• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 6

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 6"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Pisem ko poświęcone sprawom religijnym , nauce i zabawie.

Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.

» R odzina chrześciańska« kosztuje razem z »Górnoślązakiem« kw artalnie 1 m a r k ę 6 0 f e n . Kto ch ce sam ą »Rodzinę chrześciańsk;\«

abonow ać, m oże ją sobie zap isać za 50 f e n . u pp. agen tów i w prost w A dm inistracyi »Górnoślązaka« w K atow icach, ul. Młyńska ; 2.

Na N iedzielę 7 po Św iątkach

Ewangelia u Mateusza świętego

w Rozdziale VII.

O n ego czasu rzekł Jezus uczniom swoim:

»Strzeżcie się pilnie fałszyw ych proroków, któ­

rzy do was przychodzą w odzieniu owczem, a wewnątrz są w ilcy drapieżni. Z ow oców ich poznacie je. Iżali zbierają z ciernia ja ­ g o d y winne, albo z ostu ligi? T ak wszelkie drzewo dobre, ow oce dobre rodzi; a złe drzewo, ow oce złe rodzi. Nie może drzewo dobre ow oców złych rodzić, ani drzewo złe ow oców dobrych rodzić. W szelkie drzewo, które nie rodzi owocu dobrego, będzie w ycięte i w ogień wrzucone. A przeto z ow oców ich poznacie je. Nie każdy, który mi mówi: Panie! Panie!

wm jdzie do K rólestw a niebieskiego; ale który czym w olę O jca m ego, który jest w niebie- siech, ten wnijdzie do Królestw a n iebieskiego«.

N auka z tej Ew angelii.

»W chodźcie przez ciasną bramę, albowiem sze- ioka brama i przestronna jest droga, która wiedzie na zatracenie; a wiele ich jest, którzy przez nią wchodzą. Jakoż ciasna brama i wąska jest droga, która wiedzie do żywota; a mało ich jest, którzy ją najdują«. L'o powiedziawszy Pan Jezus, napomina Uczniów swoich i całą rzeszę zgromadzonych, ażeby na tej drodze wąskiej nie byle pierwszemu lepszemu pizewodnikowi się powierzali; bo jest wielu ślepych przewodników, którzy ślepych chcąc prowadzić, ra­

zem z nimi w przepaść wpadają. Do liczby ślepych przewodników należą także fałszywi prorocy, co oszu­

kiwali lud i prowadzili na zgubę.

Przez to słowo: Prorok, nie rozumiano sa­

mych tylko mężów, Ducha świętego pi-inych, co z p o­

lecenia B ożego przyszłe rzeczy przepowiadali, ale i tych, co wykładali, tłómaczyli ludowi zakon, prawo;

co byli dlań onego nauczycielami. , Za czasów Je­

zusa Chrystusa było między żydami wiele fałszywych proroków, to jest takich nauczycieli, co dla dumy i chciwości przekręcali zakon, a rozsiewając fałszywe pomiędzy ludem nauki, wiele robili szkody. Udawali oni na oko ludzi pobożnych, gorliwych; nawet co do ubioru naśladowali starych proroków, używając su­

kien pokutnych, włosiennicy i t. d., ale to wszystko były groby pobielane. Przed takimi to fałszywymi prorokami ostrzega Zbawiciel swoich wiernych, a za­

razem podaje sposób poznania się na n ich : »z owo­

ców ich poznacie je « ; bo drzewo dobre, rodzi dobre ow oce: a drzewo złe, rodzi złe owoce. Ciernie nie wydaje wina ani oset figi. Przypatrzcie się tylko uważnie ich postępowaniu, ich życiu, ich uczynkom, a przekonacie się, że są oszustami.

T a przestrogą mili Bracia, i dla nas jeszcze służy, bo ród fałszywych proroków dotąd nie wy­

gasi! przypatrzcie się, przypatrzcie Q w y m ludziom, co ciągle zajęci naprawą złych stosunków społecznych, którzy o dobru tylko ludzkości i ludzkości prawią;

przypatrzcie im się tylko dobrze, uważajcie jaką oni mają religią, jak ją wypełniają, jakie prowadzą życie, jakie posiadają nauki i czy je tylko posiadają, a prze­

konacie się, że to są wilcy w owczem odzieniu!

Przez czas niejaki udaje im się ta gra, ale nie długo, bo oliwa zawsze na wierzch wychodzi, a szydła we worku się nie ukryją. Droga, którą nam Zbawi­

ciel postępować kazał, jest ostra i. przykra, a fał­

szywy nauczyciel, obłudnik, pragnie tylko, aby go podziwiano, i swego li szuka zysku, mówi święty Chryzostom.

Nakoniec widzimy w dzisiejszej Ewangelii, jak do zbawienia niezbędnie są potrzebne dobre uczynki.

Nie samo przyznawanie się nasze do Jezusa, jako do swego Mistrza i Pana, zapewni nam zbawienie, ale przyznawanie się Jego do nas. Chrystus się zaś do tych, jako do swoich uczniów, do swoich wiernych przyzna, którzy czynią wolę Ojca Jego, który jest

(2)

42 w niebiesiech; a wolą O jca niebieskiego jest, abyśmy wykonywali owo dwojga przykazań, na których za­

wisło wszystko: kochaj B oga nadewszystko, a bliźniego ja k siebie samego. Dlatego pamiętajmy zawsze na to napomnienie Zbawiciela: »Nie każdy, który mi mówi: Panie! Panie! wnijdzie do Królestwa niebie­

skiego; ale który czyni wolę O jca mego, który jest w niebiesiech, ten wnijdzie do Królestwa niebie­

skiego«.

Cfj

pierwsi chrześcianie.

Obrazek z początku dziejów kościoła.

(C iąg dalszy).

III.

Jerozolim a.

W wielkiem państwie rzymskim Palestyna była jakb y małym zagonem na wielkim folwarku, a prze­

cież drobny ten kraj odznacza się w ludzkości, bo żydzi, mieszkańcy tej ziemi, zawsze zachowali od­

rębność swoją w obec innych narodowości, a pod religijnym względem stali bez porównania wyżej od wszystkich innych narodów. Czcili oni B oga jednego, wiecznego, nieograniczonego, sędziego żywych i umar­

łych, stworzyciela nieba i ziemi, który to B óg praw­

dziwy sam im dal przykazanie, bez porównania wznioślejsze od wszystkich praw i wszystkich pism, jakie były spisane od mędrców pogańskich. Jak Rzym był punktem zbornym całego świata, tak Jero­

zolima była miastem zbornym wszystkich żydów, bo w Jerozolimie zbierali się w szyscy żydzi kilka razy do roku na nabożeństwo, w Jerozolimie była świąty­

nia jedyna na całe żydostwo; po innych m iejscowo­

ściach były tylko domy modlitwy, jak teraz bóżnice.

Stąd w Jerozolimie zbierało się kilka razy do roku do trzech milionów ludzi i dla tego też chociaż w niewoli, miasto to było bardzo rozległe i bardzo pięknie budowane. Sama świątynia zewnątrz i we­

wnątrz bardzo pyszna. Zewnątrz ciosane kamienie i marmury ją upiększały, wewnątrz ozdobną była wybita złotą blachą; prawdziwy podziw świata. Na mieście domy mieszkalne, były piękne, a wśród nich po pagórkach mocne warownie dla załogi rzymskiej, która tu z przyczyny, że w szyscy żydzi tak się często gromadzili, była bardzo silną.

Biada narodowi w niew oli! wszystkie ważniejsze urzędy dzierżyli ludzie z Rzymu przysłani, którzy na to przybyli, aby się żydowską krzywdą zbogacić. i Doszło do tego, że i do świątyni wdzierali się Rzy­

mianie.

Urząd najw yższego kapłana sprzedawali więcej dającem u; każdy', który wchodził do świątyni, musiał się opłacać, ja k się dziś płaci, gdy kto chce iść do

teatru. Nawet do tego doszła, że jeden z poprze­

dników Nerona, K a l i g u l a , chciał w świątyni Jero­

zolimskiej koniecznie postawić swój posąg, aby go żydzi tak czcili, ja k B o ga samego. G dyby nie prędka śmierć jeg o , byliby żydzi niezawodnie doznali i tego poniżenia.

Na dobitkę w szystkiego nieszczęścia żydzi po­

między sobą sami się swarzyli, a spory te coraz to były zaciętsze. Chociaż wszyscy mieli jedn ego B oga i jedne prawo od tego Boga, to przecież tłumacząc te prawa, dzielili się coraz więcej na partye czyli stronnictwa, które się wzajemnie z coraz większą zapamiętałością nienawidziły.

1. F a r y z e u s z e , na oko pobożni i miłosierni, byli ludźmi obłudnymi, a w ukryciu często wiedli życie bardzo rozwiozłe. Pyszni i chciwi panowania, wbili sobie w głowę, że jedynie o nich, jako o sy­

nach Abraham owych, Pan B ó g ma szczególną pie­

czę; reszta ludzi uważali za przeklętych, których nie- nawidzieć mieli sobie za obowiązek.

2. S a d u c e u s z e , wiarę sobie za nic mieli, w nieśmiertelność duszy nie wierzyli, rozpustne ży ­ cie wiedli. Rzeczą naturalną, źe do tej sekty nale­

żeli głównie ludzie bogaci.

3. E s s e j c z y k o w i e , tworzyli niejako zakon (żyli w odludnem miejscu nad morzem Środziemnem), nie żenili się, a majętność mieli w szyscy wspólną.

Surowość życia wbiła ich w py'chę i w nienawiść ku przeciwnikom, bo im brakło prawdziwej miłości, która ja k sól przyprawia dopiero na smaczną po­

trawę wszelkie dobrowolne umartwienia człowieka.

4. S a m a r y t a n i e , tworzyli mięszaninę z ży­

dów i pogan, czcili B oga niewidzialnego, ale oprócz niego czcili różne bożki pogańskie. Sekta ta od innych sekt była najwięcej pogardzoną.

Oprócz tych czterech sekt były jeszcze stron­

nictwa polityczne, ja k : Zeloci, Herodyanie itd.

Naród rozdarty na tyle stronnictw, które do tyła się nienawidziły, że żadnych wspólnych zabaw, żadnych interesów, żadnych związków familijnych ze sobą nie zawierały, naród taki pożera się niejako sam i ten jest ostateczny rozkład jego.

W prawdzie w każdym narodzie są stronnictwa, w każdym narodzie przychodzi do kłótni, ale w na­

rodzie zdrowym tak się dzieje, jak w domu familij­

nym: bywa, że bracia się pokłócą, ale znów wnet sobie przebaczają i z jedn ej miski biorą pożywienie.

W narodzie zdrowym są różnice zdań, ale mi­

łość rodowa tamuje zbytnie wybryki złości i koi prędko rany rozdwojone. Nieszczęśliwi żydzi nie mieli w sercach miłości i stąd ta wściekła walka pomiędzy stronnictwami.

Stosunek żydów do pogan był również bardzo smutny. Żydzi, naród wybrany, którego Pan B óg tylu dobrodziejstwami przed wszystkiemi narodami tak odznaczył, ci żydzi w duchu nienawidzili poga­

nina, a czynili to tem więcej, że czuli ciężkie je g o jarzmo. Z drugiej strony poganie gardzili żydami, jako narodem najpodlejszym. T ę samą obłudę, te

(3)

same pochlebstwa, to samo pastwienie się nad nie­

winną ofiarą, jakie dzisiaj niekiedy u żydów -widzimy, ten sam podły charakter okazywali żydzi w stosun­

kach do pogan. Jak dalece poganie nimi gardzili, pokazuje się stąd, że tak w Rzymie ja k i po innych miastach pogańskich dla żydów osobna część miasta była przeznaczoną, po za którą nie wolno było ży­

dowi mieszkać. Niegdyś 'surowe obyczaje żydów teraz ustąpiło miejsca rozpuście. W eszły u nich w zwyczaj rozwody o lada błahą przyczynę, tak że mąż na rok kiku żonom mógł napisać list rozwodo­

wy. Zepsucie szerzyło się coraz bardziej i widocznie klątwa B oża ciążyła nad tym ludem.

Krew Chrystusa Pana spadła na ich głow y i na głow y ich synów, a jak b y chcąc pom nożyć win swo­

ich, zabito tutaj pierwszego męczennika św. Szcze­

pana, tutaj ubiczowano po raz pierwszy św. Piotra, i tutaj pierwszy Biskup chrześciański, św. Jakób, skonał śmiercią męczeńską.

, Dla tego Piotr św. wcześnie opuścił Jerozolimę, bo Wiedział, że nie godziło mu się zakładać Stolicy papieskiej w mieście, które B ó g wskazał na zgubę i z którego ani kamień na kamieniu nie miał pozo­

stać. Udał się przeto do Rzymu, jakeśm y to na końcu przeszłego rozdziału widzieli.

Tymczasem na żydów przyszedł niebawem dzień Bożej pomsty. Ich miasto zostało z ziemią zrównane, wspaniała świątynia spalona, jej skarby rozkradli Rzymianie, tysiące na krzyż przybili, kilka­

dziesiąt tysięcy sprzedali w niewolę, a reszta rozpro­

szyła się po całym świecie, aby świadczyć swojem wiecznem istnieniem o prawdziwości i boskości re- ligii chrześciańskiej.

W łóczy się to plemię wzgardzone i odepchnięte przez wszystkie narody pomiędzy ludami i ciągle ma przed sobą dowody, że Mesyasz ju ż dawno przyszedł i ludzkość zbawił, i ciągle ma oczy na to zamknięte, i ciągle się spodziewa, że Mesyasz przyjdzie i uczyni ich panami świata.

Chrystus, w żłóbku urodzony, pokorny i ubogi, nie przypada do sm aku'w ielu ludziom; wolą się kła­

niać przed siłą i potęgą. T ak i żydzi woleli nie znać Mesyasza, ja k uznać go w ubogim synu cieśli z Nazaretu.

A Pan B ó g pokornym tylko i ubogim w duchu łaskę daje.

W śród tego ogólnego upadku i ostatecznej sro- moty widzimy wprawdzie tak w pogaństwie ja k w ży- dostwie pojedynczych ludzi, którzy z ogólnego kału usiłują się wydobyć, ale brak im do tego siły. P o ­ dobni oni do onych światełek nocnych, które wpra­

wdzie same migocą, ale nocy ciemnej rozświecić nie mogą.

(C iąg d alszy nastąpi).

t y

Pragnienie szczęścia wrodzone jest człowie­

kowi, dla tego to każdy je pragnie, goni za niem, nie szczędzi trudów i zabiegów, aby je tylko zdo­

być. Szczęście różni różnie pojmują podług tego, czego kto pragnie, do czego zmierza; osiągnięcie bowiem swych zamiarów, spełnienie życzeń daje człowiekowi ono zadowolenie wewnętrzne i radość, które zwykle ludzie szczęściem nazywają.

Jednakże nie zawsze dojście do zamierzonego celu, spełnienie pragnień daje człowiekowi zadowo­

lenie; nadto osiągnąwszy jedno, pożąda zaraz czło­

wiek drugiego, więc nigdy zupełnie, bezwarunkowo zadowolonym nie jest, a nawet być nie może, prze­

to i szczęscia prawdziwego, niewzruszonego nie zdo­

będzie sobie nigdy.

Największe wysiłki człowieka w zdobywaniu szczęścia, najwytrwalsze ubieganie się za niem, nie dadzą mu zupełnego szczęścia, bo takiego nie ma dla człowieka na ziemi; najpierw dla tego, że tu wszystko jest zmienne, a więc i szczęście, przeto ju ż sama obawa utracenia go, zmniejsza je, czyni niedoskonałem i nie dopuszcza, aby było zupełne, prawdziwe; a po drugie człowiek, będąc stworzo­

nym do szczęścia wiecznego, zaziemskiego, docze- snem ziemskiem szczęściem zadowolnić się nie mo­

że, jak to słusznie i pięknie powiedział nasz poeta X. Arcybiskup W oronicz, kiedy mówi:

»Nie ma prawego szczęścia na ziemi dla człowieka, B o on w yższy jestestwem od wieka do wieka.

Morze uciech wypiwszy, jeszcze głodnym będzie, Dopóki z Tobą Stwórco na tronie nie siędzie«.

Pomimo, że doskonałe, zupełne szczęście osię- gnie człowiek dopiero w wieczności, w zjednoczeniu z Bogiem, to przecież już na tej ziemi zgotował Pan B ó g dla człowieka wiele rzeczywistego szczęścia.

Niestety! ludzie najczęściej upatrują szczęście swoje w tem, co szczęścia nie daje, szukają go tam, gdzie go nie ma, to jest ubiegają się za tem i usi­

łują zdobyć to, co nie daje wewnętrznego zadowo­

lenia i spokoju, tego nieodzownego warunku szczę­

ścia. Bo w czem to ludzie najczęściej widzą swoje szczęście? Oto w rzeczach marnych, ja k pieniądze, honory, tytuł}', sława, znaczenie, ba! nawet w rze­

czach złych, ja k zaspokojenie chciwości, zemsty i innych nikczemnych namiętności.

Tym czasem mają tak blisko siebie przybytek szczęścia przez B o ga samego zbudowany i widzieć go nie chcą.

Przedewszystkiem złożył B ó g szczęście w serce człowieka; tam je odnaleść może, g d y idzie za jego szlachetnemi popędami, za głosem powołania, gdy pełni wolę Bożą i osięga przeznaczenie swoje. Lecz nie o tem przybytku szczęścia chcemy m ów ić; oprócz niego jest jeszcze inny przybytek zbudowany dla ogółu ludzi, w którym każdy znaleść może szczę­

(4)

44

ście prawdziwe, czyste i stałe, o tyle o ile coś sta:ego istnieje na świecie, a przybytkiem tem jest rodzina hhrześciańska. W niej B ó g złożył dla czl i wieka całe skarby szczęścia; chodzi tylko o to, ab}’ je człowiek w yzyskać umiał.

Tymi, w których ręce oddał Pan B óg skarby rod/.innego szczęścia, są rodzice; od nich głównie za'< ży, aby cała rodzina, wszystkie osoby ją składa­

jąc czuły się szczęśliwe w obcowaniu z sobą. Pod- sta.vą zaś tego rodzinnego szczęścia jest miłość, wypływająca z miłości Boga, gdyż z niej rodzą się wszystkie ine cnoty niezbędne, aby wszyscy człon- kowie rodziny byli Szczęśliwi.

W miłości czerpią rodzice siły do spełnienia wszystkich swoich obowiązków, do cnotliwego, praw­

dziwego clirześciańskiego życia; gdyż tylko takie życie da rodzicom owo zadowolenie i radość wewnę­

trzną, oraz dobre dzieci, dwa konieczne warunki, aby w rodzinie szczęście kwitło w całej pełni.

Z e spełnienie obowiązków i w ogóle życie cno­

tliwe, daje zadowolenie serca, tego dowodzić nie po­

trzeba; niemniej prawdą jest, że tylko rodzice cno­

tliwi zdolni są wychować dzieci dobre, które będą kochały i czciły swoich rodziców, nawzajem od nich głęboko kochane. Na tej to zobopólnej miłości p o ­ lega szczęście rodzinne; Pan B óg tak licznemi wę- zlami połączył członków jednej rodziny, takie skarby uczuć złożył w serca rodzicielskie i dziecięce, że tak rodzice jak dzieci pełnemi dłońmi szczczęście czer­

pać mogą w zaciszu domowego ogniska, byle tylko sami chcieli.

W każdej też rodzinie chześciańskiej, nietylko z imienia, ale z uczynków, panuje prawdziwe szczę­

ście, szczęścia tego niezdolne jest zniw eczyć żadne niepowodzenie, żadne klęski i zmartwienia; cokol­

wiek by spotkało rodzinę chrześciańską, choćby naj- sroższa niedola, ona zawsze czuć się będzie szczę­

śliwą, dla tego, że szczęście jej ugruntowane jest na cnocie i wzajemnej miłości: w kochającej się po Bożemu rodzinie każde złe zmniejsza się przez współczucie i dzielenie ciężaru nieszczęścia, wszystko dobre zaś mnoży się tyle razy, ile je serc, związa­

nych miłością odczuwa.

Natomiast trudno o szczęście w rodzinie, które tylko z nazwiska jest chrześciańską, gdy życie jej członków nie odpowiada temu zaszczytnem u mianu.

B.o najpierw, gdzie nie ma cnoty, tam nie ma sp o­

koju sumienia i wzajemnej miłości, a po drugie dzieci złych rodziców rzadko są dobre. Przeto w rodzinie takiej, ani rodzice nie kochają dzieci swoich po Bożemu, ani dzieci nie kochają i nie sza­

nują swoich rodziców; tem samem zaś i o szczęściu nawet mowy być nie może.

W naszych czasach coraz częściej dają się sły­

szeć skargi na dzieci i młodzież, oraz ubolewania nad tem, że dziś ludzie coraz mniej upatrują szczę­

ście w pożyciu rodzinnem, że szukają go po za do­

mem, często w rzeczach marnych lub zdrożnych,

nieraz w zaspakajaniu hańbiących namiętności, ja k pijaństwo, karciarstwo itd.

Powszechnie zaś upatrują, że dawniej lepiej bywało, że dzieci były lepsze, posłuszniejsze, skrom­

niejsze, więcej poszanowania i przywiązania okazy­

wały rodzicom. Im głębiej w przeszłość, tem pono więcej było szczęśliwych rodzin; inoże dla tego, że przodkowie nasi więcej, 'niż my dziś szukali szczę­

ścia w rodzinie i żyli tak, że je istotnie znajdowali.

Opisy rodzinnego życia ojców naszych, jak ie się do naszych czasów dochowaty, najlepiej nam malują różnicę, która zachodzi w stosunku dzieci do rodziców dawniej a dziś; dają nam poznać ten g łę ­ boki szacunek i cześć pierwszych dla drugich, tę ujmującą skromność i grzeczn ość młodzieży dla star­

szych.

I tak w rodzinach staropolskich ojciec był głową rodziny i panem domu: żona i słudzy okazy­

wali mu niezmierny szacunek, nazywali swym panem i dobrodziejem, spełniali posłusznie rozkazy, wola- ojca była dla całej rodziny świętą. Lecz dla tego mąż nie uważał żony wcale za swoją sługę, lub nie­

wolnicę; przeciwnie sam ją szanował, ja k ona jego , i jak_^dla siebie, tak i dla niej wym agał posłuszeń­

stwa i czci od dzieci i sług. Żona była mu najmil­

szą towarzyszką, najwierniejszą przyjaciółką, naj-

|| lepszą doradczynią i pomocniczką w pracy, a zara­

zem pociechą, osłodą i ozdobą życia. Dzieci nie uważał równie ojciec za istoty niewolnicze, którychby był panem i z któremi mógłby się obchodzić podług upodobania, lecz raczej za najkosztowniejsze skarby, które na to otrzymał z rąk Bożych, aby przyniosły chwałę Bogu, radość i chlubę rodzicom, a dobro społeczeństwu; oraz, za które zda kiedyś ścisły ra­

chunek przed Bogiem. Dzieci nawzajem widziały w ojcu zastępcę B o ga na ziemi, uosobienie prawo­

ści, powagi i siły: w matce zaś wcielenie dobroci, cierpliwości, słodyczy, wszystkiego, co piękne i szla­

chetne.

Nie dziw przeto, że przy takich obustronnych przymiotach, nie trudno było w rodzinie o miłość, a przy niej i o szczęście.

Jak się zachowywali synowie wobec ojców w dawnych czasach, jaką głęboką czcią byli dla nich przejęci, możemy mieć dokładne pojęcie z tego, co opowiada o sobie znany i ulububiony poeta Franci­

szek Karpiński.

W opisie swojego życia przytacza pomiędzy innemi następujący wypadek.

Kiedy ukończywszy szkoły młody Franciszek, wrócił do rodziców z tytułem filozofa, wszedł raz do pokoju ojca, który zamroczony, przechadzał się w milczeniu. Nasz iilozof stanął skromnie przy drzwiach, gd yż wobec rodziców nie godziło się dziecku, choćby z wąsami ju ż, nietylko usiąść, ale nawet oprzecz się o jaki sprzęt lub ścianę, nie wypadało też bez zapytania ojca albo matki, odezwać śię choć jednem słowem.

(5)

przy drzwiach, gd y wtem ojciec zbliżył się do niego i nic nie mówiąc, wyciął mu srogi policzek. Syn spuścił oczy i milczał, bo nie godziło się, jak sam powiada zapytać; »Za co to panie ojcze« ? Tymcza­

sem ojciec, okrążając pokój, zbliżył się znowu i drugi policzek wymierzył synowi; młodzieniec z pokorą milczał ciągle, bo cześć dla ojca nie dozwoliła na jakiekolw iek zapytanie.

A ż tu nagle ojciec jak otworzy ramiona, jak porwie w nie swojego filozofa, jak ryknie wielkim płaczem, a głosem drgającym, nieopisaną radością i dumą woła:

— Synu mój najdroższy! jam prostak, tyś uczony, a przecie bez szemrania, w milczeniu, z usza­

nowaniem przyjąłeś od ojca niezasłużone policzki!

0 niech będą Bogu dzięki i chwała, że mi dał tak cnotliwego syna! Oto szczęśliwy dzień w życiu mo- jem, bom się przekonał, że syn mój kocha mnie 1 czci, ja k na dobre dziecko przystoi. Niech cię bło­

gosławi Pan Zastępców! Niech łaska Jego zawsze będzie z tobą, synu mój najmilszy, pociecho słodka m o ja !

I tak trzymając się w objęciach, ojciec z synem, płakali wzruszeni obaj: ojciec z radości, iż mu B óg dał tak cnotliwego syna, syn, że ojcu taką radość sp raw ił:

W końcu stary Karpiński rzekł jeszcze:

— Niech to skarcenie z ojcowskiej ręki będzie ostatnie w życiu dla ciebie mój sy n u ! Żyj zawsze tak, aby odtąd nikt nie poważył się ubliżyć ci, lub podnieść ręki na ciebie.

Patrzcie młodzi i starzy! Jakże wam się po­

doba ten nieuczony ojciec i syn filozof — poeta?

W szak obaj szacunku godni: syn swojej cnoty, ojciec, że wychował zacnego syna.

(D okończenie nastąpi).

j L

Walka z pijaństwem.

III.

W księstwie Poznańskim, pierwszą walkę z pi­

jaństwem podjął ksiądz biskup sufragan Jan Kanty Dąbrowski w roku 1844 przy pomocy duchownych i świeckich obywateli. O bjeżdżał on również parafie i bractwa wstrzemięźliwości zaprow adzał; świade­

ctwem tych wizyt są tu i owodzie wznoszące się jeszcze krzyże, wystawione na pamiątkę po odbytych

uroczystościach.

Głośnym na one czasy apostołem wstrzemięźli­

wości i pogromcą pijaństwa na całym obszarze na­

szej O jczyzny był śp. Ojciec Karol Antoniewicz, za- Towarzystwa Jezusowego,

który

w Galicyi, na u i w W ielkopolsce z pijaństwem wojował

szerzył.

Przychodzili go słuchać ludzie rozmaici, z wy­

sokiego i niskiego stanu, ubodzy i bogaci, uczeni i prostaczkowie; najwięcej zaś tych, co to sądzili, źe tą kartoflaną oparą siły krzepić i ciało sycić można.

Przychodzili, przysłuchiwali się je g o mądrym nau­

kom, połykali chciwie każde jeg o słowo, — i oto zwolna otwierały im się oczy, że są w błędzie, i że bez gorzałki bardzo łatwo w yżyć i obyć się można.

Całe wsie i okolice, setki tysięcy ludzi zaprze­

stało owego brzydkiego, szkodliwego a kosztownego zwyczaju — a uczyniwszy ślub Panu Bogu, do trzeźwości i umiarkowania powróciły.

Z owych też czasów pamiętać będą starsi ludzie piękny wiersz, którego wówczas dziatki się na pa­

mięć uczyły, a który tutaj powtarzamy:

Jestem żołnierz, Bracia mili, Zważcie co śpiewam w tej chwili:

W ielką wojnę rozpoczęto, Gorzałczysko ju ż wyklęto!

Gorzałka iest rodem z piekła, Lucyperowi uciekła,

D o pogan się wprzód dostała, Potem do nas zawitała.

W sie i miasta zarażała U żydów rada mieszkała, Chłopy, baby zapraszała, Coraz więcej pić kazała.

Jak u nas O jciec Karól Antoniewicz, tak w Niem­

czech ks. Seling opiekował się ludem swoim i od­

mawiał go od wódki, a prowadził do trzeźwości, wiedząc, iż pijaństwo jest zgubą i ruiną włościan.

Na je g o wezwanie 4000 — uważ dobrze czytelniku:

cztery tysiące lekarzy czyli doktorów z Europy i z Am eryki wydało świadectwo na piśmie,

że wódka nie żyw i, ani sił nie dodaje, lec z jak gorączka i lebra podżega i drażni chw ilow o siły, które człow iek ma, ale z czasem coraz w ięcej osłabia i zupełnie w yniszcza.

G dyby wódka była tak bardzo do zdrowia p o­

trzebną i gdyby mianowicie dodawała siły — toby ju ż dawno z niej inny użytek zrobiono. W iecie Czytelnicy, że mianowicie we fabrykach, hutach, ko­

palniach, lejarniach, potrzeba ludzi tęgich i zdrowych.

Gdyby tedy wódka tego zdrowia i sił dodawała, toby z pewnością w tych wszystkich fabrykach, hutach i kopalniach zaprowadzono przymusowe picie wódki, aby hutnicy jak najwięcej mógli wyrobić centnarów żelaza, a górnicy ja k najwięcej wydać beczek węgla.

Tymczasem zapytajcie się pierwszego lepszego prze­

łożonego huty lub kopalni, którzy też robotnicy sil­

niejsi, czy ci, co się wódką krzepią, czyli też ci, co chleb i mięso jadają, a wodą pragnienie gaszą odpowie z pewnością, że robotnik trzeźwy, skromny i umiarkowany dwóch pijaków w kieszeni schowa i dwa razy lepiej swą robotę odstawi.

(6)

Wspomnij sobie, bracie miły, na te tysiące ty­

sięcy rodaków i współziemian swoich, co się do bractwa wstrzemięźliwoścci wpisali, i trzeźwy żywot prowadzili i powiedz sobie: jeśli oni mógli i zdo­

łali takie nad sobą odnieść zwycięstwo, czyżbym i ja tego nie był zdolen u c zy n ić !

K ażdy początek trudny, to prawda; i tobie z początku będzie nie łatwo odmówić sobie tego kie­

liszka wódki; do któregoś się rano, w południe lub na wieczór przyzwyczaił; nie braknie pokus i okazyi do złamania przyrzeczenia, trapić Cię będą i tęschnoty i namowy, a nawet i szyderstwa złych przyjaciół i kumpanów — ale T y bądź odważny, i mężnem ser­

cem pokonywaj wszystkie przeszkody. Pan B óg wspiera dobre i szczere chęci, święte postanowienia.

Pamiętaj, że nie pożałujesz tego świętego postano­

wienia i dobrze na niem wyjdziesz. Posłuchaj tylko!

W iele dziś mówią i piszą o oszczędności. D o­

bra to rzecz; na przypadek, na »czarną godzinę«

warto zawsze mieć jakiś zapasik, aby się nie zmar­

nować lub nie potrzebować iść żebrać i pożyczać od żyda.

Kto co dzień choćby tylko za 5 fenigów g o ­ rzałki wypije, ten w ydaje na miesiąc trzy złote, na ro k ’ 6 talarów, czyli 18 marek, a ileż to razy przy­

chodzą do tych 5 fenygów jeszcze nadzwyczajne w y­

datki na kwaterki i półkwaterki — tak, że śmiało takiego na 10 talarów rocznie na własną osobę po­

liczyć można.

Może masz dług u sąsiada lub u żyda — dług, który Cię trapi, który Ci kamieniem cięży na sumie­

niu, nie możesz go spłacić, nie możesz go się po­

zbyć. Nie pij, bracie, przez rok jeden — będziesz zdrowszy i weselszy, pozbędziesz się mola, i dług spłacisz u sąsiada.

Kto dziennie wydaje 10 fenigów na gorzałkę, przepija na rok 12 talarów. Ileż to za te pieniądze kupić b y można dobrych i pożytecznych rzecz}'!

Cha, — powie niejeden — może też i bez g o ­ rzałki obyć się można, może ona nawet i sił dodaje, ale jednakże jest'p o żyteczn a; w zimie od niej ciepło, a latem chłodno, a dla tych co w zimnych i w ilgo­

tnych lamusach pracują, w lichych chatach mieszkają, w bagnistych okolicach robią, jest gorzałka prawie niezbędna.

Bardzo się jednak myli, kto tak sądzi, albowiem praktyka wykazuje zupełnie inaczej. Z a 12 talarów mógłbyś sobie kupić 40 funtów szynki, albo 60 fun­

tów wołowiny lub wieprzowiny, albo 60 łokci naj­

lepszy kiełbasy, albo 50 funtów smolcu, którym byś cały rok mógł je ść krasno i smaczno. To się mówi o mieście, gdzie mięso jest drogie; na wsi zaś miał­

byś daleko większe korzyści, bo byś m ógł wieprza utuczyć lub 6 szefli żyta kupić, 2 morgi roli zadzier- żawić i obsiać — i zgrom adzić ładne zapasy na zimę, podczas kiedy taki,* co się w ódce oddaje, nie­

raz zębami dzwoni i słyszy, ja k mu flaki piszczą.

Mógłbyś za to- kupić sobie 3 pary tęgich butów, lub 6 par trzewików dla żony i dzieci, m ógłbyś kupić

różne statki i sprzęty, bez których ci w chacie bieda, tak że nieraz i gdzie usiąść u ciebie ma.

Tak, tak, miły bracie, ty co się skarżysz na biedę i niedostatek, a pomimo tego lubisz zaglądać do żydowskiego szynku — gdybyś oszczędzał co dzień te fenigi, które na wódkę wydajesz, m ógłbyś dom twój w niejedną rzecz potrzebną zaopatrzyć na gody, t. j. na Boże Narodzenie 1 na W ielkanoc dzie­

ciom wreszcie i sobie przyjem ność sprawić.

Spróbuj no najprzód na rok — a potem po roku oblicz, ileś oszczędził, coś dobrego za to kupił, i ja k to w domu twoim lepiej i dostateczniej wygłąda.

Polska z krzyża.

Na krzyżu konam zwieszoną skronią, Z przebitą piersią, z przebitą dłonią

Z skrwawioną koroną cierni:

Zczerniałe w zgórza ludzi mrowiskiem Męce mej wtórzą urągowiskiem —

A gdzież są, gdzież moi wierni?

A chciwość moje szaty rozdziera, I złość ciekawie, ku mnie poziera

C zy z skargą skona Syn B oży:

Z piołunu do mnie, skacze kielichem.

Śmieje się głośno nieszczerym śmiechem, A w duszy jednak się trwoży.

0 ludy ziemi! i na was czeka Okrutna męka Syna Człowieka,

Przyszłość mi wasza odkryta;

Spełnia wyroku ch yżo 'się zbliża, W am błogosławić z mojego krzyża

Zrywa się ręka przybita.

1 was do krzyża także przybiją, Skrwawione ręce potem umyją,

A wy umierać będziecie:

Niechże was srogość mąk nie przestrasza, Niech jako moja będzie śmierć wasza,

Jeżeli zmartwychwstać chcecie.

Zwisa mi głowa, oko się mroczy, A wrzask bluźnierczy mętno się toczy,

Niebo się kryje żałobą,

A głos mój pada na tłuszczę ciemną;

O ludu ziemi! — nie płacz nademną, O ! zapłacz lepiej nad sobą!

K orneli Ujejski.

(7)

W roku 1793, w roku krwawej rewolucyi, która miała cala Francyę zalać, zdarzył się następujący wypadek.

W czasie jakiegoś święta zebrali się mieszkańcy wioski F. jako i okoliczni parafianie w kościele, aby tam wysłuchać nabożeństwa i kazania. Naraz po konsekracyi, gdy uroczysta cisza zapanowała w ko­

ściele, gdy wierni klęcząc pokornie na kolanach od­

dawali część Bogu utajonemu, który właśnie na mocy słów kapłana na ołtarz zstąpił, rozlega się przed ko­

ściołem krzyk, że rew olucjoniści wchodzą do wioski.

W szyscy zerwali się na równe nogi, a płacząc i ję ­ cząc w największej trwodze, poczęli tłoczyć się ku drzwiom, aby się coprędzej ukryć w bezpiecznem jakiem miejscu.

Jedyny kapłan pozostał spokojny przy ołtarzu, a popłoch coraz wyżej się wzmagał, obrócił się do przestraszonego tłumu i przemówił głosem spo­

kojnym i stanowczym:

Drodzy moi — Ofiara święta rozpoczęła się, musi się zatem skończyć! B ó g jest z nami! — Módlmy się moi drodzy!

— To mówiąc uklęknął, uderzył się trzy razy w piersi, a spożył Ciało Pańskie, utajone pod dwiema postaciami.

Tym czasem hałas przed kościołem wzm agał się coraz bardziej. — Naraz wpada chłopiec do kościoła z krzykiem:

»Ratujcie księdza — ratujcie księdza! — Re- wolucyoniści ju ż weszli do wsi i za mną postępują!«

Zaledwie kapłan zdążył zdjąć z siebie szaty po­

trzebne do ofiary Mszy św., ju ż dwóch dragonów wchodziło do kościoła. W idząc to kapłan zbiegł szybko po stopniach od ołtarza, a w biegając do za- krystyi, dostał się na drugą stronę kościoła. Na cmentarzu jednakże spotkał także dwóch żołnierzy, którzy zdaje się, czekali na niego, aby go pochwycić, lecz ten przez zręczny skok wydostał się po za mury cmentarza i uciekał w pole. Żołnierze spostrzegłszy to, pobiegli za nim. Lecz kapłan młody jeszcze, silny i zręczny, uciekał, przeskakując krzaki, kamie­

nie, płoty i inne zawady, jakie spotkał na drodze.

Do ścigającyeh dwóch żołnierzy przyłączyło się wkrótce więcej. Zrobiła się formalna naganka. Jeden z żołnierzy, szybciejszy od innych, dogonił ju ż pra­

wie uciekającego kapłana. Biegnąc tak bez wytchnie­

nia, stawa kapłan nagle nad wysokiem a spadzistym brzegiem rzeki, lecz nie namyślając się długo, — wezwawszy B oga na pomoc, rzuca się z tej wysoko­

ści do rzeki i przepływa na drugą stronę. Tu wy­

szedłszy na brzeg przeciwny, biegł jeszcze chwilę, a znalazłszy wkrótce bezpieczne schronienie — ukrył się w gęstym krzaku.

Zm ęczony do upadłego, zaledwie zmówił mo­

dlitwę dziękczynną, za tak niespodziewany ratunek, dobiega go okropny krzyk. Słucha uważniej, krzyk

się wzm aga i to od strony, z której był przybiegł — a w krzyku tym rozróżnia wyraźny głos wzywający rozpaczliwie ratunku. Nie zwlekając długo, biegnie pomimo strasznego zmęczenia z powrotem, a do­

biegłszy do brzego, widzi, że żołnierz, który go tak zapamiętale ścigał, tonie w nurtach bystrej rzeki.

Stanął na chwilę kapłan. Dziś właśnie mówił on z ambony do ludu o miłości bliźniego, o przebacze­

niu uraży, o oddawaniu dobrem za złe, — nie na­

myśla się więc długo, — nie zważa, że ten, który tonie obecnie, godził przed chwilą na jego życie — ale rzuca się do wody, płynie pospiesznie do znika­

jącego pod wodą swego prześladowcy i z narażeniem własnego życia, wydobywa go na brzeg. Nie dość na tem. Nie zważając, że każdej chwili nadbiedz mogą inni żołnierze, że go pochwycić 'mogą, klęka przy złożonym na trawie bezprzytomnym, na pół nieżywym żołnierzu, i udaje mu się wkrótce przy­

prowadzić go do życia. Lecz jakże się zdumiał żoł­

nierz, gdy otworzywszy oczy, zobaczył swego zbawcę i poznał w nim kapłana, którego z taką nienawiścią ścigał.

— Jak to, — zawołał, — tyś mnie uratował, gdym ju ż był tak bliskim śmierci? — ty, którego przysiągłem pochwycić?

— Tak! — odpowiedział spokojnie kapłan — ja ciebie mój bracie wyratowałem już prawie toną­

cego; a teraz gdy wróciłeś do życia, bierz mnie, je ­ stem twoim jeńcem , ponieważ już drugi raz uciec nie zdołam! Pragniesz mnie jeszcze teraz zabić?

— Nie! — odpowiedział zawstydzony żołnierz — raczej niech ja umrę. Ach, jak niegodziwie, nikczemnie nas oszukano. Opowiadano nam, że księża to nasi najwięksi wrogowie, że pragną krwi naszej, że wiecznie przemyśliwają, aby się na nas mścić.

— Mój przyjacielu — odpowiedział kapłan — widzisz sam, przekonałeś się sam na sobie, jak to kapłani mścić się umieją. K ażdy kapłan, każdy chrześcianin jest zobowiązanym kochać swego nie­

przyjaciela, przebaczyć darować wszelkie urazy i krzywdy, a za złe dobrem odpłacić. O jakże Bogu wdzięczny jestem, że szczęście uratowania życia bli­

źniemu, nieprzyjacielowi, stało się moim udziałem.

Bracie drogi — i /ty ukochaj swych bliźnich — prze­

stań ścigać tych, którzy kochają B oga i Jemu służąc, kochają i was!

Zam yślił się żołnierz, a łzy rzewne pociekły z ócz jego.

Naraz zerwał się nadsłuchając, a po chwili za­

wołał strachem przejęty:

•—- Uciekaj panie, uciekaj coprędzej, towarzysze moi zbliżają się, którzy ja k ja obałamuceni i przeciw wam podszczuci, pochwycą cię najniezawodniej. Ucie­

kaj panie, póki jeszcze czas jest! Pójdę im. na­

przeciw i powiem, że zdołałeś uciec.

Kapłan pożegnał czule nawróconego, a pobło­

gosławiwszy go, uszedł szczęśliwie.

(8)

48

Nieszczęśliwe polowanie.

Było to w piękny poranek świąteczny, skoro dwaj młodzi przyjaciele zarzucili strzelby na plecy, i usiadłszy w lekką łódkę, popłynęli polować na dzi­

kie kaczki. Już słońce stało wysoko; dzwon para­

fialnej wieży dał znak na sumę. Młodszy z myśli­

wych rzek ł:

— W racajm y! dziś święto: musimy jeszcze Mszy św. wysłuchać!

— T o z ciebie dewot, odrzekł starszy szyder­

czo; co mi tam święto! Co mi tam Msza! Moją Mszą jest dziś polowanie. A tamtej niech za nas zakrystyan wysłucha.

I nie wiele myśląc, porwał za wiosło, pomknął z czółnem na środek jeziora i zaczął strzelać do ka­

czek, licznie się tam znajdujących. Młodszy chciał mu jeszcze raz odradzić, ale tamten go nie słuchał i pow tórzył:

— Moja Msza jest dziś polowanie.

Znużeni i o późnej już godzinie przybyli do brzegu. Już z łodzi występowali na brzeg, gdy strzelba wypaliła, a starszy z nich taką otrzymał ranę w nogę, że upadł i ziemię krwią swoją zbro­

czył. Na krzyk towarzysza przybiegli sąsiedzi, pod­

nieśli rannego i zanieśli do mieszkania. Został wprawdzie przy życiu, ale je musiał nogą opłacić, bo mu ją odjęto. Teraz sam swem kalectwem upo­

mina wszystkich, którzy nań patrzą, aby godnie czcili dzień Pański i przykazania K ościoła sza­

nowali.

W esoły kącik.

Cięta odpowiedź.

I. P a s a ż e r (wchodząc do przepełnionego tram­

waju): .Przepraszam , czy Arka N oego już zapeł­

niona?*

P a s a ż e r II.: »Brak jeszcze osła, proszę niech pan wejdzie!*...

* * *

D o k t ó r : »Jakże tam z waszym snem W ojcie­

chu, czy możecie teraz dobrze sypiać?

W o j c i e c h : »E! gdzietam , proszę pana doktora, ani oka w nocy zmrużyć nie mogę!*

D o k t ó r : »To wam zapiszę lekarstwo na sen*.

' W o j c i e c h . I to nic nie pomoże, bo ja je ­ stem: ^stróżem nocnym *!

W sądzie.

Panie Szmul Piperment, oskarżony jesteś o po- twarz.... co masz na swoją obronę?

— Po pierwsze to nie jest potwarz, bo ja jem u biłem po plecach, po drugie, skarżący nie ma świadków, bo w tę porę nikogo na podwórcu nie było — a po trzecie, że ja Jego nigdy w życiu nie widziałem, na co gotów jestem w ykonać przysięgę.

S Z A R A D Y .

Zapom liwa kum osia.

(Zagadka).

I .

Mówi kum do swej kumosi, O odpowiedź pięknie prosi:

W iecie dobrze, oj kumeczko, Jak się zowie to miasteczko,

W którem B ó g wśród nas się schował, Na powszedni chleb pracował,

Chcecie poznać moją troskę, Zm ieńcie jedn ą nazwy głoskę, Tam go wzięli dzisiaj z ranka Na kuracyę mego Janka.

W iem ju ż wiem, gdzie moiściewy, Ale... na co zaraz gniewy,

Żem w tej chwili zapomniała, Jak się zwie mieścina mała.

II.

Głoskę, płyn i głoski miano Hańbą zawsze nazywano.

Ją sprowadza nędzna trwoga Przed przeważną siłą wroga.

Rozwiązanie szarad z nr. 5-go:

I. R o -b o -ta ; U -p a -ły ;

Dobre rozwiązanie szarad nadesłali pp.: R y­

szard Mocka z Król. Huty, Nikodem Dolata z Środy, W ojciech Słowiński z Król. Huty, Karól Markowiak z Niemieckiej Przysieki, Jan i Berta Badura z Ro- ździenia, Karól Dronia z Łabęd.

Dobre rozwiązanie tylko jednej szarady nade­

słali p.: Zuzanna Stanisław z Głogówka, Jan Szulc z Poznania.

Trafne rozwiązanie szarad z nr. 5 nadesłała także p. Marya Macha z Król. Huty.

Upraszamy Sz. Czytelników, aby rozwiązania nadsyłali do każdego następnego numeru najpóźniej do czwartku w południe; w czwartek po południu numer ju ż w druku.

N akładem i czcionkam i .G órnoślązaka*, spółki w ydaw niczej z ograniczoną od p ow ied zialn ością w K atow icach.

R edaktor odpow iedzialny: A d o lf L igoń w K atow icach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przyjęcie Sakramentu małżeństwa nazywa się ślubem dla tego, że najgłówniejszym obrzędem tej świętej czynności jest wykonanie ślubu czyli przy­. sięgi

Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy. Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił

I na onego ślepo narodzonego ślepotę, i na Łazarza śmierć był przepuścił, nie dla żadnego grzechu jego, ani rodziców jego, ale jako sam powiedział dla

Faryzeuszowie cieszyli się, że Sadduceuszowie zawstydzeni odeszli; ale tego nie mogli znieść na sobie, że Pan Jezus ich zawstydził; zeszli się tedy pospołu i

Więc rozległy się straszne okrzyki tego ludu, domagającego się, aby chrześcian rzucano w cyrkach, w czasie publicznych igrzysk, lwom na pożarcie!. Tak się też

bierz sukienkę białą, w której nieskalanej masz się stawić przed sąd Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś otrzymał życie wieczne. Bracia, przypatrzmy się

ścioła; goreje przy nich światło, i Kler zebrany od- prawuje tam jutrznią ku czci Świętych, których są te relikwije. Dyakon zaś w kościele będący, pyta

klął ziemię, żeby ju ż skarbów swoich nie wydawała więcej, że ju ż wyschły wszystkie zarobku źródła, że drogich kruszców żyły zamieniły się w popiół,