• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 22

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 22"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Rodzina chrześciańska

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychodzi raz na łt/dzień w Jfiedzielę.

‘ Roi xi la chrześciańska* kosztuje razem z » Górnoślązakiem* kwartalnie 1 m a r k ę 60 fe n . Kto chce samą » Rodzinę chrześciańską«

aboi o.vać, może ją sobie zapisać za 50 fe n . u pp. agentów i wprost w Adm inistracyi a Górnoślązaka* w Katow icach, ul. Młyńska 12.

Na N iedzielę 23 po Św iątkach

Ewangelia u Mateusza świętego

w Rozdziale IX.

W on czas, g d y mówił Jezus do rzeszy, oto książę jeden przyszedł i pokłonił mu się, m ów iąc: Panie! córka moja dopiero skonała, ale pójdź, w łóż na nią rękę T w oją, a ożyje.

A w staw szy Jezus, szedł za nim i U czniow ie Jego. A oto niewiasta, która krwawą niemoc przez dwanaście lat cierpiała, przystąpiw szy z tyłu, dotknęła się kraju szaty Jego . B o mó­

wiła sama w sobie: bym się tylko dotknęła szaty J ego , będę zdrowa. A Jezus obróciw szy się, i ujrzaw szy ją, rzekł: ufaj córko, wiara twoja ciebie uzdrowiła. I uzdrowiona jest nie­

wiasta od onej godziny. A g d y przyszedł Jezus w dom kiążęcia, i ujrzał piszczki i tłum ludzi zg iełk czyn iący rzekł: odstąpcie, albo­

wiem nie umarła dziew czyna, ale śpi. I śmiali się z niego. A g d y w ygnano rzeszę, wszedł- szy> ją za rękę, i powstała dziewczyna.

I rozeszła się ta sława po wszystkiej onej ziemi.

Nauka z tej Ewangelii.

Nie przypadło to zapewne do smaku nieprzyja­

ciołom Chrystusa, owym dumnym, napuszonym i za­

rozumiałym Faryzeuszom, z którymi siedział właśnie u stołu, że książę, jeden z naczelników Synagogi, korzył się przed Nim i błagał o wskrzeszenie córki, która mu co tylko była umarła; bo i dzisiejsi Fary- zeuszowie widząc korzącego się przed Bogiem ja ­ kiego Pana, szydzą z Niego, że się z gminem brata.

Czemu? albowiem swoim uczynkiem oskarża ich o bezbożność. Jairus, tak się nazywał ów książę, nie zważał na to, co o nim bajać będą złośnicy, ko­

rzył się przed Zbawicielem, bo Go uznał za Boga i jako u Boga szukał pociechy. Panie! córka moja dopiero skonała, ale pójdź, włóż na nią rękę Twoję, a ożyje. Podobała się Jezusowi ta pokora, ta ufność, ta wiara Naczelnika; przerwawszy tedy swoję naukę, wstał od stołu i szedł za nim z Uczniami swymi prosto do Kafernaum, bo tam zamieszkiwał ów książę, i wielka rzesza ludu towarzyszyła mu. I ściskali Go, jak się wyraża w swojej Ewangelii św. Marek.

A oto niewiasta, która miała płynienie krwi dwana­

ście lat, i wiele była ucierpiała od wielu lekarzów, a wszystko swe wydała była, a nic jej nie pomogło, ale się jeszcze gorzej miała; usłyszawszy o Jezusie, przyszła z tyłu między rzeszą, i dotknęła się szaty Jego. Bo mówiła: iż jeśli się tylko tknę szaty Tego, będę zdrowa. I natychmiast wyschło źródło krwi jej, i poczuła na ciele, iż była uzdrowiona od cho­

roby. A poznawszy wnet Jezus w sobie moc, która z niego wyszła, obróciwszy się do rzeszy, mówił:

Kto się dotknął szat moich ? A Uczniowie Jego mó­

wili mu: widzisz rzeszę cisnącą się, a mówisz? kto się mnie dotknął? I patrzył po ludziach, aby oba- czył tę, która to uczyniła. A niewiasta bojąc się i drżąc, wiedząc co się z nią stało, przyszła i upadła przed nim, a powiedziała mu wszystką prawdę.

A on jej rzekł: córko, wiara twoja uzdrowiła cię!

idźże w pokoju, a bądź zdrowa od choroby twojej®.

Wielką miał wiarę w Jezusie Jairus, ale da­

leko większą owa niewiasta. Ten żądał, aby Zba­

wiciel przyszedł do jego domu, położył rękę na umarłej, ona zaś słowa nie wyrzekła, a wierząc w Boską moc Jego, pewną była uzdrowienia. Dla tego zatrzymał się w biegu Pan Jezus, nie, żeby się wywiadywał, kto się Go dotknął, bo mu to tajnem nie było, ale, żeby ta doskonała wiara niewiasty wszystkim wiadomą była; stanął, aby ją całej rzeszy wskazał za przykład.

Przybywszy Jezus Chrystus do domu książęcia, zastał tam zgiełk i płacz wielki. Wziąwszy z sobą jedno Piotra, Jakóba i Jana, wszedł do izby i rzekł:

C2emu zgiełk czynicie i płaczecie? dzieweczka nie umarła, ale śpi. Jak łatwo obudzić śpiącego, tak łatwo było Panu Jezusowi wskrzesić umarłego. W y­

(2)

gnawszy wszystkich, wziął ojca i matkę dzieweczki i owych trzech Apostołów i wszedł gdzie dzieweczka leżała. A ująwszy rękę jej, rzekł: panienko! tobie mówię: wstań. I natychmiast panienka wstała i cho­

dziła, a była we dwunastu leciech; i zdumieli się wszyscy zdumieniem wielkiem, a On im przykazał, aby tego nie rozgłaszali; lecz wieść o tym cudzie rozeszła się po całej krainie.

Albowiem nie umarła, ale śpi. W ięc według słów Zbawiciela, Bracia kochani! śmierć jest tylko zaśnięciem, przejściem do nowego wiecznego ocu­

cenia. Czemuż przecie tak wielu drży przed tem zaśnięciem ? Czemu samo wspomnienie śmierci prze­

raża ich? Czemuż wszystkiemu gotowi się przysłu­

chiwać, tylko nie mowie o śmierci? Łatwa i krótka na to odpowiedź: boją się śmierci, bo się z nią nie oswoili, a wystawiają sobie onę jak jakie straszydło.

Nie jestci śmierć straszydłem, tylko złe sprawy czło­

wieka tak ją malują. Oddalcie od siebie złe sprawy, nagromadźcie dobrych uczynków, a śmierć snem po­

żądanym się stanie. Ale o tem wielu nie myśli, bo zanadto umiłowało świat i jego znikomość i wnaro- wiło się w życie poziome, w życie zwierzęce. Śmierć wiedząc, że temu wszystkiemu położy koniec, dla tego by radzi, aby jej wcale nie było, nie mając ochoty czynić rozbratu. Zniszczyć ją, nie jest to w ich mocy; drżą tedy na jej wspomnienie, bo się po niej nic dobrego spodziewać nie mogą. A prze­

cie umierać trzebaN powiada im codzienne doświad­

czenie. O nierozsądni ludzie! długoż w tem oma­

mieniu światowem zostawać będziecie? Kiedyż śmierć tak pewna największa ślepota, nie sposobić się na nią zawczasu, ile że nie wiadomo, kiedy na­

dejdzie. Oswajajmy się tedy z śmiercią, nie wy­

puszczając jej z pamięci; chodźmy drogą przykazań Boskich, a zaśniem śmiercią spokojną ku ocuceniu na zbawienie wieczne.

V

Zakony.

(Ciąg dalszy).

Jezuici.

II.

Zasady zakonu Jezuitów są następujące:

1. Ojcowie mają się starać zawsze przed oczyma mieć Boga, Jego tylko kochać, Jego sobie przypominać, nietylko w celi swojej, ale w licznem towarzystwie. Jego wola ma być jedynym powodem czynów, Jego Bóstwo jedynem przedmiotem ich ro­

zumów, i jedynem celem ich nadziei, Jego życie za wzór sobie brać powinni, i piętno Jego na sercu wyrazić.

2. W przełożonych mają widzieć obraz Boski, ich wolę pełnić; bo posłuszeństwo jest przewodni­

kiem nieomylnym i tłómaczem słowa Bożego, które nie zawodzi. Przełożonym mają wykryć stan sumie­

nia, niczego nie tając, aby wróg nie szkodził. Nie można być doradzcą własnego sumienia, bo sąd własny jest mylny.

3. Chcąc wydobyć bliźniego z błota grzechów, tak trzeba być ostrożnym jak przy tonących, to jest strzedz się utonienia. Każdemu powinien być grzesznik jako brat, z którym się postępuje bez po- pędliwości i surowych słów.

4. Milczenie zachować należy, póki nie nastąpi potrzeba przemówienia; wtedy bez dumy, bez cieka­

wości, bez uniesienia mówić mają.

5. Jeżeli Bóg przez czas działać ma, siebie za nic uważać należy. Ktoby się chciał chwalić, dałby dowód głupstwa. Za wszelkie trudy poniesione oczekiwać należy obelgi i pogardy; bo Chrystus innej nie miał nagrody.

6. Ktoby popadł w błędy, niech nie upada na duchu; tylko niech Bogu dziękuje, że wykrył jego słabość. Bracia niech się modlą i napominają wza­

jemnie.

7. W krótkich chwilach wytchnienia panować ma skromność apostolska, nie radość rozpustna, ani ponure zamyślanie się.

8. Nie pominąć żadnej sposobności czynienia dobrze, ani odkładać dobrych uczynków, pod po­

zorem ważniejszych spraw; bo to jest pokusa.

9. Stałość w powołaniu się zaleca; — w sa­

motności nieprzyjaciel często pokusy gotuje.

Zakon ów przeto zdziałał szczególnie na roz­

szerzanie chrześciaństwa i wzrost Religii przez ka­

zania, duchowne ćwiczenia, czyny miłości, nauczania młodzieży i wszystkich nieumiejętnych Chrześcian.

Dla tego nauczanie młodzi uważano słusznie za naj­

korzystniejszy środek do wzrostu Religii Chrystusa.

Każdy nowicyusz, który chciał wstąpić do za­

konu, przechodził przez ciężką trzyletnią próbę.

W tym czasie trawił codziennie pięć godzin na ćwiczeniu duchownem, i cztery razy dziennie robił rachunek sumienia. Resztę czasu przepędzał na roz­

myślaniu, modlitwie, nauczkach, kazaniu i pielęgno­

waniu chorych. Gdy tym sposobem oczyścił swego ducha z złych skłonności, i utwierdził się w cnotach, pracował jeszcze lat 13, nim mógł złożyć śluby za­

konne.

Dlatego też wyszli ludzie z tego zakonu, którzy świat zadziwiają swoją nauką, pokorą, posłuszeń­

stwem, zaprzaniem siebie i wytrwałością w cierpie­

niach i pracy.

Ten zakon stanął na zawadzie kacerstwu, sze­

rzącemu się przez Lutra, Kalwina i ich następców, i wielu, bardzo wielu kacerzy znow pozyskał Kościo­

łowi i nawrócił miliony pogan do Chrystusa. Oso­

bliwie św. Franciszek Ksawery wsławił się swemi pracami apostolskiemi w Indyach, Chinach i Japonii któreto kraje aż w Azyi leżą. Albowiem on chrzcił po 10000 ludzi dziennie. Jeden Ksawery dla Ko­

ścioła więcej dusz pozyskał, aniżeli Luter uwiódł, albowiem na przestrzeni 3000 mil nawrócił do Boga 52 królestw, i blizko milion Mahometanów ochrzcił.

(3)

Do Polski sprowadził był Jezuitów sławny i uczony Hozyusz, Kardynał i Biskup Warmiński, i to do Braunsberga, i tam im kolegium założył.

Tento Hozyusz, Polak, prezydował na Soborze Try­

denckim przez czas niejaki, bo znany był “z swej uczoności całemu światu. Umarł roku 1579.

Wkrótce potem sprowadził Biskup Płocki Noskowski, Jezuitów do Pułtuska, i tam założył dru­

gie kolegium Jezuickie. Za ich przykładem poszedł Biskup Poznański Konarski, i sprowadził ich do Poznania, a Arcybiskup gnieźnieński Karnkowski, Prymas całej Korony polskiej, założył im kolegium w Kaliszu.

Wtenczas to potrzebni byli bardzo Jezuici w Polsce, albowiem odszczepieństwo od Wiary św.

brało bardzo górę; ono złe przychodziło z innych krajów na naszą ziemię, i tu się zakorzeniało. Je­

zuici w Polsce zajęli się gorliwie wychowaniem mło­

dzieży, wydawaniem książek polskich i nawracaniem odszczepionych Polaków do Wiary dawnej. Bóg po­

błogosławił ich pracom i usiłowaniom, zasłynęli Je­

zuici po całej Polsce, wszyscy im swe dzieci do wychowania oddawali, Polacy powracali na łono Kościoła katolickiego, Wiara święta odżyła, a nawet wielu Polaków uczonych i pobożnych wstępowało do zakonu Jezuitów. Pomiędzy nimi jest sławny Jakób W ujek z Wągrowca, który Pismo święte na język polski dla Katolików przełożył, i piękne tłomaczenie Ewangelii św. na niedziele i święta całego roku wy­

dał. Był on pierwszym Rektorem kolegium Je­

zuickiego w Poznaniu. Również sławnym jest Piotr Skarga, który wydał Żywoty Świętych, kazania prze­

śliczne i uczone, i roczne dzieje Kościoła, a walczył przeciw kacerstwu i słowem i pismem jako dzielny wojownik i zapaśnik Chrystusów. O jego naukach powiemy nieco później. Do tego zakonu wstąpił także ów młodziuchny nasz ziomek święty Stanisław Kostka, który zasłynął swą świętobliwością i ostrością żywota, i wkrótce w poczet Świętych jest policzony, i jako Patron nasz przyczynia się za nami do Boga miłosierdzia.

Król Stefan Batory osadził zgromadzenie Księży Jezuitów w Połocku roku 1578, i zatwierdził owo Zgromadzenie w Wilnie, które Biskup Waleryan był tam założył. Wkrótce otworzyli w Wilnie Jezuici akademią, a Stefan Batory przywilej podpisał.

Tak więc Jezuici rozszerzyli się po całej Polsce, a innowiercy przez nich zwojowani albo odstąpili swych błędów, albo też osłabli i zaniemieli, źe ani głowy długo podnieść nie mogli; — przyczyniła się też do tego niemało niezgoda pomiędzy innowier­

cami, gdyż w Polsce byli Luteranie, Kalwini, Bracia Czescy, Socynianie, których także Aryanami zwano.

Ci między sobą w ciągłem żyli rozdwojeniu i niena­

wiści. Z drugiej strony niepodobna, aby tam, gdzie gruntowna znajomość Wiary świętej i prawdziwe oświecenie zajaśnieje, miały błędy wzrastać, prze­

ciwnie tam oczywisty ich upadek. A tu w Polsce przez szkoły i akademie gruntowne w wierze światło

i w naukach rozlewało się po całym kraju, rugowało błędy, odszczepieństwo i wielu znowu Kościołowi pozyskało.

Tyle na pochwałę ludowi Polskiemu powiedzieć można (dodaje Ney), że gdy w innych krajach stru­

mienie krwi lały się o Religię, a brat brata zabijał dla Wiary, to u nas nie przychodziło do krwi roz­

lania; lecz tylko do sporów, które zrządziły upadek zupełny. Lecz Kościół, mimo tylu odszczepieństw trwa i przetrwa wszystkie sekty.

(Ciąg d alszy nastąpi).

Dzień Zaduszny.

Był to dzień 2 listopada. Gęsta, wilgotna mgła rozpostarła się po nad ziemią, a ostry północny wiatr podrzucał w górę całe masy opadłych liści, które pokryły grubą warstwą planty krakowskie. Zawsze ożywione, i gwarliwe to miejsce przechadzek i spa­

cerów krakowian, dziś obumarło i ucichło zupełnie.

Kilka zaledwie służebnych dziewcząt, spieszących na targ, można było zobaczyć w stronie Szczepańskiego Placu, zresztą nie pokazywał się nikt. Nawet obcego jakiegoś człowieka, który wyszedł od ulicy Smoleń­

skiej na planty, zadziwiła ta cisza i spokój, którego nie .spodziewał się zastać w wielkiem mieście. Że był obcym, świadczyła o tem jego nieznajomość ulic i rozkładu miasta, zatrzymywał się bowiem często, i pytał przechodniów o ulicę Długą. Był to męż­

czyzna w średnim wieku, o bladej, pociągłej twarzy.

Liche i wytarte ubranie, jak również liczne zmarszczki na czole i policzkach, świadczyły najlepiej, że czło­

wiek ten nie należy do ludzi szczęśliwych. W lewej ręce niósł torbę podróżną, a w prawej sękatą dużą laskę.

Przed jednym z ubogich domków przy ulicy Długiej, stanął nasz podróżny i pociągnął za dzwo­

nek. Stary człowiek wyglądnął przez okno, a ró­

wnocześnie przed drzwiami domu ukazała się nie młoda już kobieta.

»Czy tu mieszka pani Wolska?* zapytał cichym głosem podróżny.

»Pani Wolska, to zdaje się ta wdowa, która przed nami mieszkała w tym domku. Jeżeli pan się chciał z nią widzieć, to trzeba było przyjść przed ośmiu tygodniami. Teraz już za późno! Przed dwoma miesiącami zmarła wraz z córką na tyfus!*

Straszny okrzyk wyrwał się z piersi podróżnego.

a O Boże, o Boże, moje przeczucie«, zawołał rozpaczliwie, i żeby nie upaść, oparł się szybko o ścianę.

Z politowaniem spojrzała staruszka na obcego.

»Nie znałam tej pani«, rzekła następnie, »i tylko tyle wiem o niej, źe gdy jej córeczka zachorowała,

(4)

ona zrozpaczona nie opuszczała jej ani na chwilkę.

Nie pomogły jednak żadne lekarstwa i w dwa ty­

godnie później pochowała córkę. Nazajutrz po po­

grzebie zachorowała sama i nim upłynął tydzień, spoczęła koło swej ukochanej Marylki. Pan zapewne jest krewny tej p a n i? *

»Tak«, odrzekł nieznajomy, i podziękowawszy za objaśnienie, szybko odszedł.

Przechodząc przez długie, bezludne prawie ulice, zatrzymywał się przed każdym prawie domem, a odpocząwszy chwileczkę, szedł dalej. Twarz jego pobladła jeszcze bardziej, a z ócz spadała tylko jedna łza po drugiej.

»Mój Boże!* mówił sam do siebie, »czyż nie wycierpiałem już dosyć, a tu jeszcze ten straszny cios spadł na mnie. Teraz jestem sam, opuszczony od wszystkich na tym marnym, godnym pogardy świecie!*

Józef Wolski, tak bowiem nazywa się nasz po­

dróżny, w dwudziestym roku życia dostał się do Wiednia, gdzie utrzymywał się z lekcyj muzyki.

Między uczniami miał także syna pewnej wdowy po urzędniku, a z czasem uczył także jej córkę gry na fortepianie. Młody jednak jego uczeń wskutek nieostrożności i braku dozoru nauczyciela pływania, utopił się w rzece. Matka odczuła tę stratę jedy­

naka dotkliwie i zachorowała ciężko. Tymczasem serca młodego nauczyciela i pięknej uczennicy za­

pałały do siebie uczuciem gorącem i prawdziwem, czego jednak nieszczęśliwa, chora matka się nie do­

myślała; niezwykłą też i opisać się nie dającą ra­

dość sprawiło jej przybycie młodej pary do jej łoża z prośbą o błogosławieństwo. Lecz ostatnia była to jej radość na tym świecie, w kilka dni bowiem później spoczywała już w grobie.

Pierwsze łata młodego małżeństwa upłynęły szczęśliwie. Bóg obdarzył ich synem, a w dwa lata potem córką. Lecz na tym znikomym świecie nie ma róż bez cierni, ani radości bez cierpień. Mały Ludwik szczęście i pociecha rodziców umarł wkrótce na ospę. Nieopisana boleść ogarnęła serce mat­

czyne i ojcowskie, ale czas goi wszystkie, choćby i największe rany, toteż dorastająca córka zastąpiła im wnet tę stratę i znowu szczęście i zadowolenie wstąpiło w serca rodziców.

Tymczasem nadszedł rok 1863 i Wolski, pra­

wdziwy patryota powrócił do kraju bronić ojczyzny przeciw ciemięzcom i tyranom moskiewskim.

Powstanie to nie było należycie obmyślane ani przygotowane — była to raczej partyzancka walka, podczas której kiepsko uzbrojona młodzież polska, pozbawiona wodzów, ginęła setkami w po­

tyczkach. Podczas jednej takiej potyczki został Wolski ciężko ranny a następnie do niewoli wzięty.

Osadzony tymczasowo w więzieniu cierpiał Wolski podwójnie. Rana zagoić się nie chciała, a tam da­

leko od niego pozostała żona tęskni pewnie za nim, a może sądzi nawet, że on nie żyje. Bót ten po­

dwójny sprawiał mu straszne cierpienia, lecz Wolski

był dobrym Katolikiem, to też w modlitwie szukał otuchy i ulgi. Szczera dziecięca jego modlitwa zmniejszała jego bóle i dodawała mu hartu do zno­

szenia tych mąk.

Skoro się już miał lepiej, stawiono go przed sąd i na dożywotni pobyt na Sybirze skazano. Roz­

pacz jego wtedy nie miała granic. A więc miał już nie ujrzeć więcej swojej żony i córki, więc umrzeć musi zdała od ojczyzny, wśród lodów i dzikich zwierząt przykuty do taczek. To zdawało mu się być niemożliwem. Wywieziony na Sybir przesiedział tam dziesięć lat — aż wreszcie ułaskawiony powró­

cił obecnie do kraju. Z jaką dziecięcą radością biegł on w te strony, gdzie swój skarb zostawił, jak on cieszył się tą myślą, że zastawszy płaczącą żonę, pocieszy ją i przytuli do serca! Niezbadane są je ­ dnak wyroki Boże! Po tylu przebytych cierpieniach dowiaduje się nareszcie, że żona jego i córka od dwóch miesięcy w grobie. W ypił kielich goryczy do ostatka. Teraz pozostał sam, opuszczony, ogromem cierpienia zupełnie złamany na duchu.

Zapomniał nawet jak Kraków wygląda. Nie ma tu nawet ani jednej znajomej osoby, przed którą mógłby swoją boleść wypowiedzieć, a przez to sobie choć trochę ulżyć, nie wie nawet, ktoby mu mógł udzielić bliższych objaśnień co do ostatnich chwil życia jego żony i córki.

Omdlały na duchu i ciele przechodzi koło ko­

ścioła Najśw. Panny Maryi i słyszy śpiew ponury i żałosny. Śpiew ten przemówił do jego serca i usposobienia, to też nie namyślając się długo, wstąpił do wnętrza. Tu przed obrazem Zbawiciela ukląkłszy, długo i gorąco się modlił, ofiarując mu swoje cierpienia i żebrząc miłosierdzia dla swojej na wpół zwątpionej duszy. Pokrzepiony tą dziecięcą rozmową z rozpiętym na krzyżu Chrystusem, wy­

szedł z kościoła i udał się za innymi na cmentarz, by na grobie swych najdroższych polecić Bogu ich dusze.

Miejsce spoczynku tylu tysięcy zmarłych, ten wielki cmentarz krakowski płonął dziś całem morzem świateł. Na każdym prawie grobie paliło się po kilka lub kilkanaście świec i lampek, pomniki zaś i krzyżyki przystrojone były w wieńce i kwiaty. Cała prawie ludność krakowska wyległa na cmentarz.

Jedni przyszli tu z ciekawości i dla zabicia czasu, większa jednak część pospieszyła pomodlić się na grobie drogich osób, jak rodziców, krewnych i przy­

jaciół. Przy każdej prawie mogile klęczało po kilka osób zatopionych w modlitwie. Śmierć straszna i nieubłagana roztoczyła tu nad tem miejscem swoje czarne, szerokie skrzydła, z którego obecnie jeden potok łez, westchnień i gorącej modlitwy wznosił się przed tron Najwyższego.

Wolski skierował swoje kroki w stronę grobu swego syna, o miejscu bowiem spoczynku żony i córki nie wiedział. Zbliżając się do grobu, zdziwił się nie mało, widząc mogiłę swego Ludwisia oświet­

loną i ubraną w kwiaty.

(5)

•Pewnie przez pomyłkę ubrał ktoś grób mego synka i pozapalał na nim świece*, rzekł sam do sie­

bie Wolski, »bo przecież* ja tu nie mam żadnego krewnego, ani nawet znajomego*. Jeszcze w większe zdumienie wprawiła go obecność dwóch osób klę­

czących koło mogiły i zatopionych w modlitwie.

Dreszcz trwogi i przestrachu wstrząsnął jego ciałem i pot kroplisty wystąpił mu na czoło, gdy zaczął się bliżej tym osobom przyglądać. »Czyż umarli wstają z grobu*, pomj^ślał sobie, »czy też mi się śni?*

»0

Amalio, Amalio, żono moja najdroższa«, krzyknął nagle i rzucił się w stronę klęczących, czarno ubranych dwóch'kobiet.

Na ten krzyk powstały nagle klęczące kobiety i wpatrzyły się osłupiałym wzrokiem w stojącego przed nimi Wolskiego.

»Józiu mój, mężu najdroższy*, krzyknęła z nich starsza i rzuciła się w objęcia Wolskiego. Długą ciszę, która teraz nastąpiła przerywały tylko gwał­

towne łkania i płacz tulących się do siebie tych dwóch istot. Młodsza kobieta patrzyła się tymczasem ze zdumieniem na tę całą scenę, me rozumiejąc jej zupełnie.

»Marylko, to twój ojciec*, rzekła Amalia, uchy­

lając się^z objęć męża. Wolski spojrzał z zdziwie­

niem na osłupiałą przed nim panienkę, nie mógł bowiem poznać swojej córki, której nie widział przeszło 10 lat.

»Więc wy żyjecie*, ozwał się wzruszony do łez Wolski, całując zarazem i przytulając do swego serca Marylkę.

»Przecież mnie powiedziano, żeście umarły na tyfus«,

»Któż ci to Józiu powiedział*, zapytała z zdzi­

wieniem żona.

»Przybywszy do Krakowa, udałem się zaraz do tego domku, w którym was zostawiłem, udając się do powstania*, rzekł Wolski, »i tam mi powiedziano, że przed dwoma miesiącami umarłyście na tyfus.

»Ach tatusiu teraz rozumiem*, rzekła wpatrując się ciągle w ojca Marylka. >Po naszem wyprowa­

dzeniu się z tego domku, zamieszkała w nim jedna pani tego samego co i my nazwiska i miała również córkę Marylkę i one to umarły na jakąś zaraźliwą chorobę*.

Słowa Marylki wyjaśniały rodzicom całe niepo­

rozumienie. Wolski zapomniał w jednej chwili 0 wszystkich przebytych cierpieniach. Nagłe i nie­

spodziewane "zobaczenie najdroższych mu istot, za których dusze przyszedł się tu na cmentarz pomodlić, sprawiły na nim ogromne wrażenie. Ł zy radości tamowały mu mowę, a jednak mówił i pytał się ciągle... Światła jednak poczęły pomału gasnąć po grobach i cmentarz opróżniał się coraz bardziej, czas więc był już najwyższy, opuścić to miejsce 1 wracać do miasta. Jeszcze raz, za przykładem Wolskiego uklękły kobiety przy grobie i zmówiwszy

»wieczny odpoczynek« za duszę synka i braciszka, powstały a w chwilę później i Wolski.

Opuściwszy cmentarz, wsiedli do doróżki, która zawiozła ich na ulicę Dietlowską, gdzie żona W ol­

skiego “mieszkała. Tu przy skromnej kolacyi rozpo­

częły się opowiadania o przeszłości, o przebytych cierpieniach i doświadczeniach, których Bóg tej szczęśliwej obecnie rodzinie nie skąpił. Teraz do­

wiedział się Wolski, ile przez ten długi czas jego nieobecności żona wycierpiała i jak ciężko pracować musiała, żeby wyżywić siebie i Marylkę. Przez całe dziesięć lat zajęta była w pracowni gorsetów, gdzie zarabiała bardzo mało, kwota ta jednak musiała wy­

starczyć na utrzymanie dwóch osób. Obecnie Ma­

rylka wyuczywszy się szycia i haftu, zarabiała sporą już sumkę, haftując ornaty i stuły do użytku kościel­

nego, i dziś, gdy po tylu latach pierwszy raz zoba­

czyła ojca, tak się tem ucieszyła i taką wdzięczność uczuła dla Boga za zwrócenie jej ojca, że wszystkie swoje ośzczędności obiecała ofiarować na sprowa­

dzenie bogatej stuły do kościoła Najświętszej Panny Maryi.

Na drugi dzień klęczał Wolski wzraz z żoną i córką przed ukrzyżowanym Zbawicielem w kościele Najśw. Panny Maryi, i jak onegdaj błagał Go o li­

tość i siłę dla swej zbolałej duszy, tak dziś dzięko­

wał mu za szczęśliwy powrót i odnalezienie swej żony i córki, które miał już za nieżyjące.

Do widzenia.

Żegnam was, lube urocze czasy, W y barwne łąki, zielone lasy — Niegdyś z radością witałem w as!

Nadeszła jesień: czas to rozstania, A smutno odejść bez pożegnania, W ięc do widzenia! — dziś żegnam was!

* * *

Tak, do widzenia, kwiateczki strojne, Schowajcie główki, śpijcie spokojnie, Póki nie zbudzi was wiosny czas!

W y bujne zboża, trawy i zioła — Do odpoczynku jesień was woła,

W ięc do widzenia! — dziś żegnam was!

* * *

Bywajcie zdrowe ptaszki! — W jesieni Tęskno mi będzie bez waszych pieni;

Pusty tu bez was zostanie las!

Szczęśliwej drogi w zamorskie kraje — A wróćcie spiesznie w ojczyste gaje.

Więc do widzenia! — dziś żegnam wasi

* * *

(6)

Żegnam was, żegnam urocze chwile, W y gaje, ptaki, kwiaty, motyle — Zobaczęż kiedy was jeszcze raz?

Toć i mnie także raz jeszcze czeka Chwila rozstania — droga daleka, — Czyź do widzenia dziś żegnam was?

L. K.

0 najdrobniejszych żyjątkach w świecie,

m ianow icie o tych , które są p rzyczyn ą w ielu chorób, i o kilku środkach, jakie dośw iadczenie podaje ku

zapobieganiu tym że, p r z e z D r . C h ł a p o w s k i e g o .

(Podług wykładu powiedzianego w Kółku Towarzyskiem w Królewskiej Hucie, roku 1873).

(C iąg dalszy).

Otóż pleśń jest także rodzajem grzybów, tylko bardzo drobnych. Najdrobniejsze roślin gatunki właśnie do grzybów należą. — I z pośród tychże liczby niejedne stają się przyczyną chorób u roślin, u zwierząt i ludzi. Wszyscy wiecie, że nie jedne warzywa, jarzyny, owoce, ulegają czasami zarazie, która je psuje zupełnie. — Każdy z was słyszał 0 zarazie kartofli, o zaraźliwej rdzy i t. p. Jedna 1 druga ma swoją przyczynę w rozradzaniu się takiego grzybkowego pasożytu. Nie jeden może też słyszał o s p o r y s z u (Mutterkorn), tej dziwnej choroby żyta, która zmienia rozmiary, kształt, kolor i smak ziarna.

Ktoby zjadł chleba zrobionego z takiego żyta, uczułby wnet kurcze, boleści i inne skutki zgubne. W sztuce zaś lekarskiej używa się proszku z takiego żyta bar­

dzo często, i to umyślnie dla wywołania pewnych kurczów. Podobnież i człowiek ma na skórze i cza­

sami w ciele roślinne pasożyty. — Niejedne np. wy- wyrzuty na skórze, we włosach itd. są tylko skutkiem rozmnożenia się tej roślinności, której człowiek, lu­

biący czystość i porządek, nie znosi.

Opisując tu grzybki najdrobniejsze, jak pod mi­

kroskopem się nam przedstawiają, mówiłem wam, że w ogólności podobnemi nie są do tych, które znamy po lasach. Czasami rozgałęzione, czasami jak korale nawleczone, czasami jak pojedyńcze kulki odosobnione. W ogólności nie wiele różnią się od istot, które do zwierzęcych żyjątek policzyliśmy, tak, że trudno powiedzieć nieraz, czy są rośliną, czy ta- kiem najniższym żyjątkiem, Choć takie małe i tak pojedyńczo zbudowane, mają one jednak w przyro­

dzie wielkie znaczenie. Nieskończoną swoją liczbą wynagradzają małość niesłychaną. O nich to dzisiaj będę wam właśnie obszerniej opowiadał.

Część druga.

Niema nikogo, któryby nie znał piwa i nie wie­

dział, że się robi z naparu słodu jęczmiennego, za

dodatkiem d r o ż d ż y , tj. tej pianki, która pływa na wierzchu fermentującego w browarze piwa, a którą potem się w szmatach wyciska i suszy; ale nie każdy z Was wie, co to są drożdże, co to znaczy f e r m e n t a c y a . — Pod mikroskopem umieszczona kropla tej pianki, lub nieco zwilżonego proszku z suchych drożdży, ukaże nam mnóztwo malutkich kulek, nieco podłużnych, często jakby nawleczone korale złączonych ze sobą. Każda z tych banieczek, to jeden grzybek, albo raczej wodorost (alga), — Po pewnym czasie, gdy ciepło i wilgoć sprzyja, bańka ta rośnie, rozściąga się i na dwie rozrasta. — Mnożenie takie dzieje się czasem w mniej, niż w jednej godzinie. W takim razie w dwie godziny z jednej bańki, czyli kulki drożdżowej, będziemy mieli 4, w trzy godziny już 8, — w 4 godziny 16, a w 24 go­

dzinach już ió

7

a miliona! To nam tłómaczy tak prędkie rośnięcie drożdży, które w przysłowie weszło.

— W fabryce Giessmannsdorf pod Nysą, fabrykują się np. w odpowiednich kadziach drożdże i to na dzień 100 centnarów! •— Co dzień tylko stosunkowo małą ilość drożdży dawnych dodaje się do kadzi, w których się nowe wyrabia. — Co to za tysiące milionów bilionów takich kuleczek składać się musi na taką produkcyą! Można obliczyć długość jednej kuleczki drożdźów na 100 ną część milimetra, (mili­

metr jest ioooną częścią metra). — Można więc so­

bie wystawić, ile to milionów musi się mieścić w je­

dnej kropelce — a cóż dopiero w kawałku suszonych drożdży (Presshefe). Na 1 miligram, to jest '/mowo

część funta przypadłoby ichj już 40 milionów.

Niechże teraz kto obliczy, ile ich na dzień sprzedaje fabryka w Giessmannsdorf! —

Mówiłem o fermentacyi piwa; lecz i wino fer­

mentuje, i wódka, i wszystkie napoje wyskokowe, tj.

spirytusowe, otrzymujemy przez fermentacyą, i ocet także powstaje przez fermentacyą, i niczem innem nie jest też kiśnienie ogórków, kapusty, mleka (kiska = kwaśne mleko), jedno także przemianą wskutek rozmnożenia się w płynie podobnych kulek grzybkowych, których wprawdzie tylko za pomocą mikroskopu dostrzedz można, ale których obecność łatwo możemy poznać po smaku, mętności, a cza­

sami i zapachu płynu fermentującego, Ale i gnicie polega nie na czem innem, jedno na mnożeniu się takich najniższych istót, których obecność ułatwia rozkład.

Czy więc gnije jaka potrawa, czy ciało padliny, czy jaka roślina w wodzie, zawsze pod mikroskopem spostrzedz możemy takie grzybki lub żyjątka drobne, mnożąc się z niesłychaną szybkością, tylko że grzybki takie gnilne są nadzwyczaj małe, wiele jeszcze mniej­

sze od tych, które sprawiają fermentowanie piwa.

Nawet przy trzytysiącznem powiększeniu niektóre ledwo jako drobniutkie punkciki, albo kreski się okazują. Gdyby się nie mnożyły, nie możnaby po­

znać wcale może, że to są żyjątka. — Już samo ich szybkie rozrastanie i ich mnogość niesłychana w świecie, wreszcie ich wszędobecność na powierzchni

(7)

ziemi, w wodzie i w powietrzu naprowadza nas na myśl, źe ważną muszą odgrywać rolę w porządku świata. I w istocie, gdyby nie te istoty, nie byłoby gnicia. — Sławny uczony francuski Pasteur ukazał, źe gdzie ich nie ma, tam też istotnie nie ma gnicia.

— Potrawy wygotowane, w szczelnie zalutowanych naczyniach blaszanych, chowane przy gorącej tem­

peraturze konserwują się zupełnie; i lód, który — jak zimno wogóle — wstrzymuje życie i mnożenie się takich grzybków, zakonserwować może także przez lata i całe wieki nawet mięso w nim złożone.

Dowodem na to odkryty w tym wieku w lodach sybirskich Mamut, czyli przedpotowy Słoń, którego po wiekach odgrzebanem mięsem pożywiły się nie- tylko psy, wilki i niedźwiedzie, ale i nawet ludzie, którzy to dziwo ogromne znaleźli!*)

Zamrażanie ryb, mięsa, i t. p., równie jak prze­

chowywanie wygotowanych potraw w szczelnych puszkach, tak zwane konserwy, są teraz ogólnie w kuchennej sztuce znanemi środkami. Znano je po części i dawniej; ale nie wiedziano, na czem polega ta konserwacya. — Teraz zaś uczeni wiedzą, że polega na tem, źe uniemożebnia się przez to przystęp i rozwój istot sprawiających gnicie. Skoro tylko istotną gnicia przyczynę w nich znaleziono, zadano sobie pytanie, zkąd te zwierzątka powstają.

W ykazało się więc, że żadne nie powstają z samej gnijącej materyi, ale jedynie z zarodków swych wszę­

dzie w powietrzu rozsianych.

Zatykając rurkę watą, która w swe sidła, jak pajęczyna muchy, chwyta te nasionka grzybków i zarodki żyjątek niesione w powietrzu, a przepuszcza samo powietrze niejako przecedzonej, można np.

uchronić zupełnie od gnicia pokarmy, które we wrzącym stanie napełniały naczynie, którego szyjkę właśnie watą zatkano. W ten sposób za pomocą waty można filtrować powietrze, podobnież jak się przecedza wodę gnijącą z kałuży za pomocą wę- glanego filtru. Sztuka lekarska poznała się też na wielkiej wartości waty w tym względzie, jako środka ochronnego od gnicia, i wielkie z niej miała ko­

rzyści, mianowicie w czasie wojny, gdzie po lazare­

tach wojskowych panowały szkodliwe rannym cho­

roby zaraźliwe. — Owinięta w czystą watę rana nie gniła, ale goiła się równie dobrze, jak gdyby się było używało środków wytępiających wszelkie drobne żyjątka, jakiemi są smoła i jej wyroby, balsamy, ży­

wice i znany Wam kwas karbolowy i t. d.

*) K ości tego olbrzym a przedpotopow ego złożone są w Petersburgskiem muzeum historyi naturalnej.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Zdania moralne.

M yśli.

Na tem szczęście zależy, aby siebie znać, pa­

miętać na przyszłość i bliźnim dobrze czynić.

S to so w n y nagrobek.

Przechodniu! stań i westchnij za mnie. Gdzie ty jesteś, tam byłem; a gdzie ja jestem, tam bę­

dziesz.

Kto swe obowiązki zna, a ich nie pełni, po­

dobny jest do rolnika, który orze, a nie sieje.

Bardzo często mamy wiele rozumu dla drugich, a za mało dla siebie.

W zgarda należy się człowiekowi, który się płaszczy i pochlebia tym, którymi gardzi, lub ich nienawidzi.

Lepiej mieć niewiele, a posiadać, to z pewno*

ścią, aniżeli mieć wielkie dostatki, a lękać się o nie.

Nie ten godzien pamięci, kto gnębił, kto zdzierał, Nie ten, kto łzy wyciskał, lecz co je ocierał.

(Z Krasickiego).

Rada do zgody.

Znoś drugiego brzemię, bo też i on twoje nosi;

a inaczej zgody nie będzie.

D w a św ia ty .

Dobrzy ludzie nie mogą nic mieć na tym świecie, A za to źli na tamtym nic mieć nie będziecie.

Zgoda.

Wtenczas tylko rzetelnie pogodzisz się z wrogiem, Jeśli ty i wróg pierwej zgodzicie się z Bogiem.

Rady lekarskie.

Odra, czyli żarnice.

Chory bywa na parę dni przedtem ociężały, dostaje kaszlu, oczów zapalonych, rozpala się. Trze­

ciego dnia pokazują się na twarzy i piersiach plamki czerwone, do ukąszenia pchły podobne, potem roz­

szerzają się po całem ciele. Szóstego, lub siódmego dnia zaczynają blednąć, a ósmego lub dziewiątego znikają. Biegunka, lub lekkie poty pospolicie ulgę przynoszą.

(8)

W czasie choroby, jak i przez całe cztery ty­

godnie potem, strzedz się najmniejszego zaziębienia, co o utratę słuchu, wzroku lub o suchoty, a nawet o utratę życia przyprawić może. Dla tego do dzie­

wiątego dnia nie wypuszczać chorego z łóżka, a do czterech tygodni z pokoju. Niech boso nie chodzi, do drzwi lub okien się tnie zbliża, oczu strzeże od światła, nie męczy ich czytaniem, robotą. Za napój pić w czasie choroby lipowe kwiatki z mlekiem, mio­

dem; póki trwa gorączka, nie dawać żadnych roz­

palających rzeczy; śliwki suszone, gotowane, jabłka pieczone są dobre. Po żarnicach skóra schodzi.

Jeśliby kaszel suchy długo zostawał, pić przez jakiś czas wiele wody z mlekiem, albo perzu z mlekiem, a gdy to nie pomaga, mchu islandzkiego. Biegunki nie zatrzymywać; gdyby zbyt osłabiała, pić klejik jęczmienny, lub klejik z ryżu, albo mleko. Gdyby nastały zbyt gwałtowne womity, przyłożyć na żołądek kataplazm z ośrodka chleba, lub z mięty, a gdyby się i wtedy nie zatrzymały, łyżeczkę tłuczonej kredy z wodą, a zaraz potem łyżkę soku cytrynowego, lub octu winnego. Kiedy żadne z tych wypróżnień samo z siebie nie pokazało się, dobrze jest po skończo­

nych chrostach dać senesu na przeczyszczenie.

Weeoly kącik.

Pewien żyd bardzo złą miał żonę, a był taki potulny, że na wszystkie jej gderania i krzyki milczał.

»Czy to żony się boisz?* zapytał go przyjaciel.

»Ny, żone się nie boję*, odrzekł, >aber tego hałas, którego ona robi*.

* * *

»Czy wy nie wiecie Wojciechu jakiego sposobu, aby kury przez płot nie przelatywały?*

>0 takc, odrzekł zapytany, »zróbcie pod płotem dziury*.

* *

*

S ą s i a d : »A więc urodziła wam się Macieju córeczka?*

M a c i e j : »Tak jest mój sąsiedzie, wolałbym jednak, gdyby to był chłopiec*.

»A to dla czego ?«

sBo chłopiec za pół roku już chodzi, a dziew­

czyna czasem już ma lat trzydzieści i jeszcze siedzi*.

* * *

W i e ś n i a k : »Proszę księdza dobrodzieja o radę, co mam począć z mym Józefem? On chciałby stu- dyować*.

K s i ą d z p r o b o s z c z : »A czy ma on tęgą głowę?*

W i e ś n i a k : »Ej, księże dobrodzieju, głowę ma tęgą jak głaz, już trzy razy zleciał na nię ze scho­

dów, a nic mu się nie stało.

* *

*

W szkole.

N a u c z y c i e l : »Powiedz mi Bartku, co to nie­

spokojne sumienie?*

B a r t e k : »Niewiem, panie nauczycielu*.

N .: »Ale uważaj no, co to nawet w nocy nie daje człowiekowi spokoju?*

B.: »Pchły, proszę pana nauczyciela*.

Zadanie konikowe.

faj na ku Pol za

mniej w ą u i łaj

ród Bo mieć łą skę

w spa szej no dzia łą

gu no ni a li cliw a

bra pa 0 ło żnie

w ą od ci czyć chcesz

łaj to ścią w a mi

Za dobre rozwiązanie wyznaczona nagroda.

J L

Rozwiązanie szarady z nr. 21-go:

P o - d o - l a k .

Rozwiązania nadesłali: pp. Marya Macha z Król.

Huty, Jadwiga Badura z Roździenia, pp. Karol Mar- kowiak z Niem. Przysieki, Leopold Zarzecki z Bir- tułtowy, Franciszek Rzymełka i Franciszek Widera z Józefowca, Stefan Rybarek i Jan Kamiński z Świę­

tochłowic, Franciszek Kołodziejczyk z Szarleju, Jan Sojka z Zawodzia, Józef Grzegorzyca z Świętochło­

wic, Szczepan Kawoń z Michałkowie, P. Kawka z Huty Wilhelminy, Wincenty Kurasiak i Franciszek Chojka z Niem. Przysieki, Augustyn Skaba z Świę­

tochłowic, O. M. z Siemianowic, F. Pypeć z Rudy.

Nagroda przypadła p. Augustynowi Skabie.

N akładem i czcionkami ^Górnoślązaka*, spółki wydaw niczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Redaktor odpowiedzialny; A d o lf L igoń w Katowicach,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Trudno, a prawie niepodobno jest nie wzruszyć się na widok ludzi, którzy aby dostąpić królestwa niebieskiego, opuszczają świat, a gardząc wszyst- kiemi je g o

Przyjęcie Sakramentu małżeństwa nazywa się ślubem dla tego, że najgłówniejszym obrzędem tej świętej czynności jest wykonanie ślubu czyli przy­. sięgi

Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy. Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił

I na onego ślepo narodzonego ślepotę, i na Łazarza śmierć był przepuścił, nie dla żadnego grzechu jego, ani rodziców jego, ale jako sam powiedział dla

Faryzeuszowie cieszyli się, że Sadduceuszowie zawstydzeni odeszli; ale tego nie mogli znieść na sobie, że Pan Jezus ich zawstydził; zeszli się tedy pospołu i

Więc rozległy się straszne okrzyki tego ludu, domagającego się, aby chrześcian rzucano w cyrkach, w czasie publicznych igrzysk, lwom na pożarcie!. Tak się też

bierz sukienkę białą, w której nieskalanej masz się stawić przed sąd Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś otrzymał życie wieczne. Bracia, przypatrzmy się

ścioła; goreje przy nich światło, i Kler zebrany od- prawuje tam jutrznią ku czci Świętych, których są te relikwije. Dyakon zaś w kościele będący, pyta