• Nie Znaleziono Wyników

Do zakochania jeden krok?

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 173-179)

Zacytujmy najpierw frazy, które znalazły się w prasowej nocie Gombrowicza o Sile ciążenia i łasce: „Zapoznajcie się z nią, bo bije w jej dziele torturowane i mroczne serce naszych czasów” i dalej:

„[Weil] Ucieleśnia najbardziej heroicznego ducha egzystencjali-stycznego naszych czasów, świadomość społeczna i religijna stapiają się w niej w jedno”38. To sformułowania dość ogólnikowe, ale nie pozostawiają wątpliwości, że Gombrowicz traktuje Weil jako kogoś istotnego dla zrozumienia współczesności, a zarazem świadka, który pokazuje ważkość i możliwą „bezinteresowność”, autentyczność do-świadczenia religijnego.

Powróćmy raz jeszcze do tego, co się zdarzyło w Mar del Plata.

Gombrowicz tak tłumaczył cel swego wyjazdu: „Gdym jechał tu-taj, towarzyszyła mi nadzieja, że ocean oczyści mnie z niepokojów i ustąpi ten stan zagrożenia” (D, I, s. 270). Poczucie zagrożenia zde-cydowanie jednak narasta. Zaczyna się od doświadczenia wrogości

35 Cyt. za: S. Pétrement, dz.cyt., s. 452.

36 S. Weil, Great Beast, w: Gravity and Grace..., s. 164–169, por. także: S. Weil, Mechanizmy społeczne i wielkie zwierzę, w: taż, Świadomość nadprzyrodzona..., s. 300–309.

37 S. Weil, Świadomość nadprzyrodzona..., s. 305.

38 W. Gombrowicz, O „Sile ciążenia i łasce” Simone Weil..., s. 80–81.

i ślepej konieczności natury – nieustający wiatr, grzmoty fal, nieru-choma linia horyzontu, co określa narrator mianem „namiętności wieczności”. W tej scenerii Gombrowicz „wybucha” – wybucha dra-mat jego niespełnionego losu, oddalania się od natury i ludzi, sta-rości, czyli „kostniejących arterii” (D, I, s. 271). Dostrzega, że zna-lazł się w „stalowej pułapce” życia, które wiedzie go w rejony jakiejś ostateczności. Stalowa pułapka (reminiscencja batyskafu znanego z Przygód?) oznacza przede wszystkim podległość prawu starzenia się, obumierania, które każe myśleć o jakiejś nadrzędnej instancji sprawczej („miękka dłoń życia staje się żelazna” – D, I, s. 271). Kon-kluduje: „Pośród tej nieokreśloności, zmienności, płynności, pod niebem nieuchwytnym jestem, już zrobiony, wykończony, określo-ny... jestem i jestem tak bardzo, że to mnie wyrzuca poza obręb na-tury” (D, I, s. 271). Ogarnięty taką właśnie prostracją sięga z recen-zenckiego obowiązku po książkę Weil.

Czytając jej myśli, odczuwa przede wszystkim narastającą obec-ność „jej Boga”. Zauważa zarazem, że w rejony metafi zyki pcha go nie tylko „jej Bóg”, lecz także „samo życie, w swoim spotwornieniu”

(D, I, s. 272). Miażdżący ucisk „żelaznej dłoni” każe myśleć o jakiejś racji, potwierdzeniu od zewnątrz. Gombrowicz zazdrości Weil, że potrafi ła „tak się urządzić wewnętrznie”, by sprostać śmierci, bólo-wi i rozpaczy. Przez chbólo-wilę zastanabólo-wia się, czy nie wymyśliła sobie fi kcji Boga, by łatwiej znieść konanie, jednak uprzytomnia sobie, że religia nie jest dla niej formą kompensacji, bo nadludzki hero-izm wyklucza wyrachowanie. Pamięta zapewne uwagi z Siły ciąże-nia i łaski: „Konanie to ta ostatciąże-nia noc ciemna, której potrzebują nawet doskonali dla zupełnego oczyszczenia, i dlatego lepiej, żeby była gorzka”; „Aby osiągnąć zupełne oderwanie się, nie wystarcza nieszczęście. Potrzebne jest nieszczęście bez pocieszenia. Nie trze-ba czekać pocieszenia”39. Ale w tym momencie dochodzi do głosu sprzeciw Gombrowicza, który nagle deklaruje drobnomieszczańskie przywiązanie do nizin i pospolitości: „Nie znam żadnej, absolutnie żadnej wielkości. (...) Egzystencja heroiczna, jak Simone Weil, wy-daje mi się z innej planety (...) gdy ja cały jestem wiecznym uchyla-niem się życiu, ona podejmuje je w pełni, (...), jest antytezą mojej dezercji” (D, I, s. 273).

39 S. Weil, Świadomość nadprzyrodzona..., s. 76 oraz 183.

Po tym wyznaniu następuje notatka, która pozornie nie ma z Siłą ciążenia i łaską nic wspólnego. A jednak dyskretnie podsuwa pe-wien trop, który ma kapitalne znaczenie dla uchwycenia całej zło-żoności agonu z Weil. Gombrowicz wspomina o roznegliżowanych ciałach na plaży, które poprzez swój nadmiar, ale i pod wpływem palącego słońca, nieskończoności piasku i południowego wichru za-rażają się impotencją. Opisuje je jako nieważne, i dodaje: „nie są zdobywcze, nie ranią ani zachwycają” (D, I, s. 273). Wrażenie to za-czyna władać i nim samym: „impotencja i mnie podcięła, wracałem do domu pozbawiony jakiejkolwiek iskry, bezsilny” (D, I, s. 273).

Poczucie czczości przenosi się na myślenie o scenie z powieści, którą tworzy. Mówi o niej jako o zmokłym naboju, który nie chce wystrze-lić. Początek następnej, niedzielnej notatki podpowiada, że sceną tą jest zapewne opis podglądania nagiej Leny40, bo Gombrowicz napo-myka o patrzeniu na czajnik i swoim lęku przed czajnikami.

Dlaczego czajnik? Skąd lęk przed nim i jaki ma on związek z dys-kusją z Weil? Kosmos, ale i scena z „łatwą” i narzucającą się nagoś-cią na plaży podpowiadają, że czajnik odsyła do symboliki seksu-alnej. Przypomnijmy, że w Kosmosie pojawia się on wówczas, gdy Witold, wspiąwszy się na drzewo, pożądliwie wpatruje się w intym-ną interakcję między Leintym-ną i Ludwikiem. Czajnik jest po prostu rze-czą dostrzeżoną w pokoju małżonków, ale staje się metaforą, a może raczej projekcją własnej „niemożności” narratora41. Wtargnięcie

40 Prace nad Kosmosem trwały od roku 1951. Pornografi a zaczęła powstawać wkrótce po pobycie w Mar del Plata – w styczniu 1956 roku, czyli najprawdopo-dobniej w czasie, gdy spisywał swe wrażenia z Mar del Plata (por. R. Gombrowicz, Gombrowicz w Argentynie, świadectwa i dokumenty 1939–1963..., s. 122 i 174).

41 Na marginesie warto zacytować wcześniejsze fragmenty pierwszego tomu Dziennika, w których Gombrowicz pisze (oględnie i chyba nie odkrywając wszyst-kich kart) o własnym erotycznym zapętleniu. Pojawiają się one w kontekście nie-zwykle istotnym – wspomnienia Retiro, miejsca erotycznych urzeczeń młodością i niższością. Co ciekawe, temat Retiro zostaje wywołany przez zasłyszaną na eli-tarnym przyjęciu plotkę: „Julieta: (...) Opowiem ci co o niej mówią: wzięła z uli-cy dwóch chłopców do hotelu i żeby ich podniecić dała im zastrzyk... ale jeden miał słabe serce i umarł. Możesz sobie wyobrazić! (...) Nie mogłem zdradzić, jak ważna była dla mnie ta wiadomość i powiedziałem tylko: – Ach tak! Ale wprędce opuściłem zebranie i w argentyńską noc granatową, nieruchomą, udałem się na Retiro, które znacie już z Trans-Atlantyku: »Tam więc wzgórze ku rzece opada a miasto do portu zstępuje i cichy wody wiew jak śpiew jaki wśród placu drzew...

Tam wielu było młodych Marynarzy...«” (D, I, s. 208). Trudno jednoznacznie roz-strzygać, dlaczego miała to być „ważna wiadomość”, ale domniemanie poufności

przedmiotu zaraża (podobnie jak bezmiar odkrytych na plaży ciał) sekwencję wydarzeń impotencją. Zacytujmy odpowiedni fragment:

zobaczyć ją, zobaczyć ją – zobaczyć z nim – co zobaczę?... (...) Drżało we mnie niedawne drżenie moje przed jej drzwiami, rozjuszone. Co zobaczę?

Już ogarniałem wzrokiem sufi t i górną część ściany, wraz z lampą.

Wreszcie ujrzałem.

Zbaraniałem.

On jej czajnik pokazywał.

Czajnik.

Siedziała na krzesełku, przy stole, z ręcznikiem kąpielowym zarzuco-nym na plecy, jak szal. On stojąc, w kamizelce, czajnik miał w ręce i jej pokazywał. Ona spoglądała na czajnik. Coś mówiła, on mówił.

Czajnik (K, 56–57).

(„nie mogłem zdradzić”) sugeruje, że chodzi o skojarzenie, które budzi własne po-czucie zawstydzenia, a może wręcz winy (oczywiście nie imputuję Gombrowiczowi żadnej „zbrodni z premedytacją” lub choćby zbrodni niezamierzonej). Potem na-stępuje kilkustronicowe wyznanie, którego wyimki przytoczę: „Osobom, które by to interesowało, pragnę wyjaśnić, że nigdy, z wyjątkiem sporadycznych przygód w bardzo wczesnym wieku, nie byłem homoseksualistą. Nie umiem, być może, całkowicie sprostać kobiecie, nie umiem jej sprostać w dziedzinie uczucia, gdyż istnieje we mnie jakieś zahamowanie sentymentu, jak gdybym bał się uczucia...

a jednak kobieta, zwłaszcza pewien gatunek kobiety, przyciąga mnie i przykuwa.

Nie szukałem więc na Retiro przygód erotycznych, ale – oszołomiony, wytrącony z siebie, wydziedziczony i wykolejony, trawiony pasjami ślepymi, które rozniecił we mnie mój walący się świat i bankrutujący los – czegóż szukałem? Młodości.

(...) na Retiro widziałem (...) młodość samą w sobie, niezależną od płci, i dozna-wałem kwitnienia rodzaju ludzkiego w formie najostrzejszej, najbardziej radykal-nej i – wobec tego, że była napiętnowana beznadziejnością – demoniczradykal-nej. (...) te dni normalnego mojego bytowania w Buenos Aires podszyte są nocą Retiro (...) zdawałem sobie sprawę, że zabrnąłem gdzieś na niebezpieczne pogranicze i, na-turalnie, pierwsze co mi przyszło do głowy to iż torują sobie we mnie drogę pod-świadome homoseksualistyczne skłonności. I może z zadowoleniem powitałbym ten fakt, gdyż on przynajmniej umieściłby mnie w jakiejś rzeczywistości – ale nie, w tym czasie nawiązałem bliższe stosunki z kobietą, których intensywność nie pozostawiała nic do życzenia. (...) Kobieta nie była w stanie uratować mnie, ko-bieta mogła zbawić mnie tylko jako mężczyznę, ale ja przecież byłem także istotą żywą po prostu, niczym więcej. I znów powracało pragnienie młodości »mojej«, to jest takiej, jak ja, tej która powtarzała się obecnie w innych, młodszych... to więc było dla mnie jedyne miejsce życia, w którym działo się kwitnienie, moje kwitnienie, to coś absolutnie urzekającego, czego byłem pozbawiony. Wszystko inne było upokorzeniem, było kompensacją. To był jedyny tryumf, jedyna radość w ludzkości potwornej, zdartej, znużonej, zrozpaczonej i zhańbionej. Znajdowa-łem się wśród potworów, ja – potwór. Rozglądając się po domkach, rozrzuconych w dolinie, pełnych byle jakich chłopców, śpiących banalnym snem, myślałem, że tam do nich przeniosła się moja ojczyzna” (D, I, s. 208, 209–210, 218). Warto zwrócić uwagę, że w ostatnim fragmencie powraca motyw spotwornienia znany z Przygód. Tym razem nie jest to jednak trąd dojrzałości, ale potworność starości.

Komentarz, który towarzyszy tej scenie w Kosmosie, zaskakująco współbrzmi z „czajnikową” refl eksją spisaną w Dzienniku. Porów-najmy odpowiednie passusy:

Na wszystko byłem przygotowany, ale nie na czajnik. Trzeba zrozumieć, co to jest k r o p l a p r z e p e ł n i a j ą c a c z a r ę [podkr. – Ł.T.]. Co to jest „za dużo”. Istnieje coś jak nadmiar rzeczywistości, jej spęcznienie już nie do zniesienia. (...) Dość. Ścisnęła mi się krtań. Ja go nie przełknę. Nie dam rady. Dość już. Zawracać. Do domu.

Zdjęła z siebie ręcznik. Była bez bluzki. Nagością mnie uderzyło z piersi, ramion. Tą górną nagością zaczęła zzuwać pończochy, mąż znowu się ode-zwał, odpowiedziała, zdjęła drugą pończochę, on oparł nogę na krześle i roz-sznurował bucik. Wstrzymywałem się z odwrotem, pomyślałem, że dowiem się teraz, jaka jest, jak jest z nim na goło (...) Już uda ukazały się, raz, drugi, zaraz będę wiedział, na koniec dowiem się czegoś, w końcu coś mi się ukaże...

Czajnik.

Wziął, przestawił czajnik ze stołu na półkę, i podszedł do drzwi.

Światło zgasło (...)

Zeskoczyłem na ziemię, otrzepywałem się, szedłem z wolna do domu (...) (K, s. 57–58).

Patrzyłem na czajnik i wiedziałem, że ten i inne czajniki będą dla mnie co-raz straszliwsze w miarę upływającego czasu, podobnie jak wszystko wo-kół mnie. Mam dość świadomości, aby w y c h y l i ć d o o s t a t n i e j k r o p l i p u c h a r t e j t r u c i z n y [podkr. – Ł.T.], a nie dość wzniosłości aby wzbić się ponad nią, czeka mnie konanie w miażdżącym podziemiu, bez jednego promienia znikąd.

Oderwać się od siebie... ale, pytam się, jak?

Bynajmniej nie chodzi o to żeby uwierzyć w Boga, ale o to, żeby zako-chać się w Bogu. Weil nie jest „wierząca”, jest zakochana (D, I, s. 274).

Przeświadczenie o „zakochaniu się” Weil w Bogu ma zapewne związek z żarliwym tonem jej notatek, ale wynika także z założeń jej metafi zyki. Jak już wspominałem, wedle mistyczki jedynie sza-leństwo miłości daje pewność co do realności innych istot i samej rzeczywistości:

W całej pełni uświadamiamy sobie istnienie tylko tych istot, które kochamy.

Przeświadczenie, że inne istoty ludzkie istnieją jako takie, jest m i ł o ś c i ą.

Nie ma przymusu, który by kazał wierzyć umysłowi w istnienie czego-kolwiek (subiektywizm, idealizm absolutny, solipsyzm, sceptycyzm; po-równać Upaniszady, taoistów i Platona; wszyscy przyjmują tę postawę fi lo-zofi czną jako oczyszczającą). Dlatego też jedynym środkiem, jaki może nam zapewnić związek z istnieniem, jest zgoda na nie, miłość42.

42 S. Weil, Świadomość nadprzyrodzona..., s. 224.

Zdaniem Weil jedynie miłość pozwala przeczuć, że potworna ko-nieczność „jest zasłoną skrywającą Boga”43. Pisze też, że uwierzyć to tyle, ile odkryć w sobie miłość: „Wiara to doświadczenie tego, że ro-zum jest oświecony przez miłość”44.

Powróćmy do czajnika. Jak rozumieć ten obraz? Nie ma chy-ba wątpliwości, że ewokuje on symbolikę falliczną (taką konotację podsuwa scena z Kosmosu). Kształt czajnika (nałożony na siatkę in-tymnych relacji Lena – Ludwik) uświadamia Witoldowi jego własną

„niemożność”. Ten sam czajnik pojawiający się we fragmencie o „za-kochaniu się” Weil w Bogu wplata wątek „niemożności” do rozwa-żań o doświadczeniu religijnym. I znów erotyka zagadkowo łączy się z metafi zyką.

Na czym ma polegać „niemożność” wiary? Na czymś analogicz-nym do niezdolności sprostania miłości. Gombrowicz nie pozosta-wia pod tym względem wątpliwości. Przywołajmy raz jeszcze cyto-wany wcześniej fragment wraz z passusem, który po nim następuje:

Mnie Bóg, w życiu moim, nigdy nie był potrzebny – od najwcześniejszego dzieciństwa, ani przez pięć minut – byłem zawsze samowystarczalny. Więc gdybym teraz „zakochał się” (pomijając, że ja w ogóle nie mogę kochać) by-łoby to pod naciskiem tego ciężkiego, zniżającego się nade mną sklepienia.

Byłby to krzyk, wyrwany torturą, nieważny. Zakochać się w kimś, dlatego że nie można już wytrzymać ze sobą – to miłość wymuszona?

Potem, chodząc po pokoju, myślałem: wprawdzie ten stan miłości, w kim żyła Weil, jest mi organicznie niedostępny, ale może znalazłoby się ja-kieś rozwiązanie analogiczne, na moją miarę, zgodne z moją naturą. Czy jest możliwe, aby człowiek nie mógł wycisnąć z siebie zdolności sprostania temu, co go oczekuje? (D, I, s. 274).

Niezwykle znamienne jest końcowe pytanie, stawiające hipotezę istnienia jakiejś transcendencji, której jednak trzeba umieć „spro-stać”. Uwaga przesuwa się zatem od bytu zewnętrznego na podmiot doznający i jego zdolność do „skoku wiary”, który w tym przypadku okazuje się zdumiewająco bliski miłosnemu zaangażowaniu45.

43 Tamże, s. 98.

44 Tamże, s. 35.

45 Myśl tę odnajduje Gombrowicz u Weil i w Powtórzeniu Kierkegaarda, ale ma ona bardziej zamierzchły rodowód, który prowadzi do św. Augustyna i Pascala. Św.

Augustyn głosił w Przeciw Faustusowi, że jedyna droga do prawdy wiedzie przez miłość, a Pascal formułował myśl bardzo podobną: „święci (...) mówiąc o rzeczach Bożych, powiadają, że nie można poznać, dopóki się nie pokocha i że miłość jest

W dalszych zapiskach Gombrowicz kontynuuje wątek własnej skłonności do „średnich temperatur” i przyznaje się do niechęci do wszelkiej wielkości (utożsamianej w XX wieku z heroizmem, powa-gą i odpowiedzialnością), którą ucieleśnia życie i dzieło Francuzki.

Potem powraca do głównego wątku Boga i zastanawia się, czy to, co Weil nazywa łaską/miłością, nie jest jednak stanem zespolenia z innymi ludźmi, a nie z Bogiem. Stwierdza jednak gorzko, że jeśli-by nawet tak jeśli-było, jemu samemu także ten stan jest niedostępny, i dopowiada: „Ułatwienie, znormalizowanie, powiedziałbym, kona-nia mógłbym uzyskać tylko przerzucając ciężar mojej indywidualnej śmierci na innych i w ogóle, poddając się innym” (D, I, s. 277). Tu jednak odzywa się sprzeciw wobec nieautentyczności „miłości wy-muszonej” i lęk przed „wielkim zwierzęciem”.

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 173-179)