k <o % u m 25
P A M I Ę T N I K P O D R Ó Ż Y .
Nor 10.
Z D R D g lE J P O Ł O W I MAJA 1828 ROKU.
XI.
PODRÓŻ H r. JANA POTOCKIEGO do A s tr a - chaiiu i okolic p rzyleg łych w roku 1797.
( z Dz. Wi(> )
15. Maja.— Złocone w iele Moskwy nikną w siniejącej dali. Bywaj zdrowa Europo, szarpa
n a niepokojem ! Jadę oddychać w cichej spokoj
nej Azji. — Dziś jestem skłonny naśladować m ieszkańców W sch o d u , których karaw ana w pierwszym dniu podróży najkrótszą drogę odby
w a. Czytelnikowi przyrzekam tylko, na nic nic.
zamykać oczu. Opowiem mu wszystko co po
strzegę: niekiedy dodam moje uwagi, a. te mo
że nawet od uczonych nie źle przyjęte będą:
bo uczyniłem je nie od niechcenia, ale w ten
czas jeszcze, kiedym sąd ził, źe dla wszclkićj 22
— 170 —
prawdy, tyczącej się historji człowieka lub przy*
rodzenia, spokojnośó i rozrywki z ochotą po- święCać należy.
16. — Puszczam sic z biegiem rzeki Moskwy.
Okolice piękne i tak zaludnione, ze zawsze kil
ka wiosek razem postrzegać się daje. — W je dnej z nich była uroczystość. — Jaki przepych u wieśniaczek ! Zasłony i ubiory na głowach, tak pięknie wyszywane złotem, jak'gdyby z Kon
stantynopola sprowadzone były. W ielu podró
żujących mówiło o nędzy rossyjskich włościan;
ja piszę, co widzę, nie ,zaś co inni widzieli. J e dnak, im bardziej oddalam się od Moskwy, tem rzadziej piękne wsie postrzegam : domy coraz mniejsze i kryte słomą; w miejscu okien, szczu
p łe otworki, szkłem zaprawione. Mnie się zda
je , że byt rossyjskiego chłopa, wifcle od jego pana zależy. Oto naprzykład, wioseczka, z dwu-, nastu chat złożona, a czterech ma panów. Spo
dziewam się że to nie ulga dla włościan.
17. — Na pochw ałę Kofomny, ostatniej wsi przez którą^ dziś" przejeżdżałem , powiedzieć na
leży, że przed każdym domem stoi na sankach beczka wody, aby w przypadku pożaru mogła być pod ręką.
W K ołom n ie widać jeszcze ślady dawnego jej przepychu. Przebywszy Okę w jechałem do drugiej gubernji: tu przyrodzenie zupełnie jest inne. Sosny i brzozy są coraz rzadsze, a nato
miast dają się widzieć rośliny krajów bardziej
— 171 —
południowych. Mieszkańcy gubernji Rjażańskiej różnią się także od bliższych Moskwy, ubiorem, Iształtein domów i obyczajami. Kobiety noszą białe sznurówki czerwono lamowane, na gło
w ach pewny rodzaj mitry z wiszącemi pacior
kami. Możnaby je poczytać za kapłanki które
go z bóstw starożytnych. Bawią się • one grą podobną do włoskiego B oczetłi, z tą różnicą tyl
ko, że zamiast krążków, jaj używają. Ziemia żyzna, wody podostatek.
18. — Za Rjazanein, sądziłbyś, źe na gło
w ach u kobiet widzisz papierowe latawce; ina
czej tego stroju opisać nic umiem. — Chciałem odrysować portret mojej gospodyni; lecz ona to postrzegłszy uciekła na p ie c : niepodobna było leźć za nią. W e wsi nie udało mi się pomyśl
niej : kobiety i dziewczęta oddalały się natych
miast; skoronj się do nich zbliżał.
,1 9 . — B ja z s k miasteczko nie wielkie. Tu było zgromadzenie obywateli: nie na jednego z nich .nie mógłbyś powiedzieć: „m a postać szla
chetną;44 lecz ich przyjacielska uprzejmość ka
zała zapominać o tem upośledzeniu w powierz
chowności.
20. — Zatrzym ałem się na kilka godzin i przyszło mi do głowy przejrzeć moją bibljotckę.
Postrzegłem ze smutkiem, że zapomniałem wziąsć autorów, którzyby mi w tych stronach najbar
dziej się przydali, jako to: De Guigńes, d’Her- b e lo t, Petide la C ro is, Abulgazi i inni. Na
---172 —
szczęście zrobiłem wyciąg ze wszystkich tych pisarzy: jest to atlas chronologiczny, z którego będę korzystał niekiedy. — , Składa się on z trzydziestu siedmiu kart historycznych, obejmu
jących przeciąg, od 2000 lat przed E rą Chr. do naszych czasów: każda karta przedstawia poli
tyczny stąn świata w końcu każdego w'ieku/
imiona monarchów spisane są na brzegu. — Mię^ay kąźdemi dwiema kartam i znajduje sie spis wypadków chronologicznym porządkiem u- łozony. Każdej części świata poświęciłem oso
bny atlas, 37 kart zawierający. Sam 'atlas Azji kosztował mię pięć lat ciągłej pracy; jem u wi- nicnem zachowanie, jakie miałem u Bartelemie- go; rozmowa z tym znakomitym była wytchnie
niem dja mnie. Atlas ten wiozę z sobą do Azji.
21. — Między Kozłówdm i Tarnbowem zna
lazłem mnóstwo starożytnych okopów, zapewne należących do owych czasów, kiedy zagony na
rodów koczownipzych tych miejsc sięgały. T w ier
dze z ziemi sypane trw ają niezmiernie długa;
przyczyna tego jest jasną: wznosząc się bowiem pod kątein 45° nic łatw o same przez się rozwa
lać się mogą. W K a ffie naprzykład, jest jeden okop, bez w;ątpienia> ten sam, który Hcrodot o- pisując, powiada, że b y ł robiony przez niewol
ników Scytyjskich za czasów C iaxaresa, króla Medów.
Zdaje, mi się, źe mieszkańcy gubernji Tain- bowskjej nie są tak przebiegli, jak chłopi ino-
— 173 —
skiewsćy. Chcąc widzieć wiele cliłopów i nie
wiast, dosyć jest o zachodzie słońca, kiedy trzo
dy wracają z pola, zajść do szynku we w si:
jest to żywe i przyjemne widowisko,
22. — Dziś pierwszy raz wżyci u widziałem m ogiłę, czyli tumulus (K urhan). Są to jedyne pomniki tylu narodów, które zam ieszkiw ały, albo tylko przechodziły te strony. Dalej po
strzegłem na stepie mnóstwo m ałych mieszkań, na dwie stopy wysokich. N ie'm ogłem z począt
ku zgadnąć, coby to takiego było; nakoniec uj
rzeliśmy w wielu miejscach m ałe zw ierzątka, żółtawej sierci z czarnym ryjkiem które podno
siły głowy i gwizdały z całej mocy. Ludzie moi jednozgodnie utrzymywali, że to małpy: ja
koż w samej rzeczy z ułożenia postaci były do m ałp podobne; lecz poznałem w krotce ie to były bobaki. Zdaje: się że one stolicę swoją założyły około Panowa, i tylko tu mieszkają; da- lćj nie widziałem już ani jednego.
N ow o-C hoperska tw ierdza, ostatnie z tej stro
ny miasto rossyjskie, jest bram ą, kędy się wjeż
dża do ziemi kozaków Dońskich. — 23 mttjct, piszę na stacji, to jest pod gołern niebem przy ognisku, przy ktorem kozacy rybę gotują. — To, co oni nazywają " stacją, znajduje się po
śród stepu, opodal od drogi: Wsie ich widać tylko z daleka. Powiadają, iż to dla teg o , aby mieć pod ręką konie swobodnie pasące się stepie*
— 174 —
24. — Po przebyciu kilku rzek, przejecha
łem dwie kozackie stanice (wioski, osady). By
ła natenczas Niedziela; mieszkańcy przechadza
li się; męzczyzni porządnie odziani i nieco pod- wcseleni, śpiewali; kobiety były wystrojone; u- biór ich zupełnie iest wschodni ; szczególniej
■wysadzają się na rękaw ach koszul: bogatsze mają jedwabne, uboższe płócienne w duże czer
wone kwiaty tkane; na zawojach dają się w i
dzieć dwa rogi szczególniejszego kształtu.—Prze
nocowałem tu dosyć spokojnie. Kozacy dla roz
pędzenia much bardzo uprzykrzonych w tym kraju, przynieśli fajerkę z żarem, posypali ziół
kiem, które wydało dym gęsty, przyjemnej wo
ni, pozamykali wszystkie otwory, oknami u nich zwane, i tym sposobem uwolnili mię, choć na chwilę, od tych natrętnych gości. Kozacy ka
dzą podobnie co wieczór, nawet na wolnem po
w ietrzu, i konie ich tak znają skutek dym u, źe zbierają się około ognia, jak gdyby chciały sic
ogrzać.
Dwóch młodych kozaków dążało się w obe
cności mojej. Sztuka zależy na tem, żeby chwy
cić przeciwnika za pas, i z całej siły padając na wznak, przerzucić go przez siebie. Zdaje się, że którykolwiek z nich połamie sobie ręce i nogi; ale kozak nie jest tak delikatny; przy mnie powstawali oba zdrowi i cali, jak gdyby po zwyczajnym upadku. Igraszka ta, tern b a r
dziej zasługuje na uwagę, że kozacy przypisu-
— 175
ją jć j swoje pochodzenie. Kiedy W łodzimierz podbił Chersoń, syn jego Mścisław, przebywszy Bosfor, przybył na wyspę, na której stał Ta- m an stolica podówczas Xieżtwa Tm utarakań- skiego. X iąże Jassó w , czyli Kosogów, bro n ił się na niej: zgodzono się zakończyc wojnę po
jedynkiem bez oręża. Mścisław został zwycięzcą.
Mnie się zdaje, że Jtissy są toż saino, Co A sśy u podróżników trzynastego wieku; możtia prze
konać się o tćm że zbioru Ramuzjusza. Mnie
mam także, iż Kosogowie Nestor^, jakim kolwiek bądź byli narodem, mieszkali w Kazacliji Kon
stantyna purpurorodnego. Kosogowie c i, pod
ówczas naród wpółkoczowniczy, zostawszy zwy
ciężen i, musieli opuście Kazachją; na ich miej
scu zamieszkali rycerze M ścisława i przyjęli na- , zwisko Iiazaków : tak, a nic Kozakami nazywają ich teraz.
25. —« Przejechałem jeszcze jedną kozacką stanicę. W dzień świąteczny wszystek lud był wystrojony. Dziewczęta pobrawszy się za ręce, przechadzały się i śpiewały; mężczyzni siedzieli z rnińą poważną. Nigdy "oni do powitania mię nie byli pierwszymi; ale kiedyin ja poczynał, wsta- 0 wali zaraz i kłaniali się wszyscy. Przepraw a przez N iedźw iedzicę dosyć jest dziw na.' Utrzy
mują tu dla podróżnych łódki; kozacy robią na nich w io słem , a konie płyną obok. Dalej na stepie tłum am i biegały susły (mus citillus), naj-
— 176 —
niebezpieczniejsi nieprzyjaciele plonów w tych stronach.
26. — Uważałem na Kozaków w dzień po
wszedni; ale nie widziałem żeby który co ro
b ił. Szlachetne próżnowanie jest u nich w mo
dzie. Należy przyznać, że to jest lud wielce pobożny, przynajmniej tak sic zdaje, widząc po drodze mnóstwo pięknych cerkwi. Jechałem natenczas w dół D onu, króla wszystkich rzek Scytyjskich , sławnego u poetów greckich pod imieniem Tanais, który tak często przebywałem ze Strabonem, Herodotcm i Ptolomeus&em. Na- koniec opuściłem te brzegi i zbliżyłem, się ku
•ważkiej przestrzeni ziemi, dzielącej Don od W o ł
gi. Droga ztąd o wiorst trzydzieści podnosi się widocznie; wnieść zatem można, źe dawny za
m iar przeprowadzenia tędy kanału, spotkałby trudności. Ciężko jest opisać, jaki widok znisz
czenia przedstawia ta płaszczyzna, z przyczy
ny wzniosłego położenia swego ria całą wście- kłość burz narażona. Rzadko gdzie na jałow ych piaskach widać zwiędłe kaliwo trawy ; a jej brudny kolor, stanowi zupełną sprzeczność z piękną zielonością dolin, leżących nad starą li- nją kozacką. Nawet około folwarków nie masz żadnego śladu uprawy.
Niedaleko. Carycyna widziałem w odległości stepową kozę, która szczękę górną tak ma d łu gą, iż nie może inaczćj zrywać traw y, jak idąc wstecznie. Z jednego wzgórza nagle zjaw ił się
— 177 —
przedemną rozlew W o łg i: niepodobna opisać wspaniałości tego obrazu. W d z ia łe m wylanie Nilu; lecz tak wielką część wód jego pochłania
ją kanały, źe dla zwilżenia p ó l, ryżem zasia
nych, potrzebne są machiny. Tu zaś rozwija się archipelag obszerny: od wyspy do wyspy cią
gną się wierzchołki lasów, sterczące nad fale.
Ryby igrały koło drzew, jak w potopie opisanym przez Owidjiisza.
Miasto Carycyn, przed trzema laty zniszczo
ne od pożaru, wystąpiło z gruzów piękniejsze niż było dawniej.
27. — Przebyłem rzekę Carycę i postrzegłem się w Azji; przynajmniej w ielu krajopisarzów uw ażają tę rzekę za kres^ dzielący Azję od E u
ropy. Zdaje się* że na potwierdzenie tego m niem ania, K ałm ucy jiótozbijali Z tej strony rzeki swoje namioty, Z których wyglądały ich azjatyckie tw arze. Podobni są Cni zupełnie do Chińczyków, dających się widzieć na rysupkach chińskich. Czapki ich mają kształt grzybów.
W łosy noszą splecione w długie warkoczyki na w ierzchołku g ło w y : u mczćzyzn jeden wisi z tyłu; u kobiet-dw a, na pierś spadają.
Z tąd we trzy godziny przybyłem do Sarepty, gdzie spokojni bracia Morawscy naprowadzają swój przem ysł miedzy dzikimi. W mieście tem najdogodniej jest ppznawać historję Kałm uhów - W iększa cześć braci rozumie ich język, niektó-
23
— 178 —
rzy nawet piszą po kałm ucku, bo całe lata tra wią na włóczędze z hordami; są i tacy którzy trudnią się przepisywaniem < ksiąg kałmuckich.
W książkach tych niemasz ani języka ani gło
sek Tybetańskich; pisane one są w djalckcie Mongolskim, którym kałm ucy mówią; litery ich także zbliżają się do Mongolskich.
Kałm ucy mają zwyczaj przychodzić nad W oł
gę, kiedy woda opada. Ci, co natenczas rozbi
li swoje namioty około Sarepty, tak m ałe m ie
li trzody, że nie mogąc się z nich wyżywić, musieli wziąść się do pracy, do czego kałm uk nie łatw o się skłania. Podobnie t u , jak we wszystkich krajach mało zaludnionych, robotni
kom płaci się drogo. Kałmucy więc mogliby żyć w dostatkach, ale pracować, dla nich rzecz zbyt trudna: chyba tylko ostateczność może ich znaglię do jakiegokolwiek zatrudnienia. Wolą cały dzieli włóczyć się po mieście, albo leżeć na słońcu. W idziałem tłum em cisnących się do kramów, jak gdyby chcieli i mogli zakupić wszyątko.
Pies mój uczynił na nich szczególniejsze w ra
żenie: dowiedziałem się z powodu tej okoliczno
ści , że kałm ucy wierzą w jakiś związek prze
chodzenia dusz z istotą tego zwierzęcia, i dla tego poczytują za największą cześć, być przez psów zjadanymi. Ja k o ż, wszelkiemi sposobami starają się dostąpić tego zaszczytu, i pomimo największe dla psów poważenie, bardzo źle ich
— 179 —
karm ią, niezm iernie oszczędzając mleko. Nie w yrzucają im ścierwa nawet: bo sami zdechłe by- b ło zjadają.
• Tak więc biedne psy, zmuszone są żywić się trupam i kałmuków, a w niedostatku i tego po
siłku, łow ić susły. Jeden z mieszkańców Sa- repty, który kilka lat jeździł z hordą kałmuckąt.
opisyw ał mi ów odraźliwy w idok, kiedy zgło
dniałe psy z chciwością rzucają się na m artw e ciało, szarpią je i nawzajem kęsy wydzierają so
bie.
S trabon, mówiąc o koczowniczych Scytach mieszkających między S o g d ja n a m i i B a ktrja n a - m i, tak powiada: „ W stolicy Baktrjanów psom dają osobne nazwisko,1 w naszym języku znaczą
ce grobowniktiw. Psy te powinny pożerać każ
dego kto u p ad ł pod ciężarem starości lub cho
roby. Z tej to przyczyny w okolicach tego mia
sta nie widać -mogił, a między miirami wala się mnóstwo kości. Powiadaja, że A lesander Mace
doński zniósł ten zwyczaj.“
Cyceron mówi toż samo o liirkanach „ W k ra
ju tym“ — powiada on (* ), „lu d wspólnym kosztem, a znakomitsi po swych domach, utrzy
m ują psów, aby ciała ich zjadały: ponieważ uw ażają to za najzacniejszy sposób pogrzebu/ 4
28. — W idziałem dziś karawanę kupców Rossyjskich i Tatarskich, wiozących na przedaż
(*) Qua<istion. T u scu lan . c. 55.
— 180 —
do hordy kałinuckićj zboże, wino i m eb le, to jest m a ł e , ważkie i nizkie ławeczki, drewniane skrzynki, malowane pokostową farbą, oraz drzwi tak robione, aby je można było do kałm uckich kibitek przystawiać.
Potem pokazała się karaw ana, złożona prze
szło z trzydziestu Tatarskich powozów, na któ
rych Ormjanie przyjechali do Sarepty. Pier
wszy raz natenczas usłyszałem przeraźliw e skrzypienie kół tych powozów, a rbam i zwanych, co przed czasem było powodem, iż całem u po
koleniu jednem u dano przydomek H u czn eg o . Jeszcze i te r a z , Tatarowie chlubią się z tego wrzasku. „Tchórze tylko“ powiadają oni „zwy
kli smarować koła; mężni zaś ludzie nie lęka
ją się tego, żeby ich od końca do końca stepu słyszano. “
Piszę to na barce, po falach W o łg i niosąećj mię do Astrachania. — Ponieważ wiele mó
wiono o zbójcach obdzierających na rzece, go
spodarz statku rad był mieć czterech podróżnych uzbrojonych dobrze, i dla tego łatw o o zapłatę umówił się ze mną. Zarzuciliśmy kotwicę przy niewielkim u łu s ic , czyli kałinuckićj wioseczce : Kałm ucy biegają nsr wszystkie strony, chwyta
ją jedni drugich za kołnierze, brzmią niesfor
nie na rozmaitych narzędziach m uzycznych, słow em : tak są ruchawi jak szczenięta. Nad
zwyczajna ich żywość w zupełnęj jest sprje- ęzności Z osłupiałością Tatarów.
— 181 —
29. — O świtaniu rozwinęliśmy żagle. Go-*
spodarz nasz został na brzegu, obiecując w sza- lupce płynąć za nami; lecz nie dotrzymał słowa.
Nieobecność jego była powodem , źc czeladni
cy źle spełniali swą powinność, a ztad późnićj doświadczyliśmy wiele nieprzyjemności. Pod czas ciśzy-j bardzo przykrej dla nas, widzieliś
my mnóstwo pelikanów. Niektóre przypływ ały dosyć blisko do pag, W e dwie godziny silny pęd wody wpędził nas na wyspę, pokrytą lasem i zalaną zupełnie. Długi czas napróżno usiło-.
waliśmy odhaczyć barkę; sądziliśm y, ze ‘nieza-.
wodnie już zatonie. — Szczęściem , że nie wpadliśmy na -wielkie drzewa; mniejsze ugięły się, lub złam ały, i nakoniee wyszliśmy z niebez
pieczeństwa; ale szalupka nasza została uwię
ziona między gałęźmi.
W krótce przybyliśmy do wioski; cały brzeg b y ł okryty lu d źm i; odzież ich zupełnie b y ła mi nieznajoma. Dowiedziałem się, że tę oSadę składali Tatarowie C zuwaszy i M ord$va, nie
dawno tu zamieszkali. Czeladnicy wyszli na brzeg, _żeby nająć łódkę i popłynąć po szalup- kę zostawiona na wyspie. To zdarzenie pozwo
liło mi przypatrzyć się narodom, które tylko z nazwisk znałem. Większą część mieszkańców wioski stanowili Tatarowie, bardzo nędznie przy
odziani. Kobiety zaś przeciwnie, niezmiernie były wystrojone, naróżowane i wybielone. P łó- cienkową odzież Czuwaszów zdobiło bogate wy-i
182 -
szywanie kolorow e, wyobrażające najczęściej krzyże rozmaitego kształtu r Mordwinki, miano
wicie dziewczęta, ubierają się szczególniej dzi
wacznie. W uszach noszą dwa pęki wełny; do włosów wplatają dzwonki, a na szyi zawiesza
ją wielkie miedziane bębenki. Prziytein bardzo są dzikie : skorośmy tylko chcieli cokolwiek ubliżyć się do nich, uciekały natychmiast i kry
ły się po domach. Do tej dziwnej mięszaniny narodów przyłączyli się jeszcze rybacy rossyj- scy i.k ałm u cy najmujący się za pasterzów'.
Przeszedłszy się po wiosce, piłem herbatę u Rossjanina, 'będącego rządcą osady. Rozmawia
liśmy o zbójcach Wołżański eh, i dowiedziałem się od niego, że w iętocie niebezpieczeństwo było wielkie. Nie są to, mówił mi Rossjanin, przewoźnicy lub włóczęgi, ze zdarzenia szuka
jący obłowu, lecz zbójcy porządnie uzbrojeni.
H erszt ich, jest przestępca zbiegły z Sybcrji - wyrwane nozdrze i napiętnowane czoło, świad
czą o dawniejszych zbrodniach jego. Zbójcy ci nietylka napastują największe statki, lccz na
w et rabują po, brzegach rzeki.
Majtkowie nasi powrócili z szalupą ,i ruszy
liśmy dalej. Opowiedziałem im coin słyszał i to mocno ich zatrwożyło; zaczęliśmy myśleć o środkach obrony. Barka była uzbrojona w dwie arm atk i: jedna z nich mogła mieć długości sto
pę, druga kilka calów więcej. Na szczęście jbroń moja czyniła lepszą nadzieję, niż ta ar-
— 183 . —
ty lc rja ., M iąłem dw ururną strzelbę angielską i sześć muszkietów dobrze opatrzohych. AYe wszystkich statkach żeglujących / po Wołdze, znajduje się podniesienie dla sternika, gdyż ru^
del przyrządzony ‘jest wysoko n a d pokładem.
Ną tćm podniesieniu kazałem ' rózłożyę broń naszą.
W czasie zajęcia się tem przygotowaniem zda
rzyło nam się nowe nieszfczęscie. Barka osia^
d ła na m ieliźnie;, próżno m ajtkow ie-natężali wszelką usi|ność żeby ją zepchnąć na wodę.
Noc była ciemna i burzliwa. Zmęczeni czela
dnicy pokładli się i pozasypiali; sen ich był tak.
m o cn y , jak niegdyś sen Cezara pośród Cy- licyjskich zbójców morskich.
Nazajutrz, dnia 30 Maja, przeładowano Sta*
tek, i znowu popłynęliśmy dalej; lecz w minu
tę dała się widzieć łódka napełniona ludźmi, których poruszenia, bardzo były podejrzane.
W zięliśmy się natychm iast do broni i -wystrze
liliśmy kilka razy, dla pokazania, źe gotowiśmy dać odpór. Na zawrocie rzeki pęd wody po
niósł nas prosto na łódkę, i podpłynęliśmy tak blisko, że mogliśmy przeliczyć ludzi stojących na niej: było ich dziesięciu. Sądziliśmy juź, że przyjdzie do potyczki, lecz z wielkićm podziwie- niein naszćm, łódka skierowała się na bok i w krotce znikła nam z oczu. W miejscu, gdzieś
my nocowali potwierdzono nam tó wszystko, cośmy słyszeli o tych zbójcach, i dodano, ze
— 184' —
bddział wojska przeciwko nim wyprawiony zo
stał.
1. CzCrwca.— Dowiedzieliśmy się z pewno
ścią, że w samej rzeczy widzieliśmy zbójców.
Zrabowali bowiem statek idący za nami i poza
bijali jego osadę. Na nas zaś, jak sami późnićj mówili, nie napadali dla, tego,, że postrzegli na pokładzie dwa ćkwipaże zbrojnymi ludźmi oto
czone; -gospodarz nasz, kjtóry nas. dzisiaj dopę- dził, w idział ich na jednej wyspie gotująoych jedzenie; lecz ani spojrzeli na jego łódkę, nie- śpodzicwając się po niej bogatego łupu.
Majtkowie nasi byli pijani; ruszyliśmy więc dosyć późno. Płynęliśm y między wyspami mi
mo równiny wylewem zatopionej.- Majtkowie łow ili zająca, wodami W ołgi na wysepce zam
kniętego. Widzieliśmy także mnóstwo pelikanów i kormoranów, pływających w oddaleniu. W ie
czorem pomijaliśmy chatki rybackie, gdzie mie
liśmy nadzieję dostać żywności; lecz znaleźliś
my je od mieszkańców opuszczone, i zupełnie zanurzone w wodzie.
Pod wieczór zbliżył się do nas statek z A- strachania, chcąc powziąć wiadomość o zbójcach.
Nakoniec wysiedliśmy w Tenołowie; lecz przy
bijając do brzegu barka nasza porozrywała sie
ci rybackie, za co odebrawszy nieskąpy zbiór złorzeczeń, wypłaciliśmy się wzajemnością. Dnia 4 C zerw ca, pierwszy raz w życiu widziałem dwugarbowego wielbłąda i postrzegłem, że wi
— 185 —
zerunki tego zwierzęcia znajdujące się w Euro
pie, zupełnie są nietrafne. W iększa icli część jest kopjami z rysunków Biufona, które także nie bardzo są dobre. Przepędziłem kilka m i
nut w obozie kałmuckim; baw iła nas niezmier
nie przyjem na prostota Kałmuków.
Step około Tenołowy, ma kolor sin aw y , albo raczej zielonaw y, jak morze; przyczyną tego jest aromatyczne ziółko, które tu rośnie w niezm iernie wielkiej obfitości, i przyjem ną wo
nią napełnia powietrze. Pow iadają, źe to jest gatunek piołunu (artem isia). Skoczki (mus ja- culus) dosyć tu są pospolite; nor ich przeliczyć niepodobna. Bardzo mi się chciało złowić choć jednego, żeby się przypatrzyć, czy podobne są do afrykańskich; lecz je tylko na wiosnę łatw o je st łow ić.
5. Czerwca.— M iałem przyjemność przepędzić kilka godzin ż hrabią W alerjanem Zubowein powracającym z wojny perskiej. Słuchałem go u p rzejm ie, ale serce mi się krw ią zalew ało:
bo m usiałem zrzec się w ielu myśli drogich dla mnie. Pilnow ałem się, ja k tylko m ogłem , dro
gi wojsk rossyjskich, podług ' mappy wschodnićj części K aukazu, bardzo starannie w czasie m ar
szu zrobionej. Rossjanie, przeszedłszy ‘ Choysu, wkroczyli w prowincje Szamchala Tarskiego;
siąźe ten o d d ał Się juz b y ł pod protekcję Ros- sjan, i dla tego. je n erał Zubów , nie znajdując
24
— 186
trudności vr posuwaniu się naprzód, opanował Derbent, miasto zupełnie zamknięte w prowin
cjach Kadego Tabasserańskiego. Nakoniee Zu- bów założył główną kwaterę swoją na granicy pustyni Muhańśkiej. Podczas całej tej wypra-^
■wy Rossjanie rzeczywiście tylko z Leśgińcami mieszkająceini po górach zupełnie nieprzystę
pnych potykać się musieli. Za temi górami mieszka A w ar-C han; imie Awar służące tem u Chanowi, należy do jednego ze starożytnych Huńskicfe narodów; to w łaśnie było powrodem źe w słowniku porównywającyin wszystkie języ
ki, wydanym w Petersburgu, język tych Awa
rów położono tuż po W ęgierskim; chociaż ja nie postrzegłem żadnego podobieństwa między niemi.
H rabia Zubow znajdował się w przyjaznych stosunkach, tak z narodami kaukazkicm i, jako też ż innćmi nierównie dalćj odległemi, które są : Turkmeńcy, Bucharowie, i Awgańczykowie.
Bucharowie są starożytnymi Sogdjanami ; po- mięszali się oni z Turkm eńcam i, znajomymi da
w niej.pod nazwiskiem Usbeków.
Z wielkićm ukontentowaniem dowiedziałem się nakoniee, że sie zn ajduje. obwód Tałyszyń- , skim nabywany, gdzie rządzi Chan osobny, i mówią, językiem dla Persów niezrozumiałym.
O bytności tego "małego, państwa dowiedzia
łem się naprzód z jednej niemieckiej xiąż-
* - 187 —
Id. (*) W yczytałem w nićj co następuje: „ W Gilanie są dwa rodzaje m ieszkańców : Gilań- Czykowie i Taljańi: jedni mieszkają na dolinach drudzy w górach; Gilańczykowie mówią językiem Łtóry jest tylko djalektem perskiego; język Ta- Ijanów zupełnie jest oddzielny, tak, że oba te narody nawzajem rozumieć się nie mogą; pies po T&ljańsku i po Persku Spa key a po Gilańsku
SekM
Przypominam sobie, l e jedyny medyjski vry-' raz, jaki nam Herodot zachował, jest Spako (suka), co bardzo zbliża się do Spake. Azaliż T aljanie są szczątkiem Medów? Lecz nie będę się daleko yt etymologię z a g łę b ia ł, żeby nie naśmieszyć krytyków. S. F . Gmolin zwiedzając te strony był blisko, albo może i w samej Ta»
iyszy; lecz dla niego, jako dla naturalisty j hi
storyczne badania o narodach stanowiły przed
m iot obcy; toż samo można powiedzieć ,o Gil- densztctcie i o innych podróżujących członkach Akadeinji Petersburgskićj.
6. Czerwca— otrzymano rozkaz, z Astrachania ścigać zbójców* którzy zjawili się na rzece Ach- tubie. Widziani więc przez nas, składali tylko
oddział tej bandy.
(* ) D e r a lle rn e u e r s te S ta a d t ro n K a z a n , A s tra c a p , G e- o rg ie n i t.- d. N o ry m b e rg 17%Ą, 1. tom ' w 1 2 z ry c in a m i.
M iejsc e p rz y to c z o n e p rz e z e m n ie z n a jd u je się n a s tr. 334*
— 188 ~
Cias hył bardzo piękny; płynęliśmy powoli.
W nocy musieliśmy spuścić kotwicę blisko je dnej wyspy : rzucało nas jak na otwarłem m o rzu .— Dnia 7 Czerwca powietrze było je sz cze gorsze. Dla rozrywki zacząłem przeglądać porównywający słownik vwe czterech częściach.
Z nalazłem w nim około dwóchsct wyrazów nazwanych Suzdalskiemi; jedna ich połowa zu
pełnie należy do rossyjskich, druga nie pocho
dzi od żadnego z djalektów S ła w iń sk ic h . Nie
które z tych ostatni ch zdają się mieć zupełnie greckie pochodzenie, jako to: kiria (ręka), ga- limo (mleko), gir (starzec), mites (noc) w no-
wogreckim języku.
W ieczorem przybyliśmy do Czarnojaska. Sta- nąłem u bogatego rybaka. Ztąd wyraźnie wi
działem rozwaliny miasta Saletrowego; nazwano je tak od będących w niem fabryk saletry; da
wne zaś nazwisko jego, równie jak wiciu m iast innych których rozwaliny dają się postrzegać
na stepach, jest niewiadome.
8. — Pomijając jedną wyspę postrzegliśmy cóś ^uderzającego w oczy; był to piękny dom , niedawno zbudowany przez kałmuckiego xią- źęcia nazwiskiem Tiumen; pierwszy on sprzy
krzył sobie życie koczownicze, chociaż pozostał wiernym religji Lainy, i zawsze część lata pod namiotem przepędza.
P odczas buranu, który .tylko co nas nic przy
b ił do brzegu i zmusił zarzucić kotwicę na środ
— 189 —
ku rzeki; majtkowie popłynęli na bliską wyspę po wodę, a ja tym czasem zasiadłem pisać u- wagi nad Herodotein. Ojciec historji przed 2,200 lat zwiedzający Scytję, podróżuje teraz po nićj zemną. Od jego czasów sto rozmaitych narodów m ieszkało w krainie, gdzie ja się znaj
duje; rozwaliny ich miast zalegają Stepy, lecz imiona ich zóikły. Tysiące monarchów i sła
wnych wojowników pogrzcbione są w stepie , i ktoż wie o n ich ? kto o nich sły szał? Jeden Herodot najdawniejszy z historyków żyje W swojem dziele. Nie pozostał najmniejszy ślad drogi wojowników; przetrw ało tylko to, co He
rodot zapisał. H istoryk, mówiłem do diebie, słusznie pysznić się może, chociaż wódz szczę
śliwy, z pogardą nań poziera. Przyjdzie c z a s, kiedy wódz będzie źył — z łaski historyka.
9. — Nie mogliśmy objąć wzrokiem całej przestrzeni, jaką zalała wezbrana odnoga W oł
gi. W sie zdawały się pływać ; trzody rykiem domagały się żeby je przeprowadzono na miej
sca wyższe, które stały się wyspami. Z przy
jem nością patrzyłem na czynność około mnie panującą; na prawym brzegu zatoki wznosił się szereg chat czyli kibitek kałmuckich; ich łódki pokryw ały rzekę. W iatr dosyć powolny zbliżał nas niekiedy do wysep^ gdzie kilka tysięcy kru
ków zwijało gniazda; przeraźliwe krakanie tych ptaków zupełnie nas zagłuszało. Gotów by
łe m z razu złorzeczyć, przyrodzeniu, źe tak
190 —
wiele kruków wydało; lecz niechęć moja ra*
m ieniła jsię w uwielbienie opatrzności, kiedym eię dowiedział od jednego z mieszkańców A- strachania, źe w wielu okolicach nad W ołgą położonych, źyćby nie można było z przyczyny ryb gnijących, gdyby ich krukijnie pożerały.
Nakoniec popołudniu postrzegliśmy wieże A- strachania, a w kilka godzin przypłynęliśmy do tego miasta. Pierwszy człowiek, którego spot
kałem wyszedłszy na brzeg, był lndjanin z żół
tym kwiatkiem na głowie; teras juź nie wątpiłem Me się w Azji znajduję. Dowiedzieliśmy się w porcie £e dziesięciu zbójców wołżańskich poj- jnano.
(Dokończenie nastąpi.)
XII.
An g l j a i Sz k o c j a. — Przypom nienia z podróży w ro k u 1820-1824 odbytej, przez Krystyna L a c h a - S z y r m ę j z rysunka
m i litograficznemi. Tom 1. Warszawa- W drukarni Gałęzo wsliiego i komp- 1828.
Z nieiniłóm wyznać musimy uczuciem, iż li
teratura nasza zbyt m ałą posiada liczbę opisów podróży, tak w ojczyznie jak w obcych krajach przesz ziomków naszyqh odbywanych; wyliczenie
— 191 —
ich ograniczyłoby się na tiik u ważniejszych te
go rodzaju dziełach, oraz krótkich więcej lub mniej wartości mających artykułach w g a z e -
tach albo innych pismach pcrjodycznyćh umiesz
czonych. Tem mocniej dziwić byśmy się po- ' winni niedostatkowi temu, iż tak znaczna jest licz
b a podróżujących za granicą Polaków. Jakże mało jednako woców ich podróży udzielonych powszech
nej wiadomości! Czemuż przypisać mamy tę obojętność na korzyść z ogłaszania podróży dla kraju własnego w ynikającą? jest żc to samo- lub&two podróżujących, nieufność w własnych postrzeżcniach, lub nakonicc niedostatek czyta
jących? Nie chcemy przypuszczać nawet dwóch pierwszych przyczyn, i przypiszmy raczej osta
tniej to rzadkie zjawianie się u, n as dzieł do jakich P rzypom nięnia- autora naszego należą.
Uwagi powyższe tern bardziej podnoszą zasługę jego, która ocenienie swoje już w głosie po
wszechności znalazła. Stanowisko z jakiego afutor zapatryw ał się na zwiedzane przez siebie kr aje, jest właśnie lakiem, ja lic winniby obie*- - rać wszyscy ziomkowie nasi których, podroży nie jest celem samo ciekawości zaspokojenie) lub chluba z objeeha'nia celniejszych stolic Eu
ropy. Jeśli ważną iest , rzeczą kraj własny po
znawać, wydzierać niepamięci zabytki starożyt
nej przodków c h w ały / badać podania miejscowe . ludu, zbierać rysy obyczajów jego i zwyczajów,' upatrywać przyczyn stagnacji przem ysłu w je-
— 192 —
tlnych, jego wzrostu w innych częściach ziemi rodzinnćj; nie mnićj w ażną, nie mnićj pożyte
czną jest również szukać między obceini naroda
mi przyczyn ich moralnej wyższości, ich po
myślności i szczęścia, aby bez uprzedzenia, bez przesądu wskazywać to co naśladowania jest godnem, i da się naśladować, lub to co z w ła
snego położenia kraju, z własnego charakteru 1 zdolności wydobyć możemy i powinniśmy, je
śli na drodze moralnego doskonalenia się o wiele przynajmniej innym ludom prześcignąć się niedozwolie mamy. Pod tym to wzlędem, ile 2 tomu pierwszego P rzypom nień wnosić można, zapatryw ał się autor na ludy do najukształceń- szych należące; te chwalebne pobudki przewodni
czyły mu w zbieraniu wiadomości i opisywaniu ich dla rozrywki, aprzedewszystkiem dla pożytku ziomków. Skromne P rzypom nień z podróży na
rw anie dzieła swego uspraw iedliw ił on w przed- mowie; nie chciał (jak sam mówi) — „czekać z nićin do dziewięciu lat Horacjuszowych, które w mniemaniu wielu, jakąś doskonałość płodom literackim m ają zapewniać; owszem, żałuje bar
dzo, iż z prz i czyny obowiązków swego powo
łan ia i do połowy wspomńionej liczby lat m u
siał z nim przetrzymać, inaczej byłoby już od dwóch lat jeśli nie rychlej w ręku publiczno
ści/ 4 „Takow e opóźnienie było mu powodem, że nie ogłasza swej pracy pod tytułem Podró-
£y, lecz P rzyp o m n ień : ostatni tytuł uw ażał za
— 193 —
stosowniejszy, gdyż właściwie pod kształtem wspomnień cała rzec? z pod pióra w ychodziła.^
Godło jakiem autor pracę swoją bznacżył:
, , Speak o f me as J am u (Mów o mnie jak je
stem), staje się dla nas rękojmią bezstronności jego. O tej nas przekonywa, kiedy w zebraniu mnogich wiadomości o obyczajach, zwyczajach, charakterze i instytucjach Anglików i Szkotów, wskazując dobrą stronę, nie pom inął i tego co w nich niedoskonałego i błędnego postrzegał.
Nie tak jajjjsyiększa część podróżnych, autor m ó
wi o sobie tyle tylko, ile to koniccznem do wyjaśnienia rzeczy uważ a. Unikał zaś wszędzie tych drobnych szczegółów, które osobę jego wy
łącznie obchodząo, dla czytelników zupełnie są obojętnemi. Opisy naturalnie, treściwym, gład
kim, jędrnym i wolnym od zbytecznych okraś lub oschłości stylem skreślone , uwagi bezstfonne i głęboko pomyślane, właściwie użyta erudycja, oto są zalety cechujące to dzieło. Tyle one czynią je zajmującem, iż przykro jest czytają
cemu, że skończywszy tom pierwszy do dalszych bezpośrednio przystąpić nie może.
W ydanie dzieła jest piękne, poprawne i tanie;
rysunków jednak prócz popiersia W alter-Scotta, nie możemy nazwać dobrze wykona>:emi, na jakieby dzieło to zasługiwało. (*)
( ) Nie t u z a p e w n e j e s t m ie jsce dla ow ag. p p d w z g lę d e m ty p o g ra fic z n y m , n ie m o żem y je d n a k ż e z a m ilc z e ć ,, ii
25
— 194 —
' Aby jednakie czytelnikom bliżćj dać poznać pracę ziomka naszego, sądzimy iż należy nam przebiegając treść przytoczyć niektóre wyjątki, które najlepiej przekonać ich będą mogły, czy
li sprawiedliwem jest zdanie w tem miejscu przez nas objawione.
Autor podróż swoją zaczyna opisywać od mia
sta Calais, na brzegu F ran cji naprzeciw Dove- ru lezącego, które z powodu mnóstwa osiadłych tam Anglików, upowszechnienia ich mowy, a na
w et obyczajów, nazywa półangielskiem i uważa niejako za bramę do Anglji. Tam spotykają ,się podróżni dążący [do wysp - Brytańskich ze wschodu i południa E u ro p y , jako w punkcie wspólnym przeprawy, do której najdogodniejszą jest cieśnina Kaletańska. Dziesięć dni zabawił autor w Calais. T eatr jest tam szczupły, i przed
stawiają na nim płaskie farsy, nie zaś komedje wyższego rzędu, jakby na ojczyznę Moljera przy
stało. Budowle publiczne nic nie uczą i nic nie przypominają. Nie pom inął tu autor miej
sca które Sternowi pierwsze natchnęło pomy
sły do jego S en tym en ta ln ej podróży, zajmował naw et ten sam pokój, w którym ten sław ny
d zieło to je s t je d n e m z n a jsta ra n n ie j w y d a n y ch p r z e z d r u k a rn ie G a łęz o w sk ieg o , k tó ra w k ró tk im d o sy ć p rz e c ią g u c z a s u stan ę ła w ró w n i z n a jle p sz e m i teg o ro d z a ju z a k ł a d a m i p o isk ie m i, ja k te g o lic z n e o jej czy n n o śc i p rz e k o n y w a jące p rz e d się w z ię c ia s$ dow odem .
— 195 —
autor m ieszkał. Do dzisiaj je st nad nim napis:
oterne^s Chamber.
Opisując autor Anglików przybywających do Calais w rozlicznych widokach, objaśnia w przy- pisku to znane nazwanie ludu Angielskiego John B u li (Jan Byk). „ Jest to, mówi on, wyraz uży»
w any na oznaczenie ludu angielskiego pod wzglę
dem na szczególności jego charakteru, różniące go od innych ludów europeyjskich. Przezwisko to z przyczyny samego gminnego porów nania, nie może być szlachctnćm: upow szechnił je jak m niem ają sław ny S w i f t i jego przyjaciele, chąc przezeń żartobliwie wystawić oiłę c ia ła , męztwo i otwartość pospólstwa an g ielsii.g o , a zarazem naganną jego zaciętość, rubaszność i skłonność do narodowych przesądów. John Buli często występuje tak w karykaturach: jest on inęzczyzna tęgi, p le c z y sty , silnych, żylastych
«złonków , nieco spasły, ponurego spojrzenia, nie lubiący ceremonji, nikomu nie ustępujący z drogi, a w każdej chwili gotowy do bosów. Lu
b i on zajadać narodowy rost - b e e f , p lu m p u d - d in g i zapijać, porter. Lubi nad m iarę swój Ir a j i k ró la , inne narody ma za n ie , i każdego cudzoziemca nazywa z pogardą Francuzem . Ma on swój osobny ję z y k , pełen dobitnych w yra
żeń i przenośni; ma także swoją gazetę zwaną John B u li, która tylko raz na tydzień w niedzie
lę wychodzi; bo John Buli w dni powszednie niem a czasu do czytania^ ani kocha się w czy
— 196 s -
taniu; to zaś co czasem czy ta, inusi' być zgo
dnie z jego dachem p isa n e , i poważną dowci
pną uszczypliwością, którą on zowie h u m o rem , zapraw ione, a nadewszyslko nic tykać jego na
rodowych przywidzeń “
Pierwszy rzut oka na Anglików w C alais, da
je autorowi sposobność uchwycenia ich powierz
chownych rysów. Przybywają oni, a szczególnie John B u li, do C alais, aby Francuzom pod nos R u le B rita n n ia (P a n u j B rytanjo) zaśpiew ać, upić się ich w inem , i wrócić .na swoją wyspę.
Niektórzy z nich tak są przcsiąknicni ponczem >
ze zapowietrzają powietrze. Poznać ich łatw o po tęgićj tuszy, karmazynowych policzkach, z których tylko co krew nie wytryska. Celem ich życia 1 jest se n , a jak się ockną, odurzenie. — Nadobne i skromne córy Albionu nastręcza
ją także nie jedną uwagę dla cudzoziemca.
P o k azu ją. się w podróży w długich sukniach granatow ych, jakich w domu zwykły używać do przejażdżek konno i rannych przechadzek.
Niektóre występują ze szpicrutą w rę k u , zkąd można w nosić, że potrafią toczyć rum akiem , a może i z kozła powozić. Przy tym ubiorze no
szą kapelusze męzkie, co im prawdziwą postać Amazonek nadaje. Męzki ich charakter ułaga*
dza zwieszony z kapelusza czarny lub biały we
lon , który spadając na twarz ma jeszcze tę cza
rodziejską w łasność, iż przez swoje przezrocze tylko białość i rumieniec lica przepuszcza, u
197 —
taja zaś lekkie skazy od ostrego powietrza, a nieraz i ciosy od niplitościwych lat zadane.*4
Przepraw a przez cieśninę' Kaletańską nie wię- cćj nad cztery mile polskie szeroką, odbywa się na statkach Packet-boats zwanych. ,, Są-one w ogólności mniejsze i lżejsze od kupieckich okrę- tó w , budowane z uwagą na wygodę dla podró
żnych,— mają dość obszerny pokój, który jest przez otwór czyli okno w pokładzie oświecony;
po bokach są przegrody nakształt framug prze
znaczone na łó ż k a , idące w dwóch rzędach je
dne nad drugiemi; znajduje się w nich najczyst
sza pościel, b ia ła , bo Anglicy innćj nie uży
wają. Firanki do łóżek są z zielonej lub czer- wonćj k ita jk i“ Są podobne statki i francuzkie.
Przewóz przez cieśninę kosztuje gwineę (4 2 z ł p .) od osoby. Każdy podobny statek ma swoje nazwanie.
W czasie przeprawy doznał autor tak zwanfj słabości m o rskiej ( sea — sickness ) , która tyl
ko wezwyczajonych do żeglugi majtków nie na
pastuje. 1 Cierpiący czują rżnięcie we wnętrzno
ściach, połączone ze skłonnością do wymiotów, głow a im się zawraca, a w oczach m alują się różne kolory, osobliwie zielony. ,, Najprzykrzej- szem , mówi a u to r, bywa to uczucie, kiedy wielki b a łw a n , podniosłszy na grżbiecie swo
im o kręt, ópuszcza go na d ó ł: jakieś odrętwie
nie przejm uje natenczas c ia ło , rozbićra człon
ki. Słabość ta jest tak d ręczącą, iż ledwo nie
— 198 —
czyni człowieka obojętnym na życie. W wiel- Ji ich nawałnościach musi ona bardzo łagodzić okropność rozbicia, czyniąc ludzi nieczułymi na grożące niebezpieczeństwo. Nie każdy równie jnocno cierpi; stan wewnętrznej organizacji zda
je się sprawiać tę różnicę. Wszystkie dotąd u- źywane środki dla ochrgnienia od niej są bez
skuteczne; chcąc jednak jakążkolwiek mieć w tem ulgę, najlepiej obrócić się twarzą do wia
tru , siedzieć bez ruchu z zamkniętemi oczyma, albo je mieć wlepione w ieden punkt stały, — pospolicie obiera się takowy na maszcie. Po
w ietrze zamknięte najwięcej szkodzi: lepiej prze
to zostawać na pokładzie okrętu niż w izbie na d o le , chociażby tam można mieć wygodne łóż
ko. Leżenie cokolwiek pomaga. Potrawy gę
ste .opóźniają w prawdzie tę słabość, lecz nie uw alniają od n ie j; i potrawy rzadkie obudzają iją, ale razem czynią znośniejszą;— z lej przyczy
ny dla ulgi piją najwięcej herbatę.4*
N ie zatrzymując się dłużej nad jedną noc w D o e e r, ruszył autor do L o ndynu pocztą , Jitóra jest skrzętna , prędka i tylko dzień dro- :gi z; Dover do Londynu potrzebuje. Gościniec -idzie po równinach hrabstwa Kent; nie jest sze
roki, bo Anglicy ziemi oszczędzają, i nie obsadzo
n y drzewami. „N igdzie w okolicach, mówi au
tor, nie widać rozległych wsi ani tak licznych osad jak w.Eolsce/ gdzie niegdzie tylko stoi po Jdika domków raseuj, inne w różnych stronach
— 199
porozrzucane stoją pojedynczo: wszystkie Są ma<
row ane, dachówką ceglaną lub goncikami z mo- drawo-szarego łupku pokryte. Bardzo są schlu
dne i przyjemne, choć w ogólności za szczupłe a niektóre tak m ałe, że wydają się jakby cac
ka do patrzenia, nie do mieszkania, przydatniej
sze dla pustelników niż dla rodziny majacef gospodarstwo/* Obszernych łanów, jak u nas, nie widać w Anglji; pola wydają się być ogro
dami. Nie można również ujrzeć lasów, cie
mnieją tylko gdzie niegdzie P a rki, albo ogro
dy angielskie, z pośród których przebijają się pyszne pałace.
Miasteczko C anterbury, które autor w idział po drodze, gdzie indziej za porządne miasto u- chodzićby mogło; znane byio już za Rzymian, którzy tam mieli swoje stanowisko zwane D uro- vernuin.
W połowie drogi do Londynu już dał się po
strzegać na gościńcu ruch nadzw yczajny: licz
ne karety pocztowe i dyliżanse mijają się có chwila. Ubiór woźniców pocztowych je s t bar
dzo czysty i świetny. Miedzy Dover i Lon
dynem 60 przynajmniej pojazdów pocztowych co dzień się obraca; niektóre dźwigają 14 do 17 osób wewnątrz i na wierzchu. Nie m a zwyczaju w Anglji podróżować własnemi końmi;
każdy jedzie pocztą lub dyliżansem; najmaję- tniejsi nawet tak czynią. Podróż odbywa się w ten sposób prędzej i taniej. Dyliżanse są rzą-
— 200 —
dowc (M ail-Coach) i prywatne (Stage-CoaeK)\;
ostatnie są tańsze. Miejsca w dyliżansach są. wewnątrz (in-side) i na wierzchu (out-side).
Nie płaci się nikomu więcej nadto co jest prze
pisane; jazda odbywa się k łu sem , nigdy zaś noga za nogą po niemiecku, albo czwałem. Go
spodarze na stacjach są uprzejmi, i wychodząc do zajeżdżających podróżnych, nadstawiają im przy wysiadaniu ramię.
W miasteczku Rochester m iał autor sposo
bność poznać kuchnię angielską. „Dano do sto
ł u , mówi on, jakąś zupę ni czarną ni b ia łą , którćj, dość powiedzićć, nikt ani jeść nie mógł, ani zgadnąć z czego właściwie się składała; nie m ogąc,■ zrobić chemicznego jej rozbioru, nazwa
liśmy ją rodzoną siostrą zupy spartańskiej, któ
rej ingredjencji także dla braku dostatecznych świadectw, nikt z uczonych filologów dotąd nie dociekł. Po zupie przyniesiono ro st-b eef, sta
nowiący jak wiadomo grunt i koronę stołu an
gielskiego, bez którego o dobrym obiedzie John B uli ani pomyśleć może. M iał on być repre
zentantem naszej wołowćj pieczeni, lecz wcale nie był do niej podobnym: b y ł to ogromny pięJ kny kaw ał tłustej wołowiny, nie upieczony ale rozparzony tylko, że rozkrajawszy go nożem , krew się sączyła; i dla tego, chociaż może b y ł najwierniej podług przepisów londyńskiej ku
chni sporządzony, niemógł nam przypaść do sma
ku; owszem, niejaki wstręt na sam widok spra
•p- 201 —
w iał znowu więc i tego przysmaku nikt tknąć się nie w ażył.,, Cena żywności jest wiadoma i i powszechnie nie wysoka; cena trunków krajo
wych jfcst także pomierna. Wino zawsze jest drogie i rzadko ilie fałszowane.
O kilka hiil zą Rochester, z Góry Strzelców (Shooter’s H ill) u jrzał autor pierwszy raz T a
mizę i Londyn. D la ogromności miasta tego i dla obszernych przedmieść niewiedzićć gdzie śię zaczynało i gdzie kończyło. O słaniała je gru*
ba mglista atmosfera^ która jest w łaściwą An- glji. Do zaćinjenia widoku przyczynił Jsię nadto dym z węgla kamiennego unoszący się w górze nakształt nieruchomego obłoku. Słońce zacho
dzące rzucając nań ostatnie swe promienie, na
daw ało mu miejscami brudno-czerw ony kolor szkła okopconego. Z pośród tego zamroczenia przeglądały zamglone kopuły kościoła S. P aw ła i gotyckie wieże Westminsterskiego Opactwa, szczytami swemi nad całą stolicą panujące.
„ P a ła c e możnych Lordów, indyjskich Nabobów, bogatych kupców, które z gościńca widziałem- były same z siebie wspaniałe; noc nadaw ała im pom roką jeszcze ogromniejsze zarysy. Snuły się«przed rozognioną wyobraźnią przepych, zby
tek, cnoty i występki, do których bogactwo da
je powód. Ludzie przechodzący gromadnie lub pojedynczo zajmowali myśl rozbojami i rabu
siami, jednakże próżna byłaby teraz takowa o- 26