• Nie Znaleziono Wyników

Parcie oddziałów sojuszniczych na północ nie postępowało tak szybko, jak moż-na by się spodziewać po błyskawicznym zajęciu przez nie Sycylii. Co gorsza, w styczniu 1944 roku atak się załamał. Co było przyczyną serii porażek? Na to pytanie najlepszej, najbardziej pobudzającej wyobraźnię odpowiedzi udzielił służący w szeregach 2. Polskiego Korpusu wybitny pisarz Melchior Wańkowicz.

Samą bitwę o Monte Cassino oraz jej przyczyny i uwarunkowania opisał jako świadek uczestniczący w swej wysoce wiarygodnej książce reporterskiej: „Przej-ście na Rzym pod Monte Cassino było od niepamiętnych czasów miejscem, w którym obrońcy Włoch zastępowali drogę najeźdźcom ciągnącym z południa.

W tym miejscu góry spiętrzone od morza do morza zostawiają tylko pas dziesię-ciokilometrowej szerokości, którym płynie rzeka Lir. (…) Łańcuch gór, schodząc ku dolinie Liri wisiał nad nią stromą górą Monte Cassino wysokości 516 m, która pano-wała nad doliną i nad starożytną Via Latina. (…) Tymczasem przejście doliną rzeki Liri – jedyne przejście na północ – zablokowane pasmem górskim przecinającym w poprzek Półwysep Apeniński do Adriatyku, do Morza Tyrreńskiego”.

Styczniowe walki pułków amerykańskich i francuskich o zdobycie przej-ścia na Rzym zakończyły się niepowodzeniem. Dopóki 3. Dywizja Strzelców Karpackich nadzorowała wyznaczony dla niej odcinek frontu, armie sojusznicze mogły się liczyć z niepowodzeniem. Trzeci szturm rozpoczęła angielska bryga-da po trzyipółgodzinnym bombardowaniu. Rezultat znany był nazajutrz: kolejna klęska. „Umacniają się te góry coraz bardziej. I jeszcze bardziej… Coraz wię-cej – każdego dnia!... Wojna zatrzymała się pod tą bramą piekielną” – zauważył Wańkowicz.

21 marca generał Oliver Leese, dowódca 8. Armii, w której skład wcho-dził również 2. Korpus Polski, złożył wizytę generałowi Andersowi i sztabowi.

Poinformował, jakie decyzje zapadły na konferencji odbytej u dowódcy frontu.

Otóż postanowiono, że zadaniem 2. Korpusu Polskiego będzie zdobycie wzgórza

i klasztoru Monte Cassino. Anders tak to wspominał: „Rozumiałem całą trud-ność przyszłego zadania Korpusu. Rozumiał ją także i nie ukrywał gen. Leese.

Zaciekłość walk w mieście Cassino i na wzgórzu klasztornym były już wówczas dobrze znane. (…) Mimo że z miasta Cassino zostały tylko gruzy, Niemcy utrzy-mali ten punkt oporu i nadal zamykali drogę do Rzymu. Zdałem jednak sprawę, że Korpus i na innym odcinku miałby duże straty. Natomiast wykonanie tego zadania, ze względu na rozgłos, jaki Monte Cassino zyskało wówczas na świecie, mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej. Byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami. (…) Oceniałem ryzyko podjęcia tej walki, nieuniknione straty oraz moją pełną odpowiedzialność w razie niepowodzenia”. Rozgłos światowy miał wielką wagę. Polacy byli już wtedy świadomi, że na mocy postanowień, które przywódcy trzech mocarstw alianckich powzięli w końcu 1943 roku w Teheranie, Polska znalazła się w stre-fi e wpływów Związku Radzieckiego i o jej losie, a więc i przyszłych granicach, decyduje Stalin. Polacy starali się za wszelką cenę zwrócić uwagę światowej opinii publicznej na absurd tych rozwiązań. Monte Cassino było dobrą okazją, by poprzez ofi arę krwi polskiej wstrząsnąć sumieniami świata, zwłaszcza społe-czeństw i przywódców politycznych Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

Obszar, który miał być zajęty przez 2. Korpus Polski, Wańkowicz przedstawił następująco: „Był to łańcuch górski, przez który biegły linie obronne Niemców.

Spływały z wysokiego na 1669 m, zaśnieżonego szczytu Monte Cairo, szły sze-regiem wzgórz, kończąc się na wysokim na 516 metrów Monte Cassino.

Od czubka Monte Cairo do klasztoru było w linii powietrznej cztery kilo-metry. Atak należy przypuścić na dwa kilometry linii Gustawa przytykające do klasztoru, podczas kiedy dwa pozostałe trzeba będzie tylko związać oddziałami przesłonowymi. A więc walka właściwa zakotłuje się na przestrzeni tych dwu kilometrów kipieli gór i jarów. (…) Za linią Gustawa spływającą z Monte Ca-iro na klasztor, biegła także z Monte CaCa-iro druga linia – Adolfa, równie uforty-fi kowana. Obie linie świetnie panowały ogniami nad terenem, zatrzymać więc nie było można, a zrobić taki przebieg trudno nawet turyście idącemu w lek-kim ubraniu i bez obciążenia w piękny dzień słoneczny. Jakże to zrobi żołnierz w noc, po terenie zaminowanym, odrutowanym szarpiąca concertiną, pod ogniem broni małokalibrowej, bunkrów, nasianych w tych głazowiskach jak trąd połą-czonych krzyżowymi ogniami armat, moździerzy, żołnierz objuczony sprzętem saperskim, sprzętem łącznościowym, amunicją, bronią?”.

Na pytanie postawione przez Wańkowicza Polacy odpowiedzieli między 12 a 19 maja.

Klasztoru Monte Cassino i jego okolicy bronił jeden z najwybitniejszych oddziałów Wehrmachtu – 1. Dywizja Spadochronowa, wspierana przez batalion górski i batalion grenadierów pancernych oraz osiem dywizjonów artylerii i 71.

Pułk Moździerzy Rakietowych.

2. Korpus Polski był gotowy do natarcia w dniu „D”, czyli 11 maja – czekając na nadchodzącą godzinę „H”. O godzinie dwudziestej trzeciej tysiąc dział artylerii 8. i 5. Armii rozpoczęło kanonadę i przez 40 minut zionęło ogniem. O godzinie pierwszej 13. i 15. Bataliony 2. Korpusu Polskiego rozpoczęły natarcie. Wkrótce straciły 20% swych ludzi. Po południu natarcie utkwiło w martwym punkcie. Od 13 do 16 maja Polacy prowadzili mniej energiczne szturmy w celu określenia punktów niemieckich sił ognia.

Po wyciągnięciu wniosków z pierwszego natarcia dowództwo 5. Kresowej Dywizji Piechoty zestawiło pięć batalionów szturmowych. 17 maja o godzinie siódmej dziesięć natarcie rozpoczął 17. Batalion i za cenę olbrzymich strat zdo-był wzgórza San Angelo. 13. i 16. Batalion, wspierane przez pododdział koman-dosów, skutecznie odpierały kontrnatarcia Niemców. Szturm był kontynuowany.

Zobaczmy z bliska, w jakich okolicznościach:

„Pluton podpor. Błahuta szedł jak burza, wytłukł granatami trzy bunkry, dwa inne zmusił do milczenia. Jest sam zenit południa. Na poruszające się w padają-cym pionowo blasku słonecznym fi gurki żołnierzy Błahuta kierują się ognie całej doliny. (…)

Sytuacja, istotnie, jest aż rozpaczliwa. Już tylko dziesięciu ludzi zostało z plutonu ppor. Błahuta. Na szczęście wśród nich ocaleli elkaemiarz, piatowiec i trzech strzelców wyborowych.

Tymczasem porucznik Brzozowski ma z pozostałymi krótką odprawę wśród bunkrów, a właściwie – na bunkrach niemieckich. Bunkry te przyczaiły się, a kiedy pluton ppor. Błahuta ruszył w przód – otworzyły ogień na Brzozowskie-go – jak potem się okazało – jeden o 10, jeden o 7 i jeden… o 5 metrów.

Por. Brzozowski woła: »Granaty!« i pada – dwukrotnie ranny. Z pocztu jego, wynoszącego siedmiu ludzi ocalał tylko jeden.

Wówczas elkaemiarz Błahuta, Jurnatowski, podrywa się, otwiera ogień na trzy zdradzieckie bunkry, które niszczą jego kolegów, wszystkie przenoszą ogień na niego, ginie – po prostu rozniesiony kulami.

Chwila ulgi, okupiona jego śmiercią, jest zbawienna. Oba plutony rzucają się na bunkry. Pluton Kantorskiego niszczy dwa bunkry. Kantorski pada, dwukrotnie ciężko ranny, dowództwo obejmuje kapral Wojciechowski, pada zabity, dowódz-two obejmuje kapral Sawicki, skacze na bunkier, ciężko ranny serią szpandała woła: »Dalej!...«. Pluton już bez żadnego dowódcy, naciera, jeszcze rozpędem wygniata czwarty bunkier. Zostaje ich pięciu.

Pluton Babiucha na bunkrze traci swego dowódcę. Pchor. Siwek obejmuje dowództwo, pada rażony pociskiem moździerzowym, podnosi się, cały krwawy, dowodzi, mdleje z upływu krwi. Pocisk go dobija. (…)

Błahut, któremu z plutonu zostało dziesięciu ludzi, zapędził się pod 593, stracił łączność, wysyła dwu gońców po kolei, obydwaj zostają zabici”.

Marian Łoziński, który brał udział w szturmie jako dowódca kompanii 5. Ba-talionu 2. Brygady Strzelców Karpackich i przez moment widział plutonowego Błahuta, następująco opisał kluczowe dla przebiegu ataku chwile: „Niemcy macają nas ciężką artylerią. Podziwiam precyzję tego ognia. Chłopcy zapominają pod nim o minach, szukają szczelin w skałach, nie bacząc na ewentualne pułapki, bo ogień staje się coraz przykrzejszy. W pewnym momencie czuję gorąco, żar ogarnia mi obie nogi. Oblatuje mnie niesamowity strach. Obok mnie leży kapral Midek. Wołam:

– Midek, mam nogi?

– Chłopak wychyla się spoza swojej skały, patrzy i odpowiada:

– Nie widzę, panie poruczniku?

– Pytam po raz drugi. Midek podczołguje się bliżej i bardzo niepewnie stwierdza:

– Zdaje się, że tak, panie poruczniku…

Wtedy wyciągam rękę wzdłuż ciała, macam – chyba jest noga. Dla pewności szczypię się mocno, mocno… Czuję ból, a zatem jest noga. Jest i druga… Wi-docznie tylko żar detonującego nade mną pocisku tak mnie przestraszył. Znów skok do przodu. Przede mną Błachut i grupa wytyczania – kapral Fortuna z dwo-ma żołnierzami. Obok Błachuta kilku jego ludzi”.

18 maja o godzinie dziewiętnastej czterdzieści patrol straży 12. Podolskie-go Pułku Ułanów wszedł do klasztoru i na jePodolskie-go ruinach zatknął biało-czerwony sztandar. Nazajutrz oddziały polskie i brytyjskie oczyściły całe wzgórze z Niem-ców. Wehrmacht wycofał się z linii Gustava na linię Hitlera. Dzięki temu 8. Ar-mia Brytyjska mogła się swobodnie poruszać w dolinie Liri.

W bitwie pod Monte Cassino 3. Dywizja Strzelców Karpackich poniosła straty w liczbie 1571 poległych i rannych, a 5. Kresowa Dywizja Piechoty – w liczbie 2174 poległych i rannych. W przypadku jednego z batalionów wszyscy dowódcy kompanii ponieśli śmierć bądź zostali ranni.

2. Korpus Polski wziął udział we wszystkich operacjach wojskowych na te-rytorium Włoch – od likwidacji linii Hitlera aż po bitwę pod Bolonią, stoczoną w kwietniu 1945 roku. Ogółem poniósł straty w liczbie 17 131 poległych i ran-nych, co stanowiło ponad 36% jego stanu osobowego.

Monte Cassino jest – obok powstańczej Warszawy – symbolicznym miej-scem polskiego bohaterstwa i polskiej ofi ary krwi w II wojnie światowej. Tym-czasem po objęciu w Polsce władzy przez komunistów, co nastąpiło w 1948 roku, bohaterowie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie z generałem Andersem na czele zostali wyklęci z ofi cjalnej historii Polski, tak samo jak żołnierze Armii Krajowej. Na tych spośród nich, którzy zdecydowali się na powrót do kraju, czekało tam nieraz więzienie. (Blisko tysiąc żołnierzy, którzy pochodzili z daw-nych Kresów Wschodnich i po wojnie wrócili w rodzinne strony, należące już do ZSRR, zostało w 1951 roku zesłanych na Syberię, skąd mogli repatriować się do Polski w latach 1956–1957). W latach pięćdziesiątych pamięć o nich była aktem

patriotyzmu. Pod tym względem fi lm Andrzeja Wajdy Popiół i diament obalił pewne tabu. Zaintonowana w zadymionej knajpie pieśń Czerwone maki na Mon-te Cassino nawet w tak niegodnym otoczeniu brzmiała wstrząsająco.

Monte Cassino jest dzisiaj jednym z najważniejszych, najczęściej odwie-dzanych celów polskich pielgrzymek. Melchior Wańkowicz ukazuje to miejsce tak, by zarazem upamiętnić związanych z nim rodaków: „Pośrodku liczącego czterysta metrów kwadratowych plateau szesnastometrowy krzyż virtuti militari z wiecznie płonącym zniczem.

Plateau otacza amfi teatr dziewięciu tarasów ułożonych z wapiennych gła-zów. Na każdym tarasie w dwuszeregu groby – na każdym krzyż z szarokremo-wego trawertynu i płyta trawertynu z głęboko wkutym napisem. Tysiąc siedem-dziesiąt grobów. (…)

Na najwyższym tarasie bryła głazu – ołtarz i po murze oporowym kute godła oddziałów. A wyżej, na zboczu wznoszącym się ku 593 – krzyż z żywopłotu;

ramię jego – pięćdziesiąt metrów; środek jego – orzeł, płaskorzeźba w wapieniu montecassińskim o wymiarach sześć na siedem metrów.

Kiedy ze szczytu cmentarza, białą falą schodów, idzie się w dół, mocny na-pis, biegnący dwumetrową antykwą przez całe plateau mówi:

»PRZECHODNIU POWIEDZ POLSCE ŻEŚMY POLEGLI WIERNI W JEJ SŁUŻBIE«.

KATYŃ.

WIOSNA TRAGICZNYCH WYDARZEŃ