4 / 2 0 0 5
Cena 15, 00zł
I S S N 0 8 6 7 - 7 1 1 5 I N D E X 3 8 0 0 7 5 VAT 0 % , n a k ł a d 1 5 0 0 s z t .
D a m i a n B a j e r s k i / l a t 6
Wydawca:
„Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe
al. W. Korfantego 51, 40-161 Katowice, tel. biuro (032) 25 80 756, 25 81 913 fax 25 83 229, dział handlowy 25 85 870
e-mail: biuro@slaskwn.com.pl, handel@slaskwn.com.pl http://www.slaskwn.com.pl
Rada naukowa:
prof. Joanna Papuzińska - Przewodnicząca (Warszawa) prof. Alicja Baluch (Kraków)
mgr Liliana Bardijewska (Warszawa) prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz (Katowice) dr Grażyna Lewandowicz-Nosal (Warszawa) prof. Irena Socha (Katowice)
Zespół redakcyjny:
prof. Jan Malicki - redaktor naczelny - tel. (32) 208 38 75 mgr Magdalena Skóra - zastępca redaktora naczelnego mgr Aneta Satława - sekretarz redakcji - tel. (32) 208 37 61 mgr Ewa Paździora - redaktor
Korekta: Aneta Bartnicka Skład i łamanie: Grzegorz Bociek Projekt okładki: Marek J. Piwko
Na okładce wykorzystano ilustrację Damiana Bajerskiego z Przedszkola Publicznego w Bobrownikach Zrealizowano ze środków Ministra Kultury
Program Operacyjny „Promocja Czytelnictwa”
ISSN 0867-7115
Adres redakcji:
Biblioteka Śląska Redakcja „Guliwera”
Plac Rady Europy 1, 40-021 Katowice tel./fax (32) 208 37 20
e-mail: guliwer@bs.katowice.pl Dyżury redakcji:
poniedziałek, środa, piątek - (od godz. 10.00 do 12.00)
Redakcja zastrzega sobie prawo do adiustacji tekstów i skrótów nadesłanych materiałów oraz do nadawania własnych tytułów. Za skutki ogłoszeń redakcja nie odpowiada.
GULIWER 4 (74)
KWARTALNIK O KSIĄŻCE DLA DZIECKA
październik - listopad - grudzień 2005
W numerze:
• Podróże „Guliwera” 3
WPISANE W KULTURĘ
• Jolanta Szczęśniak: Baśń w baśni, czyli E. T. A. Hoffmanna baśniowa wizja świata S
• Joanna Olech: Lekcja rysunku Andersena 13
• Sylwia Ciemińska: Lekcje optymizmu z Pollyanną i Mary Lennox 18
• Hanna Dymel-Trzebiatowska: Bez tabu. Kilka refleksji na temat literatury
dla najmłodszych w Skandynawii 24
• Iwona Kosmowska: Ulubieńcy fińskich czytelników (cz. 1)
W przekrzywionym zwierciadle 28
• Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Kamienica i jej mieszkańcy w utworach dla dzieci
i młodzieży 32
• Agnieszka Sikorska: „Albowiem tylko obojętnych na zło omija przygoda”,
czyli dlaczego wciąż warto wracać do Pana Samochodzika? 37
RADOŚĆ CZYTANIA
• Izabela Tumas: Czarownice to nie wymysł 42
• Ewa Chylińska: Robert Cormier - sylwetka pisarza 4S
• Alicja Skalska: Mały K s ią ż ę -współczesna baśń czy symboliczna autobiografia
czasów dzieciństwa S2
• Małgorzata Wysdak: Czy można zapomnieć o moraliście, pacyfiście, autorze
licznych powieści dla dzieci i dorosłych Erichu Kastnerze? S8 PRZEKRACZANIE BAŚNI
• Zofia Beszczyńska: Niewidzialny pałac 62
• Bożena Olszewska: Czasopiśmienniczy bohater doby socrealizmu 67 ROZMOWA GULIWERA
• Maria Kulik: Rozmowa z Peterem Ćaćko 72
NA LADACH KSIĘGARSKICH
• Danuta Gierczak: Mio, m ój Mio - biblioterapia dla wątpiących 76
• Zofia Beszczyńska: Dla chłopców chleb, dla dziewczynek lustro 78
• Joanna Gut: Spotkanie z bohaterami Leśnych bajek 79
• Joanna Gut: Tajemnica Zaczarowanego Lasu 81
• Anna Horodecka: Kulinarne poematy 8S
• Barbara Pytlos: Królewna w koronie 86
• Barbara Pytlos: Pamiętnik Felka Parerasa 88
• Bernadeta Niesporek-Szamburska: Każdy ma swoje urodziny 89
• Bernadeta Niesporek-Szamburska: Przez chwilę... 91
• Krystyna Heska-Kwaśniewicz: Baśniowe zajączki 92
• Jolanta Szcześniak: Czarodziejski świat dziecięcej poezji Zofii Beszczyńskiej 93
• Jolanta Szcześniak: Pasja drzemie w nas, czyli jak zachęcać dziecko do działania 94
• Jolanta Szcześniak: Dziecięcy świat szczęśliwy, czyli W Zielonej Dolinie 96 Z LITERATURY FACHOWEJ
• Danuta Mucha: O poezji dla dzieci inaczej 97
• Nelly Staffa: O udmurdckim almanachu twórczości dziecięcej 99 Z RÓŻNYCH SZUFLAD
• Urszula Kuś: Protokół z posiedzenia Jury Nagrody Literackiej
im. Kornela Makuszyńskiego 101
MIĘDZY DZIECKIEM A KSIĄŻKĄ
• Bogna Skrzypczak-Walkowiak, Idalia Walkowiak: Z półeczki Idalki...,
czyli książki dla maluchów 102
• Grażyna Lewandowicz-Nosal: Lektury 12-latków - podsumowanie sondażu 10S
ABSTRACT 116
PODRÓŻE „GULIWERA”
W takim dniu ja k dzisiejszy, w szarym, smutnym, grudniowym, z melancho
lią i nostalgią w tle, powinienem rzec słowami Kazimiery Iłłakowiczówny: Czuję przemijanie. Ale jeszcze nie takie, ja k u mojego idola sprzed lat - Bułata Oku
dżawy (kto go dziś jeszcze pamięta?):
No tak, i ja się zestarzeję...
Czy możliwe, że się zestarzeję?
Ciepły szalik odzieję, Głębokie kalosze dostanę, Ciebie kochać przestanę, Przechodniom na widoku Będę siedzieć w alei jasnej, Skostniały od skwaru, I młodzieży będzie ciasno - Przy starym?
Zatem: Czuję przemijanie. Oczywiście nie w sensie dosłownym, ani nie w sensie metaforycznym. Po prostu: minął rok. Jak dawniej, ja k w przeszłości powstawały i będą powstawać książki; wydawane były i będą teksty literackie adresowane do dzieci i młodzieży. Jedne z sukcesem, inne - przemilczane, wciąż oczekujące na swój wielki i podniosły dzień. I ja k dawniej biblioteki ku
pują, opracowują i udostępniają pozycje, które przyciągają uwagę czytelników.
Lub nie. I znowu właściciele wielkich hurtowni, którym dane było uszczknąć z owego ministerialnego, ogromnego w tym roku, tortu, zwanego dotacją na zakup nowości (oby zawsze był tak wspaniały ja k obecnie), radują się i liczą zyski, a ich niefortunni konkurenci też liczą, oczywiście, ale straty. I zdawać by się mogło; rok ja k poprzedni. Ale zmieniło się wiele. Za sprawą wielkiej i prze
myślanej promocji książki dziecięcej pod patronatem - a jakże - Hansa Chri
stiana Andersena, którego rocznicę z takim wielkim pietyzmem i entuzjazmem obchodziła cała Polska. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wszystkie pokolenia wczytywały się w baśnie o Calineczce, o Królowej Śniegu, o brzydkim kacząt
ku. Nie tylko w domach, ale i w miejscach publicznych; mniej lub bardziej do
stojnych. I zarówno w dzień, ja k i w nocy, by jedynie przywołać jed n ą z wielkich akcji jednoczących dzieci niemal z połowy Europy. Ale też ogromnym szacun
kiem darzę pomysłodawców Kampanii „Cała Polska czyta dzieciom” , a szcze
gólnie Panią Irenę Koźmińską, która w sposób daleki od konwencjonalności czy rutyny i z niezwykłym, a zarazem rzadko spotykanym zaangażowaniem, pro
wadzi całe przedsięwzięcie i to w trzech programach edukacyjnych: „Czytające Szkoły” , „Klub czytających przedszkoli” i „Czytanie zbliża” .
Miło mi, iż wśród laureatów konkursu - już po raz wtóry - Super Statuetkę, nagrodę głów ną Fundacji ABCXXI - Program Zdrowia Emocjonalnego otrzy
mała Książnica Beskidzka w Bielsku-Białej. Jej dyrektorowi Bogdanowi Kocur
kowi oraz wszystkim Koleżankom i Kolegom z serca gratulujemy.
S ą też jednak przedsięwzięcia o mniejszym wymiarze, lokalnym, acz rów
nie ważne, ja k choćby akcja pozyskiwania „Książek z duszą”, które ofiarowują ludzie znani i szanowani.
W szystkie one uczą pięknego, a zarazem szlachetnego dialogu między makroświatem dorosłych i mikroprzestrzenią dzieci.
W ten grudniowy, szary i smutny dzień wczytać się należy w inną strofę ufnego i optymistycznego w tym chociażby wierszu Leopolda Staffa, dedykując go wszystkim, dla których ostatnie miesiące nie do końca były szczęśliwe:
Że mija? I cóż, że przemija?
Od tego chwila, by minęła, Zaledwie moja, już niczyja Jak chmur znikome arcydzieła.
I znów minął rok.
Jan M alicki
WPISANE W KULTURĘ
Jolanta Szcześniak
BAŚŃ W BAŚNI,
CZYLI E. T. A. HOFFMANNA BAŚNIOWA WIZJA ŚWIATA
Wśród wielu tematów chętnie wykorzy
stywanych przez literaturę dziecięcą moty
wy świąteczne zajmują poczesne miejsce.
Dzieje się tak dlatego, iż czas to szczegól
ny, piękny i kolorowy, nasycony cudowno
ścią i wzniosłością. Zawsze się na niego czekało, ponieważ kryła się w nim obietni
ca wielkiej radości. Dotykała ona w pierw
szym rzędzie dzieci, dla których Boże Na
rodzenie to czas prezentów, smakołyków, a także odnowienia silnych związków emo
cjonalnych z najbliższymi. Towarzyszy mu wiara, że to odnowienie będzie pełne, lu
dzie staną się lepsi, bardziej przyjaźni, do
tknięci wielką tajemnicą narodzin, we
wnętrznie się udoskonalą. Wśród takich właśnie opowieści prym wiedzie, chętnie do dziś eksploatowana zarówno poprzez lite
raturę jak i film, Opowieść wigilijna Charle- sa Dickensa. Znacznie wcześniejsza jednak jest baśń zamieszczona w czterotomowym wydaniu drobnych utworów Ernesta Teodo
ra Amadeusza Hoffmanna - H istoria o Dziadku do Orzechów i Królu Myszy'1.
Wszystkie utwory Hoffmanna - jedne
go z niemieckich pisarzy reprezentujących romantyzm - powstały w bardzo krótkim czasie - od roku 1814 do 1822. Ich wspólną cechą jest fantastyka, która wy
pływała z pełnej sprzeczności osobowości twórcy. Już w dzieciństwie okrzyknięty cu
downym dzieckiem, zajmował się muzyką, malarstwem, literaturą, chociaż zgodnie z tradycją rodzinną ukończył studia praw
nicze. Urodził się w Królewcu, ale swą pierwszą posadę asesora otrzymał w Po
znaniu. Tam także ożenił się z Marią Trzcińską - Polką, córką burmistrza. Na
stępnie pracował w Płocku i w Warszawie, gdzie wiele czasu poświęcił komponowa
niu. Po wkroczeniu do Warszawy wojsk Napoleona, musiał ją opuścić i przez kilka lat przebywał w Bambergu, pełniąc tam obowiązki dyrygenta w teatrze. Dopiero powrót do zawodu i praca w sądzie poko
ju w Berlinie zapewniły rodzinie względny dobrobyt materialny. I wówczas, w cza
sach szczęścia i spokoju, Hoffmann zaczął pisać. Ten okres nie trwał jednak zbyt dłu
go, przerwany ciężką chorobą, a następ
nie przedwczesną śmiercią pisarza zaled
wie w wieku 46 lat. Jego twórczość, po-
Rys. Jan Marcin Szancer
dobnie jak pisarstwo Hansa Christiana Andersena, charakteryzuje nowatorskie podejście do motywów chętnie eksploato
wanych przez baśń o rodowodzie ludo
wym. Pisarz kreśli na wstępie swych utwo
rów realistyczną wizję świata, w którą umiejętnie wprowadza baśniowe wydarze
nia, umieszczając wśród nich zarówno swego młodego bohatera, jak i jego doro
słe otoczenie. Taką właśnie kompozycję znajdujemy w jednej z najpiękniejszych ba
śni o Bożym Narodzeniu - Historii o Dziad
ku do Orzechów i o Królu Myszy.
Już na wstępie czytelnik wprowadzo
ny zostaje w poukładany i perfekcyjny świat mieszczański. Dom radcy sanitar
nego Stahlbauma jest zasobny i pięknie wyposażony, dzieci są otaczane opieką i to dla nich przede wszystkim szykuje się wspaniałą choinkę. Wszystkie przygoto
wania okryte są pełną tajemnicą - dzie
ciom nie wolno wejść w kreowany dla nich świat, dopóki nie uzyskają zgody doro
słych. W taką aurę tajemniczości, zaraz na początku narrator wprowadza dziwną postać, wyraźnie odbiegającą od stereo
typów. Ojcem chrzestnym dzieci jest rad
ca Drosselmeier, który pełni w baśni rolę maga i czarodzieja, ale także swoim za
chowaniem pobudza małą Marynię do działania. Postać ta jest na tyle ciekawa, że warto się przy niej na chwilę zatrzy
mać - chudy i niski, z pom arszczoną twarzą, zamiast prawego oka m iał wielki czarny plaster i był zupełnie łysy, dlatego nosił śliczną białą perukę ze szkła, nie
zwykłej roboty2. Ten wyraźnie niepiękny wygląd rekompensują niezwykłe jego umiejętności - ...nie tylko znał się na ze
garach, ale nawet sam umiał je sporzą
dzać?. Jest wobec tego czarodziejem-ze- garmistrzem, który potrafi zaczarować czas i zakląć w nim ludzi. Taką bowiem
rolę wyznaczyły mu tradycyjne motywy baśniowe. Potwierdza to spostrzeżenie także inna jego działalność - regularnie na święta Bożego Narodzenia ofiarowuje dzieciom niezwykły dar, zabawki mecha
niczne, które sam wykonuje. Ponieważ ich sporządzenie wymaga wiele pracy i cier
pliwości, dzieci oddają je rodzicom na przechowanie. Jest Drosselmeier twórcą zaczarowanego ożywionego świata, któ
ry fascynuje swą niezwykłością i precyzją.
Kiedy w dalszych partiach utworu opowia
da dzieciom baśń o twardym orzechu, po
jawia się w niej postać tajemniczego przodka, magika i zegarmistrza Krystia
na Eliasza Drosselmeiera, a także jego siostrzeńca przemienionego w Dziadka do Orzechów przez złą królową Mysibabę.
Wydaje się, że postać zegarmistrza pełni w utworze więcej funkcji. Jest on przede wszystkim łącznikiem pomiędzy światem rzeczywistym, w którym panuje mieszczański ład, a baśniową wizją zaspo
kojenia wszystkich najbardziej ukrytych marzeń człowieka, o ile on sam zdolny bę
dzie do poświęceń. Wymarzona zabawka Maryni - cudny ogród i wielkie jezioro, po którym pływają wspaniałe łabędzie - jest przeniesieniem baśni w rzeczywistość.
Dziewczynka liczy po cichu na tak wspa
niałą zabawkę, chociaż wie, że będzie ją musiała oddać rodzicom. Nie przeszkadza jej to zupełnie. Odmienne podejście do za
bawek ma Fryc. Nie dostrzega on piękna w ruchu miniaturowych laleczek, chciałby, aby je w pełni ożywić. Ma dla nich niewiele zainteresowania, ponieważ i tak zostaną odebrane. W tej sytuacji czytelnik widzi już wyraźnie zarysowaną różnicę pomiędzy rodzeństwem. Marynia jest delikatna, po
ciąga ją baśniowość, wierzy w inny świat, w którym ożywione lalki wiodą ciekawe życie, podczas gdy jej brat charakteryzuje
się racjonalnym podejściem do życia. Dla niego zabawka ma wtedy znaczenie, gdy może ją posiadać fizycznie, bawić się nią i robić z nią to, co mu się podoba. Marynia z kolei, zgodnie z ideałem epoki, w myśl którego to dzieci mogą widzieć i wiedzieć więcej, ponieważ odbierają świat za po
mocą uczucia, staje się poetką zwykłego, codziennego dnia, umie bowiem odczytać poezję w zwykłych na pozór przedmiotach.
Ten odmienny stosunek ujawnia się także w sytuacji, gdy dzieci odnajdują Dziadka do Orzechów. Jest to podarunek dla całej trój
ki, także dla najstarszej z rodzeństwa - Lu
dwiki. Jedynie Marynia widzi w Dziadku istotę sobie drogą, podczas gdy wszyscy inni dostrzegają tylko zwykły przedmiot użytkowy, którego obowiązkiem jest rozłu
pywanie orzechów i do tego powinno się ograniczyć jego zadanie. Moment, gdy Dziadek gubi swoje ostre ząbki, a dzieci zupełnie odmiennie reagują na to wydarze
nie, wydaje się być celową próbą, na jaką wystawił je Drosselmeier. Egoizm Fryca wyklucza go z możliwości przeżycia jakie
gokolwiek wspaniałego wydarzenia, ponie
waż nie stać go na poświęcenia. Jedynie Marynia okazuje prawdziwe uczucia, dla niej bezzębny Dziadek ma dokładnie taką samą wartość jak świetnie radzący sobie nawet z najtwardszymi orzechami. Zatem właśnie ona zdała egzamin i może dostą
pić wyższego stopnia wtajemniczenia.
Nie wie jeszcze, co ją czeka w noc Bożego Narodzenia przy szafie z zabawkami. Me
bel ten jest tylko z pozoru zwykłym sprzę
tem. W rzeczywistości mieści się w nim świat baśniowych dziwów, zaludniony wspaniałymi damami - lalkami, całymi oddziałami żołnierzy, piernikowymi i cukro
wymi rodzinami. Ma on swego księcia - jest nim oczywiście Dziadek do Orzechów, o którym dowiadujemy się także, że jest
zaklętym siostrzeńcem Drosselmeiera z ba
śni o twardym orzechu. Marynia własną fantazją potrafi ożywić ten świat, dlatego to ona właśnie musi przeżyć tak szczególną przygodę.
Wszystko zaczyna się znowu od po
jawienia się radcy Drosselmeiera, który zastępuje sowę na wierzchołku dużego zegara i tym samym zmienia świat reali
styczny w baśniowy. Każdy z pojawiają
cych się w tekście elementów ma w jakimś stopniu swe symboliczne znaczenie. Dla potrzeb tego szkicu chciałabym omówić ich kilka. Najpierw sowa - jest ona ptakiem symbolizującym mądrość, ale także wie
dzę tajemną, medycynę, proroctwo, jasno
widzenie, dowcip, podstęp itd.4 Najbliższa prawdy wydaje mi się jednak inna inter
pretacja. Według jednej z legend, przyto
czonych przez Szekspira w jego drama
tach, córka piekarza, która odmówiła chle
ba dźwigającemu krzyż Chrystusowi, zmie
niona została w sowę. Z jednej więc strony mądrość, z drugiej natomiast pełna po
święcenia wiara - tej sytuacji musi spro
stać mała Marynia. Początkowo dziwny i straszny ptak ją przestrasza, potem jed
nak, gdy przybiera on znajome kształty ojca chrzestnego, wszystko wraca pozornie do normy. Pomimo wołania dziewczynki Dros-
Rys. Jan Marcin Szancer
selmeier nie pojawia się, natomiast ze
wsząd wychodzą myszy. I nie same gry
zonie budzą w niej strach, lecz dziwne dźwięki przez nie wydawane. Najstraszniej
szy jest jednak mysi król z siedmioma gło
wami i siedmioma koronami.
Wydaje się, że przeciwnicy Maryni i Dziadka do Orzechów także zostali wy
brani ze względu na swe symboliczne zna
czenie. Mysz to tajemniczość, zagrażają
ce zło, plaga, wojna, poszukiwanie łupu, zniszczenie. I właśnie w takim znaczeniu wykorzystuje to zwierzę Hoffmann. Armia Króla Myszy zagraża nie tylko Dziadkowi do Orzechów, ale także całemu państwu lalek, a nawet realnemu światu. Zgroma
dzone na stołach słodycze, piernikowe domki i ludziki z cukru, wiszące na choin
ce smakołyki to raj dla wygłodniałych my
szy, które stać się mogą istną plagą. Za
czynają zagrażać Maryni, ponieważ to ona właśnie zdecydowała się pozostać w po
koju. Jej strach powoduje także zranienie, cofając się uderza ręką w szybę, która ją kaleczy. Marynia potrzebuje opieki i pomo
cy. Wtedy pojawia się wspaniała armia zło
żona z ołowianych żołnierzy Fryca, którym przewodzi Dziadek do Orzechów. Poma
gają także lalki - Marynia widzi, jak całe królestwo zabawek szykuje się na straszną wojnę z myszami. Przebiega ona według tradycyjnych wzorów strategicznych, dwa skrzydła i centrum bronią się i atakują na zmianę. Jednak wspaniali żołnierze Fryca nie stanęli na wysokości zadania, obrzy
dliwe mysie pociski brudziły im przecież ich świetne mundury, zaczęli się zatem wycofywać i klęska zawisła nad całym Dziadkowym wojskiem. Nie pomogło bo
haterstwo oddziału lalek chińskich, ich śmierć przyniosła jednak zemstę, myszy padały zatrute połykanymi karteczkami.
Bezpośrednie zagrożenie zawisło nad Ma
rynią, ale także nad samym Dziadkiem.
Otoczony przez myszy, już wydawało się musi zginąć, gdy Marynia rzuciła w mysi tłum swoim pantofelkiem i w ten sposób rozgromiła szeregi nieprzyjaciół. Sama jed
nak zemdlała na skutek zranienia w rękę.
Ta wojna skończyła się dla niej długą cho
robą, w czasie której pielęgnowali ją rodzi
ce, a bajki opowiadał radca Drosselmeier.
Wydaje się, że ten epizod ma jeszcze jedno znaczenie. Marynia pragnie opowie
dzieć o swych przygodach, spotyka się jed
nak z niedowierzaniem i podejrzeniem cho
roby. Sytuacja się powtórzy później, gdy w nocy odwiedzi wspaniały świat krainy zabawek, co zaniepokojona opowiadania
mi matka określi jako piękny sen. Marynia poszukuje dla siebie zrozumienia wśród najbliższych, jednak go nie odnajduje. Jej najbliżsi patrzą na świat zbyt realistycznie, by dostrzec tragedię zagrożonego przez myszy Dziadka do Orzechów. A to prze
cież nad całym światem baśni zawisła straszna groźba plagi realności. Z nią trze
ba walczyć, aby nie pozbawić świata głębi uczuć i piękna przeżywania. Wie o tym je
dynie Marynia, bo przecież Drosselmeier nie angażuje się w konflikt. Owszem, na
prawił Dziadka wprawiając mu wyłamane zęby, ale odmówił wyposażenia go w no
wy pałasz, którym przecież mógłby się książę świata baśni bronić. A przecież to właśnie radcy powinno zależeć na wyzwo
leniu z czaru swego siostrzeńca. Z drugiej jednak strony pamiętać należy, że stałym motywem baśniowym jest poświęcenie się głównego bohatera w imię niesienia pomo
cy osobie zaklętej. To Marynia musi na nowo wyposażyć Dziadka, aby czar na
prawdę można było zdjąć. Zamieniony w zabawkę do gryzienia orzechów, piękny siostrzeniec Drosselmeiera realizuje typo
we dla baśni motywy zaklętego przez wro
ga. Może go wyzwolić tylko zupełnie bez
interesowne poświęcenie się dla niego.
Następujące kolejno po sobie wydarzenia są realizacją typowych motywów baśnio
wych5: Dziadek poniósł szkodę, ponieważ zdjął zaklęcie Mysibaby z Pirlipaty, Mary
nia wyrusza w drogę, aby tej szkodzie za
pobiec. Jej wędrówkę wyznaczają wąskie ramy znanego doskonale mieszkania, ale i tak jeży się ona wieloma niebezpieczeń
stwami. Zatem dziewczynka szuka pomo
cy u innych osób, zwraca się do ojca chrzestnego, ponieważ jej opowieści trak
towane są przez rodziców jak barwne sny, które wywołała gorączka. Drosselmeier odpowiada dziecku w sposób całkiem nie
oczekiwany, ale znaczący dla przebiegu późniejszych wydarzeń: „Tobie, Maryniu, więcej jest dane niż mnie i nam wszyst
kim razem; jesteś jak Pirlipata urodzoną księżniczką, bo panujesz nad wspaniałym, olśniewającym państwem. Ale dużo bę
dziesz miała zgryzot; jeśli zajmiesz się biednym, zniekształconym Dziadkiem do Orzechów, bo Król Myszy prześladuje go na każdym kroku. Lecz nie ja, tylko ty, ty jedna możesz go uratować; bądź wytrwa
ła i wierna!6”.
Nadszedł dla Maryni czas poświęceń.
W kolejne noce pojawia się przy jej łóżku Król Myszy ze swoimi siedmioma błysz
czącymi koronami i żąda od niej ofiar.
Marynia oddać musi swoje cukierki i mar
cepany, następnie lalki z cukru, w końcu zagrożone są książeczki i sukienki dziew
czynki. Nie pomaga zastawiona przez ro
dziców pułapka, Król Myszy jest zbyt chy
try i przebiegły. Posuwa się do metody szantażu wobec Maryni - żąda od niej co
raz to nowych ofiar, grożąc, że jeżeli nie spełni jego oczekiwań, to on zagryzie Dziadka do Orzechów. Ten ostatni staje się prawdziwą lalką. Nie porusza się już tak,
jak to miało miejsce w pamiętną noc my
siej wojny. Chociaż ma nowe, ostre zęby, to przecież pozbawiony pałasza jest wła
ściwie zupełnie bezbronny. Marynia jednak tego nie wie, coraz bardziej martwi ją sy
tuacja, nie chce, by Dziadkowi stała się jakaś krzywda, ale bolą ją ofiary - oddaje przecież najcenniejsze dla siebie rzeczy - świat zabawek i smakołyków. Sukienki i książeczki wykraczają już poza tę prze
strzeń, są ofiarami wywodzącymi się z re
alnego świata, w którym żyją także jej naj
bliżsi - rodzice i rodzeństwo. Marynia czuje się całkowicie zagubiona - jej światu za
grażać zaczyna straszliwe niebezpieczeń
stwo, którego nie są świadomi najbliżsi.
Ona sama - siedmioletnia dziewczynka;
musi go obronić i zniszczyć wroga. Może jej w tym pomóc Dziadek do Orzechów, który sam potrzebuje ochrony, ale znając doskonale zwyczaje świata baśniowego, potrafi zniszczyć zagrożenie. Po nocy wiel
kiej wojny na szyi Dziadka pozostała dziw
na krwawa plama. Odkąd Marynia zorien
towała się, że w drewnianą figurkę zaklęty jest żywy człowiek - siostrzeniec Drossel- meiera, nie tuliła go już tak do siebie i nie całowała. Nie zauważyła także wcześniej tego znamienia, a usunąć je może tylko ona. Czytelnik staje się świadkiem sceny
Rys. Jan Marcin Szancer
chwilowego ożywienia, gdy Marynia zaczę
ła trzeć chusteczką plamkę, Dziadek sta
wał się coraz cieplejszy i ożył. Scena ta jest koniecznym elementem baśni. Siły Mary
ni już się wyczerpały, do rodziców nie ma po co się zwracać - oni chcą pozbyć się upartej myszy tylko za pomocą zwykłej łapki, protestują nawet przed ewentualnym wprowadzeniem kota; świat baśni, ale tak
że świat realny stają się coraz bardziej za
grożone. Dziadek prosi Marynię o pałasz, teraz on sam już będzie walczył w obronie zagrożonych wartości. Musi bronić swego państwa, do którego wchodzi się przez rę
kaw futra podróżnego z lisów. W tym mo
mencie po raz pierwszy oba światy stają się jednością. Zagrożona jest baśniowość, ale także realność. Bronić trzeba obydwu.
Jest to walka ze złem utożsamionym tutaj przez myszy z ich królem na czele. Czy
telnik wkracza w ten sposób w świat spraw wielkich i ostatecznych, dobra i zła, oraz własnej odpowiedzialności za kształt każ
dej rzeczywistości, niezależnie czy praw
dziwej czy baśniowej. Dziadek otrzymuje pałasz od Fryca, który nie jest świadomy tego wielkiego konfliktu, ale oddaje część jednej z zabawek - pułkownika kirasjerów, którego chłopiec posłał na emeryturę w ro
gu szafy. Teraz już mały obrońca prawdy i sprawiedliwości - Dziadek do Orzechów może sam sobie poradzić ze złem. I czyni to. Dowodem walki są korony dane Mary
ni w ofierze.
Nadchodzi czas wspaniałej nagrody - Marynia odwiedza państwo Dziadka do Orzechów. Zostaje zauroczona jego pięk
nem. Przypomina ono momentami mecha
niczne zabawki ojca chrzestnego albo ra
czej należałoby powiedzieć, że właśnie te zabawki są robione na wzór i podobieństwo tego świata. Jej najskrytszym marzeniem było otrzymanie w prezencie gwiazdkowym
mechanicznych zabawek: ogrodu, łabędzi, wspaniałego jeziora. Jednak, kiedy Mary
nia podejmują swą podróż po świecie la
lek, natychmiast dostrzega, że Drosselme
ier właśnie o nim jej opowiadał. Jej rzeczy
wiste marzenie spełnia się w świecie ba
śni, w który wstępuje. Ten ostatni jest światem równoległym w stosunku do rze
czywistego. Jest on jednak realizacją naj
skrytszych dziecięcych marzeń, które w znacznym stopniu dotyczą Świąt Boże
go Narodzenia. Świadczy o tym chociaż
by Las Gwiazdkowy, w którym wszystkie drzewa są udekorowane, a z każdej stro
ny dochodzą wspaniałe zapachy świątecz
nych przysmaków.
Mówiąc o tym obrazie nie można jed
nak pominąć faktu, że jest on w pewien bardzo istotny sposób inspirowany przez motywy sentymentalne. Malutcy pasterze i pasterki, panie i panowie w strojach my
śliwskich wydają się być rodem z miśnień
skiej porcelany, choć narrator stwierdza, że: wyglądali ja k z najczystszego cukru7.
Równie baśniowy jak pobyt jest także powrót dziewczynki do świata rzeczywiste
go. Spadła ona bowiem z niezmierzonej wysokości. Oczywiście nic się jej nie mo
gło stać, ponieważ w tym momencie wszystkie niebezpieczeństwa i pułapki są już poza nią. Jej próba opowiedzenia naj
bliższym nocnych przygód potraktowana jest tylko jako piękny, ale nierzeczywisty sen. Nikt jej nie wierzy. Śmiechy rodziny doprowadzają ją prawie do łez. Aby udo
wodnić swe racje, chce się posłużyć jedy
nym materialnym przedmiotem, który jej pozostał po tajemniczej nocy - siedmio
ma koronami Króla Myszy. Jednak to tyl
ko pogarsza sprawę. Ojciec zarzuca dziec
ku kłamstwo, ponieważ nie potrafi uwie
rzyć w opowiadaną przez nie historię.
I znowu wkracza Drosselmeier z wyjaśnie
niem. Chociaż rodzice tego nie pamiętają, on tłumaczy, że jest to przecież jeden z pre
zentów dla dzieci. Ratuje w ten sposób baśniowość przed ciasnym pojmowaniem świata. Ten moment ukazuje jednak jesz
cze jedną prawdę - świat realny, w którym ludzie kierują się realizmem, nigdy nie uwierzy w świat baśniowych cudowności, nie dojdzie zatem do pojednania. Możli
wość doznania przeżyć w obu równocze
śnie dostępne jest tylko niektórym wybrań
com - takim jak Marynia, o czystej duszy i głębokiej wierze w jego istnienie. Muszą jednak bardzo uważać, chociaż za swoje postępowanie, bezinteresowną pomoc, na
grodzeni zostaną wieloma wspaniałymi da
rami, to jednak nie wolno im ich okazywać w realnym świecie, bo tam nikt im nie uwie
rzy, bowiem ludzie zatracili swoją niewin
ność i czułość. Nagrodę Maryni stanowią nie tylko złote korony Króla Myszy. Jej obietnica, że nigdy nie postąpiłaby tak, jak baśniowa królewna Pirlipata, powoduje ko
lejną zmianę. Czar zostaje zdjęty i wresz
cie siostrzeniec radcy Drosselmeiera po
wraca do świata żywych. Baśń kończy się w typowy sposób - oświadczyny zostają przyjęte i po latach dochodzi do wspania
łego wesela, na którym tańczą dwadzie
ścia dwa tysiące figurek ozdobionych per
łami i diamentami8, Marynia zostaje królową państwa, które się widzi, jeżeli ma się oczy po temuW.
Ta finałowa scena jest dowodem na to, że oba światy - baśniowy i rzeczywi
sty, mogą się jednak połączyć. Owo ze
spolenie warunkują szczególne predyspo
zycje - czułość, wiara, delikatność i współ
czucie mogą doprowadzić do pięknego fi
nału, który stanie się urzeczywistnieniem najskrytszego marzenia. Nie wolno jednak zapomnieć, że przecież to Boże Narodze
nie, które poprzez swą magię spełnia na
wet te najbardziej ukryte pragnienia. Święta odgrywają wobec tego rolę szczególną i dzieci powinny o tym wiedzieć. Wtedy także spotka je wielka tajemnica, dzięki której mogą być szczęśliwe.
Patrząc na baśń Hoffmanna wyraźnie widzimy, że daleko wykracza ona poza ty
powe konwencje baśniowe. Świat Maryni i Dziadka jest w zasadzie realistyczną kopią rzeczywistości świetnie znanej dziec
ku z mieszczańskiego niemieckiego domu.
Może jedynie nie do końca typowy jest fakt obecności opiekuna i czarodzieja - radcy Drosselmeiera. Pozostałe elementy są całkowicie realne, bliskie dziecku. W tak zarysowaną rzeczywistość wprowadzona zostaje baśniowość, ale jej korzenie także głęboko tkwią w znanym dziecku świecie.
Mieszkańcy krainy baśniowej to przecież lalki i zabawki, a sama kraina realizuje dziecięce pragnienia słodyczy i innych smakołyków. Wojna z królestwem myszy jest zatem walką o ocalenie tego dziecię
cego świata, jego odmienności i piękna.
Chociaż właściwie tylko raz do roku może się on w pełni uwidocznić - na tym także polega specyfika Świąt; ale jego zniszcze
nie odebrałoby małemu człowiekowi pra
wo do marzeń. Czym zatem jest to strasz-
Rys. Jan Marcin Szancer
ne królestwo myszy? Można zaryzykować następującą próbę interpretacji - jest on zbyt ciasno pojętą realnością, w której nie ma zupełnie miejsca na marzenie, pragnie
nie przeżycia niesamowitej historii, wszyst
ko jest poukładane na swoim miejscu, a lu
dzie działają według przypisanych im ról.
Jest także światem zachłanności, o czym świadczy historia Mysibaby i jej siedmiu synów. Mieści się w nim wszystko to, co złe i z czym trzeba w życiu walczyć. Jedyną bronią w tej walce są wspaniałe uczucia, jakie człowiek może okazywać bezintere
sownie. Miłość, współczucie, zrozumienie dla potrzeb drugiego człowieka, wrażliwość i subtelność postępowania nie mieszczą się w ciasnych ramach racjonalistycznego świata. Zapomniane i odrzucone pozostają jedynie na progu dziecinnego pokoju, po
nieważ właśnie jego mieszkańcy jeszcze nie zostali skażeni sensownością i logiką.
Są one dostępne dziecku, ale też nie każ
demu. Musi ono spełniać określone warun
ki, wtedy, w myśl koncepcji romantycznej, osiąga wyższy stopień wtajemniczenia - czuje to, co dla innych jest niedostępne.
Potrafi tworzyć, staje się poetą.
Baśń Hoffmanna pozostaje w ścisłym związku z charakterystycznymi dla epoki ideami, ale także wykracza poza nie. Sta
je się w ten sposób prekursorska dla lite
ratury dziecięcej, dla baśni w szczególno
ści, ponieważ łączy w sobie elementy ty
powe dla tego nurtu, biorącego swe po
czątki w kulturze ludowej, z rzeczywistym światem dziecka. Pisarz nie rozpoczyna swej historii od słów: dawno, dawno, za siedmioma górami, itp. Taki wstęp stwa
rza bowiem zaraz na początku dystans pomiędzy wydarzeniami a odbiorcą tekstu.
Wprowadzenie elementów rzeczywistości znanej czytelnikowi jest przecież sygnałem, że także w jego życiu wydarzyć się może
coś niezwykłego, szczególnie, kiedy będą to święta Bożego Narodzenia.
I na koniec tych rozważań warto jesz
cze zwrócić uwagę na jeden problem - do kogo był ten tekst adresowany? Współcze
sny czytelnik bez wahania odpowiedział
by, że do dziecka. Jednak w początkach wieku XIX chyba odbierano go nieco ina
czej. Pamiętać trzeba, że bardzo popular
ne było wówczas głośne odczytywanie utworów literackich, szczególnie tych, w których pojawiały się elementy grozy czy fantastyki. Dotyczy to także H isto rii 0 Dziadku do Orzechów i Królu Myszy.
Autor wiele wieczorów spędził w towarzy
stwie przyjaciół, między innymi Karla Wil
helma Contessa i Adelberta Chamisso, wspólnie omawiając pomysły literackie, a także odczytując własne utwory. Pano
wie nazywali siebie żartobliwie bractwem pod patronatem św. Serafina. Ta wspo
mniana w Biblii skrzydlata postać symbo
lizuje światło, ogień, ptaka; staje się za
tem ucieleśnieniem siły duchowej. A prze
cież bohaterka baśni Hoffmanna dlatego zwycięża, że odznacza się przymiotami świadczącymi o sile ducha.
Baśń Hoffmanna posiada znacznie bardziej złożoną strukturę, niż udało mi się to w tak krótkim szkicu wskazać. Można by jeszcze rozpatrywać ją na przykład pod ką
tem realności świata przedstawionego i sto
sunku narratora do tego obrazu. Pojawiły
by się wówczas natychmiast elementy gro
teski, krytyki mieszczańskiego świata, zło
żoności postaw ludzkich. Nie to jednak jest tematem tej wypowiedzi. Moim zamiarem było zwrócenie uwagi na baśniowość utworu 1 nowatorski sposób jej potraktowania, a także na związki prezentowanych poglą
dów z ideami charakterystycznymi dla epo
ki. Przede wszystkim jednak chciałam przy
pomnieć częściowo już zapomniany, bar
dziej znany z baletowej wersji Piotra Czaj
kowskiego niż z oryginału Hoffmanna, mo
tyw wielkiej walki dobra ze złem, która od
bywa się w noc Bożego Narodzenia.
1 Wszystkie cytaty pochodzą z: E. T. A. Hoff
man: Opowiadania, Warszawa 1977, s. 222-290.
2 Tamże, s. 222.
3 Tamże, s. 222.
4 Wszystkie znaczenia symboli za: W. Kopa
liński: Słownik symboli, Warszawa 2001; J. C. Co
oper, Zwierzęta symboliczne i mityczne, Poznań 1998.
5 Por.: W. Propp: Morfologia bajki, „Pamięt
nik Literacki” 1968, z. 4.
6 Dz. cyt., s. 266.
7 Tamże, s. 275.
8 Tamże, s. 290.
9 Tamże, s. 290.
Joanna Olech
LEKCJA RYSUNKU ANDERSENA
Hans Ch. Andersen bywa nazywany ojcem baśni, królem baśni... jego prekur
sorskie zasługi dla literatury dziecięcej są powszechnie znane. Biorąc pod lupę ilu
stracje do Andersenowskich baśni uświa
damiamy sobie, że ten niezwykły Duńczyk przyczynił się także pośrednio do rozwoju ilustracji książkowej. Jak? Spróbujmy przyj
rzeć się różnojęzycznym wydaniom baśni Andersena.
Przed Andersenem książka dla dzieci niemal nie istniała. Wynalazek litografii, który z czasem upowszechnił druk książki ilustrowanej, miał zaledwie pięć lat, kiedy pisarz przyszedł na świat. Grafika książ
kowa sprowadzała się do ozdobnych drze
worytniczych inicjałów i winiet. Nieliczne, dydaktyczne opowiastki dla dzieci zawie
rały ilustracje konwencjonalne - realistycz
ne bądź religijne, będące kliszą ikonogra
fii dewocyjnej. Drzeworytnicy i litografowie z reguły powielali banalne motywy deko
racyjne - w europejskim zdobnictwie książ
kowym dominowały motywy roślinne, wi
zerunki dzieci, kobiet w antycznym kostiu
mie i aniołów. Literatura dostarczała nie
wielu podniet dla wyobraźni grafików, a ich zawodowy status był podrzędny - w wie
ku XIX sygnowanie ilustracji nazwiskiem autora należało do rzadkości. Trzeba pa
miętać, że prawa autorskie były w powija
kach, toteż królowało piractwo - stąd „wę
drówka” motywów ilustracyjnych ponad granicami, ich nonszalancki przedruk, licz
ne pirackie kopie i podróbki.
I oto w dobie tej anarchii wydawniczej i ilustracyjnego banału pojawia się pisarz niezwykle oryginalny, o nieposkromionej wyobraźni, która każe mu ożywiać martwe przedmioty, uczłowieczać pospolite sprzę
ty domowe i kwiaty, zwierzęta obdarzać
Rys. Jerzy Karolak
emocjami i osobowością, zaludniać świat krasnoludkami, elfami i czarownicami...
Stwory i cuda, powoływane do życia pió
rem pisarza, domagały się swojego gra
ficznego ekwiwalentu. Ani wydawcy, ani graficy nie byli na takie wyzwanie przygo
towani. Toteż pierwsze próby ilustrowania Andersena okazały się porażająco nieudol
ne. Andersenowskie baśniowe „hybrydy”
łączyły w sobie cechy zwierzęce i ludzkie - nie było w tradycji ilustratorskiej podob
nego precedensu. Owszem, w baśniach Grimmów, Perrault, Hauffa, Ezopa zwie
rzęta mówią ludzkim głosem, ale na tym koniec. Szalony Duńczyk natomiast każe przemawiać naparstkom, imbrykom, a na
wet szyjce od butelki. Dziecięce piłki, bąki, rękawiczki mają u niego swoje obyczaje i maniery, a nawet (o zgrozo!) stroją miny.
Toteż dylematy ilustratorów dają o sobie znać w nieudolnych próbach antropomor- fizacji.
Baśń Kwiaty małej Idy przysporzyła rysownikom niebagatelnych kłopotów.
Mowa jest w niej o nocnym balu w zamku króla, na którym tańczą wszystkie kwiaty z ogrodu. Hiacynty, róże, fiołki - mówią, odgrywają pantomimę, całują się, chorują, ś p ią . Ilustratorzy XIX-wieczni rysowali kwiaty w manierze realistycznej, dodając na płatkach oczy i usta. Nie starczyło wy
obraźni, aby sięgnąć po bardziej wyrafi
nowane sposoby ożywienia literackiego konceptu. Podobnie pierwsze ilustracje do Calineczki okazały się trudnym egzaminem dla grafików. Mysz, Kret, Ropucha i Jaskół
ka - wszyscy oni rysowani są z nudną, encyklopedyczną akuratnością. Mysz jest myszą podręcznikową, Kret - kretem z atlasu zoologii. Co zuchwalsi ilustratorzy XIX-wieczni stawiają ich na tylnych łap
kach, co daje pozór uczłowieczenia. Wiele lat musiało upłynąć od premiery Baśni,
Rys. Jerzy Karolak
zanim rysownik odważył się ubrać Mysz w czepek i fartuch, a Kreta w surdut.
W duńskim wydaniu Eventyr og historie z roku 1893 grafik Lorenz Frolich podej
muje taką próbę, a w roku 1901 inny Duń
czyk - Hans Tegner stwarza kanon ilustra
cji baśniowej, ubierając kreta w szlafrok w salamandry, domową czapeczkę z kitką, a nawet wyposażając go w fajkę. Ander- senowska przebieranka znalazła dla sie
bie adekwatny kształt. Odtąd ta sztuczka ilustratorska upowszechniła się. Mysz raz ubrana - na zawsze pozostała schludnie ubraną gospodynią domową, Kret nato
miast pozostał zażywnym domatorem, ze wszystkimi atrybutami nudnego mieszczu
cha.
Nasze głowy zaśmiecone są ikonami.
Każdy z nas ma pewne stereotypowe wy
obrażenie o tym, jak powinna wyglądać Czarownica, Babcia, Królewna, Książę, K rasnolud ek. Nie do wiary, jak wiele
z tych ikon pochodzi z ilustrowanych An- dersenowskich Baśni. Jest to wszak tekst najbardziej znany w Europie - tuż po Bi
blii. Obserwując stare wydania łatwo za
uważyć jak te baśniowe wizerunki przeni
kały się, wpływały na siebie, ewoluowały.
I tak Królowa Śniegu bywa rysowana na dwa sposoby: wczesne wizerunki kreują ją na podobieństwo złowrogiego anioła - jest to półnaga kobieta spowita woalem.
Mróz jej niestraszny, bywa wręcz bosa, zawsze obsypana klejnotami. Druga szkoła ilustratorska hojniej wyposaża Królową w konfekcję - tu zła władczyni ubrana jest w kosztowne futra (zawsze białe). Królew
skie sanie zaprzężone są w konie. Bywa, że na koźle siedzi wozak, a nawet mały elf.
Im wyższa ranga ilustratora - tym sil
niejsza „siła rażenia” obrazu. Edmund Du- lac namalował Królową Śniegu w roku 1910. Jest bosa, niemal naga, w brylanto
wym diademie, siedzi na tronie z bryły lodu, wokół pękające kry, w tle zorza polarna.
Ten wizerunek zawłaszczył wyobraźnię ty
sięcy czytelników Andersena. Jawne i za- woalowane naśladownictwa można liczyć na pęczki. Diadem i zorza polarna stały się częścią „ikonicznego” konterfektu Królowej Śniegu.
Polskie dzieci urodzone po II wojnie widzą Królową Śniegu na sposób, w jaki namalował ją Jan Marcin Szancer - wy
dania Andersena z jego ilustracjami liczo
ne są w setkach tysięcy egzemplarzy i zna
ne kilku generacjom Polaków. Nad Wisłą Królowa Śniegu jest ubrana w białe futro z kapturem - następcy Szancera nie pró
bują z tym kanonem polemizować.
Tam gdzie baśniopisarz nie podsuwa żadnych wskazówek na temat wyglądu swoich bohaterów - tam upowszechnia się wizerunek pierwszy. XIX-wieczne podobi
zny Ole Lukoje - Andersenowskiego opo-
wiadacza bajek na dobranoc, wyposażo
nego w dwa parasole - przedstawiają małego chłopca, niemal krasnoludka, w spiczastej czapeczce. We wczesnych wydaniach duńskich i niemieckich ten wy
gląd został przyjęty za obowiązujący i był wielokrotnie powielany. W wydaniach XX-wiecznych Ole przybiera postać doro
słego maga, nierzadko w szacie astrolo
ga, w wysokiej czapie ozdobionej księży
cowymi motywami i gwiazdami Dawida.
Ikonę krasnoludka wyparła ikona czarno
księżnika. W Polsce Ole Lukoje (Ole Zmruż Oczko) ma wygląd młodzieńca w XIX-wiecznym kostiumie mieszczańskim - surducie, cylindrze i kraciastych panta- lonach - jak chciał wspomniany już Jan Marcin Szancer.
Zdumiewające, jak niewielu grafików potrafiło przełamać pewne ilustratorskie nawyki w swojej pracy nad Andersenem - tej „bezwładności” możemy przypisać sze
reg zastanawiających podobieństw w obra
zowaniu baśni Wielkiego Duńczyka. Gerda z Królowej Śniegu niemal zawsze ma na sobie NIEBIESKĄ sukienkę, a motyl, za
przęgnięty do liścia w Calineczce prawie zawsze jest ŻÓŁTY. Książę z reguły bywa ubrany z kostium XVI-wieczny: rajtuzy, bu
fiaste spodnie, pelerynkę, kryzę, krótki kor
dzik u pasa i beret z piórem. Rzadkim wy
jątkiem jest orientalny kostium Księcia w Małej Syrenie na ilustracjach Edmunda Dulac’a. Spróbujcie choćby znaleźć orygi
nalny wizerunek „psa o oczach jak talerze”
z baśni Krzesiwo. Niemal wszystkie te psy, niezależnie od narodowości rysownika, wyglądają podobnie - jakby pochodziły z jednej, baśniowej hodowli. Różne są na
tomiast mundury powracającego z wojny Żołnierza. Poczynając od średniowieczne
go kostiumu rycerza (w misiurce, z mie
czem i półpancerzu) w polskim wydaniu
Rys. Michael Fiodorov z roku 1901, poprzez kostium najemnika
z czasów wojny trzydziestoletniej w wyda
niu niemieckim (1876), mundur grenadiera pruskiego w późniejszym wydaniu niemiec
kim (1912) i XVII-wiecznego muszkietera w wydaniach francuskich, a skończywszy na, utrwalonym w polskiej powojennej tra
dycji ilustracyjnej, mundurze Księstwa War
szawskiego - Andersenowskiemu Żołnie
rzowi przyszło nosić kostiumy niemal wszystkich europejskich formacji militar
nych.
Rysownicy XIX-wieczni, współcześni Andersenowi, długo nie potrafili poruszać się swobodnie w odrealnionej rzeczywisto
ści baśni. I tak wczesne ilustracje próbują desperacko pogodzić realizm rysunku z fantastyczną fabułą. Tam gdzie Andersen w baśni wspomina o zaczarowanym ku
frze, który uniósł się w powietrze - ilustra
tor dorysowuje ogromne skrzydła, jakby nie mógł pogodzić się z faktem, że przedmio
ty magiczne mogą poruszać się bez żad
nej realnej siły sprawczej. Podobnie sanie Królowej Śniegu wielokrotnie wyposażano w skrzydła - widać wizja podniebnej san
ny wydawała się grafikom zbyt zuchwała.
Szczególny precedens stworzyli ilustrato
rzy rosyjscy - wydanie z roku 188S zawie
ra wizerunek Królowej Śniegu w chłopskich saniach wyściełanych słomą, okutanej chustą jak wiejska „babuszka”. Notabene ilustracje rosyjskie z epoki carskiej ugar- nirowane są obficie aniołami - ilekroć u An
dersena dokonuje się baśniowa przemia
na, ilustrator usłużnie podsuwa wizerunek anioła, który ma niejako tłumaczyć i legi
tymizować metafizyczny charakter baśni.
Najwyraźniej graficy ówcześni byli zdania, że wszystkie cuda mają naturę religijną i nie istnieje osobna kategoria cudów ba
śniowych. Skutek jest taki, że carskie wy
dania Andersena wyglądają jak książki re
ligijne. Po rewolucji natomiast z podobną skwapliwością Rosjanie ześwieczczali An
dersena, usuwając cenzorskim ołówkiem
wszelkie wzmianki o Panu Bogu. Nie tyl
ko Rosjanie - w warszawskim Muzeum Książki dla Dzieci zachował się egzemplarz Baśni Andersena, pracowicie pokreślony przez anonimowego redaktora - gdziekol
wiek pada słowo „Bóg”, tam pojawia się ołówkowa interwencja.
Niemało kłopotów przysparzała ilustra
torom nagość obecna w baśniach Ander
sena. Dla XIX-wiecznego obyczaju wizerun
ki półnagiej Syreny czy nagiego władcy z baśni Nowe szaty cesarza były prawdzi
wym dylematem. Nagość nie usprawiedli
wiona kontekstem mitologicznym ani reli
gijnym, na dodatek w baśniach adresowa
nych do dzieci - wymagała karkołomnych zabiegów. Stąd wizerunki syren w . bluz
kach zapiętych po szyję i marmurowy po
sąg antyczny na dnie m orza. w komplet
nym stroju i przy szabli (ros. Łuczszije Skazki Andersena, rok 1914). Cesarz, o którym niewinne dziecko powiedziało, że jest NAGI, nagminnie paraduje na ilustra
cjach w obszernej bieliźnie. Co śmielsi ilu
stratorzy rysowali go nagiego, zgodnie z in
tencją Andersena, zakrywając wstydliwie cesarskie przyrodzenie skrawkiem drape- rii lub kokardą.
Najwięcej ilustratorskich „wpadek”
pojawia się w baśni Słowik, której akcja rozgrywa się na dworze chińskim. Rysow
nicy XIX-wieczni traktują sztafaż chiński z nonszalancją - cesarz miewa sumiasty wąs i brodę bojara, chińskie damy dworu noszą gorsety i krynoliny, a insygnia cesar
skiej władzy pochodzą z Europy i opatrzo
ne s ą . chrześcijańskim krzyżem. Bywa że cesarz na początku baśni ma japońskie (!) kimono, a pod koniec - płaszcz grono
stajowy i europejską koronę. Kostium chiń
ski bywa mylony z japońskim nagminnie, także we współczesnych wydaniach Ander
sena. Znamienne - wszędzie cesarz ma
warkocz i długie, niedźwiedzie pazury - dla rysowników kilkunastu pokoleń szczegóły te były widać niezbędnym atrybutem wła
dzy cesarskiej.
Charakter ilustracji do Baśni Anderse
na zależał w niemałej mierze od charakte
ru przekładu. Duńczyk był pisarzem, który budował komizm swoich postaci na prze
mieszaniu tonu „wysokiego” z „niskim”.
Pisał prosto i obrazowo, a jego styl bywał nazywany potocznym, plebejskim. Jego królowie wycierają nos połą szlafroka, na
ciągają na pięty przydeptane kapcie, ce
sarz chiński dekoruje słowika swoim zło
tym pantoflem... Ta maniera była tak no
watorska, że dla wielu tłumaczy nie do przyjęcia - toteż Andersena retuszowano, wygładzano, banalizowano. Przekłady XIX-wieczne są nierzadko anonimowe i niewiele mają wspólnego z oryginałem.
Wynoszenie Andersena na koturny prze
kładało się na charakter ilustracji - i o ile graficy duńscy zachowywali z reguły ów specyficzny, „plebejski” charakter baśni, o tyle rysownicy francuscy, angielscy, nie
mieccy, polscy - windowali pisarza tam, gdzie być nie zamierzał - na salony. Stąd ilustracja duńska jest daleko bardziej „prza- śna” i „razowa” od „marcepanowych” ilu
stracji cudzoziemskich. Nawet syreny duń
skie na ilustracjach B.Bedersena z roku 1893 są krępe, biodrzaste, podczas gdy ich francuskie siostry wydają się być na diecie. Podobnie wizerunki chłopskich małżonków w bajkach Stary ma zawsze rację i Bzowa babuleńka w wersji duńskiej są czerstwe i dosadne, natomiast w ob
cych ilustracjach - idealizowane, stylizo
wane, a chłopi przebierani bywają w ko
stium zamożnych mieszczan.
Niektóre baśnie Andersena miały nie
pokojący dla współczesnych kontekst ero
tyczny, który starano się „osłabić” za po-
Rys. Wanda Orlińska
mocą zabiegów ilustracyjnych. Anderseno
wi czyniono zarzut z tego, że w baśni Krze
siwo Żołnierz każe sobie przynieść nocą Królewnę pogrążoną we śnie i obsypuje ją pocałunkami. Aby koncept pisarza nie był tak gorszący - Królewnę (porwaną z po
ścieli) rysowano w kompletnym stroju dziennym, bądź odmładzano ją do absur
du, aż po wiek dziecięcy. Podobnie Mała Syrena przedstawiana była jako dziecko, a więc obiekt aseksualny. W polskiej ilu
stracji istnieje jeden szczególny przykład ilustratorki, która niemal wszystkich boha
terów Andersena narysowała pod posta
cią dzieci sześcio-, siedmioletnich. Nawet w baśni Dzwon, której akcja rozgrywa się w dniu konfirmacji (a więc jej bohaterowie mają lat 14). Jest to jawny absurd, jako że większość baśni Andersena ma charakter inicjacyjny i traktuje o przejściu z dzieciń
stwa ku dorosłości.
Niezwykła nośność baśniowych fabuł Andersena przyczyniła się do powstania wielu oryginalnych opracowań graficznych w drugiej połowie wieku XX. Ilustratorzy zaczęli śmielej poczynać sobie z baśniową materią - nowe style malarskie inspirują
co wpływały na rozwój grafiki książkowej.
W miejsce realistycznego, literalnego spo
sobu obrazowania - pojawiły się ilustracje symboliczne, surrealistyczne, oniryczne...
Andersena można odczytywać na wiele sposobów - grafika okazała się inteligent
nym narzędziem do interpretowania baśni i odsłaniania ich ukrytych sensów.
Lekcja rysunku nadal trwa - Andersen jest sprawcą i mentorem tej ponadnarodo
wej, baśniowej szkoły ilustracji.
Sylwia Ciemińska
LEKCJE OPTYMIZMU
Z POLLYANNĄ I MARY LENNOX
Według Nowego leksykonu PWN opty
mizm to pogląd filozoficzny przeciwstawia
jący się pesymizmowi. Zgodnie z nim ist
niejący świat je st najlepszy z możliwych, rozumny, a dobro dominuje w nim nad złem. Dzięki takiemu postrzeganiu świata możliwe je st osiągnięcie szczęścia i dosko
nałości moralnej. Z naukową wersją defi
nicji współgra druga jej część - potoczna.
Według niej optymizm to skłonność do dostrzegania dodatnich stron życia, pozy
tywnego oceniania rzeczywistości, przewi
dywania pomyślnego biegu wydarzeń.
W pełni zgadzam się z zacytowaną definicją, jednak nasuwają mi się nastę
pujące pytania: Czy człowiek rodzi się opty
mistą, czy dopiero później uczy się opty
mizmu? Kiedy zacząć uczyć się optymi
zmu? Co zrobić, by stać się optymistą?
Czy optymistą jest się już wtedy, gdy czło
wiek zaczyna się uśmiechać i cieszyć, choć nie zawsze ma do tego podstawy?
Postarałam się poszukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania w literaturze przeznaczonej dla dzieci i młodzieży. Do
tarłam do dwóch znakomitych powieści.
Rys. Katarzyna Karina Chmiel
Pierwszą z nich jest Pollyanna, której autorką jest Eleonor H. Porter, drugą Ta
jemniczy ogród Frances Hodgson Burnett.
Śledząc losy bohaterek, poczułam się tak, jakbym uczestniczyła w lekcji optymizmu.
Znalazłam dwie niewielkie istoty, które można byłoby uznać za wzorzec optymi
sty. Przekonałam się również, że optymistą może być każdy, nawet dziecko, a może głównie dziecko, gdyż to dzieci mają naj
większą wyobraźnię, a według mnie to wła
śnie wyobraźnia jest potrzebna do tego, aby „kolorowo” iść przez życie i przez ró
żowe okulary patrzeć na świat, tak jak czy
nią to optymiści.
Bohaterka pierwszej z wymienionych powieści to jedenastoletnia dziewczynka ciężko doświadczona przez los. Już od momentu pojawienia się w pierwszym roz
dziale wzbudza wielką sympatię czytelni
ka. Ten, kto czyta książkę, z każdą linijką coraz bardziej lubi Pollyannę i życzy jej jak najlepiej.
W przypadku bohaterki powieści Ele
onory Porter nauka optymizmu zaczęła się
„od drewnianych kul...”. Mała, osierocona przez matkę dziewczynka, otrzymała z da
rów zbieranych przez wiernych na rzecz kościoła - drewniane kule zamiast wyma
rzonej lalki. Rozczarowanie i gorące łzy.
Naturalna reakcja dziecka na dziejącą się niesprawiedliwość. Równie przygnębiony był ojciec, który nie bardzo wiedział, jak pocieszyć jedynaczkę. Gdyby miał pienią
dze, poszedłby do najbliższego sklepu i ku
pił najpiękniejszą lalę. Ale pieniędzy nie było i należało poradzić sobie inaczej.
Rozsądny pastor wymyślił grę. Zaczął się zastanawiać, jakie korzyści mogą wy
niknąć z faktu posiadania kul. Razem z Pollyanną znaleźli powód do radości; do
szli do wniosku, że powinni cieszyć się z te
go, iż kule są im niepotrzebne.
Kiedy spadały na nich kolejne nie
szczęścia, zawsze powracali do zabawy, którą nazwali „grą w zadowolenie”. Później nabrali wprawy i już odruchowo szukali dobrych stron w trudnych sytuacjach; cie
szyli się nawet, kiedy musieli wytężać umysł, by znaleźć choć jeden argument, który byłby podstawą do optymistycznego spojrzenia na beznadziejną sytuację.
„Gra w zadowolenie” pozwoliła Polly- annie znieść śmierć ojca i przetrwać czas adaptacji w domu ciotki Polly. Zgorzkniała panna przygarnęła sierotę pod swój dach tylko dlatego, że była zwolenniczką wypeł
niania obowiązków nakładanych na czło-
Rys. Katarzyna Karina Chmiel
wieka przez tradycje, a ponadto obawiała się krytyki ze strony lokalnej społeczności.
Mimo upływu lat nie potrafiła wybaczyć sio
strze (matce dziewczynki), że ta, kierując się głosem serca, opuściła bogaty rodzin
ny dom i wyszła za ubogiego pastora. Z te
go powodu zakazała Pollyannie opowia
dania o ojcu. Sierota w obecności ciotki nie mogła nawet wymawiać jego imienia. Dla dziewczynki, która tak bardzo kochała swo
ich rodziców, była to dotkliwa kara, ale poradziła sobie z nią tak, jak z wieloma innymi, które wymyślała jej zupełnie nie
przygotowana do wychowywania dzieci samotna ciocia. Tak wiec Pollyanna cieszy
ła się z przydzielonego jej, skromnego po
koju, który znajdował się na poddaszu i po
zbawiony był wszelkich ozdób, o których marzyła, kiedy dowiedziała się, że zamiesz
ka u bogatej ciotki. Popadła w zachwyt, gdy panna Polly nakazała jej za karę prze
czytać broszurę o muchach i z zachwytem opowiadała cioci o życiu tych fascynują
cych owadów.
Dziewczynka z humorem i radością znosiła wszelką krytykę, czym w zdumie
nie wprawiała opiekunkę, która nie mogła nadziwić się, że - mimo jawnie okazywa
nej niechęci - jej podopieczna jest zado
wolona i czuje się szczęśliwa. Nie podej
rzewała nawet, że spragniona miłości sie
rota nawiązała serdeczne stosunki ze służbą i to właśnie wśród niej dziecko zna
lazło przyjaciela - młodą dziewczynę 0 wielkim sercu i niezbyt zachwycającym ją imieniu - Nancy. Stała się ona powier- niczką tajemnic dziewczynki i jako pierw
sza dowiedziała się, co robi Pollyanna, by znaleźć powód do radości. Jako pierwsza też poznała „grę w zadowolenie” i jako pierwsza podjęła się gry, której zasad ści
śle przestrzegało dziecko.
Na niej jednak liczba graczy nie skoń
czyła się. Nie była to jedyna osoba, która dzięki Pollyannie zmieniła nastawienie do życia. To tylko jeden z przykładów optymi
stycznego patrzenia na świat, ukształtowa
ny dzięki bujnej wyobraźni Pollyanny. Zba
wienny wpływ „zabawy w zadowolenie”
odczuli też inni mieszkańcy miasteczka, np.: pani Snow, której dziewczynka wyja
śniła, że powinna się cieszyć, że bolą ją nogi i nie może chodzić, bo dzięki temu więcej czasu przeznaczy na robienie koł
derek na drutach.
Pollyanna stopniowo wciągnęła do zabawy całe miasteczko, w którym miesz
kała. Grali wszyscy: młodzi i starzy, kobiety 1 mężczyźni, a przede wszystkim ci, u któ
rych uśmiech już od wielu lat nie pojawiał się na twarzy.
Może działo się tak dlatego, że zasa
dy gry były proste, a może dlatego, że Pol
lyanna nie tylko podawała prawidła, ale również sama ich przestrzegała. Fascynu
jąca nastolatka pokazywała, że w prowa
dzonej grze nie ma pokonanych - tu wszy
scy wygrywali. Zasady były bardzo proste:
trzeba było w każdej rzeczy, zdarzeniu czy zjawisku odnaleźć coś, z czego można by było się cieszyć. Ludzie bardzo się starali i dzięki temu wszyscy nieszczęśnicy, któ
rych napotkała na swej drodze dziewczyn
ka, od razu ją lubili i zaczynali cieszyć się życiem.
Zaskarbiając sobie sympatię ludzi, Pollyanna zdobyła przyjaciół na dobre i na złe, o czym mogła się przekonać wtedy, gdy sama straciła wiarę w sens życia. Na
stąpiło to w momencie, kiedy uległa wy
padkowi i nie mogła chodzić. Mimo że bar
dzo się starała, straciła chęć do prowadze
nia „gry w zadowolenie”. Wtedy z pomocą przyszli jej mieszkańcy miasteczka - z ciotką na czele - pod adresem której Pol
lyanna z głębokim przeświadczeniem wy
głaszał pochwały i twierdziła, że skoro cio
cia ją przygarnęła, to musi być najwspa
nialszą osobą na świecie. Peany wprawiały w zdumienie pannę Polly, która pod wpły
wem dziewczynki zaczęła ulegać we
wnętrznej przemianie. Ze zgorzkniałej sta
rej panny zmieniła się w ciepłą i serdeczną kobietę, którą czekało w życiu jeszcze wiele wspaniałych chwil. Stała się optymistką i czuła się szczęśliwa.
Przytoczone przykłady uczą odbiorców pozytywnego postrzegania świata i są do
wodem na to, że jeśli ktokolwiek zechce zagrać w zadowolenie, to może to zrobić w dowolnym momencie swojego życia i na pewno nie przegra.
Zupełnie innym typem dziecka jest Mary Lennox z powieści pt. Tajemniczy ogród Frances Hodgson Burnett.
Między tymi dwoma literackimi boha
terkami jest kilka podobieństw, ale więcej jest cech, które je dzielą. Mary ma mniej więcej tyle lat co Pollyanna i tak jak ona straciła rodziców. Odesłano ją pod opiekę
do nieznanej jej dotąd rodziny, lecz nie do ciotki, a do wuja, który tak samo jak pan
na Polly żył w pięknym, dużym domu w do
statku i spokoju, a przyjęcie dziewczynki pod dach traktował jako swoją powinność.
Choć z góry zakładał, że się nie będzie zajmował kuzynką, to postarał się, by za
pewnić jej jak najlepszą opiekę i warunki do życia. Od służby wymagał jedynie, aby dziecko był zadbane i nie wchodziło mu w drogę.
Na tym kończy się podobieństwo mię
dzy dziewczynkami.
Pierwszą wyczuwalną różnicą jest fakt, że po przeczytaniu kilku linijek tekstu, nikt tak naprawdę nie zaczyna lubić małej Mary,
Rys. Anna Stylo-Ginter
bowiem w jej zachowaniu nie ma nic, co mogłoby wywołać pozytywne uczucia u od
biorcy. Rozkapryszona Mary pochodziła z bogatej rodziny, więc wielkość domu wuja ani dostatek, jaki w nim panował, nie zro
biły na niej wielkiego wrażenia. Owszem - jego wystrój znacznie różnił się od tego, jaki widywała w swoich rodzinnych stro
nach, czyli Indiach, ale to nie wywołało nawet cienia zaciekawienia u dziewczyn
ki. Zagadkę stanowiły tylko pozamykane na klucz pokoje, do których nikomu nie wolno było wchodzić.
Tutaj również inaczej traktowano służ
bę, która w Indiach zawsze musiała robić to, czego żądała od nich panienka. W eg
zotycznym kraju nikt nie śmiał mówić bez zezwolenia, a już na pewno nie rozmawiał ze swoimi „przełożonymi”. Służący bez szemrania znosili napady złości, jakim ule
gała dziewczynka i zaspokajali wszystkie jej zachcianki, by „wrzaskiem” nie zdener
wowała matki, która traktowała ją jak „zło konieczne”. Wyręczali także dziewczynkę we wszystkich podstawowych czynno
ściach, czego rezultatem był fakt, że pra
wie dziesięcioletnie dziecko nie potrafiło samo się ubrać. W domu wujka również znajdowała się służba. Jednak nie była ona tak bezgranicznie posłuszna i „oddana” jak w jej rodzinnych stronach.
Kolejna różnica pomiędzy dziewczyn
kami dotyczyła ich stosunków rodzinnych - a konkretnie kontaktów z rodzicami.
Mary, w przeciwieństwie do Pollyanny, nie znała uczucia miłości. Nie była przywiąza
na ani do matki, ani do ojca. Po ich śmier
ci nie uroniła ani jednej łzy, miała raczej pretensję do rodziców, że śmieli o niej za
pomnieć i zostawili ją samą. Według mnie zaistniała sytuacja spowodowana była fak
tem, że nie okazywali oni dziecku miłości i zainteresowania. Woleli trzymać się z da
la od swojej córki, która, szczególnie dla matki, była po prostu ciężarem i powodem do wstydu, gdyż natura nie obdarzyła „po
ciechy” olśniewającą urodą.
Jakie więc mogło być dziecko, które nigdy nie zaznało miłości - nawet ze stro
ny najbliższych? Nic więc dziwnego, że w momencie przyjazdu do domu pana Cre- vena dziewczynka nie przypadła nikomu do gustu, a z drugiej strony jej również nikt się nie podobał.
Pewnie Mary żyłaby sobie sama i sta
wała się coraz bardziej zgorzkniałą, sa
motną i nielubianą panienką, gdyby nie to, że w jej życiu pojawiła się służąca Martha - uboga wiejska dziewczyna z głową prze
pełnioną marzeniami i prostym, lecz jakże optymistycznym podejściem do życia.
To dzięki niej, jej cudownym opowieściom o rodzinie, domu i przyrodzie mała dziew
czynka poznała świat, życie, ludzi, którzy, mimo że nie byli tak dobrze sytuowani jak ona, cieszyli się tym, co przynosił im każ
dy następny dzień.
W nowym otoczeniu Mary zaczęła „żyć”.
Nie potrafiła jeszcze znaleźć sobie przyjaciół ani rozmawiać z ludźmi, ale zaczynała do
strzegać, że wokół niej istnieją inni, że ota
cza ją przyroda, która również żyje.
Przemiana z panny Mary - „kapryśni- cy” w sympatyczną, patrzącą z zachwytem na otaczającą rzeczywistość młodą oso
bę, była możliwa dzięki temu, że dziew
czynka była uparta i niełatwo dawała za wygraną.
Właśnie dzięki wymienionym cechom Mary poznała tajemnicę zamkniętego ogro
du i głośnego płaczu, który słyszała w no
cy w domu swego wuja. Dowiedziała się, że napady złości miewa kuzyn Colina, zaś przepiękny ogród marnieje na wyraźne polecenie właściciela, który ma przykre wspomnienia z nim związane. Odnalezie