• Nie Znaleziono Wyników

Enfants terribles

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 169-173)

Zacznijmy od pierwszego. Czy można mówić o jakimś pokrewień-stwie duchowym Weil i Gombrowicza? Zapewne tak, choć zbieżno-ści tu nie mniej niż różnic24. Jak już sugerowałem, prawdopodobnie Gombrowicz widział w Weil podobieństwo do swej siostry (matema-tyczny umysł, głęboka i heroiczna religijność, wrażliwość na ludz-ką biedę, swoisty ascetyzm i organiczna niezdolność do kokieterii).

Oboje pochodzili z zamożnych rodzin, co odczuwali (w różnym na-tężeniu) jako rodzaj winy – Weil działała w ruchu syndykalistycz-nym i zatrudniała się jako niewykwalifi kowana robotnica, Gombro-wicz na swój artystyczny i przewrotny sposób sublimował wyrzuty sumienia w twórczości literackiej. Za sprawą wyostrzonej inteligen-cji jeszcze w dzieciństwie bywali (zwłaszcza gdy się nudzili) utrapie-niem dla rodziców25.

Choć Weil miała się stać mistyczką, wychowywali się właściwie obok religii – Gombrowicz podsumował to słynnym (i nie całkiem

nia pionierskiego tomu zredagowanego przez Thibona (Gravity and Grace, transl.

E. Crawford and M. von der Ruhr, New York 2002).

24 O najważniejszych parantelach pisał Bronisław Łagowski w eseju Inny Gombrowicz, w: Gombrowicz fi lozof, red. F. M. Cataluccio, J. Illg, Kraków 1991.

25 Por. S. Pétrement, Simone Weil. A Life, trans. R. Rosenthal, New York 1976, s. 11, oraz W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie, w: Wspomnienia polskie...

prawdziwym) zdaniem, że około 15. roku życia przestał się zajmo-wać Bogiem (D, IV, s. 27), Weil pisała w liście pożegnalnym do ojca Perrin: „Od wczesnej młodości uważałam, że problem Boga jest to problem, do rozwiązania którego brak nam tutaj danych i że jedy-nym sposobem, aby uniknąć rozwiązań fałszywych, (...), jest nie stawiać go w ogóle. Tak więc nie stawiałam go sobie w ogóle”26. Wspólne im było schopenhauerowskie czy też neomanichejskie przekonanie o okrucieństwie i niedoli jako ontologicznej zasadzie świata. Jak czytamy w Sile ciążenia i łasce: „Bóg stworzył świat, który nie jest najlepszym z możliwych światów, ale zawiera w sobie wszystkie stopnie dobra i zła. My znajdujemy się w punkcie, w któ-rym jest on najgorszy ze wszystkiego, co możliwe. Bo poniżej jest już ten poziom, na którym zło staje się niewinnością”27. Nie przeszka-dzało to jednak Weil upajać się urodą poddanej sile ciążenia natu-ry. Jak relacjonuje jej przyjaciółka Simone Pétrement, kiedy tylko słyszała o pięknym zachodzie słońca, rzucała wszystko i biegła go podziwiać28. Jak wiadomo, u Gombrowicza zachwytu nad zachodem słońca czy rozgwieżdżonym niebem nie znajdziemy29.

Oboje żyli sztuką, choć ich gusta się rozmijały. Weil uwielbiała śpiewy gregoriańskie, Monteverdiego i Bacha, Gombrowicz szukał w muzyce ekspresji zmysłowości i namiętności, więc zachwycał się 14. kwartetem Beethovena, któremu poświęcił jeden z najbardziej przejmujących fragmentów Dziennika. Jak wiadomo, Weil nie tyl-ko rozczytywała się w literaturze pięknej, lecz także sama pisała wiersze i dramaty, choć nie spotykały się one z szerszym uznaniem.

Warto wszakże odnotować, że w bodaj najambitniejszym dziele lite-rackim Simone Weil, jakim jest nieukończony dramat Wenecja oca-lona, pojawiają się motywy zasadnicze dla twórczości Gombrowicza – snu, jawy i despotycznej przemocy, która ma służyć przedziera-niu się od nierzeczywistości do rzeczywistości. Szczególnie poucza-jące jest porównanie tragedii Weil ze Ślubem. Pod wieloma wzglę-dami może się ono wydać ryzykowne – Francuzka pisała tragedię

26 S. Weil, List pożegnalny do ojca J.M. Perrin, Dominikanina, 1942, w: taż, Wybór pism, tłum. C. Miłosz, Kraków 1991, s. 30.

27 S. Weil, Świadomość nadprzyrodzona..., s. 79.

28 S. Pétrement, dz.cyt., s. 11.

29 Por. J. Jarzębski, Gombrowicz i natura, w: Natura i teatr. 16 tekstów o Gombrowiczu, Kraków 2007, s. 52–69.

nawiązującą do wzorców greckich (Jaffi er jako bohater tragiczny), Polak dramat, w którym tragizm łączy się z groteską, ponadto Weil wkraczała w obszar, który można nazwać mistyką piękna, a Gomb-rowicz ukazywał świat, w którym piękno jest niemożliwe. Niemniej na głębszym poziomie znajdziemy uderzające zbieżności. Chyba nie tylko dlatego, że oba dramaty były reakcją na katastrofę drugiej woj-ny światowej.

Wenecja ocalona (pisana w latach 1940–1943) nawiązuje do wydarzeń, które rzekomo rozegrały się w 1618 roku (ich autentycz-ność do dziś budzi wątpliwości). To wówczas ambasador hiszpań-ski w Wenecji miał uknuć spisek zmierzający do oddania Wenecji w ręce króla hiszpańskiego. Plan zakładał działanie z zaskoczenia, nocą – w wigilię Zielonych Świątek. Zamierzano przejąć węzłowe punkty miasta, wzniecić pożary potęgujące panikę i stracić tych, którzy stawiają opór. Jeden z przywódców spisku – Jaffi er, udarem-nił jednak ten zamach, gdyż jak ujęła to sama Weil, „przejęty litością nad miastem”30 wyjawił te plany weneckiej Radzie Dziesięciu. Weil właśnie Jaffi era czyni głównym, tragicznym bohaterem, który na za-wsze ma pozostać zbawcą miasta, a zarazem zdrajcą przyjaciół. Spi-skowcowi Jaffi erowi, podobnie jak Henrykowi ze Ślubu, towarzyszy poczucie, że śni. O tym traktuje jedna z najważniejszych scen trage-dii (nazywa ją Weil „wykładem wielkiej polityki”), w której Jaffi er pouczany jest przez współspiskowca Renauda:

Jaffi er: Kiedy patrzę na to miasto, tak potężne, a jednocześnie tak cudow-nie piękne i spokojne, i myślę, że w ciągu jednej nocy my, ludzie cudow-nieznani, staniemy się jego panami, wydaje mi się, że śnię.

Renaud: Tak, śnimy. Ludzie przygody i czynu zawsze śnią; wolą sen od rzeczywistości. Ale zmuszają orężem wszystkich innych, aby śnili ich sna-mi. Zwycięzca żyje własnym snem, zwyciężony – snem cudzym. Wszyscy mieszkańcy Wenecji, którzy przeżyją dzisiejszą noc i jutrzejszy dzień, do końca swych dni nie będą wiedzieli czy śnią, czy żyją na jawie. Ale od jutra ich miasto, ich wolność, ich potęga będą się wydawały bardziej nierealne od snu. Oręż czyni sen silniejszym od rzeczywistości; właśnie z ich poczucia nierzeczywistości rodzi się uległość. Już od jutra muszą uwierzyć, że byli od zawsze poddani jarzmu Hiszpanii, że nigdy nie byli wolni. Niebo, słońce, morze, kamienne pomniki na zawsze przestaną dla nich istnieć realnie31.

30 S. Weil, Notatki do „Wenecji ocalonej”, w: tejże, Wenecja ocalona, tłum.

A. Wodnicki, Kraków 2007, s. 122.

31 S. Weil, Wenecja ocalona..., s. 56.

A jednak, inaczej niż Henryk ze Ślubu, Jaffi er odstępuje od terro-ru i nie narzuca Wenecjanom cudzego snu. Powoduje nim litość, ale szczególnego rodzaju. Pisze o niej w swoich notatkach do tragedii Weil: „Litość jest atrybutem boskim. Nie ma litości ludzkiej. Litość zawiera w sobie nieskończony dystans. Nie współczuje się temu, co bliskie. Jaffi er”32. Tragiczny protagonista dostępuje zatem szcze-gólnego wtajemniczenia, jego decyzja o ratowaniu miasta (równo-znaczna ze zdradą) okazuje się owocem nawrócenia, które polega na przedarciu się przez zasłonę opresywnych między-ludzkich snów i dotarciu do jądra rzeczywistości, do Boga. To, co boskie, metafi -zycznie pewne, obdarzone jest wedle Weil atrybutem bezintere-sownego piękna. W fi nałowej kwestii Jaffi er powiada: „Śmierć idzie mi naprzeciw. Przeminęła hańba./ W moich martwych już oczach, jakie piękne miasto!”33. Jakże to odległe od ustanowienia kościoła międzyludzkiego i fi nałowego pogrzebu ze Ślubu. Ale zarazem są to przecież dwa warianty tego samego dramatu egzystencji skaza-nej na udrękę solipsyzmu i terroru historii spuszczoskaza-nej z łańcucha.

W świecie kościoła międzyludzkiego Henryk musi siłą narzucić poddanym swój sen, w świecie Wenecji wyzwolonej przez Jaffi era tryumfuje litość, czyli mistyczna w istocie wiara w realność świata („Uwierzyć w realność świata zewnętrznego i kochać go, jest jednym i tym samym”34). Przypomina się nauka św. Pawła z Hymnu o miło-ści, w którym miłość okazuje się także dyspozycją poznawczą – do tego wątku jeszcze powrócę.

Wspomnijmy jeszcze o innych rysach pokrewieństwa. Znane są opowieści o wielogodzinnych sporach, które oboje wiedli ze znajo-mymi i przyjaciółmi. Witold zadręczał rozmówców ironią i maska-radą, Simone nieustępliwym i śmiertelnie poważnym dążeniem do prawdy. Obojgu jednak chodziło o to samo – o autentyczność in-telektualnych poszukiwań. Łączyła ich także postawa outsiderów.

Gombrowicz uzasadniał ją swoją fi lozofi ą zniewalającej formy, Weil poczuciem sprawiedliwości i racjami religijnymi, które wyłożyła w drugim pożegnalnym liście do ojca Perrin: „Czuję, że jest waż-ne i mi przeznaczoważ-ne, bym była sama, jak obcy i wygnaniec w

sto-32 S. Weil, Notatki do „Wenecji ocalonej”..., s. 117.

33 S. Weil, Wenecja ocalona..., s. 108.

34 S. Weil, Notatki do „Wenecji ocalonej”..., s. 117.

sunku do każdego ludzkiego środowiska, bez wyjątku”35. Ich outsi-derstwo wiązało się także z dwoma innymi rysami osobowości. Po pierwsze, oboje czuli abominację do wielkich zbiorowości – Gomb-rowicz pisał o groźnej „wielkiej liczbie” (choćby w komentowanym już fragmencie o pomnożeniu pojedynczego Hitlera przez projekcje powstające w wyobraźni jego wyznawców – D, II, s. 97–100), Weil o platońskim „wielkim zwierzęciu”, które jest źródłem faryzeizmu i przedmiotem złowrogiego bałwochwalstwa36. Po drugie, zarówno Gombrowicz, jak i Weil byli głęboko doświadczeni samotnością. Tą pożądaną (Weil pisała: „Społeczeństwo jest jaskinią, wyjściem z niej jest samotność”37), i tą przepełnioną mrokiem, zbliżającą do depre-sji. Właśnie w tej drugiej, dławiącej samotności spotkali się w pu-stym domu w Mar del Plata w grudniu 1955 roku.

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 169-173)