• Nie Znaleziono Wyników

Wokół Dziennika

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 151-154)

W żadnym wypadku katolicyzm nie może nas dzielić, ja też nie jestem od tych spraw tak daleki, co więcej, myślę, że niewątpliwie masz rację, będąc katoliczką i że im bardziej i głębiej nią będziesz, tym lepiej – mam na myśli Twoją rację subiektywną, wewnętrzną logikę Twego istnienia, Twój „sens” zasadniczy. Mogę nawet powiedzieć, że kiedy myślę o Two-im życiu czy też o Twojej osobowości, tak jak ona uformowała się, sam wchodzę w kategorie wiary, a to dlatego, że uznaję samą potrzebę, która stwarza wiarę, tę konieczność, która jest u jej podstawy.

W. Gombrowicz, List do Ireny Gombrowicz z 23 października 1957 roku1

Wszystkie rodzaje wiary uznaję, nawet fanatyczną i myślę, że z jakimś Claudelem czy Leonem Bloy mógłbym się porozumieć, tj. raczej współ-egzystować. Ta nasza przygoda ziemska jest czymś tak zdumiewająco fantastycznym, iż wszystkie rozwiązania są możliwe i tylko osoby zupeł-nie pozbawione wyobraźni i inteligencji mogą się kontentować „rozu-mowaniami”. (...) Bardzo szczerze Ci winszuję, że wierzysz, i radzę Ci, zachowaj to i pielęgnuj z jak największym zapałem, bo to jest w każdym razie wiara w prawo ludzkie (duchowe) i w jego przewagę nad nieludz-kim prawem natury. Jest to też wielka przewaga Twoja nad płytką i pła-ską przeciętnością!

W. Gombrowicz, List do Ireny Gombrowicz z 7 marca 19602

Najpełniejszy wgląd w to, co Gombrowicz myśli o sobie i o świe-cie, dają jego zapiski diarystyczne. Są one oczywiście produktem z biegiem lat coraz bardziej nieznośnej (także dla Gombrowicza) autokreacji, co nie wyklucza jednak autentyczności intelektualnych poszukiwań prowadzonych w Dzienniku. Jego najgłębiej

przejmu-1 W: W. Gombrowicz, Listy do rodziny, oprac. J. Margański, Kraków 2004, s. 120.

2 Tamże, s. 214–215.

jące i zarazem najbardziej konfi dencjonalne fragmenty pochodzą z okresu argentyńskiego, kiedy pisarz doświadczał głębokiej samot-ności. Choć są niewątpliwie osobiste i w swej wymowie bardzo se-rio, nie poddają się prostodusznej lekturze. Ich sens jest często za-kryty, szyfrowany, zyskuje pełniejsze rozświetlenie, gdy zestawić go z utworami literackimi pisarza. Postaram się o tym nie zapominać, wczytując się w zapiski diarystyczne Gombrowicza.

Dziennik pozwala lepiej zrozumieć ambiwalentny i paradoksal-ny stosunek pisarza do religii. By uchwycić dynamikę jego emocji i refl eksji (sam przecież nie wierzył w fi lozofi ę nieerotyczną, wyzby-wającą się związku z ciałem, płcią i całą konkretnością3), zacznijmy od tego, co pozostaje raczej w sferze zachowań instynktownych niż intelektualnej spekulacji. Dopiero na tak zarysowanym tle spró-buję w dalszej kolejności zrekonstruować poglądy na temat wiary i chrześcijaństwa.

1. Gombrowicz od święta

Jak religijne deklaracje Gombrowicza mają się do jego codzienno-ści? Przeanalizujmy zapisy, które odnoszą się choćby pośrednio do rytmu dni świątecznych. Na ich powtarzalność wyczulało go z pew-nością katolickie wychowanie4.

Na początek uwaga ogólna – mówię o tendencji, a nie o bez-względnej regule, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zwłaszcza w pierwszym tomie Dziennika, gdy Gombrowicz chce ustanowić pe-wien porządek, który będzie rządził jego notatkami, jednym z klu-czy staje się waloryzowany emocjonalnie podział na dni tygodnia5.

3 Por. D, II, s. 249.

4 O osobliwym znaczeniu niedzieli dla pisarzy, którzy odeszli od religii, interesu-jąco pisze Stephen Miller w książce The Peculiar Life of Sundays. Zwraca on uwagę na siłę przywiązania do rytuału i rytmu dni odświętnych wynikającą z religijnego wy-chowania, co pokazuje na przykładzie Wallace’a Stevensa i Roberta Lowella. Wiersze Sunday Morning (Stevensa) i Walking Early Sunday Morning (Lowella) nazywa

„niedzielnymi rozmyślaniami niepraktykujących chrześcijan”. Por. S. Miller, The Pe-culiar Life of Sundays, Cambridge (Massachusetts)–London 2008.

5 O tym, że podporządkowanie notatek dniom tygodnia nie ma związku z prostą chronologią, pisał trafnie Jerzy Jarzębski: „dni tygodnia, jakie pojawiają się w

na-Uprzywilejowanym dniem wydaje się niedziela (może też sobota ze względu na bliskość niedzieli?6). To dzień, który jakoś wymyka się władzy „ja” – może nie przypadkiem słynny początek Dziennika po-mija niedzielę? Kiedy czytamy zapis z roku 1954:

Niedziela Tragedia.

Chodziłem po deszczu w kapeluszu nasuniętym na czoło, z kołnierzem palta podniesionym, z rękami w kieszeniach.

Po czym wróciłem do domu.

Wyszedłem jeszcze raz żeby kupić coś do zjedzenia.

I zjadłem (D, I, s. 111).

mimowolnie kojarzy się on z frazą Michela Houellebecqa z Posze-rzenia pola walki – „Dzień był spokojny, ale trochę smutny, jak na ogół niedziele w Paryżu, zwłaszcza jeśli nie wierzy się w Boga”7. To nie jedyny dowód na dość złowrogą magię niedzieli. Przykładów jest więcej. Niedziela przynosi powiew tego, co ostateczne – czasem bę-dzie to Simone Weil i jej Bóg, a czasem wiatr lub czajnik, które budzą rozpacz podszytą strachem przed naturą i wyolbrzymionym sobą:

Niedziela

Patrzyłem na czajnik i wiedziałem, że ten i inne czajniki będą dla mnie coraz straszliwsze w miarę upływającego czasu, podobnie jak wszystko wo-kół mnie. Mam dość świadomości aby wychylić do ostatniej kropli krwi puchar tej trucizny, a nie dość wzniosłości aby wzbić się ponad nią, czeka mnie konanie w miażdżącym podziemiu, bez jednego promienia znikąd.

Oderwać się od siebie... ale, pytam się, jak?

Bynajmniej nie chodzi o to żeby uwierzyć w Boga, ale o to żeby zako-chać się w Bogu. Weil nie jest „wierząca”, jest zakochana. Mnie Bóg, w ży-ciu moim, nigdy nie był potrzebny – od najwcześniejszego dzieciństwa, ani

główkach poszczególnych odcinków tekstu, nie mają (...) nic wspólnego z rzeczywi-stymi dniami, w których miały miejsce zdarzenia. To raczej wyznaczniki wewnętrz-nego rytmu, pretekstowe »takty«, dzielące materię nie zdarzeń, lecz wypowiedzi”

[J. Jarzębski, Literatura jako forma istnienia (O „Dzienniku” Gombrowicza), w:

tegoż, Podglądanie Gombrowicza, Kraków 2000, s. 174]. Inaczej niż on widzę w dniach tygodnia nie tylko struktury rytmizujące, lecz także harmoniczne (ewoku-jące określone emocje, nastrój), by pozostać przy skojarzeniach muzycznych.

6 Sobotnie noce już są świadkiem dwóch dramatycznych wydarzeń odnotowa-nych w Dzienniku – próby uciszenia burzy i przygody z ręką kelnera z Café Que-randi. Mają one zasadnicze znaczenie dla refl eksji nad granicami władzy nad sobą i światem.

7 M. Houellebecq, Poszerzenie pola walki, tłum. E. Wieleżyńska, Warszawa 2005, s. 137.

przez pięć minut – byłem zawsze samowystarczalny. Więc gdybym teraz

„zakochał się” (pomijając, że ja w ogóle nie mogę kochać) byłoby to pod naciskiem tego ciężkiego, zniżającego się nade mną sklepienia. (...) Zako-chać się w kimś dlatego że nie można już wytrzymać ze sobą – to miłość wymuszona? (D, I, s. 274).

Można oczywiście przytoczyć zapisy niedzielne, które odnoszą się do spraw dość błahych, a w każdym razie nie tak egzystencjalnie ważkich, ale wyczuwam, że Houellebecqowski smutek jest dominu-jącym nastrojem pierwszego dnia tygodnia.

Proponuję pójść dalej tym tropem i przyjrzeć się zapisom z Dziennika, które bardziej lub mniej jawnie odnoszą się do kalen-darza liturgicznego. Jak się okazuje, co najmniej dwa węzłowe frag-menty dotyczą najważniejszych świąt chrześcijańskich. Pierwszy to często cytowany zapis z początku 1956, który odnosi się do Wigilii Bożego Narodzenia roku 19558, mówiący o możliwości demiurgicz-nej władzy nad rozpętanym żywiołem burzy. Drugi, rzadziej komen-towany, ale kto wie, czy nie najważniejszy dla religijnego dramatu pisarza, pozostaje chyba w związku z wydarzeniami Wielkiego Tygo-dnia roku 1958. Mam na myśli notatki z trzeciego pobytu w Tandilu o wycieczce na wzgórze Calvario9.

W dokumencie GOMBROWICZA MILCZENIE O BOGU (Stron 151-154)