• Nie Znaleziono Wyników

Guliwer. Kwartalnik o książce dla dziecka, 2005, nr 4 (74)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Guliwer. Kwartalnik o książce dla dziecka, 2005, nr 4 (74)"

Copied!
119
0
0

Pełen tekst

(1)

4 / 2 0 0 5

Cena 15, 00zł

I S S N 0 8 6 7 - 7 1 1 5 I N D E X 3 8 0 0 7 5 VAT 0 % , n a k ł a d 1 5 0 0 s z t .

D a m i a n B a j e r s k i / l a t 6

(2)

Wydawca:

„Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe

al. W. Korfantego 51, 40-161 Katowice, tel. biuro (032) 25 80 756, 25 81 913 fax 25 83 229, dział handlowy 25 85 870

e-mail: biuro@slaskwn.com.pl, handel@slaskwn.com.pl http://www.slaskwn.com.pl

Rada naukowa:

prof. Joanna Papuzińska - Przewodnicząca (Warszawa) prof. Alicja Baluch (Kraków)

mgr Liliana Bardijewska (Warszawa) prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz (Katowice) dr Grażyna Lewandowicz-Nosal (Warszawa) prof. Irena Socha (Katowice)

Zespół redakcyjny:

prof. Jan Malicki - redaktor naczelny - tel. (32) 208 38 75 mgr Magdalena Skóra - zastępca redaktora naczelnego mgr Aneta Satława - sekretarz redakcji - tel. (32) 208 37 61 mgr Ewa Paździora - redaktor

Korekta: Aneta Bartnicka Skład i łamanie: Grzegorz Bociek Projekt okładki: Marek J. Piwko

Na okładce wykorzystano ilustrację Damiana Bajerskiego z Przedszkola Publicznego w Bobrownikach Zrealizowano ze środków Ministra Kultury

Program Operacyjny „Promocja Czytelnictwa”

ISSN 0867-7115

Adres redakcji:

Biblioteka Śląska Redakcja „Guliwera”

Plac Rady Europy 1, 40-021 Katowice tel./fax (32) 208 37 20

e-mail: guliwer@bs.katowice.pl Dyżury redakcji:

poniedziałek, środa, piątek - (od godz. 10.00 do 12.00)

Redakcja zastrzega sobie prawo do adiustacji tekstów i skrótów nadesłanych materiałów oraz do nadawania własnych tytułów. Za skutki ogłoszeń redakcja nie odpowiada.

(3)

GULIWER 4 (74)

KWARTALNIK O KSIĄŻCE DLA DZIECKA

październik - listopad - grudzień 2005

W numerze:

• Podróże „Guliwera” 3

WPISANE W KULTURĘ

• Jolanta Szczęśniak: Baśń w baśni, czyli E. T. A. Hoffmanna baśniowa wizja świata S

• Joanna Olech: Lekcja rysunku Andersena 13

• Sylwia Ciemińska: Lekcje optymizmu z Pollyanną i Mary Lennox 18

• Hanna Dymel-Trzebiatowska: Bez tabu. Kilka refleksji na temat literatury

dla najmłodszych w Skandynawii 24

• Iwona Kosmowska: Ulubieńcy fińskich czytelników (cz. 1)

W przekrzywionym zwierciadle 28

• Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Kamienica i jej mieszkańcy w utworach dla dzieci

i młodzieży 32

• Agnieszka Sikorska: „Albowiem tylko obojętnych na zło omija przygoda”,

czyli dlaczego wciąż warto wracać do Pana Samochodzika? 37

RADOŚĆ CZYTANIA

• Izabela Tumas: Czarownice to nie wymysł 42

• Ewa Chylińska: Robert Cormier - sylwetka pisarza 4S

• Alicja Skalska: Mały K s ią ż ę -współczesna baśń czy symboliczna autobiografia

czasów dzieciństwa S2

• Małgorzata Wysdak: Czy można zapomnieć o moraliście, pacyfiście, autorze

licznych powieści dla dzieci i dorosłych Erichu Kastnerze? S8 PRZEKRACZANIE BAŚNI

• Zofia Beszczyńska: Niewidzialny pałac 62

• Bożena Olszewska: Czasopiśmienniczy bohater doby socrealizmu 67 ROZMOWA GULIWERA

• Maria Kulik: Rozmowa z Peterem Ćaćko 72

NA LADACH KSIĘGARSKICH

• Danuta Gierczak: Mio, m ój Mio - biblioterapia dla wątpiących 76

• Zofia Beszczyńska: Dla chłopców chleb, dla dziewczynek lustro 78

• Joanna Gut: Spotkanie z bohaterami Leśnych bajek 79

(4)

• Joanna Gut: Tajemnica Zaczarowanego Lasu 81

• Anna Horodecka: Kulinarne poematy 8S

• Barbara Pytlos: Królewna w koronie 86

• Barbara Pytlos: Pamiętnik Felka Parerasa 88

• Bernadeta Niesporek-Szamburska: Każdy ma swoje urodziny 89

• Bernadeta Niesporek-Szamburska: Przez chwilę... 91

• Krystyna Heska-Kwaśniewicz: Baśniowe zajączki 92

• Jolanta Szcześniak: Czarodziejski świat dziecięcej poezji Zofii Beszczyńskiej 93

• Jolanta Szcześniak: Pasja drzemie w nas, czyli jak zachęcać dziecko do działania 94

• Jolanta Szcześniak: Dziecięcy świat szczęśliwy, czyli W Zielonej Dolinie 96 Z LITERATURY FACHOWEJ

• Danuta Mucha: O poezji dla dzieci inaczej 97

• Nelly Staffa: O udmurdckim almanachu twórczości dziecięcej 99 Z RÓŻNYCH SZUFLAD

• Urszula Kuś: Protokół z posiedzenia Jury Nagrody Literackiej

im. Kornela Makuszyńskiego 101

MIĘDZY DZIECKIEM A KSIĄŻKĄ

• Bogna Skrzypczak-Walkowiak, Idalia Walkowiak: Z półeczki Idalki...,

czyli książki dla maluchów 102

• Grażyna Lewandowicz-Nosal: Lektury 12-latków - podsumowanie sondażu 10S

ABSTRACT 116

(5)

PODRÓŻE „GULIWERA”

W takim dniu ja k dzisiejszy, w szarym, smutnym, grudniowym, z melancho­

lią i nostalgią w tle, powinienem rzec słowami Kazimiery Iłłakowiczówny: Czuję przemijanie. Ale jeszcze nie takie, ja k u mojego idola sprzed lat - Bułata Oku­

dżawy (kto go dziś jeszcze pamięta?):

No tak, i ja się zestarzeję...

Czy możliwe, że się zestarzeję?

Ciepły szalik odzieję, Głębokie kalosze dostanę, Ciebie kochać przestanę, Przechodniom na widoku Będę siedzieć w alei jasnej, Skostniały od skwaru, I młodzieży będzie ciasno - Przy starym?

Zatem: Czuję przemijanie. Oczywiście nie w sensie dosłownym, ani nie w sensie metaforycznym. Po prostu: minął rok. Jak dawniej, ja k w przeszłości powstawały i będą powstawać książki; wydawane były i będą teksty literackie adresowane do dzieci i młodzieży. Jedne z sukcesem, inne - przemilczane, wciąż oczekujące na swój wielki i podniosły dzień. I ja k dawniej biblioteki ku­

pują, opracowują i udostępniają pozycje, które przyciągają uwagę czytelników.

Lub nie. I znowu właściciele wielkich hurtowni, którym dane było uszczknąć z owego ministerialnego, ogromnego w tym roku, tortu, zwanego dotacją na zakup nowości (oby zawsze był tak wspaniały ja k obecnie), radują się i liczą zyski, a ich niefortunni konkurenci też liczą, oczywiście, ale straty. I zdawać by się mogło; rok ja k poprzedni. Ale zmieniło się wiele. Za sprawą wielkiej i prze­

myślanej promocji książki dziecięcej pod patronatem - a jakże - Hansa Chri­

stiana Andersena, którego rocznicę z takim wielkim pietyzmem i entuzjazmem obchodziła cała Polska. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wszystkie pokolenia wczytywały się w baśnie o Calineczce, o Królowej Śniegu, o brzydkim kacząt­

ku. Nie tylko w domach, ale i w miejscach publicznych; mniej lub bardziej do­

stojnych. I zarówno w dzień, ja k i w nocy, by jedynie przywołać jed n ą z wielkich akcji jednoczących dzieci niemal z połowy Europy. Ale też ogromnym szacun­

kiem darzę pomysłodawców Kampanii „Cała Polska czyta dzieciom” , a szcze­

gólnie Panią Irenę Koźmińską, która w sposób daleki od konwencjonalności czy rutyny i z niezwykłym, a zarazem rzadko spotykanym zaangażowaniem, pro­

(6)

wadzi całe przedsięwzięcie i to w trzech programach edukacyjnych: „Czytające Szkoły” , „Klub czytających przedszkoli” i „Czytanie zbliża” .

Miło mi, iż wśród laureatów konkursu - już po raz wtóry - Super Statuetkę, nagrodę głów ną Fundacji ABCXXI - Program Zdrowia Emocjonalnego otrzy­

mała Książnica Beskidzka w Bielsku-Białej. Jej dyrektorowi Bogdanowi Kocur­

kowi oraz wszystkim Koleżankom i Kolegom z serca gratulujemy.

S ą też jednak przedsięwzięcia o mniejszym wymiarze, lokalnym, acz rów­

nie ważne, ja k choćby akcja pozyskiwania „Książek z duszą”, które ofiarowują ludzie znani i szanowani.

W szystkie one uczą pięknego, a zarazem szlachetnego dialogu między makroświatem dorosłych i mikroprzestrzenią dzieci.

W ten grudniowy, szary i smutny dzień wczytać się należy w inną strofę ufnego i optymistycznego w tym chociażby wierszu Leopolda Staffa, dedykując go wszystkim, dla których ostatnie miesiące nie do końca były szczęśliwe:

Że mija? I cóż, że przemija?

Od tego chwila, by minęła, Zaledwie moja, już niczyja Jak chmur znikome arcydzieła.

I znów minął rok.

Jan M alicki

(7)

WPISANE W KULTURĘ

Jolanta Szcześniak

BAŚŃ W BAŚNI,

CZYLI E. T. A. HOFFMANNA BAŚNIOWA WIZJA ŚWIATA

Wśród wielu tematów chętnie wykorzy­

stywanych przez literaturę dziecięcą moty­

wy świąteczne zajmują poczesne miejsce.

Dzieje się tak dlatego, iż czas to szczegól­

ny, piękny i kolorowy, nasycony cudowno­

ścią i wzniosłością. Zawsze się na niego czekało, ponieważ kryła się w nim obietni­

ca wielkiej radości. Dotykała ona w pierw­

szym rzędzie dzieci, dla których Boże Na­

rodzenie to czas prezentów, smakołyków, a także odnowienia silnych związków emo­

cjonalnych z najbliższymi. Towarzyszy mu wiara, że to odnowienie będzie pełne, lu­

dzie staną się lepsi, bardziej przyjaźni, do­

tknięci wielką tajemnicą narodzin, we­

wnętrznie się udoskonalą. Wśród takich właśnie opowieści prym wiedzie, chętnie do dziś eksploatowana zarówno poprzez lite­

raturę jak i film, Opowieść wigilijna Charle- sa Dickensa. Znacznie wcześniejsza jednak jest baśń zamieszczona w czterotomowym wydaniu drobnych utworów Ernesta Teodo­

ra Amadeusza Hoffmanna - H istoria o Dziadku do Orzechów i Królu Myszy'1.

Wszystkie utwory Hoffmanna - jedne­

go z niemieckich pisarzy reprezentujących romantyzm - powstały w bardzo krótkim czasie - od roku 1814 do 1822. Ich wspólną cechą jest fantastyka, która wy­

pływała z pełnej sprzeczności osobowości twórcy. Już w dzieciństwie okrzyknięty cu­

downym dzieckiem, zajmował się muzyką, malarstwem, literaturą, chociaż zgodnie z tradycją rodzinną ukończył studia praw­

nicze. Urodził się w Królewcu, ale swą pierwszą posadę asesora otrzymał w Po­

znaniu. Tam także ożenił się z Marią Trzcińską - Polką, córką burmistrza. Na­

stępnie pracował w Płocku i w Warszawie, gdzie wiele czasu poświęcił komponowa­

niu. Po wkroczeniu do Warszawy wojsk Napoleona, musiał ją opuścić i przez kilka lat przebywał w Bambergu, pełniąc tam obowiązki dyrygenta w teatrze. Dopiero powrót do zawodu i praca w sądzie poko­

ju w Berlinie zapewniły rodzinie względny dobrobyt materialny. I wówczas, w cza­

sach szczęścia i spokoju, Hoffmann zaczął pisać. Ten okres nie trwał jednak zbyt dłu­

go, przerwany ciężką chorobą, a następ­

nie przedwczesną śmiercią pisarza zaled­

wie w wieku 46 lat. Jego twórczość, po-

Rys. Jan Marcin Szancer

(8)

dobnie jak pisarstwo Hansa Christiana Andersena, charakteryzuje nowatorskie podejście do motywów chętnie eksploato­

wanych przez baśń o rodowodzie ludo­

wym. Pisarz kreśli na wstępie swych utwo­

rów realistyczną wizję świata, w którą umiejętnie wprowadza baśniowe wydarze­

nia, umieszczając wśród nich zarówno swego młodego bohatera, jak i jego doro­

słe otoczenie. Taką właśnie kompozycję znajdujemy w jednej z najpiękniejszych ba­

śni o Bożym Narodzeniu - Historii o Dziad­

ku do Orzechów i o Królu Myszy.

Już na wstępie czytelnik wprowadzo­

ny zostaje w poukładany i perfekcyjny świat mieszczański. Dom radcy sanitar­

nego Stahlbauma jest zasobny i pięknie wyposażony, dzieci są otaczane opieką i to dla nich przede wszystkim szykuje się wspaniałą choinkę. Wszystkie przygoto­

wania okryte są pełną tajemnicą - dzie­

ciom nie wolno wejść w kreowany dla nich świat, dopóki nie uzyskają zgody doro­

słych. W taką aurę tajemniczości, zaraz na początku narrator wprowadza dziwną postać, wyraźnie odbiegającą od stereo­

typów. Ojcem chrzestnym dzieci jest rad­

ca Drosselmeier, który pełni w baśni rolę maga i czarodzieja, ale także swoim za­

chowaniem pobudza małą Marynię do działania. Postać ta jest na tyle ciekawa, że warto się przy niej na chwilę zatrzy­

mać - chudy i niski, z pom arszczoną twarzą, zamiast prawego oka m iał wielki czarny plaster i był zupełnie łysy, dlatego nosił śliczną białą perukę ze szkła, nie­

zwykłej roboty2. Ten wyraźnie niepiękny wygląd rekompensują niezwykłe jego umiejętności - ...nie tylko znał się na ze­

garach, ale nawet sam umiał je sporzą­

dzać?. Jest wobec tego czarodziejem-ze- garmistrzem, który potrafi zaczarować czas i zakląć w nim ludzi. Taką bowiem

rolę wyznaczyły mu tradycyjne motywy baśniowe. Potwierdza to spostrzeżenie także inna jego działalność - regularnie na święta Bożego Narodzenia ofiarowuje dzieciom niezwykły dar, zabawki mecha­

niczne, które sam wykonuje. Ponieważ ich sporządzenie wymaga wiele pracy i cier­

pliwości, dzieci oddają je rodzicom na przechowanie. Jest Drosselmeier twórcą zaczarowanego ożywionego świata, któ­

ry fascynuje swą niezwykłością i precyzją.

Kiedy w dalszych partiach utworu opowia­

da dzieciom baśń o twardym orzechu, po­

jawia się w niej postać tajemniczego przodka, magika i zegarmistrza Krystia­

na Eliasza Drosselmeiera, a także jego siostrzeńca przemienionego w Dziadka do Orzechów przez złą królową Mysibabę.

Wydaje się, że postać zegarmistrza pełni w utworze więcej funkcji. Jest on przede wszystkim łącznikiem pomiędzy światem rzeczywistym, w którym panuje mieszczański ład, a baśniową wizją zaspo­

kojenia wszystkich najbardziej ukrytych marzeń człowieka, o ile on sam zdolny bę­

dzie do poświęceń. Wymarzona zabawka Maryni - cudny ogród i wielkie jezioro, po którym pływają wspaniałe łabędzie - jest przeniesieniem baśni w rzeczywistość.

Dziewczynka liczy po cichu na tak wspa­

niałą zabawkę, chociaż wie, że będzie ją musiała oddać rodzicom. Nie przeszkadza jej to zupełnie. Odmienne podejście do za­

bawek ma Fryc. Nie dostrzega on piękna w ruchu miniaturowych laleczek, chciałby, aby je w pełni ożywić. Ma dla nich niewiele zainteresowania, ponieważ i tak zostaną odebrane. W tej sytuacji czytelnik widzi już wyraźnie zarysowaną różnicę pomiędzy rodzeństwem. Marynia jest delikatna, po­

ciąga ją baśniowość, wierzy w inny świat, w którym ożywione lalki wiodą ciekawe życie, podczas gdy jej brat charakteryzuje

(9)

się racjonalnym podejściem do życia. Dla niego zabawka ma wtedy znaczenie, gdy może ją posiadać fizycznie, bawić się nią i robić z nią to, co mu się podoba. Marynia z kolei, zgodnie z ideałem epoki, w myśl którego to dzieci mogą widzieć i wiedzieć więcej, ponieważ odbierają świat za po­

mocą uczucia, staje się poetką zwykłego, codziennego dnia, umie bowiem odczytać poezję w zwykłych na pozór przedmiotach.

Ten odmienny stosunek ujawnia się także w sytuacji, gdy dzieci odnajdują Dziadka do Orzechów. Jest to podarunek dla całej trój­

ki, także dla najstarszej z rodzeństwa - Lu­

dwiki. Jedynie Marynia widzi w Dziadku istotę sobie drogą, podczas gdy wszyscy inni dostrzegają tylko zwykły przedmiot użytkowy, którego obowiązkiem jest rozłu­

pywanie orzechów i do tego powinno się ograniczyć jego zadanie. Moment, gdy Dziadek gubi swoje ostre ząbki, a dzieci zupełnie odmiennie reagują na to wydarze­

nie, wydaje się być celową próbą, na jaką wystawił je Drosselmeier. Egoizm Fryca wyklucza go z możliwości przeżycia jakie­

gokolwiek wspaniałego wydarzenia, ponie­

waż nie stać go na poświęcenia. Jedynie Marynia okazuje prawdziwe uczucia, dla niej bezzębny Dziadek ma dokładnie taką samą wartość jak świetnie radzący sobie nawet z najtwardszymi orzechami. Zatem właśnie ona zdała egzamin i może dostą­

pić wyższego stopnia wtajemniczenia.

Nie wie jeszcze, co ją czeka w noc Bożego Narodzenia przy szafie z zabawkami. Me­

bel ten jest tylko z pozoru zwykłym sprzę­

tem. W rzeczywistości mieści się w nim świat baśniowych dziwów, zaludniony wspaniałymi damami - lalkami, całymi oddziałami żołnierzy, piernikowymi i cukro­

wymi rodzinami. Ma on swego księcia - jest nim oczywiście Dziadek do Orzechów, o którym dowiadujemy się także, że jest

zaklętym siostrzeńcem Drosselmeiera z ba­

śni o twardym orzechu. Marynia własną fantazją potrafi ożywić ten świat, dlatego to ona właśnie musi przeżyć tak szczególną przygodę.

Wszystko zaczyna się znowu od po­

jawienia się radcy Drosselmeiera, który zastępuje sowę na wierzchołku dużego zegara i tym samym zmienia świat reali­

styczny w baśniowy. Każdy z pojawiają­

cych się w tekście elementów ma w jakimś stopniu swe symboliczne znaczenie. Dla potrzeb tego szkicu chciałabym omówić ich kilka. Najpierw sowa - jest ona ptakiem symbolizującym mądrość, ale także wie­

dzę tajemną, medycynę, proroctwo, jasno­

widzenie, dowcip, podstęp itd.4 Najbliższa prawdy wydaje mi się jednak inna inter­

pretacja. Według jednej z legend, przyto­

czonych przez Szekspira w jego drama­

tach, córka piekarza, która odmówiła chle­

ba dźwigającemu krzyż Chrystusowi, zmie­

niona została w sowę. Z jednej więc strony mądrość, z drugiej natomiast pełna po­

święcenia wiara - tej sytuacji musi spro­

stać mała Marynia. Początkowo dziwny i straszny ptak ją przestrasza, potem jed­

nak, gdy przybiera on znajome kształty ojca chrzestnego, wszystko wraca pozornie do normy. Pomimo wołania dziewczynki Dros-

Rys. Jan Marcin Szancer

(10)

selmeier nie pojawia się, natomiast ze­

wsząd wychodzą myszy. I nie same gry­

zonie budzą w niej strach, lecz dziwne dźwięki przez nie wydawane. Najstraszniej­

szy jest jednak mysi król z siedmioma gło­

wami i siedmioma koronami.

Wydaje się, że przeciwnicy Maryni i Dziadka do Orzechów także zostali wy­

brani ze względu na swe symboliczne zna­

czenie. Mysz to tajemniczość, zagrażają­

ce zło, plaga, wojna, poszukiwanie łupu, zniszczenie. I właśnie w takim znaczeniu wykorzystuje to zwierzę Hoffmann. Armia Króla Myszy zagraża nie tylko Dziadkowi do Orzechów, ale także całemu państwu lalek, a nawet realnemu światu. Zgroma­

dzone na stołach słodycze, piernikowe domki i ludziki z cukru, wiszące na choin­

ce smakołyki to raj dla wygłodniałych my­

szy, które stać się mogą istną plagą. Za­

czynają zagrażać Maryni, ponieważ to ona właśnie zdecydowała się pozostać w po­

koju. Jej strach powoduje także zranienie, cofając się uderza ręką w szybę, która ją kaleczy. Marynia potrzebuje opieki i pomo­

cy. Wtedy pojawia się wspaniała armia zło­

żona z ołowianych żołnierzy Fryca, którym przewodzi Dziadek do Orzechów. Poma­

gają także lalki - Marynia widzi, jak całe królestwo zabawek szykuje się na straszną wojnę z myszami. Przebiega ona według tradycyjnych wzorów strategicznych, dwa skrzydła i centrum bronią się i atakują na zmianę. Jednak wspaniali żołnierze Fryca nie stanęli na wysokości zadania, obrzy­

dliwe mysie pociski brudziły im przecież ich świetne mundury, zaczęli się zatem wycofywać i klęska zawisła nad całym Dziadkowym wojskiem. Nie pomogło bo­

haterstwo oddziału lalek chińskich, ich śmierć przyniosła jednak zemstę, myszy padały zatrute połykanymi karteczkami.

Bezpośrednie zagrożenie zawisło nad Ma­

rynią, ale także nad samym Dziadkiem.

Otoczony przez myszy, już wydawało się musi zginąć, gdy Marynia rzuciła w mysi tłum swoim pantofelkiem i w ten sposób rozgromiła szeregi nieprzyjaciół. Sama jed­

nak zemdlała na skutek zranienia w rękę.

Ta wojna skończyła się dla niej długą cho­

robą, w czasie której pielęgnowali ją rodzi­

ce, a bajki opowiadał radca Drosselmeier.

Wydaje się, że ten epizod ma jeszcze jedno znaczenie. Marynia pragnie opowie­

dzieć o swych przygodach, spotyka się jed­

nak z niedowierzaniem i podejrzeniem cho­

roby. Sytuacja się powtórzy później, gdy w nocy odwiedzi wspaniały świat krainy zabawek, co zaniepokojona opowiadania­

mi matka określi jako piękny sen. Marynia poszukuje dla siebie zrozumienia wśród najbliższych, jednak go nie odnajduje. Jej najbliżsi patrzą na świat zbyt realistycznie, by dostrzec tragedię zagrożonego przez myszy Dziadka do Orzechów. A to prze­

cież nad całym światem baśni zawisła straszna groźba plagi realności. Z nią trze­

ba walczyć, aby nie pozbawić świata głębi uczuć i piękna przeżywania. Wie o tym je­

dynie Marynia, bo przecież Drosselmeier nie angażuje się w konflikt. Owszem, na­

prawił Dziadka wprawiając mu wyłamane zęby, ale odmówił wyposażenia go w no­

wy pałasz, którym przecież mógłby się książę świata baśni bronić. A przecież to właśnie radcy powinno zależeć na wyzwo­

leniu z czaru swego siostrzeńca. Z drugiej jednak strony pamiętać należy, że stałym motywem baśniowym jest poświęcenie się głównego bohatera w imię niesienia pomo­

cy osobie zaklętej. To Marynia musi na nowo wyposażyć Dziadka, aby czar na­

prawdę można było zdjąć. Zamieniony w zabawkę do gryzienia orzechów, piękny siostrzeniec Drosselmeiera realizuje typo­

we dla baśni motywy zaklętego przez wro­

(11)

ga. Może go wyzwolić tylko zupełnie bez­

interesowne poświęcenie się dla niego.

Następujące kolejno po sobie wydarzenia są realizacją typowych motywów baśnio­

wych5: Dziadek poniósł szkodę, ponieważ zdjął zaklęcie Mysibaby z Pirlipaty, Mary­

nia wyrusza w drogę, aby tej szkodzie za­

pobiec. Jej wędrówkę wyznaczają wąskie ramy znanego doskonale mieszkania, ale i tak jeży się ona wieloma niebezpieczeń­

stwami. Zatem dziewczynka szuka pomo­

cy u innych osób, zwraca się do ojca chrzestnego, ponieważ jej opowieści trak­

towane są przez rodziców jak barwne sny, które wywołała gorączka. Drosselmeier odpowiada dziecku w sposób całkiem nie­

oczekiwany, ale znaczący dla przebiegu późniejszych wydarzeń: „Tobie, Maryniu, więcej jest dane niż mnie i nam wszyst­

kim razem; jesteś jak Pirlipata urodzoną księżniczką, bo panujesz nad wspaniałym, olśniewającym państwem. Ale dużo bę­

dziesz miała zgryzot; jeśli zajmiesz się biednym, zniekształconym Dziadkiem do Orzechów, bo Król Myszy prześladuje go na każdym kroku. Lecz nie ja, tylko ty, ty jedna możesz go uratować; bądź wytrwa­

ła i wierna!6”.

Nadszedł dla Maryni czas poświęceń.

W kolejne noce pojawia się przy jej łóżku Król Myszy ze swoimi siedmioma błysz­

czącymi koronami i żąda od niej ofiar.

Marynia oddać musi swoje cukierki i mar­

cepany, następnie lalki z cukru, w końcu zagrożone są książeczki i sukienki dziew­

czynki. Nie pomaga zastawiona przez ro­

dziców pułapka, Król Myszy jest zbyt chy­

try i przebiegły. Posuwa się do metody szantażu wobec Maryni - żąda od niej co­

raz to nowych ofiar, grożąc, że jeżeli nie spełni jego oczekiwań, to on zagryzie Dziadka do Orzechów. Ten ostatni staje się prawdziwą lalką. Nie porusza się już tak,

jak to miało miejsce w pamiętną noc my­

siej wojny. Chociaż ma nowe, ostre zęby, to przecież pozbawiony pałasza jest wła­

ściwie zupełnie bezbronny. Marynia jednak tego nie wie, coraz bardziej martwi ją sy­

tuacja, nie chce, by Dziadkowi stała się jakaś krzywda, ale bolą ją ofiary - oddaje przecież najcenniejsze dla siebie rzeczy - świat zabawek i smakołyków. Sukienki i książeczki wykraczają już poza tę prze­

strzeń, są ofiarami wywodzącymi się z re­

alnego świata, w którym żyją także jej naj­

bliżsi - rodzice i rodzeństwo. Marynia czuje się całkowicie zagubiona - jej światu za­

grażać zaczyna straszliwe niebezpieczeń­

stwo, którego nie są świadomi najbliżsi.

Ona sama - siedmioletnia dziewczynka;

musi go obronić i zniszczyć wroga. Może jej w tym pomóc Dziadek do Orzechów, który sam potrzebuje ochrony, ale znając doskonale zwyczaje świata baśniowego, potrafi zniszczyć zagrożenie. Po nocy wiel­

kiej wojny na szyi Dziadka pozostała dziw­

na krwawa plama. Odkąd Marynia zorien­

towała się, że w drewnianą figurkę zaklęty jest żywy człowiek - siostrzeniec Drossel- meiera, nie tuliła go już tak do siebie i nie całowała. Nie zauważyła także wcześniej tego znamienia, a usunąć je może tylko ona. Czytelnik staje się świadkiem sceny

Rys. Jan Marcin Szancer

(12)

chwilowego ożywienia, gdy Marynia zaczę­

ła trzeć chusteczką plamkę, Dziadek sta­

wał się coraz cieplejszy i ożył. Scena ta jest koniecznym elementem baśni. Siły Mary­

ni już się wyczerpały, do rodziców nie ma po co się zwracać - oni chcą pozbyć się upartej myszy tylko za pomocą zwykłej łapki, protestują nawet przed ewentualnym wprowadzeniem kota; świat baśni, ale tak­

że świat realny stają się coraz bardziej za­

grożone. Dziadek prosi Marynię o pałasz, teraz on sam już będzie walczył w obronie zagrożonych wartości. Musi bronić swego państwa, do którego wchodzi się przez rę­

kaw futra podróżnego z lisów. W tym mo­

mencie po raz pierwszy oba światy stają się jednością. Zagrożona jest baśniowość, ale także realność. Bronić trzeba obydwu.

Jest to walka ze złem utożsamionym tutaj przez myszy z ich królem na czele. Czy­

telnik wkracza w ten sposób w świat spraw wielkich i ostatecznych, dobra i zła, oraz własnej odpowiedzialności za kształt każ­

dej rzeczywistości, niezależnie czy praw­

dziwej czy baśniowej. Dziadek otrzymuje pałasz od Fryca, który nie jest świadomy tego wielkiego konfliktu, ale oddaje część jednej z zabawek - pułkownika kirasjerów, którego chłopiec posłał na emeryturę w ro­

gu szafy. Teraz już mały obrońca prawdy i sprawiedliwości - Dziadek do Orzechów może sam sobie poradzić ze złem. I czyni to. Dowodem walki są korony dane Mary­

ni w ofierze.

Nadchodzi czas wspaniałej nagrody - Marynia odwiedza państwo Dziadka do Orzechów. Zostaje zauroczona jego pięk­

nem. Przypomina ono momentami mecha­

niczne zabawki ojca chrzestnego albo ra­

czej należałoby powiedzieć, że właśnie te zabawki są robione na wzór i podobieństwo tego świata. Jej najskrytszym marzeniem było otrzymanie w prezencie gwiazdkowym

mechanicznych zabawek: ogrodu, łabędzi, wspaniałego jeziora. Jednak, kiedy Mary­

nia podejmują swą podróż po świecie la­

lek, natychmiast dostrzega, że Drosselme­

ier właśnie o nim jej opowiadał. Jej rzeczy­

wiste marzenie spełnia się w świecie ba­

śni, w który wstępuje. Ten ostatni jest światem równoległym w stosunku do rze­

czywistego. Jest on jednak realizacją naj­

skrytszych dziecięcych marzeń, które w znacznym stopniu dotyczą Świąt Boże­

go Narodzenia. Świadczy o tym chociaż­

by Las Gwiazdkowy, w którym wszystkie drzewa są udekorowane, a z każdej stro­

ny dochodzą wspaniałe zapachy świątecz­

nych przysmaków.

Mówiąc o tym obrazie nie można jed­

nak pominąć faktu, że jest on w pewien bardzo istotny sposób inspirowany przez motywy sentymentalne. Malutcy pasterze i pasterki, panie i panowie w strojach my­

śliwskich wydają się być rodem z miśnień­

skiej porcelany, choć narrator stwierdza, że: wyglądali ja k z najczystszego cukru7.

Równie baśniowy jak pobyt jest także powrót dziewczynki do świata rzeczywiste­

go. Spadła ona bowiem z niezmierzonej wysokości. Oczywiście nic się jej nie mo­

gło stać, ponieważ w tym momencie wszystkie niebezpieczeństwa i pułapki są już poza nią. Jej próba opowiedzenia naj­

bliższym nocnych przygód potraktowana jest tylko jako piękny, ale nierzeczywisty sen. Nikt jej nie wierzy. Śmiechy rodziny doprowadzają ją prawie do łez. Aby udo­

wodnić swe racje, chce się posłużyć jedy­

nym materialnym przedmiotem, który jej pozostał po tajemniczej nocy - siedmio­

ma koronami Króla Myszy. Jednak to tyl­

ko pogarsza sprawę. Ojciec zarzuca dziec­

ku kłamstwo, ponieważ nie potrafi uwie­

rzyć w opowiadaną przez nie historię.

I znowu wkracza Drosselmeier z wyjaśnie­

(13)

niem. Chociaż rodzice tego nie pamiętają, on tłumaczy, że jest to przecież jeden z pre­

zentów dla dzieci. Ratuje w ten sposób baśniowość przed ciasnym pojmowaniem świata. Ten moment ukazuje jednak jesz­

cze jedną prawdę - świat realny, w którym ludzie kierują się realizmem, nigdy nie uwierzy w świat baśniowych cudowności, nie dojdzie zatem do pojednania. Możli­

wość doznania przeżyć w obu równocze­

śnie dostępne jest tylko niektórym wybrań­

com - takim jak Marynia, o czystej duszy i głębokiej wierze w jego istnienie. Muszą jednak bardzo uważać, chociaż za swoje postępowanie, bezinteresowną pomoc, na­

grodzeni zostaną wieloma wspaniałymi da­

rami, to jednak nie wolno im ich okazywać w realnym świecie, bo tam nikt im nie uwie­

rzy, bowiem ludzie zatracili swoją niewin­

ność i czułość. Nagrodę Maryni stanowią nie tylko złote korony Króla Myszy. Jej obietnica, że nigdy nie postąpiłaby tak, jak baśniowa królewna Pirlipata, powoduje ko­

lejną zmianę. Czar zostaje zdjęty i wresz­

cie siostrzeniec radcy Drosselmeiera po­

wraca do świata żywych. Baśń kończy się w typowy sposób - oświadczyny zostają przyjęte i po latach dochodzi do wspania­

łego wesela, na którym tańczą dwadzie­

ścia dwa tysiące figurek ozdobionych per­

łami i diamentami8, Marynia zostaje królową państwa, które się widzi, jeżeli ma się oczy po temuW.

Ta finałowa scena jest dowodem na to, że oba światy - baśniowy i rzeczywi­

sty, mogą się jednak połączyć. Owo ze­

spolenie warunkują szczególne predyspo­

zycje - czułość, wiara, delikatność i współ­

czucie mogą doprowadzić do pięknego fi­

nału, który stanie się urzeczywistnieniem najskrytszego marzenia. Nie wolno jednak zapomnieć, że przecież to Boże Narodze­

nie, które poprzez swą magię spełnia na­

wet te najbardziej ukryte pragnienia. Święta odgrywają wobec tego rolę szczególną i dzieci powinny o tym wiedzieć. Wtedy także spotka je wielka tajemnica, dzięki której mogą być szczęśliwe.

Patrząc na baśń Hoffmanna wyraźnie widzimy, że daleko wykracza ona poza ty­

powe konwencje baśniowe. Świat Maryni i Dziadka jest w zasadzie realistyczną kopią rzeczywistości świetnie znanej dziec­

ku z mieszczańskiego niemieckiego domu.

Może jedynie nie do końca typowy jest fakt obecności opiekuna i czarodzieja - radcy Drosselmeiera. Pozostałe elementy są całkowicie realne, bliskie dziecku. W tak zarysowaną rzeczywistość wprowadzona zostaje baśniowość, ale jej korzenie także głęboko tkwią w znanym dziecku świecie.

Mieszkańcy krainy baśniowej to przecież lalki i zabawki, a sama kraina realizuje dziecięce pragnienia słodyczy i innych smakołyków. Wojna z królestwem myszy jest zatem walką o ocalenie tego dziecię­

cego świata, jego odmienności i piękna.

Chociaż właściwie tylko raz do roku może się on w pełni uwidocznić - na tym także polega specyfika Świąt; ale jego zniszcze­

nie odebrałoby małemu człowiekowi pra­

wo do marzeń. Czym zatem jest to strasz-

Rys. Jan Marcin Szancer

(14)

ne królestwo myszy? Można zaryzykować następującą próbę interpretacji - jest on zbyt ciasno pojętą realnością, w której nie ma zupełnie miejsca na marzenie, pragnie­

nie przeżycia niesamowitej historii, wszyst­

ko jest poukładane na swoim miejscu, a lu­

dzie działają według przypisanych im ról.

Jest także światem zachłanności, o czym świadczy historia Mysibaby i jej siedmiu synów. Mieści się w nim wszystko to, co złe i z czym trzeba w życiu walczyć. Jedyną bronią w tej walce są wspaniałe uczucia, jakie człowiek może okazywać bezintere­

sownie. Miłość, współczucie, zrozumienie dla potrzeb drugiego człowieka, wrażliwość i subtelność postępowania nie mieszczą się w ciasnych ramach racjonalistycznego świata. Zapomniane i odrzucone pozostają jedynie na progu dziecinnego pokoju, po­

nieważ właśnie jego mieszkańcy jeszcze nie zostali skażeni sensownością i logiką.

Są one dostępne dziecku, ale też nie każ­

demu. Musi ono spełniać określone warun­

ki, wtedy, w myśl koncepcji romantycznej, osiąga wyższy stopień wtajemniczenia - czuje to, co dla innych jest niedostępne.

Potrafi tworzyć, staje się poetą.

Baśń Hoffmanna pozostaje w ścisłym związku z charakterystycznymi dla epoki ideami, ale także wykracza poza nie. Sta­

je się w ten sposób prekursorska dla lite­

ratury dziecięcej, dla baśni w szczególno­

ści, ponieważ łączy w sobie elementy ty­

powe dla tego nurtu, biorącego swe po­

czątki w kulturze ludowej, z rzeczywistym światem dziecka. Pisarz nie rozpoczyna swej historii od słów: dawno, dawno, za siedmioma górami, itp. Taki wstęp stwa­

rza bowiem zaraz na początku dystans pomiędzy wydarzeniami a odbiorcą tekstu.

Wprowadzenie elementów rzeczywistości znanej czytelnikowi jest przecież sygnałem, że także w jego życiu wydarzyć się może

coś niezwykłego, szczególnie, kiedy będą to święta Bożego Narodzenia.

I na koniec tych rozważań warto jesz­

cze zwrócić uwagę na jeden problem - do kogo był ten tekst adresowany? Współcze­

sny czytelnik bez wahania odpowiedział­

by, że do dziecka. Jednak w początkach wieku XIX chyba odbierano go nieco ina­

czej. Pamiętać trzeba, że bardzo popular­

ne było wówczas głośne odczytywanie utworów literackich, szczególnie tych, w których pojawiały się elementy grozy czy fantastyki. Dotyczy to także H isto rii 0 Dziadku do Orzechów i Królu Myszy.

Autor wiele wieczorów spędził w towarzy­

stwie przyjaciół, między innymi Karla Wil­

helma Contessa i Adelberta Chamisso, wspólnie omawiając pomysły literackie, a także odczytując własne utwory. Pano­

wie nazywali siebie żartobliwie bractwem pod patronatem św. Serafina. Ta wspo­

mniana w Biblii skrzydlata postać symbo­

lizuje światło, ogień, ptaka; staje się za­

tem ucieleśnieniem siły duchowej. A prze­

cież bohaterka baśni Hoffmanna dlatego zwycięża, że odznacza się przymiotami świadczącymi o sile ducha.

Baśń Hoffmanna posiada znacznie bardziej złożoną strukturę, niż udało mi się to w tak krótkim szkicu wskazać. Można by jeszcze rozpatrywać ją na przykład pod ką­

tem realności świata przedstawionego i sto­

sunku narratora do tego obrazu. Pojawiły­

by się wówczas natychmiast elementy gro­

teski, krytyki mieszczańskiego świata, zło­

żoności postaw ludzkich. Nie to jednak jest tematem tej wypowiedzi. Moim zamiarem było zwrócenie uwagi na baśniowość utworu 1 nowatorski sposób jej potraktowania, a także na związki prezentowanych poglą­

dów z ideami charakterystycznymi dla epo­

ki. Przede wszystkim jednak chciałam przy­

pomnieć częściowo już zapomniany, bar­

(15)

dziej znany z baletowej wersji Piotra Czaj­

kowskiego niż z oryginału Hoffmanna, mo­

tyw wielkiej walki dobra ze złem, która od­

bywa się w noc Bożego Narodzenia.

1 Wszystkie cytaty pochodzą z: E. T. A. Hoff­

man: Opowiadania, Warszawa 1977, s. 222-290.

2 Tamże, s. 222.

3 Tamże, s. 222.

4 Wszystkie znaczenia symboli za: W. Kopa­

liński: Słownik symboli, Warszawa 2001; J. C. Co­

oper, Zwierzęta symboliczne i mityczne, Poznań 1998.

5 Por.: W. Propp: Morfologia bajki, „Pamięt­

nik Literacki” 1968, z. 4.

6 Dz. cyt., s. 266.

7 Tamże, s. 275.

8 Tamże, s. 290.

9 Tamże, s. 290.

Joanna Olech

LEKCJA RYSUNKU ANDERSENA

Hans Ch. Andersen bywa nazywany ojcem baśni, królem baśni... jego prekur­

sorskie zasługi dla literatury dziecięcej są powszechnie znane. Biorąc pod lupę ilu­

stracje do Andersenowskich baśni uświa­

damiamy sobie, że ten niezwykły Duńczyk przyczynił się także pośrednio do rozwoju ilustracji książkowej. Jak? Spróbujmy przyj­

rzeć się różnojęzycznym wydaniom baśni Andersena.

Przed Andersenem książka dla dzieci niemal nie istniała. Wynalazek litografii, który z czasem upowszechnił druk książki ilustrowanej, miał zaledwie pięć lat, kiedy pisarz przyszedł na świat. Grafika książ­

kowa sprowadzała się do ozdobnych drze­

worytniczych inicjałów i winiet. Nieliczne, dydaktyczne opowiastki dla dzieci zawie­

rały ilustracje konwencjonalne - realistycz­

ne bądź religijne, będące kliszą ikonogra­

fii dewocyjnej. Drzeworytnicy i litografowie z reguły powielali banalne motywy deko­

racyjne - w europejskim zdobnictwie książ­

kowym dominowały motywy roślinne, wi­

zerunki dzieci, kobiet w antycznym kostiu­

mie i aniołów. Literatura dostarczała nie­

wielu podniet dla wyobraźni grafików, a ich zawodowy status był podrzędny - w wie­

ku XIX sygnowanie ilustracji nazwiskiem autora należało do rzadkości. Trzeba pa­

miętać, że prawa autorskie były w powija­

kach, toteż królowało piractwo - stąd „wę­

drówka” motywów ilustracyjnych ponad granicami, ich nonszalancki przedruk, licz­

ne pirackie kopie i podróbki.

I oto w dobie tej anarchii wydawniczej i ilustracyjnego banału pojawia się pisarz niezwykle oryginalny, o nieposkromionej wyobraźni, która każe mu ożywiać martwe przedmioty, uczłowieczać pospolite sprzę­

ty domowe i kwiaty, zwierzęta obdarzać

Rys. Jerzy Karolak

(16)

emocjami i osobowością, zaludniać świat krasnoludkami, elfami i czarownicami...

Stwory i cuda, powoływane do życia pió­

rem pisarza, domagały się swojego gra­

ficznego ekwiwalentu. Ani wydawcy, ani graficy nie byli na takie wyzwanie przygo­

towani. Toteż pierwsze próby ilustrowania Andersena okazały się porażająco nieudol­

ne. Andersenowskie baśniowe „hybrydy”

łączyły w sobie cechy zwierzęce i ludzkie - nie było w tradycji ilustratorskiej podob­

nego precedensu. Owszem, w baśniach Grimmów, Perrault, Hauffa, Ezopa zwie­

rzęta mówią ludzkim głosem, ale na tym koniec. Szalony Duńczyk natomiast każe przemawiać naparstkom, imbrykom, a na­

wet szyjce od butelki. Dziecięce piłki, bąki, rękawiczki mają u niego swoje obyczaje i maniery, a nawet (o zgrozo!) stroją miny.

Toteż dylematy ilustratorów dają o sobie znać w nieudolnych próbach antropomor- fizacji.

Baśń Kwiaty małej Idy przysporzyła rysownikom niebagatelnych kłopotów.

Mowa jest w niej o nocnym balu w zamku króla, na którym tańczą wszystkie kwiaty z ogrodu. Hiacynty, róże, fiołki - mówią, odgrywają pantomimę, całują się, chorują, ś p ią . Ilustratorzy XIX-wieczni rysowali kwiaty w manierze realistycznej, dodając na płatkach oczy i usta. Nie starczyło wy­

obraźni, aby sięgnąć po bardziej wyrafi­

nowane sposoby ożywienia literackiego konceptu. Podobnie pierwsze ilustracje do Calineczki okazały się trudnym egzaminem dla grafików. Mysz, Kret, Ropucha i Jaskół­

ka - wszyscy oni rysowani są z nudną, encyklopedyczną akuratnością. Mysz jest myszą podręcznikową, Kret - kretem z atlasu zoologii. Co zuchwalsi ilustratorzy XIX-wieczni stawiają ich na tylnych łap­

kach, co daje pozór uczłowieczenia. Wiele lat musiało upłynąć od premiery Baśni,

Rys. Jerzy Karolak

zanim rysownik odważył się ubrać Mysz w czepek i fartuch, a Kreta w surdut.

W duńskim wydaniu Eventyr og historie z roku 1893 grafik Lorenz Frolich podej­

muje taką próbę, a w roku 1901 inny Duń­

czyk - Hans Tegner stwarza kanon ilustra­

cji baśniowej, ubierając kreta w szlafrok w salamandry, domową czapeczkę z kitką, a nawet wyposażając go w fajkę. Ander- senowska przebieranka znalazła dla sie­

bie adekwatny kształt. Odtąd ta sztuczka ilustratorska upowszechniła się. Mysz raz ubrana - na zawsze pozostała schludnie ubraną gospodynią domową, Kret nato­

miast pozostał zażywnym domatorem, ze wszystkimi atrybutami nudnego mieszczu­

cha.

Nasze głowy zaśmiecone są ikonami.

Każdy z nas ma pewne stereotypowe wy­

obrażenie o tym, jak powinna wyglądać Czarownica, Babcia, Królewna, Książę, K rasnolud ek. Nie do wiary, jak wiele

(17)

z tych ikon pochodzi z ilustrowanych An- dersenowskich Baśni. Jest to wszak tekst najbardziej znany w Europie - tuż po Bi­

blii. Obserwując stare wydania łatwo za­

uważyć jak te baśniowe wizerunki przeni­

kały się, wpływały na siebie, ewoluowały.

I tak Królowa Śniegu bywa rysowana na dwa sposoby: wczesne wizerunki kreują ją na podobieństwo złowrogiego anioła - jest to półnaga kobieta spowita woalem.

Mróz jej niestraszny, bywa wręcz bosa, zawsze obsypana klejnotami. Druga szkoła ilustratorska hojniej wyposaża Królową w konfekcję - tu zła władczyni ubrana jest w kosztowne futra (zawsze białe). Królew­

skie sanie zaprzężone są w konie. Bywa, że na koźle siedzi wozak, a nawet mały elf.

Im wyższa ranga ilustratora - tym sil­

niejsza „siła rażenia” obrazu. Edmund Du- lac namalował Królową Śniegu w roku 1910. Jest bosa, niemal naga, w brylanto­

wym diademie, siedzi na tronie z bryły lodu, wokół pękające kry, w tle zorza polarna.

Ten wizerunek zawłaszczył wyobraźnię ty­

sięcy czytelników Andersena. Jawne i za- woalowane naśladownictwa można liczyć na pęczki. Diadem i zorza polarna stały się częścią „ikonicznego” konterfektu Królowej Śniegu.

Polskie dzieci urodzone po II wojnie widzą Królową Śniegu na sposób, w jaki namalował ją Jan Marcin Szancer - wy­

dania Andersena z jego ilustracjami liczo­

ne są w setkach tysięcy egzemplarzy i zna­

ne kilku generacjom Polaków. Nad Wisłą Królowa Śniegu jest ubrana w białe futro z kapturem - następcy Szancera nie pró­

bują z tym kanonem polemizować.

Tam gdzie baśniopisarz nie podsuwa żadnych wskazówek na temat wyglądu swoich bohaterów - tam upowszechnia się wizerunek pierwszy. XIX-wieczne podobi­

zny Ole Lukoje - Andersenowskiego opo-

wiadacza bajek na dobranoc, wyposażo­

nego w dwa parasole - przedstawiają małego chłopca, niemal krasnoludka, w spiczastej czapeczce. We wczesnych wydaniach duńskich i niemieckich ten wy­

gląd został przyjęty za obowiązujący i był wielokrotnie powielany. W wydaniach XX-wiecznych Ole przybiera postać doro­

słego maga, nierzadko w szacie astrolo­

ga, w wysokiej czapie ozdobionej księży­

cowymi motywami i gwiazdami Dawida.

Ikonę krasnoludka wyparła ikona czarno­

księżnika. W Polsce Ole Lukoje (Ole Zmruż Oczko) ma wygląd młodzieńca w XIX-wiecznym kostiumie mieszczańskim - surducie, cylindrze i kraciastych panta- lonach - jak chciał wspomniany już Jan Marcin Szancer.

Zdumiewające, jak niewielu grafików potrafiło przełamać pewne ilustratorskie nawyki w swojej pracy nad Andersenem - tej „bezwładności” możemy przypisać sze­

reg zastanawiających podobieństw w obra­

zowaniu baśni Wielkiego Duńczyka. Gerda z Królowej Śniegu niemal zawsze ma na sobie NIEBIESKĄ sukienkę, a motyl, za­

przęgnięty do liścia w Calineczce prawie zawsze jest ŻÓŁTY. Książę z reguły bywa ubrany z kostium XVI-wieczny: rajtuzy, bu­

fiaste spodnie, pelerynkę, kryzę, krótki kor­

dzik u pasa i beret z piórem. Rzadkim wy­

jątkiem jest orientalny kostium Księcia w Małej Syrenie na ilustracjach Edmunda Dulac’a. Spróbujcie choćby znaleźć orygi­

nalny wizerunek „psa o oczach jak talerze”

z baśni Krzesiwo. Niemal wszystkie te psy, niezależnie od narodowości rysownika, wyglądają podobnie - jakby pochodziły z jednej, baśniowej hodowli. Różne są na­

tomiast mundury powracającego z wojny Żołnierza. Poczynając od średniowieczne­

go kostiumu rycerza (w misiurce, z mie­

czem i półpancerzu) w polskim wydaniu

(18)

Rys. Michael Fiodorov z roku 1901, poprzez kostium najemnika

z czasów wojny trzydziestoletniej w wyda­

niu niemieckim (1876), mundur grenadiera pruskiego w późniejszym wydaniu niemiec­

kim (1912) i XVII-wiecznego muszkietera w wydaniach francuskich, a skończywszy na, utrwalonym w polskiej powojennej tra­

dycji ilustracyjnej, mundurze Księstwa War­

szawskiego - Andersenowskiemu Żołnie­

rzowi przyszło nosić kostiumy niemal wszystkich europejskich formacji militar­

nych.

Rysownicy XIX-wieczni, współcześni Andersenowi, długo nie potrafili poruszać się swobodnie w odrealnionej rzeczywisto­

ści baśni. I tak wczesne ilustracje próbują desperacko pogodzić realizm rysunku z fantastyczną fabułą. Tam gdzie Andersen w baśni wspomina o zaczarowanym ku­

frze, który uniósł się w powietrze - ilustra­

tor dorysowuje ogromne skrzydła, jakby nie mógł pogodzić się z faktem, że przedmio­

ty magiczne mogą poruszać się bez żad­

nej realnej siły sprawczej. Podobnie sanie Królowej Śniegu wielokrotnie wyposażano w skrzydła - widać wizja podniebnej san­

ny wydawała się grafikom zbyt zuchwała.

Szczególny precedens stworzyli ilustrato­

rzy rosyjscy - wydanie z roku 188S zawie­

ra wizerunek Królowej Śniegu w chłopskich saniach wyściełanych słomą, okutanej chustą jak wiejska „babuszka”. Notabene ilustracje rosyjskie z epoki carskiej ugar- nirowane są obficie aniołami - ilekroć u An­

dersena dokonuje się baśniowa przemia­

na, ilustrator usłużnie podsuwa wizerunek anioła, który ma niejako tłumaczyć i legi­

tymizować metafizyczny charakter baśni.

Najwyraźniej graficy ówcześni byli zdania, że wszystkie cuda mają naturę religijną i nie istnieje osobna kategoria cudów ba­

śniowych. Skutek jest taki, że carskie wy­

dania Andersena wyglądają jak książki re­

ligijne. Po rewolucji natomiast z podobną skwapliwością Rosjanie ześwieczczali An­

dersena, usuwając cenzorskim ołówkiem

(19)

wszelkie wzmianki o Panu Bogu. Nie tyl­

ko Rosjanie - w warszawskim Muzeum Książki dla Dzieci zachował się egzemplarz Baśni Andersena, pracowicie pokreślony przez anonimowego redaktora - gdziekol­

wiek pada słowo „Bóg”, tam pojawia się ołówkowa interwencja.

Niemało kłopotów przysparzała ilustra­

torom nagość obecna w baśniach Ander­

sena. Dla XIX-wiecznego obyczaju wizerun­

ki półnagiej Syreny czy nagiego władcy z baśni Nowe szaty cesarza były prawdzi­

wym dylematem. Nagość nie usprawiedli­

wiona kontekstem mitologicznym ani reli­

gijnym, na dodatek w baśniach adresowa­

nych do dzieci - wymagała karkołomnych zabiegów. Stąd wizerunki syren w . bluz­

kach zapiętych po szyję i marmurowy po­

sąg antyczny na dnie m orza. w komplet­

nym stroju i przy szabli (ros. Łuczszije Skazki Andersena, rok 1914). Cesarz, o którym niewinne dziecko powiedziało, że jest NAGI, nagminnie paraduje na ilustra­

cjach w obszernej bieliźnie. Co śmielsi ilu­

stratorzy rysowali go nagiego, zgodnie z in­

tencją Andersena, zakrywając wstydliwie cesarskie przyrodzenie skrawkiem drape- rii lub kokardą.

Najwięcej ilustratorskich „wpadek”

pojawia się w baśni Słowik, której akcja rozgrywa się na dworze chińskim. Rysow­

nicy XIX-wieczni traktują sztafaż chiński z nonszalancją - cesarz miewa sumiasty wąs i brodę bojara, chińskie damy dworu noszą gorsety i krynoliny, a insygnia cesar­

skiej władzy pochodzą z Europy i opatrzo­

ne s ą . chrześcijańskim krzyżem. Bywa że cesarz na początku baśni ma japońskie (!) kimono, a pod koniec - płaszcz grono­

stajowy i europejską koronę. Kostium chiń­

ski bywa mylony z japońskim nagminnie, także we współczesnych wydaniach Ander­

sena. Znamienne - wszędzie cesarz ma

warkocz i długie, niedźwiedzie pazury - dla rysowników kilkunastu pokoleń szczegóły te były widać niezbędnym atrybutem wła­

dzy cesarskiej.

Charakter ilustracji do Baśni Anderse­

na zależał w niemałej mierze od charakte­

ru przekładu. Duńczyk był pisarzem, który budował komizm swoich postaci na prze­

mieszaniu tonu „wysokiego” z „niskim”.

Pisał prosto i obrazowo, a jego styl bywał nazywany potocznym, plebejskim. Jego królowie wycierają nos połą szlafroka, na­

ciągają na pięty przydeptane kapcie, ce­

sarz chiński dekoruje słowika swoim zło­

tym pantoflem... Ta maniera była tak no­

watorska, że dla wielu tłumaczy nie do przyjęcia - toteż Andersena retuszowano, wygładzano, banalizowano. Przekłady XIX-wieczne są nierzadko anonimowe i niewiele mają wspólnego z oryginałem.

Wynoszenie Andersena na koturny prze­

kładało się na charakter ilustracji - i o ile graficy duńscy zachowywali z reguły ów specyficzny, „plebejski” charakter baśni, o tyle rysownicy francuscy, angielscy, nie­

mieccy, polscy - windowali pisarza tam, gdzie być nie zamierzał - na salony. Stąd ilustracja duńska jest daleko bardziej „prza- śna” i „razowa” od „marcepanowych” ilu­

stracji cudzoziemskich. Nawet syreny duń­

skie na ilustracjach B.Bedersena z roku 1893 są krępe, biodrzaste, podczas gdy ich francuskie siostry wydają się być na diecie. Podobnie wizerunki chłopskich małżonków w bajkach Stary ma zawsze rację i Bzowa babuleńka w wersji duńskiej są czerstwe i dosadne, natomiast w ob­

cych ilustracjach - idealizowane, stylizo­

wane, a chłopi przebierani bywają w ko­

stium zamożnych mieszczan.

Niektóre baśnie Andersena miały nie­

pokojący dla współczesnych kontekst ero­

tyczny, który starano się „osłabić” za po-

(20)

Rys. Wanda Orlińska

mocą zabiegów ilustracyjnych. Anderseno­

wi czyniono zarzut z tego, że w baśni Krze­

siwo Żołnierz każe sobie przynieść nocą Królewnę pogrążoną we śnie i obsypuje ją pocałunkami. Aby koncept pisarza nie był tak gorszący - Królewnę (porwaną z po­

ścieli) rysowano w kompletnym stroju dziennym, bądź odmładzano ją do absur­

du, aż po wiek dziecięcy. Podobnie Mała Syrena przedstawiana była jako dziecko, a więc obiekt aseksualny. W polskiej ilu­

stracji istnieje jeden szczególny przykład ilustratorki, która niemal wszystkich boha­

terów Andersena narysowała pod posta­

cią dzieci sześcio-, siedmioletnich. Nawet w baśni Dzwon, której akcja rozgrywa się w dniu konfirmacji (a więc jej bohaterowie mają lat 14). Jest to jawny absurd, jako że większość baśni Andersena ma charakter inicjacyjny i traktuje o przejściu z dzieciń­

stwa ku dorosłości.

Niezwykła nośność baśniowych fabuł Andersena przyczyniła się do powstania wielu oryginalnych opracowań graficznych w drugiej połowie wieku XX. Ilustratorzy zaczęli śmielej poczynać sobie z baśniową materią - nowe style malarskie inspirują­

co wpływały na rozwój grafiki książkowej.

W miejsce realistycznego, literalnego spo­

sobu obrazowania - pojawiły się ilustracje symboliczne, surrealistyczne, oniryczne...

Andersena można odczytywać na wiele sposobów - grafika okazała się inteligent­

nym narzędziem do interpretowania baśni i odsłaniania ich ukrytych sensów.

Lekcja rysunku nadal trwa - Andersen jest sprawcą i mentorem tej ponadnarodo­

wej, baśniowej szkoły ilustracji.

Sylwia Ciemińska

LEKCJE OPTYMIZMU

Z POLLYANNĄ I MARY LENNOX

Według Nowego leksykonu PWN opty­

mizm to pogląd filozoficzny przeciwstawia­

jący się pesymizmowi. Zgodnie z nim ist­

niejący świat je st najlepszy z możliwych, rozumny, a dobro dominuje w nim nad złem. Dzięki takiemu postrzeganiu świata możliwe je st osiągnięcie szczęścia i dosko­

nałości moralnej. Z naukową wersją defi­

nicji współgra druga jej część - potoczna.

Według niej optymizm to skłonność do dostrzegania dodatnich stron życia, pozy­

tywnego oceniania rzeczywistości, przewi­

dywania pomyślnego biegu wydarzeń.

W pełni zgadzam się z zacytowaną definicją, jednak nasuwają mi się nastę­

pujące pytania: Czy człowiek rodzi się opty­

mistą, czy dopiero później uczy się opty­

mizmu? Kiedy zacząć uczyć się optymi­

zmu? Co zrobić, by stać się optymistą?

Czy optymistą jest się już wtedy, gdy czło­

wiek zaczyna się uśmiechać i cieszyć, choć nie zawsze ma do tego podstawy?

Postarałam się poszukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania w literaturze przeznaczonej dla dzieci i młodzieży. Do­

tarłam do dwóch znakomitych powieści.

(21)

Rys. Katarzyna Karina Chmiel

Pierwszą z nich jest Pollyanna, której autorką jest Eleonor H. Porter, drugą Ta­

jemniczy ogród Frances Hodgson Burnett.

Śledząc losy bohaterek, poczułam się tak, jakbym uczestniczyła w lekcji optymizmu.

Znalazłam dwie niewielkie istoty, które można byłoby uznać za wzorzec optymi­

sty. Przekonałam się również, że optymistą może być każdy, nawet dziecko, a może głównie dziecko, gdyż to dzieci mają naj­

większą wyobraźnię, a według mnie to wła­

śnie wyobraźnia jest potrzebna do tego, aby „kolorowo” iść przez życie i przez ró­

żowe okulary patrzeć na świat, tak jak czy­

nią to optymiści.

Bohaterka pierwszej z wymienionych powieści to jedenastoletnia dziewczynka ciężko doświadczona przez los. Już od momentu pojawienia się w pierwszym roz­

dziale wzbudza wielką sympatię czytelni­

ka. Ten, kto czyta książkę, z każdą linijką coraz bardziej lubi Pollyannę i życzy jej jak najlepiej.

W przypadku bohaterki powieści Ele­

onory Porter nauka optymizmu zaczęła się

„od drewnianych kul...”. Mała, osierocona przez matkę dziewczynka, otrzymała z da­

rów zbieranych przez wiernych na rzecz kościoła - drewniane kule zamiast wyma­

rzonej lalki. Rozczarowanie i gorące łzy.

Naturalna reakcja dziecka na dziejącą się niesprawiedliwość. Równie przygnębiony był ojciec, który nie bardzo wiedział, jak pocieszyć jedynaczkę. Gdyby miał pienią­

dze, poszedłby do najbliższego sklepu i ku­

pił najpiękniejszą lalę. Ale pieniędzy nie było i należało poradzić sobie inaczej.

Rozsądny pastor wymyślił grę. Zaczął się zastanawiać, jakie korzyści mogą wy­

niknąć z faktu posiadania kul. Razem z Pollyanną znaleźli powód do radości; do­

szli do wniosku, że powinni cieszyć się z te­

go, iż kule są im niepotrzebne.

Kiedy spadały na nich kolejne nie­

szczęścia, zawsze powracali do zabawy, którą nazwali „grą w zadowolenie”. Później nabrali wprawy i już odruchowo szukali dobrych stron w trudnych sytuacjach; cie­

szyli się nawet, kiedy musieli wytężać umysł, by znaleźć choć jeden argument, który byłby podstawą do optymistycznego spojrzenia na beznadziejną sytuację.

„Gra w zadowolenie” pozwoliła Polly- annie znieść śmierć ojca i przetrwać czas adaptacji w domu ciotki Polly. Zgorzkniała panna przygarnęła sierotę pod swój dach tylko dlatego, że była zwolenniczką wypeł­

niania obowiązków nakładanych na czło-

(22)

Rys. Katarzyna Karina Chmiel

wieka przez tradycje, a ponadto obawiała się krytyki ze strony lokalnej społeczności.

Mimo upływu lat nie potrafiła wybaczyć sio­

strze (matce dziewczynki), że ta, kierując się głosem serca, opuściła bogaty rodzin­

ny dom i wyszła za ubogiego pastora. Z te­

go powodu zakazała Pollyannie opowia­

dania o ojcu. Sierota w obecności ciotki nie mogła nawet wymawiać jego imienia. Dla dziewczynki, która tak bardzo kochała swo­

ich rodziców, była to dotkliwa kara, ale poradziła sobie z nią tak, jak z wieloma innymi, które wymyślała jej zupełnie nie­

przygotowana do wychowywania dzieci samotna ciocia. Tak wiec Pollyanna cieszy­

ła się z przydzielonego jej, skromnego po­

koju, który znajdował się na poddaszu i po­

zbawiony był wszelkich ozdób, o których marzyła, kiedy dowiedziała się, że zamiesz­

ka u bogatej ciotki. Popadła w zachwyt, gdy panna Polly nakazała jej za karę prze­

czytać broszurę o muchach i z zachwytem opowiadała cioci o życiu tych fascynują­

cych owadów.

Dziewczynka z humorem i radością znosiła wszelką krytykę, czym w zdumie­

nie wprawiała opiekunkę, która nie mogła nadziwić się, że - mimo jawnie okazywa­

nej niechęci - jej podopieczna jest zado­

wolona i czuje się szczęśliwa. Nie podej­

rzewała nawet, że spragniona miłości sie­

rota nawiązała serdeczne stosunki ze służbą i to właśnie wśród niej dziecko zna­

lazło przyjaciela - młodą dziewczynę 0 wielkim sercu i niezbyt zachwycającym ją imieniu - Nancy. Stała się ona powier- niczką tajemnic dziewczynki i jako pierw­

sza dowiedziała się, co robi Pollyanna, by znaleźć powód do radości. Jako pierwsza też poznała „grę w zadowolenie” i jako pierwsza podjęła się gry, której zasad ści­

śle przestrzegało dziecko.

Na niej jednak liczba graczy nie skoń­

czyła się. Nie była to jedyna osoba, która dzięki Pollyannie zmieniła nastawienie do życia. To tylko jeden z przykładów optymi­

stycznego patrzenia na świat, ukształtowa­

ny dzięki bujnej wyobraźni Pollyanny. Zba­

wienny wpływ „zabawy w zadowolenie”

odczuli też inni mieszkańcy miasteczka, np.: pani Snow, której dziewczynka wyja­

śniła, że powinna się cieszyć, że bolą ją nogi i nie może chodzić, bo dzięki temu więcej czasu przeznaczy na robienie koł­

derek na drutach.

Pollyanna stopniowo wciągnęła do zabawy całe miasteczko, w którym miesz­

kała. Grali wszyscy: młodzi i starzy, kobiety 1 mężczyźni, a przede wszystkim ci, u któ­

rych uśmiech już od wielu lat nie pojawiał się na twarzy.

Może działo się tak dlatego, że zasa­

dy gry były proste, a może dlatego, że Pol­

lyanna nie tylko podawała prawidła, ale również sama ich przestrzegała. Fascynu­

jąca nastolatka pokazywała, że w prowa­

dzonej grze nie ma pokonanych - tu wszy­

(23)

scy wygrywali. Zasady były bardzo proste:

trzeba było w każdej rzeczy, zdarzeniu czy zjawisku odnaleźć coś, z czego można by było się cieszyć. Ludzie bardzo się starali i dzięki temu wszyscy nieszczęśnicy, któ­

rych napotkała na swej drodze dziewczyn­

ka, od razu ją lubili i zaczynali cieszyć się życiem.

Zaskarbiając sobie sympatię ludzi, Pollyanna zdobyła przyjaciół na dobre i na złe, o czym mogła się przekonać wtedy, gdy sama straciła wiarę w sens życia. Na­

stąpiło to w momencie, kiedy uległa wy­

padkowi i nie mogła chodzić. Mimo że bar­

dzo się starała, straciła chęć do prowadze­

nia „gry w zadowolenie”. Wtedy z pomocą przyszli jej mieszkańcy miasteczka - z ciotką na czele - pod adresem której Pol­

lyanna z głębokim przeświadczeniem wy­

głaszał pochwały i twierdziła, że skoro cio­

cia ją przygarnęła, to musi być najwspa­

nialszą osobą na świecie. Peany wprawiały w zdumienie pannę Polly, która pod wpły­

wem dziewczynki zaczęła ulegać we­

wnętrznej przemianie. Ze zgorzkniałej sta­

rej panny zmieniła się w ciepłą i serdeczną kobietę, którą czekało w życiu jeszcze wiele wspaniałych chwil. Stała się optymistką i czuła się szczęśliwa.

Przytoczone przykłady uczą odbiorców pozytywnego postrzegania świata i są do­

wodem na to, że jeśli ktokolwiek zechce zagrać w zadowolenie, to może to zrobić w dowolnym momencie swojego życia i na pewno nie przegra.

Zupełnie innym typem dziecka jest Mary Lennox z powieści pt. Tajemniczy ogród Frances Hodgson Burnett.

Między tymi dwoma literackimi boha­

terkami jest kilka podobieństw, ale więcej jest cech, które je dzielą. Mary ma mniej więcej tyle lat co Pollyanna i tak jak ona straciła rodziców. Odesłano ją pod opiekę

do nieznanej jej dotąd rodziny, lecz nie do ciotki, a do wuja, który tak samo jak pan­

na Polly żył w pięknym, dużym domu w do­

statku i spokoju, a przyjęcie dziewczynki pod dach traktował jako swoją powinność.

Choć z góry zakładał, że się nie będzie zajmował kuzynką, to postarał się, by za­

pewnić jej jak najlepszą opiekę i warunki do życia. Od służby wymagał jedynie, aby dziecko był zadbane i nie wchodziło mu w drogę.

Na tym kończy się podobieństwo mię­

dzy dziewczynkami.

Pierwszą wyczuwalną różnicą jest fakt, że po przeczytaniu kilku linijek tekstu, nikt tak naprawdę nie zaczyna lubić małej Mary,

Rys. Anna Stylo-Ginter

(24)

bowiem w jej zachowaniu nie ma nic, co mogłoby wywołać pozytywne uczucia u od­

biorcy. Rozkapryszona Mary pochodziła z bogatej rodziny, więc wielkość domu wuja ani dostatek, jaki w nim panował, nie zro­

biły na niej wielkiego wrażenia. Owszem - jego wystrój znacznie różnił się od tego, jaki widywała w swoich rodzinnych stro­

nach, czyli Indiach, ale to nie wywołało nawet cienia zaciekawienia u dziewczyn­

ki. Zagadkę stanowiły tylko pozamykane na klucz pokoje, do których nikomu nie wolno było wchodzić.

Tutaj również inaczej traktowano służ­

bę, która w Indiach zawsze musiała robić to, czego żądała od nich panienka. W eg­

zotycznym kraju nikt nie śmiał mówić bez zezwolenia, a już na pewno nie rozmawiał ze swoimi „przełożonymi”. Służący bez szemrania znosili napady złości, jakim ule­

gała dziewczynka i zaspokajali wszystkie jej zachcianki, by „wrzaskiem” nie zdener­

wowała matki, która traktowała ją jak „zło konieczne”. Wyręczali także dziewczynkę we wszystkich podstawowych czynno­

ściach, czego rezultatem był fakt, że pra­

wie dziesięcioletnie dziecko nie potrafiło samo się ubrać. W domu wujka również znajdowała się służba. Jednak nie była ona tak bezgranicznie posłuszna i „oddana” jak w jej rodzinnych stronach.

Kolejna różnica pomiędzy dziewczyn­

kami dotyczyła ich stosunków rodzinnych - a konkretnie kontaktów z rodzicami.

Mary, w przeciwieństwie do Pollyanny, nie znała uczucia miłości. Nie była przywiąza­

na ani do matki, ani do ojca. Po ich śmier­

ci nie uroniła ani jednej łzy, miała raczej pretensję do rodziców, że śmieli o niej za­

pomnieć i zostawili ją samą. Według mnie zaistniała sytuacja spowodowana była fak­

tem, że nie okazywali oni dziecku miłości i zainteresowania. Woleli trzymać się z da­

la od swojej córki, która, szczególnie dla matki, była po prostu ciężarem i powodem do wstydu, gdyż natura nie obdarzyła „po­

ciechy” olśniewającą urodą.

Jakie więc mogło być dziecko, które nigdy nie zaznało miłości - nawet ze stro­

ny najbliższych? Nic więc dziwnego, że w momencie przyjazdu do domu pana Cre- vena dziewczynka nie przypadła nikomu do gustu, a z drugiej strony jej również nikt się nie podobał.

Pewnie Mary żyłaby sobie sama i sta­

wała się coraz bardziej zgorzkniałą, sa­

motną i nielubianą panienką, gdyby nie to, że w jej życiu pojawiła się służąca Martha - uboga wiejska dziewczyna z głową prze­

pełnioną marzeniami i prostym, lecz jakże optymistycznym podejściem do życia.

To dzięki niej, jej cudownym opowieściom o rodzinie, domu i przyrodzie mała dziew­

czynka poznała świat, życie, ludzi, którzy, mimo że nie byli tak dobrze sytuowani jak ona, cieszyli się tym, co przynosił im każ­

dy następny dzień.

W nowym otoczeniu Mary zaczęła „żyć”.

Nie potrafiła jeszcze znaleźć sobie przyjaciół ani rozmawiać z ludźmi, ale zaczynała do­

strzegać, że wokół niej istnieją inni, że ota­

cza ją przyroda, która również żyje.

Przemiana z panny Mary - „kapryśni- cy” w sympatyczną, patrzącą z zachwytem na otaczającą rzeczywistość młodą oso­

bę, była możliwa dzięki temu, że dziew­

czynka była uparta i niełatwo dawała za wygraną.

Właśnie dzięki wymienionym cechom Mary poznała tajemnicę zamkniętego ogro­

du i głośnego płaczu, który słyszała w no­

cy w domu swego wuja. Dowiedziała się, że napady złości miewa kuzyn Colina, zaś przepiękny ogród marnieje na wyraźne polecenie właściciela, który ma przykre wspomnienia z nim związane. Odnalezie­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Autorka sięga też po m otywy jeszcze niezbyt często pojawiające się w literaturze dla młodzieży, stara się już oswajać swo­. ich czytelników z tragedią czy

mi.. W domu Róży dobrze czuje się nie tylko jej rodzina, ale również obcy ludzie. Jonasz czy Eliza są ocza­. rowani atmosferą tego miejsca. Nie tylko wystrój i

pięcie staje się zbyt silne i czytelnik chce je zredukować - jest właśnie częścią twórcze­.. go procesu, czymś najbardziej osobistym 1 powodującym, że każdy odbiorca

Samo w słuchiw anie się we Fredrę, „m ów ien ie Fredrą" może zaskoczyć jeszcze bardziej, gd y w p am iętnym roku usłyszeliśmy sławne i donośne „N ie

ników w stolicy Tatr: na jp ierw wszyscy ludzie bardzo się nudzą; odliczam y dwie godziny na obiad, jedną na kolację, zostaje jeszcze dw a­.. naście godzin na siedzenie w

Wydaje się też, że ta opowieść-baśń jest też napisana dla tatusiów, bo słowo klucz wypowiedziane przez Pyzatą zdaje się wskazywać też innego odbiorcę. Pokazuje,

Zaznaczyć warto jednak, że smok jako bohater literacki współcześnie nie pojawia się już tak często w literaturze dla dzieci jak w minionych

je się bowiem zaledwie na jednej książeczce dla dzieci, która wydaje się na tyle ciekawa, że można na jej podstawie pokusić się o - choćby częściową -