• Nie Znaleziono Wyników

Podstawową formą organizacyjną lewicowych więźniów politycznych w zakładach karnych były tzw. komuny więzienne, czyli wspólnoty wybierające spośród siebie starostę, organizujące podział pomocy materialnej między więźniami politycznymi, ale także demonstracje i protesty, kształcenie. Przynależność do komuny więziennej z jednej strony dawała więźniowi politycznemu poczucie wspólnoty, pewnego rodzaju ochronę jego „politycznych” praw poprzez zbiorowe domaganie się ich egzekwowania i dostęp do pomocy materialnej z zewnątrz, z dru-giej – wciągała go w więzieniu w karby dyscypliny partyjnej, zmuszała do uczestnictwa w akcjach, np. głodówkach protestacyjnych i de facto zapobiegała jego odejściu od przekonań politycznych. Na przykładzie więźniów województwa kieleckiego wiadomo, że nieakceptowanie przynależności do wspólnoty (komuny) więziennej czy występowanie z nich było wśród więźniów politycznych marginalnym zjawiskiem.

„Osoby nie solidaryzujące się z grupami więźniów politycznych mogły liczyć na lepsze traktowanie ze strony administracji – pisał Krzysztof Urbański – łatwiej uzyskać urlop zdrowotny czy tzw. warunkowe, a więc wcześniejsze opuszczenie więzienia. […] Część osób pragnęła pracować, co ułatwiało przetrwanie więziennej izolacji. Komuny zabraniały pracy, wychodząc z założenia, że więźniowie ideowi nie będą pracować na burżuazyjne rządy”17. Więźniów wyłamujących się z przynależności do komuny więziennej partia uważała za zdrajców.

Zalecenia MOPR z 1932 r. mówiły wyraźnie o konieczności walki ze szpiegostwem, prowokacją i donosicielstwem. „W więzieniu konieczne ostro odgrodzić się od sypaczy, wciągając cały kolektyw więźniów do ich bojkotu. Na wolności koniecznie przeprowadzić kampanię wśród szerokich mas pracujących o szkodliwości donosicielstwa dla ruchu rewolucyjnego”18. Załamanie się w śledztwie stawało się dla więźnia podwójnym dramatem. W czasie procesu podsądni odwoływali zeznania

17 K. Urbański, System penitencjarny II Rzeczypospolitej a więźniowie polityczni, Kiel-ce 1997, s. 125.

18 RGASPI, f. 539, op. 3, d. 969, k. 3.

167

Komuny więzienne

jako wymuszone torturami, także w obawie przed ostracyzmem ze strony organizacji.

Róża Fiszman-Sznajdman wspominała, że na Zamku w Lublinie siedział

Berek Poznański (niewielkiego wzrostu, były student seminarium nauczyciel-skiego w Płocku), który przyjechał do Lublina jako tzw. okręgowiec, wysłany przez władze centralne Czerwonej Pomocy. Po konferencji w Lublinie wyjechał z instrukcjami do Łęcznej i tu został aresztowany przez tajną policję. Po nie-samowitym biciu uzyskano od niego informacje o organizacji w miasteczku i aresztowano wiele osób. Czytałam gryps pełen skruchy, który Poznański wysłał z więzienia. Oskarżał w nim sam siebie za to, że nie potrafi ł wytrzymać tortur i wydał współtowarzyszy. Przyrzekał zadość uczynić krzywdzie i odwołać wszystkie zeznania na procesie sądowym. Pamiętam jego proces, rzeczywiście wycofał wszystko co powiedział w śledztwie i opowiedział o metodach policji, które zniszczyły go fi zycznie i moralnie19.

W słynnej publikacji z 1934 r., pt. Historia Komunistycznej Partii Polski w świetle faktów i dokumentów, działacz KPP i agent defensywy pod pseudonimem Jan Alfred Reguła opisy tortur podczas śledztw przypisywał chęci zrehabilitowania się „sypaków”: „Część areszto-wanych komunistów, po chwilowym upadku na duchu, zapragnęła zrehabilitować się wobec partii i zaczęła przesyłać na wolność listy z więzienia, tzw. «grypsy», ze zmyślonymi historiami o biciu, gwałce-niu etc. Oczywiście komuniści uwierzyli temu i rozpoczęli gwałtowną kampanię w Polsce i zagranicą. Okropności o biciu itp. opowiada na rozprawie sądowej prawie każdy komunista, który za dużo powiedział w śledztwie i chce zrehabilitować się przed partią”20. Dodajmy, że to, czy komuniści w opisy wierzyli, czy nie, ma drugorzędne znaczenie, po prostu był to świetny materiał propagandowy. Nie znaczy to jed-nak, że policja i służba więzienna nie stosowały przemocy – pomię-dzy powodzią propagandy a suchymi raportami trudno wychwycić rzeczywistą skalę zjawiska.

19 R. Fiszman-Sznajdman, Mój Lublin, Lublin 1989, s. 190.

20 J.A. Reguła, Historia Komunistycznej Partii Polski w świetle faktów i dokumentów, Warszawa 1934, s. 156.

W drugiej połowie lat 30. pojawiły się w Czerwonej Pomocy głosy, aby każdy przypadek załamania w śledztwie rozpatrywać in-dywidualnie. W demaskatorskiej publikacji z 1938  r. przytoczone zostały zeznania więźnia na procesie grupy lubelskich komunistów (Bierówny i towarzyszy, 1937). Świadek, który zdecydował się „sypać”, przedstawił funkcjonowanie komuny: „nie znałem tak dobrze kom-partii, jak ją poznałem w celi więziennej w bezpośrednim współżyciu z komuną więzienną. Dopiero tam zauważyłem, że hasła mówią co innego. Aktywiści komuny więziennej terroryzują resztę więźniów.

[…] W celach po dyktatorsku rządzą starostowie, wyznaczeni przez komunę, więźniowie są pod stałą obserwacją kompartii i o każdym ich słowie donosi się do władz komunistycznych”21.

Ponieważ komuny prowadziły także szkolenia i dyskusje politycz-ne, zdarzało się, że dochodziło w nich do konfl iktów ideologicznych, których rozwiązania musiały dokonywać siły zewnętrzne – Czerwona Pomoc lub partia. Taki konfl ikt w liczącej ok. 180 (!) więźniów poli-tycznych komunie płockiej opisał Tadeusz Paszta:

Zawzięta dyskusja między „większością” a „mniejszością” trwała tam bez przerwy.

Mniejszościowa grupa atakowała trójkę partyjną, nazywając ją prawicową oraz agentami Kostrzewy i Warskiego. Starosta komuny, chcąc utrzymać dyscyplinę wewnętrzną, posunął się zbyt daleko. Uznawszy zarząd komuny za placówkę wypadową przeciwko trójce partyjnej, postawił na ostrzu noża sprawę jego rozwiązania. […] W sumie komuna rozbiła się na pięć grup, nastroje rozgorzały do białości, choć dyskusję, która je wywołała, w zasadzie można by określić jako burzę w szklance wody. Trudno było sekretariatowi i KC MOPR ocenić, kto ma rację, ponieważ brakło wyczerpujących danych o stanowiskach poszcze-gólnych grup. Dopiero kiedy został zwolniony z więzienia towarzysz Stanisław Radkiewicz […] można było podjąć decyzję. Jego relacja oraz przywiezione przez niego grypsy – które nota bene rozszyfrowywane i przepisywane były przez maszynistkę prawie sześć tygodni – wyjaśniły sytuację na tyle, by móc doprowadzić komunę do pełnej zwartości politycznej i organizacyjnej, co wo-bec rosnących z dnia na dzień ataków na prawa więźniów politycznych było pierwszoplanowym zadaniem22.

21 J. Wojciechowski, op. cit., s. 32.

22 T. Paszta, op. cit., s. 266–267.

169

Komuny więzienne

Dla młodych ludzi, aresztowanych za – niekiedy biorące się z naiw ności i młodzieńczego uniesienia – wystąpienia komunistycz-ne, przebywanie w komunie więźniów politycznych stawało się szkołą kształcącą zawodowego rewolucjonistę. Taki przypadek – Romana Zambrowskiego – opisał Mirosław Szumiło. Młody komunistyczny konspirator po „wsypie” trafi ł do więzienia mokotowskiego, gdzie działała dobrze zorganizowana komuna. Byli tam m.in. Stanisław Łańcucki i Alfred Lampe, którzy stali się dla młodego człowieka wzorami do naśladowania, poza tym znajomości zawarte z inny-mi więźniainny-mi politycznyinny-mi w komunie zaważyły później na jego partyjnej karierze23.

Nie przypadkiem komuny nazywane były – zarówno przez komu-nistów, jak i zwalczających je – „uniwersytetami więziennymi”. Bardziej wykształceni więźniowie dbali o naukę mniej zorientowanych czy po prostu młodszych. Poza tym, jak w opisanym powyżej przypadku, w komunach toczyły się szkolenia ideologiczne według programu partyjnego. Na przykład w 1927  r. w Łęczycy warunki odbywania kary przez więźniów politycznych były dość liberalne. Jabłonowski wspominał:

Naczelnik Zagało pozwalał na stosunki, jakich na ogół w więzieniach było coraz mniej. Łęczyca leżała daleko od centrów politycznych. Z więziennych władz zwierzchnich nikt się tą miejscowością specjalnie nie interesował. Dzięki temu Zagało mógł nie wtrącać się w nasze sprawy. […] Co się tyczy ogólnej sytuacji w więzieniu, to chcę podkreślić, że mieliśmy tam duże możliwości uczenia się.

Administracja więzienna nie tylko nam w tym nie przeszkadzała, ale pozwalała nam całkowicie opanować szkołę więzienną. […] Przychodzenie z cel do szkoły było nam stale dozwolone24.

Więźniowie prowadzili dla towarzyszy kursy buchalterii spółdziel-czej, języka polskiego i języków obcych, matematyki oraz ekonomii.

23 M. Szumiło, Roman Zambrowski (1909–1977) – kariera „zawodowego komunisty”, w: Partia komunistyczna w Polsce. Struktury – ludzie – dokumentacja, red. D. Magier, Lu-blin–Radzyń Podlaski 2012, s. 410.

24 R. Jabłonowski, op. cit., s. 419–420.

Życie komun więziennych było sterowane przez MOPR, ale i jed-nocześnie przez partię komunistyczną. W więzieniach organizowały się trójki partyjne, które miały zazwyczaj decydujący głos w sprawach komuny. Przed wprowadzeniem polskiego regulaminu więziennego życie lojalnego więźnia politycznego w komunie mogło nie wyglą-dać tak strasznie, jak chciała to przedstawić propaganda MOPR, choć oczywiście zależało to od stosunków w konkretnym więzieniu.

Obraz życia w więzieniu na początku drugiej połowy lat  20. tak przedstawił Paszta:

Więzienie w Samborze ze względu na panujące tam w tym okresie warunki uchodziło w porównaniu z innymi więzieniami w Polsce, a zwłaszcza na Ukrainie Zachodniej, za „sanatorium”. Budynek wzniesiony za cesarsko-kró-lewskiej Austrii był poniekąd nowoczesny, z przyzwoitymi celami i dużymi oknami weneckimi, co stwarzało wygodne warunki do odsiadki i – nauki.

Naczelnik więzienia bardzo mało interesował się tym, co się dzieje w pod-ległej mu instytucji, gdyż był zamiłowanym myśliwym i ciągle wyjeżdżał na polowania. Swemu zastępcy […] zostawił wolną rękę, a ten z kolei dawał komunie dużo swobody, byle był spokój. Starosta komuny, uznawany przez naczelnika, miał możliwość nie tylko przechodzenia z celi do celi dla poro-zumiewania się z towarzyszami, ale również pozwalano mu na przenoszenie towarzyszy i kompletowanie w dzień grup dla nauki w poszczególnych celach.

[…] Oprócz kursów dla początkujących zorganizowane były grupy tema-tyczne, w których studiowano fi lozofi ę, ekonomię i historię walk klasowych.

[…] Więźniowie polityczni korzystali z dwugodzinnego spaceru – godzina rano, godzina po południu – i oprócz wyżywienia więziennego, otrzymywali dodatkowo jedno danie – zupę czy rosół z porcją mięsa, zakupywanego ze środków MOPR […]. Przekazywała ona komunie po dwadzieścia złotych miesięcznie na więźnia. Chorzy na płuca i słabsi fi zycznie towarzysze otrzy-mywali po pół litra mleka dziennie. Więźniowie polityczni dostawali do cel prasę, książki beletrystyczne i naukowe oraz materiały piśmienne. Komuna wydawała gazetkę „Za kratą”, w której obok artykułów politycznych znaj-dował się kącik humorystyczny, a towarzysze mający zdolności rysunkowe ukraszali gazetkę, pisaną odręcznie w brulionie, rycinami i częstochowskimi rymami25.

25 T. Paszta, op. cit., s. 123–124.

171