• Nie Znaleziono Wyników

Okolice matecznika

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 46-61)

Z Małoszyc w świat

1. Okolice matecznika

Owo „pomiędzy” oznaczało także usytuowanie między odmiennymi wpływami każdego z rodziców: „Mój dom rodzinny (...) był jednym wielkim dysonansem, rozdzierającym stale moje dziecięce uszy. Wie-le na to składało się przyczyn, a jedną z główniejszych była niezgod-ność temperamentu i charakteru między moją matką i moim ojcem”5.

3 W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie (Dzieła, t. 15), red. nauk. J. Błoński, J. Jarzębski, Kraków 1996, s. 34.

4 Na istotną rolę tej kategorii zwracała uwagę Ewa Graczyk (por. tejże Kolej-ny koniec feudalizmu, w: Przed wybuchem wstrząsnąć. O twórczości Witolda Gombrowicza w okresie międzywojennym, Gdańsk 2004). Pisał też o tym w szer-szym ujęciu Piotr Millati (por. „Pogranicze” Gombrowicza, w: tegoż, Gombrowicz wobec sztuki, Gdańsk 2002).

5 Tamże, s. 9.

Zanim drogi małżonków faktycznie, choć nie ofi cjalnie, się roze-szły (w późnym wieku Jan Gombrowicz prowadził podwójne życie, wiążąc się potajemnie z młodą kobietą6), dochodziło do dramatycz-nych napięć, o których Witold, ale i całe jego rodzeństwo, taktownie później milczeli. Różnice między Janem i Antoniną dotykały wielu obszarów, ale wedle Gombrowicza zasadnicza okazała się dyspro-porcja między trzeźwością i przeciętnością ojca a mitomanią i nad-wrażliwością matki:

Mój ojciec? Piękny mężczyzna, rasowy, okazały, a też poprawny, punktu-alny, obowiązkowy, systematyczny, o niebyt rozległych horyzontach, nie-wielkiej wrażliwości w rzeczach sztuki, katolik, ale bez przesady. A moja matka była żywa, wrażliwa, obdarzona dużą wyobraźnią, leniwa, nieza-radna, nerwowa (i bardzo), pełna urazów, fobii, iluzji. (...) Ja jestem ar-tystą po matce, a po ojcu jestem trzeźwy, spokojny, opanowany. Ale moja matka miała też jedną cechę wysoce drażniącą, należała mianowicie do osób, które nie umieją zobaczyć siebie takimi, jacy są. Więcej: ona wi-działa siebie akurat na opak (...). Imponowało jej to, czym nie była. Po-dziwiała znakomitych lekarzy, profesorów, wielkich myślicieli i w ogóle

„ludzi poważnych”. Jej ideałem był typ matrony o niezłomnych ideałach i zasadach (katolickich), oddającej się obowiązkowi, poświęcającej się dla rodziny. I z jakąż świętą naiwnością utożsamiała się z tym, co podziwiała!

(D, IV, s. 18–19)

Ojciec, który na ogół beznamiętnie znosił egzaltacje, czy raczej histerie, Antoniny, przeistaczał się w nowoczesnego kapitalistę, gdyż po likwidacji i wyprzedaniu majątku bodzechowskiego (obejmują-cego m.in. hutę żelaza) stworzył fabrykę papieru, by później obej-mować kierownicze stanowiska w zarządzie warszawskim Zakładów Żelaznych Ostrowieckich, Centrali Handlowej „Złom” i w „Żegludze Polskiej”. Nowy tryb życia sprzyjał rozluźnieniu ziemiańskiej formy (zwłaszcza w aspekcie obyczajowo-religijnym). Matkę natomiast wyróżniała „fatalna forma”. Witold pisał o niej w liście do brata jako o „niezdolnej zobaczyć siebie w prawdziwej swojej postaci i z roz-paczliwą naiwnością przybierającej osobowość akurat przeciwną”7. Ta cecha jej osobowości zarażała relacje rodzinne męczącą sztucz-nością i fałszem, co musiało zaważyć na rozwoju emocjonalnym

6 Por. J. Siedlecka, Jaśnie panicz. O Witoldzie Gombrowiczu, Warszawa 2003, s. 63–64.

7 W. Gombrowicz, List do Stanisławy i Janusza z 3 grudnia 1962, w: tegoż, Listy do rodziny, oprac. J. Margański, Kraków 2004, s. 311.

synów (a zwłaszcza najmłodszego!), którzy chronili się przed jej histerycznymi kreacjami, opancerzając się w dystans i ironię. Jak można się domyślać, egzaltacja i nienaturalność dotykały także sfery macierzyńskiej miłości, co zaburzało relację spontanicznej czułości i bliskości8. Na wieść o jej śmierci zareagował Witold znamiennym stwierdzeniem „zadała mi ona wiele straszliwych męczarni swoją fatalną formą (chyba nie mnie tylko) – ale ja właśnie mniej mam powodu do skarg, gdyż to zapewne wyczuliło mnie pod względem artystycznym. Tak czy owak Matka była najsilniejszym czynnikiem kształtującym naszą psychikę”9.

Antonina aspirowała do roli strażniczki tradycyjnych cnót, mat-ki Polmat-ki, co kazało jej udzielać się w Stowarzyszeniu Zjednoczonych Ziemianek. Organizacja ta, początkowo tajna, a od 1907 roku jawna, stawiała sobie za cel pielęgnowanie tradycji patriotycznych i kato-lickich, wychowywanie kolejnych pokoleń w łączności „z Bogiem i z Narodem”, jak głosiła jej dewiza. W niepodległej Polsce Zjedno-czone Ziemianki stały się bastionem konserwatyzmu, choć trzeba odnotować, że w latach trzydziestych dzięki aktywności Młodych Ziemianek (które weszły w skład powołanej przez Piusa XI Akcji Ka-tolickiej) nieśmiało dochodziły do głosu tendencje reformatorskie – wyrażające się przede wszystkim w postulatach pogłębienia forma-cji religijnej (wpływ neotomizmu), intelektualnego rozwoju kobiet i budzenia wolnej od paternalizmu wrażliwości społecznej. Jedną z promotorek tych daremnych, jak się okazało, reform była siostra Gombrowicza Irena (w latach 1924–1935 wiceprzewodnicząca Za-rządu Stowarzyszenia Młodych Ziemianek, w latach 1934–1937 przewodnicząca), której postawa życiowa, a zwłaszcza religijność,

8 O tym, że relacja naznaczona była kalectwem, świadczy m.in. wyznanie Gombrowicza, przywołujące okoliczności śmierci ojca: „Gdy skonał, spróbowałem objąć matkę, aby choć w ten sposób okazać moje uczucie – ale gest wypadł nie-zręcznie, i jak w okamgnieniu, ukazała mi się cała moja nędza; byłem niezdolny do zwykłych ludzkich odruchów, do serdeczności, do czułości, byłem jak sparaliżowa-ny formą, stylem, tym całym przeklętym sposobem bycia, który sobie urobiłem...

i oto rodzonej matce nie byłem w stanie dostarczyć ciepła w tym momencie! W na-szej rodzinie panował dystans, byliśmy zanadto krytyczni, ironiczni, sarkastyczni, za wiele mieliśmy poczucia śmieszności, to zabijało w nas każdy żywszy odruch”

(W. Gombrowicz, Wspomnienie polskie..., s. 101).

9 W. Gombrowicz, List do Janusza z 9 sierpnia 1959, w: tegoż, Listy do rodzi-ny..., s. 193.

w niczym nie przypominały niefrasobliwej pobożności matki10. Róż-nicę tę precyzyjnie wychwytywał Gombrowicz:

Jakaż jednak różnica między wiarą mojej matki a siostry – jakby to były dwa odmienne języki! Katolicyzm matki był jeszcze spontaniczny, natural-ny, niemal lekkomyślny w tej swojej naturalności – był powietrzem, któ-rym oddychała prawie nie zdając sobie z tego sprawy i bez żadnego wysił-ku. Wprawdzie lubiła poruszać rozmaite teologiczne kwestie, ale czyniła to z indolencją, świadczącą o zupełnym do tego nieprzygotowaniu. Tu idea wcielała się w obyczaj, stawała się pewnym sposobem bycia i moja matka była gorliwą katoliczką tak jak była Polką, lub jak była osobą z ziemiańskiej rodziny.

Natomiast moja siostra była w wierze trudna, wysilona, skoncentro-wana, był to katolicyzm, jak byśmy dziś powiedzieli, „egzystencjalny” i był świadectwem jak bardzo życie stało się trudne na przestrzeni jednego po-kolenia. To był katolicyzm już nowoczesny. Nie ulega wątpliwości zresztą, że miała najsilniejszy charakter z nas wszystkich. A poza tym logika, pre-cyzja, obiektywizm naukowy przyciągały ją z wielką siłą, nie darmo stu-diowała matematykę; i jej wiara była tyleż uczuciowa co wyrozumowana;

ale pozbawiona prawie radości, przynajmniej tej, co łatwo objawia się na zewnątrz, prawie dramatyczna w swym uporze... Obserwując te dwie ko-biety nieraz z pewnym niepokojem zastanawiałem się nad tą jakąś cechą surowości i chłodu, która stawała się charakterystyczna dla naszego po-kolenia – którą dostrzegałem także w sobie i w moich rówieśnikach lite-rackich i nielitelite-rackich (...) Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie te katoliczki nowego pokroju były równie kategoryczne i głębokie, owszem, było wśród nich sporo pomieszania nowoczesnego intelektualizmu z dawną łatwością, granice nie były ściśle wyznaczone, ale przecież rodziła się wśród nich jakaś powaga przebijająca się poprzez odziedziczone frazesy. (...) ta jeszcze nieudolna powaga i żarliwość, nie umiejąca się wyrazić, albo zanad-to onieśmielona, albo wpadająca w deklamację, nieraz (...) pobudzała do

10 Warto napomknąć o pewnym zbiegu okoliczności, który sprawił, że to dzięki Młodym Ziemiankom Gombrowicz zyskał najważniejszego czytelnika i promotora swojej twórczości – Konstantego Jeleńskiego. Oto wspomnienie krytyka: „Lekturę Ferdydurke zawdzięczam Renie Gombrowiczównie, przyjaciółce mojej ulubionej ciotki Magdy Skarżyńskiej (obie były wiceprezeskami Związku Młodych Ziemia-nek). Uchodziłem w rodzinie za zapamiętałego czytelnika, toteż moja ciotka wrę-czyła mi Ferdydurke. »Napisał to brat Reny. Nic z tego nie rozumiem, a Rena boi się, że jej brat zwariował. Co o tym myślisz?« Miałem wtedy 16 lat i od dziecka wydawało mi się, że istnieje jakiś klucz, którego jestem pozbawiony, a który pozwo-liłby mi naprawdę zrozumieć, co się wokoło mnie dzieje. Ferdydurke była dla mnie tym kluczem: ja sam, rodzina, szkoła, cały kraj, wszystko zlało się nagle w czytelny dla mnie obraz, jak złożone wreszcie części skomplikowanej łamigłówki” (K. Je-leński, Od bosości do nagości (o nieznanej sztuce Gombrowicza), w: Gombrowicz i krytycy, wybór i oprac. Z. Łapiński, Kraków 1984, s. 309–310). Wygląda na to, że Gombrowicz pozostaje dłużnikiem Młodych Ziemianek.

oporu, kpiny, i myślę, że niejednego mężczyznę ten rodzący się nowy styl katolicyzmu kobiecego właśnie odstręczał od kościoła... (...) nieraz kpiliśmy z ich cnoty akurat tak jak by to robili marksiści – to jest wykazując, że jest ona owocem wydelikacenia burżuazyjnego, komfortu jaki zapewnia wyższa sfera socjalna. Zarzuty takie w ogóle nie przenikały do świadomości mo-jej matki, która odrzucała je z miejsca jako pochodzące z ducha Niewiary i Złośliwości – natomiast w pannach typu mojej siostry znajdowały nad-spodziewanie silny oddźwięk11.

Do Ireny, osoby Witoldowi najbliższej, którą szczerze podziwiał, jeszcze powrócę. Tymczasem przyjrzyjmy się jeszcze ziemiankom z pokolenia matki i ich formie. Dobry wgląd w ich świat dają rocz-niki nieregularnie ukazującego się organu Stowarzyszenia – „Zie-mianka Polska”. Pismo odwoływało się do wzorców patriotyczno--religijnych zrodzonych w okresie zaborów (katolicka polskość i jej obrona przed obcymi wpływami), ale dodatkowo przejęło integry-styczną frazeologię, będącą pokłosiem kampanii antymodernistycz-nej Piusa X. Ten mariaż widać wyraźnie w pogadankach przewodni-czącej Stowarzyszenia, Eleonory Czarnowskiej:

Kobieta Polka! Kładę nacisk na to określenie, bo Polka ma większe zadanie, cele, obowiązki niż inne narody. Naród Polski więcej był doświadczany niż inne narody, więc może więcej niż inne kraj nasz kochamy. Trzy główne cechy w sobie wyrabiać powinnyśmy.

Przechowanie zostawionej nam przez ojców naszych spuścizny, wiary naszej katolickiej i miłości Ojczyzny.

Spełnienie obowiązków kobiety-żony, matki i obywatelki.

Dążenie do oświaty i wyciągnięcia się z mroków ciemnoty, nędzy mo-ralnej i materjalnej, czyli podniesienia ducha i polepszenia bytu. (...) Mi-łość ojczyzny! Zapytacie czemże to kobieta zapracowana swemi obowiąz-kami codziennemi może tę miłość objawić? Przedewszystkiem wiedzieć, że jest Polką – bo to poczucie już daje pobudkę, by nie zniweczyć życiem swojem tego, co świat cały uznał, iż Polka jest dzielną towarzyszką życia, tak w smutku jak i dobrobycie, jest religijną, moralną, dobrą żoną i mat-ką; – sercem czującą niedolę braci swoich, hojną w jałmużnie i uczynną w przysłudze12.

Hasło ziemianek mówi: „Z Bogiem i Narodem!” Zatem stwierdza ideo-wą łączność z celami, które przyświecały co najlepszym przewodnikom dawnej Rzplitej, którzy – mówiąc „Ojcze nasz przyjdź Królestwo Twoje”

rozumieli że tu już – na ziemi – mają obowiązek dążyć do zbliżenia tego

11 W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie..., s. 135–137.

12 E. Czarnowska, Kobieta Polka. Jaką być powinna, „Ziemianka Polska” 1926, nr 21, s. 3–4 [pisownia oryginalna].

Królestwa Bożego i budowli o państwo, oparte na prawie i sprawiedliwości, na wolności i równości chrześcijańskiej.

Ale wtedy – inne były warunki i inne można i trzeba było stosować me-tody dla dojścia do celu, dziś byłyby one – bez wyboru stosowane – samo-bójcze dla narodu.

Bo – weźmy to dziedzictwo przeszłości, jaką jest tolerancja religijna.

Rozumieliśmy ją, jako wolność sumienia, wolność osiedlania się w Polsce wypędzanych z innych państw krwawo prześladowanych heretyków. Ale nie pozwalaliśmy im wtrącać się w sprawy naszego Kościoła, narzucać so-bie postanowień i ustaw, sprzecznych z jego nakazami. Dziś jest inaczej, dziś za nasze z podatków idące pieniądze kształcą się – np. w Pedagogium państw. Spasowskiego w Warszawie – bezbożnicy, żądający już nie are-ligijnej, lecz wyraźnie antyreligijnej szkoły. Dziś pod ochroną prawa jest bezecna, kryminalna sekta mankietników [pejoratywnie nacechowane określenie mariawitów – Ł.T.], której praktyki ujawniły ostatnie procesy.

Dziś na katolicyzm idzie w Polsce skoncentrowany atak z różnych stron;

sekt przeróżnych, których namnożyło się bez liku, żydowstwa rozzuchwa-lonego bezkarnością w lżeniu naszych procesyj, nabożeństw i świętości, masonerii międzynarodowej, komunizmu zasilanego złotem Sowietów, t. zn. wolnomyślicieli, którzy wzięli sobie za zadanie propagandę między nauczycielstwem.

I dlatego – wobec tych warunków – nie czas dziś bawić się w toleran-cję dla bluźnierców, nie czas być katolikiem tylko w duszy. Społeczeństwo katolickie zostało wezwane przez Ojca św. by stało się ramieniem Kościoła, księża otrzymali wezwanie wyjścia z kaplic i apostołowania poza nimi wszę-dzie; w życiu społecznem i publicznem. Polska utrzymała swą narodowość przez lata niewoli w olbrzymiej mierze dzięki temu, że oparła się o Kościół Katolicki – który stał się jej Kościołem narodowym wobec protestantyzmu niemców i prawosławia rosjan. Jeśli dziś, gdy w nas biją tak różne, tak per-fi dnie podawane per-fi lozofje, zatracimy tę podstawę niewzruszalną naszego światopoglądu – jaką jest autorytet Kościoła Katolickiego (...) – stoczymy się bez ratunku w przepaść bolszewizmu13.

W „Ziemiance Polskiej” obok górnolotnych w stylu manifestów bogoojczyźnianych i artykułów interwencyjnych reagujących na róż-ne przejawy „nowoczesności” (projekty prawa rozwodowego, kwestia regulacji poczęć, reforma rolna i rozdział państwa od Kościoła) po-jawiały się porady rolnicze, higieniczne, medyczne i kulinarne, które miały uatrakcyjniać pismo i pokazywać, że ziemianki idą z duchem czasu. W rezultacie pismo pełne było komicznych kontrastów, które musiały bawić, a później też inspirować Gombrowicza. Oto na

przy-13 Tejże, Praca Polki-ziemianki dla kraju pod hasłem „Z Bogiem i z Narodem”.

Do ziemianek, „Ziemianka Polska”, 1 XII 1929, nr 23, s. 6 [pisownia oryginalna].

kład w „Ziemiance Polskiej” z 15 października 1929 roku podniosły manifest Sabiny Grzegorzewicz O wychowaniu narodowem sąsia-duje (na tej samej stronie) z artykułem Jadwigi Oberfeldowej Moje spostrzeżenia o wylęgarni „Buckey’a”, którego autorka najpierw zastrzega się: „Niejednokrotnie słyszymy, iż Ziemianki obawiają się kupna sztucznej wylęgarki kurcząt. I ja należałam do tych, którym to kupno serdecznie odradzano”, by ostatecznie odegnać niepokój:

„Kurczęta chowały się doskonale. Toteż wylęgarkę Buckey’a mogę nie teoretycznie, ale z własnej praktyki oznaczyć jako nie trudną w obsłudze i czystą”14. Mimowolnie wychowanie sprzymierza się tu z wychowem kurcząt, o czym dobrze wiedział Pimko, upupiając Jó-zia słowami „cip, cip, kurka”.

2. Wśród karmazynów

Styl ziemiański, choć już w innym, bo wielkomiejskim wydaniu, pielęgnowało elitarne gimnazjum im. św. Stanisława Kostki, do któ-rego trafi ł Gombrowicz. Styl ów jednak różnił się od znanego mu z Małoszyc tym, że tutaj ziemianin nie był do końca „wyższy”, bo czuł kompleksy wobec „karmazynów” (jak zbiorowo nazywano gim-nazjalistów), arystokracji, która chętnie posyłała do szkoły swych synów. Pośród pewnie osadzonych w formie Potockich, Radziwiłłów i Tyszkiewiczów młody Witold na inny sposób, ale bodaj jeszcze do-tkliwiej niż wcześniej, czuł się „pomiędzy”, co przeżywał jako styg-mat gorszości: niższego urodzenia i „wiejskiej niezgrabności”.

Gimnazjum pielęgnowało tradycje narodowe i katolickie, ale stawiało przede wszystkim na jakość wszechstronnego kształcenia.

Spośród nauczycieli, którzy edukowali Gombrowicza, wyróżniali się polonista, Czesław Ciepliński, i katecheta, ksiądz Roman Archu-towski. Pierwszy był grafomańskim poetą w guście młodopolskim, którego natchnione tyrady o uwielbianym Słowackim były w pewnej mierze inspiracją do stworzenia postaci Bladaczki15. Drugi, o którym

14 Por. „Ziemianka Polska”, 15 X 1929, s. 13–18.

15 Relacje Tadeusza Kępińskiego nie pozwalają jednoznacznie utożsamić polo-nisty z protagonistą powieści – por. T. Kępiński, Gombrowicz i świat jego młodo-ści, Kraków 1974, s. 93–140.

Gombrowicz nie wspomina, był typem naukowca, wybitnym znawcą dziejów Kościoła (to z jego podręcznika szkolnego Historia Kościoła katolickiego dowiadywał się młody Miłosz o manichejskich here-zjach16), człowiekiem łagodnym i głęboko ewangelicznym. Uchodził jednak za milczka i nie był szczególnie wymowny. Gdyby Gombro-wicz napisał autobiografi ę w rodzaju Rodzinnej Europy, Ciepliński i ksiądz Archutowski mogliby wystąpić w roli barwnych antagoni-stów na modłę Chomika i Rożka. Tym bardziej że, jak podaje Kę-piński, ksiądz Archutowski już jako dyrektor gimnazjum (a więc po opuszczeniu jego murów przez rocznik Gombrowicza) miał dyscy-plinarnie zwolnić Cieplińskiego za romans z uczennicą z żeńskiej szkoły. Zapewne jednak światopoglądowy konfl ikt, który ich dzie-lił, pozostawał w uśpieniu. Ze skąpych informacji, które podaje Kę-piński, możemy jedynie wywnioskować, że Ciepliński żywił przeko-nania antyklerykalne, co miało się u niego łączyć „z ostrą krytyką współczesnych powieści Sienkiewicza” i interpretacją Klątwy Wy-spiańskiego17. Być może nauczyciel czerpał swoje poglądy z Legendy Młodej Polski Stanisława Brzozowskiego i to Cieplińskiemu należy przypisać inspirację do rozmowy o Brzozowskim, którą mieli odbyć Kępiński z Gombrowiczem18.

Nie sposób oszacować, jaki wpływ na Gombrowicza miały lekcje religii. Witold miał dobre oceny z tego przedmiotu, na co według Kępińskiego u księdza Archutowskiego trzeba było mocno zapraco-wać. Stosunek ucznia do nauczyciela był ofi cjalny, choć katecheta znany był z delikatności i tolerancji. Jego osoba z pewnością zaprze-czała stereotypowi obskurantyzmu kleru, skupienie i powaga z kolei były przejawem intensywnego życia duchowego, którego brakowało religijności matki Gombrowicza i jej ziemiańskiego kręgu. Jak się miało wkrótce okazać, ksiądz Roman wykazał się prawdziwym hero-izmem – za pomoc w ratowaniu Żydów, których ukrywał w semina-rium, został w 1940 roku osadzony na Pawiaku, a potem wysłany do obozu koncentracyjnego w Majdanku, gdzie zginął19.

16 Por. C. Miłosz, Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, w: tegoż, Wiersze, t. 3, Kraków 2003, s. 170.

17 Por. T. Kępiński, Witold Gombrowicz i świat jego młodości..., s. 110–111.

18 Tamże, s. 106–107.

19 W 1999 roku Jan Paweł II beatyfi kował go w gronie 108 męczenników II woj-ny światowej.

3. „Dramatyczne lato 1920”

Gombrowicz prawdopodobnie nie przeżył „nieba w płomieniach”, ale kryzys światopoglądowy, który przechodził, okazał się równie dramatyczny w skutkach. W Rozmowach z Dominikiem de Roux wyznawał lekko:

Rozstanie się z Bogiem – sprawa wielkiej wagi, bo otwierająca umysł na ca-łość świata – odbyło się we mnie gładko i niepostrzeżenie, nie wiem, jakoś tak się stało, że w piętnastym, czy czternastym roku życia przestałem zaj-mować się Bogiem. Ale chyba i przedtem nie zajmowałem się nim zanadto (D, IV, s. 27).

W dalszym ciągu tej wypowiedzi wspomina, że już w wieku 15 lat (rok 1919) zaglądał do Kanta, Spencera, Schopenhauera, Nietz-schego, Szekspira, Goethego, Montaigne’a, Pascala, Rabelais’go.

Jak wiadomo, nie wszyscy ci autorzy głosili ateizm, ale ten zastaw nazwisk pozwala się domyślać, że młody Witold szukał wtedy my-śli niezależnej, biorącej w nawias nacisk opinii i autorytetów, także religijnych.

Zastanawiające jest, że moment utraty wiary czy raczej désin-téressement dla religii we Wspomnieniach Polskich Gombrowicz przesuwa o rok/dwa lata dalej. Jeśli wierzyć wyznaniom chronolo-gicznie wcześniejszym, bo wiele przemawia za tym, że największy kryzys młodości przeżył jednak w wieku lat 16, najbardziej trau-matycznym i wytrącającym z formy (zatem antyformacyjnym) do-świadczeniem stała się nieudana inicjacja wojenna roku 1920. Jego relacja brzmi następująco:

Miałem lat szesnaście i ukończyłem szóstą klasę, gdy nadciągnęło drama-tyczne lato 1920. Te wakacje spędzałem na wsi, w Małoszycach. Stopniowo komunikaty wojenne stawały się coraz groźniejsze i w końcu zaczęły do-cierać nawet do mojej młodzieńczej świadomości. Bolszewicy zbliżali się.

Pewnego dnia, już nie pamiętam z jakich względów, wróciliśmy do Warsza-wy i tam przeżyłem decydujące dni sierpniowe.

Były to ciężkie przeżycia. Z wojny światowej niewiele wspomnień wy-niosłem, gdyż byłem jeszcze dzieckiem, wojnę poczułem dopiero teraz, wojnę z dodatkiem strachu przed rewolucją, i z czymś jeszcze dla mnie do-tkliwszym... strachem przed służbą wojskową.

Cała młodzież zgłaszała się wówczas na ochotnika, wszyscy prawie moi koledzy chodzili w mundurach, na ulicach pełno było afi szów z pal-cem wskazującym i z napisami w rodzaju „Ojczyzna cię wzywa”, a młode

panienki zapytywały młodzieńców na ulicach: – Dlaczego pan jeszcze nie w wojsku?... (...)

Dla mnie wojsko to była zmora. Nie wojna, nie bitwa, a właśnie kosza-ry, mundur, sierżant, musztra, cały tryb wojskowy, który był mi nienawist-ny i nie do zniesienia. W moich szesnastu latach zdarzało mi się myśleć z niepokojem o czekającym mnie wojsku za lat pięć – aż tu tymczasem psi

Dla mnie wojsko to była zmora. Nie wojna, nie bitwa, a właśnie kosza-ry, mundur, sierżant, musztra, cały tryb wojskowy, który był mi nienawist-ny i nie do zniesienia. W moich szesnastu latach zdarzało mi się myśleć z niepokojem o czekającym mnie wojsku za lat pięć – aż tu tymczasem psi

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 46-61)