Baśnie, w których cudow ność i świat fantazji łączą się w harmonijny sposób ze światem realnym, w yw odzą się z literatu
ry ludowej. Ich pierwotne (tj. bliskie ludo
wemu pierwowzorowi) wersje nie stroniły od różnych okropności... W ilk ciskał ochła
pam i m ięsa (tj. babcią!) w C zerw onego Kapturka... Królewna Ośla Skórka musia
ła uciekać przed kazirodczym i zapędami swego ojczym a...itd.
W imię chronienia przed brutalnością życia delikatnej psychiki dziecka (a także jego chwiejnego jeszcze systemu nerwo
w ego) dokonyw ano kolejnych adaptacji, coraz mocniej oddalano się od ujęć natu- ralistycznych. Ł a g o d zo n o te ż w yd źw ię k rozm aitych trudnych tem atów, które mo
głyby się pojawić w myśleniu dziecka po lekturze baśni. Stopniowo coraz bardziej odchodzono także od dydaktyzm u, który pojawiał się w niektórych odmianach ba
śni literackiej. Zrozum iano, że w spółcze
sne dziecko nie zechce przyjm ow ać po
uczeń zawartych w niektórych adresowa
nych do niego tekstach (o baśniowym ro
dowodzie). Zarysował się tutaj wpływ coraz silniej akcentującej podm iotow ość dziec
ka pedagogiki X X w ieku często (za an
g ie ls k ą p isa rką Ellen Key) nazyw anego przecież stuleciem dziecka... Żal jednak daw nych b a ś n i... Z a ró w n o tych rodem z Charlesa Perraulta czy braci Grimm, jak
i tych napisanych przez Carla Collodiego czy też - u nas - Marię Konopnicką. Na
wet nie dlatego, że zawsze były to dzieła w ielkie, w ybitne czy ponadczasowe, ale z jakichś powodów (nie czas na to, by je w tej chwili precyzyjnie rozważać) weszły one w krwioobieg kultury, całkowite zerwa
nie z nimi byłoby ogołoceniem dzieci z cze
goś niesłychanie ważnego, czegoś, co po
zw ala przerzucać pom ost pom iędzy na
szym Teraz a tajem niczym Kiedyś. Brak takiego pomostu mógłby doprowadzić do zaburzenia poczucia spójności i ciągłości kultury, w której w yrasta m ały czytelnik, z m ie n ia ją c y się z czasem w czytelnika dużego. Z erw anie tego pom ostu byłoby niebezpieczne, bo bez łączności z tradycją literacką (częścią tradycji kulturalnej) czło
w iek może stracić poczucie przynależno
ści do świata, z którego wyrasta jego po
czucie sensu. C złow iek nie rozpoznający tradycji je st człowiekiem bez przeszłości, je s t w ięc tylko człow iekiem chwilowym , tym czasowym , a w ięc w pewnym sensie połowicznym.
Trudno powiedzieć, czy wszyscy au
torzy adaptacji zastanaw iają się nad po
wodami, dla których zdecydowali się opo
w ie d zie ć baśnie na n o w o ... M otyw acje niektórych z nich w ydają się mocno (deli
katnie m ów iąc) uproszczone. Ktoś, kto opowiada „na nowo” historię Kubusia Pu
chatka, Alicji w Krainie Czarów, Brzydkie
go Kaczątka czy Calineczki odcina z tych literackich baśni nie tylko to, co może być w n ic h n ie z ro z u m ia łe , a le , n ie s te ty , znaczną część mądrości (nie mówiąc już
o oddziałującej na sferę w rażliw ości po
ezji...) i tej straty nie zdoła zastąpić ani większa „przystępność” języka, ani „nowe przygody”, ani „nowy” hum or... Młody czy
telnik zaczyna być traktow any nie ja k god
ny szacunku podmiot, lecz ja k istota, któ
rej wszystko trzeba podać w postaci sw o
istej papki, bo tylko pod p o sta cią takiej papki książka - zdaniem adaptatora - jest możliwa do „straw ienia”. Strach pomyśleć 0 konsekwencjach tego rodzaju ułatw ia
jących le ktu rę d z ia ła ń ... W arto b yło b y więc PRZED podjęciem decyzji o przystą
pieniu do adaptacji zastanowić się w spo
sób dojrzały, w imię czego dokonuje się tego zabiegu i czy napraw dę w szystkie obecne w literackiej św iadom ości poko
leń baśnie na pewno tego rodzaju zabie
gów w ym agają...
Przyjrzyjmy się paru przykładom ba
śni opowiedzianych na nowo.
Oto C zerwony K apturek - baśń w y
wodząca się z folkloru francuskiego, po raz pierwszy opublikowana w zbiorze Ch. Per- raulta (1697), potem zapisana w dwóch wersjach przez braci Grimm (na początku XIX wieku), wersjach połączonych później w całość zaopatrzoną w szczęśliwe zakoń
czenie (R o tkaeppchen w I to m ie B aśni z 1812 roku). Słownik literatury dziecięcej 1 m ło d z ie ż o w e j (p o d re d . B. T y lic k ie j i G. Leszczyńskiego) mówi o Czerwonym Kapturku, że: je s t bajką-ostrzeganką, re
p re ze n tu je ro d z a j b a je k, k tó ry ro z p o wszechnił się w całej Europie. M iały one przestrzegać dzieci przed niebezpieczeń
stwami i straszyć je w celach dydaktycz
nych (s. 75). W ie lo k ro tn ie p rz e ra b ia n ą i opowiadaną na nowo (zarówno prozą, jak i wierszem) bajkę (adaptowaną również dla potrzeb sceny, a nawet opery - muzykę do opery dziecięcej o Czerwonym Kapturku skomponował polski kompozytor L. T.
Pło-sajkiewicz) w ziął ostatnio na warsztat Ja
rosław Mikołajewski, tłumacz, poeta, kry
tyk literacki, znawca i propagator literatu
ry włoskiej. W wydawanej przez AGO RĘ tzw. kolekcji Dziecka” (bezpłatnym dodat
ku do miesięcznika Dziecko) ukazała się bajka (czy też - ściślej - baśń) Czerwony Kapturek opowiedziana prozą przez Jaro
sława Mikołajewskiego. Narrator snuje hi
storię adresow aną do małego, trzy- czte
ro-, pięcioletniego czytelnika, posługując się bezpretensjonalnym, prostym, lecz je d n o c z e ś n ie ła d n y m i b o g a tym ję z y k ie m (okazuje się, że prostotę, urodę i bogac
two języka można połączyć). Od czasu do czasu zwraca się do odbiorcy bezpośred
nio, ostrzegając (wierszem) o mającym za chwilę nastąpić szczególnie dramatycznym momencie: Oj, teraz każdy m u si/ przytulić się do mamusi, / bo zapewniam was, ż e / za chwilę będzie źle ... lub: A teraz napijcie się czegoś/ dobrego, najlepiej ciepłego, / bo zaraz nastąpi ch w ila / napraw dę m ro
żąca krew w żyłach... Czerwony Kapturek opow iedziany na nowo przez M ikołajew skiego pozostaje bajką - ostrzeganą, ale zupełnie nie ma tu stra sze n ia w celach
dydaktycznych. Jest natom iast zarysowa
na w ielce praw dopodobna i znana dzie
ciom doskonale postawa nieostrożności, zlekceważenia niebezpieczeństwa. Ta opo
w iedziana na now o bajka pozw ala snuć rozważania o konsekwencjach swoich czy
nów, ale również o niebezpieczeństwach, które m ogą tkwić w ciekawości (A jednak dziewczynka zatrzymała się, bo słowa wil
ka bardzo ją zaciekaw iły...), o nierozpozna- waniu cudzych intencji, o naiwności i łatwo
wierności. Mały czytelnik nie jest traktowa
ny jak istota, której wszystko trzeba poda
wać w postaci intelektualnej papki... Może sam przyglądać się opisanym zdarzeniom, wyłaniającym się z nich postawom i oce
niać. Obok siebie zaś ma cały czas doro
słych, którzy go w s p ie ra ją - narratora, ostrzegającego, że zaraz nastąpi coś strasz
nego lub uspokajającego, że: Wszystko, co narrator Mikołajewskiego radzi: Zapytajcie dorosłych, ja k a nauka płynie z tego przy
słowia (chodzi o przysłowie: nosił wilk razy kilka, p o n ieśli i wilka), nam aw iając w ten
cje, przypominające obrazki dziecka, spra
w iają, że ca ło ść p rzem aw ia do m ałego
odbiorcy w sposób bezpośredni i bardzo p rz e k o n y w a ją c y , bo m ie s z c z ą c y się w świecie, który dziecko rozumie i zna na tyle, by przyjąć do w iadom ości koniecz
ność zastanowienia się nad pewnymi kwe
stiami (bądź porozm awiania o nich z do
rosłymi).
Jarosław Mikołajewski jest także au
torem przekładów książek włoskiego pisa
rza, autora piszącego dla dzieci, pedago
ga i sp o łe c z n ik a G ia n n ieg o Rodariego (1 9 20-1980). Rodari - pedagog, dosko
nale znający zainteresow ania i potrzeby młodego czytelnika - postanowił opowie
dzieć na nowo historię Pinokia i uczynić to wierszem. Jarosław Mikołajewski prze- tłu m a czyłją w 2002 roku i nadał polski tytuł P inokio rym owany. Postać drewnianego pajacyka, który zm ienia się w niegrzecz
nego, a na końcu w grzecznego chłopca, wymyślona w końcu XIX wieku przez Car
la Collodiego, należy do tych postaci lite
ratury dziecięcej, bez których trudno wy
obrazić sobie jej funkcjonowanie. Bez Pi
nokia nie byłoby być może ani Kichusia (z baśni J. Porazińskiej Kichuś Majstra Le- pigliny), ani - co gorsza - naszego, do dziś kochanego przez dzieci, Plastusia (powo
łanego do życia przez Marię Kownacką w Piastusiowym Pamiętniku), nie mówiąc ju ż o Buratinie z baśni Aleksieja N. Tołsto
ja (1883-1945) Złoty kluczyk, czyli niezwy
kłe przygody Buratina. Nie byłoby wielu fil
m ów i sztuk te a tra ln ych . Gianni Rodari napisał historię Pinokia od nowa, tworząc ją w e w spółpracy z ilustratorem Raulem Verdinim, który rozrysował całą opowieść na kilkadziesiąt sekwencji. Pod kolejnymi obrazkami znajdują się rymowane podpi
sy. Polskiemu czytelnikowi od razu przy
chodzi do głowy skojarzenie z pomysłem Kornela Makuszyńskiego, który we współ
pracy z ilustratorem Marianem Walentyno
wiczem stworzył postać i przygody Kozioł
ka Matołka...
Opowieść R odariego, będąca ada
ptacją baśni Collodiego, przybliża w spół
czesnemu czytelnikowi losy Pinokia, po
zostawiając w nich tajem nicę przekształ
cenia drewnianego pajacyka w czującego, żywego chłopca, pozostawiając przygody i malownicze, groteskowe sytuacje, które mogą i dziś pociągać sw ą dziwnością. Nie mamy tutaj n a to m ia st - d z ie w ię tn a s to wiecznego z ducha - pouczania, drażnią
cego dziś dydaktyzmu, który byłby czymś trudnym do przełknięcia dla w spółczesne
go młodego czytelnika. Cała historia zo staje wzięta w cudzysłów i to cudzysłów podwójny - pierwszy z nich to rysowane prostą, czy te ln ą kre s k ą ilustracje, które mówią, że cała historia jest wymyślona, że nie ma tu nic, co bezpośrednio przypomi
nałoby życie, że wszystko jest umowne, ale jest to um ow ność przezroczysta, to je st zauważalna już na pierwszy rzut oka, za
chęcająca jednak do tego, by poprzez nią
przyglądać się sensowi ukrytemu głębiej.
Drugi cudzysłów to wiersz, który stał się nowym sposobem opowiedzenia całej hi
storii. Użycie wiersza pozwala nabrać dy
stansu do zdarzeń - mowa wiązana pasu
je do groteskowych - mieszających humor i grozę - sytuacji wymyślonych ongiś przez C arla C ollodiego, podkreśla bowiem ich niecodzienność, niezwyczajność, bajkową nieoczywistość. Na co dzień nie mówimy przecież wierszem , na co dzień nie zda
rzają się również takie historie... Baśń opo
wiedziana w taki sposób przestaje być sta
roświecką, um oralniającą historią, zac2:y- na nabierać nowego rytmu i życia, nie tra
cąc nic z w dzięku ani z m ądrości, któ rą można z niej wydobyć.
Bardzo sp e cyficzn ą m otyw ację opo
w ia d a n ia b a ś n i na no w o m a ją J o a n n a Olech (pisarka) i Grażka Lange (ilustrator
ka i graficzka), autorki pomysłu serii Nie- baśnie ukazującej się w wydawnictwie Ja
cek Santorski & Co Agencja W ydawnicza.
Autorki pomysłu tłum aczą na okładce: „Se
ria zaw iera pow szechnie znane m otywy baśniowe, w nowej interpretacji. Zakłada
my, że dzieci zn a ją ju ż baśnie Braci Grimm, Andersena czy Pana Perrault, tym razem proponujemy rodzicom i dzieciakom zaba
wę w „prze b ie ra n kę ” - Trzy Świnki, Jaś i Małgosia, Czerwony K apturek... - dostają nowy „kostium ”, skrojony w pierwszej de
kadzie XXI w ieku. W ilk i Baba Jaga s ą baśniowymi metaforami zła, ale to zło przy
biera różną postać, odm ienną dla każdej epoki. R olą rodziców jest pomóc dziecku rozszyfrować baśniowe metafory. Nie ma tu jednej, je d y n ie słusznej in te rp re ta cji.”
W tej właśnie serii ukazała się w 2005 roku opowiedziana na nowo przez Joannę Olech (i wyróżniona w konkursie „Książka Roku”
Polskiej Sekcji IBBY) baśń Czerwony Kap
turek. Opowiedziana została z celow ą prze
wrotnością. Dziewczynka, zwana Czerwo
nym Kapturkiem od malinowej, dziwacz
nej czapeczki, która jej się wcale nie po
doba i której nie lubi, a nosi ją przez grzecz
ność, je st przykładem dziecka spokojne
go, opanowanego i pod każdym względem dobrze ułożonego. W ykonuje bez najmniej
szych za strze że ń w s z y s tk ie polecenia, łącznie z tymi, które pozostają w sprzecz
ności z jej upodobaniami (np. je wątróbkę chatki... Czerwony Kapturek Joanny Olech i G rażki Lange (ilustracje i opracow anie graficzne o d g ryw a ją tu w ie lk ą rolę!) je st z ła m a n ie m s te re o ty p u , g ło s z ą c e g o , że dziecko pow inno być przede w szystkim grzeczne i dobrze ułożone. Pozostaje py
tanie, czy stereotyp ten nie został już daw
no złam any... Czy autorki nie w yw ażają czasem otwartych drzwi, czyniąc to spo
rym nakładem sił i środków (a są to środki i zabawne, i nowoczesne, zwłaszcza zna
komite, celowo „brudne” ilustracje...)? Tak zwane grzeczne, a zwłaszcza dobrze uło
żone, dzieci to ju ż dziś zwykle (zwłaszcza jest prawo do posiadania własnego gustu i w łasnych, indyw idualnych upodobań...
Nikt dziecku nie będzie niczego narzucał!
Można sobie w yobrazić ta ką książeczkę p rz e c z y ta n ą w k tó re jś z w a rsza w skich szkół prywatnych (czy społecznych...). No, ale może lepiej trzym ać w tym wypadku wyobraźnię na w o d zy... Z a le tą pomysłu jest na pewno to, że przewrotne wykorzy
stanie baśniowego motywu ma być okazją do rozmowy, do wspólnego zastanawiania się... Pozostaje wątpliwość, czy do tej roz
mowy na pewno dojdzie. Czy dziecko nie poprzestanie na pierwszych wnioskach, czy zechce samodzielnie drążyć problem.
Samodzielnie to w praktyce znaczy często w samotności, bo nie wiadomo, czy zajęci rodzice i nauczyciele (skupieni często na realizacji programu, który nie zakłada ćwi
czeń w pogłębionej refleksji) ze ch cą po
że niesprawiedliwie) symbolem nudy i ana
chroniczności literatury dziecięcej czy też literatury, w której pojawia się dziecko jako bohater. Niesprawiedliwa ocena Konopnic
kiej (śmiać się z niej to dziś dowód nowo
czesności) to zapewne wynik jej długotrwa
łej obecności w szkole, której to obecno
ści pisarka przecież sama sobie nie wy
bierała. Jej teksty wielokrotnie „omawiane”
i „analizow ane” na różne sposoby przez kolejne pokolenia uczniów zaczęły w koń
cu przypom inać znoszone ubranie, które poszarpano na małe kawałeczki, nie dają
ce się w żaden sposób poskładać w żadną sensow ną całość... W ten sposób skutecz
nie uśmiercono jej twórczość. Nie wiado
mo, czy w takiej sytuacji próba ratowania baśni Konopnickiej przez nauczyciela to
pomysł udany... Jednak wydaje się na tyle ciekawy, że chyba w art w eryfikacji... Na
uczyciel ze szkoły podstawowej w Kampi
nosie - Janusz Uhma postanowił - ja k pi
sze w podtytule „uwspółcześnić i opraco
wać dla uczniów i nauczycieli” baśń Marii Konopnickiej O krasnoludkach i sierotce Marysi, co doczekało się w 2002 roku wy
dania w oficynie „Siedmioróg”. Jest to ko
lejna próba uprzystępnienia współczesne
mu dziecku dziewiętnastow iecznej baśni literackiej. „Nasza Księgarnia” w 1996 roku wydała serię Koszałki Opałki, w której uka
zały się kolejne epizody baśni Konopnic
kiej opowiedziane na nowo: M arysia sie
rotka u królowej Tatry, Jak Krasnoludki szu
kały wiosny, Marysia sierotka w Słowiczej Dolinie, Jak M odraczek u czył półpanka.
Seria ta, mająca w zam yśle (jak można przypuszczać) u ła tw ić w s p ó łcze sn e m u uczniowi klasy IV przebrnięcie przez baśń, będącą lekturą obowiązkową, ma charak
ter czysto utylitarny, to taki produkt zastęp
czy (lub jeśli kto woli Ersatz bądź - po pro
stu bryk...). Zasłużone dla dziecięcej lite
ratury wydawnictwo miało chyba zresztą świadomość, że wyprodukowało coś, co może i jest jakoś pożyteczne, ale raczej nie należy się tym specjalnie szczycić... W se
rii nie znajdziemy nigdzie nazwiska autora adaptacji... Z kolei wydana w 1997 roku przez G dańskie W ydaw nictw o P edago
giczne książka O Krasnoludkach i o sierot
ce Marysi. Na podstawie baśni M arii Ko
nopnickiej opracowała Anna Adam iec na
leży do serii Lektury dla tych, którym czy
tanie sprawia trudności i odstraszać może na samym wstępie stereotypowym, niesły
chanie szkolnym właśnie wyglądem . Na wydzielonych, szarych marginesach znaj
dują się o b ja śnie n ia tru d n ie js z y c h (lub mało znanych) term inów ... Baśń jest po
nadto pracowicie obudowana różnego ro
dzaju ćwiczeniam i typow o polonistyczny
mi, co pow oduje, że kolejny raz zostaje odarta z w szelkiego uroku i poezji i spro
w adzona do roli tekstu, który może je d y
nie być podstaw ą zdobywania rozmaitych polonistycznych um iejętności... W tej sy
tuacji wym ieniona wersja Janusza Uhmy wydaje się ciekawym, klarownym zarów jest tutaj najsłabszym elementem) opowie
ś cią o tym , ja k w yglądała szkolna praca w oparciu o baśń K onopnickiej z dzisiej
szymi dziesięciolatkami. Autor na począt
ku opisuje sw oją pierwszą lekcję, kiedy to uczniowie bez ogródek (jak to dzieci dziś potrafią) oświadczyły, że sierotka to strasz
liwa nuda i że nic nie zrozumiały. No i roz
poczyna się rozmowa, w której nauczyciel proponuje, by dzieci sam e i po swojem u opowiadały o przygodach Marysi i Krasno
ludków. Dzieci czyn ią to z ochotą (w co, niestety, raczej trudno uw ie rzyć...) a na
uczyciel od czasu do czasu przerywa im dygresjami: a to na tem at najdawniejszych dziejów Polski, sięgając do Kroniki Galla Anonima i streszczając jej stosowne frag
menty własnymi słowami, a to o dawnych targach i jarm arkach, a to o Tatrach i Za
kopanem , co ilu s tru je sto so w n ym i, z a m ieszczonym i w książce, reprodukcjam i i fotografiam i. Kolejne dziecięce opow ie
ści spięte są fragm entam i rozm ów w kla
sie, gdzie dzieci uzasadniają, dlaczego wprowadziły zmiany. A utorką ilustracji jest Kasia Kołodziej (uczennica?). Dzięki po
m ysłowi Janusza Uhmy powstała całość i zgrabna, i p o rę czn a m etodycznie. Nie udaje też niczego, a zwłaszcza tego, że jest wierna oryginałowi: wprowadza się tu bez
pardonowo zm iany i modyfikacje, ale się ich nie ukrywa, tylko je uzasadnia. Konop
nicka jakoś tu jednak się broni i w tej praw
dziwej (czy też skonstruowanej) rozmowie ze współczesnymi dziesięciolatkami (a mo
że, co najbardziej prawdopodobne, czę
ściowo prawdziwej, a częściowo skonstru
ow anej...) widać pochwałę dobroci, współ- odczuwania i przywiązania do natury.
Czy jest sens opow iadania baśni na nowo? Być może. Zanim jednak to uczyni
my, zastanów m y się przez chwilę, które baśnie chcielibyśmy pozostawić w spadku naszym dzieciom w nowej wersji i dlacze
go właśnie ta nowa wersja ma być dla nich bardziej odpowiednia. Czasem przymierze
nie starego kapelusza i uważne przyjrzenie się swojemu odbiciu może nasunąć mło
dziutkiej głowie wiele nieoczywistych myśli i trochę niemodnych, co nie znaczy, że nie
ważnych uczuć. Zanim w yrzucim y baśnie do kosza, dajmy je dzieciom do przymiarki, ja k kapelusze prababci. Może być trochę zabawy i trochę wzruszeń...
Zofia Beszczyńska