• Nie Znaleziono Wyników

1 lipca 1920 roku jednogłośną decyzją Sejmu Ustawodawczego powstała ob-darzona szerokimi uprawnieniami Rada Obrony Państwa. Na jej czele stanął Naczelnik Polski, jego zastępcą został premier, a członkami: marszałek sejmu, trzej byli premierzy, trzej generałowie wskazani przez Naczelnego Wodza oraz dziesięciu posłów delegowanych przez sejm. Od tego czasu zadania rządu i sej-mu były wykonywane przez Radę Obrony Państwa. 5 lipca po dłuższej debacie postanowiła ona zwrócić się ofi cjalnie do zwycięzców I wojny światowej, przede wszystkim do Anglii i Francji, z prośbą o pomoc.

Tej odpowiedzialnej misji podjął się premier Grabski i udał się w tym celu do Spa (Belgia), gdzie spotkał go zimny prysznic, ponieważ partnerzy nie przyjęli go jak sojusznika. Lloyd George, premier Anglii, stwierdził, że dostarczy Woj-sku Polskiemu potrzebne wyposażenie, ale pod warunkiem, iż Polska zrzeknie się terytoriów położonych za Sanem i Bugiem oraz zaakceptuje decyzje Rady Najwyższej (składającej się z dziesięciu delegatów państw zwycięskich w I woj-nie światowej) odnośwoj-nie do Wilna, Galicji Wschodwoj-niej i Śląska Cieszyńskiego.

Wtedy Anglia będzie nawet skłonna pośredniczyć między Warszawą a Moskwą.

Znalazłszy się w sytuacji przymusowej, Grabski zgodził się na warunki podyk-towane przez Anglików.

Potem zimny prysznic spotkał z kolei angielskiego premiera. 11 lipca wysto-sował on propozycję do Cziczerina – depesza z odpowiedzią przyszła po sześciu dniach. Dowiedział się z niej, że strona radziecka nie potrzebuje pośredników, że będzie pertraktować bezpośrednio z Polską, a jeśli chodzi o jej wschodnią granicę, to ZSRR skłonny jest przystać nawet na linię biegnącą bardziej na wschód od Bugu.

Jak wytłumaczyć to sowieckie ustępstwo w kwestii granicy? Depesza z 11 lip-ca była sygnowana przez angielskiego ministra spraw zagranicznych George’a Curzona, nieuczestniczącego osobiście w negocjacjach prowadzonych w Spa, w trak-cie których forsowano stanowisko, by przy wytyczaniu granicy w Galicji Wschodniej wziąć pod uwagę linię frontu, zgodnie z jej przebiegiem w dniu zawarcia umowy o zawieszeniu broni. Między innymi dlatego Polacy tak rozpaczliwie walczyli o utrzymanie Lwowa i leżących na południe od niego pól naftowych. W telegramie wysłanym Cziczerinowi można było natomiast przeczytać, że linia graniczna, którą należy wziąć pod uwagę przy ustalaniu granic, ciągnie się na zachód od Rawy Ruskiej i na wschód od Przemyśla – ku Karpatom. Linię tę zakreślił Lewis Namier, pracow-nik brytyjskiego Ministerstwa Informacji, w fachowym opracowaniu przygotowanym dla Lloyda George’a. Oznaczała ona granicę etnografi czną biegnącą między galicyj-skimi Polakami a Ukraińcami. Pojawiła się również koncepcja przyłączenia Galicji Wschodniej do Czechosłowacji, gdzie razemz Rusią Zakarpacką tworzyłaby obszar autonomiczny. Nieprzypadkowo, albowiem Praga była jednym z centrów ukraińskiej emigracji. Tam w sierpniu 1920 roku powstała Ukraińska Organizacja Wojskowa, któ-rej nielegalnym polem działania w latach dwudziestych i trzydziestych była Galicja Wschodnia. Zjednoczone Królestwo chętniej widziało to sporne terytorium jako część Czechosłowacji niż Polski.

Dla Polaków nie było to tajemnicą i swoją dezaprobatę okazali Anglikom już wcześniej. Kiedy w 1919 roku przed Bożym Narodzeniem poseł brytyjski w Warszawie zaprosił polskich dygnitarzy na wieczorek taneczny, przybyli go-ście po spożyciu kolacji wstali i wyszli. Chcieli w ten sposób dać Anglikom do zrozumienia, że nie mają zamiaru tańczyć, jak oni im zagrają. Generał Carton de Wiatr, szef brytyjskiej misji wojskowej, miał ochotę wyzwać zaproszonych Po-laków – oczywiście, tylko tych płci męskiej – na pojedynek i odpłacić im za afront.

Lloydowi George’owi nawet nie zaświtało w głowie, że najnaturalniejszym

„gospodarzem” dla Galicji Wschodniej mogłaby być Ukraina (zresztą przez nie-go popierana). Przy jakiejś okazji zauważył z nie-goryczą, że z Ukraińcem zetknął się tylko raz w życiu i nie jest pewien, czy chciałby go jeszcze kiedykolwiek spotkać. Ostatecznie po zwycięskiej dla Polaków bitwie warszawskiej Galicja Wschodnia stała się częścią Polski. Zamieszkali tam Ukraińcy – czy też Rusini, jak nazywali ich ówcześni Polacy – nie przyjęli tego z nadmiernym entuzjazmem.

Nie wywołało go nawet oświadczenie Piłsudskiego, że powinni mieć co naj-mniej tyle praw, ile otrzymali od Austriaków. Z punktu widzenia Ukraińców ta sytuacja miała jeden pozytywny skutek: Galicja Wschodnia uniknęła sztucznie wywołanej plagi głodu, która w latach trzydziestych pochłonęła życie milionów Ukraińców z sowieckiej Ukrainy.

Linia oznaczona imieniem Curzona prawdziwą rangę zyskała w czasie II wojny światowej, kiedy Stalin – powołując się na telegram niegdysiejszego brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, the Curzon Telegramme – prosił o ustalenie nowej granicy polsko-radzieckiej. Następnie wykazał się podobną wspaniałomyślnością jak dawniej Cziczerin we wspomnianym telegramie z 17 lip-ca: zaproponował Anglikom, aby zmodyfi kowali linię Curzona, przesuwając ją o 5–10 kilometrów na wschód.

Transport materiałów wojskowych wysłanych przez zachodnich sojuszni-ków do Polski latem 1920 roku napotkał przeszkody w postaci strajsojuszni-ków w an-gielskich i niemieckich portach. Tymczasem społeczeństwo polskie za dowód gotowości Zachodu do niesienia pomocy poczytało fakt przyjazdu do Warszawy 25 lipca z misją wojskowo-dyplomatyczną członków Rady Najwyższej państw, które wygrały wojnę. W skład delegacji wchodzili: poseł angielski w Berlinie Edgar Vincent ďAbernon, poseł francuski w Waszyngtonie Jules Jusserand, szef sztabu generalnego rady wojennej ententy, prawa ręka marszałka Focha, generał Maxime Weygand, generał angielski Percy Radcliff e i dwóch sekretarzy. Gene-rał Weygand już dwa dni wcześniej w drodze do Warszawy pisał w pociągu do marszałka Focha: „Piłsudski jest głównym sprawcą trudnej sytuacji, w której znajduje się Polska, ale jego pozycja jest wciąż mocna”.

Piłsudski nie ukrywał, że sytuacja jest poważna i potrzeba będzie przynaj-mniej tygodnia zawieszenia broni, by Wojsko Polskie odzyskało siłę bojową.

Bardziej by się teraz cieszył z pomocy w wyposażeniu swej armii aniżeli z przy-jazdu obcych ofi cerów i doradców, jednakże jeszcze tego samego dnia szczegó-łowo omówił z generałem Weygandem sprawy do załatwienia. Ofi cer francuski zapewnił Naczelnika (i Naczelnego Wodza w jednej osobie), że wprawdzie nie przywiózł ze sobą dywizji, ale na broń i amunicję Polacy mogą liczyć. Kilka dni później Piłsudski mianował Weyganda doradcą szefa polskiego sztabu general-nego (podówczas był nim generał Tadeusz Rozwadowski).

20 lipca na zebraniu Rady Obrony Państwa okazało się, że okupujące Ukrainę 12. i 14. Armia bolszewicka doszły do wschodniej granicy Galicji i z konnymi od-działami Budionnego na czele zbliżają się do Lwowa, aby po zdobyciu go zająć rów-nież pobliskie pola naftowe. Równocześnie z ekspansją Armii Czerwonej powstał w Tarnopolu Galicyjski Komitet Rewolucyjny, pełniący funkcję tymczasowego rzą-du Galicyjskiej Socjalistycznej Republiki Rad. W deklaracji programowej nazwano

„burżuazyjno-szlachecką” Polskę „najbardziej bezwzględnym przeciwnikiem ukra-ińskiego ludu pracującego”.

Na wspomnianym zebraniu Rady Roman Dmowski, reprezentujący Narodową Demokrację i Polski Komitet Narodowy, zareagował na sukcesy Armii Czerwonej stulatem natychmiastowego odebrania Piłsudskiemu funkcji Naczelnego Wodza i po-wierzenia jego zadań innym generałom. Gdyby zaś nie było odpowiedniego kandyda-ta wśród Polaków, należy znaleźć dowódcę w szeregach sojuszników. Piłsudski odpo-wiedział na to, że zwycięstwo zależy w trzech czwartych od siły moralnej i postawy wojska i społeczeństwa, a w chorym społeczeństwie wojsko również jest chore. Jeśli uda się wstrząsnąć społeczeństwem, silne i skuteczne stanie się także wojsko. Naczel-nik tuż przed opuszczeniem sali wezwał obecnych do jedności i dodał: „jeżeli do zgo-dy potrzebna wam (…) moja śmierć, to gotów jestem sobie w łeb wypalić”. Okazało się, że nie ma kandydata na stanowisko Naczelnego Wodza. Rada udzieliła Piłsudskie-mu wotum zaufania, wobec czego Dmowski na znak protestu z niej wystąpił.

Narodowa Demokracja chciała uczynić Wielkopolskę ostatnią basztą obron-ną na wypadek, gdyby Armia Czerwona zajęła Warszawę. Pragnęła utworzyć tam rząd ocalenia narodowego i sformować – pod kierownictwem generała Ka-zimierza Raszewskiego – zbrojne oddziały rezerwy. W tej sytuacji premier Sta-nisław Grabski, który był też nieustannie atakowany za ustępstwa poczynione w Spa, podał się do dymisji.

22 lipca Rada Obrony Państwa wysłała rządowi radzieckiemu notę, w której proponowała zawieszenie broni i rokowania pokojowe. Piłsudski natomiast, jako Naczelny Wódz, zwrócił się do dowództwa moskiewskiego o zawieszenie dzia-łań wojennych z dniem 25 lipca.

24 lipca pod kierownictwem nowo mianowanego premiera Wincentego Witosa ukonstytuował się rząd koalicyjny, w którym wszystkie partie parlamentarne miały swych przedstawicieli. Urodzony w 1874 roku w rodzinie chłopskiej Witos był od 1895 roku członkiem galicyjskiego Polskiego Stronnictwa Ludowego i jako poseł tej partii został w 1908 roku delegowany do galicyjskiego Sejmu Krajowego, a od 1913 roku był również członkiem Austriackiej Rady Państwa. Po rozłamie, który w tym-że roku nastąpił w Polskim Stronnictwie Ludowym, został wiceprzewodniczącym skrzydła „Piast”, a od 1919 roku przewodniczył jego klubowi parlamentarnemu.

Piłsudski największy kryzys przeżył na przełomie lipca i sierpnia 1920 roku.

Legły w gruzach jego plany utworzenia współczesnej Rzeczypospolitej Jagiel-lońskiej, która trzymałaby w szachu zarówno Rosję „białą”, jak i „czerwoną”.

Przeciwnicy obrzucali go obelgami, posunęli się m.in. do niewyobrażalnego po-mówienia, jakoby za pogrążenie Denikina wziął od Lenina pięć milionów do-larów. Co gorsza, młode państwo polskie znalazło się w śmiertelnym niebez-pieczeństwie. Mocarstwa zachodnie wywierały na niego presję, by za wszelką cenę zawarł pokój z bolszewikami, jeśli w ten sposób zdoła ich powstrzymać.

Wszelako taki kompromis oznaczałby zgodę na likwidację państwa.

Najbardziej zawiódł się jednak na swych żołnierzach. Nie na szeregowcach i podofi cerach, choć tłumy dezerterów i maruderów mogły dawać do myślenia,

a według ustaleń Witosa nawet polscy chłopi masowo uciekali przed powoła-niem do wojska. Swego rodzaju przeciwwagą dla takich postaw były gotowość Polaków do poświęceń, która dała o sobie znać szczególnie w lipcu i sierpniu, oraz zgłoszenie się w krótkim czasie na front 200 tysięcy ochotników, wśród nich wielu gimnazjalistów. Tymczasem generałowie! Na nich Piłsudski narzekał do końca życia – zdarzało się, że niesprawiedliwie, ale na niektórych całkiem zasadnie. Przypomnijmy choćby generała Bolesława Roję, który miał za zada-nie osłaniać fl ankę 1. Armii na skraju frontu północnego. W lipcu wielokrotzada-nie wycofywał się bez szczególnego powodu. Kiedy 6 sierpnia został mianowany dowódcą stacjonującej w okolicy Góry Kalwarii 2. Armii, zgłosił się do Witosa i oświadczył, że wojna jest przegrana, Piłsudskiego należy odsunąć od władzy, a Witos powinien utworzyć rząd robotniczo-chłopski i następnie powierzyć mu, tj. Roi, dowództwo nad Wojskiem Polskim, ażeby mogli wspólnie, za pośred-nictwem siedzących akurat w więzieniu komunistów, skutecznie pertraktować z bolszewikami. Witos wyrzucił go bez wahania. Z kolei Dowbor-Muśnicki, nie wiadomo, czy z powodu urażonej dumy, czy z tchórzostwa, nie przejął dowódz-twa nad frontem wschodnim. Mianowanego zamiast niego generała Wacława Iwaszkiewicza trzeba zaś było zwolnić ze stanowiska, ponieważ za radą Francu-zów zamierzał poddać bez walki Lwów, aby wycofać się za San.

Marszałek Foch proponował, by przygotować się na długą wojnę pozycyjną na linii Wisły. Oznaczałoby to pewne rozbicie Wojska Polskiego, gdyż Armia Czerwona zdążyłaby wybudować linie zaopatrywania i kierować do Polski coraz to nowe siły, a armie angielska i francuska nie pośpieszyłyby Polakom z odsie-czą. Pomysłu francuskiego dowódcy nie uznano zatem za godny uwagi. Za każdą decyzję odpowiadał Piłsudski. W charakterystycznym dla tamtego lata chaosie nie było nikogo, kto mógłby liczyć na posłuch.

Angielski generał Carton de Wiatr, który w pierwszym tygodniu sierpnia niemal codziennie spotykał się z Piłsudskim, wspominał go następująco: „Wi-dywałem Piłsudskiego codziennie. Zapytałem go, co myśli o sytuacji, wzruszył ramionami i odparł, że wszystko jest w ręku Boga. Był to jedyny raz, gdy ujrza-łem go wyprowadzonego z równowagi, ale nie był tak zdenerwowany, aby nie móc przygotować swego mistrzowskiego planu kontrataku, który w trzy tygo-dnie przyniósł mu zwycięstwo”.

Plan Piłsudskiego, zawarty w rozkazie z 6 sierpnia, polegał na tym, by obro-nić Warszawę i przypuścić szturm zza rzeki Wieprz, z miejsca, gdzie przecina ona prawobrzeżny teren w środkowym biegu Wisły, trafi ć w ten sposób na tyły przeciwnika oblegającego (atakującego) stolicę, pokonać go, a następnie pogo-nić w kierunku północno-wschodnim.

8 sierpnia Michaił Tuchaczewski wydał rozkaz zdobycia Warszawy do 14 sierpnia. 12 sierpnia Piłsudski – za radą Weyganda i generała Rozwadowskie-go (mianowaneRozwadowskie-go tymczasem dowódcą miasta) – zmodyfi kował rozkaz wydany

sześć dni wcześniej i wciągnął do operacji ofensywnej także północne skrzydło frontu, które miało okrążać wzdłuż południowej granicy Prus Wschodnich pół-nocne skrzydło ciągle atakowanej rosyjskiej grupy armii. Oczywiście, trzeba było jednocześnie związać nieprzyjaciela także na froncie południowo-wschodnim, aby uniemożliwić mu zajęcie Lwowa i pobliskich pól naftowych.

Piłsudski chciał osobiście poprowadzić zebrane za Wieprzem oddziały, dla-tego w dniu podpisania rozkazu opuścił Warszawę i udał się do puławskiej sie-dziby dowództwa frontu. Zanim jednak wyruszył w drogę, spotkał się jeszcze raz z członkami rady ministrów, Witosem, Daszyńskim i Leopoldem Skulskim. „Na-czelny Wódz był bardzo skupiony, poważny i, jak mi się zdawało, przybity, nie-pewny, wahający się i mocno zdenerwowany. (…) W rozmowie był niesłychanie ostrożny, a odnosząc się do spraw bieżących, podawał smutne prognozy. Twier-dził, że stawia wszystko na jedną kartę, nie mając żadnej pewności wygranej” – wspominał Witos, któremu Piłsudski przekazał list z prośbą, by upublicznił jego treść, gdy uzna to za stosowne. W liście składał rezygnację zarówno z funkcji Naczelnego Wodza, jak i z urzędu premiera, uzasadniając przy tym skrupulat-nie swoją decyzję. Sześć dni późskrupulat-niej Witos zwrócił Piłsudskiemu list, mówiąc, że stracił już aktualność. Piłsudski dotarł do Puław wielkim łukiem, ponieważ chciał się wcześniej pożegnać z przebywającą w Nowym Sączu żoną. Zarówno deklaracja dymisji, jak i to rodzinne pożegnanie świadczyły o tym, że rzeczywi-ście postawił wszystko na jedną kartę. Pani Aleksandra była pewna zwycięstwa:

„Rezultat każdej wojny – powiedział do mnie mąż przed rozstaniem – jest nie-pewny, aż do jej skończenia. Wszystko jest w ręku Boga”.

W dniu, w którym Piłsudski wyjechał z Warszawy, cztery armie rosyjskie na ponad trzystupięćdziesięciokilometrowym odcinku frontu zbliżały się do linii Wisły.

W przededniu bitwy warszawskiej front ten podzielił się – z polskiej strony – na dwa odcinki. Dowódcą frontu północnego został generał Józef Haller, któremu podle-gały dwie armie: 5. Armia generała Władysława Sikorskiego i 1. Armia generała Franciszka Latinika, wojskowego gubernatora Warszawy. Na kierowanym przez Piłsudskiego froncie środkowym działały trzy armie: 4. Armia Leonarda Skier-skiego, grupa uderzeniowa Edwarda Rydza-Śmigłego i 3. Armia generała Zygmunta Zielińskiego. Za ciągnący się niżej front południowo-wschodni odpowiadał Wacław Iwaszkiewicz, a po nim generał Robert Lamezan-Salins.

Naprzeciw nich operowały od północnego zachodu w stronę południowego zachodu cztery armie rosyjskie (4., 15., 3., 16.), Grupa Mozyrska oraz działają-ca na górnym odcinku frontu południowo-zachodniego (w kierunku na Lublin) Armia 12. Na trzystupięćdziesięciokilometrowym odcinku frontu 112 tysięcy wyszkolonych żołnierzy rosyjskich, mających do dyspozycji 525 dział i 2122 karabiny maszynowe, stało w gotowości bojowej naprzeciw 124 tysięcy Polaków, dysponujących 630 działami, 1684 karabinami maszynowymi, a także kilkoma tuzinami czołgów i wozów pancernych oraz dwiema dywizjami lotniczymi.

Na sześćdziesięciokilometrowym odcinku frontu, na którym od pierwszych dni trwały walki bezpośrednio o Warszawę, Polacy – z 40 tysiącami żołnierzy i 259 działami – mieli przewagę nad przeciwnikiem, który mógł rzucić do boju 32 tysiące ludzi i 200 dział. Nowo sformowana, znajdująca się nadal w stadium organizacji, dwudziestopięciotysięczna 5. Armia polska, zajmująca pozycje obronne na terenie modlińskiego systemu fortyfi kacyjnego i wzdłuż Wkry, pod każdym względem ustępowała liczącym ogółem 48 tysięcy żołnierzy dwóm armiom radzieckim (4 i 16). Uchodząca za najlepszą 4. Armia radziecka – ze swymi 21 tysiącami ludzi, 144 działami i 550 karabinami maszynowymi oraz z energicznym korpusem konnym Gaj-Chana – zajęła pozycję na południe od Prus Wschodnich i napierała w kierunku zachodnim. Generał Hajk Byżyszkian, który służył niegdyś w gwardii carskiej, odgrywał tu ze swym korpusem taką samą rolę, jak 1. Kawaleria Budionnego na froncie południowo-zachodnim.

W wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku kawaleria miała decydujące znaczenie. Może to być zaskoczeniem, jeśli sobie uświadomimy, że w drugiej części I wojny światowej wiele autorytetów wojskowych formułowało tezę, że w przyszłości konnica zostanie zastąpiona przez bardzo mobilne pojazdy pan-cerne. Skuteczne działania oddziałów konnych Budionnego na Ukrainie były w pewnym sensie mylące. Przekonały Piłsudskiego, że na kawalerię można sta-wiać, że należy ją rozwijać. Dlatego też w 1923 roku odrzucił propozycję, by zamiast 30 pułków konnych utworzyć 10 pułków pancernych, których koszty utrzymania byłyby zresztą mniejsze. A przecież Piłsudski podczas dwóch epi-zodów bitwy warszawskiej mógł się przekonać, jak niezbędna jest moderniza-cja armii i jej rozwój techniczny. Pierwszy z tych epizodów dotyczył udanego rozpoznania drogą radiową, drugi zapisał się w polskiej historii jako brawu-rowe rozpoznanie konne. Jednakże drugie ze zdarzeń również miało związek z techniką radiową i za ten czyn pułk konny pozostał w służbie w czasach pokoju.

13 sierpnia 1920 roku polskim radiotelegrafi stom udało się przechwycić po-lecenia operacyjne dowódcy 16. Armii, odnoszące się do jej aktualnych działań.

Według tych poleceń, wysłana z okręgu zegrzyńskiego na Modlin 21. Dywizja 3. Armii radzieckiej jeszcze tego samego dnia miała zwrócić się przeciw leżą-cej na południe od niej warszawskiej Pradze. Jednocześnie trzy z pięciu dywizji 16. Armii przypuściły frontalny atak na słabą 11. Dywizję, stacjonującą na obrze-żach Pragi. Broniące Warszawy polskie dowództwo, któremu przewodził generał Tadeusz Rozwadowski, mogło z tego wywnioskować, że główny kierunek ataku bolszewików prowadził do Radzymina.

Rozwadowski, wraz ze swym doradcą, generałem Weygandem, ocenił, że 11. Dywizja piechoty nie zdoła powstrzymać ataku Rosjan. Obaj więc poprosili ge-nerała Józefa Hallera, dowódcę frontu północnego, aby w celu wsparcia 1. Armii, do której wspomniana dywizja należała, 5. Armia wcześniej, czyli już nazajutrz o świcie, rozpoczęła atak na rosyjskie siły zbrojne. Dowódca 5. Armii, mianowany

na to stanowisko dwa dni wcześniej generał Sikorski, uznał to za niemożliwe.

Haller otrzymał od niego jedynie obietnicę, że zaatakuje wcześniej, niż to było pierwotnie planowane. Jednocześnie Rozwadowski zwrócił się do Piłsudskiego, by przyśpieszył planowaną kontrofensywę zza rzeki Wieprz. Wprawdzie Na-czelny Wódz uważał to za zbyteczne, ale zmienił termin rozpoczęcia kontrataku z 17 na 16 sierpnia.

13 sierpnia po południu w stronę Radzymina ruszyła 27. Dywizja 16. Armii bolszewickiej, której żołnierze po zwycięstwie odniesionym nad Kołczakiem prosili, by wysłać ich na polski front. Ze względu na ich męstwo, przed numerem porządkowym dywizji pojawiło się określenie „żelazna”. Między nią a również wyznaczoną wówczas do ataku 21. Dywizją 3. Armii trwała rywalizacja o to, która z nich jako pierwsza wejdzie do Warszawy.

W tym czasie w polskiej stolicy przygotowywano się do przeniesienia do Po-znania ambasad i głównych urzędów. Ambasador brytyjski, który w porę wysłał swą rodzinę do domu, pisał o tym w liście do żony: „Spakowałem wszystkie ta-lerze, obrazy, druki, lakierowane bibeloty, porcelanę, zdjęcia, najlepsze książki, najpiękniejsze dywany, szkła itp. Ciekaw jestem, co się stanie z tymi wszystkimi pięknymi meblami, dobrymi łóżkami, których spakować nie mogłem”. Taka at-mosfera panowała w Warszawie w kręgu tych, którzy mieli dokąd uchodzić na wieść o strasznych wydarzeniach.

Tymczasem oddziały rosyjskie rzeczywiście przerwały zewnętrzną linię obrony, zajęły Radzymin i zbliżyły się na odległość 13 kilometrów do War-szawy. Żołnierze sowieccy rozprawiali już o tym, jak będą nazajutrz popijać kakao w śródmiejskich cukierniach. Te kulinarne rozkosze pozostały jednak w sferze marzeń. Do południa 14 sierpnia litewsko-białoruska dywizja Wojska Polskiego odbiła niezwykle ważny przyczółek, ale dwóm brygadom nieprzyja-cielskim, rosyjskiej i kozackiej, udało się ją wyprzeć. W tym samym czasie

Tymczasem oddziały rosyjskie rzeczywiście przerwały zewnętrzną linię obrony, zajęły Radzymin i zbliżyły się na odległość 13 kilometrów do War-szawy. Żołnierze sowieccy rozprawiali już o tym, jak będą nazajutrz popijać kakao w śródmiejskich cukierniach. Te kulinarne rozkosze pozostały jednak w sferze marzeń. Do południa 14 sierpnia litewsko-białoruska dywizja Wojska Polskiego odbiła niezwykle ważny przyczółek, ale dwóm brygadom nieprzyja-cielskim, rosyjskiej i kozackiej, udało się ją wyprzeć. W tym samym czasie