• Nie Znaleziono Wyników

Godność a język obozowy

W dokumencie Porzucić etyczną arogancję (Stron 44-51)

Na antypodach postawy obronnej wobec wulgarnego słownictwa obozowe-go, odnoszącego się do sfer wstydliwych lub związanych z fizjologią, jest gest przejęcia języka obozowego. Chciałabym zająć się autorami, którzy sięgają po mowę i słowa zrodzone w obozie w celu prowokacji, ale także w zamiarze skonstruowania nowego, indywidualnego języka.

Na specyficzne gatunki obozowej mowy zwraca uwagę Danuta Wesołow-ska. Znalazły się wśród nich między innymi: przemówienie powitalne, komen-da, rozkaz, groźba, wyzwisko, poganianie, meldowanie się. Język w obozie

58 Tamże, s. 170.

59 „A mimo wszystko w okresie ostatnich kilku miesięcy pobytu w obozie zauważyłem, że i mnie zaczynają się młode chłopaki podobać. Nie okazywałem tego, ale jednak czułem”, wy-znaje Grzesiuk. Cyt. za: tamże, s. 474.

60 B. Karwowska, Ciało. Seksualność. Obozy Zagłady, Kraków 2009, s. 29.

61 Tamże.

Granice godności. Granice literatury 45

przedstawia się jako język wyzwisk i komend, zachowań agresywnych – jak pisze Karin Doerr – typowo męskich „akcji werbalnych”62, czyli słów mających moc czynu. Judith Butler utożsamia mowę rasistowską z „werbalną napaścią”.

Przemoc słowna, utrzymuje Doerr, przyczyniała się do destabilizacji pozycji ofiary we „wspólnocie mówiących”, stwarzała i podtrzymywała nierówność między strażnikami i więźniami. Danuta Wesołowska zwraca uwagę na aspekt dodatkowego udręczenia więźniów poprzez, na przykład, zmuszanie do śpie-wu. Dotkliwość tego problemu opisuje Władysław Kuraszkiewicz: „Bolały słu-chane wyrazy równie mocno, jak obecność na publicznej egzekucji bicia, czy wieszania. I właściwie nie można się było do tego przyzwyczaić, bo albo po-łajanki występowały w nowych ustach z nową melodią, albo były stosowane bezpośrednio do kogoś bliskiego, albo z reguły, poprzez klątwy jako wstęp, przeczuwało się idącą dalszą katastrofę”63 .

Omawiając język obozowy, badacze w pierwszej kolejności zwracają uwa-gę na kontekst relacji opartych na władzy. Rozkazy, komendy, wyzwiska, groź-by i inne „czyny werbalne” służyły oczywiście funkcyjnym różnego szczebla do uzyskania posłuchu wśród więźniów. Jak pisze Doerr: „Język strażników od-zwierciedlał ów militarny reżim męskiego życia z jego stałym posługiwaniem się trybem rozkazującym i słownymi zniewagami”64. Lecz językiem obozowym, specyficzną gwarą, tzw. Lagerszprachą posługiwali się więźniowie niezależnie od zajmowanej funkcji i płci. Seweryna Szmaglewska wymienia kolejne stadia degradacji więźnia obozu, posługując się funkcjonującymi w obozie etykieta-mi językowyetykieta-mi. Były to: „obdartus”, „łachmyta ponury”, oraz człowiek w sta-dium krańcowym – „muzułman”. Pierwsze dwa określenia zaliczyć można by do kategorii wyzwisk – i w takiej intencji zapewne były pierwotnie używane – lecz pisarka posługuje się nimi w sposób opisowy, co dowodzi przeniknięcia ich do powszechnego użycia i przynajmniej częściowej neutralizacji wydźwię-ku obraźliwego.

O przemocy wpisanej w mowę obozu pisze Marian Pankowski. Najbardziej nią obciążony był język niemiecki, język esesmanów i kapów, a więc nieustan-ne krzyki, które Pankowski utożsamia z aktami fizycznieustan-nej napaści. Bardziej skomplikowana jest kwestia funkcjonującego w powszechnym obiegu słow-nictwa. W miniaturowej powieści Z Auszwicu do Belsen słowa obozowe na-rzucają się z ogromną siłą narratorowi, który chce opowiedzieć lager i niczym

„mewy żarłoczne i trywialne”65 kalają nieskażony język literacki. Pankowski stacza w swojej opowieści niezwykłą walkę o słowo, ale ostatecznie przyzna-je, że wyrazy takie jak „muzułman”, „rozwałka” i „komin” najlepiej oddają los

62 K. Doerr, Mowa nienawiści, „Midrasz” 4/2006, s. 9.

63 D. Wesołowska, dz. cyt., s. 37.

64 K. Doerr, dz. cyt., s. 11.

65 M. Pankowski, Z Auszwicu do Belsen. Przygody, Warszawa 2000, s. 20.

więźnia, i włącza je w tok swojego opowiadania. W istocie, jak przekonuje się narrator, sposób wysłowienia typowy dla czasu sprzed wojny razi i nie pasuje do opowieści o życiu w Auschwitz. Chociaż słowo „muzułman” początkowo może budzić wstręt i opór, ostatecznie nie sposób je wyminąć, gdyż to właśnie słowa auszwickie są najbardziej adekwatne do opisu tamtej rzeczywistości, zawierają w sobie część prawdy o niej. Pisze Pankowski: „Brzydzę się nim, ale jeszcze się zmuszam do myśli, że to »nieszczęśnik skazany na rychłą śmierć«.

Ale równocześnie czuję staroświeckość, nieadekwatność wymuszonego na sobie słownictwa. Znam przecież porzekadło miejscowe, co kapitalnie stresz-cza fakt i poustresz-cza, jak do niego podchodzić. »On już złote bańki dupą puszstresz-cza«.

Niemalże dziecinne, ludyczne, istna plansza antropologiczna z legendą pod obrazkiem Auszwicki muzułman”66 .

W opowieści Z Auszwicu do Belsen po drugiej stronie językowej barykady stoi staroświecki, przedwojenny wariant języka literackiego o martyrologicz-nej i patriotyczmartyrologicz-nej tonacji. W wyniku swoistej przepychanki słowmartyrologicz-nej wysoki, oficjalny styl narracji o wojnie przegrywa, tak jak „pojęcia przegrane z kre-tesem: ojczyzna, konspiracja i miłość”67. Proza Pankowskiego jest buntowni-czo parodystyczna, antyheroiczna i nastawiona na polemikę z wartościami ojczyźniano-patriotyczno-bohatersko-religijnymi68.

Opowieść o przeżyciach lagrowych opiera Pankowski na doświadczeniu cielesnym i tym, co przyziemne, a więc związane z fizjologią i materialną stro-ną egzystencji. Zaproponowastro-ną więc definicją muzułmana będzie: „człowiek, który przecieka”. Obrazy i opisy mieszkańców obozu w Oświęcimiu łączą to, co poniżające i żałosne z tragiczną w swojej bezbronności śmiesznością, dając efekt tragikomiczny. Więźniowie to „galernicy”, ale i „błazny”, „trędowaci, ale nobilitowani przez choreografów z trupią czaszką na czole”, wykonujący „balet prostackiego szczęścia”69. Pisaniu temu towarzyszy wzięcie w nawias wstydu przed obnażeniem tego, co niskie, zgoda na cielesność i fizjologię (narzucają-ca skojarzenia z Pamiętnikiem z Powstania Warszawskiego Mirona Białoszew-skiego scena wspólnego „kucania” kobiet i mężczyzn). Narrację PankowBiałoszew-skiego przenika akceptacja i wyrozumiałość wobec biologicznej strony egzystencji.

Można powiedzieć, że narrator pochyla się z czułością nad słabościami ludzki-mi, infantylnością uległości i bezradności wobec władzy strażników i esesma-nów. Pisarstwo Pankowskiego opowiada o „zapomnieniu” wyższych wartości w lagrze, o brutalnej filozofii starych numerów, o zdziecinnieniu więźniów żyjących w strachu przed esesmanem. Nędzny żywot bohatera Z Auszwicu…

służy do stworzenia schematu narracji antybohaterskiej, narracji „na opak”,

66 Tamże, s. 21.

67 Tamże, s. 24.

68 Na ten temat zob. K. Mojsak, „Przygody ciała” – podmiotowość i groteska w powieści

„Matuga idzie” Mariana Pankowskiego, „Pamiętnik Literacki” 4/2008.

69 M. Pankowski, dz. cyt., ss. 27-28.

Granice godności. Granice literatury 47

w której nieporadność więźnia w obchodzeniu się z biologiczną stroną egzy-stencji jest cechą dogłębnie ludzką, a poniżenie staje się jego jedyną siłą.

Literackim rozwiązaniem Pankowskiego jest językowy „aliaż” – taki stop sposobów wysłowienia, który na poziomie słów odzwierciedli „zatrucie” ję-zykiem obozowym. Przejęcie mowy lagru, wykorzystanie jej do autodefinicji samo w sobie może być odpowiedzią na krzywdzący język. Zjawisko „bun-towniczej mowy”, jak pisze Judith Butler, wykorzystuje „powtórzenie w języku zdolne wymusić jego zmianę”70. Wydaje się, że nowatorski język Z Auszwicu do Belsen jest kwintesencją tak rozumianej buntowniczości.

Obniżanie wartości to efekt także innej, zupełniej inaczej pomyślanej nar-racji o obozie. Pięć lat kacetu Stanisława Grzesiuka także podważa wzorzec literatury martyrologicznej, budując obozową narrację awanturniczą i wy-chwalając etos warszawskiego cwaniaka. Grzesiuk nie ma w poważaniu reli-gii, wielokrotnie pisze o tym, że zamiast modlić się wolał zakląć na czym świat stoi. Odmowa modlitwy i niejako zastąpienie jej słowami przekleństwa ozna-cza zakwestionowanie boskiego wsparcia i odrzucenie Boga. Wulgaryzmy są dla Grzesiuka sposobem na wyrażenie postawy życiowej więźnia, integralną cząstką jego tożsamości. Jednocześnie stają się elementem gry, którą musi staczać każdy więzień w walce o przetrwanie.

Niezliczona ilość ciosów, które rozdał w obozie bohater Grzesiuka, wyzwisk, którymi obrzucał innych więźniów, wystarczyłyby, aby posądzić go o zajmo-wanie stanowiska siły. Stasiek nie zajmuje jednak pozycji w obozowej „hierar-chii strachu”, jest członkiem szarej masy więźniów nie cieszących się żadny-mi przywilejażadny-mi. Nie wykorzystuje swej siły w celach zbrodniczych; niepisany kodeks, o istnieniu którego wielokrotnie zaświadcza narrator, na to mu nie zezwala. Awanturniczość bohatera najczęściej sprowadza się do zasady rewan-żu, obrony lub wyrównania rachunków. „Ja miałem niezliczoną ilość awantur, lecz prawie nigdy nie uderzyłem słabszego”71. Zasadą jest nietykalność mu-zułmanów i jednostek słabych: „i niejeden też dostał – ale tylko taki, który dorównywał mi kondycyjnie, ale jeśli zmuzułmaniał i ledwie sam łaził, takiego nie miałem sumienia bić”72. Wymiana ciosów zastępuje komunikację werbal-ną, to swoiste, a zarazem najbardziej jednoznaczne „porozumienie bez słów”.

„Każdy wiedział, co chciał, i każdy wiedział za co dostał”73, komentuje jedną z bójek narrator.

Wulgaryzmy nie służą tylko przepychankom obozowym, są także obraną strategią radzenia sobie z sytuacją skrajną, są w końcu oznaką „awanturniczo-ści” i „cwaniactwa” czy bycia „urkesem”– postawy przejawiającej się w

nie-70 J. Butler, dz. cyt., s. 188.

71 S. Grzesiuk, dz. cyt., s. 171.

72 Tamże, s. 235.

73 Tamże, s. 202.

okazywaniu strachu, lekceważenia groźby śmierci. Pięć lat kacetu przedstawia więc bogate zestawienie wulgaryzmów, gwary złodziejskiej i więziennej oraz idiomów mowy obozowej. Na wskroś cwaniacka perspektywa ujawnia się także w oryginalnym sposobie widzenia życia w kacetach i stosowanej przez bohatera metodzie przetrwania. Nie znajdziemy u Grzesiuka opisu lagrów w kategoriach okropności i koszmaru, brak jest demonizacji wojny, czy nawet zadziwienia tym, co ona przynosi. Życie w obozie to droga przez przeciwności, a cała energia bohatera skupia się na ich pokonaniu. W narracji obecne są od-niesienia do koncepcji gry. Wojna to w istocie „teatr wojenny”, a żywot obo-zowy to „zabawa” lub właśnie „gra”. Tortury i znęcanie się nad więźniami, jak na przykład wrzucanie przez esesmanów Żydów do dołów z nieczystościami to „wesoła zabawa”; istniała też „zabawa w topienie”; sytuacje niebezpiecz-ne z kolei określaniebezpiecz-ne są jako „niewąska zabawa”. Efektem takiego oglądu jest odheroizowanie wojny i lagru, a opis martyrologiczny staje się niemożliwy w świecie, w którym śmierć jest jedynie stawką w grze. Nie ma w nim także miejsca na współczucie i litość, ale jest miejsce na pomoc tym, którzy znaleźli się na pozycji przegranych.

Jako chwalebną traktuje bohater swoją nieustraszoną postawę i niezdolność do zamartwiania się, za to nieustającą gotowość do „rozrabiania” i „łobuzowa-nia”, a także unikania pracy. Punktem honoru było właśnie „markieranctwo” czyli metodyczne uchylanie się od pracy, unikanie wysiłku, maksymalna oszczędność sił i energii. Nastawienie do władz obozowych jest właściwie przedłużeniem postawy warszawskiego cwaniaka, który radzi sobie próbując wykiwać prze-ciwnika. „Król obijaczy” – jeden z epitetów, którym posługuje się w autocha-rakterystyce Grzesiuk – stara się więc przechytrzyć esesmanów, co dostarcza mu pożądanych emocji: „To było ciekawe życie! Wszędzie niebezpieczeństwo – selekcje, kąpiele, śmierć za wszy, wybieranie do utopienia, nie mówiąc o nor-malnym biciu (…)”74. Inną skuteczną metodą „łobuza z Czerniakowa” jest, co podkreśla z dumą, „metoda niezrozumienia języka” – a więc w istocie metoda na prostaczka, udawanie głupiego wobec mówiących po niemiecku.

Opisując rzeczywistość wewnątrz obozu, Grzesiuk w zasadzie nie odwołu-je się do kryteriów oceny moralnej spoza tej rzeczywistości (wyjątek mógłby stanowić jedynie kodeks honorowy warszawskich łobuzów i zasada nie atako-wania słabszego), do jakiejś nadrzędnej wartości. Pisarstwo Grzesiuka wyróż-nia brak oceny moralnej wobec postaci granicznych, które zazwyczaj genero-wały silne wartościowanie: nie piętnuje kobiet z puffu ani stosunków homo-seksualnych w obozie (o ile nie opierają się na wykorzystaniu czyjejś słabszej pozycji), nie ocenia muzułmanów piekących kartofle w kościach wyrzuconych z krematorium. Choć Grzesiuk reprezentuje typowo męską, mocno

zhierar-74 Tamże, s. 296.

Granice godności. Granice literatury 49

chizowaną kulturę miejskiego marginesu, niejako wbrew niej ujawnia także swoje zainteresowanie mężczyznami, będące jednym z efektów zlagrowania.

Odrzucenie cenzury, którą autor dostrzega u innych piszących o lagrach, skutkuje – oprócz poruszenia tematu homoseksualizmu – ujawnieniem bru-talności i przemocy językowej jako podstawy obozowej gry o przetrwanie.

Brutalne zachowanie powiązane jest nie tylko z indywidualną sytuacją boha-tera, wpisuje się ono także w światopogląd narratora – warszawskiego cwa-niaka. Ta alternatywna perspektywa pozwala Grzesiukowi oddzielić brutal-ność od przemocy władz obozowych. Zarówno zachowania godne, jak i hań-biące, mieszczą się w obrębie brutalności, która „w pewnym stopniu istniała u wszystkich”75 i nie była przez Grzesiuka postrzegana jako przejaw upadku moralnego więźniów, lecz raczej jako mechanizm przystosowawczy i obronny.

Wulgarny dialekt obozowy i przekleństwa są naturalną reakcją na pełne tru-dów życie więźnia, a jednocześnie odcinają się od słownictwa niemieckiego, do którego narrator czuł niechęć. Przeklinanie jest także formą prowokacji w stosunku do bogobojnych więźniów: „Toteż kląłem bez przerwy i cieszyło mnie, jak inni boją się, żeby za moje bluźnienie Bóg ich nie pokarał, tak jakby Bóg mógł sprawić coś więcej od deszczu, którym nas moczył codziennie przez dwa tygodnie”76. Prowokacja i buntowniczość wyrażająca się w języku i posta-wie bohatera wymierzona jest nie tylko w bezpośrednich oprawców, ale jako swoista anty-modlitwa staje się zachowaniem aspołecznym, obnażającym sens wspólnotowej wiary w boską opatrzność.

Mieczysław Lurczyński – więzień Buchenwaldu – w miejsce martyrologii obozów proponował obraz demoralizacji i zepsucia człowieka. Tak rozumia-ną prawdę o lagrze chciał pokazać poprzez język obozowy. W dramacie na-pisanym na podstawie rękopisu powstałego w obozie koncentracyjnym pod tytułem Stara Gwardia sportretował ludzkie „bestie” i „dziwolągi natury”, za-powiadając jednocześnie, że „straszliwości wielkich w tej sztuce nie ma”. Całe zło obozu odzwierciedla natomiast „zdeprawowany język gnojowiska ludz-kiego”, a jest on tak porażający, że mało który czytelnik wytrzyma „surowy oddech” wiejący z kart książki77. Lurczyński odrzuca styl „typowego cierpięt-nictwa” towarzyszący relacjom o obozach, razi go kreowanie męczeńskiego wizerunku szlachetnych więźniów, który nie pokrywa się z jego aktualnym doświadczeniem. Stara gwardia to rzecz o grupie prominentów obozowych, pracujących na stanowiskach funkcyjnych, starych oświęcimskich numerach, przebywających w KL od czasu jego powstania. Są to jednostki wychowane przez obóz, dogłębnie zlagrowane, dla których kacet stał się jedyną możliwą do pomyślenia rzeczywistością.

75 Tamże, s. 8.

76 Tamże, ss. 112-113.

77 M. Lurczyński, Stara gwardia, Hanower 1946, s. 5.

Rekonstruowany przez Lurczyńskiego świat jest skrajnym przykładem rze-czywistości, w której nie ma miejsca na wartości. Dowodzi tego nie tylko wy-jątkowe nasycenie tekstu wulgaryzmami, które degradują każdy jej element.

Również obrazy cierpienia i krzywdy wykluczają możliwość uwznioślenia. Są przede wszystkim odrzucające, a ich groza nigdy nie ma rysów szlachetnych, lecz wydobywa to, co w ludzkim cierpieniu niskie i ohydne. Człowiek pobity to „kupa rzygającego krwią mięsa”78, z ciał pomordowanych „krew cieknie jak z pobitych świń”79. Przemoc werbalna w męskim świecie więźniów-sta-rych numerów jest jedynym naturalnym sposobem wysłowienia. Upodlenie, choć nie zostaje w utworze Lurczyńskiego usprawiedliwione, zyskuje swoje wytłumaczenie w kompromitacji idei o czystości i szlachetności człowieka. Je-den z prominentów, Jędrzej, tłumaczy staremu aktorowi Fryderykowi źródło zobojętnienia na drugiego człowieka: „Bo wujaszek nie ma szkoły auszwic- kiej. Gdyby wujaszek, jak ja, siedział na piramidzie trupów ludzkich, które wy-ciągnięte zostały z gaz-kamery i czekały na krematorium i gdyby wujaszek wi-dział te ręce, nogi, głowy, brzuchy poskręcane, poplątane, osrane na czerwo-no, czarczerwo-no, zielono i brązowo, kobiety, dzieci i mężczyźni – i tak codziennie (ja tam byłem leichenträgerem), i gdyby wujaszek mógł, siedząc tak, wpieprzać swoje chude śniadanie rękami wyciągniętymi z tego gówna ludzkiego – inne miałby wujaszek samopoczucie. (…) salomonowa mądrość przystąpiłaby do wujaszka i puknęłaby parę razy paluszkiem w puste czółko, po którym hula wiatr komunałów o ludzkości… podlany obficie sosem fałszywego humanita-ryzmu (…)”80. Widok plątaniny trupów nie daje się ubrać we wzniosłe ideały.

Przeciwnie, obnaża on wspólny biologizm ludzkiego istnienia.

Paradoksalnie, to co jeden z pozytywnych bohaterów, Jan, nazywa „znie-czuleniem” i „patologią” starogwardzistów sprawia, że nie czują oni zażeno-wania na widok obozowego muzułmana. Oswojenie z człowiekiem-kadawe-rem, człowiekiem-trupem, świadczy o pozycji doświadczonego więźnia, odra-za z drugiej strony będzie dowodem utraty męskości. Tak postrzega to stary numer Czesiek, na którego obozowy żywot złożyła się między innymi wspólna agonia z muzułmanem: „Ach, ty huju do kwadratu, ty bucu. Przewrażliwiona panienko; widok zdechłych muzułmanów go razi. A pomieszkać troszkę z tru-pem w jednym łóżku to nie łaska? Leżałem na tyfus w rewirze, a ponieważ mało było koi, układano nas po dwu w jednej. Otrzymałem nieszczęściem durchafallowca, niemal konającego już, który mnie regularnie co parę minut podlewał. Mnie też niewiele brakowało abym się przejechał kominem. Leża-łem w sosie durchfallowym i czekaLeża-łem na gaz… na śmierć… na… cholera wiec na co. Arbeit macht frei. Byłem więc tuż przed uwolnieniem. Ale ten

durchfal-78 Tamże, s. 25.

79 Tamże.

80 Tamże, s. 46.

Granice godności. Granice literatury 51

lowiec wykończył się szybciej niż ja. (…) Leżałem w łóżeczku okrągłe 24 go-dziny z towarzyszem kadawerem”81. Dzielenie łóżka z muzułmanem na równi z innymi granicznymi doświadczeniami wpisuje się na listę kształtujących prze-żyć lagrowych. Warstwa najstarszych więźniów Oświęcimia może zaświadczyć o ludożerstwie i handlu ludźmi jako o realiach obozowych. Lurczyński ukazuje zatem tych, którzy są bezpośrednimi świadkami (i wykonawcami) całej skali obozowego zła. Zaświadczają o zbrodni i formach obozowego umierania, ale dokonują tego nie wychodząc poza horyzont obozowy, przemawiając niejako z wnętrza tych zjawisk, a nie poprzez filtr wyznawanych wartości – pozostając tym samym na antypodach postawy tragicznej lub męczenniczej.

Fryderyk, były aktor, operujący językiem przedobozowych wartości, roz-miłowany w Szekspirze i powracający w marzeniach do świetlanych czasów swojej teatralnej kariery, oskarża funkcyjnych o to, że stali się trucizną, która rozkłada wszelkie wartości, że „zioną zatrutym powietrzem”, które kala god-ność Polaków. Posługujący się podniosłymi słowami Fryderyk i dobry kapo Jan są rzecznikami pozaobozowych ideałów, ale otaczany przez nich troską ideał godności wybrzmiewa kompromitująco: „Bo tu trzeba chodzić w pance-rzu, przez który nic nie przejdzie. W pancepance-rzu, który się nazywa osobista god-ność. Nie widzieć – widząc, nie słyszeć – słysząc, nie reagować – reagując”82. W dramacie Lurczyńskiego tylko brutalni starogwardziści na tyle poznali obóz, aby stać się prawdziwymi nosicielami świadectwa. Wulgarna Lagerszpracha w wykonaniu starych numerów brzmi niczym aspołeczny bełkot, który poraża swoim zepsuciem. W tym bełkocie zawiera się jednak artykulacja granicznych doświadczeń obozowych: piramidy trupów i agonii człowieka-kadawera.

W dokumencie Porzucić etyczną arogancję (Stron 44-51)