Rodzina chrześciańska
j* 'Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.
Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.
»Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z » Górnoślązakiem « kwartalnie 1markę 60 fen. Kto chce samą » Rodzinę chrześciańską«
abonować, może ją sobie zapisać za 50fen. u pp. agentów i wprost w Admittistracyi »Górnoślązaka* w Katowicach, ul. Młyńska t2.
Na N iedzielę 8 po Św iątkach
Ewangelia u Łukasza świętego
w Rozdziale XVI.
on czas mówił Jezus uczniom swoim tę przypowieść:
»Był niektóry człowiek bogaty, który miał włodarza, a ten był odniesion do niego, ja koby rozproszył dobra jeg o . I wezwał go i rzekł mu: Cóż to słyszę o tobie? Oddaj liczbę w łódarstw a tw ego, albowiem już w ło
darzyć nie będziesz mógł. I mówił włodarz sam w sobie: Cóż uczynię, gdyż pan mój odejmuje odemnie włódarstwo? K opać nie m ogę, żebrać się wstydzę. W iem co uczynię:
że gdy będę złożon z włódarstwa, przyjmą mię do domów swoich. W ezw aw szy tedy każdego z osobna dłużnika pana swego, mówił pierwszem u: W ieleś winien panu memu? A on odpowiedział: sto barył oliwy. I rzekł mu:
W eźmij zapis twój, a siądź natychm iast napisz pięćdziesiąt. Potem drugiemu rzek ł: A ty wieleś winien? A on rzekł: sto beczek psze- mcy. I rzekł mu: W eźm ij zapis swój, a na
pisz osiemdziesiąt. 1 pochwalił pan włodarza niesprawiedliwości, iż roztropnie uczynił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w rodzaju .swoim nad syny światłości. A ja wam p o
wiadam: Czyńcie sobie przyjacioly z mamony niesprawiedliwości, aby gdy ustaniecie, przyjęli was do wiecznych przybytków .«
N auka z tej Ew angelii.
Opowiadając Pan Jezus dzisiejszą przypowieść o włodarzu, chciał przez nią na to zwrócić uwago naszą, że wszystko, co posiadamy, nie jest nasz;}
własnością, ale Boską; my tylko czasowymi onejże jesteśmy zarządcami. Jak więc włodarz ewangeliczny pociągniony został niespodzianie do złożenia ra
chunku z gospodarowania, tak każdy człowiek przez śmierć wezwany zostanie do rachowania się z Bo
giem z tego, co mu zlecono ku dobremu szafowaniu.
Biada mu! jeśli źle szafował, jeśli na złe używał da
rów Bożych, tak co się tyczy ciała jako i duszy.
Niespodzianie zażądał pan od sługi swego ra
chunku, nie był na to przygotowany; zadrzał na samą myśl, co go czeka. Cóż uczynię? Kopać nie umiem, a żebrać się wstydzę! mówił sam do siebie.
Przecież nie tracił serca, i dopóki jeszcze miał co w mocy swojej, użył tego na zapewnienie sobie spo
kojnej przyszłości, a uczynił tak przezornie, że sam pan dowiedziawszy się o tem, pochwalił jego prze
biegłość. Nie pochwalił uczynku, bo to było szka
radne oszukaństwo; ale pochwalił przebiegłość, pa
mięć o zapewnieniu sobie przytułku na p rzy sz ło ś ć .
Synowie tego świata roztropniejsi są w rodzaju swoim nad syny światłości. Gdy idzie o doczesność) nie szczędzą pracy, zabiegów; nie dojedzą, nie do- śpią, a gdy idzie o wieczność, opuszczają ręce, jakby nie warto było o nią się starać.
Jednakże Zbawiciel tak działać nie zalecił;
owszem jak ów włodarz przezorny b}^ł i roztropny w zjednywaniu sobie przyjaciół doczesnych, tak każdy z nas ma być przezorny i roztropny, pilny i czynny w zjednywaniu sobie przyjaciół wiecznych.
A jak do tego ewangeliczny włodarz użył powierzo
nych sobie dostatków, tak i my ich używać mamy.
A któż to są ci, o których przyjaźń starać się mamy?
Oto ubodzy! Ubodzy? oniż to mają mieć tak wiel
kie znaczenie na tamtym świecie? Oni, zaprawdę, oni; bo wyrzekł Pan Jezus: »coście uczynili jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili*.
O rozważajcie sobie tę przypowieść, wy osol h- wie, co wasz zarobek, wasze zdrowie, wasze siły
50 marnujecie po karczmach i szynkowniach, i to jeszcze w dzień święty! Co powiecie, gdy was nagle śmierć zaprowadzi przed sąd Najwyższego, a ten rzecze:
»Co ja to słyszę o tobie zły a niewdzięczny czło
wiecze? Na tom ci ja dał zdrowie i siły, abyś zara
biając niemi przez sześć dni, siódmego wszystko marnował? Cóż ja to słyszę o tobie? Żona, dzieci, płaczą z głodu i zimna, a ty z pijaństwa wyśpiewu
jesz! Cóż ja to słyszę o tobie? Ojciec, matka, że
brzą kawałka chleba, a ty odziedziczony po nich ma
jątek topisz w kieliszku? Oddaj rachunek włódar
stwa twojego! albowiem już więcej nie będzie mógł szafować!®
pierwsi chrześcianie.
Obrazek z początku dziejów kościoła.
(Ciąg dalszy).
IV.
Chrześcianie.
Błogosławieni ubodzy, bo wasze jest Królestwo Boże. Błogosławieni, którzy teraz łakniecie, bo bę
dziecie nasyceni. Błogosławieni, którzy płaczecie teraz, bo się śmiać będziecie. Błogosławieni będzie
cie, gdy was będą ludzie nienawidzić, gdy was wy
łączą i będą sromocić, a imię wasze wyrzucać jako złe, dla Syna człowieczego. Miłujcie nieprzyjacioły wasze: Czyńcie dobrze tym, co was przeklinają;
a módlcie się za tych, którzy was potwarzają.
Taką naukę pojmie tylko dusza pokorna; lu
dziom pysznym głupstwem się zdadzą takie słowa.
Jak tych kilka zdań z Pisma świętego przytoczonych, tak całe dzieło Odkupienia Pana naszego Jezusa Chrystusa jest wręcz przeciwne pojęciom i skłonno
ściom i pogan i żydów zepsutych. Żydzi do tyła nienawidzili chrześcian, że nietylko u siebie ich prze
śladowali jak najsrożej, ale nawet posełali i do naj
dalszych krajów swych ludzi, aby burzyli ludność, przeciw chrześcianom.
Poganie zaś uważali chrześcian za sektę ży
dowską, a ponieważ w ogóle żydami gardzili, tem samem i o chrześciaństwie nie wysoce trzymali.
Religia chrześciańska była jedyną religią, która miała być rozszerzoną po wszystkich narodach. Przed religią chrześciańską były tylko religie państwowe, narodowe, to jest państwo każde, naród każdy miał osobną religią. Gdy jeden naród drugi podbił, zabie
rał mu zwykle i bogów. Rzymianie wszystkie bogi wszystkich podbitych narodów sprowadzali do Rzymu, aby w stolicy państwa wszystkie narody miały ogni
sko rzeczy najświętszych, aby tem samem, co naj
prędzej zlały się w jedno państwo. Poganie doszli do tego poniżenia, że sądzili, jakoby to było rzeczą
naturalną, że oni tylko tych bógów mieli, których im państwo za bogów ogłosi.
W obec takich pojęć o rełigii, jakże chześciań- ska religią uderzać wszystkich musiała swą po
wszechnością, to jest tem zdaniem, że wszystkie na
rody mają mieć jednę religią, jak jedno słońce świeci wszystkim. Kto to wszystko pilnie rozważy, przyznać musi, że choćby Apostołowie byli ludźmi i najmędr
szymi i najgorliwszymi, toby przecie po ludzku są
dząc, do swej wiary ani żydów, ani pogan namówić nie byli mógli. A przecież inaczej się stało; chrze- ściaństwo już za życia Apostołów bardzo było roz
powszechnione. I tak w Azyi znała je Palestyna, Syrya, A zya mniejsza, Damaszek, Antyochia, Mezo
potamia, Edessa; w Europie: Grecya i wiele wysp, W łochy, a podobno nawet i Hiszpania; w Afryce, mianowicie Egipt; kraje to bardzo rozległe, w któ
rych chrześciaństwo już za życia Apostołów było opowiadane.
Kiedy za Nerona, jak to zaraz zobaczymy, chrześcianie byli na śmierć męczeni, było ich już wielkie mnóstwo, pisze historyk rzymski Tacyt.
W szyscy chrześcianie nie byli męczeni, bardzo wielu bowiem, albo uszło z Rzymu, albo ukryło się przed prześladowaniem w podziemnych gankach, czyli ka- takombach. Jeżeli więc była bardzo wielka liczba męczenników chrześciańskich, więc wszystkich chrze
ścian musiało być jeszcze wiele więcej. Po prześla
dowaniu chrześcian za Nerona następuje niebawem cały szereg nowj^ch prześladowań, i to nietylko w Rzymie, ale w całem państwie Rzymskiem; wszę
dzie krew strugą płynie, a chrześcian pełno. Stąd dowód jasny szybkiego rozpowszechniania religii ka
tolickiej. Gdyby też nie te prześladowania, to byśmy mało wiedzieli o ówczesnych chrześcianach, bo to już czasy bardzo dawne, a przytem chrześciańskie życie spokojnie i cicho płynie do wieczności, jak cicho płynie rzeka do morza.
Chociaż sama moc Boża w tem cudownem roz
szerzaniu chrześciaństwa jest widoczną, to z drugiej strony widzimy też nieustającą pracę Apostołów i wszystkich ówczesnych prawych chrześcian, którzy przyszli, żeby wiara coraz szerzej a szerzej rosła.
Najwięcej wiemy o trzech Apostołach, to jest o Piotrze, Pawle i Janie świętym. W szyscy ci trzej mężowie w dzień i w noc, w czas pomyślny i nie
pomyślny, w chwale i biciu, mimo różnych niepo
wodzeń i prześladowań, przez długie lata pracowali nieustannie, aby Imię Jezusa Chrystusa było coraz więcej rozsławionem. O drugich Apostołach mało mamy wiadomości. Rycerze ci Chrystusowi, poszedł
szy na krwawą wojnę, jedni prędzej, drudzy później legli w boju, a z krwi przelanej powstawali nowi szermierze.
Jed}mą więc drogą zbawienia naszego jest, abyśmy z łaską Bożą wspólnie- pracowali, bo leniwe spuszczanie się na pomoc Bożą jest grzeszną na
dzieją. Jeżeli więc kto mówi, że Kościół nasz nie upadnie, bo sam Pan Bóg go widocznie wspiera, to
ma słuszność, ale jeżeli w ucisku Kościoła wedle nadarzonej sposobności Kościoła nie broni, tylko na wszystko jest spokojnym i obojętnym, to błądzi, bo prześladowanie Kościoła na to Bóg dopuszcza, aby i dla nas była sposobność okazania wiary, abyśmy i sami się w wierze ożywiali i drugich do niej przy
ciągali.
Do uzupełnienia obrazu ówczesnych chrześcian trzeba nam i to powiedzieć, że obok gorliwych kato
lików nie brakło też i zdrajców, ludzi próżnej chwały i mówców głaszczących uszy, którzy gonili za włas
nym zyskiem.
Nero był cesarzem rzymskim od 54 do 68 roku.
Strumienie łez i krwi, bezczelność i bezwstyd, głu
pota i pycha szalona, otóż wieniec tego tyrana.
Rozwiozłóść jego doszła do tego, że wieczorem wy
biegał na ulice, i razem z ulicznikami wałęsał się z nierządnicami, a przy podobnej wyprawie oberwał razu pewnego takie cięgi, że musiał je odleżeć.
Wpadł w sidła Sabiny Poppei, kobiety bardzo pięknej, a jeszcze bardziej niegodziwej, i za nią grzązł ze zbrodni w zbrodnię. Własną matkę chciał otruć, a gdy mu się to nie udało, utopił ją. Starszyzna wojskowa i senat powinszowali mu tej zbrodni, jakby jakiego czynu chwalebnego, a on przyjął powinszo
wania i złożył bogom ofiarę, że ojczyzna ocaloną zo
stała. I znów dalej szalał; własną żonę Oktawię, którą był dawniej posłał na wygnanie, kazał zabić.
Nauczycielowi swemu Senece, mężowi uczonemu, ka
zał sobie życie odebrać, tak że ten, poderżnąwszy so
bie żyły, skończył w kąpieli. W teatrach występo
wał Nero jako aktór, a na przedstawienia jego mu
sieli uczęszczać wszyscy ludzie znaczniejsi. Gdyby kto był nie przybył, już to wystarczało, aby go tyran kazał zabić, a majątek jego zagrabić!
Podczas teatru wszyscy musieli go głośno uwiel
biać, a biada temu, ktoby był to uczynił niezgrabnie;
hiada, ktoby był ziewnął z nudów, szpiegi rozsta- stawieni wnet go spostrzegli i to wystarczało, aby go na śmierć skazać. Gdy zaś się przysłuchiwał jak inni aktorzy grali, trzeba było na niego uważać, i kogo on chwalił, tego wszyscy chwalić musieli.
Gdy tego czasem dość głośno nie czynili, rzucał na publiczność kamieniami, które nosił zawsze w kie
szeni.
Do wszystkich tych zbrodni jeszcze jednej nie dostawało, ale i na nią zdobył się tyran wyuzdany.
W roku 64, rozkazał Nero zapalić Rzym cały, a ko
horty tj. pułki przyboczne, podłe służalce, rozkaz ten wykonały. Trzechmilionowe miasto naraz całe łuną zapłonęło, kohorty pożaru gasić zabraniały, krzyk jęk) przekleństwo mięszały się z hukiem zapadają
cych się całych ulic; ogień trwał cały tydzień bez Ustanku.
Z czternastu części, na które Rzym był podzie
lony, trzy części zupełnie zgorzały, cztery ocalały, a w siedmiu pozostałych tylko niektóre domy na pół spalone sterczały. Neron wśród tej grozy dekla
mował wiersze, opowiadające zburzenie Troji.
Gdy się nareszcie ogień sam uśmierzył, Nero zakazał zbliżać się do zgliszczów, pod pozorem, że sam każe wydobywać ciała spalonych, aby im po
grzeb sprawić, a w rzeczy samej kohorty jego przy
bocznej straży rabowały i dla siebie i dla tyrana, wszystkie skarby złota i srebra, które wynajdywały w ruinach.
Po spaleniu Rzymu odezwało się sumienie ty
rana, a wyrzucając mu tyle i tak wielkich zbrodni, straszyło go, że już się miarka przebrała. »Rzymia- nie tak srogo dotknięci, mówiło mu sumienie, sprzy
sięgną się na śmierć twoją*. Nie brakło też oznak nieprzychylności Rzymian względem cesarza, chociaż oznaki te były bardzo tłumione. Trzeba więc było odpowiedzialność za zbrodnię spalenia Rzymu zrzucić na kogo innego. I otóż Nero postanowił nową zbro
dnią zatrzeć zbrodnię dawniejszą.
Chrześcianie, znosząc ucisk i niesprawiedliwo
ści Nerona z cierpliwością, nie naprzykrzali mu się, nie naprzykrzali się też i swym współobywatelom, będąc zawsze skorymi do posługi. A przecież o tych chrześcianach chodziły wieści bardzo ubliżające;
rozpowiadano, że ciało ludzkie jedzą, że czarują, to znów, że to ludzie bezbożni, którzy bogom nie chcą ofiary składać; dosyć na tym, że gdy kto co nieko
rzystnego na nich powiedział, nie pytano się wcale 0 prawdę, tylko powtarzano na nich coraz gorsze rzeczy.
Nero również zasłyszał o tych chrześcianach, 1 otóż naraz wymyślił, że chrześcianie Rzym spalili.
Kto mu uwierzył? — Niestety! ludzie złośliwi nie szukają winowajcy prawdziwego, ale chętnie wierzą, że ten winowajcą, którego oni jako winowajcę wi
dzieć sobie życzą. Wszystkim było rzeczą wiadomą, że sam Nero Rzym spalił; gdy jednakże ogłosił, że to chrześcianie uczynili i męczyć ich za to rozkazał, znalazło się dość gawiedzi, która złość swoją nad ofiarami niewinnemi brutalnie objawiała. A przecież byli i tacy, którzy chociaż poganie, litowali się nad męczennikami, wiedząc, że cierpią niewinnie.
Posłuchajmy, jak o tem pisze Tacyt, historyk pogański:
»Dla uśmierzenia złowrogich tych wieści (że spalił Rzym), Nero kogo innego o to obwinił i naj- sroższe męki zadawał tym, których lud chrześcianami nazywał, a którzy dla swych zbrodni byli nienawi- dzionemi.
»Założycielem tej sekty był niejaki Chrystus, którego za panowania Tyberyusza prokurator Pontius Piłat śmiercią ukarał. Wtenczas na chwilę sekta ta przytłumioną została, ale wnet, znów powstała i sze
rzyła się nietylko w Judei, gdzie to złe powstało, lecz nawet aż do miasta (Rzymu) doszła, dokąd ze wszystkich stron zbrodnia i rozpusta się schodzą i gdzie popełniane bywają. Schwycono niektórych (chrześcian), którzy się do tego, (że są chrześcia
nami) przyznali, a na ich zeznanie (?) niezliczone mnóstwo innych schwyceni, nietylko jako podpala
cze Rzymu, ile jako nieprzyjaciele narodu ludzkiego
52 zostali osądzeni. Do śmierci przydano hańbę: obie- )|
czeni w skórę dzikich zwierząt, byli chrześcianie od psów rozszarpani, inni do krzyża przybijani, inni na oświecenie nocy palili się, smołą oblani. Na to wi
dowisko przeznaczył Nero swe ogrody, i przy takiem oświeceniu urządzał wyścigi, podczas których sam jako woźnica ubrany chodził pomiędzy publicznością, to znów jeździł, stojąc na wozie. Dla tego żal było tych nieszczęśliwych, chociaż najcięższej kary go
dnych, żal ich było dla tego, że nie dla dobra pu
blicznego, ale z przyczyny okrucieństwa jednego człowieka (Nerona) byli karani.
Pogański ten historyk opisuje ciężkie prześlado
wanie chrześcian krótko i sucho; obwinia chrześcian o jakieś zbrodnie; w końcu opowiadania dopiero się w nim litość budzi. Co do rzekomych zbrodni chrze
ścian, uważyć nam trzeba, że Tacyt nie powiada, jakie to były zbrodnie, tylko w ogólności mianem zbrodniarzy chrześcian nazywał. Gdy się Piłat ży
dów pytał, co Pan Jezus zawinił, odpowiedzielli mu równie ogólnikiem: »By ten nie był złoczyńcą, nie podalibyśmy go byli tobie*.
Łatwą tą skargą bez dowodu, jak przeciw sa
memu Zbawicielowi, tak i przeciw wiernym jego wy
znawcom posługują się często nieprzyjaciele; o do
wody nie pytają, a gdy ich przyyprzeć do ściany, tedy cóż? Czy odwołają potwarz? bynajmniej!
Djabłu i złym ludziom nigdy nie brak wykrętów;
w takim razie tak obwiniają chrześcian: »Wprawdzie tej zbrodni nie popełnili, ale my wiemy, żeby ją po
pełnili, gdyby tylko mogli*. To znów wystarcza, aby potępić niewinnych.
Nero oskarżył chrześcian o podpalenie Rzymu, a gdy ci wykazali niewinność swoję, więc oskarża ich, że oni są nieprzyjaciółmi rodu ludzkiego i na tym fundamencie wskazuje ich na najokropniejsze męki. Otóż sprawiedliwość pogańska!
Ale prawda! o jednę zbrodnią mogli poganie chrześcian oskarżyć: nie chcieli uznać Nerona za boga. Co za zbrodnia. Chrześcianie odpowiadają:
* Samemu Bogu kłaniać się będziesz; więcej trzeba słuchać Boga niż ludzi«.
^Będziecie śmiercią karani, gdy tego nie uczy
nicie!* grozi tyran. — »Pragniemy umrzeć i połą
czyć się z Chrystusem*, odpowiadają chrześcianie, a wśród mąk najcięższych weselą się, bo ich czeka obfita zapłata w niebiesiech. Tak chrześcianie cier
pliwi, pokorni, deptać po nich można, ale nie naru
szaj im Boga ich, któremu żarliwie służą. Zawie
dziesz się, gdy im rozkażesz, żeby jakiej rzeczy stworzonej, cześć boską oddawali; staną oni wten
czas jak mur, twarz ich się rozogni rumieńcem za
pału, a wzniósłszy oczy w niebo, odpowiedzą ci:
»Słodko jest cierpieć i umrzeć dla Chrystusa*.
I dziwna rzecz, nigdy nie porywają chrześcia
nie za broń, aby się pomścić na prześladowcach, ale jako owce na zabicie idą na śmierć spokojnie.
Męczennicy! ile was set, albo tysięcy psy po szarpały! Ilu wylało krew na drzewie krz3’ża! Ilu trzeba było na oświetlanie cesarskiego ogrodu?
Co ty pytasz, odpowiadają mi z Nieba. Jeżeli tak miłujesz Boga i bliźniego, jakeśmy my ich na ziemi miłowali, to policzysz nas, gdy zawitasz do naszej krainy.
Bracia! tak jasno nam świecicie do dzisiaj, jakeście świecili w ogrodzie; wylana święta krew na
sza orzeźwia nas, i gorąco pragniemy zmięszać z nią krew naszą. Czy nam się w tej walce tak powiedzie, jak wam? nie śmiemy powiedzieć.
Przedstawcie Bogu miłosiernemu rany wasze i kr.ew waszą, a proście Go, aby i nas wspierał tak sku
tecznie, jak was wspierał w męczeństwie, abyśmy i my w potrzebie nawet krwią naszą poświadczyć mogli miłość ku Chrystusowi.
Czy Nero tylko w samym Rzymie prześladował chrześcian, czy też na całe państwo wydał podobne rozkazy, nie wiedzieć.
Zdaje się być pewną rzeczą, że po całem pań
stwie rzymskiem, zaczęto prześladować chrześcian, chociażby nawet Nero nie był wydał stosownego roz
kazu. Za przykładem jego poszli i urzędnicy po prowincyach już to dla tego, aby okazać gorliwość, już to dla tego, aby się zemścić na nieprzyjaciołach osobistych, lub zbogacić majątkiem chrześcian.
O tych prześladowaniach za Nerona po prowincyah mało co doszło do naszej wiadomości. Cokolwiek- bądź, to pewna, że niezadługo, bo już za następców Nerona, prześladowano i męczono chrześcian jak najokropniej, nietylko w Rzymie, ale po całem olbrzymiem państwie rzymskiem, a prześladowania te często się powtarzały.
Jak długo trwały te prześladowania rzymskich cesarzy przeciw chrześcianom? Ach! gdy się ludzie zaprawią w rozlewaniu krwi niewinnej, to jak sępy coraz więcej jej pragną. Prześladowania te trwały trzysta lat, a jedno było krwawsze od drugiego.
Ileż tysięcy, ile milionów męczenników zrosiło krwią swoją to święte drzewo chrześciańskie! O wiaro droga, jaką ciężką pracą zostałaś w serea ludzkie zaszczepioną!
(Ciąg dalszy nastąpi).
(Dokończenie.)
A teraz przypatrzmy się synkowi z naszych czasów.
Do pokoju, gdzie są ojciec i matka, wchodzi syn, (ale nie dojrzały młodzieniec z tytułem doktora filozofii, nie! pierwszy lepszy chłystek, który może liznął trochę nauki, a może i nie liznął) wszedł, roz-
»
wyciągnął przed siebie, zapalił c}'garo i rej wiedzie w rozmowie. Ba! nie wstydzi się przerywać ojcu, poprawiać wyrażeń matki.
Wszak na powitanie, lub pożegnanie rodziców, dzieci obejmowały ich kolana, całowały nogi i ręce;
dziś dzieci potrząsają dłonią ojca i matki, jakby pierwszego lepszego koleżki, spotkanego na drodze.
Jak zachowanie dzieci w obec rodziców jest naganne, tak samo sposób mówienia do nich nie ukazuje wielkiego szacunku. Niby to one zdrobniałe, pieszczotliwe nazwy: tatko, ojcuniu, mamo, mamusiu, mameczko, jakich dziś powszechnie używają dorosłe dzieci ludzi wszelkich stanów, mają świadczyć o tkli
wości i miłości dziecięcej; ale jak je pogodzić z tem nazywaniem rodziców, kiedy o nich mowa do osób obcych j>moi starzy*. Coraz więcej można słyszeć syna lub córkę mówiących o ojcu: »mój stary*, 0 matce: »moja stara!« Czy to szacunek dla ro
dziców ?
Jakże takie dzieci odbijają od młodzieży da
wnych czasów, kiedy to ojcu mówiono: »panie ojcze*, matce: »pani matko!*
Nie wypływa z tego, aby i dziś tak samo tytu
łowały dzieci rodziców, albo żeby ojcowie tak witali synów, jak stary pan Karpiński, przywitał młodego Franciszka, ale pokazuje się jasno, jaka wielka za
chodzi różnica w okazywaniu czci rodzicom przez dawne pokolenia a dzisiejsze.
Wprawdzie i dziś, jak jest wiele rodzin szczę
śliwych, dużo rozumnych, cnotliwych rodziców, tak też jest nie mało dzieci, które wprawdzie kochają 1 czczą, jak Bóg przykazał swoich rodziców, oka
zując im szacunek w mowie i w całem zachowaniu się, ale na ogół wziąwszy, coraz mniej ma młodzież poważania dla starszych, coraz więcej jest dzieci za
chowujących się w obec rodziców bez należytego szacunku, ale niekiedy w sposób wprost oburzający.
A czyj aż w tem wina, że dzieci tak mało ko
chają i szanują ojca i matkę? Rodziców, przede- wszystkiem rodziców! najpierw bowiem dzieci są naj
częściej takie, jak je rodzice wychowują, a powtóre nawet najgorsze dzieci mogą rodzice zmusić, jeżeli nie do miłości, to do szacunku dla siebie. Mają ku temu potężny, niezawodny środek, a jest nim życie cnotliwe rodziców. Przed cnotą nawet zbrodniarz uchyli głowę, a rodziców zacnych, żyjących po chrze- ściańsku, nawet bardzo złe dzieci szanować muszą.
W ogóle dzieciom jest to wrodzone, iż rade uważają rodziców za istoty doskonałe, ozdobione
wszystkiemi
przymiotami, wyższa nad innych ludzi.Nie jedno młode serce ściśnie się srogim bólem, niekiedy na całe życie goryczą napoi, gdy z czasem Przekona się, że rodzice nie stoją wcale na tej wy
żynie, gdzie umieściła ich jego miłość i cześć ku nim. Od rodziców tylko zależy, aby być tem, za co ich dzieci uważają, aby życiem cnotliwem zasłużyć
dzieci z taką radością otaczają swoich rodziców.
I święta to ich powinność, wielki ważny obo
wiązek życiem swojem budować, a nie gorszyć dzieci.
Trudno bowiem spodziewać się miłości i sza
cunku od dzieci, skoro rodzice nie żyją tak, jakby na chrześciańskich rodziców przystało. Kiedy ojciec zamiast troszczyć się o dobre wychowanie dzieci, 0 ich cnotę i przyszłość, troszczy się przedewszyst- kiem o zaspokojenie swoich zachcianek i namiętno
ści, skoro zamiast pilnować obowiązków, pilnują kie
liszka, zamiast oddawać się pracy, oddaje się kar- ciarstwu, kiedy zamiast dorabiać się oszczędnością 1 zabiegliwością, gromadzi grosz za pomocą oszukań- stwa i różnej krzywdy ludzkiej, kiedy zamiast budu
jących słów z ust ojca, padają przekleństwa, blu- źnierstwa i inne sprosności, tedy taki ojciec nie może się spodziewać ani miłości ani czci od swoich dzieci.
Wtedy też jego przestrogi, upomnienia, kary nawet, jakie dzieciom wymierza, nie odnoszą żadnego dobrego skutku, bo zły przykład, który daje swojemi niecnotami, zburzy i wykorzeni do gruntu miłość i szacunek, jaki Bóg wszczepił w serce dziecięce ku rodzicom.
Tak samo zły przykład matki zgubnie oddzia
ływa na dzieci: każda wada matki zatruwa serce dziecka. I dla niej nie będą one miały szacunku i miłości, gdy zamiast zajmować się mężem i dziećmi zajmuje się plotkami, obmową, zamiast pilnować go
spodarstwa i domu, czas trwoni na wizyty i spacery, skoro zamiast myśleć o modlitwach i pobożności, my
śli o strojach i zabawach, zamiast okazywać ludziom miłość i dobrze im czynić, miota na bliźnich oszczer
stwa, wszczyna kłótnie i niezgody.
Takiej matki dzieci rzadko wyrastają na zacnych ludzi i pociechy się z nich nie doczekają rodzice z pewnością.
Dla tego to tak koniecznem, tak nieodzownem jest cnotliwe życie rodziców, jeśli w rodzinie ma szczęście panować. Niechże rodzice zawsze mają to w pamięci, że gdzie nie ma w rodzinie cnoty, tam nie ma i miłości, a bez niej i szczęście jest nie
możliwe. Skoro tedy pragną szczęścia dla siebie i dla dzieci, a któżby go nie pragnął! niech uczynią wszystko co w ich mocy, aby życie w rodzinach chrześciańskich było także chrzesciańskie; wtedy każda z nich stanie się przybytkiem prawdziwego, czystego, trwałego szczęścia, jakiego bądz co bądź wiele Bóg zgotował dla ludzi już tu na ziemi.
54
Nie fortunie, ale cnocie ufać trzeba.
Nie wierz fortunie, co siedzi wysoko, Miej na poślednie koła pilne oko;
Bo to niestała pani z przyrodzenia, Często więc rada sprawy swe odmienia.
Nie dufaj w złoto i w żadne pokłady, Każdej godziny obawiaj się zdrady, Fortuna co da, to za się wziąść może, A u niej żadna dawność nie pomoże.
A ci, co z tobą teraz przestawają, Twej się fortunie, nie tobie kłaniają;
Skoro ta zniknie, tył każdy podawa, Jako cień kiedy słońca mu nie stawa.
Lecz jako sama oczy zasłoniła,
Tak swem pochlebstwem ludzi pobłaźniła, Że drugi wyżej nosa gębę nosi,
A wszystko insze oczyma przenosi.
T y pomnij, że twój skarb u szczęścia w mocy, A tak się staraj o takiej pomocy:
A by wżdy z tobą twego co zostało, Jeśli zaś będzie szczęścia swego chciało.
Cnota skarb wieczny, cnota klejnot drogi, Tegoć nie wydrze nieprzyjaciel srogi, Nie spali ogień, nie zabierze woda;
Nad wszystkiem inszem panuje przygoda.
J, Kochanowski.
O przesądach w leczeniu
ja kie daw niej byty i jakie t e r a z panują, o ra z o t a k z w a n y c h „ t a j n y c h ' 1 lekach, o g łaszanych w g azetach . (Streszczenie z wykładu d ra C h ła p o w sk ie g o w Królewskiej
Hucie w »Kólku«, dnia 23 lutego 1873.)
Czy znacie wiersz Jana Kochanowskiego, po
czynający się od słów:
• Szlachetne zdrowie!
Nikt się nie dowie Jako smakujesz
Aż się zepsujesz!*?
Inną razą mam zamiar zapoznać W as z pismami i pieśniami tego znakomitego polskiego poety, który żył lat temu już trzysta. Dziś zwracam tylko uwagę waszę na prawdę w wierszach tych wyrażoną.
Póki nam zdrowie służy i sił nam nie braknie, póty nie cenimy ich zazwyczaj wcale. Dopiero po utracie zdrowia, — a więc po szkodzie mądrzy, — poznajemy prawdziwą drogocenność tego skarbu, który za młodu tak lekceważymy. Zgrzybiały i bliski
już śmierci starzec, schorzały łazarz, któremu jakby się zdawać mogło, od boleści życie już obmierzło, ten właśnie najlepiej zna wartość zdrowia, i gotówby do ostatnich uciekać się środków, aby je tylko przy
wrócić, i ostatniej zawsze jeszcze czepia się nadziei przedłużenia swego pełnego cierpień żywota.
Nie dziw, że szukając pomocy wszędzie, gdzie mu tylko poradzą, spodziewa się ulgi i lekarstwa także od środków takich, któreby nawet sam, gdyby był zdrowym, za oszustwo uważał. Cierpienie i pra
gnienie wyzwolenia się z niego czyni łatwowiernym.
Tonący — jak to mówią — brzytwy się chwyta.
Tem się to daje wytłomaczyć, że tyle ludzi teraz je szcze ucieka się w biedzie do guzeł i zabobonów, daje wiarę kłamliwym przechwalaniom się szarlata
nów i wydrwigroszów, ogłaszających po jarmarkach swoje nieomylne środki na wszystkie choroby. Zda
wałoby się, że ludzie czytający czasopisma i książki, a więc bardziej oświeceni, mniej dają wiary po
dobnym przesądom i podobnym oszustom. Gdzie tam! — Ci co gazety czytają, stają się przez nie bardzo często nawet ofiarą swej łatwowierności.
W gazetach roi się zwykle od anonsów czyli ogło
szeń »o tajnych lekach niezawodnie skutecznych«
i t. p. jednych kłamliwszych od drugich. Obliczone to wszystko najczęściej jest po prostu na wyzyski
wanie grosza z chorych i do tego biednych ludzi.
Przeto postanowiłem Was ostrzedz przed ta- kiemi ogłoszeniami gazeciarskiemi tajnych leków, które swoje powodzenie zawdzięczają zresztą jedynie tylko rozpowszechnionemu jeszcze teraz przesądowi, iż istnieją jeszcze w istocie leki skuteczne na wszyst
kie choroby, leki nieomylne i tajne. Dla tego też chcę Wam najprzód coś powiedzieć o przesądach w leczeniu w ogóle w dawnych i nowszych czasach.
Przesąd bowiem jest tak stary prawie jak ro
dzaj ludzki na ziemi; a powstał on po części z na
turalnego popędu niesienia pomocy cierpiącym przy zupełnej nieznajomości środków do tego potrzebnych.
Potrzeba mi więc cofnąć się w opowiadaniu w czasy bardzo dawne, kiedy jeszcze ludzie nieoświe- ceni ani nie ogrzani światłem i ciepłem nauki Chry
stusa Pana, pogrążeni byli w bałwochwalstwie. W ie
cie wszyscy, że n. p. Egipcyanie, Babilończycy i Grecy oddawali cześć nie jednemu Bogu, jak ży
dzi, ale niezliczonym bożkom; że bóstwami napeł
niali na niebie gwiazdy, a na ziemi lasy, góry, wody, a nawet twory ludzkiej ręki (bałwany) ubóstwiali.
To co my nazywamy naturą, przyrodą, to co się tym ludziom wydawało igrzyskiem tych bóstw, dobrych lub zły eh. Wszystko, co tylko ludziom było nowem, nadzwyczajnem, uważali za cud, za cudowne zdarze
nie. I my teraz jeszcze skłonni jesteśmy do nada
wania nazwy cudu zjawiskom, które swoją rzadko
ścią nas uderzają, a przytem są nam niewytłoma- czone; ale nauka i religią uczą nas i każą nam od
różniać te pozorne cuda od rzeczywistych cudów, które jako tajemnice, nieskończonej miłości i mądro
ści Boga, na zawsze dla ograniczonego rozumu na
szego pozostaną niezgłębionemi. I tak n. p. siła pary w machinach, szybkość jazdy koleją żelazną i szybkość, z jaką otrzymujemy depesze telegraficzne, mogłyby się naszym pradziadom, gdyby szłyszeli o tem, wydawać cudem; dla nas zaś, którzyśmy już do tych nowych odkryć przywykli, jest to równie na
turalna, jak to, że kamień upuszczony spada, a że koń zaprzężony do wozu ciągnie. Ale cuda, w które religią nam wierzyć każe, pozostaną dla nas na za
wsze cudami (jak n. p. cud stworzenia świata z ni- czego), i jakkolwiek ciągłe odkrycia uczonych zbli
żają nas do poznania nieskończonej mądrości praw Bożych i nieskończonej ilości i wielkości jego stwo
rzeń, to jednak stworzenie świata ostatecznie pozo
stanie zawsze dla nas tajemnicą i cudem.
Im bardziej człowiek postępuje w poznawaniu stworzeń Bożych, tem więcej cudów pozornych cu
downymi wydawać mu się przestaje; poznaje on wła
śnie tylko porządek i prawa Boże tam, gdzie dawniej widział różnych bóstw, djabłów i duchów sprawy.
1 ak też rzecz się ma z tak zwanemi cudownymi lekami.
Odkąd zbadano dokładnie działanie pojedyń- czych lekarstw na ludziach zdrowych i na chorych, przestano wierzyć w ich cudowność. Skutek lekar
stwa okazał się również naturalnym, jak skutek n. p. prochu rozsadzającego skały. Ale dawniej przypisywano lekom cudowną siłę, a tym co je za
dawali, moc cudotwórczą, Boską albo czarnoksięzką.
Widzimy, że tak jak pierwotnie objawiona religią przyćmioną została u pogan mnóstwem zabobonów, tak samo i naturalne spostrzeżenie niejedne, z razu proste i słuszne, jnastępnie przyćmione zostały mnó
stwem przesądów, z których się później trudniej było otrząsnąć. Myślano n. p. przez całe wieki, że da się odkryć środek na wszystkie choroby, czyli wszechlek
»panaceum«. Spodziewano się znaleść lekarstwo nawet przeciwko śmierci, tak zwany »eliksyr żywotny«
podobnież jak nie wątpiono, że się znajdzie sposób robienia złota z ołowiu i t. p. Lekarstwa dawano, nie znając się ani na przyczynie chorób, ani też do
kładnie na skutkach tychże leków. Dając, robiąc takie leki, odmawiano zwykle (z początku podobno tylko dla mierzenia czasu, jakieś słowa, czasami i pacierze), które potomkowie powtarzali nieraz, nie- rozumiejąc ich znaczenia wcale. Później samym słowom tym niezrozumiałym, a więc ich brzmieniu, tajemnicze przypisywano działanie i skutek, nie zaś lekom zadawanym.
Tak to powstały owe zażegnywania*), zaklina
nia, czary i t. p., w które dotąd jeszcze niektórzy wierzą, a które Kościół św., jako odwodzące od Boga, a podtrzymujące wiarę w pomoc czarta i czar- noksięstwo potępia i potępiał zawsze.
*) Na górnym Śląsku jeszcze istnieje zwyczaj zażegny- wania rozmaitych chorób, mianowicie glizd, które przypuszcza ilekroć chorzy uskarżają się na cierpienia żołądka, brak ape
tytu, połączone z obfitem ślinieniem. Rzemiosłem tem zaj- mują się zazwyczaj baby starsze we wsiach i po miasteczkach.
Jednakowoż wiele przesądów w ogóle, a zwła
szcza w sztuce, sam Kościół rozproszyć nie mógł, póki nauka w pomoc mu nie przyszła. Wiemy, że w wiekach rozszerzającego się chrzęściaństwa tyle było nędzy, głodu, nagminnych chorób pomorów, wojen niszczczących całe okolice, a pomocy lekar
skiej istotnie nie było prawie wcale; trudno było odejmować tym biednym ludziem, tylu klęskami na
wiedzonym, ich jedyną pociechę, wiarę w jedyne le
karstwa, jakie prawie mieli; bo choć te środki prze
sądne same przez się oczywiście były bezskuteczne, sama jednak nadzieja ich skutku wielką im ulgą była.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
Rady gospodarskie.
Odsądzenie źrebiąt.
Jeżeli źrebię zaczyna dobrze jeść owies po ukończeniu 4 miesięcy, można zacząć je powoli od- sadzać od klaczy. Dobrze jest przyzwyczaić już przedtem źrebięta do uzdeczki i do wiązania przy żłobie. Wiązać należy zrazu w taki sposób, aby źrebię mogło widzieć matkę, ale nie mogło jej ssać.
W pierwszych trzech dniach przesadza się źrebię do klaczy rano i wieczorem, w następnych zaś dniach tylko raz na dzień, wieczorem, pozostawiając je co
raz to krócej przy matce, a po tygodniu odsądzą się je zupełnie. Po odsądzeniu zadaje się źrebięciu siano wcześnie koszone i poi się je trzy do czterech razy na dobę świeżą, czystą, niezbyt zimną wodą.
Oprócz tego raz dziennie, w południe daje się I 1.
dobrze zmoczonego owsa, zmieszanego dobrze z taką samą ilością otrąb pszennych, zaparzonych odpowie
dnią ilością gorącej wody, a rano, w południe i wie
czór daje się po 1 1. mleka zbieranego, dobrze ugo
towanego. Źrebięta przyjmują zwykle mleko chętnie;
te zaś, któreby nie chciały pić mleka, można przy
zwyczaić w następujący sposób: V1 1- mąki owsianej i taką samą ilość otrąb pszennych zaparza się za
miast wodą, gorącem rozcięczonem mlekiem i po włożeniu wymieszanej i ostudzonej karmy do żłobu, posypuje się ją po wierzchu małą ilością cukru mle
cznego. Zrazu bierze się do zaparzania mleko bar
dzo mocno wodą rozcieńczone, a następnie stopniowo powiększa się codzień ilość mleka, a zmniejsza ilość mąki owsianej i otrąb. Po krótkim czasie zwie
rzę w ten sposób przyzwyczajone pije chętnie czy
ste mleko. Karmy wogóle powinny źrebięta dosta
wać tyle tylko, aby się nie przejadły, gdyż każde przesycenie wywołuje zaburzenia w przewodzie po
karmowym i odbiera chęć do jedzenia. Niedojedzoną karmę trzeba ze żłobów stale wyjmować i żłoby utrzymywać w należytej czystości. W miarę wzro
stu źrebiaka powiększa się dawkę mleka, mąki i owsa.
I W pierwszym roku powinno się dawać jak naj
56 więcej owsa; prędzej można już oszczędzać tej kar
my w roku drugim, od sposobu bowiem żywienia w roku pierwszym najwięcej zależy cały przyszły rozwój źrebaka. Po odłączeniu źrebięcia należy kla
czy dawać siano, poić mało a przez tydzień do dwóch tygodni oglądać codzień wymię i w razie silnego na
brzmienia lekko ściągnąć małą ilość mleka.
Tajemnica.
(Z Naruszewicza.)
Mąż chcąc żonę doświadczyć, jeżeli sekretu Dotrzyma, zaprowadził w kącik gabinetu;
I po srogich zaklęciach dziką rzecz wydaje, Ze onegdaj zniósł większe od gęsiego jaje.
Zadumiona małżonka na duszę przyrzekła, Że gdyby do samego zapaść miała piekła, Nie wyda tajemnicy. Aleć za dni parę Tyle się jaj naniosło, żebyś niemi farę Zarzucił na Wielkanoc. Tamta na ulicy Powiada, że po troje znieśli ich ławnicy;
Owa, że wójt zniósł cztery. A zaś dalsze wieści Głosiły, że pan burmistrz posadził do sześci.
Całe miasto cud sobie zwierza pod sekretem, Slósarz szepce z kowalem, foryś ze stangretem.
W ięc uczeni się pocą, piszą gazeciarze, Roznoszą po dewotkach pobożni bajarze.
A gdy przyszło do sęka i do kłębu z nici, Poznano, że to język wypaplał kobiecy.
Nie warto zgoła ten imię nosić przyjaciela, Kto powierzon3'ch sobie tajemnic udziela.
* *
*
M o j s i e (arendarz): Zmiarkujcie Maczeju, co półkwaterek i jeszcze raz półkwaterek, to jest razem pięcz półkwaterków.
M a c i e j : A ty se Mośku zmiarkuj, co roz pię
ścią w łeb i jesce roz pięścią w łeb, to cię ino pięć kości ostanie.
* *
*
W iosenne dialogi.
Mąż : Ciesz się stara! Wiosna nadchodzi!
Z o n a : No i cóż nam z tego?
Mąż: Jakto co? Możemy pierzyny zastawić.
* *
*
W alne zgromadzenie.
— Żałuj, żeś nie był na naszem walnem zgro
madzeniu: to ci było dopiero walne.
W sądzie.
— Taki młody, a już kradniesz?
— Proszę pana sędziego! przysłowie powiada, że w czem się kto za młodu wyćwiczy, to ma na starość jakby znalazł!
* *
*
— Mały! jak ci na imię?
— Albo ja wiem!
— No, a jakże cię tatulo i matula wołają?
— Tatulo woła: bąku, a matula: raku zatracony.
S Z A R A J D Y .
i.
Całość wojsku potrzebna na wojnie, Bo śmierć sypnie hojnie.
Pierwsze i drugie na każdego się stoczy.
Kiedy w czemś przekroczy.
Drugie i trzecie, to mądra głowa, Tylko między żydami się chowa.
II.
Pierwsze i też czwarte Miasto mało warte.
Pierwsze jak i trzecie W okręcie znajdziecie.
Drugie, znów i czwarte W żurnalu zawarte.
Trzecie gdy jest same, Przyimkiem nazwane.
Wszystko dobre chłodzące, I chorych orzeźwiające.
Rozwiązanie szarad z nr. 6-go:
# I. Nazaret-Lazaret; II. U -ciecz-ka.Dobre rozwiązanie szarad nadesłali: p. Marya Macha z Król. Huty, pp. Józef Knop z Zabrza, Ryszard Mocka z Król. Huty, Jakób Bargiel z Ł a
giewnik, Jan Szulc z Poznania, Karol Dronia z Ł a
będ, Tomasz Cober z Huty Wilhelminy.
Dobre rozwiązanie tylko piewszej szarady na
desłali pp.: Jan Szaar z Józefowca, Henryk Kiera z Sadzawek, Paweł Cholewik z Józefowca.
S k r z y n k a na listy.
Huta Wilhelminy, p. Tomasz Cober, Pańskiego rozwiązania szarad z nr. 5 nie otrzymaliśmy.
— No?
Jeden z mówców nawalił kontrkandydata.
J L
Nakładem i czxionkami * Górnoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.
Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicach.