• Nie Znaleziono Wyników

Marlon Brando nosił levisy w Dzikim, a James Dean w Buntowniku bez powodu. W ob-cisłych i czarnych tańczył Elvis Presley. Potem pokazywała się w nich Marylin Monroe, a jeszcze później Brigitte Bardot. Do Polski moda na nie przyszła za Gierka. Więcej:

w bloku komunistycznym powstał dżinsowy szlak. Najbliższym miejscem, gdzie moż-na było dostać te orygimoż-nalne, były Niemcy. Na razie, tu – w PRL – rządził Gomułka, dlatego aby być modnym, trzeba było mieć pomysł.

Na zdjęciu

w sieci Levi Strauss ma frak, muszkę, a w lewej dłoni trzyma kape-lusz. Czarny i wysoki. Podobny do tego, który nosił Abraham Lincoln. Popular-ny na przełomie XIX i XX wieku. Jakieś pół wieku później nosiło się inne ka-pelusze. W Polsce żył mężczyzna, któ-ry bywał na Zachodzie. Spacerował po miasteczku akademickim Uniwersyte-tu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, ale nie w dżinsach (dostojnemu męż-czyźnie nie wypada! co innego gwiaz-da filmowa czy artysta), tylko w dobrze skrojonym garniturze i gustownym me-loniku, z laseczką. Nazywał się Leopold Grzegorz Seidler.

Andrzej Kurowski, były wojewo-da lubelski: – Był inicjatorem sadze-nia wzdłuż alejek na miasteczku aka-demickim róż, sztamowych. Chodził i doglądał ich. Wszyscy wiedzieli, że to jego konik. Stary gmach humanistyki, jest tam modernistyczny zegar, który chyba już nie chodzi. Za moich cza-sów studenckich gong wybijał godzi-ny. Ponieważ Seidler się troszkę stylizo-wał na Anglię, więc tak jak w Londynie jest Big Ben, któraś z gazet postanowiła, trochę prześmiewczo, ale i z pewnym na serio nastawieniem, nazwać ten ze-gar – Big Gregory. Na cześć Seidlera.

Zresztą rektor Seidler był osobą bardzo niekonwencjonalną.

To prawda. Kłaniając się, zdejmował kapelusz. Wtedy było widać, że ma

wy-sokie czoło i krzaczaste brwi. Profesor i prawnik, niewysokiego wzrostu. Dość tęgi, ale nie gruby. Czarnokrucze włosy i ormiańska uroda. Jego matka Eugenia była z pochodzenia Ormianką.

– Pochodził ze Lwowa jak ja, a tam była mieszanka narodowości – mówi An-drzej Rozhin. Reżyser i dyrektor uro-dzony w 1940 roku. – Rektor Seidler to był człowiek o ogromnej energii i licz-nych pomysłach.

Profesor Seidler napisał kiedyś o so-bie: – Należę do pokolenia, na oczach którego, i z jego współudziałem, kształt świata zmieniał się gwałtownie, wręcz rewolucyjnie, w każdej dziedzinie. Uro-dziłem się w przededniu I wojny świa-towej, więc przeżyłem dwa potworne kataklizmy wojenne. Rozpadanie się jednych potęg i  powstawanie na ich gruzach nowych. Przemiany socjal-ne i ustrojowe. Schyłek kolonializmu, eksplozję demograficzną i w jej następ-stwie masowe migracje ludnościowe oraz urbanizację, a  do tego zagroże-nie ekologiczne naturalnych warunków bytowania158.

– Radził sobie z ustrojem, komitetami partii czy ministerstwami – dodaje Rozhin, który na pierwszym spotkaniu z rektorem Seidlerem w Lublinie mógł mieć bordowe spodnie z rozszerzanymi nogawkami. Na pewno miał je jeszcze w Krakowie. To pamięta pani Barbara, wtedy Michałowska. Oboje

studiowa-158 Izabella Wlazłowska, Profesora Seidlera po-plątany żywot, Lublin 2009, s. 5–6.

Andrzej Rozhin (ur. 1940)

Reżyser teatralny, aktor, scenarzysta, dyrektor kil- ku teatrów. Studiował w  PWST w  Krakowie.

Absolwent filologii pol-skiej UMCS. W  latach 1965–1974 dyrektor Aka- demickiego Teatru UMCS Gong 2 (wcześniej Te-atrzyk Studencki Gong 7/30), który założył w 1961 roku. Zrealizował tam trzydzieści premier, wielokrotnie nagradza-nych na najważniejszych festiwalach w  kraju i  za granicą. W  latach 1961–

1974 aktor w  Teatrze Lal- ki i  Aktora w  Lublinie, w  tym czasie występo-wał również w Kabarecie

„Czart”. Inicjator i  dyrek-tor dziewięciu edycji festiwalu Lubelska Wios-na TeatralWios-na. W  latach 1974–1993 dyrektor i  kie-rownik artystyczny pol-skich scen, m.in. Teatru Ze zbiorów Andrzeja Rozhina.

li w Państwowej Wyższej Szkole Tea-tralnej. Nie byli zamożni. Kupowali na przykład jednokolorowe materiały obi-ciowe i szyli u krawca spodnie. Te Bar-bary były niebieskie.

Baśka:

wtedy rudawe, dłuższe włosy.

Dziś krótko ścięte. W  tamtych cza-sach studentka Wydziału Aktorskie-go PWST, potem wykładowca UMCS.

Także dziś w błękitach. Nosi kobiecą sukienkę i korale na szyi. Tylko na spek-takle chodzi teraz rzadziej. Jakiś czas temu oglądała Prezydentki Krystiana Lupy we Wrocławiu. Nie powaliło jej.

Może dlatego, że trudno zliczyć przed-stawienia, które widziała. Obiektywnie ocenia nawet to, co robi jej bratanek – Łukasz Witt Michałowski, reżyser. Albo córka Klaudyna, która na Słowacji ma grupę teatralną.

Andrzej Rozhin: – Klaudyna założyła prywatny teatr Divadlo Kontra. Miesz-ka w Anglii. Jest genetykiem i tłuma-czem. Absolwentką Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi UMCS. Stypendystką Politechniki Portsmuth. Ma dyplom re-żysera Uniwersytetu Hull w Wielkiej Brytanii.

Barbara Michałowska-Rozhin na emeryturze dużo czyta. Siada w  fo-telu. Ostatnio ze Źródłem Ayn Rand.

Dobiegające co jakiś czas ciche dźwię-ki to tylko buszujący po jej lubelsdźwię-kim mieszkaniu kot. – To był rok czterdzie-sty piąty. Miałam niespełna trzy lata, jak była repatriacja. Transport z Łucka jechał ponad dwa tygodnie. Do Lublina przez Opole i Wrocław, bo tam były te-reny odzyskane. Gospodarstwa, domy, mieszkania – zaczyna wspominać.

Jej ciotka Danuta Stachórska wróci-ła miesiąc wcześniej; przed wojną bywróci-ła asystentką na Uniwersytecie Jagielloń-skim, w Lublinie dostała pracę w Kate-drze Fizyki na powstającym Uniwersy-tecie Marii Curie-Skłodowskiej. Miała służbowe mieszkanie. Nieduże,

po-kój z kuchnią i balkonem. Kamienica przedwojenna, ale nie stara. Standard dobry. Zmieściła całą rodzinę repa-triantów, która przyjechała z Kresów159. – Ciotka zabierała dzieci na wyciecz-ki do lasu. Pokazywała rośliny, tłuma-czyła zjawiska – opowiada dalej pani Barbara, która, już później, tajniki wie-dzy zgłębiała w szkole średniej, Unii. – Recytowałam na akademiach. Brałam udział w konkursach. Recytowałam na przykład Panią Twardowską. Uwierzy-łam w swój talent. Potem był teatr. I już właściwie przez całe życie. Skończyłam polonistykę. Po Krakowie. Andrzej też.

Poznali się właśnie w Krakowie. Cho-dziła w  błękitach. On w  bordowych dzwonach. Jedli rogale przy Starowiśl-nej. Chodzili do teatru i na holówki160. Kiedy umarła jej matka, Barbara powie-działa, że wraca do Lublina. Pojechał i on. Pierwsze kroki stawiał w teatrzyku poezji prowadzonym przez Zofię Bajuk, aktorkę Teatru im. J. Osterwy, a już je-sienią 1960 roku grał obok Aleksandra Aleksego w sztuce Stworzenie świata, wyprodukowanym przez Estradę Lu-belską. Studia aktorskie w krakowskiej PWST im. L. Solskiego przerwał, ale zdał eksternistyczny egzamin i w Lubli-nie pracował jako aktor w Państwowym Teatrze Lalki i Aktora.

Pobrali się.

Urodziła się Klaudyna. Oboje w Lublinie studiowali polonistykę. On miał dwadzieścia jeden lat, założył Te-atr Gong 2, który w 1961 roku rozpo-czął działalność pod nazwą Teatrzyk Studencki Gong 7.30.

Andrzej Rozhin: – W Lublinie zjawi-łem się w sześćdziesiątym roku. Przy-jechałem z Krakowa niespodziewanie.

Moi koledzy, z wyjątkiem Barbary Mi-chałowskiej, nie dostali się do szkół te-atralnych, ale mieli zacięcie aktorskie.

Skrzyknęliśmy się: Andrzej Jóźwicki, Marek Leszczyński, Piotrek Suchora, Ewa Benesz. To ci najważniejsi.

159 Pod Zamkiem Lubel-skim stoi pomnik Lu-belskiego Lwa, symbol więzi z rodakami we Lwowie i na Kresach Wschodnich. Widnie-je na nim inskrypcja:

„W 75. Rocznicę odzy-skania niepodległości Polski i obrony Lwowa.

1918–1993 Rodacy”.

Pomnik powstał z ini-cjatywy Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo--Wschodnich, którego wybitnym działaczem jest brat Barbary Mi-chałowskiej-Rozhin – Andrzej Michałowski.

160 Zabawy taneczne.

im. J. Osterwy w Lublinie (1985–1993).

Ogółem Andrzej Rozhin ma w  dorobku reżyser-skim ponad 180 realizacji, w tym wiele przedstawień prapremierowych, takich autorów jak Stanisław Lem, Michał Choromań-ski, Stanisław Grochowiak, Tadeusz Różewicz, Wła-dysław Terlecki, Stanisław Tym, Marian Hemar, Er-nest Bryll, Adolf Nowa-czyński, Daniel Charms, Frank Wedekind, Peter Shaffer, Nikołaj Erdman, Willy Russell, Aleksander Wampiłow, Aleksander Gelman, Curzio Malapar- te, Colline Serreau, Tom Kempińsky, Donald Chur-chill, Kazimierz Orłoś, Ewa Lachnitt, Laurence Boswell, Liz Lochhead.

Oprócz sztuk teatralnych i  musicali A. Rozhin wy-reżyserował wiele koncer-tów galowych, widowisk plenerowych, przedsta-wień kabaretowych, reci-tali, słuchowisk radiowych, teatrów telewizji.

Ma 72 lata

, drugą żonę i dwie kolejne córki: Klarę Konstancję i Aleksandrę161. Kiedy w sierpniu 2012 roku patrzy na Chatkę Żaka, ma spodnie w stonowa-nym kolorze.

– Chatka Żaka była budowana w  la-tach 60., ale ja tego nie pamiętam. Kie-dy tu przyszedłem, wszystko już sta-ło, z wyjątkiem sali teatralnej. Jak tu dziś wchodziłem, co mnie zaskoczyło, a może uradowało, aczkolwiek minęło już trzydzieści siedem – liczy w pamięci – a nie, więcej! Czterdzieści pięć i dwa…

czterdzieści siedem lat! Od roku 1965, kiedy została otwarta ta część teatralna.

I wie pani, jestem zaskoczony pozytyw-nie, że wreszcie jest poważny remont!

Nikt nie tknął palcem, żeby to zrobić przez prawie pół wieku. Od momentu,

kiedy profesor Grzegorz Leopold Sei-dler Chatkę wybudował. Bo powstała z jego inicjatywy i pomysłu. Korzystał z wzorców angielskich. Mówił, że Lub-lin to angielski Oxford. To była jego duma. Miał ambicje i jedną cechę, któ-rej dzisiaj raczej trudno szukać wśród li-derów nauki, a na pewno polityki. Wie-dział, co to znaczy kultura!

Profesor Grzegorz L. Seidler od 1950 roku był rektorem UMCS i mniej wię-cej wtedy zapadła decyzja o budowie miasteczka akademickiego: domów studenckich i Domu Kultury Studen-ckiej UMCS z salą widowiskową: 360 miejsc na widowni, scena z pełnym sy-stemem oświetlenia (89 punktów świet-lnych), pulpitem regulacyjnym

oświet-161 Autorka książki Gong 2. Spojrzenie w prze-szłość. Akademicki Te-atr Uniwersytetu Ma-rii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2004.

Budynek Chatki Żaka w Lublinie.

Fot. Edward Hartwig, około 1970.

Ze zbiorów Ewy Hartwig-Fijał-kowskiej.

lenia zbudowanym na transduktorach, wyciągami itp. oraz zaplecze: kieszeń na dekoracje, cztery garderoby, kabiny z natryskami162.

Andrzej Rozhin został dyrektorem obiektu z etatem na uczelni. Zaplecze za sceną należało do teatru. Biura, gar-deroby, magazyny na scenografię. Łącz-nie z ostatnim pokojem w końcu kory-tarza, gdzie swój gabinet miał dyrektor Rozhin. Ściany zdobiły zdjęcia i kolejne plakaty albo dyplomy z festiwali, któ-rych z każdym rokiem było coraz więcej.

Oprócz Gongu na scenie teatru miał także próby Zespół Tańca Ludowego UMCS. Nieraz dochodziło między dy-rektorami do scysji. I jedni, i drudzy po-trzebowali prób na dużej scenie. Często się zdarzało, że kiedy gongowcy mieli

próby w swoich garderobach, ZTL tu-pało na scenie i wkoło powtarzało słyn-ne „Jeleń wodę pije”. Bywało, że w tym czasie aktorzy Gongu pili inne niż woda napoje, w tym znane w środowisku stu-denckim „wino patykiem pisane”. Reży-ser Rozhin często przeciągał próby do 1 w nocy. Portier Chatki Żaka – pan Ga-wroński – miał jakieś metr czterdzieści wzrostu i zwykle dyżurował nocą. Kie-dy zegar wybijał 11, wkraczał zza kulis na scenę i mówił ochrypłym głosem: – Minęła 11, wychodzić!

Po jakimś czasie Gong miał już włas-ne, tajemne wejście z  drugiej strony budynku.

Od 1966

roku w Chatce Żaka odbywała

się Studencka Wiosna Teatralna, którą 162 Aleksandra Rozhin, op.

cit., s. 23.

Scena ze spektaklu Elżbieta Bam Teatru Gong 2, 1967. Na zdjęciu:

Barbara Michałowska-Rozhin, Marek Leszczyński, Andrzej L. Jóźwicki.

Ze zbiorów Andrzeja Rozhina.

wymyślił Rozhin. Co roku w maju – do roku 1974 (raz przeniesiono ją na je-sień – z powodu wydarzeń 1968 roku).

Przyjeżdżały teatry studenckie z Pol-ski. Nawet z zagranicy. Był to festiwal młodej kultury.

Postanowienia regulaminów pierw-szych edycji Wiosen Teatralnych bywa-ły różne. Na przykład wymagano „zaan-gażowania spektakli w problematykę polityczną lub społeczną”. Aby wziąć udział w  Festiwalu Teatrów

Studen-ckich Krajów Socjalistycznych, nale-żało przygotować „spektakl leninowski”.

Andrzej Rozhin: – Przyjeżdżały tea-try politycznie kontestujące, na przy-kład Teatr Ósmego Dnia, Nurt, War-szawska Grupa Teatralna i inne. A ten festiwal dla „uczczenia rewolucji paź-dziernikowej” był kpiną studentów z so-cjalistycznego święta. Szef Kultury Rady Naczelnej ZSP przeżywał ciężkie chwi-le na widowni teatralnej. Nie tworzy-liśmy teatru opozycyjnego w  dzisiej-szym znaczeniu, to nie było możliwe na państwowej uczelni. Ale przedsta-wienia Gongu nie były „letnie”. Wystar-czy przypomnieć prapremierę światową sztuki oberiutów163 Elżbieta Bam Da-niela Juwaczowa (Charmsa), Wietnam ukrzyżowany, Każdy, Kongo Muller, czy-li wyznania mordercy, Życie jawą Bryl-la! Moje kontakty z tak zwaną władzą, myślę o komitecie partii, były zerowe.

Nie zdarzyło mi się stanąć na tzw. dy-waniku. Myślę, że miasteczko uniwer-syteckie było swoistą enklawą wolności.

Działało Radio Akademickie i inne gru-py twórcze. Jeden raz w historii Gongu byliśmy wezwani do komitetu. Było to

163 OBERIU – Objedinie-nije Riealnogo Iskus-stwa, 1927–1930, ro-syjskie ugrupowanie literacko-teatralne;

propagowało litera-turę i sztukę absurdu;

należeli do niego m.in.

D. Charms, A. Wwie-dienski, K. Waginow, N. Zabołocki, http://

encyklopedia.pwn.pl/

index.php?module=

haslo&id=3949233 (do-stęp: 5 X 2013).

Obok: Studencka Wiosna Teatralna.

Fot. Jacek Mirosław, 1970.

Ze zbiorów Jacka Mirosława.

Poniżej: scena zbiorowa ze spektaklu Każdy.

Fot. Andrzej Polakowski, 1971.

Ze zbiorów Andrzeja Rozhina.

w historycznym czasie – wiosną 1968 roku.

W dokumencie Projekt okładki i strony tytułowej: (Stron 154-159)