• Nie Znaleziono Wyników

Zdarzenia na brygu Banbury

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 130-151)

Prześledźmy teraz wątek wszechmocy w opowiadaniu, w którym Gombrowicz jeszcze odważniej zapuszcza się w obszar nieświadomo-ści. W Zdarzeniach na brygu Banbury pierwszoosobowy narrator pozornie wydany jest na łaskę i niełaskę załogi statku, na który przez pomyłkę wsiada (miał płynąć na okręcie „Berenice”, trafi a na trój-masztowiec „Banbury”), w miarę rozwoju akcji okazuje się jednak, że „brudy i głupota” marynarzy są w istocie (podobnie jak zachcianki Białego Murzyna) projekcją jego własnej sfery pragnień (stąd podty-tuł „aura umysłu F. Zantmana”). Znów zatem „los”, zewnętrzna siła kierująca biegiem wydarzeń, kieruje raczej ku sferze nieświadomości niż ku metafi zyce. W Zdarzeniach na brygu Banbury trop quasi--teologiczny czy choćby metafi zyczny jest zresztą zatarty, choć poja-wiają się wzmianki, które pozwalają się dopatrywać w determinizmie biegu wypadków ręki jakiejś monstrualnej siły zewnętrznej (logika opowiadania przypomina fatalizm znany z Dziewictwa).

Przekonująco brzmi zasadnicza teza artykułu Gudruna Langera, który pisał o Zdarzeniach na brygu Banbury jako o zamaskowa-nym tekście homoerotyczzamaskowa-nym83, choć autorowi umyka z pola widze-nia to, co nie poddaje się jednoznacznej deszyfracji (przykładowo obraz zwierciadła nie odnosi się wyłącznie do „toposu

homoteks-M. Tarnogórska, Kraków 2005, s. 122–134). Być może w tym wypadku należy je rozumieć przede wszystkim jako impotencję, jak chciał pojmować „niemożność”

w Kosmosie Antoni Libera (por. A. Libera, „Kosmos”: wizja życia – wizja wszech-świata, w: Gombrowicz i krytycy..., s. 427). Na marginesie warto przypomnieć, że Libera wskazywał na szczególny rys Gombrowiczowskiego świata – zależność mię-dzy erotyką i metafi zyką (A. Libera, tamże, s. 427–428).

83 Por. G. Langer, Opowiadanie Witolda Gombrowicza „Zdarzenia na brygu Banbury” jako zamaskowany tekst homoerotyczny, tłum. I. Surynt, w: „Patagoń-czyk w Berlinie”. Witold Gombrowicz w oczach krytyki niemieckiej...

tualności”). Jak zauważył niemiecki badacz, Gombrowicz najwy-raźniej nawiązywał do komedii Oskara Wilde’a [Bunbury or] The Importance of Being Earnest, skąd przejął motyw gry masek uda-jących zachowanie zgodne z normami, która nosi u Wilde’a nazwę

„Bunburying”84. Tym bardziej że kolejne epizody noweli (począwszy od omyłkowego trafi enia na Banbury’ego) wiodą do fi nałowej „fraj-dy”, która oznacza homoseksualne spełnienie. Zauważmy jednak, że to spełnienie, przed którym usiłuje umknąć Zantman, zdaje się mieć w Zdarzeniach... naturę zastępczą. Jakby siła, która spowodowała skręt Banbury’ego, nie mieściła się w żadnej określonej formie ero-tyzmu, rozsadzała każdą jego postać. Pesymizm sekwencji wydarzeń ma oczywiście związek z aktywnością wewnętrznej instancji cenzor-skiej, która tłumi zakazane pragnienia, a homoerotyczne spełnienie traktuje jako coś odpychającego. Ale ma też chyba głębsze podło-że libidinalne, na które wskazywał w swych studiach Freud. Pisał o tym Ricoeur:

Dość często zdarzało się Freudowi przyznać, że wybór obiektu nie ma, jeśli mogę tak rzec, żadnego wyboru; ze względu na pewien wewnętrzny fata-lizm jest on dokonywany podług modelu własnego ciała bądź ciała tej isto-ty, która niegdyś okazywała troskę85.

W takim ujęciu pewna „narcystyczna” regresja dochodzi do głosu nie tylko w miłości homoseksualnej, lecz także heteroseksualnej.

Można zaryzykować twierdzenie, że Gombrowicz sięga w swym opo-wiadaniu równie głęboko jak Freud, a Zdarzenia... nie są jedynie pruderyjnym fantazmatem zakonspirowanego homoseksualisty, ale opowieścią o potędze zasady rozkoszy, która zmaga się z zasa-dą rzeczywistości. Fatalizm podróży morskiej Zantmana odsyła do tłumionego homoseksualizmu, ale i do metafi zycznie pojmowa-nej problematyki biologicznego determinizmu (jako poszukiwania causa prima). Można powiedzieć, że zarówno w Przygodach, jak i w Zdarzeniach... Gombrowicz daje się już poznać jako psychoana-lityk o temperamencie metafi zyka.

Jak w historii Zantmana przejawia się motyw wszechmocy?

Atrybut wszechmocy przypisywany jest kolejno trzem instancjom.

84 Tamże, s. 410–411.

85 P. Ricoeur, O interpretacji. Esej o Freudzie..., s. 258.

To najpierw kapitan Clarke, potem „natura”, wreszcie zaś sam Zant-man, który w fi nale okazuje się „fundatorem” i kreatorem wstydli-wych fantazmatów. Wszystkie te instancje pozostają jednak z sobą w jakimś tajemnym spisku i dość trudno wywnioskować, kto w nim pełni rolę głównego reżysera. Przyjrzyjmy się, jak się on zawiązuje.

Na początku wydaje się, że niepodzielnym panem i władcą po-zostaje kapitan – stereotypowa postać męskiego przywódcy, „wilka morskiego”, trochę też ojca. Stereotyp stopniowo ulega rozkładowi, a wraz z jego dekonstrukcją słabnie sugestia wszechmocy kapita-na. Co znamienne, już w pierwszej części noweli Clarke jest poka-zany nie tyle jako wszechwładny i surowy opiekun, który chroni przed rozpasaniem i „brudem”, ile raczej ofi ara nudy, składająca się „z samych zachcianek” (B, s. 118). Szybko się też okazuje, że zachcianki te mają podłoże erotyczne. Gdyby było inaczej, Clarke pewnie zgodziłby się powtórzyć biblijny znak wszechmocy – ni-czym Jonasza zamknąć pasażera w brzuchu wielkiej ryby. Nakazuje jednak Zantmanowi opuszczenie jednej skarpetki, by wprowadzić

„rozluźnienie” i intymnie skojarzyć jego łydkę z własną – kapitań-ską i włochatą czyli „dojrzałą” i nagą). Powtarzające się wzmianki o opuszczonej skarpetce [„nie chcę mieć do czynienia z żeglarską

»fantazją« kapitana i z jego marynarską »śmiałością«. Postaram się oględnie (gdyż jednak skarpetka wciąż jest opuszczona) rozluź-nić nasze stosunki” – B, s. 129; „Wyjeżdżając zapomniałem o ab-solutnej władzy kapitana, a to ważny punkt, o którym nie należa-ło zapominać. Zapomniałem też, że na morzu są sami mężczyźni (...). To wszystko mężczyźni i skarpetka była na czasie” – B, s. 134]

świadczą o tym, że to Clarke jest skrytym reżyserem wydarzeń.

A jednak już wkrótce rozmaite zjawiska „naturalne” (cudzysłów jest konieczny, bo przecież świat zewnętrzny w Zdarzeniach... okazuje się projekcją świadomości), autonomiczne wobec władzy kapitana, zaczynają się zdumiewająco sprzymierzać z opuszczoną skarpetką, a nawet sygnalizować władzę kogoś potężniejszego od Clarke’a, kto skrycie kieruje spiskiem. Podejrzenie pada na naturę albo kogoś, komu jest ona posłuszna (kogo lepiej „nie wywoływać z lasu”, jak później zastrzega Zantman):

Ktoś tu się mądrzy i ktoś wygłupia, o Boże, ześlij choć z pięć minut prze-rwy. I pozwoliłem sobie dodać nawet: – Jestem jak w ciemnym lesie, gdzie cudaczne kształty drzew, upierzenie i jazgot ptaków wabią i śmieszą

dziw-ną maskaradą, lecz z głębi dochodzi daleki ryk lwa, kłus bawołu i skradają-cy się krok jaguara (B, s. 128).

Sugestię tę potwierdza początek drugiej części noweli – wiatr słab-nie, słońce pali coraz mocniej, narratora niepokoją dziwaczne, ale jakoś z sobą powiązane zachowania zwierząt i ludzi [„Delfi ny chy-biające kant steru, szczury gryzące własne ogony, marynarze, któ-rzy wpatrują się we własne nogi i odginają zgięte grzbiety, pelikany kłujące grzbiety wielorybów, kapitan kłujący się szpilką z poruczni-kiem, wieloryby nie mogące wzlecieć nad wodę, ryby latające, które natomiast nadymają się tak dalece, iż woda nie wytrzymując na-pięcia, wyrzuca je ze strachu w powietrze – to jest stanowczo zbyt monotonne. (...) Powtarzać wciąż w kółko jedno i to samo, to jest stawianie kropki nad i, zupełnie zbędne – jeszcze się ktoś domyśli”

(B, s. 129) – notuje na kartce Zantman].

Pora w tym miejscu zwrócić uwagę na zbieżności z biblijną hi-storią Jonasza. Nie są one chyba aż tak ewidentne, jak chce Ja-nusz Margański86, niemniej warto je zasygnalizować. Rzeczywiście, Zantman ucieka z Europy przed przeznaczeniem jak niepokorny prorok, który chronił się na statku przed Bogiem. Bieg wypadków każe się domyślać, że protagonista noweli rejteruje przed kobieta-mi, chociaż początek („sytuacja moja na kontynencie europejskim stawała się z każdym dniem przykrzejsza i bardziej niewyraźna”

– B, s. 113) sugeruje raczej okoliczności polityczne (być może ro-dzenie się nastrojów antysemickich, bo bohater jest najprawdo-podobniej Żydem). Żydostwo Zantmana mogłoby świadczyć na korzyść dalekiego pokrewieństwa uciekiniera z Jonaszem. Bóg w księdze Jonasza doświadczał proroka, bo ten nie chciał wy-pełnić misji – iść do grzesznej Niniwy, by głosić jej zagładę. Jak przekonuje znawca teologii Starego Testamentu, grzech Jonasza polegał na tym, że szukał „takiego miejsca, choćby najbardziej niesamowitego, które pozwoliłoby mu stać z boku”87. Zakładając, że Gombrowicz częściowo przejął schemat fabularny opowieści o Jonaszu, można powiedzieć, że Zantman chroni się przed jakąś transcendentną siłą, która pcha go ku spełnieniu (pojmowanemu

86 Por. J., Margański, Gombrowicz – wieczny debiutant..., s. 58–59.

87 G. von Rad, Teologia Starego Testamentu, tłum. B. Widła, Warszawa 1986, s. 587.

zarazem jako posłuszeństwo nakazowi losu, jak i akt erotyczny).

Tymczasem Zantman przedstawia się jako ktoś niewinny, męska dziewica („jestem czysty i skromny” – B, s. 138). Ucieczka na stat-ku, a potem powtarzający się gest zamykania się w kajucie może się kojarzyć z „grzechem” pozostawania z boku – odgradzaniem się od wszechmocnych erotycznych popędów. Być może jakimś od-pryskiem narracji biblijnej jest zagadkowy incydent z „dużym ro-bakiem” (narrator przypuszcza, że to skorpion), który na oczach Zantmana popełnia samobójstwo. Przypomnijmy, że w Księdze Jonasza Bóg przemawia przez świat natury. Najpierw pozwala wy-rosnąć krzewowi, w którego cieniu Jonasz chroni się przed upa-łem. Potem zsyła robaka, który niszczy roślinę i wydaje zbunto-wanego proroka na pastwę słońca i gorącego wschodniego wiatru.

Wtedy to Jonasz pragnie własnej śmierci. „Załatwienie się” robaka na oczach Zantmana pełni w jakimś sensie funkcję znaku, który zdradza sekrety zawiązującego się spisku. Zdaniem Marii Janion, która uważa zatrucie się „skorpiona” za jedną z najważniejszych scen opowiadania, incydent ten trzeba rozumieć jako schopenhau-erowskie wtajemniczenie w nudę i okrucieństwo egzystencji. To ważna intuicja, ale dodałbym, że pozorne wymknięcie się „wahad-łowemu ruchowi życia”88, samounicestwienie nasyca się zaskaku-jącym sensem erotycznym – „załatwienie się” okazuje się bliskie znaczeniowo seksualnej rozkoszy89 („Na lądzie też widuje się cza-sem psy albo konie, ale jest przecież większa dyskrecja i nikt nie będzie wyłaził specjalnie do kogoś, żeby mu pokazać” – B, s. 130).

Robak zatem ujawnia (auto-?, homo-?) erotyczne podłoże spisku, jest niejako wysłannikiem wszechmocnych sił libidinalnych.

Zaczyna się od ustania wiatru, a potem zmiany jego kierun-ku – morka dmucha w sam dziób. Jak się zdaje, zjawiska „natury”

sprzymierzają się z erotyzmem dośrodkowym, przeciwnym sile od-środkowej, nakierowującej na zewnętrzny obiekt miłości. Nie jest chyba przypadkiem, że wzmianka o wietrze wiejącym „w dziób”

88 Por. M. Janion, Dramat egzystencji na morzu..., s. 15–17. Janion odwołuje się do znanej formuły Schopenhauera (A. Schopenhauer, Świat jako wola i przed-stawienie, t. 1, tłum. J. Garewicz, Warszawa 1994, s. 474).

89 Polisemię czasownika „załatwić się” przebadał wszechstronnie Olaf Kühl (por. tegoż, Gęba Erosa..., s. 107–109).

Banbury’ego (który jest w tym fragmencie antropomorfi zowany:

„niewielkie fale pluskały mu w nos” – B, s. 131) sugeruje zaskaku-jące powiązanie logiczne ze spostrzeżeniem: „[ n ] a d o m i a r z ł e g o [podkr. – Ł.T.] Thompson r z e c z y w i ś c i e [podkr. – Ł.T. ma usta w ryjek” (B, s. 131)]. Od tego momentu „przyroda” i załoga Banbu-ry’ego prowokują Zantmana do frajdy, z konieczności nakierowanej dośrodkowo.

Sygnałem inwersji, zwrócenia się ku sobie samemu, są najpierw zachowania i słowa marynarzy, które chce utajnić Zantman. Płaci im za dyskrecję, bo ich działania mają jakiś związek z jego osobą – pragnienia załogi statku są w istocie jego własnymi zachcianka-mi. Jak się okazuje, marynarze obdarzeni są wszechwiedzą, bo znają treść intymnych wierszy narratora, których nie mogli przecież prze-czytać („ja żadnych wierszy nie miałem, gdyż przecie wdrapałem się na Banbury z motorówki, bez żadnych pakunków” – B, s. 133).

Lista wydatków, którą spisuje, pozwala się domyślić, że jego litera-ckie wynurzenia łączą (groteskowo nawiązując do Pieśni nad Pieś-niami, która stanie się wkrótce inspiracją dla roznamiętnionych wyg okrętowych) symbolikę przyrodniczą z erotyczną. Wzmianki o tych fantazmatach są obliczone na efekt parodystyczny albo raczej wy-koślawiający („grządki uprawiane ręczną łopatką pośród wysokich łodyg trzcinowych”, „ogromne dojne krowy pasące się na łące pełnej okrągłych kamyczków” – B, s. 133), ujawniają jednak coś niezwykle znamiennego – bliskość czystości i brudu (jak wyznaje później mat, czyste nogi są warunkiem zbliżenia z kobietą: „Żeby kochać, trzeba umyć nogi” – B, s. 142), niewinności i perwersji, łagodnego ogrodu natury i pokracznego ogrodu rozkoszy. Znów nasuwają się skoja-rzenia z Dziewictwem. Niewątpliwie uprawa grządek, dojne krowy, a wreszcie tajemniczy kluczyk nabierają konotacji erotycznych i ko-jarzą się z seksualną inicjacją. I to przed nią chce się chronić stra-piony narrator.

Rozmowa z matem dodatkowo ujawnia siłę (wszechmoc?) ero-tycznej fantazji:

Inni to mogą mieć czyste nogi, a ja nie – nigdy – taki już mój psi los. Za-wsze to to, to tamto wejdzie w paradę i nie można – a jak można, to się nie chce. Właściwie to ja chcę – ale mi się nie chce i – dodał niemrawo – z n a -l a z ł e m i n n e s p o s o b y, t u t a j – s t u k n ą ł p a -l c e m w c z o ł o z m i n ą d o m y ś l n ą i s p o g l ą d a j ą c n a m n i e (B, s. 133).

Porozumiewawczy gest sugerujący możliwość „innych sposobów”

zdaje się pośrednio wskazywać, że reżyserem spisku może być coś różnego od Clarke’a i zewnętrznej „natury”, co zostanie rozpoznane w fi nale noweli.

Narrator czuje się coraz bardziej bezbronny wobec naporu pan-seksualizmu (długi język „mrówkojada”, odzierane ze skorup ostry-gi, majtek „załatwiający się” ze swoją piętą jak piesek pod krzacz-kiem). Zapisuje nawet na kartce: „Porządek, karność i czystość na tym statku to cienka błonka, która lada chwila może prysnąć i ma się ku temu” (B, s. 135), by po chwili ją spalić, obawiając się zabo-bonnie (budzi się regresywne poczucie wszechmocy myśli), że jego notatka wpłynie na fatalny bieg wydarzeń.

Niedługo potem (w obrębie tego samego akapitu, choć dzieje się to po kilku dniach) Zantman dostrzega na desce pokładu ludz-kie oko. Od Smitha dowiaduje się, że marynarze zaczęli okrutną grę „w oczko”. Gombrowicz daje w tym miejscu popis absurdalne-go humoru, bo zabawa obywa się bez kart i jest dosłownym wybi-janiem oczu kciukiem. Biorąc jednak pod uwagę szczególną logikę wydarzeń na Banburym, „gra w oczko” tajemniczo sprzymierza się ze spiskiem, o czym przekonany jest narrator – w rozmowie z kapi-tanem, w której przewija się motyw oczu („Spojrzałem mu w oczy”;

„małe żeglarskie oczki błyszczały mu jak ogarki” – B, s. 138), zauwa-ża: „wszystko kombinuje się i porozumiewa za plecami” (B, s. 138).

Zantman przypuszcza, że „oczko” ma coś wspólnego z łechtaniem, co może się kojarzyć z natrętnymi pieszczotami i naprowadzać na trop perwersyjnego erotyzmu. Ale motyw idiotycznej zabawy ma chyba inny rodowód. Zważywszy na dalszy rozwój wypadków, skłonność narratora do biblijnej frazeologii („Jestem jak jagnię po-między wilkami, jak osieł w jaskini lwów” – B, s. 137) i jego posłu-szeństwo wobec religijnych nakazów moralnych90, przypuszczam, że

„gra w oczko” pojawiła się jako „przekręcona” i „zmałpowana” przez marynarzy projekcja jego własnego lęku przed zgorszeniem. Tym bardziej że pierwsze wzmianki o niej pojawiają się tuż po drama-tycznym obchodzie po statku, podczas którego uciekał wzrokiem od

90 Gombrowicz w komentarzu do noweli, który zanotował na egzemplarzu Pa-miętnika... podarowanym Kępińskiemu, nazywa Zantmana „świętoszkiem” (por.

T. Kępiński, Witold Gombrowicz i świat jego młodości, Kraków 1974, s. 311).

„gorszących” widoków (na dziobie mrówkojad, na rufi e ostrygi, a na pokładzie „załatwiający się” majtek). To pod wpływem zawstydzenia zamknął się w kajucie. „Gra w oczko” przywołuje na myśl słowa Je-zusa o zgorszeniach:

Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wie-rzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w mo-rze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie po-wodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. J e ś l i t w o j e o k o j e s t d l a c i e b i e p o w o d e m g r z e c h u, w y ł u p j e; l e p i e j j e s t d l a c i e b i e j e d n o o k i m w e j ś ć d o k r ó l e s t w a B o ż e g o, n i ż z d w o j g i e m o c z u b y ć w r z u c o n y m d o p i e k ł a [podkr. – Ł.T.], gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie91.

Tę hipotezę potwierdza późniejsze odwołanie do tego fragmentu Ewangelii (Clarke nakazuje: „Bunt powinien być ukarany według wszelkich praw morskich i żeglugi. Sprawcy zostaną zaszyci w wor-ki, odczytam nad nimi z Ewangelii przepisany ustęp, po czym z ka-mieniem u szyi rzuceni zostaną w morze” – B, s. 146) oraz fakt, że narrator znajduje pojedyncze oczy, nie ich pary. „Zmałpowanie” po-woduje jednak, że wyłupywanie oczu nie służy czystości i skromno-ści, ale wzmaga efekt wyuzdania – jako „łechtanie” oraz oręż prze-ciw c u d z e m u gorszącemu się oku. Ten drugi możliwy sens „gry w oczko” daje o sobie znać w późniejszej scenie, gdy Zantman po raz pierwszy konfrontuje się z homoseksualizmem:

Thompson! Co wy robicie? Bójcie się Boga (...) – Czego? – warknął pson, nie puszczając chłopca okrętowego, który tulił się do niego. – Thompson, przecież to nie jest kobieta! (...) Thompson naraz bezczelnie w y s u -n ą ł k c i u k w p r o s t k u m o i m o c z o m [podkr. – Ł.T.] – i przestali -na mnie zważać. Udałem, że zapomniałem chusteczki do nosa, i szybko od-szedłem. Ale koło przedniego luku ujrzałem naraz w cieniach nocy dwóch innych marynarzy idących pod rękę. Odwróciłem się więc – znów dojrza-łem dwóch innych marynarzy, w pobliżu kambuza, szepcących ze sobą. – To niemiłe – szepnąłem – że odtąd nie będę mógł patrzeć bez wstydu na dwóch marynarzy, a może nawet i na jednego marynarza. Będę musiał od-wracać głowę (B, s. 145).

91 Mk 9, 42–48; por. Mt 18,6–9 oraz Łk 17,1–2). Cyt. za: Biblia Tysiąclecia, Wy-dawnictwo Pallottinum, Poznań–Warszawa 1984.

Przejawy wszechmocy myśli Zantmana są póki co osłabione za sprawą wydarzeń „zewnętrznych”, które jak się zdaje, oddają prero-gatywy reżyserskie naturze. Przypomnijmy, że cały czas „morka wie-je wprost z przodu w tył” (B, s. 139), co sprawia, że statek pozostawie-je w miejscu. Pojawiają się dodatkowo samice bocianów (odłączone od piskląt nie przypadkiem nazwanych „podfruwajkami”), ale wę-drują „z północnej Szkocji do wschodnich brzegów Brazylii”, co jest nieprawdopodobne i sygnalizuje fantasmagoryczność ich istnienia.

Wkrótce później, najwyraźniej w związku z bocianami, Zantman wyraża obawę, że do rozpętanej ogólnej „nieskromności” przyplą-czą się „baby”. I tak się też dzieje, ale „baba” znów przybywa ra-czej z zewnątrz – w postaci złowionej samicy wieloryba. Marynarze reagują na nią podnieceniem, bo jest ssakiem, a Smith niebacznie wypowiada przypuszczenie, że ma 17 lat. Pod wpływem zachowań zdesperowanego wieloryba – samca, który „obłędnie” krąży wokół statku i tryska „jak gejzer”, marzenie o siedemnastolatce zamienia się w udrękę pożądania.

Załoga statku oddaje się nocnym fantazjom o kobietach, ale oka-zują się one tematem zastępczym, podsuniętym przez kołyszącą energię, która przybiera na sile. Wspomina o tym Thompson:

To ta przeklęta świerzbiączka, co to korci, roznosi – wiecie – po kościach chodzi, spać nie daje, bracia! Ile razy byłem na kobiecie! Za każdym razem myślałem, że poniesie mnie, jak statek – przejadę się, myślałem, ale gdzie tam – w miejscu stała. To coś mię rozpierało, ponosiło, mówię wam! (...) Leciałem do portu, by zdążyć na najpierwszy okręt i na morze – wszystko jedno – żeby rozkołysać się, jak należy, żeby się pobujać! To jest główna przyczyna (B, s. 143).

Podochocony namawia innych, by zmienić kurs, s k r ę c i ć i „przeje-chać się” na całego ku wodom południa, gdzie są „podobno krowy morskie, wielkie jak góry, porosłe gajem, a w tych gajach – ho, ho...”

(B, s. 143). Marynarze zaczynają w „zmałpowanym” stylu Pieśni nad Pieśniami roić sobie o „cudnościach”: „piersi jak stado baranków, włosy jak grzmiąca kaskada, oczy jak para jelonków” (B, s. 144). Jak komentuje narrator: „Wyobraźnia, niby zły pies spuszczony z łańcu-cha, szczerzyła zęby i warczała głucho, czając się po zakamarkach”

(B, s. 144). Biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do stylu biblijnego, można podejrzewać, że ma on swój udział w tworzeniu się tych fan-tazmatów. Natura współpracuje z rozpętaną chucią: „Morze

wzbu-rzyło się przejmująco, morka dęła z podwójną siłą, na mrocznych wodach majaczył rozwścieczony kadłub wielorybi, niezmordowany w swoim ruchu dookolnym” (B, s. 144). To właśnie w takich oko-licznościach Zantman dostrzega czule obejmujących się Thompsona i chłopca okrętowego.

Po natknięciu się na nich akcja nabiera przyspieszenia. Narrator liczy na interwencję wszechmocnego kapitana, która ukróciłaby ho-moseksualne praktyki, ale jego zacność okazuje się podejrzana. Co prawda deklaruje srogie biblijne sankcje dla gorszycieli, ale już po chwili purpurowieje i wylatuje w powietrze jak „latająca ryba”. Sce-na ta Sce-nawiązuje do wcześniejszej rozmowy ZantmaSce-na z Clarkiem, podczas której pasażer absurdalnie, choć pozorując uczony obiekty-wizm, objaśniał, dlaczego ryby fruwają nad pokładem („zjawisko to należy przypisać specyfi cznym właściwościom tych oskrzelowatych, które umieją się nadąć do tego stopnia, że w pewnym momencie

Po natknięciu się na nich akcja nabiera przyspieszenia. Narrator liczy na interwencję wszechmocnego kapitana, która ukróciłaby ho-moseksualne praktyki, ale jego zacność okazuje się podejrzana. Co prawda deklaruje srogie biblijne sankcje dla gorszycieli, ale już po chwili purpurowieje i wylatuje w powietrze jak „latająca ryba”. Sce-na ta Sce-nawiązuje do wcześniejszej rozmowy ZantmaSce-na z Clarkiem, podczas której pasażer absurdalnie, choć pozorując uczony obiekty-wizm, objaśniał, dlaczego ryby fruwają nad pokładem („zjawisko to należy przypisać specyfi cznym właściwościom tych oskrzelowatych, które umieją się nadąć do tego stopnia, że w pewnym momencie

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 130-151)