nocy, spoczęła trochę.
G dy opuszczała pokój brata, F eliks zdaw ał się zasypiać spokojnie. Z asnął istotnie w k r ó tc e ... ale ze
snu tego już się więcej nie obudził.
Ś W I A T 595
*
W k ilk a m iesięcy po jeg o zgonie, R e n a sm utna, blada, ale pełna rezygnacyi klęczała w kaplicy, na
leżącej do S ióstr M iłosierdzia, w m ieście, w któ rem lat k ilk a młodości swojej spędziła. T am się znajdow ał gró b jej rodziców i s io s tr y ... F elik sa w grobie tym brakow ało. M arzyła o sprow adzeniu zw łok jeg o i złoże
niu obok popiołów całej rodziny.
S zary tk i rade jej b y ły i ofiarow ały gościnność na czas nieograniczony, w spom inając daw ne dzieje, k ied y ta k ścisła przyjaźń łączyła je z m atk ą i siostrą małej królew nej; ona zaś m odląc się z rezygnacyą, cze
k ała na to, co jej B ó g przeznaczy; poniosła w ofierze niebu serce swoje i g o to w ą b y ła n a w szystkie cierpie
nia, choć w g łęb i duszy tla ła jeszcze isk ra nadziei, bo nie w ygasło w niej przyw iązanie w ielkie do h ra biego. Je d n a k nie m ając od niego żadnej w iadom ości od śmierci brata, przeczuw ała chw ilę, gdzie trzeba będzie w ychylić do dna kielich gory czy i w yrzec: »Bądź w ola Twoja«. Sam a teraz b y ła n a świecie, ale ciałem tylko, bo duchem złączyła się już zupełnie z ducham i ukochanych, k tó rzy ją odeszli.
O puszczając W arszaw ę, napisała do M arty, donosząc jej o. śm ierci Feliksa, zasyłając pożegnanie i prze
baczenie. A d res jej swój podała. K siężna okazała się rów nie w spaniałom yślną, bo w d w a m iesiące później odebrała R e n a list d atow any z W iednia, następującej treści:
»Zm artw iłam się bardzo śm iercią tw eg o brata. C hciałabym cię pocieszyć, ale w takich razach trudno je st znaleźć odpow iednie w yrazy. W iem jednak, że doznałaś w iele zm atw ienia z jeg o przyczyny, więc m am n a dzieję, źe przebolejesz tę stra tę , bo i pow odów do niezadow olenia ubędzie ci w życiu. Co do m nie, jeżeli ochłonęłaś z pierw szej egzaltacyi, to przyznasz, źe m iałam słuszność ostrzegać cię przed niebezpieczeństw em bałam u tn eg o flirtażu, k tó ry m cię łudzono. N ajlepszym dow odem , że się nie m yliłam , jest fakt. H ra b ia P ar- naw sk i przed k ilku dniam i został szczęśliwym narzeczonym pięknej K arli. W ię c ta k on, ja k i tw oja przyja
ciółka zażartow ali sobie z ciebie, a m nie darow ać nie m ogłaś, g d y ci oczy otw ierałam . Zapom nijm y o tem ; ja ci przebaczam i nie chcę zaprzątać sobie głow y niem iłem i wspomnieniami. O przyszłość tw o ją się nie lękam , bo wiem, źe przypadające na ciebie po śmierci b ra ta 20.000 rs. zdw oiły twój k ap itał, więc dzięki m o
jej nieodżałow anej m atce m asz życie zabezpieczone. P ochw alam tw oją m yśl schronienia się pod skrzy d ła za
cnych S ióstr Miłosierdzia. D obrze ci tam będzie; nie w ątpię o tem i życzę ci tego.«
K siężna pisząc te słow a ra d a była, źe pierw sza udzieli swojej kuzynce w iadom ości o zaręczynach, k tó re cały św iat m odny zajm ow ały. K o b ie ty lubią zawsze słać najśw ieższe. . . p rzy k re nowiny, choćby ja k najdalej. G d y b y M arta znajdow ała sią w pokoiku R en y , kied y jej list odczytyw ała, try u m f wielkiej dam y b y łb y zupełny, w yw ołała bow iem sw ojem pism em g łębokie wrażenie, przypieczętow ane ostatniem i łzam i, jakie bied n a sierota sam a n ad sobą w ylała. Późniejsze łzy pośw ięciła niedoli bliźniego.
P o liście M arty nadszedł w kró tce list od K arli.
— »M ówiłam ci R en o « — pisała — »źe szczęśliwą być muszę. Co powiesz n a to, że ja , S atanella harda, nieugięta, ja k m nie Janusz n azyw ał, ta k dalece w yrzekłam się m iłości w łasnej, dla jeg o miłości, że pierw sza pow iedziałam m u, ja k bardzo go kocham . Mój pan raczył przyjąć to w yznanie i odpłaca mi się w zajem nością. Czasem chm u rk a jak aś wisi nad je g o czołem. Nic dziw nego; dręczy się nieznośnem i in te re sami. A le od czegóż ja je ste m , jeżeli nie od te g o , ab y w przyszłości ty lk o uśm iech tw arz m u rozjaśniał?
0 d ro g a R en o ! G dybyś w iedziała, ja k i on dobry, ja k i szlachetny i ja k a ja jestem szczęśliwa! A je d n a k ...
ty, ty mi szczęście psujesz; nie m ogę patrzeć na sm u tek Janusza. Przecież nie zrobisz nam teg o figla i nie w stąpisz do klasztoru. Chociaż m nie się czasem zdaje, źe tak ie dusze ja k tw oja nie s ą stw orzone do ziem skiego szczęścia. Ziemi im za mało. B óg nie pow inien aniołów zsyłać na ten nędzny padół, bo im tu ciasno 1 sm utno. M oże się m y lę ... m oże ten anioł, o k tó ry m m yślę, zechce się zadow olnić ta k ą w ielką praw dziw ą miłością, ja k m iłość Jan u sza dla ciebie. A ch! R en o , m oja m ała królew no, wierz mi, n ig d y ci ta k ładnie nie będzie w kornecie S io stry M iłosierdzia, ja k w dżokejskiej czapeczce ze szpicrutą w ręku. P om yśl ty lk o : ty, Janusz, m ó j p a n i ja n a dobrych koniach, goniący przez pola, ro w y , p łoty za lisem. C oby to b y ła za roz
kosz?! Czy ty pam iętasz owo sław ne polow anie, na którem poznałyśm y się? W y o b raź sobie, źe ja w ted y zazdrośną byłam o ciebie. Śmiejesz się? M asz słu sz n o ść ... A le dosyć tej gaw ędy. B yw aj zdrow a. Ś lu b mój w strzym am , dopóki ty żałoby nie zrzucisz.«
Żałobę zrzuciła R e n a razem z życiem , bo strój czarny zam ieniła n a czarny h ab it zakonnicy. C horzy i dzieci k o ch a ły siostrę R eg in ę. U w ierzyła swej przyjaciółce, źe najw iększą rozkoszą n a świecie je s t ko ch ać i b y ć kochaną.
W ię c je d n a ty lk o ofiara p ad ła pod zajadłością pająków . R e n a z sieci pajęczej uszła z rozbitem sercem dla ziem skich uciech, ale z w iarą w lepszą p rz y sz ło ść ...
K O N IE C . E S T E J A .
P A L E S T Y N A .
(Ciąg dalszy).
IV .
Okolice Jerozolim y. •— Betleem. — Morze M artwe.
Zwiedziwszy Jerozolim ę, u dajem y się przez b ra m ę św. Szczepana po za m u ry m iasta dla poznania
jeg o okolic. D ro g a spadzista prow adzi nas do doliny C edrońskiej, a następnie przez m ost w cieniu drzew
u k ry ty do kościoła g ro b u P a n n y M aryi. P odziem ny ten kościół, zbudow any ■ — ja k to w idać z fasady —
w X I I w ieku, m ieści w sobie kaplicę g ro b o w ą i źródło cudow ne, w ielce czczone przez G reków i Ormian.
596 Ś W I A T
■
V -
M nich g rec
ki czerpie cu
dow ną w odę w iadrem Że
laznem, do ziemi przy i pom ocy łańcucha przy-
wiązanem, i daje pić
Je ro z o lim a ,zgrom adzonym piel
grzym om , k tó rzy k o rz y sta ją z tego, by n a
pełnić ow ym cennym napojem, m dłego i nieprzyjem nego sm aku, blaszane sw e flaszeczki.
O kilka m etrów dalej, u podnóża g óry Oliwnej, znajduje się ogród G e tse m a ń sk i, opasany m urem w ysokim i podzielony na kaw ałki odosobnione. D rze
w a oliwne ogrom ne są tu wprawdzie, lecz nie m ogą b y ć starsze nad la t osiemset. Siedem z ty ch drzew białym otoczono murem , na którym Franciszkanie poumieszczali nędznie m alow ane obrazy stacyj k rz y żowych. T u taj, pod tem i drzew am i, m iał się modlić C hrystus, g d y po ostatniej w ieczerzy zaczął cierpieć i sm ucić się aż do śmierci.
W grocie, znajdującej się obok ogrodu, n am a
low ano plam y czerw one na ziem i, całow ane przez pielgrzym ów , p rz e k o n a n y c h , źe całują k re w Jezusa.
H andlarze św iętości i tutaj rozstawńają swe stoły, głów nym zaś ich tow arem dość drogo sprzedaw anym są kaw ałki kam ieni, z owej g ro ty jak o b y pocho
dzące , oraz b u k iety z gwoździków i geranij getse- m ańskich. Co za rażący k o n tra st pom iędzy p ro teg u jącym i ów h a n d e l, a T y m , k tó ry w yw racał stoły kram arskie w św iątyniach, k tó ry ty le ra zy przycho
dził tu ta j, ażeby po całodziennej pracy dum ać w sa
m otności n ad uszczęśliwieniem ludzkości, ażeby spę
dzić w tem m iejscu ostatnie swe noce przedśm iertne.
P om iędzy m uram i i piętrzącem i się coraz wyżej ogrodam i, po żółto-szarym gruncie kredow ym ; do
chodzim y do szczytu g ó ry Oliwnej, uw ieńczonego m ałym m eczetem . Dawniej b y ł tu kościół W n ie b o w stąpienia, zbudow any z rozkazu H eleny. W m e
czecie tym ośm iokątnym o kolum nach m arm urow ych g recy i łacinnicy raz n a ro k odpraw iać m o g ą swe nabożeństw a.
G óra Oliwna, sięgająca sw ym szczytem 830 m e
tró w w ysokości nad poziom em morza, na sto m etró w zaledw ie wznosi się n ad Jerozolim ą, k tó ra w spaniale z tą d się przedstaw ia. O pasana góram i, panuje jed n ak n ad w szystkiem i ich szczytami. Ś w iąty n ia Salom ona
rów nie im ponująco w y g lą dać ztąd m usiała, ja k dziś m eczet O m ara z ogro m u ą sw ą k o p u łą , z sw ym p la
cem m arm urow ym i lek- kiem i p a w ilo n a m i, z cy prysam i cienistem i i zielo- nem i traw nikam i. P o za nim sterczą g m ach y p o n u re , k o p u ły i m inarety, w głębi kościół G robu C hrystusow ego, a w około m ur ochronny. N a południo - zachodzie w idnieje C enaculum , k u północy — g rz b ie ty g ó ry Skopus, dolina J o z a fa ta , oraz pola p o k ry te drzew am i ow ocow em i, ciągnące się aż do b ra m y D am asceńskiej. N a wschodzie g ó ry n ag ie, biaław e wiją się w śród pustyni i to n ą n a tle fal błękitnych M artw ego m o rz a ... N a w id n o k ręg u rysuje się nie
bieskaw e pasm o g ó r M oabskich, zlew ając się z m g łą niebieską obszernej doliny J o rd a n u ...
Pom im o m ajestatyczności te g o k ra jo b ra z u , do znaw ane przez nas w rażenia w po n u ry w praw iają nas nastrój. Cała n atu ra tchnie tutaj spokojem śmierci.
A jed n ak na ty ch tw ard y ch skałach i w bezw odnych ty ch dolinach, w otoczeniu g ó r w ulkanicznych, w p o bliżu morza, rów nież bez żadnego życia — i niem ożli
w ego do naw igacyi, sta n ę ła stolica k ra in y m lekiem i m iodem płynącej.
Zchodząc z gó ry Oliwnej k u B etanii, leżącej na w schodnim stoku tejże g ó ry w półgodzinnej odle
głości od jej szczytu, sp o ty k am y się z grobow cem P roroków . G robow iec ten sk ład a się z trzech galeryj, łączących z sobą w y k u te w nich g ro b y ; zresztą ni- czem szczególnem się nie odznacza.
U podnóża góry, już w dolinie Jo z a fa ta , znaj
dujem y g ro b y Z acharyasza, A b salo n a , Jo zafata i św.
Jakóba. W ważkiej tej, pustej, pozbaw ionej wszelkiej zieloności dolinie nic prócz grobów i kam ieni nie w i
dać. Szara wrs tę g a wTysch łeg o łożyska C edronu nie- tylko źe jej nie ożyw ia, ale podnosi jeszcze w raże
nie jej m artw ości. Jestto raczej sym bol wiecznej śm ierci niż zm artw ychw stania.
Chrześcianie, Izraelici, M uzułm anie, w szyscy ocze
k u ją sądu ostatecznego w tym wąwozie.
„Przedwieczny — jak mówi Zacliaryasz — stanie na górze Oli
wnej, znajdującej się naprzeciwko Jerozolim y od strony wschodniej, i góra rozpołowi się przez środek na wschód i zachód tak, ii wielka powstanie dolina i połowa góry posunie się na północ, a druga p o łowa na południe. W tedy przedwieczny Bóg mój przyjdzie i wszyscy święci będą z tobą“ . (Zachar. X IV ). „Zgromadzę narody i sprowadzę je do doliny Jozafata i tam wejdę w sąd z niemi. Niechaj się budzą narody i niech idą na dolinę Jozafata, tam bowiem siądę by je są
dzić“ . (Joel III. 2. 12).