jsfi. 16 (1 3 5 0 ). Warszawa, dnia 19 kwietnia 1908 r. Tom X X V I I .
i
Tygodnik popularny, poświęcony Naukom Przyrodniczym.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Warszawie: r o c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2. W R e d ak cy i „ W s z e c h ś w ia ta " i w e w sz y stk ic h k s ię g a r
Z przesyłką pocztową r o c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5. n iach w k ra ju i za g ra n ic ą .
R e d a k to r „ W s z e c h ś w ia ta " p r z y jm u je ze s p raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y
6 d o 8 w ie c z o re m w lo k alu re d a k c y i.
A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A Jsfó. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 - 1 4 .
U Z Ę B IE N I E C Z Ł O W IE K A , JA K O Ś W IA D E C T W O JE G O P R Z E
S Z Ł O Ś C I.
Prastarem je st przeświadczenie, że każ
dy człowiek, choć zewnętrznie na jednę modłę zbudowany, posiada cały szereg cech indywidualnych, charakteryzujących go jako jednostkę.
W ystarczy wspomnieć o różnicach ry sów tw arzy, aby się przekonać o praw
dziwości powyższego zdania. Względnie niedawno jednak nauka przyjęła za pew
nik, że i wewnętrzna budowa organizmu ludzkiego tylko w grubych zarysach podlega pewnemu schematowi.
Nie mówiąc już o zmianach, spowodo
wanych przez stan patologiczny lub przeszkody w czasie rozwoju, zgodzić się musimy, że niemal każdy organizm po
siada cały szereg indywidualnych warya- cyj morfologicznych.
Tu należałoby wym ienić w aryacye mięśni, naczyń, atypowe zwoje mózgo
we, liczne brózdy na wątrobie i t. p.
W szystkie te wypadki nazywam y warya-
cyami, przez co pojmujemy budowę róż
niącą się wprawdzie od normalnej, lecz dającącą się z nią porównać lub objaśnić drogą anatomo-porównawczą.
Rozróżniamy, po pierwsze, w aryacye atawistyczne łub regresyw ne. Są to w aryacye, które w ykazują nam często drogi, jakiem i szedł rozwój organizmu ludzkiego.
Dalej spotykać możemy w aryacye pro
spektywne czyli progresywne. Dowodzą one nam nie tylko, że budowa orga
nizmu naszego bynajm niej nie je st do
skonałą, lecz często pozwalają się domy
ślać dróg, któremi kroczyć będzie dalszy rozwój człowieka.
Mało znajdujemy organów, któreby w ykazyw ały tak w ielką skłonność do w aryacyi, ja k uzębienie człowieka.
Wiadomo powszechnie, że zęby — to najtwardsza cząstka organizmu ssaków.
Lecz mimo to uzębienie, jako całość, za
leżne je st od spełnianych funkcyj i nie
zmiernie łatwo przystosowuje się do zmie
nionych warunków życia.
Zęby wskutek swej niezwykłej trwa
łości najdłużej nie podlegają zepsuciu, i dlatego z łatw ością mogą przetrwać całe okresy geologiczne. Na tej podsta
242 W SZ E C H ŚW IA T wie istnieje specyalna gałąź paleontolo
gii i anatomii porównawczej, poświęcona jedynie „odontologii-‘. Chcąc mówić o uzę
bieniu człowieka, należy odrazu zazna czyć, że różnice uzębienia wśród małp sta
rego i nowego św iata i wśród „antropoi- dów‘“ i na których czele stoi człowiek, nie są zbyt wielkie.
Przystępując do samego rozpatryw a
nia, zaczniemy od ustalenia filogenetycznej ważności kilku uzębień (dentycyj) czło
wieka.
Nie mam zapewne potrzeby wspom i
nać, że u człowieka zazwyczaj naprzód w yrasta uzębienie mleczne, które zastą
pione zostaje później przez uzębienie stałe. Nie ulega najm niejszej w ątpliw o
ści, że te dwa uzębienia, to reszta wielo bardzo zmian u niższych kręgowców.
U niektórych zwierząt w ystępu ją nowe uzębienia zawsze w m iarę potrzeby, t. j.
gdy stare zęby są ju ż zużyte, przyczem późniejsze dentycye w yra stają w szczęce stale w kierunku coraz bardziej posu
niętym ku jam ie ustnej, a więc od zew nątrz do wewnątrz.
Ontogenetyczne badanie uzębienia ludz
kiego wykazało, że zęby powstają, w spo
sób w łaściw y w szystkim kręgowcom, z błony śluzowej ustnej, czyli z tak zwanej listew ki zębowej. I tu napotyka
m y pierwsze potwierdzenie naszego przy
puszczenia o dwu uzębieniach. Zęby mleczne pow stają stale bardziej nazew nątrz, zęby stale bardziej 'wewnątrz, co najzupełniej odpowiada kolejnemu w y stępowaniu zębów u stworzeń niższych.
Niedość na tem. Literatu ra naukowa zna bardzo w iele przypadków, w któ
rych, w razie u traty zęba drugiej denty- cyi, ząb w y rasta ł poraź trzeci. Zdarzało się to nieraz dopiexo w bardzo późnym wieku. Przypadki te są wprawdzie do
syć rzadkie, św iadczą jed n ak niezbicie o istnieniu w zaniku den tycyi trzeciej, pozastałej.
N ależy jeszcze wspomnieć, że u nie
których ssaków wykazano istnienie den
ty c y i przedmlecznej. Zęby, które two
rzyły się w sposób zw ykły, zanikały nim jeszcze zdołały przebić dziąsła. Można z pewnem prawdopodobieństwem przy
puszczać, że to samo zachodzi i u czło
wieka.
W ięc choć wiadomości nasze o ludz- kiem uzębieniu pozastałem i przedmlecz- nem są względnie niekompletne, możemy liczyć się z niemi. W ten sposób mieli
byśm y zatem dwa uzębienia normalne i dwa szczątkowe. Dwie dentycye nor
malne zmieniają się w sposób nastę
pujący:
Początkowo w ystępują zęby sieczne, k ły i zęby przedtrzonowe uzębienia mlecznego. Następnie zostają zastąpione przez zęby trwałe. Natomiast zęby trzo
nowe w ystępu ją tylko raz jeden — zali
czyć je więc należy do kategoryi zębów mlecznych — stałych. Zw ykła formuła normalnego uzębienia człowieka, przed
staw ia się, ja k następuje:
Szczęka górna M jP jC Ja | ^ C ^ M g Szczęka dolna MgPjCJ,, | IgC^PaM*
I — incisivi — zęby sieczne, C — canini — kły,
P — praemolares — zęby przedtrzonowe, M — molares — zęby trzonowe.
Nader często spotykam y jednak liczbę większą niż 32. Mamy wówczas liczebne zwiększenie uzębienia. Te zęby, że je
Figi.
F ig. 1. S z e re g w a ry a c y j re g re s y w n y c h zę b ó w sie c z n y c h : a p rz e d s ta w ia n ad zw y c zaj sz e ro k ie sie czn e, b z w ięk szo n ą lic z b ę sie c z n y c h z lew ej s tr o n y , c zw ięk szoną lic z b ę z o b u s tr o n , tu ta j le w y k ie ł z o s ta ł p r z e
s u n i ę t y d o ty ln e g o sz e re g u .
tak nazwę „nadetatowe“ przeważnie nie dają się objaśnić drogą filogenii. Ani paleontologia ani anatomia porównawcza
Nfi 16 W SZECHŚW IAT 243 nie mogą nam wytłum aczyć występowa
nia naprz. dwu kłów obok siebie. Musi
my więc przypuszczać, że wchodzą tu w grę inne czynniki. Rzeczywiście nie
zbyt rzadko się trafia, że niektóre zęby mleczne nie w ypadają, a mimo to obok nich w yrastają zęby trwałe. Je ś li zaś ząb mleczny wypada, to może na jego miejsce w ystąpić nie tylko ząb trw ały, lecz czasem i ząb trzeciej dentycyi.
Nigdy nie możemy dokładnie określić, z którą z powyższych możliwości mamy do czynienia.
Dla nas daleko ciekawsze są te w arya- cye, które możemy sobie objaśnić drogą anatomii porównawczej — w aryacye filo
genetyczne, i o nich to obecnie mówić będziemy.
Rozpoczynając od zębów siecznych, w y
pada zaznaczyć, że dosyć często w ystę
pują nie cztery sieczne, lecz pięć, a na
wet sześć (fig. 1 b, c, fig. 2 b, o). Zwięk-
,,Theriodonty“ (trzeciorzęd), uważane dotąd za praprzodków w szystkich ssa
ków, posiadają z każdej strony szczęki górnej i dolnej 5 siecznych. Inne formy zaginione mają już tylko po 4 sieczne;
wreszcie małpozwierze trzeciorzędu (Mi- crochoerus, Indrodon) w ykazują już tylko po 3 z każdej strony. Zwiększona więc liczba zębów siecznych, do 3 z jednej strony, zdaje się być w aryacyą regre- sywną. C. Rose podaje następujące dane częstości jedno lub obustronnego w ystę
powania zwiększonej liczby siecznych:
dla 7500 dzieci — 14 razy, czyli 0,19%
dla 12500 poborowych 28 „ „ 0,23%- Posiadamy jeszcze jeden ważny do
wód, świadczący, że nadetatowe sieczne są tylko atawizmami. Proces redukcyi, jakim sobie można objaśnić zanik trze
ciego zęba siecznego, bynajm niej nie je st zakończony, lecz trwa i do dnia dzisiejszego. Przechodzimy więc do roz
ważenia w aryacyj progresyw nych. Z po
śród siecznych szczęki górnej ząb boczny je st niemal stale mniejszy i węż
szy niż ząb środkowy (fig. 3 a); równa F ig 3.
F ig . 2. S z e re g w a ry a c y j re g re s y w n y c h zębów sie cz
n y c h w id z ia n y c h z d o łu : a u z ę b ie n ie n o rm aln e, b uzę
b ie n ie z 5 -m a sie c z n e m i, c u z ę b ie n ie z 6-cio m a sie c z nem i.
szenie liczby zębów siecznych zdarza się częściej w górnej szczęce niż w dolnej.
Ja k widzimy z załączonych rycin zęby sieczne w razie zwiększonej liczby nie naruszają normalnego szeregu (fig. 1 b i c). Czasem następuje przesunięcie jedn e
go z siecznych lub obu kłów (fig. 1 b i c).
Zjawisko to możemy objaśnić drogą pa
leontologii.
Fig. 3. S z e re g w a ry a c y j p r o g re s y w n y c h , w y k a z u ją c y c h zan ik zęb ó w sie c z n y c h b o c z n y c h w szczęce g ó rn e j.
244 W SZEC H ŚW IA T M 16
w ielkość obudwu siecznych w ystępuje w łaściw ie bardzo rzadko (fig. 1 a), gdyż boczny ząb sieczny w ykazuje w yraźną tendencyę zanikową. Niedość na tem, że się zmniejsza; czasem w yrasta już tylko w postaci skarłowaoiałej lub b ra
kuje go zupełnie (fig. 3 b—c). W tym ostatnim razie znajdujem y pomiędzy kłam i ju ż tylko dwa sieczne. Pow staje oczywiście pewna luka (fig. 3 d), lecz i ta może się najzupełniej wyrów nać.
W edług badań Rosego zanik siecznych uzębienia trw ałego znajdujem y w 3,2% , podczas, gdy uzębienie mleczne je st pod tym względem bardziej konserw atyw ne i przejaw ia tę samę w aryacyę tylko w 0,08% przypadków. Zm niejszanie się liczby siecznych do dwu—zdaje się być
F i g . 4 .
a
b
c.
d
e
F ig . 4 . S z e r e g w a ry a c y j p r o g r e s y w n y c h , w y k a z u ją c y c h z a n ik z ę b ó w sie c z n y c h ś r o d k o w y c h w sz częce
d o ln e j; o d d o łu .
w łaściw ością specyficzną rodu ludzkiego.
Znajdujem y cały szereg danych, cha
rakteryzu jących stosunek ras prym ityw nych do europejczyka. Redukcya siecz
nych w ystępuje:
u m elanezyjczyków w 0,6%
u polinezyjczyków „ 1,0 % u m alajczyków „ 1,9%
u europejczyków „ 3,2%
W dolnej szczęce ulega zanikowi nie boczny ząb sieczny, lecz średni, ja k to widzimy z szeregu rycin (fig. 4 a - e ) .
Bardzo zbliżony proces możemy obser
wować na zębach przedtrzonowych i trzo
nowych.
Trzeci ząb przedtrzonowy w yrasta bardzo rzadko, a występowanie jego je st bardzo dalekim atawizmem. Jeszcze nim się dwie wielkie grupy Katarrhinów i Pla- tyrrhinów rozdzieliły, spotykam y u mał- pozwierzy jak o regułę trzeci ząb przed
trzonowy. J a k nadmieniłem, występuje on u człowieka nader rzadko. Zarodek
! zaś trzeciego zęba przedtrzonowego uka
zuje się stale nawet u embryonów ludz
kich i dopiero w czasie rozwoju ulega zanikowi wtórnemu. Je s t to więc także niezbite świadectwo przeszłości rodu ludzkiego.
Jeszcze znacznie rzadziej napotykam y czw arty ząb trzonowy (fig. 5 a), tak, że
F ig 5.
, ^ Mi Mi M *
'
F ig . 5. U z ę b ie n ie tr z o n o w e , a i b w a ry a c y ę " r e g re s y - w n e w y k a z u ją c e z w ię k sz o n ą lic z b ę lu b ró w n ą w ie l
k o ść z ę b ó w trz o n o w y c h ; c z ę b y trz o n o w e n o rm aln e;
d— f s z e re g w a ry a c y j p ro g re s y w n y c h z zan ik o w y m lu b b r a k u j ą c y m z ę b e m m ą d ro ś c i; / s to p n io w a r e d u k c y a 'M .
chcąc znaleść jeden przypadek tego ro
dzaju należy zbadać tysiące uzębień.
U człekokształtnych zaś czw arty ząb trzonowy nie je st wcale rzadkością: Se- lenka dla Orang-Utana podaje częstość 20% . Ja k o regułę, spotykam y czw arty
M 16 W SZECH ŚW IAT 245 ząb trzonowy z pośród dzisiaj żyjących
ssaków tylko u workowatych i u pew
nych owadożernych. Pozatem należy się cofnąć bardzo daleko wstecz, bo aż do „mesozoicum“ , aby odnaleść stale w ystępujący czw arty ząb trzonowy. Ze względu na nadzwyczajną rzadkość tego zęba u człowieka nie będę się zatrzym y
wał dłużej nad jego rozpatrywaniem, lecz z kolei przejdę do trzeciego zęba trzonowego — do „zęba mądrości” Już czwarty ząb trzonowy mówi nam, że wogóle w dziedzinie trzonowych odbywa się pewien proces redukcyi, pewien zanik.
Poświadcza to najzupełniej swą budową i zmiennem występowaniem —ząb mądro
ści. Przebija się on zazwyczaj w wieku od 17—40 lat, lecz znane są zdarzenia, gdy ząb ten w yrastał dopiero w 70-tym roku życia.
Bardzo często w uzębieniu brak jedne
go, dwu, trzech lub nawet wszystkich zębów mądrości. Dokładniejsze badanie wykazuje, że trzecie zęby trzonowe nie
mal zawsze się rozwijają, ale często po
zostają w samej szczęce, nie wyrastając na zewnątrz. Względnie rzadko zębów mądrości brakuje całkowicie.
Dowiedziono, że w uzębieniu ludzkiem najczęściej brak zębów mądrości; jeśli zaś nawet występują, to i wówczas z ich budowy wnioskować możemy o od
bywających się procesach zanikowych.
Rose wykazał, że redukcya trzeciego zęba trzonowego znajduje się w pew
nym związku z zanikiem bocznych zę
bów siecznych, tak, że z braku tych ostatnich niemal zawsze można sądzić o niezupełnem wykształceniu budowy zę
bów mądrości. To samo dotyczę da
nych o Gibbonie.
Chcąc mówić o formie zębów, należy zaznaczyć, że cały szereg stopniowych zmian uzębienia pozwala na pewne wnio
ski. Zęby sieczne u dzisiejszych euro
pejczyków osadzone są w zębodołach niemal pionowo (fig. 6a); mniej lub wię
cej silne pochylenie korony zębowej lub też ogólne pochylenie zęba (fig. 6 b i c) zdarza się jednak względnie często i przypomina mocno prognatyczne czaszki ras wyginionych. Pochylenie zębów
siecznych w spotęgowanym stopniu spo
tykam y jako formę prym ityw ną u w sz y stkich żyjących małp (patrz fig. 6 d).
Niemniej ciekawe zmiany spostrzegam y dla kłów, których typową formę widzi
my na fig. 3 d. Jak o charakterystyczne ich cechy należy wym ienić: silnie zao
strzoną koronę, od której biegną dwa pochyłe brzegi aż do kantów bocznych (fig. 3d i 2 c). Lecz i tu znajdujem y ca
ły szereg modyfikacyj i form przejścio-
F ig . 6. F o rm a i p o c h y le n ie zęb ó w sie c z n y c h szczęki g ó rn e j u c z ło w iek a i O ra n g a ; czaszki u sta w io n e w p o ziom ej fra n k fu rc k ie j, a ząb sie c z n y n o rm a ln y , b— c
w a ry a c y e u z ę b ie n ia lu d z k ie g o , d O ra n g -U ta n .
wych, aż do kształtu zbliżonego do zę
bów siecznych (fig. 4 z prawej strony).
Już Darwin przypisywał te zmiany zmie
nionej funkcyi uzębienia. Mówiono na
wet, że kły służą za obronę, a utraci
wszy właściwy cel, modyfikują się sto
pniowo, przybierając u człowieka postać sąsiednich zębów siecznych.
Męzkie kły zarówno ludzkie jak i mał
pie bywają zazwyczaj większe, tak, że wprawne oko, jedynie na tej podstawie, poznaje różnice płciowe.
Zęby przedtrzonowe, w porównaniu z antropoidami i rasami zaginionemi, okazują znaczne zmiany. Przedtrzonowe zęby antropoidów i człowieka dyluwial- nego posiadają więcej guzków (tubercu- la), są więc bardziej trzonowo zbudowa
ne, aniżeli zęby dzisiejszego europejczy
ka. Więc, co za tem idzie, większą ilość niż normalną jednego do dwu guzków i korzeni u zębów przedtrzonowych na
leży uważać za waryacyę regresywną.
Najczęściej zwracały uwagę badaczów zęby trzonowe, prawdopodobnie z tego powodu, że było niezmiernie trudną rze- I czą objaśnić pochodzenie czterech sęcz
246 W S Z E C H Ś W IA T Ma 16 ków na tych zębach. Dziś, chociaż ba
dania w tej dziedzinie bynajm niej nie należy uważać za skończone, spraw a już na tyle została w yjaśniona, że niejedno staje się dla nas zupełnie zrozumiałem.
W okresie „jurajskim *1 poraź pierw szy w ystępu je trzonowy ząb o trzech guz
kach. Sęczki te (tubercula) są ustaw io
ne ja k b y w trzech rogach trójkąta i tw orzą koronę trójguzkow ą (corona tri- tubercularis). Niektóre z pośród ssaków zachow ały tę formę zębów trzonowych aż po dzień dzisiejszy. Ju ż w okresie kredowym z tylnej strony każdego zęba trzonowego rozw ija się talon (pięta) — czyli czw arty wzgórek. Talon ów wzno
si się aż do poziomu sęczków korony zębowej i służy za oparcie do występu jącego z kolei czw artego, piątego, a na w et szóstego guzka. T ak więc rozró
żniam y nawet pięcio- i sześciodzielne zęby trzonowe.
U człowieka (fig. 5) w idzim y przew aż
nie cztery guzki, z których dwa po stronie zewnętrznej, dwa po w ew nętrz
nej. Oba guzki zewnętrzne i pierw szy w ew nętrzny są zazwyczaj lepiej rozw i
nięte — w szystkie trzy zaś odpowiadają pierw otnym guzkom zęba z koroną trój
guzkow ą. C zw arty sęczek to produkt talonu,
Zaznaczyć w ypada, że odrębność trzech pierw szych guzków je s t dosyć w yraźnie zaznaczona. Ju ż w czasie rozwoju głó
wne g u zy w ystęp u ją daleko wcześniej, tw ardn ieją pierw ej, a w reszcie, na zę
bach zanikow ych, utrzym ują się najdłu
żej (fig. 5 f Mg, a Mj). W ten sposób z zęba czterodzielnego może wtórnie roz
w inąć się corona tritubercularis zębów trzonowych.
N iektórzy uczeni twierdzą, że ilość guzków poszczególnych zębów je s t za
leżna od ilości rozwojow ych jednostek zębowych, które następnie zlew ają się w jed en ząb trzonowy. Znana je s t te o ry i
„quot tubercula, tot dentes".
Ze względu, że szczegółowe rozpatry
w anie tych teoryj nie wchodzi w zakres tego artyku łu, przechodzę do rozważenia zmian uzębienia trzonowego u małp.
Niższe m ałpy starego św iata posiadają zęby trzonowe tak zbudowane, że po
m iędzy zewnętrznym a wewnętrznym guzkiem spotykam y uwypuklenie po
przeczne, odpowiadające poprzecznym karbom zębowym kopytkowrców.
Z pośród antropoidów krańcowo zmo
dyfikowane uzębienie posiada z jednej strony Gibbon, z drugiej zaś Goryl.
O ile Gibbon ma uzębienie zbliżone do małp niższych, o tyle Goryl posiada zę
by bardziej ostre, bardziej kanciaste.
Przypisyw ano te zmiany różnicom po
karmowym: Goryl w przeciwstawieniu do innych antropoidów nie gardzi pokar
mem mięsnym . Zęby zaś trzonowe czło
w ieka zajm ują m iejsce pośrednie i zali
czane są do typu „om nivora” .
Co dotyczę wreszcie w ielkości zębów trzonowych, to widzimy redukcyę od tylnych ku przednim: Ząb mądrości w y
stępuje często w postaci skarłow aciałej.
U człowieka dyluw ialnego (Spy) zmniej
szania się tylnych zębów trzonowych nie spotykam y. Je s t to więc forma przejściow a do antropoidów, u których w szystkie części uzębienia trzonowego są, co do w ielkości, jednakowo zbudo
wane.
Rzut oka na w szystko, co powiedzia
łem, dowodzi niezbicie, że rozwój uzę
bienia ludzkiego nietylko nie je s t za
kończony, lecz przeciwnie, że trw a da
lej. C ały szereg w aryacyj ataw istycz
nych w skazuje nam drogi, któremi ten rozwój kroczył w ciągu wieków. Oczy
wiście wchodzą tu w grę jedynie bardzo znaczne okresy czasu. W mniej lub w ię
cej silnym stopniu to piętno przeszłości człowieka odbija się na każdem uzębie
niu, tak, że w praw n y badacz, powiedz
my, czyta zeń dzieje przedhistorycznej ludzkości. Uzębienie nasze to niezbite świadectw o naszej przeszłości, to jeden z silniejszych dowodów pochodzenia czło
wieka.
E-lward Loth.
M 16 W SZEC H ŚW IA T 247
W. WUNDT.
O B L I C Z A N I E S T A Ł E J S Ł O N E C Z N E J .
Zagadnienie, wymienione w nagłówku, roztrząsane je s t zazwyczaj szeroko w pod
ręcznikach meteorologii, jako stanowiące część ogólniejszego problemu: wpływu atmosfery na promieniowanie słoneczne.
Stałą słoneczną oblicza się zw ykle w taki sposób, że mierzy się promieniowanie słońca w rozmaitych jego wysokościach i na mocy rozmaitych długości dróg pro
mieni oznacza się wartość promieniowa
nia na granicy atm osfery. Celem niniej
szej rozprawy je s t w ykazanie, że pow
szechnie używ any sposób obliczania sta
łej słonecznej, zapomocą ekstrapolaoyi, z punktu widzenia teoretycznego, je st zupełnie niew łaściw y.
Zagadnienie można sformułować w spo
sób następujący: je śli u górnej g ra
nicy atm osfery ilość energii wynosi J, to ja k a ilość J ' dochodzi do powierzchni ziemi? Rozwiązanie, do dziś powszechnie używane, podał jeszcze Lam bert. Je śli q = współczynnikowi transm isyjnem u war- stw y grubości 1, czyli stosunkowi energii opuszczającej tę w arstw ę do energii na nią padającej, to J ' = J a, po przebieżeniu dwu w arstw J ' — J q a; ogólnie po prze
bieżeniu w arstw y grubości d będziemy mieli
J ' = Jqd (prawo Lamberta).
Jeśli założymy, że grubość atm osfery dla promieni, padających prostopadle, d = 1, to długość drogi promieni o odleg
łości zenitalnej z będzie się przybliżenie równała d — —- — = sec z. Je ś li zatem
cos z
zmierzymy natężenia J ', J x i J ' a dla dwu znanych odległości zenitalnych z1 i z2, to będziemy mieli dwa równania z dwiema niewiadomemu J i q, a więc dające się rozwiązać. Tym sposobem natężenie w y
mierzone zostaje poddane ekstrapolacyi na długość drogi = 0.
Chcąc otrzymać wzór dokładniejszy, Sprung wprowadza promień ziemi R; nad
to niektórzy uwzględniają zmianę drogi promieni na skutek refrakcyi. Często stosowane są z tego względu następujące równania Laplacea:
log ' V = _ Hfi0
J oznacza tutaj natężenie na krańcach atm osfery, J 0 — na powierzchni ziemi dla promieni prostopadłych, J ' natęże
nie dla promieni o odległości zenital
nej = z. H je st stałą, zaś a je st wiel
kością zmienną wraz z refrakcyą, znaną z odpowiednich tablic. W zory powyższe są atoli jedynie innem wyrażeniem pra
wa Lam berta. W edług Gunthera to ostatnie pozostaje w swej mocy nawet dla odległości zenitalnych z< 80°. Dużo bardzo pracy włożono w ulepszenie wzo
ru Lam bertowskiego przez możliwie do
kładne wyznaczenie drogi promieni, nie zastanawiano się jednak zupełnie dotych
czas nad prawo witością samego wzoru J ' = J a. Rozwiązań z założeniem pod- stawowem: energia przepuszczona = ener
gii padającej X funkcyę w ykładnikow ą grubości w arstw y, spotyka się w literata- rze bardzo dużo, niektórzy tylko autoro- wie uwzględniają przynajm niej badania Langleya. Ten ostatni dowiódł, że p rzyję
cie jednego tylko współczynnika trans
m isyjnego q dla w szystkich długości fal X musi doprowadzić do wyników błęd
nych; należy zatem stosować wzór
oo d
J ' = JX.
X = 0
Oczywista, że powyższa suma funkcyj w ykładnikow ych nie może być zastąpio
na przez jednę taką funkcyę. Nie pozo
stawało zatem nic innego, ja k rozłożyć widmowo energię promienistą i oznaczyć dla każdego 1 zosobna jego współczyn
nik tran sm isyjny. W tym celu Lan gley użył nie tylko rozmaitych wysokości słonecznych, ale zużytkował również spostrzeżenia porównawcze między Mount W hitney (Kalifornia, 3594 m) a stacyą
248 W S Z E C H Ś W IA T M 16 dolinną Lone Pine (1146 m). W ynikiem
nieoczekiwanym tyoh badań było, że pro
mienie o długich falach znacznie bar
dziej są przepuszczane od promieni o fa
lach krótkich. Z tego względu słońce zachodzące je st czerwone, słońce w ze
nicie białe, zaś obserwatorowi na grani
cy atm osfery m usiałoby się w ydać nie- bieskawem. W spółczynnik średni tran s
m isyjn y q, obliczony przez Lan gleya, okazał się znacznie m niejszy od oblicza
nego poprzednio; stratę promieniowania w atmosferze L a n g le y ocenił na 40% , czyli na dwa razy w iększą, n;ż w szaco
w aniach uprzednich. Nadto q zmienia się wraz z w ysokością nad morzem w ta ki sposób mianowicie, że w znaczniej
szych w ysokościach jednakow e m asy po
wietrzne są bardziej przepuszczalne, niż niżej,— w edług L an gleya naskutek w ięk
szej ilości pyłków w części atm osfery, przylegającej do powierzchni ziemi. Do zupełnie podobnych w yników doszedł później Angstrom , przypisał on jednakże stosunkowo w ielką stratę prom ieniowa
nia wT dolnych w arstw ach większej w nich zawartości pary wodnej.
Badań L an gleya zasadniczo nie kwe- styonowano, jednakże z kilku stron utrzym ywano, że błąd popełniany przez wprowadzenie średniego współczynnika transm isyjnego, je s t niewielki. Je ś li Frólich i Saw eliew ze zgodności liczb, otrzym anych przez nich wobec rozmai
tych wysokości słonecznych, wnioskują, że prawo w ykładnikow e w swej prostej formie odpowiada rzeczyw istości, to są w błędzie, albowiem, je śli ich spostrze
żenia dają się w istocie u jąć w podobny wzór z dwiem a stałem i, to m am y tu do czynien ia z zależnością, ad hoc skon
struowaną. Z w iększem powodzeniem udało się dowieść Seeligerow i dla widma widzialnego, że błąd, popełniony w w y branym przez niego przykładzie wynosi zaledwie około 7%- To samo u siłują w ykazać A bn ey i M ichalke dla widm fotograficznego i widzialnego. A le w tym ostatnim w ypadku k w estya je s t o tyle trudna, że Abney zastosował inną zupeł
nie metodę, m ianowicie fotom etryczną.
Otóż pow staje pytanie, czy natężenie
św ietlne może być uważane za propor- eyonalne do energii, oznaczonej zapomo
cą pomiarów ciepła; nad tym właśnie punktem często przechodzi się do po
rządku dziennego, chociaż on posiada znaczenie decydujące.
Późniejsze pom iary energii słonecznej, dokonane przez Angstroma jego ulepszo
nym przyrządem, nie zgadzają się z w y
nikam i Lan gleya. Angstrom podzielił widmo na 12 części i dla każdej obliczył współczynnik transm isyjny; ale tylko dla fal długich liczby Angstrom a odpo
w iadają liczbom Langleya, natomiast dla widma widzialnego Angstrom otrzym ał wartości znacznie większe. Jednakże możnaby zrobić mu zarzut, że odwołał później wyniki swych badań, przynaj
mniej częściowo, np. wartość 4 cal. dla stałej słonecznej.
Zgódźmy się na razie na w yniki L an gleya, opierającego się na prawie Lam berta, i przypatrzmy się bliżej tablicom graficznym, reprodukowanym we w szyst
kich prawie podręcznikach meteorologii, a w ykazującym w pływ atm osfery na promieniowanie słoneczne. Otóż spostrze
gam y natychm iast dwa z gruntu odmien
ne rodzaje straty promieniowania: jeden
„se le k cy jn y ” , w ybierający, który w y ry wa oddzielne smugi z widma, drugi ogólny, odbijający się na w szystkich długościach fal. Osłabianiu w ybierające
mu możemy bez wahania nadać miano
„absorpcyi (pochłaniania) selek cyjn ej14, gdyż mamy tu niewątpliwie do czynienia z pochłanianiem w ściśle fizycznem tego słowa znaczeniu, to znaczy z zamianą energii promienistej na ciepło, udziela
ją c e się przez przewodzenie. W yn ika to z całą pewnością z porównania z widma
mi absorpcyjnem i gazów, porównania, dającego się wykonać w pracowni.
Nas obchodzi tu bardziej osłabienie promieniowania ogólne. Ja k a sprawa fi
zyczna zachodzi w tym razie? Pomimo, że gazy, a więc i powietrze, pochłania
ją tylko selekcyjnie, jednakże nazwa
„pochłanianie ogólne“ je s t tak jeszcze rozpowszechniona, że uważam y za po
trzebne podkreślić je j błędność. Je śli interpelacya taka staje się już z tego
N» 16 W SZEC H ŚW IA T 249 względu nieprawdopodobną, że koniec
fioletowy widma je st znacznie bardziej osłabiony od. końca czerwonego, to zmu
szeni jesteśm y ją odrzucić zupełnie, je śli porównamy widmo absorpcyjne atmosfe
ry z takiem że widmem gazów. Nadto z elektrom agnetycznej teoryi św iatła wynika, że tylko te substancye posiada
ją własność absorpcyi „ogólnej", dla których pierw iastek drugiego stopnia stałej dielektrycznej e znacznie różni są od współczynnika załamania n (np. dla wody j/e = 9, n = 1,33); otóż dla po
w ietrza obie te wartości są prawie toż
same (]/e~ = 1,000295, n == 1,000294).
Często w ym ieniają „refleksyę rozpra
szaj ącą“ , o której niżej pomówimy, jako przyczynę fizyczną ogólnej straty pro
mieniowania. Nie usiłowano jednakże dotychczas uzależnić tej spraw y od uby
wania gęstości powietrza ku górze, albo od zmiany współczynnika załamania.
Ja k wiadomo, każdy promień świetlny, trafiający na załam ującą płaszczyznę, traci przez odbicie część energii. Atmo
sfera jest również środowiskiem łamią- cem z tą tylko różnicą, że w niej współ
czynnik załamania zmienia się nie w sko
kach, ale w sposób ciągły. Strata ener gii w razie zmiany w skokach daje się obliczyć teoretycznie z dokładnością;
w ynik rachunku zawarty je st we wzo
rach Fresnela. Atoli rozszerzenie teoryi na środow iska z współczynnikami zała
mania, zmieniającemi się w sposób ciągły, na tak zw. „środow iska niejedno- rodne“ nastręcza trudności natury ma
tem atycznej. Nie uchodzi bowiem b y
najmniej zamiast środowiska niejedno
rodnego brać płaszczyzny łamiącej ze skokiem we współczynniku załamania, równającym się całkowitej jego zmianie w owem środowisku. Stąd strata energii w tym wypadku nie daje się obliczyć.
W samej rzeczy Seeliger, chcąu urato
wać sw oję teoryę absorpcyjną dla atmo
sfery słonecznej, gdzie panują stosunki analogiczne, wyraził pogląd, że w środo wiskach niejednorodnych niema odbicia energii. Ponieważ poprzestał na tw ier
dzeniu, nie podając dowodów, należy
więc uważać za bardzo prawdopo
dobne, że strata taka energii, o rozmia
rach nam nieznanych, istnieje w samej rzeczy. Jednakże zagadnienie ogólnego osłabienia promieniowania je st jeszcze bardziej złożone. Równania Maxwella, z których wyprowadzone zostały wspom
niane wyżej wzory Presnelowskie, doty
czą środowisk, w których współczynniki załamania zmieniają się w sposób ciągły nawet na przestrzeni niezmiernie małej;
a warunkowi temu odpowiada atmosfera, nawet je śli nie uwzględnimy zakłóceń, tylko częściowo. Wobec tego, że ze w zrastającą w ysokością powietrze staje się tak rzadkie, że odległości między- cząsteczkowe dają się porównywać z dłu
gością fal świetlnych, wobec tego atmo
sfery w tych wysokościach nie możemy uważać za środowisko w znaczeniu maxwellowskiem; tworzy ona tutaj tak zwane „środowisko mętne“ , składające się z oddzielnych unoszących się cząstek.
Dla takich środowisk lord Rayleigh po
dał mechaniczną teoryę straty energii, założywszy, że cząstki są małe w po
równaniu do długości fal.
Zgodnie z tą teoryą łogarytm natęże
nia wschodzącego ma się do logarytm u natężenia przepuszczonego, ja k jedność do długości fali, podniesionej do czwar
tej potęgi. Mamy tedy wzór J ' = Je - kdM-4’
w którym d = grubości w arstw y, k = w ie l- kości stałej. W edług Rayleigha promie
nie są przez cząstki rozpraszane (scatte- red); zatem przyczyną fizyczną osłabie
nia natężenia je s t odbicie rozpraszające (rozpraszanie) albo dyfrakcya (uginanie).
Pojęcie „reflek syi“ bez bliższego określe
nia nic nie oznacza, zdaniem Rayleigha, dla ciał, których w ym iary są małe w po
równaniu z długością fal. Prawo R ay
leigha tłumaczy w sposób bardzo prze
konyw ający barwę błękitną nieba: sto
sownie do powyższego wzoru, promienie błękitne u legają w górnych warstwach atmosfery d yfrakcyi znacznie większej, niż promienie czerwone; rozproszone na w szystkie strony, po długiej wędrówce docierają one częściowo do oka, stw arza
•250 W SZ E C H ŚW IA T M 16
ją c błękit nieba. R ayłeigh sądzi nadto, że rolę rozpraszającą pełnią same czą
steczki powietrza i że niema potrzeby przypisyw ać tej roli jak im ś osobnym
„pyłkom “ . N atom iast w ielkie znaczenie posiada cząstka p yłk u w dolnych w ar
stw ach atm osfery, jak tego dowiodły ba
dania Lom m ela nad barwam i zmierzcho- wemi. Teorya R ayleigh a została po
twierdzona w sposób św ietn y przez stu- dya Lam py, który zbadał doświadczalnie zachowanie się promieni podczas przejścia przez „środow isko m ętne“ , — roztwór al
koholowy żyw icy, em ulsyonowany w w o
dzie. Podobny pogląd na pochodzenie błękitu nieba wypowiedział Hagenbach ju ż w 1873 r., nie uzasadniając go je d
nak teoretycznie.
(D o k . n a st.).
L. H.
K O R A M Ó Z G O W A A Z A C H O W A N IE G A T U N K U .
Zeszyt październikowy „A rch iye s Ita- liennes de Biologie" z 1907 r. zamieszcza sprawozdanie profesora Ceniego z do
świadczeń, ja k ie podjął w celu zbadania w pływ u ośrodków korow ych na z ja w i
ska rozradzania się i zachowania gatun
ku. „Celem moim je s t — mówi prof.
Ceni— ujaw nienie zadziw iającej zależno
ści, ja k a istnieje pomiędzy centralnym system em nerw ow ym a różnorodnemi zjaw iskam i rozwoju zwrócenie uw agi na re g u lu ją cy w pływ , ja k i ośrodki k o rowe w y w ierają na całokształt n a jg łę b szych czynności organicznych: rodzenia i zachowania gatu n ku '1'.
Chodziło przedew szystkiem o zbada
nie, ja k ie znaczenie m ają u s z k o d z e - n i a centralnego system u nerwow ego w zaw iłej sprawie dziedziczności neuro- patycznej. Dokonywano doświadczeń nad kuram i i kogutam i. W jesien i 1904 r.
prof. Ceni zniszczył korę m ózgową prze
szło 60 osobników; więcej niż połowa przetrw ała operacyę. D la obserw acyi umieszczono te okaleczone osobniki w
hygienicznych kurnikach, gdzie m ogły zażyw ać swobody, odżywiać się i łączyć pomiędzy sobą lub z osobnikami zdro- wemi.
Operacyi poddawano bądź osobniki zu
pełnie dojrzałe ( l 7 j —roczne), bądź bar
dzo młode (w wieku 2 — 3 miesięcy) o jeszcze nierozwiniętych narządach.
Operacya polegała na niszczeniu su b
stancyi korowej prawie połowy prze
dniej części obudwu półkul — zazwyczaj jedn ak niszczono około 3/s- Zwierzęta, które przetrw ały operacyę, w padały na przeciąg 5 —8 dni w stan nieruchomo
ści i prawie absolutnej senności; nie
zdolne b yły również do odżywiania się samodzielnego. Po upływ ie tych kilku dni w racały prędko do normalnego w y glądu, zachow yw ały wszakże rodzaj lek
kiego odrętwienia, brak żywości w r u chach i skłonność do przyjm owania po- zycyi przykucniętej. Dawało się również zauważyć pewne, aczkolwiek nieznaczne przytępienie inteligencyi. Przez cały okres przystosow yw ania się osobniki ope
rowane mało różniły się od zdrowych, odżyw iały się same i w ażyły tyleż, co normalne. Zm ysły, zarówno ja k i in
styn k ty, nie u legły przytępieniu. Z w ła
szcza instynkt płciow y zachował całko
w itą siłę; w 3—4 tyg. po operacyi sam ce i sam ice zdolne b y ły w zupełności do spełniania czynności płciowych. U ko
gutów, operowanych młodo, spostrzeżo
no bardzo w yraźny zanik drugorzędnych znamion płciowych (np. grzebienia), lecz innych zmian zewnętrznych nie zauwa
żono.
K ury — w porównaniu z kogutam i — okazały się bardziej odporne na znisz
czenie kory mózgowej, odżyw iały się lepiej, więcej w ażyły i żyły od nich dłu
żej. W sz y stk ie kogu ty operowane po roku, a najw yżej dwu, pozornie normal
nego życia płciowego, u legały stopnio
wemu wyczerpaniu, któremu tow arzy
szył stan ogólnego odrętwienia. P oja
w iała się skłonność do odosobnienia, nie
ruchomości, s przykucnięcia, przestaw ały śpiew ać, traciły w ygląd zalotny, który zw ykle p rzyb ierają wobec samic, staw a
ły się chore, grzebień obwisał anemicz
No 16 W SZEC H ŚW IA T '251 nie. A petyt zmniejszał się, w ażyły za
ledwie połowę w agi norm alnej,- wreszcie po upływ ie 2 — 3 m iesięcy takiego za m ierania— ginęły w sta n ie zupełnego m a
razmu. Jednakże instynkt płciowy—po
mimo osłabienia w ciągu tego okresu końcowego — przetrwał do ostatnich dni ich życia; koguty takie były nawet zdol
ne do zapładniania ja j. W iększość za kończyła życie w początku wiosny, w okresie, gdy natura dochodzi do ma- ximum napięcia instynktu gatunkowego.
Z operowanych kur zdechło tylko dwie.
Autopsya zwierząt w ykazała zupełny zanik tkanki tłuszczowej i zmniejszenie się substancyi mięśniowej; u kogutów stwierdzono ogrom ny zanik jąder. O sto
pniu tego zaniku możemy nabrać w yo
brażenia z następujących danych: jąd ra kogutów norm alnych młodych ważą od 28— 33 g, — sześcioletnich (starych) od 15— 20 g, — tymczasem te same narządy u trzech zwierząt jednorocznych opero
wanych, które zdechły, w ażyły: 0,40 g, 0,37 g i 0,39 g. Osobniki te na parę dni przed śm iercią łączyły się z samicami, lecz ja ja przez nie zapłodnione dały po
tomstwo nienormalne.
Natomiast jajn ik i kur operowanych i zdechłych pó 2 latach obserwacyi w po
równaniu z temi narządami kur zdro wych w równym z niemi w ieku nie w y
kazały znacznych różnic (z wyjątkiem dwu przypadków).
Potomstwo zwierząt operowanych roz
wijało się bądź w przyrządach do wyle gania, bądź pod wpływem ciepła kurze
go. Młode kurczęta poddawane bada
niom makro i mikroskopowym; badano je po w ykluciu, lub w pierwszych fazach ży
cia zarodkowego. 3/* j aJ zapłodnionych dało zarodki nienormalne, bądź przed
wcześnie zamarłe, bądź opóźnione w roz
woju. Monstrualność przejaw iała się w m akrocefalizm ie, hydrocefalizmie, asy- m etryach czaszki i rupturze, oraz prze
trwaniu w orka żółtkowego nawet u kur
cząt, które utrzym ały się przy życiu Poza tem stwierdzono nienormalności w kształcie i budowie pierwiastków hi
stologicznych system u nerwowego.
Płodność zwierząt operowanych zm niej
szyła się znacznie. K ury operowane mło
do składały mniej niż 7 „ a nawet mniej niż 7 s zwykłej ilości ja j. Składały one rocznie najw yżej 28 i 35 ja j, podczas gdy normalne kury dają 94 ja ja w cią
gu roku. Płodność operowanych w zra
stała, ja k i u normalnych na wiosnę K oguty zatracały również energię roz rodczą i podlegały także wahaniom w za
leżności od pór roku. W drugim roku badań dochodziły do maximum bezpłod
ności. Stopień je j je st proporcyonalny do uszkodzeń kory mózgowej i stanu ogólnego odrętwienia.
Doświadczenia powyższe doprowadziły prof. Ceniego do wniosku, że siła utajo
na komórki płciowej je st ściśle związa na z całością system u nerwowego, a mia
nowicie kory mozgowej. Okaleczenia jej nie w pływ ają jednak na objawy ze
wnętrzne życia płciowego, na siłę in
stynktu płciowego i zdolność do spełnia
nia czynności rozrodczych.
N M.
K ronika N aukow a.
P a ra w o d n a w a tm o s fe rz e M a rs a . Jed
nym z głównych zarzutów przeciw możli
wości życia na Marsie był fakt, że badania spektroskopowe dotychczas nie zdołały stwier
dzić obecności pary wodne/ w atmosferze Marsa. Obecnie) jak się zdaje, zarzut ten upadnie, gdyż w telegramie, otrzymanym przez sir Normana Lockyera, prof. Lowell donosi, żo p. Slipher otrzymał kilkakrotnie na płytach specyalnie w tym celu przygo- wanyoh, linie pary wodnej a i w pobliżu D, przyczem linie te są, wyraźniejsze w widmie Marsa niż w widmie księżyca na tej samej wysokości. Jeżeli dalsze badania, podjęte przez prof. Lowella, potwierdzą odkryty przez Sliphera fakt, to stanie się on jednym z ważniejszych ogniw w łańcuchu dowo
dzeń możliwości życia na Marsie. Foto
grafie kanałów były już znacznym kro
kiem naprzód, lecz istnienie ich nie było pewnern dopóki nie można było dowieść, że w odpowiedniej porze znajduje się woda do ich wypełnienia. Podobnież, sezonowy wzrost i zmniejszanie roze jggłcści tak zw pól śniegowych uważano za dowód obecno
252 W SZECH ŚW IAT M 16
ści wody na Marsie, dupóki nio ukazała się teorya zmarzłego dwutlenku węgla. W każ
dym razie jednak, w obecnym stanie na
szych wiadomości, trudnoby sobie wyobra
zić, w jaki sposób obecność dwutlenku węgla mogłaby wpływać na uwydatnienie linij pary wodnej w widmie atmosfery pla
netarnej.
Przez wiele lat, odkąd stwierdzono istnie
nie stałych zarysów na powierzchni Marsa, sprawa pary wodnej, sprawa istnienia mate
ryi zdolnej wytwarzać mgły i chmury, by
ła jednym z głównych punktów spornych między badaczami planety. Już w r. 186 3. Sir Norman Lockyer, w sprawozdaniu, przeznaczonem dla Towarzystwa Astrono
micznego Królewskiego i streszczającem spostrzeżenia autora nad Marsem podczas opozycyi w r. 1862, pisze, że „aczkolwiek zupełna stałość głównych zarysów po
wierzchni Marsa nie ulega żadnej wątpli
wości, to jednak zdarzają się dzienne, a na
wet godzinne zmiany w szczegółach i tona- cyi różnych części powierzchni planety.
Zmiany te są, niewątpliwie, wywoływane przejściem chmur nad poszczególnemi kon
turami i figurami powierzchni'1. Dołączone do sprawozdania rysunki ilustrowały wspo
mniane wyżej zmiany, potwierdzając przy
puszczalny wpływ chmur, wzmiankowany już w r. 1858 przez Secchiego. Hypoteza powyższa, rzecz prosta, zawierała już w so
bie przypuszczenie istnienia w atmosferze planety pary wodnej, które dotychczas niczem nie było stwierdzone. Obecność pary wodnej na Marsie przyjmowali również Huggins i Vogel w r. 1867 i 1873 lecz zaprzeczały temu badanie spektroskopowe Cambella i Keelera. Obecnie, jak wynika z badań i spostrzeżeń obserwatoryum Lo- wella, staje się rzeczą pewną, że para wod
na stanowi jeden ze składników atmosfery Marsa, co podług naszych poglądów ziem
skich jest jednym z koniecznych warun
ków istnienia jakiegokolwiek życia.
w. w.
(N a tu rę 12. ] ] ] 08).
P rz e m ia n y fo s f o r u w r o z t w o r z e . P. Col- son przedstawił niedawno Tow. fizycznemu francuskiemu szereg wyników swoich w tej dziedzinie badań. Uczony ten zajął się zbadaniem nieodwracalnej przemiany fosforu białego w czerwony w rozpuszczalniku ta
kim jak terpentyna, w której jedynie biała odmiana jest rozpuszczalna. Przedewszyst
kiem stwierdził, że przemiana zaczyna się dopiero po 4-ch godzinach ogrzewania do 285°, i nie wcześniej jak po 50 godz. ogrze
wania do 260°, dla roztworu 25 g w litrze;
o ile przyrządzimy roztwór mniej stężony (np. 12 g na litr) przemiana będzie jeszcze
powolniejsza. Skądinąd wiadomo, że rzecz się ma tak samo z przemianą fosforu białe
go w czerwony bez współdziałania rozpusz
czalnika; szybkość tylko jest większa.
A więc terpentyna jako rozpuszczalnik opóźnia przemianę. Dlaczego? Wiemy skąd
inąd, że przesycenie jakiegokolwiek roztwo
ru, o ile raz je złamiemy, ustępuje całkowi
cie, a więc o ilebyśmy mieli do czynienia w przypadku fosforu ze zwykłym roztwo
rem przesyconym odmiany czerwonej, to zjawienie się pierwszej cząsteczki fosforu czerwonego musiałoby pociągnąć za sobą osadzenie się całej jego ilości i następne jednostajne osadzanie się w miarę przemia
ny białej odmiany w czerwoną. Otóż tak nie jest; w roztworach bowiem fosforu wy
wiera wpływ rozcieńczenie, co więcej, szyb
kość przemiany z początku rośnie, by zmniejszyć się następnie. To wszystko za
powiada zjawisko bardziej złożone. I w isto
cie rzeczy p. Oolson znalazł, że przemianę fosforu białego w czerwony w roztworze terpentynowym przypisać należy przede- wszystkim tworzeniu się połączeń w rodza
ju P2H4, które następnie ulegają rozkłado
wi, osadzając fosfor ozerwony.
C o m m u n iq u e a la S o c. fra n ę a ise d e p h y s iq u e
20 m arca 1908.
A. W.
P o c h ła n ia n ie a zo ta n u s r e b r a i jo d k u p o ta s u p rze z jo d e k s re b ra . Odkrycie, stosun kowo już dawne, dziwnej własności ciał bezkształtnych i skłonnych do tworzenia rotworó n koloidalnych pochłaniania (adsor- bowania) innych ciał pobudziło do bliższego zbadania szeregu reakoyj, w których podobne zjawiska mogłyby wpłynąć na rezultaty.
Do tego rodzaju zjawisk należy absorbowa
nie azotanu srebra przez jodek srebra, two
rzący się wśród azotanu srebra za doda
niem np. jodku potasu. Na tej reakcyi polega oznaczenie c. at. jodu przez Stasa.
Otóż pp. Lotermoser i Rothe komuniku
ją, źe jodek srebra pochłania (adsorbuje) azotan srebra w myśl równania
gdzie x oznacza ilość adsorbowanego azota- nu srebra, m — jodku srebra, t. j. ---- ilośćx
m azotanu srebra adsorbowanego przez jed- nostkę wagi jodku srebra, c—stężenie roz' lw'oru. Równanie to jest zresztą ogólne dla wszystkich znanych zjawisk adsorpcyi, procesy więc stwierdzone tym razem w ni
czem nie przeczą prawom ogólnym. Oka
zuje się dalej, że mycie wodą np. otrzymy
wanego osadu jodku srebra nie wystarcza do usunięcia z * wartego w nim azotanu.