• Nie Znaleziono Wyników

Odra : pismo literacko-społeczne: R. 1, 1945, nr 8

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odra : pismo literacko-społeczne: R. 1, 1945, nr 8"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena 5 zl

h

.W-0 206 5 6

P I S M O L I T E R A C K O - S. P O L E C Z N E

Rok 1. Katowice, 5 listopada 1945 r. N r . 8

B o g d a n liu t r t fń c iu h

W arszaw a-paryż-W olność

K ie d y to było? K ie d y to b yło i gdzie?

'Połu dn ie 16 m arca 1945 r. Z jed liśm y w odn istą zupę z brukwi, w zię liś m y k oc i poszliśm y tam, g d zie za czy n a ją się t w iażen ia. Có? in n ego m ożna p o w ie ­

dzieć? W ra że n ie spokoju, ciszy, w io - sny — przede w szystkim spokoju i...

bezpieczeństwa. Jak się to dzieje?

Jest drugi taki dzień — ciepły, w io ­ senny. S iedzę w słońcu, m yśl pracuje le n iw ie i ty lk o w yobraźn ia ch w ytają c kącikiem oka g rę w iatru i słońca na w o d z ie p rzeciw p o ża row eg o basenu — reflek sy, „rem in iscen cis", w spom nienia r— stw arza podkład plastyczn y pod to, co m ów i Jean.

N a le w o drew n iane baraki rzucone w saksońską przestrzeń w ra z z całym te ­ chnicznym balastem „n o w e j, h itlero w ­ skiej E u ropy" t. zn. drutami k olczasty­

mi, w ieżam i strażniczym i, reflektoram i, brukwią, trocinam i w pap iero w ych sien­

nikach zam iast słom y, now oczesnym i latrynam i skrzętnie grom adzącym i kał dla użyźniania n iem ieckich p ól i ludźmi ze w szystkich k ątó w św iata: z Syb erii i Australii, Ju gosław ii i Kanady, Bom­

baju i W a rsza w y, Pernambuco i R ze­

szowa.

Jean C. siedzi ob o k i głośn o myśli.

Jako student „E c o łe des B ea u x A r ts "

w 1938 r. s tw ie rd z ił, ż e ż y c ie je s t p rz e- r a ża ia c o sm utne, w 1939 r. w y s ła n a do W o g e z ó w w stopniu kaprala u siłow a ł bronić O jczy zn y , a w r. 1940 zaop atrzo­

n y w menażkę, rondelek, parę dam­

skich g a zó w ek i M on taign e'a klnąc w szystk ich i w szy stk o poszedł do nie­

w o li.

W tym samym czasie, nam w W a r ­ szaw ie nie pozostaw ało ju ż nic innego, ja k od g rzeb y w a ć stare, zapom niane przep ow iedn ie lub układać z h isto rycz­

nych dat kabalistyczne zagadki c y fro ­ we.

A cóż robił Jean? N ie w ą tp liw ie je g o stosunek do państwa, określon y b ył stosunkiem państwa do niego. N ie no­

sił w praw dzie, ja k to czy n ili inni, w stą­

żec zk i z napisem: „C o lla b o ra tio n ", ale korzystał z w szelk ich „d o b ro d zie jstw "

k o llab o racji i klął w dalszym ciągu.

W szystk ich t wszystko. U sp ok oił go n ieco list z Paryża od. siostry i paczka:

„M o n cher Jeanl P aryż jest ciężko chory. C odzienn ie - kropla po kropli u- byw a mu krwi. Już dziś posiada bladość wosku... Paryż ż y je brukwią... m odlę się, abyś nie b y ł głodny... ta soeur Li- sette

Tu, w obozie, w m ałej, m isternej ka­

p lic zce francuscy k a to licy rów n ież w zn osili m odły do Boga z prośbą o chleb, To n a jw ażn iejsze K ażd y kapłan francuski zna na pam ięć słow a św. T o ­ masza z Akw in u : „ A ż e b y móc uprawiać cnotę, trzeba n a jpierw posiadać mini­

mum w a m n k ó w m aterialnych ", (cytu ję z pam ięci). Jean zostaw iał m od litw y w ierzącym , sam zaś w y s y ła ł b lan k iety pączk ow e do różriok olorow ych k rzyży całego świata, a pew n ej n o c y listopa­

d o w e j' zd obył się- na od pow iedź: „M a chere L ise tte!" Słowa są pociechą ucie­

m iężonych Jak pierw szy mróz u schył­

ku jesieni ścinają rozm okłe rów ­ niny tęSknot — słow a dobre i piękne, spokojne, b ajkow o - białe jak szron. N a tragiczn ej płaszczyźnie w y ra z ó w (p o j­

m ujesz ten tragizm ) k oczu ją pojęcia zbłąkane, podobne do siebie jak tw a­

rze ludzi innej rasy, a różniące się je ­ d yn ie ciężarem zaw artego w nich sza­

leństwa — samotne lo s y ludzi w ielkich, najw iększych, obłąkanych sumieniem św iata U c z się nazyw ać pojęcia, abyś w banalnym jak sens N adziei, mogła poznać odw ieczn e niepoznane św ięte:

„W o ln o ś ć1 Zam yślił s i ę , chwilę, a są­

dząc,,. że nic tu już nie można dodać,

podpisał, z ło ż y ł blankiet i pod nadru­

kiem „K rieg sgefan g en en p o st” zaadreso­

wał, po czym o tw o rzy ł M on taign e'a i zam yślił się pow tórnie.

B yłem w te d y w W a rszaw ie, która dzięki w ła śc iw e j sobie fantazji, potrafi­

ła urządzić się m aterialnie le p iej nieco od Paryża. Z aw sze chodziłem bez p ie ­ niędzy, często bez obiadu, ale brukwi nie spotkałem na n iczyim stole. Paryż tracił rum ieńce z każdym dniem — sta­

w ał się w ogóln ym tonie ży c ia jedn o­

lity i jałow y... P ortrety w ła d c ó w V ic h y i B erlina nie b y ły dziełam i sztuki, tak ja k n ie b y ły nimi w y d a w n ic tw a N S D A P w ciśn ięte w opustoszałe półki k sięgar­

skie na m iejsce spalonych m istrzów francuskiej literatury. Sens pożegnań od jeżd ża ją cy ch na w schodni front „o- ch otn iczych " b ry g a d staw ał się w u lgar­

n y 1 m ęczący. N a jg o rs ze zaś b y ły po­

zo ry norm alnego życia, p o zo ry bez których Francuz ob e jść się n ie może.

W arsza i tymczasem krzepła w je d ­ nolitą b rytę oporu i w alki, zróżn icow a­

na m nogością aktualnych problem ów , tym w ięk szych im ostrzej ściganych, f

„obrastała w piórka". W s z y s c y ci spa­

leni w Paryżu zn aleźli schronienie na półkach, a w zb y t rażących w ypad kach pod ladam i w arszaw skich księgarń. To co stan ow iło o charakterystycznym smaku „Cłuartier Ł e tin " m ożliw ość nie­

ograniczona .grzebania" w śród książek, zaw ęd row a ło w d ziedzinę wspomnień, podczas g d y k sięgarnie i an tyk w a m ie W a rs za w y, p rz y s w o iły sobie ó w smak, spotęgow an y jeszcze warunkami, a przede w szystkim powstaniem t. zw.

„g ie łd y k s ią żk o w e j" nie różn iącej się niem al w sw ej strukturze od „g ie łd y w a lu to w e j". M og łem n ie m ając na obiad, p rzew erto w ać całego Balzaca, przerzucić 15 tom ów Prousta, porów nać w alczą cy rew olu cjon izm M alrau x z

„p a cy fis ty c zn y m " rew olucjon izm em Barbusse'a, ab y w reszcie trafić na ma­

lutką książeczkę Baudelaire'a „ M o je serce obn ażon e" i kupić za parę z ło ­ tych. A ż nastąpiło całopalenie, inne niż to dietrich ow sk ie w Paryżu. K siążki francuskie spłonęły razem z pom nikam i p olsk iej kultury.

W y r y w a m kartkę z kalendarza: 23 sierp ieif 1944 r. „M ia sto płonie, N ie m c y walą M arszałkow ską m iotaczam i min.

K ik a rozdygotana i przenerwiona... Po parogodzinnym odpoczynku służba...

spodziew ano się natarcia i dodano nam do k ażd ego posterunku po dwu ludzi z dru giej sekcji — naturalnie bez broni...

i „a b y chłopakom raźniej było", — jak w y ra ził się dow ódca plutonu. Id io ­ tyzm.

Dw udziesty trzeci dzień powstania.

Przez ca ły czas piękne, gw iaździste, z a ­ rumienione łunami p oża ró w n oce i sło­

neczne, upalne dnie. W mózgu p rzy ­ tłoczonym tragiczną rzeczyw istością rodzi się dzika kon cepcja natury: nie można narzekać na deszcze i słoty, na dnie pochmurne i b ezgw iezdn e noce.

N atura jest nudna, pedantycznie nudna jak rycyna. Słońce, jak stary, w y słu żo ­ ny urzędnik m agistracki codziennie o tej samej porze przeskakuje Green- witsh. Jedynym urozm aiceniem są wła śnie chmury złośliw e, oryginalne, b ło g o ­ sławione... Precz z konserwatyzm em natu... C o to??? Słychać „M arsylian ke Co to jest? Hallo...

„P aryż w zię ty ! H urra!!! Paryż w o l­

n y !!!"

Psia krew... ale ży c zę ci F ran cjo tak samo jak Polsce. N a jle p ie j".

Jean nie p orów n yw ał w ów czas P ary­

ża z W a rszaw ą Przeczuw ał w ielk i okres odrodzenia Francji- Tak b yw ało po każ- -dym w ielk im upadku. W o jn a stuletnia

— a potem „z ło ty w ie k ". W parę w ie ­

k ów późn iej w w yn iku p rzegranej w o jn y z Prusami Bismarck w yzn a cza kon try­

bucję obliczoną na dw adzieścia lat.

Francja spłaca do lat pięciu, ab y w y ­ grać „w o jn ę św iato w ą". A dziś? A n a­

lo g ie narzucają się...

Tym czasem ja odb yw ałem podróż ab­

solutnie nie sp rzyjającą obiektyw nem u poznaniu. D roga do n iew o li zaw sze b ę­

dzie dla jeń ca w o jen n eg o częścią o w e j

„a lon g w a y to T ip p e ra ry", fragm entem drogi do ojczy zn y, którą przechodzi się w praw dzie z g ło w ą podniesioną, ale z Oczym a przysłon iętym i pow iekam i tra­

giczn ych wspomnień. W takich warun­

kach brak ja k ich k olw iek bod źców na­

rzu cających potrzebę ob serw acji: od- odczuw a się natom iast dokuczliw ą o- becność żołądka i słyszy instynktow ny szept w o li: „trzy m aj się, cholera jasna, trzym aj się".

Ludziom, k tórzy od b y w a ją c dalekie podróże, m ijali u ciek ający w głąb p o ­ zostaw ion ego za sobą czasu krajobraz, rów n olegle z odwracaniem stron czyta­

nej dla zabicia nudy książki — droga do n ie w o li nasunąć m ogła jedno ty lk o skojarzenie: Louis Ferdinand C eline:

„P o d ró ż do kresu n o c y ". W t e d y w c ze ­ snym rankiem m inęliśm y O drę: Guben, K rek w itz — Richtung Berlin. B yła je ­ sień złota, lesista, kasztanowa — to spostrzeżenie. A myśl, głośna jak w o- ia u ie siŁdzarica, samotna ja „ wygnanie, p raw dziw a jak łz y po utracie najbliż­

szych: W o ln o ść jest ś w ięta !"

Jean nie m ógł w żaden sposób zrozu­

mieć, że w tym „m ieście je ń c ó w " liczą­

cym na 24.000 golon ych tw a rzy około 2.000 polskich, znajdują się Polacy, k tórzy nazw isko każdego niemal w spół­

tw ó rcy francuskiej kultury i każdy je j p rzeja w potrafią zaopatrzyć kom enta­

rzem m niej lub w ię c e j słusznym, ale własnym . N aszą przyjaźń nawiązało ździw ien ie, a p og łęb iła ciekawość.

Przych odził z w y k le zaraz po „o b ie d z ie "

rumiany, uśmiechnięty, „ w nieodłącz- nyln " berecie, z „n ieo dłączn ym " sza­

lem o w ija ją c y m s zy ję i dym iącym bez p rz e r w y „n ieodłączn ym Troup‘e m ", ale najbardziej „ n i e o d ł ą c z n y "

b y ł M ontaigne, rozp y ch a ją cy k ie ­ szeń luźnego francuskiego płaszcza.

N ie przestając uśmiechać się, w y ś p ie ­ w y w a ł:

„Bonjour, M onsieur -prisonnler de la geu rre — Ga v a ? "

„Bonjour, mon generał — merci, ca v a — e t vous-m em e?"

W ó w c za s Jean ścierał dłonią z nie­

zb y t często golonych, o czarnym gę-

p e r s p e kłt§ w a O d ry

A d a m W ażyk w sposób n iepow ażn y ja k zw y k le, w a rty k u le pt. „ M ito lo d z y

w si’’, za m ieszczonym w łó d z k ie j „ K u ­ źn icy ” , zaatakow ał ru ch lite ra c k i ch ło p ­ ski, O s tate cznie m ó g ł m ie ć p e w n e za­

strzeżenia n a tu ry lite r a c k ie j a naw et id eow ej. P e w n e jed n a k ch w y ty p o le ­

m ic zn e W ażyka, za k tó r y m i p ró c z u - ś m ie c h n ię te j tw a rzy złośliw ego d o k tr y - n e ra je s t b y ć m o że ca łk ow icie pustka, god ne są go rą ce go napiętnow ania.

Już na zjeźd zie lit e r a t ó w w K r a k o ­ w ie padły po d o b n e oska rżenia pod ad­

resem g ru p y lite ra tó w ch łop sk ich , zw ią­

zanych n ie ty lk o p o ch od zen ie m ale ł w s p ó ln y m i o b ow ią zk a m i. Już w ted y g o r liw i fa k irz y , na zyw ający siebie n ie ­ słusznie d zisiejszą lew icą , w m a w ia li m ło d y m piszącym ch ło p o m zaściankow ość p o lity cz n ą , re a k c y jn y szow in izm . M y ­ śm y o d k ry li m a rk s izm d la P o ls k i — w o ła ją p o dziś dzień, w ych o w a n i W m ieszcza ńskich p ie rzy n a ch . Z a p o m in a ­

ją, że ch łop p o ls k i w cze śn ie j od n ich od kryw a ł m a rk s izm , badał go i pozna­

wał. W a ży k odważa się na zestaw ie­

nia, k tó re n ie należą ju ż naw et do ka­

te g o r ii ch w y tów p o le m iczn y ch u są p ro s ty m i in s y n u a cja m i. W ażyk pisze, że „b a jd u rze n ie o szczególnym p o w o ­ łan iu w si do tw ó rc zo ś ci k u ltu ra ln e j” , ów „te m p e ra m e n t i krzepa, in s ty n k t I żyw ioł, gleba i pod gleba , p o n ie m ie c k u nazywa się znacznie k r ó c e j: B lu t und B od e n ” . C o W a ży k m oże w ied zieć O p o d g le b iu i ch ło p s k ie j k rzepie, s k oro ta k łatw o je p o ró w n u je z h itle ro w s k im sloganem ? W ażyk w y s tę p u je w im ie n iu le w icy , w ystą p ie n ie to zaszczytu je j n ie p rzy n osi. C h ło p i zawsze b y li lew icą , 1 ich ra d ik a liz m społeczny zawsze był

n a jw ięk szy . a le ra d y k a lizm kończy się tam , gd zie k o ńczy się w oln ość n arod u.

K to d a le j id zie, te n te o re ty cz n ie m oże być m a rksistą ale p ra k ty c zn ie za prze­

cza n. p. d e m o k ra c ji ra d z ie ck ie j, k tóra p ra g n ie w oln oś ć n a rod ów i państw c e ­ n ić i szanować.

Chłopska rzeczyw istość n ie d aje spać za k lin a czom w ężów spod znaku „ K u ­ ź n ic y ". D ra ż n i ic h ch łop s k i te m p e ra ­ m e n t. C zyżby się g o b a li? R azi ich surow ość i w ystępu ją ca jeszcze tu i ó w - dzie n iep ora d ność ch łop s k ie go p o e ty ­

ck ie g o słowa. C zyżby ic h m o w o była salonem m ieszczańskim , gd zie każde w yra żen ie o w ija się w n aperfu m ow a n ą chusteczkę? M ó w ią dużo o s w oim m a rk sizm ie. C zyżby d rże li na m yśl, że m o żem y o ty m za pom n ieć, b io rą c ic h m y ln ie za re a k cję?

&

W G ó ra ch O lb rz y m ic h

m

(2)

? '

ODRA N r 8

•stym zaroście p oliczk ów — uśmiech i natychm iast przystępow ał ad rem. M ó ­ w ił o wszystkim;* o kollaboracji; o p oli­

ty c e i literaturze, rew olu cji i de Gaul- lehi, o P eta in ie, Prouście i H u x le y 'u —*

pad ały nazwiska, sądy i wrażenia. N a- dew szystko wrażenia. „L a Liberte est sainte".

Usta Jeana zakreślają Uśmiech. R ive gauche, W ie m y -c o to jest. R iv e gauche, to m ontagne S-te G en evie ve, Grenelle, Vaugrrąrd, M ontsouris — to le w y brzeg S ekw an y i dzielnice Paryża po tamtej połu dn iow ej stronie położone. A le nie w szy scy j wiedzą, że „ R iv e Gauche", to nazw a grupy literackiej, którą Paryża- nin k o ja rzy ł w ów czas z nazwiskami M a!raux, A ragon, Politzer, Decour, tych, którym w e jn a spraw ę tw órczości p o w ik łała "z e sprawą heroizm u tak, że niesposób je dziś rozw ikłać. R iv e Gau­

che nie uznawał zjaw isk błahych, czy łatw ych ) w a lc z y ł o możność atakow a­

nia. Jakże częstym nie tylk o gościem , ale prelegentem b ył na „le w y m brze­

g u " sam czy egzysten cjon alista M ont- herlant, zw ią zan y z „czasam i p og a rd y "

całym arystokratyzm órn p ogardy w ła ­ snej dla „d o li c zło w ie c ze j". N ie ulega w ątp liw ości, że Francja b yła dla P ola ­ k ó w rów n ie egzotyczna, jak Polska dla Francuzów , ale fakt, że w okresie słów p ok ryw a ją cych za led w ie d źw ięk i istnia­

ła tam grupa ludzi w a lczą cy ch o w yra z od d a ją cy całą w artość treści, fakt ten posiada znaczenie specyficzne. Drażnił mnie- sposób, w ja k i w Polsce p rzyjm o ­ wano', francuską literaturą. Prócz sztuki doszukiwano się z w y k le czegoś w ięcej, I to, że na lednej niem al p ó łc e siedzieli Bernanos i Celina, M auriac i Gide, M al-

raux i Montherland b e j p rtw a selekcji, bez systemu. M ożna p olem izow ać z U*

jejskim , lub innym i mdhó- Czy biogra-, fami Conrada, ale n igd y Z salhym C on­

radem N iem n iej integralność dzieła sztuki literackiej nie sprzeciw ia się ra­

mom, jak ie narzuca mu epoka Litera- ■ turę francuską p rzyjm ow ano w Polsce bez tych ram. N ic też dziw n ego, że tru­

dno mi było przysw ajać sobie m yśli’

Jean'a w sposób tak prosty, w jaki b y ­ ły w ypow iadane. O b ciążon y balastem nieuporządkowanym i niejednokrotnie fałszyw ym tegow co m ożhaby nazwać .wiedzą o F ran cji", iden tyfikow ałem ,,1'esprit" z indyw idualn ym stylem ż y ­ cia.

W roku 1944 nikt już nie nosił w stą­

żeczki z napisem „colla b o ra tion " Z ty ­ mi, k tórzy w 1940 rbku skapitówali, zm ieszały . się zw ycięsk ie, odrodzone, m łodzieńcze sylw etk i z od działów „ma- guis", ale w gabinecie męża zaufania francuskich „prisonnięrs de la geu rre"

w ciąż jeszcze w isiał portret marszałka Petain'a i coroczn ie od byw ała się U francuskiego szefa . sztabu przy misji w o jsk o w ej w B erlinie kon ferencja z przedstaw icielam i francuskich jeń có w ..

A le pamiętam rów n ież dzień, W którym Francuzi ustaw ili się przy w je źd zie do obozu. M ie li m iny zaczepne, a głośne rozm ow y ilustrow ali n erw ow ą gestyku ­ lacją. Jeszcze ich takimi nie w idziałem Cóż to się stało?

O tóż miała p rzyjech ać m isja w o jsk o ­ wa rządu V ic h y v ia Berlin! O cze k iw a li aby ich... w ygw izd ać. Zm ierzch p rzy ­ szedł smutny, jak tęsknota za ukocha­

ną. Zapytałem Jean'a: — O co wam w ła ś ciw ie chodzi?

O d pow ied ział! — „C z y ż nie chcesz, by Polska była radosna, piękna, w ib ru ją­

ca, namiętna? Prawda, że chcśsz..

n e s t-c e pas?" A n i Słowa o zemście) o krzyw dzie, o spraw iedliw ości. Bez szumnych haseł i fałszyw ych łeż* M ó ­ w ił o ojczyźn ie, jak o kobiecie, a okre*

ślał trafnie i szczerze Szkoła M ontaig- ne'a.

A ż nastąpił czas, w którym m usieli­

śmy się pożegnać Dal mi sw ój adres, a każde zdanie przeplatał prośbą, bym go koniecznie odw iedził. Sądziłem, że żegnam y się ną zawsze.

W dwa m iesiące później w Karlsruhe zająłem fniejsce w m ałym jipp ‘le pro­

wadzonym przez am erykańskiego mu­

rzyna, w ierząc je g o inform acjom , że jedzie do Kolonii. Po męczącym, pełnym w ędrów ki dniu, zdrzemnąłem się Był w ieczór M urzyn żuł gumę i tytóń na- przemian, od czasu do Czasu gw izd ał nieokreślone m elodie, od czasu do cza­

su uśm iechał się szelm owsko. Zresztą nie będę o w ija ł w bawełnę. Zostałem w kapitalny sposób nabrany: Julius Caesar M ichaelson (tak się n a zyw a ł ó w murzyn) jechał do Paryża i naw et mu myśl nie przeszła od w ieźć mnie do K o ­ lonii. B ył przekonany, że spłatał dosko­

nałego figla. N ie m nie broń Boże.

Komu? Francdzom. O b iek tyw n ie p rzy­

znaję, że, kaw ał b y ł pierw szorzędny.

Przypom niał mi się b ły sk o tliw y kom en­

tarz Saszy G uitry z gran ego przed w o j­

ną w Polsce filmu: „P o la E lizejsk ie:"

„G d y b y w 1768 r, Francuzi nie za ję li Korsyki, N a p ole on urodziłby się W ł o ­ chem, a wtedy... historia św iata itd. D o­

w cip jest organiczną cząstką in telig e n ­ cji.

W ten sposób u rzeczyw istniło się ży ­ czenie Jean'a. W y szliśm y z Louvru w Tuileries, przeszliśm y Champs Elysees aż do lasku Bulońskiego. N apróżno u- siłowałetn odnaleźć choć cień sw ego podziwu. Owszem , piękne. A le piękno to w y p ra c o w a ły w ieki, które w czoraj umarły, a zach w ycić, w ejś ć w tkanki n erw ów i rozerw ać je podziw em — m o­

że ty lk o życie. P aryż nie posiadł jesz­

cze pełni życia. Ząbkuje dopiero, zaęzy- na się odradzać. W przem ów ieniu - w y ­ głoszon ym w Sorbonie 9 grudnia 1944 r. podczas uroczystości ku czci p ole­

głych w czasie okupacji intelektuali­

stów francuskich Roińain Rolland po­

w iedział:

...„Pozostaje jed yn ie zagadnienie, w jaki sposób dusza francuska z d o ­ ła znieść klęskę. Próba b yła tragi­

czna, a m ogła stać się śm iertel­

na. O mało co się nią nie sta­

ła w o c z ic h p ow a lon ego świata.

B yło to nie ty le załam anie się ma­

terialnie, co jaw n e w y d an ie dusz na zniszczenie —r grom ady dusz,

■ zdradzonych przez tych, którym się za w ierzyły. Opuszczenie to w y ­ daw ało się całk ow ite — nie m ające sobie rów n ego w całej historii fran­

cuskiej." (Cyt. „K u źn ica " nr. 9 str. 2).

Dziś, mimo w yb orów , trudno p rzew i­

dzieć jaką drogą potoczą » ię lo s y Fran­

cji. A le jasne jest jedno: Francja ura­

tow ała „duszę".

— „A d ieu , Jean,c‘est la liberte'

— A u resrolr, ale w alka o wolność trwa.

W i l k p o t o c z e k

I V s z k o ie W e h r w a lfu

W ilk P olo czek , p isa rz Śląska O p o lsk ie go (ur. w G órn ikach , p.

B y to m w r. 1915), a b so lw e n t p ol­

sk ieg o g im n a zju m w B yto m iu , p óź­

n ie j red a k to r „M ło d e g o P o la k a w N iem c ze c h ” . 30 sierp n ia 1939 r. po­

w o ła n y do w o js k a n iem ieck iego, p rz e b y ł całą w o jn ę w w o js k u n ie­

m ieck im , k ie ru ją c o rg a n iza cją po-

^ d z ie m n h . D zie w ię c ick ro tn ie ran n y

* (w t y m d w a s trzały w p le c y od

■ k o le g ó w N iem c ó w ). W styczniu 1945 r. — p osłan y do szk oły o f i­

cersk ie j w Poczd am ie. W k w ie tn iu . ucieczką sam olotem do D anii.

O b ecn ie pisze p a m ię tn ik i w o jen n e, P ó h iż e j ich fra gm en t.

R ed a k cja . P o czd a m , k o leb k a p ru sk iego m ilita - ryżm u , źród ło n a tch n ien ia „ id e o lo g ó w ” n azizm u, g n ia zd o ro zro d cze d la F ii- h re ró w . T u ta j ostatn io skupiono w s z y s tk ie szkoły o fic e rs k ie d la w s z e l­

k ic h r o d z a jó w broni, tu ta j u grobu n a jtrw a rd s ze g o z k r ó ló w n iem ieck ich

— F ry d e r y k a I I , k tórem u h isto rio gra ­ f ia zw łaszcza pru ska u siłow a ła nadać p rz y d o m e k w ie lk ie g o , p ra gn ą ł H itle r w osta tn iej c h w ili w y c h o w a ć żo łn ierzy desperatów .

N a kursy ofic ersk ie , z p oczątkiem rok u bieżącego , posłano w b r e w z w y ­ c z a jo w i ró w n ie ż ż o łn ie rzy z a k w a lifi­

k o w a n y ch p rz ez p a rtię do g ru p y „o b o ­ ję tn y c h ” , n a w e t „n ie p e w n y c h ” i w r ę c z

„ w r o g o n a sta w ion ych ” . Z a to w y b ie ­ ra n o ich z pu nktu w id ze n ia ich o g ó l­

n o lu d zk iej w a rto śc i m o ra ln e j, ich do­

ś w ia d cze n ia fro n to w e g o i m om entu b o jo w e g o , k tó r y m ierzo n o ilością i pro- cen taln ą ciężk ością pranień. W ten sposób d ostałem się n a 18 turnus B s zk o ły o fic e rs k ie j I I I d la podch orążych p iech o ty w P oczd am ie, g d zie w y k ła d a ł t a k ty k ę z początkiem w o jn y p óźn iejszy fe ld m a rs za łe k w A fr y c e — Rom m el.

K u r s ten rozp oczą ł się d ok ła d n ie- dw a ty g o d n ie ' p rzed ostateczną o fe n z y w ą s o w ie ck ą p rz e z W isłę. M im o z b liża ją ­ c y c h , się fro n tó w , w szkole szła praca z n iew zru szo n ą d ok ładnością zegarka i w ia r y w ostateczne ro zs trzy gn ięc ie w o jn y p rzez ta je m n ic ze ja k ieś bro n ie In stru k to rzy , w y c h o w a w c y i n a u czy­

c ie le szkoły tw ie r d z ili, że turnus ten je s t n a jtw a rd sz y m ale i n a jlepszym od początku w o jn y . P o za stroną czysto fa ch o w ą , k tó r e j,' u czy li n a jw y ższy m i od zn aczen iam i w y ró żn ie n i in stru k to­

rzy, zw róco n o baczną u w a g ę na w ych o- w a n ie i ideologiczn e, nad k tó ry m czu­

w a ł sam s ze f n a ro d o w o - so cja li­

s ty czn y ch o fic e ró w w y c h o w a w c zy ch w a r m ii m a jo r Sch ultz Z g łó w n e g o do­

w ó d z tw a w o js k lą d ow yc h . W y k ła d o w ­ cam i b y li: m in iste r p ro p aga n d y G oeb- b e l, sekretarz stanu H an s Fritsche.

p ro fe s o ro w ie z ośrod k ów w y ch ow a n ia n a ro d ó w o -so cja listy czn eg o D odensburg

• C rosim see i V o g els a n g ora z z „N a - fcola” w Poczdamie. W kwietniu zaś

1945 r. w ięk szość in stru k cyj id e o lo ­ giczn ych p ro w a d ził osobiście m jr.

Schultz. Od in stru k cyj ty ch n iespo­

d zie w a n ie w y łą c z e n i b y li reg u la rn ie w szy scy ci, k tó ry ch dotąd sąkoła nie zd ołała je szcze p rzem ien ić; u czyniono to p rzez o d k om en d ero w a n ie do służby, która w p r a w d z ie n iep o zo rn ie a le fa ­ ktycznie u n iem o żliw ia ła b ra n ie udziału w instrukcjach. W y ra źn e g o za k a z u n ie dano. N a m o ją in te rp e la c ję, d laczego ja stale w godzinach w a żn y ch in stru k ­ c y j m uszę chodzić k o n tro lo w a ć w a r ty poza ob ręb em garn izon u, ro zsierd ził się k om en dan t gru p y m jr. D uhm i w tra k cie w y m ia n y słów, d ow ie d zia łem się, że w y c ią g n ię to n ie k tó ry c h z nas z szereg ó w arm ii, aby u n iem o żliw ić nam ro zk ład an ie w tak d ecy d u ją cy m czasie je j spoistości w e w n ę trz n e j, aby dać tym „je s zc ze n ien a w ró co n y m ” ostatnią okazję* p rzesiąk n ięcia św iato p og ląd em n aro do w o - socja listy czn y m w tej p rze­

ło m o w ej c h w ili, kiedy to ty lk o dni jeszcze lub n a w e t g o d zin y d zielą nas ód te g o m om entu, g d y z k u rzem p ó j­

d zie część ludzkości, w ro g a n a ro do­

w em u so c ja lizm o w i. M a jo r D uhm d o ­ ra d ził m i na kon iec, dość p rzych y ln ie, ro zw a że n ia m o je j postaw y i przekonań pod ty m kątem w id zen ia , z w ra c a ją c u - w a g ę na to, że i tak mi n ic in n ego nie pozostaje, g d y ż jestem sk om prom ito­

w an y p rzed sam ym sobą, a lb ow iem jestem uczn iem n a jlep szej szk oły o f i­

cerskiej i za parę dni zostanę oficerem , Do o d p o w ied zi m ój zw ierzch n ik m nie

ie dopuścił. >

Brak św iatła i zb om b ardo w an y gm ach w y k ła d o w y p o zw a la ł na n ie le ­ galne p odsłu ch iw an ie w y k ła d ó w . B y ­ łem św ia d k iem ja k dnia 16 k w ie tn ia m jr Schultz p ro k la m o w a ł „ K le in - k rie g ” R o zw o d ził się dłu żej nad ta ­ k tyką g u e rilla , nieustannego, ta je m n i­

czego a d o tk liw e g o nękania w roga

i s tw ie rd z ił: '

„P o ls k a , państw o, k tó re ja k o pier­

wsze z bu rzyliśm y, m oże nam dać n a j­

żywszy p oglą d na is to tę i skutek p a r­

tyzantki. Przestało b o w ie m is tn ie ć naństwo polskie, ale n ie m ożh n -y m było i o szczętu w y tę p ić je g o m ieszkańców

’ otóż tych n ie w ie lu P o la k ów , których z k o n iecz n o ści p ozosta w ić m u sieiiśm u ■ b o tra fiło • nam się tak d o tk liw ie ńa- przykszyć, ż e zostaliśmi/ pow ażnie za­

ch w ia n i na naszych p o zy cja ch na w schodzie, a tera z lin ie o b ro n n e nasze załamały się w ręcz, na sk u tek d ziała l­

ności p o ls k ie j a rm ii po d zie m n ej, która za n aszym i p le c a m i torow a ła p o ch ó ć h ord o m sow ieckim .

P o w ie d z m y to sobie w p ro s t: potrą firn y w a lczy ć na fro n c ie , a le zaw iedliś m y w tłu m ie n iu tak ich o d ru ch ów ja k im i odpow iad ali P o la cy ch o ć nam nie b ra k ło ani siły ani środków , ani b ezw zględności t w o li. P o w ó d teg o

fa k tu , iż je d n a k n ic n ie w skóra liśm y, leży w n a tu rze rzeczy , że n a ród jest w ieczny, je ś li się cz u je n a rod em , n a ­ w et i teraz w X X w ie k u b ro n i te c h ­ n icz n e j. I to jeszcze, że każdy atak m ożna od bić, sparaliżow ać itd., a le o - d ru chów n a rod u s tłu m ić n ie m ożna, chyba, że się w y tn ie cały na ród w pień , c W s r i ak , się -na p rzykła d zie P o ls k i p rzek o n a liś m y * je s t ~ ró w ń ie -n ie m o ż ­ liw e, ja k ca łk o w ite i cią g łe k o n tro lo ­ w anie je g o życia.

O tó ż P o ls k a je s t dla nas ró w n ie ż n a j­

w y m o w n ie js zy m przy k ła d em , co nas czeka, co m o żem y przed sięw ziąć i co m o g lib y ś m y osiągnąć.

W e źm y z naszej h is to rii p rzykła d y bie rn oś ci, o p o ru i w a lk w o ln oś cio w y ch p rz eciw • N a p o le o n o w i i o k u p a c ji fr a n ­ cu s k iej, a będ ziem y m ie li dow ód, że i m y z d o ln i jesteśm y do te g o rod za ju w alk. H e rm a n Ló n ś n ie ch nas n a tch n ie d uchem w a lk i „ W e h r w o lfa ". „ W e h r- w o lf", k tó re m u dam y zęby b ro n i, jaka się dotąd n a jb u jn ie js z y m fa n ta s to m n ie śniła, zd ra d liw ość i zasadzkow ość d o­

św iadczeń w ie lo le tn ic h w a lk z w ro ­ g ie m p o d z ie m n y m , z w in n ość i o fia rn o ś ć is to ty , k tó ra w ie, że zgin ie , je ś li n ie w ygra o s ta tn ie j szansy w a lk i na ś m ie rć i życie. .

P a m ię ta jm y o ty m , że n ie m a w n a ­ ro d zie naszym n ik o g o , k to b y n ie m ia ł zam iłow ania do b ro n i, p rzes zk olen ia w n ie j in t u ic ji do ulepszeń i c h ę ci do w alki. W o jn a kończy się d o p ie ro w te ­ dy, kiedy o sta tn i p rz e c iw n ik złoży broń a zw ycięstw o też d o p ie ro w ted y do w roga należy, kiedy za b rak n ie w o li i sił w yryw ania go z rą k w roga. P rz e ­ tra n s p on u jm y d ośw iadczenie z naszych w ielkich d ni i o to w n io s k i z teg o p rz e ­ m aw iać będą za walką. C o m a w y le ­ cie ć w p ow ietrze, te m u życzyć trzeba d o b re j d rogi, co mu zginąć, n ie ch ginie z k u li, noża. granatu, bom by, sznurka, proszków, k ro p li lub palców... N ie ma h ie ra rc h ii p rzy zw oitości środków , t y l­

ko s top n iow a n ie ich . s k uteczności■ Co służy celow i jest d ą b re t:C e le m zaś jest sam od zielny pańśtw ow y byt narodu n ie m ie ck ie g o , k tó ry jest pow ołany do spełnienia m isji d ziejo w e j, ja k ą sobie naród n ie m ie c k i w je g o teraźniejszych górn ych i ch m u rn y ch d niach uśw iado­

m ił”

Na jed n y m z podobnych w y k ła d ó w p rzem a w ia ł g en era lh y < in spektor dla w y szk olen ia o fecersk iego gen. H e lle r - tnann, k tó ry n a w ią za ł do legen da rn ej org a n iza cji „ K ” , na k tó re j w sp om n ie­

nie jeszcze dziś F ran cu zi drżą. W sp om ­ niał ró w n ież korpu sy w o ln ościow e Sch lagetera i R itte r von Epp’ a, k tó ­ rym zn ó w n a leży zaw dzięcza ć, iż P ru ­ sy W schodnie i Śląsk w ty c h rozm ia­

rach pozostały po p ie rw s ze j w o jn ie ś w ia to w e j p rz y N iem czech . G en erał H ellerm a n n n a w o ły w a ł.

„J ia m y ś la jc ie się nad środ ka m i, głó w ­ cie się nad sposobam i, za k o p u jcie broń...

i ba cznie p iln ie na rzeczyw istość, k tó ­ ra w skazuje, iż b lo k w rogów naszych je st szalenie k ru ch y . W ią żę ich jeszcze ze sobą w spólnota w a lk i z n a m i. S k o ­ ro m y u le g n ie m y , w y jd ą ich ró żn ice na jaw...

P rz y jd z ie czas, że w ro go w ie nasi ściga ć się będą o sy m p a tię naszą.

W ted y mys zaw ażym y n ie na szali, lecz będ ziem y tą belką, k tó r e j cze p ia ją się, ton ą cy w s y tu a cji bez wyjścAa, w ro g o ­ w ie nasi. W te d y u d erzy m y , ale przed te m n ę k a jm y ic h tak, że d ziecin n y A m e ry k a n in , g b u ro w a ty S ow iet i f le ­ gm aty czn y A n g lik p o cz u je, ja k śliski i go rą cy je st g ru n t, na k tó ry tak n ie ­ fo r tu n n ie dał się zagnać.

Bądźm y św ia dom i fa k tu , że w r o g o ­ w ie nasi n ie m a ją praw a i sw obody a k cji. Ic h sied zen ie na naszej z ie m i będzie n ie ró w n ie p rz y k re ja k n a m ich obecność.

W e h rw o lf h e ill”

Jak z p ó źn iejszyc h ro zm ó w w y ­ w n iosk ow ać m ogłem , p rz em ó w ien ia te zn a la zły zrozu m ie n ie i p op a rcie w s zy st­

kich p ra w ie słuchaczy. Słuchano z ż y ­ w y m za in teresow a n iem ' rozgłośn i

„W e h r h o lf” o aktach sabotażu i d y w e r - syj na tyłach p osu w a ją cych się ju ż na teren ach , n iem ieck ich a lia n tó w zachod­

nich. D ysku tow an o sposoby p rzep ro w a ­ dzenia p a rtyza n tk i i dochodzono do wniosku, że każd y o fic e r i ten, co się czu je oficerem , ju ż z n a tu ry rze czy są człon kam i o rg a n iza cji w a lk i o Rzeszę.

P rz ek o n y w a n o się rów n ież, choć jed n o ­ m yślność co do teg o n ie panow ała, że w a lk a o N ie m c y n ie p ow in n a się je d y ­ nie og ra n iczy ć do teren u ś ro d k o w j Eu­

ropy, lecz że ro ze jd z ie się ona po ca­

łym św iecie. S tw ierd zon o, że w w a lc e tej je st dopuszczalny n a w et oportu­

nizm , g d y ż „naród n iem ieck i jest tak zah artow a n y w s w ej spoistości i posta­

w ie n a ro do w ej, że nic go n ie w y p a c zy g d z iek o lw iek i ja k im k o lw ie k sposo- )era, zaw sze N iem iec służył b ędzie R zeszy” .

P ra k tyczn e instrukcje „W e h r w o lf- ausbildung” o d b y w a ły się tr z y god zin y dzien n ie i o b e jm o w a ły ostre zastoso­

w a n ie w sze lk ich śro d k ó w w yb u ch o­

w ych , sporządzan ie ich ta k że ze sztucz­

nych n a w ozó w , tw o rz e n ie ś ro d k ó w za­

p a la ją c y c h z k w a sów , obsługa k ró tk o ­ fa ló w e k , ćw iczen ia szy fro w e, tak tyk a zam achów , m askow anie, ch a ra k te ry ­ zacja itp. Jako p od ręczn ik i słu żyły m. in. H. D. V . 316, sp raw ozdan ia z dośw iadczeń w w alk ach z polską a r­

m ią podziem ną SS. O b erg ru p p en fiih re- ra R e in e fe r th ’a i W skazów k i „D roch en ’\

in stru ktoram i b y li ś w ieżo p rz y b y li m a ­ łom ów n i m ężczyźn i w strojaeh c y w il­

nych.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zboża niedaw no Wykłoszone kładły się nieruchom ą falą, nie było nigdzie śladu, którędy uszedł W oźniak zapom ­ niał o ranie, przem ykał się szybko,

dam y jeszcze dokładnych danych z d ziejów konspiracyjnego harcerstwa na Śląsku, w każdym razie już teraz stw ierdzić można, że sam tylko powiat rybnicki

nie przejawów prądów i form życia kul turalnego w dziełach pisarzy, w tedy da poważne wyniki, kiedy się wzbogaci nasza wiedza o kulturze, jeszcze dość młoda

Ich męczeństwem jest grzech, ich piekło jest cyrkiem Nerona.. Wszystko go

Na tych ziemiach bowiem m a dokonać się w najbliższym okresie dziejowy proces osiedlenia milionów ludno­. ści polskiej ze wszystkich stron

stemem porozumiewania się, a krokus jest niezupełnym krokusem, jak diugo się nżm nie można podzielić. Pierwszy człowiek albo ostatni mógiby pisać tylko.. t)

Do szkół zaczęto w prow adzać język niem iecki w prześw iadczeniu, że ta zm iana w yw ołała rów nie gw ałtow ne u pow szechnienie poczucia niem ieć- kości

rzyło m i się przewędrować, jest to za­.. iste puszcza zachwaszczona, gdzie