• Nie Znaleziono Wyników

Droga na Golgotę

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 158-161)

Domniemana wycieczka na wzgórze Calvario następuje trzy lata póź-niej – w okresie, gdy po raz pierwszy poważnie szwankuje zdrowie pi-sarza14, w roku, w którym zaczyna obsesyjnie myśleć o bólu („Ból staje się dla mnie punktem wyjściowym egzystencji, doznaniem zasadni-czym od którego wszystko się zaczyna, do którego wszystko się spro-wadza” – D, II, s. 39). Dość przypomnieć, że trzeci pobyt w Tandilu poprzedzają zapisy o męce psa Dusia Jankowskiego (D, II, s. 45–49) i ratowaniu żuczków konających na plaży (D, II, s. 52–54). Namysł nad bólem i cierpieniem łączy się z rozważaniami o Bogu i naturze:

czy ja, będąc pozbawiony Boga, jestem wskutek tego bliższy, czy dalszy na-tury? Odpowiedź: jestem dalszy. A nawet ta opozycja między mną a naturą staje się, bez Niego, nie do załatania – tu nie ma apelacji do żadnego wyż-szego trybunału.

Lecz nawet gdybym uwierzył w Boga, to i tak katolicka postawa wobec natury byłaby dla mnie niemożliwa, sprzeczna z całą moją świadomością, z moim odczuwaniem – a to ze względu na sprawę bólu. Katolicyzm zlek-ceważył wszelkie stworzenie, poza człowiekiem. Trudno wyobrazić sobie bardziej olimpijską obojętność na „ich” ból – „ich”, zwierząt czy roślin. Ból człowieczy ma dla katolika sens – podlega zbawieniu (...). Ale koń? Robak?

O nich zapomniano. To cierpienie jest pozbawione sprawiedliwości – nagi fakt ziejący absolutem rozpaczy (D, II, s. 37).

Gombrowicza coraz częściej nawiedza myśl o „diabelstwie bólu”, bezsensownym cierpieniu jako samej osnowie kosmosu. Gdyby nie jego niedowiarstwo, można by go nazwać manichejczykiem.

Ale rozmyślaniom o bólu towarzyszy refl eksja o własnej kapitula-cji przed złem, oznaczającej przecież jakiś w nim udział. Mowa jest o znużeniu, acedii, które znienacka paraliżują współczucie dla istot niższych, mowa wreszcie – w kontekście zaniechania ratunku dla konających żuczków – o tajemniczej dowolności (bezgraniczności?) w uznaniu czegoś za straszne: „Tak, przerażeniami, zgrozami mymi, ja sam zawiaduję. Co ma być dla mnie straszne? Muszę naprzód kiwnąć na diabła – wtedy mi się ukaże. Zbyt często może kiwam...”

(D, II, s. 54).

14 Rita Gombrowicz odnotowuje, że pierwszy atak astmy miał miejsce właś-nie podczas trzeciego pobytu w Tandilu – 20 marca 1958. Por. Rita Gombrowicz, Gombrowicz w Argentynie, świadectwa i dokumenty 1939–1963..., s. 142.

Wielkopostny pobyt w Tandilu opisuje Gombrowicz jako nudny, ale także zaskakujący: „Wiele z tego, co mi się zdarza w Tandilu jest niejasne... ciemne...” (D, II, s. 89). Nasila się wówczas magiczna zasada (znana ze Zdarzeń na brygu Banbury i ze Ślubu...), któ-rą zwerbalizuje wkrótce przed wyjazdem z tego prowincjonalnego miasta:

W zamęcie życia mojego, w tym nieładzie zdarzeń, zauważyłem od daw-na pewną logikę w daw-narastaniu wątków. Gdy jakaś myśl staje się dominu-jąca, zaczynają się mnożyć fakty zasilające ją z zewnątrz, to wygląda jakby rzeczywistość zewnętrzna zaczynała współpracować z rzeczywistością we-wnętrzną (D, II, s. 97).

Podstawowemu wątkowi bólu towarzyszą pokrewne. Po pierw-sze, obsesja wielkiej liczby (populacji ludzkiej, ale i żuczków) – po-wszechności mizerii dotykającej całe stworzenie. W konfrontacji ze złowrogo bezgranicznym kosmosem Gombrowicz odczuwa pragnie-nie samoograniczenia: „Chcę zamknąć się w moim kręgu i pragnie-nie sięgać dalej niż mi na to pozwala mój wzrok. Rozwalić tę »powszechność«

przeklętą, która mnie pęta gorzej od najciaśniejszego więzienia i wy-dobyć na swobodę Ograniczonego” (D, II, s. 85). Ale w kontekście

„wątku podstawowego” bunt przeciw powszechności nie jest nie-winny – zakłada zgodę na nierówność, na „potępienie” pierwsze-go nieuratowanepierwsze-go żuczka (ateista musi przejąć prerogatywy Sądu Ostatecznego). Tę myśl „zasiliła z zewnątrz” anegdota o tym, jak Gombrowicza – po pańsku kpiącego z „chama” i marksistowskie-go prometeizmu – uznano w Tandilu za faszystę. Natręctwo myśli o własnym „faszyzmie” wysnuwa kolejny wątek, który zaowocuje potem „zasiloną z zewnątrz” refl eksją o Hitlerze (do niej wkrótce powrócę).

Z nieładu zdarzeń wyłania się spór o stosunek do zasady bólu.

Jego uczestnikami są marksista i katolik, za których plecami skrywa się domniemany faszysta. Właśnie w takim kontekście pojawiają się dziennikowe zapisy o wycieczce na wzgórze Calvario.

Bezpośrednio poprzedzają je zapisy ze środy, które mają zwia-stować bliską już epifanię („Półmrok, zasłona, ciemność, dym, nie-śmiałość – jak w kościele, jak przed ołtarzem o rosnącej tajemni-cy...”; D, II, s. 90), oraz z czwartku (Wielkiego Czwartku?) mówiące o świętości zawartej w „najzwyklejszej naszej pospolitości”. Notatkę piątkową warto zacytować w całości:

Piątek

Nie ja pierwszy pragnę doszukać się Bóstwa w tym, czego znieść nie mogę... dlatego, że nie mogę znieść...

Na jednym ze wzgórz, u wylotu avenidy Espania, wznosi się krzyż ol-brzymi, który panuje nad miastem – które to miasto, wskutek tego, staje się rodzajem antynabożeństwa, rozwałkonionego, rozbyczonego w kpiąco--bezwstydnej Nijakości, zadowolonej z siebie i zaśmiewającej się w kułak...

coś jak parodia i tandeta... Niskie, rozchichotane misterium – ale nie mniej święte (po swojemu) od tamtego, wysokiego (D, II, s. 91).

Intrygujący jest sam początek. Bóstwem miałoby być to, co nie do zniesienia. Tok wywodu podpowiada, że chodzi o to, co – dosłow-nie – w dole, czyli – odchodząc od dosłowności – niskie i tandetne.

Kontrast między krzyżem i miastem ewokuje różnicę między tym, co nieznośne, bo absolutne, i tym, co nieznośne, bo nijakie.

Spacer miał się odbyć w sobotę w towarzystwie lokalnego mar-ksisty15:

Cortes i ja posuwamy się ścieżką. Grupy rzeźbione w marmurze obrazu-ją historię Golgoty, całe to wzgórze poświęcone jest Golgocie i nazywa się Calvario. Chrystus upadający pod ciężarem krzyża – Chrystus chłostany – Chrystus i Weronika... cały ten lasek pełny jest tego ciała udręczonego (D, II, s. 91).

Niezrażony widokiem stacji Męki Pańskiej Cortez wykłada – jak po-wiada Gombrowicz – „inną świętość”: mówi o komunistycznej wal-ce o humanizowanie świata, który w swej istocie jest człowiekowi wrogi. Dodaje, że nawet jeśli miałaby ona być beznadziejna, jest je-dyną rękojmią ludzkiej godności. Narrator zauważa, spoglądając na górujący ponad nimi krzyż, że „ten Bóg i ten ateista mówią właści-wie to samo...” (D, II, s. 92). Dodajmy w tym miejscu, że rzeczywisty krzyż na Calvario w Tandilu, który można zobaczyć na fotografi ach, istotnie robi wrażenie – jego rozmiary i naturalizm rzeźby Chrystu-sa muszą przytłaczać.

Trudno się zatem dziwić przejmującym uwagom o torturze Je-zusa:

15 Odnotujmy, że „Cortes” to pseudonim. Tandilski lewicowiec naprawdę na-zywał się Juan Antonio Salceda. Można mieć wątpliwości, czy Gombrowicz rzeczy-wiście spacerował z nim na Calvario. Wydaje się raczej, że wędrówkę w jego towa-rzystwie jedynie sobie wyobraził, by intelektualnie zmierzyć się z marksistowskim i chrześcijańskim uniwersalizmem.

Uprzytamniam sobie niechętnie całą nieustępliwość drzewa krzyżowego, które nie jest w stanie pofolgować wijącemu się ciału ani na milimetr i nie może przerazić się męczarni, nawet gdy ona przekracza ostatnie granice stając się czymś już niemożliwym – ta gierka między absolutną obojętnoś-cią drzewa torturującego i bezkresnym naporem ciała, to rozmijanie się wieczne drzewa i ciała ukazuje mi, jak w błysku, okropność naszego położe-nia – świat rozłamuje się na ciało i krzyż (D, II, s. 92).

Ta rozpaczliwa konstatacja napawa lękiem przed Ideą uniwersalną i budzi ponownie chęć rejterady – tym razem ku miasteczku w dole:

„Ach, umknąć z tego miejsca wyniosłego tam, w dół! Brak mi powie-trza tu, na górze, między Cortesem a krzyżem” (D, II, s. 92). Ale w tym momencie uwięzienia w pułapce bólu znienacka następuje objawienie

„nowej religii” – „na lewej nodze Chrystusa widzę napisane: »Delia y Quique, varano 1957«” (D, II, s. 93). Beztroski wpis ku pamięci jest epifanią młodego ciała (nieumęczonego jak ciało Jezusa i Cortesa), a zarazem tego, co niskie – tandetne i naiwne. O „sakralnym” wymia-rze tego znaku mają świadczyć słowa powtórzone za notatką środową, które wieńczą rozmyślania sobotnie: „ciemność”, „zasłona”, „dym”.

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 158-161)