• Nie Znaleziono Wyników

na oczach gliwiczan ze swych domów, wywiezieni do Auschwitz i uśmierceni w komorach gazowych

W dokumencie ISBN 978-83-7164-797-0 (Stron 170-174)

Jakie natomiast „my” formuje się w tak zarysowanej sytuacji? Na przykładzie społeczności gliwickiej, autor ukazuje całe spektrum życiowych strategii wobec złowrogiego ekstremum granicy. Są więc wśród gliwiczan rodowici Ślązacy, któ-rzy doświadczyli na własnej skórze przesuwania się granic; ci pamiętają dobrze, że kiedyś sami byli „Polaczkami”, na przykład zamiast Adalbert nazywali się Wojciech i uczyli się Ojcze nasz po polsku. Najczęściej są dwujęzyczni i mają krewnych w Polsce, ich postawa jest w najlepszym wypadku niemieckośląska, faktycznie zaś poddana silnej indoktrynacji i w różnym stopniu zasymilowana z niemieckością - tych jest większość. Czują się zdezorientowani i rozdarci, jednak nie manifestują swojego sprzeciwu wobec szerzącego się faszyzmu, ale biernie trwają, co autor wyraźnie ma im za złe. „Chcą być apolityczni”, „trzymać się z boku”, „czerpać z wojny korzyści jak niegdyś Muter Courage”, ale „ich wina polega już na tym, że przyglądali się wszystkiemu i milczeli”, że „ciągle przywoływali swoje alibi: my jesteśmy tylko prostymi ludźmi, my nie możemy niczego zmienić”452.

Są też mieszkańcy uboższych rejonów: osiedla Hultschynskiego, podmiejskiego Szywałdu lub dzielnicy Port Arthur, którzy mówią tylko łamaną niemczyzną, a na co dzień przeważnie językiem polskim i prawdopodobnie czują się bardziej Polakami niż Niemcami; ci na widok tabliczek: „Tu mówi się tylko po niemiecku” z lękiem zaciskają usta, aby nie wymknęło im się słówko. Zamykają się w sobie, stają się niemi, nijacy, bez tożsamości453, ich sytuacja jest bowiem najtrudniejsza, wpisani do trzeciej lub czwartej kategorii niemieckiej volkslisty łatwo mogą zostać naznaczeni stereotypem „Polaczka” i być ofiarami różnych form ostracyzmu społecznego. Jeśli nie podpiszą volkslisty w ogóle, są skazani na śmierć.

A są i tacy, którzy głośno krzyczą: „Jesteśmy Niemcami i Niemcami chce-my zostać!”. Uprzedzenia i nienawiść uczyniły ich niezdolnymi do podjęcia jakiegokolwiek dialogu, dlatego powtarzać będą z uporem slogan: Jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem! i wygłoszą sąd: „Pewnego dnia Polaczki znowu urządzą powstanie i znowu odbiorą nam nasz kraj…. tego

mamy już przecież dosyć”454. Jako pierwsi zmienią nazwiska, kiedy blokowy Gregor (dawniej „Grzegorczyk”, jak z przekąsem pisze Bienek) będzie chodził od mieszkania do mieszkania, proponując ich zmiany na bardziej niemieckie, ponieważ wciągnęły ich bez reszty nacjonalistyczne emocje, jak pisze Barbara Ehrenreich, ów wyimaginowany, ale jednoczący „styl życia marszowej kolum-

452 H. Bienek, Podróż…, s. 284–285.

453 Por. : E. Jurczyk, „Granica piętnuje głęboko, aż do pokładów podświadomości…”.

Topografia górnośląskiego pogranicza w Pierwszej polce…, s. 27.

454 H. Bienek, Wrześniowe…, s.268.

ny”, dali się omamić narodowej liturgii i narodowej wspólnocie455. Tych Bienek potępia i piętnuje z całą surowością.

W swoich powieściach autor skrupulatnie tka gobelin ludzkich charakterów i postaw, co razem składa się na obraz wielobarwny i zróżnicowany, zawsze jed-nak dominuje w jego oglądzie świata punkt widzenia pojedynczego człowieka, którego życie ze skutkiem tragicznym determinuje wielka historia. Lub też raczej wygląda to tak, że przodem nić historii snuje swój strategiczny wątek, a z tyłu plączą się w supły ludzkie pojedyncze losy. Rodzi się w każdym razie przeko-nanie, że nie ma wyjścia z tej sytuacji, liczy się już tylko to, żeby „przetrwać”. Przetrwać natomiast oznacza

„balansować” pomiędzy dwiema skrajnościami narodowymi albo pozwalać sobą manewrować jak pionkiem w grze.

– Mój szwagier w Katowicach – powiedziała panna Bombonnek […] – ten do dwudziestego drugiego był Niemcem albo ściślej mówiąc Prusakiem, on umiał śpiewać wszystkie pieśni patriotyczne i śpiewał je chętnie. Po podziale został Polakiem i w chórze Concordia musiał śpiewać Jeszcze Polska nie zginęła. A te-raz znowu robią z niego Niemca

456

.

Szarpanie w tę i z powrotem doprowadza do rozpaczy, definiuje jednocześnie pogmatwaną sytuację i znużenie człowieka, który zbudował swój dom na granicy.

Trzeba sobie to wyobrazić: ktoś, kto urodził się w roku 1900, był do roku 1921 obywatelem pruskim, do 1939 – polskim, do 1945 niemieckim i po wojnie lu-dowo-demokratyczno polskim. I za każdym razem musiał zmieniać język457.

Przerzucanie z kąta w kąt nie oznacza bynajmniej końca tożsamościowych rewizji, wśród których śląskie „ja” próbuje pertraktować albo lawirować, co przekłada się na bierne trwanie i co autor zdaje się rozumieć. Tym bardziej jednak podziwia wszelkie przejawy śląskiego buntu i chce mu w swoich książ-kach „wystawić pomnik”. Z atencją przedstawia więc postaci, które po obydwu stronach granicy za śląskość oddały życie jak: Wojciech Korfanty – zamordowany prawdopodobnie przez Polaków, czy Paweł Musioł, zgładzony przez hitlerowców albo też tych zupełnie nieznanych, o których bohaterstwie pamiętają tylko in-skrypcje nagrobkowe na drewnianych krzyżach: „Oddał swoje życie za tę świętą górnośląską ziemię. Joseph Zanecki piąty maja tysiąc dziewięćset dwudziesty pierwszy rok”458.

455 Zob.: B. Ehrenreich, Rytuały krwi, Warszawa 1997, s.194–203.

456 Tamże, s. 215.

457 H. Bienek, Opis…, s. 166.

458 Tenże, Wrześniowe…, s. 134.

Sytuacja na Śląsku komplikuje się jeszcze bardziej wraz z rosnącym terrorem faszystowskim. Tuż przed wybuchem wojny, kiedy zaczyna się akcja Polki, słowo

„Polaczek” jest już popularnym wyzwiskiem, a bycie „w połowie Polaczkiem” przed-miotem hańby; jak dla Josela Piontka nazwanego tak przez niemieckich żołnierzy

stacjonujących w Haus Oberschlesien, który z oburzeniem odpowie: „My tutaj wszyscy jesteśmy Niemcami!”459. Obcość spotęgowana jest procedurą władzy, która za kontakty z Polakami przewiduje kary dla obywateli. Anna Ossadnik przestrze-ga więc swojego syna przed spotykaniem się z polską dziewczyną, ponieważ, jak powiada: „w dzisiejszych czasach są kłopoty, kiedy ktoś zadaje się z obcokrajowca-mi”460. Jednak prawdziwie zagrożonym mógł się czuć ktoś nazwany: „Jude”, „Żyd”,

„Żydziok”; nie można było pokazywać się z nim na ulicy ani nawet przyznawać, że się go zna, dozwolone za to były wszelkie formy szykanowania, nawet publicznego.

Bolesnej obcości doświadczają na własnej skórze bohaterowie tetralogii – Georg Montag i Arthur Siebergleit. W ich losach autor dokumentuje

ekspan-sywny, nieludzki proces wykluczania, prowadzący do aktów rozpaczy i samo-destrukcji (wspomina przypadki samobójstw Żydów, w tym głównego bohatera Pierwszej polki) oraz powołujący stan permanentnej obcości w społeczeństwie, sytuację napięcia, wymuszającą nieustającą konieczność rewidowania własnych zachowań i obserwacji cudzych. W świecie ogarniętym pasją inwigilowania, w którym znienacka znikają całe rodziny, o których nikt nawet nie wiedział, że były żydowskie, „obcym” może z dnia na dzień okazać się najbliższy sąsiad czy przyjaciel. W dramatycznych okolicznościach Horst Bienek upatruje przyczyny rozkładu tradycyjnych więzi społecznych.

No więc, jeżeli to prawda, co Polacy robią z naszymi biednymi rodakami, to jest straszne, nieprawda? Pójdę do Popolskich, plunę im w twarz i powiem, żeby się wstydzili za swoich ludzi, tak, ja to zrobię

461

.

Granica wskrzesza dawne upiory – te, które od wieków tu były: mroczniej-sze lasy niż gdzie indziej, mętniejmroczniej-sze rzeki, czarniejmroczniej-sze dumroczniej-sze ludzkie. Ale też powołuje nowe demony, wyrastające z wnętrza rozbuchanej, fałszywej ideologii, straszniejsze i bardziej niż cokolwiek innego przygnębiające, zdolne wywołać stan szczególnej zbiorowej halucynacji, która zastępuje racjonalność, wiarę, wartości chrześcijańskie. Opowieść o „naszym świecie” zamienia się w horror w scenie opisanej we Wrześniowym świetle, w której grupa wyrostków topi w Kłodnicy Hottka – nieszczęsnego chłopca z Osiedla Hultschynskiego.

459 Tenże, Pierwsza polka, s. 208.

460 Tenże, Wrześniowe światło, s. 143.

461 H. Bienek, Wrześniowe…, s.224.

Czyn ten prawdopodobnie jest wynikiem toczącej się ostrej antypolskiej wojennej kampanii, w czasie której gazety donosiły codziennie o powszechnych przypadkach znęcania się w Polsce nad ludnością pochodzenia niemieckiego, o dokonywanych mordach i zabójstwach. Niewinny chłopiec z sąsiedztwa, okrzyknięty przez swoich kolegów, rówieśników: „Polaczkiem”, „ewangelikiem”

(sic!) oraz obarczony winą za wszystkie wyimaginowane zbrodnie nieprzyjaciół, zostaje związany i poniżony, a następnie, z kieszeniami uprzednio wypełnio-nymi wilgotnym piaskiem, wepchnięty do brudnej rzeki. Staje się wyjątkowo przejmującą, przypadkową ofiarą faszystowskich poczynań, a jednocześnie krwawym żniwem granicy, ujawniającej najbardziej dzikie i opętańcze plemien-ne instynkty. Epizod ten stanowić może przykład wojny – „choroby zakaźplemien-nej”, wojny – rozprzestrzeniającego się lawinowo łańcucha zdarzeń, jak opisała ją Barbara Ehrenreich:

Kiedy słynny cykl przemocy się rozpocznie, nie ma go jak zatrzymać; każda krzywda wymaga nowej krzywdy, zwanej zemstą. Tak więc wojna stanowi, w pewnym nie zdefiniowanym do końca sensie, samopowielający się wzorzec zachowania, posiadający dynamikę właściwą żywym organizmom462.

Grozę wywołuje fakt, iż w proces powielania wojny – jednostki kulturowe, zostali wciągnięci zwykli ludzie, a w tym przypadku nawet dzieci, odtwarzające bestialski rytuał krwi, jaki zaobserwowały w świecie dorosłych. W ich zachowaniu najwyraźniej ujawnia się drapieżne „pasożytnictwo” wojny – jak ujmuje to autorka – żerującej na ludzkich kulturach, ograbiającej z „funduszy, zasobów, talentów,

sił ludzkich, które można by spożytkować dla rozwoju ludzkości i kultury”463.

W tym momencie wiadomo już, że ten świat skazany jest na zagładę, granica go unicestwi. Ustawiony pomiędzy dwoma „całkowicie pozbawionymi humoru nacjonalizmami”464 – jak zauważył Heinrich Böll, zatruty nowoczesną obsesją dzielenia i ujednolicania, w powieściach Horsta Bienka przeżywa swoją agonię.

Zdesperowani bohaterowie mówią: „tu się dzieje coś, co przekracza możliwości ludzkiej natury”465. Nie idzie już tylko o granicę państwową, tutaj przekroczone bowiem zostały granice międzyludzkie, granice etyczne.

Bohaterowie tetralogii cierpią na melancholię: dziergają na drutach obrus, który potem prują, kurczowo trzymają się swoich rzeczy, rozcierają między palcami zwiędłe liście pachnące kardamonem i przemijaniem. Nie pozostało im nic, czego mogliby się trzymać. Poszczególne „ja” w cieniu granicy nie jest

462 B. Ehrenreich, Rytuały krwi, s. 231.

463 Tamże, s. 237.

464 Cyt za: W. Szewczyk, Przedmowa do Pierwszej polki…, s. 10.

465 H. Bienek, Ziemia i ogień…, s. 112.

W dokumencie ISBN 978-83-7164-797-0 (Stron 170-174)

Outline

Powiązane dokumenty