• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 25

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 25"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Katow ice, Niedziela, 21-go Czerwca 1903 r. Nr. 25.

Rodzina chrześciańska

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychodzi raz na tydzień w JYiedzielę.

'Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z » Górnoślązakiem? kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen . Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską*

a °n0wać, może ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Gómoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.

N a N ie d z ie lę t r z e c ią po Ś w ią t k a c h .

L ek cya

i. Piotr V, 6—i i.

Najmilsi! Uniżajcież się pod mocną ręką Bożą, 7 y a s w yw yższył czasu nawiedzenia, wszystko tro-

^ anie wasze składając nań, gdyż on ma pieczę o was.

rzeźwymi bądźcie, a czuwajcie, boć przeciwnik 'Vasz djabeł, jako lew ryczący krąży, szukając kogoby Pożarł. Któremu się sprzeciwiajcie mocni w wierze;

J e d z ą c , iż toż utrapienie potyka braterstwo wasze;

°re jest na świecie. A B ó g wszelakiej laski, który ezwał nas do wiecznej swej chwały w Chrystusie Jezusie, maluczko utrapione on doskonałe uczyni, twierdzi i ugruntuje. Jemu chwała i moc na wieki Cieków. Amen.

Ewangelia u Łukasza świętego

w Rozdziale X V .

. W on czas: Przybliżali się do Jezusa Celnicy grzesznicy, aby go słuchali. I szemrali Faryzeu- 'zowie i Doktorowie mówiąc: Iż ten przyjmuje gfzeszniki i jada z nimi. I rzekł do nich to podo-

■eństwo, mówiąc: K tóry z was człowiek, co ma to owiec; a jeśliby stracił jednę z nich, iżali nie |

°stawuje dziewięćdziesiąt i dziewięciu na puszczy, . idzie za oną co zginęła, aż ją najdzie? A gdy

najdzie, kładzie na ramiona swe radując się;

Przyszedłszy do domu, zwoływa przyjaciół i są- _iady, mówiąc im: Radujcie się zemną, iżem nalazł

®Wcę moję, która była zginęła. Powiadam wam:

tak będzie radość w Niebie nad jednym grze­

sznikiem pokutę czyniącym, niż nad dziewięćdziesiąt dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują Pokuty. A lb o , która niewiasta mając dziesięć

^rachm, jeśliby straciła drachmę jednę, iżali nie za- Pala świecę i wymiata domu, i szuka z pilnością, . Jy znalazła? A gdy najdzie zwoływa przyjaciółek

Sftsiadek, mówiąc: Radujcie się zemną, bom nalazła

^rachmę, którąm była straciła. Tak, powiadam wam, ość będzie przed A nioły Bożymi nad jednym grzesznikiem pokutę czyniącym.

N auka z tej E w angelii.

Abyście, Chrześcianie dzisiejszą Ewangelią świętą dobrze rozumieli, wiedzieć wam potrzeba, że Faryzeusze, byłto rodzaj ludzi niezmiernie dumny, w tem przekonaniu żyjący, źe oni tylko Bogu są miłymi, źe oni najlepiej prawo Mojżeszowe znali, i najdokładniej Bogu służyli. Stąd pochodziło, że po­

gardzali innymi ludźmi, mając ich za odrzuconych od Boga, a dlatego nigdy się z nimi nie wdawali, od ich towarzystwa uciekali; i obcowanie z nimi mieli za największą zniew agę; osobliwie rozciągali to mniemanie do Celników i takich, którzy za swe przestępstwa publiczną odnieśli karę. G dy więc wi­

dzieli, że Zbawiciel właśnie z takiemi przestaje, z nimi jada i łagodnie rozmawia, gniewali się dumni na Niego, szemrali przeciwko Niemu, i potępiali Jego łagodność, Jego z grzesznikami jawne postępowanie.

Lecz Pan Jezus uczy ich o dwóch podobieństwach:

jednem o straconej owcy, drugiem o straconym gro­

szu, źe nawrócenie jedn ego grzesznika, większej u Boga jest wagi, ja k dziewięćdziesiątdziewięciu sprawiedliwych ludzi, bo właśnie dla grzeszników syn B oga żyw ego zstąpił na ten świat, aby szukał tego, co było zginęło. A le zarozumiali o sobie Fa- ryzeuszowie i Doktorowie, to jest znający się na Piśmie świętem i takowe objaśniający ludowi, nie po­

znali tej nieograniczonej miłości Boga, a ponieważ sami byli przewrotnego serca, przewrotnie też o Zb a­

wicielu sądzili. I my tego nieraz w życiu doświad­

czamy Chrześcianie! Są tu na świecie i źli i dobrzy ludzie, musimy więc nieraz z pierwszymi przestawać;

a wieleż to razy trafia się, źe nas zaraz o złe rzeczy posądzają i nami pogardzają. Boli nas to zapewnie bracia moi, i nie wiemy nieraz jak sobie postąpić mamy. Otóż się dzisiaj pouczymy.

Prawdą to jest, źe żaden człowiek zupełnie do­

brym nazwać się nie może, bo wszyscy mniej lub więcej jesteśm y grzesznikami. A le są na świecie tacy ludzie, którzy nic nie mają za święte, publicznie dopuszczają się zbrodni i występków, i niekiedy cie­

szą się jeszcze z tego i chełpią, jak gdyby co do­

brego uczynili. Nieraz są to nasi krewni, znajomi,

(2)

194

sąsiedzi, a czasem i przełożeni, bez których my się obejść nie możemy i musimy żyć koniecznie z nimi.

C óż nam w takim razie czynić potrzeba? Najprzód nie robić tak, ja k oni robią; nie naśladować ich w złem. Jeżeli się musimy znajdować w takim miejscu, gdzie bliźnich obmawiają i czernią, nikt nas przecie nie przymusza, abyśm y także obmawiali

i czernili.

Jeżeli nasz krewny wydziera sąsiadowi jeg o własność, uciska biednych i oszukuje; jeżeli z nim żyć musimy, nie wypada jeszcze stąd, że i my mamy podobnie sobie postępować. Jeżeli przełożony nasz gorszące prowadzi życie, słuchajmy go jako przeło­

żonego, ale jako gorszyciela nie naśladujmy w na- szem życiu. Od nas więc zależy, nie zepsuć się.

Pierwsi Chrześcianie, o których nie raz słyszeliśmy na kazaniach, co to byli za święci ludzie, żyli pośród zupełnie zepsutego bałwochwalczego świata, a przecie się nie popsuli, i wytrwali w dobrem przy pomocy Bożej aż do końca; dlaczegóż my mielibyśmy dzisiaj tego nie dokazać ? A obcując ze złymi, wierni w zachowywaniu przykazań świętej W iary naszej, możemy naszym przykładem na dobrą drogę ich nawrócić, nie pokazując tego po sobie, źe jesteśmy od nich lepszymi. Za przykładem Zbawiciela, nie obcujmy z grzesznikami dla tego, aby z nimi razem grzeszyć, ale żeby ich naprawiać. Jeżeli zaś ich su­

mienie zupełnie zatwardziało; jeśli można, chrońmy się ich; jeżeli nie, to okazujmy obojętność i pogardę, ale nie pogardę ich jako bliźnich, ale tylko pogardę ich złych uczynków, a zawsze prośmy B oga o ich nawrócenie. Przytem bądźmy jednakże bardzo ostrożni, abyśmy, jak się to pospolicie dzieje, za prędko nie potępiali ludzi, bo może mało albo wcale ich nie znamy, i nie wiemy, jakie okoliczności przy­

prowadziły ich do upadku. >Nie sądź, a nie bę­

dziesz sądzony; nie potępiaj, a nie będziesz potę­

piony*. Do tego zachęca nas miłość bliźniego;

a o tej miłości bliźniego święty Paweł tak mówi:

♦Miłość jest cierpliwa, jest łask aw a; nie myśli złego, nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się weseli z prawdy«. Grzesznik, choćby największy może się nawrócić, jak się nawróciła jawnogrzesznica Magda­

lena, jak się nawrócił łotr na krzyżu, i wielu innych.

Nie uciekajmy więc przed złymi ludźmi, Chrześcianie, ale obcujmy z nimi, nie dla tego, abyśmy się z ich towarzystwa zepsuli, ale żeby oni się z przykładu naszego naprawili, nie dbając na to, co świat o nas mówi; wszakże i na Zbawiciela naszego Faryzeusze nasi gadali.

»

ŚWIĘTY JAN CHRZCICIEL

S to i on prorok ogorzały,

W oczach błyszczący słońcem chwały!

W iatr mu odwiewa włos w nieładzie, On na powietrze rękę, kładzie, I wiatry cichną, słowo płynie:

Czego wy przyszli na pustynie

K o r n e l Ujejski- Patrz, ja k w pustyni, przed gm in stając m n o g i-'

Prostujcie — woła — bracia, wasze drogi Bowiem się zbliża... ju ż widna, ju ż w s ie n ia c h ,

Ta postać biała, ta głow a w prom ieniach!

Lenartowie* '

K ościół nasz święty, od najdawniejszych iuZ czasów, trzy tylko uroczystości narodzin ob ch o d zi:

Boże Narodzenie, Narodzenie Najśw. Maryi Panny i świętego Jana Chrzciciela*).

Św ięty Jan bowiem był jakoby pierwszym brza- skiem zbliżającego się Odkupienia, Marya — gwiazdą zaranną, a Chrystus P a n : samem ju ż słońcem, sam*!

światłością, oświecającą wszelkiego człowieka na ten świat przychodzącego (Jan, I, 9).

Zwiastun i Chrzciciel Chrystusów był w najdo- słowniejszem tego słowa znaczeniu cudownem dzie- ckiem. C ały szereg cudów**) towarzyszył jego p0' częciu i narodzeniu, bo chciał Bóg zwrócić na nieg0 szczególną uwagę Judei. »Co, mniemasz, za dzieci?

to będzie ?« (Łuk. I,

66

) pytano zewsząd ciekawie domniemywając się w przyszłym potomku stareg0 Zacharyasza jakiegoś opatrznościowego człowieka- I rzeczywiście, dziecię to, które »skoczyło od rado- ści w żywocie* matki (Łuk. I, 44), gd y ją nawiedziła) jako swą ciotkę, Matka Boża — rozmogło sl?

w męża wielkiego i hartownego, o którym sam Chry' stus rzekł do uczniów jego: »Zaprawdę, powiadam wam, nie powstał między narodzonymi z niewiast większy nad Jana Chrzciciela (Mat. XI, 11). Ju^

w dzieciństwie (Łuk. I, 80) opuścił on dom rodziców, aby się życiem pustelniczem przygotował do sweg0 posłannictwa. Puszcza była mu szkołą, a nauczy*

cieleni sam Duch św., w edług tych słów Ozeasza;

♦ zawiodę ją (duszę) na puszczę, i będę mówił do serca jej« (II, 14), Niebios sklepienie było mu da*

chem na dzień, a na noc groty skalne i drzew g3' łęzie; karmił się miodem pszczół leśnych i szarańcza a — jak ślicznie mówi Lenartowicz — »trawa jeg°

obrus, a liście talerze*. I gdy doszedł do lat 3° ’ odziany w skórę wielbłądzią, wychodzi z ukrycia i staje przed Izraelem, głosząc pokutę. Jak heroldO' wie ongi, uprzedzając przejazd wschodnich satrapóWi

*) W yznaczy! Kościół to ostatnie święto na 6 miesięcy przed Bożem Narodzeniam, bo tak było historycznie.

**) Pięć mianowicie zdarzyło się cudów: ij ZwiastO' wanie przez archanioła G abryela Z ach aryaszo w i; 2) onieniienie Zacharyasza, iż nie uw ierzył słowom anielskim: 3) do tych' czasow a niepłodność i starość św. E lżbiety; 4) radosne p0^’

skoczenie dzieciątka w łonie m atki; 5) przywrócenie m o"’y Zacharyaszow i w dzień obrzezania św. Jana.

(3)

orowali im drogę przez manowce i knieje, tak i h e­

rold Chrystusów »gotował drogi Pańskie i czynił Proste ścieżki Jego* (Mar. I, 3). A drogi te, które już dawno przedtem wytykali prorocy, za dni Jana

■nocno zagmatwały stronnictwa żydowskie, miano­

wicie faryzeusze i saduceusze, tak, że nie prowadziły Już one do Mesyasza, ale raczej zbaczały ku złotem u cielcowi. Grzmiał więc »gtos w ołającego na puszczy«

(Mat. III, 3 ): »Rodzaju jaszczurczy, któż wam po­

kazał, abyście uciekali od przyszłego gniewu ? C zyń­

cież tedy owoc godny pokuty... bo już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona*. A głos ten prze­

biega łoskotnem echem aż do naszych czasów, ponad wiekami, miotając gromy gniewu Bożego...

W przepysznych antytezach parafrazuje Ujejski gromiące mowy św. J an a:

T y, co żelazne nosisz sztaby, Słuchaj! ja mówię, żeś ty słaby.

T y, co oblokłeś jedw ab drogi Słuchaj 1 ja mówię, żeś ubogi.

Ty, jak pergamin mędrco trupi, Słuchaj! ja mówię, żeś ty głupi!

Bo duch w zaklęctwie swem nie siedzi:

Ani w korynckiej złotej miedzi, A n i w purpurze, ani w księgach...

I chrzcił Jan tłumy całe wodą ku pokucie, za­

powiadając T ego, który m ocniejszy jest od niego, któremu nie godzien bjfł, upadłszy, rozwiązać rze­

p k a trzewików Jego (Mat, I, 7), a który będzie chrzcił Duchem św. i ogniem.

Wtem, wśród tych tłumów pojawia się trzy­

dziestoletni Chrystus i żąda chrztu od Jana. W zbra­

nia się »aniół**) Chrystusów, domagając się raczej chrztu Zbawicielowego. A le rzekł mu Jezus: »Za-

^iechaj teraz* (Mat. III, 15); i wszedł w wody Jor­

danu, a z konchy muszlowej polała się woda na głowę Jego. A był to chrzest posłannictwa mesyańskiego którego sam Duch św. udzielił Chrystusowi Panu^

Jako człowiekowi, przez posługę i pośrednictwo Jana, Odtąd też, jak pięknie mówi Veuillot przez chrzest Chrystusa w Jordanie, wszelkie wody nabyły

^ ocy chrztu, ku gładzeniu grzechu pierworodnego.

T u Jan stanął na szczycie swojej wielkości, jak

*° i w hymnie brewiarzowym śpiewa K o ś c ió ł:

Nikt z ludzi nie miał tak ogromnej chwały, Nikt się nie zrodził świętszym nad Cię Janie:

T y m yjącego ze zbrodni świat cały Myłeś w Jordanie.

Lecz od tej pory, jak sam mówił: »On ma a ja się umniejszać* (Jan, III, 30) w rozgłosie 1 znaczeniu. Już przed chrztem wskazał był na Chrystusa rzeszom, nie znając G o wcale, i rzekł:

’ Oto Baranek Boży, oto, który gładzi grzechy

^wiata!* (Jan, I, 29). Nie łatwo mu jednak przyszło Wyprowadzić z błędu uczniów swoich, który przy­

*) Aniól, z greckiego a n g e l o s , znaczy właśnie zwia- stun- T ak też nazw ał Chrystus Pan Jana (Łuk. VII, 27).

lgnęli do niego i Mesyasza w nim upatrywali, pod­

suwając mu nieświadomie sam ozwańcze pokusy.

Przez pewien czas nawet, jak nas informują Dzieje Apost. (XIX), uczniowie Janowi tworzyli osobne re­

ligijne stowarzyszenie, i dopiero święty Paw eł wielu z nich nawrócił.

T acy jednakże wielcy ludzie, jak Jan święty, nie umierali wówczas śmiercią naturalną.

Herod Antypas, obawiając się ogromnego wpływu Jana na masy ludowe, oraz mszcząc się na nim, iż gromił jego stosunek z Herodyadą, własną bratową, wtrącił go do więzienia w twierdzy Ma- cherus, nad morzem Martwem położonej. Znana intryga Herodyady niebawem sprawiła, iż krwią bro­

cząca głow a świętego Jana pojawiła się na półmisku w sali balowej Heroda, w dzień jego urodzin. Lecz olbrzymi duch Jana Chrzciciela stoi na rozgramczu Starego i Nowego Zakonu, jakby kolos świetlany, wskazujący wiekom Chrystusa...

Ks. Charszewski.

I.

W iatr dziki dął szronem na błędne bezdroże, Pod śniegiem gołoledź zdradziecko ukryta;

Ptak nocny gwiazd swoich dolecieć nie może, A ziemia ciemnością dokoła zakryta.

Po śniegu, w zamieci, gdzie droga nie wiodła, K oń tętni i parska i zaspy przesadza

A na nim schylony człek jakiś do siodła Dał wolność koniowi, niech instynkt doradza.

Koń zarżał, przeskoczył zwalony pień dębu, Pomyka i niknie w śnieżystej zawiei,

A ż błysło światełko z leśnego zarębu I razem koń z człekiem ożyli w nadziei.

Niebawem kołowrot już jeźdźca zatrzymał;

Lecz na wsi tak głucho, jak w głuchej mogile, I brytan stróż wioski w tę porę zadrzymaŁ

W tem bliższy gdzieś ogień poświecił przez chwilę.

Na Imie Chrystusa! kto żyw, niech otwiera!

I echo powtarza na Imię Chrystusa!

Lecz długo podróżny na wioskę poziera, I nieraz powtarza to Imie Jezusa.

_ H e j! kto tam w tej porze, czy czarci go wiodą ? _ O dobry człow iecze! litości, pomocy!

Bo Chrystus Pan chyba ci będzie nagrodą, G dy zbawisz zbłąkanych, ginących tej nocy:

Tam biedna niewiasta z dziecięciem bez ducha...

— A ktoby tam poszedł? psu ginie ochota!

— Miej litość, na B o g a !... L ecz tamten nie słucha Odeszedł, zaparłszy jeszcze mocniej wrota.

(4)

196 Stał jeszcze czas jakiś w rozpaczy zbłąkany,

A ż koń wnet sam z siebie zawrócił od sioła, I znowu bezdrożem przez śnieżne tumany Za światłem zbawiennem pogląda dokoła.

»0 ! Boże, człek jęknął, gdy ognik ten zoczył, O ! Boże zbaw dziecię! o Boże zbaw matkęU Koń zarżał, sił zażył, galopem poskoczył, Podróżny zajechał z modlitwą przed chatkę.

Zaledwie zsiadł z siodła, do okna zastukał, Drzwi chatki na roścież rzuciły blask drogi.

I wieśniak przemówił: Szczęście, żeś wyszukał, T o spoczniesz po trudach tak mozolnej drogi!

— A c h ! dobry człowiecze nie o mnie tu chodzi:

Tam matka z niemowlem już śniegiem zawiana;

O ! ratuj dla Boga, B ó g tobie nagrodzi!

I padł przed wieśniakiem we łzach na kolana.

Chłop podniósł skwapliwie i rzekł nieco gniewnie:

•— A cóż to jam święty, padacie mi do nóg?...

W szakżem ci katolik, i znam Boga pewnie, By tylko nam Pan B ó g wynaleźć dopomógł.

H ej! zaprząż Jakóbie myszate do sani!

W yrostek się zerwał i w ybiegł w podwórze.

— A gdzież to została nieszczęsna ta pani?

— A trudno mi wiedzieć?... w okropnej tej porze Śniegł zawiał najmniejszą gałązkę, drożynę;

L ecz pomnę krzyż mały przy młodej topoli.

— T o dosyć, pamiętam; za małą godzinę Będziem y na miejscu, gd y Pan B ó g dozwoli, A Jakób gdy konie ju ż zaprzągł do sani, A stary, krzyż święty gd y zrobił raz trzeci, A matuś gd y kożuch wrzuciła barani, Czem prędzej ruszyli i znikli w zamieci.

Już na dzień się miało, gdy zamieć ustała:

Cichaczem zaledwie wiatr śniegiem przewraca, Na progu tej chaty staruszka wciąż stała,

Chcąc dojrzeć, czy stary z podróżnym nie wraca.

A ż wreszcie z daleka trzy konie spędzone, Spienione, zdyszane stanęły u proga.

— H ej! ogień na komin! Pod Tw oją obronę!...

Zaw ołał kmieć stary, wzniósł ręce do Boga.

I długo, o długo zabiegał cny kmiotek, I Kuba i matuś przy zziębłej niebodze;

L ecz małe pacholę nie słucha pieszczotek, Rozpacza podróżny i o żonę srodze:

Przeminął czas wielki, napróźna otucha, Ostatnią nadzieję śmierć blada rozwiała, I matka i dziecię łez ojca nie słucha, I smutna ju ż tylko modlitwa została!

Na trzeci dzień potem, do małej tej chatki Zjeżdżały powozy i lud bliskiej wioski Przybyw ał na pogrzeb dzieciny i matki, C o razem tak wcześnie poszły na sąd Boski.

I było tam panów i ludu gromada, I w szyscy szeptali o losie niebogi.

T ak jeden, tak drugi o śmierci powiada, A jeden człek siedział w uboczu od drogi;

I kiedy spuszczano dwa ciała do ziemi, I rozległ się pacierz za duszę śpiewany,

On powstał i odszedł krokami błędnemi, I zniknął z przed oczu sam i niewidziany.

II.

Lat wiele ubiegło od owej to chwili, Bo i włos posiwiał na głowie dziedzica, A codzień czas długi bawiąc przy mogile Już łzami gorzkiemi poorał swe lica;

Kto kochał tak szczerze, nie rychło zapomni.

Lecz odtąd jedynym był Kuba mu za w sze : On tylko, gdyż stary oddawna już w trumnie, U pana nad innych ma w zględy łaskawsze, On zatem miał pieczę nad pani mogiłą, Przybytek ten stroił, kwiatami ob siew ał;

On tylko, gd y z panem nikogo nie było, I kiedy pan cichą łzą kwiaty podlewał.

Lat wiele ubiegło, pewnego wieczora, G dy dziedzic z swym Kubą byli na mogile, Ktoś z cicha przez furtę wsunął się ja k zmora I patrzał w klęczących tajemnie przez chwilę, Niebawem przystąpił, padł do nóg dziedzica, I oplótł rękami stopy z całej mocy,

I wpił się ustami, a z bladego lica Źrenice zapadłe świeciły w niemocy.

I z jękiem wym ówił: ratunku! litości!

— O biedny człow ieku! co ci za przygoda ? Zapytał go dziedzic w szczerej skwapliwości, Czyś dziecię utracił? spłonęła zagroda?

Lecz powstań człowiecze, a powiedz mi prędzej.

Ten powstał chwiejący i oczy zasłonił, Pan sięgnął do kiesy na widok tej nędzy, Podaje, dziad milczy; pan złotem zadzwonił,

L ecz nędzarz dłoń z złotem odepchnął ze wstrętem

— Litości o panie! nad moją złą duszą, Klnę ciebie o ! panie na wszystko, co świętem.

B o duszę pokutną zgryzoty zaduszą.

Pan usiadł zdziwiony na kamiennej ławie I rzekł do żebraka, by mówił, co boli.

Człek ukląkł i błagał, by słuchał łaskawie Nieszczęsnej mu chwili i gorzkiej niedoli:

— Lat wiele ubiegło... gdy raz mroźnej nocy, W śród zaspy, śnieżycy do wioski ju ż śpiącej Nadjechał ktoś z pola, i wołał pomocy Na imie Chrystusa w modlitwie gorącej.

Jam wracał ju ż z kuźni, słyszałem wołanie, A kląłem przybysza, o! straszna sromota, I choć w Imię Boże było to wzywanie,

Jh przed nieszczęśliwym zamknąłem swe wrota.

Gdym odszedł od bramy i spać się układłem, Na Imie Chrystusa znów słyszę wołanie, I razem z pościeli na ziemię upadłem...

Pobiegłem do bramy... zapóźno o Panie!

Tu zamilkł, padł do nóg i łkał nad stopami;

Pan milczał, bo ciężkie znów cierpiał katusze:

Ł z y mu się toczyły, mieszając ze łzami

Gorzkiemi człowieka, co ję c za ł w swej skrusze.

I dalej rzekł, płacząc: — Od tej to ju ż chwili Nie miałem pokoju, wytchnienia pociechy, A kiedy za dusze w dzwony uderzyli,

(5)

rozpaczą i bólem uciekłem z pod strzechy.

Jak pielgrzym żebrzący chodziłem po kraju, P° miejscach cudownych i wielkich odpustach, Na klęczkach i boso, w pokutnym zwyczaju, Po całych tygodniach nie miałem nic w ustach.

Lecz nie mógł mię kapłan dopuścić do Boga,

^ każdy z nich wołał o większą pokutę...

jeden mi wzbronił... kościelnego proga.

Lat wiele pędziłem godziny zatrute,

Lat wiele... zaledwie zdała przed kościołem, Chcąc ulżyć swej duszy udręczonej srodze, Klękałem i biłem pokutniczem czołem

Przed krzyżem stojącym na rozstajnej drodze.

Gdy kapłan mię spotkał przy mojej tej skrusze, Napytał o grzechy ze zwykłą miłością,

^ Pragnąc raz zbawić potępioną duszę, Naznaczył pokutę, lecz z widną litością;

Po brat był to panie, brat mój był rodzony, niegdyś też musiał z złym bratem się ro zstać:

On kazał mi wrócić tu w rodzinne strony,

^n kazał od ciebie przebaczenie dostać,

zdjąć przekleństwo nad dzieckiem ciążące, Potem dośmiertną pokutę mi zadał.

0 Panie! miej litość!... ręce podniósł drżące,

^ klęczał i czekał, a wzrokiem go badał.

Lzy płyną z ócz pana, łzy Jakób połyka, Wzruszeni litością na straszną tę mękę, Nad ciężką niedolą biednego grzesznika;

Lecz rychło do dziada wyciąga pan rękę:

Twe dziecię'^kowalu! je s t w opiece m ojej, Pobiera nauki, człowieka zeń”zrobię,

^ już przebaczyłem dawno winie twojej,

^ niechaj B ó g winy nie przypomni tobie, h i mię też cierpienie do grobu zagania,

* coraz to bliżej ju ż jestem u” dołu, Godzina wybije niebawem rozstania, A- dosyć dla ziemi żywota, mozołu,

■^ch! nie mam dziecięcia; choć ziemi tak wiele;

^ ię c Jakób i syn twój w moim testamencie

^ostaną swym braciom w zarządzie na czele...

On moje rozkazy wykonać ma święcie.

Ja tobie przebaczam, niech B ó g ci przebaczy!...

* kończąc te słowa, chciał podnieść żebraka O zakończ kowalu swój żywot tułaczy...

* Boga przejedna ju ż pokuta taka.

Pan chce go podźwignąć, lecz żebrak się słania,

^ Jakób go podparł, a głową upadał, jęk tylko głuchy,’ łez kilka śród łkania, Jakby coś modlitwą dziękczynną zagadał.

^ ściężał pokutnik jakoby z żelaza

Bezwładny na rękach z radości, czy żalu,

^ Jakób ju ż tylko czuł trupa nędzarza:

Przestało bić serce w pokutnym kowalu!

7

Czartowa.

Niedaleko miasteczka Dobrzynia nad W isłą, co kiedyś znakomitem i obronnem było miastem, tak, źe odeń cała okolica ziemią Dobrzyńską się zwała, jest wielka osada kmiecia Czartową zwana. Różne są pomiędzy ludźmi powieści o powstaniu tej nazwy;

najprawdopodobniejszą z nich wszakże jest nastę­

pująca :

Ile to już temu lat, oznaczyć trudno, dość, że jednego dnia w zimie przydybano w onem mia­

steczku małego chłopczynę na ulicy, drżącego od zimna. Drobne to było, wyschnięte ja k szczapa od głodu i nędzy i w jednej koszulinie, stojące na wietrze i mrozie. T oż biedactwo aż się zanosiło od płaczu, że choćbyś był z kamienia, tobyś się ulitował nad niebożątkiem. Zbiegło się więc ludzi nie mało, i jakaś litościwa mieszczka wzięła na ręce i otuliła jak mogła, w swoją ciepłą lisami podbitą jupkę i po­

niosła do domu. Podążyły zaraz do niej kumoszki i inni ciekawi, radzi dowiedzieć się, czyjeby to było tak na mrozie opuszczone dziecko. G dy się malec w ciepłej ogrzał izbie i posilił gorącem mlekiem z kaszą, jęli go się w szyscy wypytywać:

>A ja k się twój ojciec nazyw a?«

»Czart*, odpowie chłopczyna.

»A twojąż matulę ja k zowią?*

»Czart*.

»A skądżeś ty jest ?«

»Z czartowskiego gniazda, jak mówią tatuś i matula*.

Zdumieli się wszyscy na takie chłopca odpo­

wiedzi, nikt wszakże rozumieć nie mógł, coby one znaczyły, i ani też wydobyć z nich jakiegokolwiek śladu, do kogoby chłopiec należał. Wtem jakiś świeży człowiek, a był to szlachcic ze Strupczewa, nadszedł z ulicy. Ten zobaczyw szy chłopca, poznał go zaraz, i powiedział, źe to synek gospodarza z przyległego rumunku, co się tu jakim sić przy­

padkiem zabłąkać musiał. Najprawdopodobniej, że się chłopiec naparł jech ać z rodzicami do miasta, a ci zalawszy głow y trunkiem, jak to było ich zwy­

czajem, o chłopcu zapomnieli i odjechali. A gdy mu opowiedziano, jaka była dziwna rozmowa z tym dzieckiem, dopiero on na to:

»No, patrzcie moi ludzie, na co się to człowiek naraża, kiedy przed własnem dzieckiem języka nie strzeże i w grzesznej nieuwadze plecie, co mu ślina do gęby przyniesie. Ojcowie tego chłopca, których znam doskonale, niezgodni i kłótliwi, w ciągłej są ze sobą poswarzę. Niechno mąż nieco podchmie­

lony wejdzie na wieczór do izby, tak zaraz żona, która też równie sobie nie żałowała:

»Masz tobie!« zawoła... »o! moje nieszczęście!

jakżeś się zdoił przeklęty czarcie!* na co jej mąż grożąc kułakiem, zw ykł odpowiadać:

* Milcz babo! tyś sama czart z czartów; a jeno miel nie dużo językiem, jakby w djabelskim młynie

(6)

to cię tak zwalę, źe popamiętasz to sobie ruski miesiąc*.

I to powtarza tak prawie co dnia, żebyście się moi ludzie nie dorachowali tych czartów, któremi się nawzajem traktują w obecności dzieci, tak, że od tego zgiełku i wrzawy aż się chałupa trzęsie. To znowu kiedy które z dzieci co nabroi, wnet matka do n ie g o :

»Ty przeklęty czarcie! to istny z niego czart | będzie, tak jako i ojciec*.

Albo innym razem, kiedy się kłótnia między rodzicami wszczęła, to jedno po drugiem nuż wykrzy­

kiwać do siebie:

»A niech tam w szyscy djabli wezmą i takie po­

życie! adyć ten dom, to prawdziwe czartowskie gniazdo!...*

T o też chłopiec takich rodziców, nasłuchawszy się od maleńkości czartowskiego imienia, na tem większą hańbę ojców swoich ani wie oto, jakby ich inaczej nazwać przed obcymi. G dy się zdarzenie to rozgłosiło pomiędzy ludźmi, tak nikt owej osady nie nazwał przez pogardę inaczej, tylko Czartowskiem gniazdem, albo Czartową, które to ostatnie miano pozostało je j aż do dzisiaj*.

Niechajże to wam rodzice stanie na przykład, ja k wam należy w ystrzegać się pilnie używania brzydkich i grzesznych wyrazów, zwłaszcza też w obec dzieci, za których wychowanie odpowiedzialni jesteście przed Bogiem . Jak wam należy hamować niegodziwą złość, unikać kłótni i bijatyki, aby dzieci wasze źle pouczone za młodu, nie [przezywały was podobnem imieniem na hańbę siwych włosów wa­

szych. Pomnijźe, że czem ^skorupka za świeża na­

siąknie, tem trąci na starość, i że wszystko złe dzieci waszych, wam jako siejącym zgorszenie, słusznie przypisanem zostanie.

MAZUR.

Co wieś, to pieśń.

Jestem rodem z pod W arszawy, Nie zaś żaden obcy ciura, W idno zaraz z mej postawy,

Ż e mam minę na Mazura.

Granatową mam kapotę,

Z wstążką czapkę mam baranią, A choć tylko chłopską cnotę,

G ór bym złota nie wziął za nią.

Z a młodu we dworze byłem...

Nieraz brany za furmana, W iele z panem mym jeździłem;

A dobrego miałem pana.

Często w drodze, gd y się zdarzy Piach głęboki jakb y woda, Konie zwalniam, pan mój gwarzy,

Przez to człeku myśli doda.

T o też człek dziś nie tak prosty, Nawet w myśli jakoś żywiej;

Zna, co kwiaty, zna co osty,

W ie, gdzie prościej, a gdzie krzywiej.

Oj, bywało, nieraz pomnę,

Pan rzekł: sGrzela mój ognisty Serce w niczem ma niezłomne,

W ięc powiezie w drogę listy,..

I w niej długo nie zabawi, Spełni wszystko, jak należy, I po ludzku się też sprawi,

Bo uczciwie w B o ga wierzy*.

W ięc natychmiast się ubieram, Jak najstrojniej tylko mogę, Konie tęgie, wóz dobieram,

I dalejże! hejta w drogę.

C złek rosł w dumę, jakb y ciasto, K iedy drożdży v, nie doleją;

Bo gdzie zjedzie w obce miasto, K rzyczą: Mazur!... aż szaleją.

Gromadzą się w koło człeka, Jeden, drugi wnet częstuje, Trzeci pomoc ci przyrzeka,

Czwarty ściska i całuje.

Już to mazur wraz z krakusem Kędy tylko się pokażą, 0 obydwóch nie z przymusem,

A le z serca dobrze gwarzą!

L ecz co próżną było chwałą, T o nie doda człeku cnoty;

L ice moje zesmutniało, Serce drżało do roboty.

K iedy mijał wiek mój młody, I dosyć się najeździłem, T o jak ryba pragnie wody,

T ak do roli zatęskniłem.

1 wróciłem znów na rolę

Z chęcią jakby syn do matki, B o mą rolę więcej wolę,

Niźli pańskie tam dostatki.

Rola to jest chłopka życie,

Szczęście, gdy ma chatkę własną I pracuje należycie,

Z głow ą trzeźwą, z myślą jasną.

A le który z nas polubi

C zy to karczmę, czy mitręgę, Serce, duszę w nich zagubi,

W yjdzie z człeka na włóczęgę.

(7)

A więc bierzcie przykład ze mnie:

C hoć tu owdzie różnie byłem, Jednak wszystko nadaremnie

Do swej roli znów w róciłem !

Kawałek chleba,

Młody i żywy Stefan był synem leśniczego w Robrach prywatnych Dębicy. Raz wypadło sta- remu ojcu je g o odnieść pieniądze do dworu, które

*a sprzedane w lesie sążnie zebrał, a które co so-

°tę osobiście dziedzicowi doręczał. Do wsi, w której Pan jego mieszkał, była dobra mila i to przez gó- rzystą okolicę, zarosłą gęstym lasem. Stary leśniczy niędawno temu zwichnął nogę na polowaniu, więc

■ttówi:

— Oj ciężko mi to będzie cię żk o ; ale coż r°bić?.„ pan kazał, trzeba iść.

Słysząc to Stefan, przybiegł do ojca, a pocało­

wawszy go w rękę, rzecze:

— Mój tatuniu, a toć ja mam lat 16, zdrowe n°gi, daj mi list i pieniądze, a za dwie godziny już

Wę z powrotem. Znam drogę, niczego się nie QJę; a zresztą wezmę tę malutką fuzyjkę ojca i prze-

’egnę sobie do dworu.

^ —■ Kiedy tak, mówi ojciec, to idź z Panem

°g'em. Tylko pamiętaj oddać list samemu dziedzi- k°wi> bo pieniędzy jest dosyć, więc pilnuj, żebyś

° ze uchowaj nie zgubił gdzie w drodze. A przy tern pan zawsze mi dawał parę złotych za fatygę, Wl^c i ciebie gratka nie ominie. *

O jciec jak najlepiej opowiedział Stefanowi r°gęi poczem syn wziąwszy fuzyę na plecy i torbę, Wesoło ucałował rękę ojca i puścił się ku dworowi.

Przybywszy do wsi wskazanej, zapytał się lokaja 0 samego pana, a gdy go wpuszczono do pokoju,

°ddał mu list wraz z pieniędzmi. Nieszczęście mieć nciało, że dziedzic właśnie miał gości, i Stefan Zastał go grającym w karty; czy więc nie miał czasu, zy też zapomniał, dość, że przewidziana od leśni*

Czego gratka minęła Stefana, bo dawszy mu kwitek odebrane pieniądze, przemówił: dobrze chłopcze, 0krze, możesz sobie odejść.

Zasm ucił się tem nasz Stefan, bo biedak był głodny i strudzony; szedł więc ze spuszczoną głow ą I Przez dziedziniec, gdy spotkała go kucharka dworska

"Macająca z włoszczyzną do kuchni. Litościwa była kobieta; więc poznawszy z miny chłopaka, że g oclny, zaprosiła do kuchni i uraczyła czem mogła.

— Nie miej żalu do naszego pana, rzekła mu, 8fly Stefan zdjąwszy fuzyę i torbę, usiadł sobie przy st°liku w kuchni. W idzisz, on nie myśli o takich keczach , bo ma %vięcej na głowie, ale nigdy się nie gniewa, gd y my sami co ludziom damy.

Podjadłszy sobie dobrze, Stefan najczulej po- dziękawał kucharce, ucałował jej rękę i wesoło znów puścił się ku domowi. Ledwie atoli uszedł wiorstę, gdy spostrzegł w lesie między starymi dębami żywo skaczącą wiewiórkę. Zdawało mu się, że młoda, więc dalejże gonić, dalejże płoszyć ją z drzewa na drzewo, i tak dalej w las biegł za nią, aż wreszcie zabłądził. Ot źle, pomyślał sobie, i porzuciwszy wie­

wiórkę, zaczął szukać drogi. A le nie tak to łatwo w wielkich lasach i to jeszcze nieznajomemu trafić do miejsca, zkąd się wyszło. Chodził więc dzień cały, noc zapadła a on zmęczony, spragniony, to w tę, to w ową stronę biegł i wracał się i skręcał, aż w końcu pełen strachu i trudu schował się mię­

dzy nizkie krzewiny i zasnął. Sen jego był niespo­

kojny; skoro więc pierwszy brzask pojawił się na niebie, zerwał się z miejsca, krzyczał, płakał, wołał, biegając tu i owdzie; lecz wszystko było napróźno.

Rozpacz jego i przestrach powiększyły się jeszcze więcej, gdy około południa spostrzegł stado pierz­

chających jeleni, a nawet dzika z ogromnemi kłami, przed któiym zatrzymując oddech, ledwo źe ukryć się na drzewie potrafił. Nareszcie tak był zmęczony i głodny, że nie mogąc iść dalej, ani też wołać o pomoc, upadł na ziemię i ze łzami prosił Boga o ratunek. Zajrzał potem do torby, czy nie znajdzie jakich okruszynek z chleba, który zabrał z domu na

drogę i ten ju ż spożył; lecz jakże się ucieszył i zdzi­

wił, gdy poczuł pod ręką kilka gruszek i porządny kawałek chleba! T o pewnie, zawołał uradowany, pewnie to dobra kucharka do mojej torby włożyła.

Dziękował więc Bogu i przyrzekł uroczyście, iż za­

wsze dla biednych, Osobliwie dla podróżnych będzie ludzkim i miłosiernym; postanowił sobie także, iż jeżeli się kiedy majątku dorobi, poczciwą kucharkę Rozalię sowicie wynagrodzi. Ona bowiem, mówił do siebie, po B ogu najprzód uratowała mi życie. Bez tego kawałka chleba umarłbym pewno z głodu w tej puszczy.

Stefan pokrzepiony, wstał i z większą otuchą zaczął szukać drogi. Jakoż wkrótce usłyszał łoskot siekiery; za tym głosem przybył na miejsce, gdzie sążnie rąbano, a ludzie pokazali mu ju ż drogę do domu. Powrót jego ucieszył bardzo rodziców, którzy widząc, że nie wraca dzień cały i noc całą, w okro­

pnej zostawali trwodze.

— W idzisz Stefanie, rzekł ojciec, ja k to źle robi człowiek, źe zdaje się uwodzić pokusie i scho­

dzi z prawej drogi. Dla marnej wiewiórki, kćórej nawet nie dostałeś, mogłeś zginąć w lesie i umrzeć z głodu. Tej drodze przez las podobną jest droga naszego żywota: jak w boru ową zdradna wiewiórka, tak i w życiu niejedna żądza mami człowieka i z drogi j cnoty sprowadza. A jako ja tobie, nimeś odszedł, i wskazałem pewną ścieszkę, tak i Pan Bóg w przy­

kazaniach swoich wskazuje nam nieomylną drogę w ziemskiej pielgrzymce. Pamiętaj więc na to i nie daj się uwieść żadnej pokusie. Ani na prawo, an1 na lewo nie schodź z prostej d rogi; inaczej mógłbyś

(8)

200

łatwo pobłądzić i nie dojść do mieszkania wiecznego, jakie nam O jciec u siebie zgotował.

Stefan wzrastając w lata, robił się też i coraz lepszym. Dobry strzelec, przy tem wierny, pracowity w służbie; z każdym dobrze się obchodził. Całe jego postępowanie było bez nagany. A le jak sobie po­

stanowił, tak szczególniejszą litość i szczodrobliwość okazywał dla biednych wędrowców. Nie zapomniał 0 Rozali, poszedł umyślnie, żeby jej podziękować;

lecz ona ju ż porzuciła służbę we dworze, i nikt nie wiedział, co się z nią dzieje i gdzie się obraca.

W kilka lat potem Stefan się ożenił i dostał korzystne miejsce za leśniczego. Raz opowiadając żonie dawne przygody, wspomniał także o dobrej Rozalii, która mu życie ocaliła. Nie mogąc jej od­

płacić tego dobrodziejstwa, postanowili oboje prze­

nieść swą wdzięczność na każdego z ubogich, któ­

ryby ich wsparcia lub pomocy potrzebował. A nie brakło im do tego sposobności, bo mieli na to 1 mieszkali koło samego gościńca.

(Dokończenie nastąpi.)

Pieśń kowala.

Stuka, dzwoni Młot w mej dłoni,

G dy żelazo w kuźni kuję;

Rąk też nigdy nie żałuję,

Bo próżniactwo zdrowiu szkodzi, Pilna praca szczęście rodzi.

Kocham ja swój stan, Bo w nim jestem p a n ! Hej lu dziska!

O gień błyska,

Po kowadle kują młoty:

Będą radła, brony, groty, I podkowy dla konika, I pług piękny dla rolnika.

Kocham ja swój stan, Bo w nim jestem pan!

Cóż to jest kula ziem sk a?

M a t k a : »Czemu płaczesz?*

A n t o ś : *Bo nauczyciel obił mnie za to, że powiedziałem: Kula ziemska jest rzecz taka, która nie widziała mego tatusia*.

M .: » C o !?...*

A .: »Bo mama zawsze mówi do tatusia: ta­

kiego karciarza jak ty, kula ziemska nie widziała*-

* *

*

»Mikoszu! W inszuję tobie! Słyszałem, że się zaręczyłeś!...*

»To co ty mnie winszujesz? To idź powinszuj mojej narzeczonej...*

* *

*

»Andziu, przynieś mi jeszcze cztery łyżeczki ze szafy; w przepisie stoi, żeby dać sześć łyżek kawy do kremu — kawę mam, ale łyżeczki tylko dwie mi zostawiłaś?*

* *

*

»Aha! mówi pan, że ja mam takie śliczne włosy, a jak pan jeden znalazł w zupie, to pan oy taki zły, ja k chrzan*.

* *

*

Nasze dzieci.

Rodzice przyrzekają Marysi, że jak będzi®

grzeczn a, to jej bocian przyniesie braciszka lu siostrzykę.

Po pewnym czasie zjawiają sie w domu Li­

źnięta.

M a r y s i a (na widok zakłopotanej twarzy ojca): »Tatusiu, chyba ju ż musiałam być za g rze czna!*

* *

*

N a r z e c z o n y : Powiadają, Emilio, że mornik częstym bywa u was gościem.

N a r z e c z o n a : »Ależ Karolu, nie bądź za- zdrosnym*.

SZARJLJDA.

Pierwsze wskazuje na imię twoje.

D rugie żyjątko, którego roje

Napotkać możesz w chacie, w komorze, W stajniach, we młynie, rzadziej na dworze,

Trzecie litera na ab ecad le;

Wszystko na człeka czycha zajadle,

L ecz w kraju skwarnym ; — u nas bo małe, Nieszkodne, zwinne, nieokazałe.

Za dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda.

J L

Rozwiązanie szarady z nr. 24-go:

Ka-lisz.

Dobre rozwiązanie nadesłała pani Berta Badura Rożdzienia.

Nakładem i czcionkami »Górnoślązaka«, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Cóż ma więc robić mieszkaniec takich okolic fabrycznych, gdzie o wodę dobrą, smaczną, zdrową tak trudno? Najlepiej będzie, żeby się dowiadywał, gdzie w

miast do życia powrócił. Feliks Gondek w swoim »W ieczorze św. I tak dzisiaj zastanówmy się nad trzema krzyżami, które stały na G olgocie czyli Kalwaryi. Na

Jeżeli tedy niektórzy ludzi wmawiać W am będą, że nie trzeba zachowywać postów dla tego, że to ma szkodzić w ogóle zdrowiu i sprzeciwiać się hy- gienie,

•nęża nie sprawuje sprawiedliwości Bożej. Jeszcze wam wiele mam mówić, ale teraz znieść nie możecie. L ecz gd y przyjdzie on Duch prawdy, nauczy was wszelkiej

sławiony, źeć nie mogą oddać: albowiem ci będzie oddano w zmartwychwstaniu sprawiedliwych®, to jest po śmierci w Niebie. B óg miłosierny zlitował się nad

siejszej ludzie każdego stanu wiele się nauczyć mogą, ale osobliwie rodzice a dziatki, wszelakiej pobożności żyw e przykłady wystawione mają.. A w drugiej

W ylicza Faryzeusz dużo dobrych uczynków, jakie pełnił, a jednak B óg na nie nie wejrzał. Augustyn, a nic nie znajdziesz. Wstąpił, aby się modlić, a on nie

Pewnego wieczoru dłużej jak zwykle modląc się, na grobie pani Tarmińskiej, Marta powiedziała ciotce, że nie chcąc jej być dłużej ciężarem, postanowiła