• Nie Znaleziono Wyników

Dla niektórych bohaterów tetralogii śląska martyrologia, ów wielowiekowy „krzyż cierpienia” staje się ciężarem nie do udźwignięcia –

W dokumencie ISBN 978-83-7164-797-0 (Stron 140-143)

człowiek ma tego wszystkiego dosyć. W głębi duszy jest zadowolony, że zbliżają się Rosjanie, w przeciwnym razie bowiem nie znalazłby w sobie dość odwagi i siły, by stąd odejść. Ucieka więc w popłochu, byle dalej na Zachód, a jego konieczny exodus przemienia się w zbiegostwo.

W ten sposób człowiek ucieka od „przeklętej zadymionej dziury” i od śląskości, która kojarzy się z cierpieniem i poniżeniem, która nie pozwala na wychynięcie z ciasnego, pełnego trudu i marnych szans bycia, od konwencji kultury miesz-czańskiej, jej obiegowych opinii i niedialogowego charakteru, od stereotypów, od wyznaczonych raz na zawsze społecznych ról sankcjonowanych autorytetem

360 Tamże, s. 11–12.

361 E. Levinas, Istniejący i istnienie, przekł. M. Morgański, Kraków 2006, s. 31.

Kościoła. Ucieka od śląskości oślizgłej i wieloznacznej, absurdalnej. Od niezno-śnej ambiwalencji bytu. Od wstydu. Od siebie. Chce zamknąć za sobą drzwi i stać się kimś innym, być kimś nowym wreszcie pozbawionym piętna. Swoją tożsamość realizuje w uciekaniu jak Taugenichts Josepha von Eichendorfa362 .

Ja tu nie należę. Muszę stąd odejść. Cokolwiek stanie się tu w następnych latach, ja stad pójdę. Nie wiem, co to jest, ale ja tego nie potrafię, ciągle ze spuszczoną głową, ciągle klęcząc na ziemi, bijąc się w piersi.[…] Tak, to Kościół tego czło-wieka uczy, ale myślę, że też ta ziemia, ta śląska ziemia zmusza człoczło-wieka, żeby klęczał, żeby się kulił, dawał się bić, modlił się i cierpiał, bo Bóg tak chce! […]

Bóg wziął na siebie krzyż […], żeby nie wszyscy musieli pod nim cierpieć, ina-czej jego ofiara byłaby bez sensu […], może trzeba stąd odejść, bo inaina-czej ta zie-mia pogrąży nas znowu w rozkoszy cierpienia, nie daj mi dokończyć, nie prze-czytałem tego w Zaratustrze, jak myślisz, to już długo tkwi we mnie, uwierz mi, nie ma to nic wspólnego z Niemcami, Rosjanami ani Polakami.[…] Musimy się nauczyć rozpleść dłonie, objąć przyjaciół, skoczyć do gardła wrogowi, nie wierzę, że Bóg chce, żebyśmy klęczeli przed nim i pochylali głowę, nie, musimy patrzeć w górę, ku niebu, ku gwiazdom, bo tam jest oblicze Boga363.

Nieprzypadkowo okresem najbardziej interesującym Horsta Bienka jest doj-rzewanie. To moment przełomowy, wyznaczający zarazem początek formowania się kulturowej tożsamości. Dla młodego Kotika Ossadnika rozpoczyna się on doświadczeniem buntu przeciwko społecznym wzorom i normom. Levinas tłumaczy to następująco:

Urokliwa gra życia traci nagle charakter gry. Nie chodzi o to, że cierpienia, któ-rymi grozi, odbierają jej urok, ale o to, ze podstawę cierpienia stanowi niemoż-ność jego przerwania oraz przeszywające poczucie uwiązania.

Niemożność wyjścia z gry i spojrzenia na rzeczy jedynie jak na bezużyteczne zabawki zapo-wiada moment, kiedy kończy się dzieciństwo

364

.

Środkiem na formułowanie własnego „ja” staje się uciekanie, realizowane przez młodych bohaterów na różne sposoby. Starszy brat Ossadnika będzie próbował uciekać jak najdalej za miasto, na ukradzionym wcześniej motorze, Josel Piontek wyrazi swój sprzeciw wobec świata dorosłych, poprzez ugryzienie w nos dyrektora szkoły, a jego siostra, Irma, z premedytacją zajdzie w ciążę

362 J. von Eichendorff, Z życia nicponia, w: Poezje, przekł. A. Lam, Warszawa 1997.

363 H. Bienek, Ziemia i ogień…, s. 247–248.

364 E. Levinas, O uciekaniu, przekł. A. Czarnacka, Warszawa 2007, s. 10.

z głupim Kaprztikiem. Uczynią to wszystko, by się przeciwstawić społecznym kanonom, sprowadzającym ich życie do poziomu więziennych kajdan.

Jakkolwiek, co charakterystyczne dla mitu, motywy bohaterów jawią się jako wzajemnie sprzeczne, wędrówka staje się faktem, a kolejnym ogniwem rozwija-jącej się opowieści jest mroźny poranek 23 stycznia 1945 roku, kiedy opustoszałe Gliwice stają się celem świszczących katiuszy. Poprzedzają ten moment spekulacje: co stanie się z miastem w godzinie zero? Obok oficjalnych propagandowych i, jak się okazało, fałszywych obwieszczeń o „mieście-twierdzy”, której będzie się bronić do ostatniego żołnierza, pojawiają się wynikające z obawy o miejską architekturę i zabytki nieco naiwne teorie tak zwanego „miasta otwartego”, takiego jak Paryż w 1940 roku. Większość jednak z mieszkańców, biorąc pod uwagę sumę subiektywnych strat i cierpień, snuje domysły, że po mieście nie zostanie kamień na kamieniu.

A kiedy miasto zostanie zamienione w popiół, zawsze znajdzie się gdzieś jakaś dy-miąca wieża kościelna z zegarem, zegar wybija godziny, czas ucieka, czas karze365.

Nawet w tej najtrudniejszej godzinie, kiedy perspektywa wkroczenia do miasta najczarniejszych demonów, jakimi zdawali się w tej sytuacji „Ruscy”, jest rzeczywistością, wielu uczestników przedstawionej społeczności decyduje się nie opuszczać swoich domów. Z ustaleń historyków wynika, że w chwili zakończenia wojny na całym Śląsku pozostało około 1,2–1,5 miliona Ślązaków366, w samych Gliwicach natomiast – prawie połowa z przedwojennej liczby mieszkańców.

Bogusław Tracz w swojej rzetelnej monografii367 podaje następującą statystykę:

Liczba mieszkańców Gliwic (maj 1939 – marzec 1945)

Rok Liczba mieszkańców

17 maja 1939 114 058

1940 117 323

styczeń 1945 ok. 55 000

Tak duża liczba ludności mogła być wynikiem zbyt późno zarządzonej przez faszystowskie władze ewakuacji (dopiero 22 stycznia), a także faktu okrążenia miasta przez wojska 21 armii 1 Frontu Ukraińskiego, które 23 stycznia zajęły rejon linii Gliwice – Kędzierzyn – Opole, przez co część uciekinierów musiała

365 H. Bienek, Ziemia i ogień…, s. 69.

366 J. Bahlcke, Śląsk i Ślązacy, s. 191.

367 B. Tracz, Rok ostatni – rok pierwszy. Gliwice 1945, Gliwice 2004, s. 63.

wrócić do swoich domów. Prawdą jest jednak i to, że wielu spośród ówczesnych gliwiczan świadomie zdecydowało się nie opuszczać miasta. W opinii Bienka czynili to w przeświadczeniu, iż ucieczka jest „czymś dla bogatych, oni mają wszędzie dom”368 lub dlatego, że „nie można uciec przed własną śmiercią”369, a trzeba „być pochowanym we własnej ziemi”370. Mircea Eliade uzasadniłby ich decyzję archetypowo:

Nie zmienia się z lekkim sercem siedziby, bo nie jest łatwo opuścić „swój świat”.

Siedziba mieszkalna to nie przedmiot, „machina do mieszkania”: siedziba to świat, który człowiek wznosi sobie, naśladując wzorcowy akt stworzenia doko-nany przez bogów – kosmogonię. Wszelka budowa i wszelkie zainaugurowanie nowej siedziby jest poniekąd równoznaczne z nowym początkiem, z nowym życiem. A wszelki początek powtarza ów prapoczątek, początek świata371.

„Nasz świat”, w literackiej wersji gliwickiej, jest kosmosem zbudowanym notabene całkiem niedawno. Przybyliśmy w to miejsce, zbudowaliśmy tu domy, dorobiliśmy się majątku, do którego „w czasie wojny nawet trochę przybyło”372.

Opuścić, to oznacza znowu zaczynać wszystko od początku, a przecież nie jesteśmy już tacy młodzi, mamy pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Kiedy ma się siedemdziesiąt już nigdzie się nie wyrusza, tylko, jak pan Apitt, ucieka się w muzykę, słuchając Beethovena i popijając resztki koniaku, czeka się na swoje przeznaczenie.

Trudny moment wkroczenia Rosjan do miasta z dużą wrażliwością i

W dokumencie ISBN 978-83-7164-797-0 (Stron 140-143)

Outline

Powiązane dokumenty