• Nie Znaleziono Wyników

BRACIA, NIE STRZELAJCIE!

W dokumencie Projekt okładki i strony tytułowej: (Stron 73-77)

Inicjały

Teraz kursowała między domem a uli-cą Królewską, gdzie mieściło się biu-ro NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych.

– Jak już złamali „Solidarność” – opo-wiada dalej „Beata” – mój mąż71 był na strajku w WSK w Świdniku. Zosta-łam z dzieckiem. On ze strajku nie wy-szedł na wolność. Czatowali na tych, którzy buntowali robotników, a on był ten inteligent. Wcześniej też pracował na Królewskiej i jakieś teksty dzien-nikarskie popełniał. Z Daną Winiar-ską, żoną świętej pamięci Kuronia, ów-czesną żoną Janusza Winiarskiego. Też świętej pamięci. Współpracowaliśmy z Pawłem Nowackim. Teraz od progra-mu Warto Rozmawiać. Widzieliśmy go ostatnio w kościele Wizytek… Na straj-ku mąż był jednym z tych, którzy wyda-wali „Biuletyn Strajkowy”.

Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, 15 grudnia 1981

O 7 kordony wojska zatrzymały przed bramą ludzi udających się do zakładu.

Po krótkiej rozmowie z żołnierzami, którą zaczęły kobiety idące do pracy, wojsko odjechało, a pracownicy we-szli do środka. To samo powtórzyło się o 14.

O 13 na terenie zakładu Komitet Straj-kowy spotkał się z komisarzem Grze-gorczykiem, prokuratorem wojskowym, wojewodą lubelskim Stępniem i naczel-nikiem miasta Kucharukiem. Rozmowa nie przyniosła rezultatów. Komitet pod-trzymał postulaty.

O 19 w Dzienniku Telewizyjnym po-dano informację o zdjęciu ze stanowi-ska dyrektora naczelnego WSK Jana Czogały.

W nocy, tuż po 1, rozpoczęła się pa-cyfikacja zakładu. Mieszkańców miasta poinformował o tym dźwięk syreny fa-brycznej. Kobiety i dzieci, nie zważając na godzinę milicyjną, wybiegły z do-mów i ruszyły się w stronę otoczonego czołgami i wojskiem zakładu. Zostały brutalnie zatrzymane przez uzbrojone jednostki ZOMO, pobite pałkami, uży-to przeciwko nim gazu. W tym samym czasie miasto patrolowali inni zomow-cy. Pracownicy, trzymając się za ręce i śpiewając pieśni patriotyczne, odpie-rali ataki wojska, które – przebijając mur otaczający zakład – wtargnęło na jego teren. Przed budynkiem technicz-nym grupa technologów wydelegowała pracownicę z wiązanką goździków – na znak pojednania. Rozwścieczeni żołnie-rze zdeptali kwiaty i gdyby za dziewczy-ną nie wstawili się koledzy, munduro-wi spałowaliby ją. O 4 wyszli pierwsi pracownicy spacyfikowanego zakładu.

Część strajkujących wywieziono do Lublina na przesłuchanie. Wśród nich dyrektora naczelnego72.

Mundurowi zatrzymali też Michałkie-wicza. Aresztowanie i rozprawa. Posta-wiono mu zarzut działania przeciwko obronności państwa polskiego. Obcią-żał go podpis „K. Michałkiewicz”, który widniał pod tekstem Bracia, nie strze-lajcie do nas.

Lufa czołgu mierzyła w fabrykę.

„Beata” czekała na ogłoszenie wyroku w sprawie męża. Oparła się o krzesło.

71 Krzysztof Michałkie-wicz, II–III 1982 roku – osadzony w ZK w Ło-dzi, III–V 1982 roku – w Łęczycy, V–IX 1982 roku – w Hrubieszo-wie, od 10 IX 1982 ro-ku miał przerwę w od-bywaniu kary; w latach 1982–1983 wraz z ro-dziną korzystał z mate-rialnego wsparcia pod-ziemnej „Solidarności”, Kościoła oraz pomo-cy z Zachodu; uchwa-łą Rady Państwa z 8 VI 1983 roku warunko-wo zwarunko-wolniony z odby-cia reszty kary, z 2-let-nim okresem próbnym.

IX 1981–IV 1983 roku – rozpracowywany przez Wydział III A i Wy-dział V KW MO w Lub-linie w ramach SOS (sprawy operacyjne-go sprawdzenia) krypt.

„Widmo”, http://www. (data dostępu: 6 X 2013).

72 Kalendarium wyda-rzeń pierwszych dni stanu wojennego i pa-cyfikacji zakładu WSK Świdnik przytaczam na podstawie stro-ny, www.teatrnn.pl/

leksykon/node/981/

stan_wojenny_w_

wsk_%C5%9Bwidnik (data dostępu: 5 X 2013).

Opracowała je – dla Ra-dia Wolna Europa – Ur-szula Radek wraz z sy-nem Andrzejem (22 VII 1982 roku).

Mocne uderzenia serca. Czuła je w całej klatce piersiowej. Usiadła. Tak jak wtedy nie czuła się już nigdy potem.

Był 5 stycznia 1982 roku, kiedy Krzysztof Michałkiewicz wyrokiem Sądu Warszawskiego Okręgu Wojsko-wego Delegatura w Lublinie (w proce-sie z trzema innymi członkami redakcji

„Biuletynu Strajkowego”: Bożenną Ku-delską, Wiesławem Lipcem i Sławomi-rem Smykiem) został skazany na półto-ra roku więzienia. 27 lutego 1982 roku Izba Wojskowa SN podwyższyła wyrok do 2,5 roku73.

– To długo nie potrwa – pocieszał „Be-atę” kolega męża. – Chłopcy niedłu-go wyjdą.

Pani Irena po latach: – Mąż najpierw siedział w Lublinie, potem w Łęczycy i jeszcze w Hrubieszowie, więc tuła-łam się, zamiast robić w życiu to, co chciałam.

Tramwaj

Pociąg z Lublina zatrzymał się w Łodzi koło północy. To było jedyne połączenie na tej trasie. Na dworcu „Beata” spot-kała się z teściem. Miała przenocować u jego siostry w Łodzi i następnego dnia pojechać dalej, do Łęczycy.

Była godzina milicyjna.

Ktoś na dworcu powiedział Irenie, że w nocy po mieście będzie jeździł tram-waj i sprawdzał szyny.

Rzeczywiście, tak było. Jechał powoli.

Minął centrum.

– Nasz postój – szepnęła „Beata” do kierowcy.

Paczki

Szukając pracy, pukała do domów kul-tury. Miała dwa papiery potwierdzają-ce, że ma doświadczenia teatralne. Na jednym podpisał się Adam Chrusz-czewski, na drugim Janusz Opryński.

Dzięki tym dwóm papierom dostała trzeci, który znaczył więcej. Otrzyma-ła uprawnienia instruktora

teatralne-go. Z pierwszej rozmowy o pracę wy-szła zadowolona. Później przez telefon usłyszała, że „nieaktualne”. Za drugim razem było podobnie. Trzeci raz nie poszła. Musiała jej wystarczyć pen-sja po „Solidarności” – straciła pracę po delegalizacji Związku, ale przepisy prawne jasno stwierdzały, że jeszcze przez kilka miesięcy ma dostawać wy-płatę. Razem z synem zajmowała pokój u rodziców. Dostawała pomoc od ludzi z całego świata.

Po latach wyjaśnia: – Te gesty solidar-ności były wzruszające. Nasze nazwiska i adresy – na przykład osób, których mężowie zostali aresztowani – rozeszły się po świecie i prawie codziennie pod-jeżdżał pocztowy samochód z paczkami z całego świata. Skandynawia, Niemcy, Francja, także Australia, do której póź-niej wyjechaliśmy. Znałam niemiecki ze studiów, więc odpisywałam. Poma-gali też Polacy, wiedzieli, że mam męża w więzieniu.

„Beata” wracała pamięcią do strajku – bramy w Świdniku. Stała po jednej stronie, mąż był z drugiej. W bucie mia-ła legitymację „Solidarności”. Chciamia-ła wejść, ale Krzysiek przekonywał ją, aby została z synem.

– Oczywiście, że zostałam z dzieckiem – mówi dziś pani Irena i rzuca szczere, ciepłe spojrzenie. – Nie byliśmy pewni, czy się jeszcze zobaczymy.

Praca

– Chcesz zrobić na złość komunistom, napisz pracę magisterską – usłyszała w parafii przy Narutowicza.

– Po co?! Magister po KUL-u? W Polsce Ludowej? – zżymała się.

– Zrób im na złość – powtórzył ksiądz Brzozowski, który był dla niej jak ojciec.

Docent Joachim Kądziela miał dla niej materiały obcojęzyczne. Został jej pro-motorem. Pisała o swobodnym prze-pływie informacji w świetle Aktu

Koń-73 Za www.encyklo- pedia-solidarno-sci.pl/wiki/index.

php?title=Krzysztof_

Stefan_

Micha%C5%82kiewicz (data dostępu: 5 X 2013).

cowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach.

Pani, która przepisywała jej pracę na maszynie, złapała się za głowę. Przeko-nywała, aby wyrzucić jakiś fragment.

I jeszcze jeden.

– Pani nie obroni. Nie puszczą pani tego – tłumaczyła kobieta.

„Beata” się uparła.

– Na KUL-u były różne osoby, ale do mnie się nie przyczepiono – wspomina po latach. – Mąż nie zdążył wyjść z wię-zienia, a ja już się obroniłam.

Karteczka

– Słuchajcie, chłopcy za długo siedzą w więzieniu. My nie mamy jak ich wy-ciągnąć, ale wy, żony, tak – zaczął za-przyjaźniony prawnik.

Były we trzy: „Beata”, Majka Czar-necka (nazwisko jej ówczesnego męża – W. Lipiec – znajdowało się obok na-zwiska Krzyśka w „Biuletynie Strajko-wym”) i żona Sławomira Smyka.

Smyk, Lipiec i Michałkiewicz stanę-li przed Sądem Warszawskiego Okrę-gu Wojskowego Ośrodek Zamiejscowy Lublin. Dwóch ostatnich dostało su-rowszy wyrok. Mieli „wyższy poziom świadomości społecznej”, czyli wyższe wykształcenie.

– Wy, żony, musicie zachorować i to udokumentować – kontynuował praw-nik. – Po to, żeby oni musieli wyjść na przerwę w odbywaniu kary. Wami się zaopiekować, dziećmi. To, że macie ro-dziców jeszcze żyjących, nie ma znacze-nia, bo według prawa to wy macie obo-wiązek opieki nad dzieckiem. Wy, czyli matka i ojciec, póki żyją. A nie dziadek czy babcia!

Kolejno dostarczały zaświadczenia o chorobie. Tłumaczyły, że potrzebu-ją mężów. A ci wychodzili na przerwy w odbywaniu kary. Kobiety miały na-dzieję na ogłoszenie amnestii. Niestety, tak jak ich mężczyźni wychodzili, tak kolejno wracali do więzienia.

Krzysiek znowu miał wracać. Poszedł do szpitala. Rankiem „Beata” pobiegła do lekarza po zaświadczenie o chorobie męża. Zajrzała na salę.

– Nie mogę dłużej udawać – stwierdził mąż. – Błagam cię, ja wolę do więzie-nia – rzucił zniechęcony. Pokazał jej garść chowanych piguł. – Proszę cię, zabierz mnie stąd.

Później „Beata” stanęła przed sądem penitencjarnym i oświadczyła: – Mąż nie stawi się w więzieniu.

Wcześniej adwokat Przeciechowska przedstawiła argumenty za przedłuże-niem przerwy. Prokurator, występują-cy w zastępstwie, prawie na wszystko się zgadzał.

– Zaraz, zaraz… – przypomniał sobie w pewnym momencie. Z teczki wy-ciągnął karteczkę, przeczytał. – Prze-cież ja mam się sprzeciwiać. Ja się sprzeciwiam!

„Beata” przedstawiła przed sądem za-świadczenie, że mąż jest w szpitalu i nie może wrócić do więzienia.

Przerwę w odbywaniu kary przedłu-żono Krzysztofowi o trzy miesiące. „Be-ata” wiedziała, że i tak jest on w lepszej sytuacji niż ci, których sądził sąd cy-wilny. Na ten wojskowy nie narzeka-ła. Kiedy poszła z Łukaszem po prze-pustkę – wyrok męża jeszcze nie był prawomocny i mogła co tydzień go wi-dywać – spotkała skład sędziowski. Łu-kasz wbił ślepka w jednego z mężczyzn i nie spuszczał go z oczu.

– Niech pani nie nastawia przeciwko nam dziecka – usłyszała. – I tak dali-śmy waszym mężom wyroki najniższe z możliwych.

– Ja go nie nastawiam. Sam widzi – od-parła „Beata”.

Fiś

Chciała zostać w teatrze.

– Ja sobie nie wyobrażałam pracy gdzie indziej – mówi po latach. – Pracowa-łam w „Solidarności”, krótko, w latach

1980–1981. Jak się okazało, że będę mia-ła dziecko, to nie mogę powiedzieć, że byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że to mi zablokuje pewne rzeczy, ale do-stałam kompletnego fisia, gdy Łukasz się urodził. Nie pojechałam z Naszą niedzielą graną przez Provisorium do Poznania, gdzie byli zaproszeni przez Ósmy Dzień. Powiedziałam, że nie po-jadę, bo mam chrzest. To była prawda.

Stwierdzili, że wyjazd ze spektaklem powinien być ważniejszy. Wybrałam dom. Wybrałam pieluchy. Wybrałam to moje wydarzenie rodzinne. Byłam bardzo młoda, teraz tak mówię, wtedy taka się nie czułam. Jakieś dwadzieścia

siedem lat. Wie pani, gdybym ja wtedy, bo to ciągle był amatorski i bezpłatny teatr… Byłam już po studiach, miałam dziecko. Gdybym miała jakąkolwiek pracę. Mąż w więzieniu – tłumaczy. – To wszystko w dalszym ciągu nie jest porównywalne z tym, co przeżyli lu-dzie w latach 50. Niemniej jest to coś, co nas kształtuje i co się odbija na na-szym dalna-szym losie.

Sandały

Spodziewała się drugiego dziecka. Nad mężem wisiała groźba powrotu do więzienia.

– Dzieci były dla nas ważne – przyzna-je po latach „Beata”. – Nie żyliśmy tyl-ko tym, co się działo w naszym kraju – dodaje.

Podjęli decyzję o emigracji. Wyjechali z Majką Czarnecką i Wieśkiem Lipcem oraz ich synem – Kubą, pół roku młod-szym od ich Łukasza. We wrześniu 1983 roku „Beata” była w ósmym miesiącu ciąży. Skłamała, mówiąc, że jest w siód-mym, dzięki temu weszła na pokład sa-molotu. Nogi jej spuchły. Na nic więcej w czasie lotu nie mogła narzekać. Na spuchnięte stopy miała prosty sposób.

Włożyła o rozmiar większe buty. Letnie brązowe sandały mamy.

kwiecień 2013 Reportaż powstał przy okazji projektu dokumentacyjnego

„Teatr alternatywny i studencki w Lublinie w latach 1965–1990”, który realizuję w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie.

Scena ze spektaklu Upłaz. Na pierwszym planie od lewej Roman Doktór i „Beata” Mirowska, Mieczysław „Metys” Abramowicz (stoi).

Ze zbiorów Ireny „Beaty”

Michałkiewicz.

Figurant 74 . Kryptonim „Kurtyna”

W 1976

figurant robił kabaret. Ze swoim pro-gramem Pieśni nagminne pojechał do Skarżyska-Kamiennej.

Po pierwsze po to, żeby zagrać dla ro-botników. Młodych, z zakładów Mesko.

Po drugie, aby ćwiczyć emisję głosu:

długiego „e”, wysokiego „y”, otwartego

„u”, „i”, „o”, „a”… Albo mocnego „urrra…”

Po trzecie, znajdował się tam zalew, las, ośrodek sportowy i stalinowski dom kultury.

Powód drugi łączył się z trzecim: las przy zalewie był miejscem, gdzie

moż-na krzyczeć „urrra…” i samogłoski. Te długie, wysokie albo otwarte.

Istniał też powód czwarty: figurant dobrze znał to miejsce. Trzysta metrów

od zalewu mieszkali jego dziadkowie.

To tutaj nad wodą pierwszy raz biegał z fajerką.

W dokumencie Projekt okładki i strony tytułowej: (Stron 73-77)