Joachima Lodka pani Michałkiewicz określa przymiotnikami „wspaniały”,
„delikatny”, „uśmiechnięty”, „skromny”
i „tajemniczy”. Dodaje, że twórca jest po przejściach, i dalej tłumaczy, że podczas gdy Mądzik grał w dużych aulach, Lo-dek zapraszał do małych pomieszczeń klubu KULuary.
W przedstawieniu Hiob Grupy „Ubo-dzy” „Beata” miała niebieskie letnie spodnie i bluzkę w kwiatki. Z uśmie-chem witała widzów. Korytarz prowa-dzący do salek nie był szeroki. Na pod-łodze białe płótno. Trzymając w ręku świecę, prowadziła gości. Zatrzymywa-ła się pod ścianą, nie pokazując emocji.
Zdejmowała buty i boso wchodziła na płótno. Spoglądała na przeciwległą ścia-nę. Niektórzy widzowie też zdejmowa-li buty. Inni gorączkowo zastanawiazdejmowa-li się, czy nie mają dziurawych skarpetek.
Jeszcze inni czekali, aż część osób przej-dzie, brali rozbieg i skakali przez mate-riał. Kiedy przychodzili po raz kolejny (zdarzało się to nierzadko!), zachowy-wali się inaczej. Na przykład wycierali zabłocone buty o prześcieradło. Potem znów przechodzili przez korytarz i sia-dali na krzesłach. Ogląsia-dali na spektakl.
Na koniec „Beata” ubrana na czarno prowadziła ich do wyjścia.
Maski
Lodek zdążył rozpocząć pracę nad kolej-nym spektaklem, ale wyjechał i przed-stawienie kończył Jerzy Binkowski.
– Nie podobało mi się to, w jaki sposób Jurek prowadził próby – wspomina po latach Irena Michałkiewicz. Pogodna.
Lekko po sześćdziesiątce. Wtedy zapu-kała do Leszka Mądzika i przyznała się, że z Grupy „Ubodzy” odeszła w trakcie próby. Twórca Sceny Plastycznej KUL przyjął ją od razu.
Lepiła maski. Klej, kawałek gaze-ty. Klej, kawałek gazegaze-ty. Znów klej… – Mnie przecież nie o to chodziło w
tea-trze – mówi po latach. – Chciałam, żeby było chociaż trochę słowa.
Wróciła do Grupy. Znów grała w te-atrze ze słowem. Ewę w Kainie i Ablu.
Po jej prawej stronie w pozycji embrio-nalnej leżał „Metys”66. Był też Roman67, i też się kulił. Zginał kolana i zwijał się w kłębek. Tyle że przy jej lewym udzie.
Z kolanami pod brodą leżeli jako Kain i Abel. Na scenę wpadała Ula Schulz (jako Demiurg) i z krzykiem wbijała nóż w podłogę. – Dlaczego w tym momen-cie pojawia się nóż? – spytała na próbie Rena Mirecka. A może Zbyszek Cynku-tis? Albo Stanisław Scierski? Pewne jest, że któryś z aktorów od Grotowskiego68.
Cohen
Zanurzyła kruche ciastko w herba-cie. Rozmyślała o melodii z filmu Rosemary’s Baby, którą jako Ewa nu-ciła na scenie, niańcząc Kaina i Abla.
Rozpromieniona i szczęśliwa.
Wzięła kolejnego herbatnika i spoj-rzała na Elżbietę „Kruszynę” Wojnow-ską69, która szła do pianina. Starego i rozklekotanego.
– „Beata”, proszę, wyłącz już płaczka Co-hena – rzucił ktoś. Raz, drugi i trzeci.
Dalej nie liczyła.
Płytę Cohena przywiozła z Holandii, gdzie była razem z Grupą.
66 Mieczysław „Metys”
Abramowicz – aktor Teatru Akademickiego KUL Grupa „Ubodzy”.
Reżyser teatralny, aktor teatru lalek, autor sztuk teatralnych oraz histo-ryk teatru.
67 Roman Doktór – aktor Teatru Akademickiego KUL Grupa „Ubodzy”.
Profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubel-skiego, historyk litera-tury, kierownik Kate-dry Literatury i Kultury Polskiej XVIII wieku na KUL.
68 Jerzy Grotowski – reży-ser, teoretyk teatru, pe-dagog. Współzałożyciel i kierownik Teatr Labo-ratorium.
69 Elżbieta Wojnowska – piosenkarka, kompozy-torka, aktorka i pedagog.
Scena ze spektaklu Kain i Abel Teatru Akademickiego KUL Grupa „Ubodzy”, 1974. Premiera przedstawienia miała miejsce w 1973 roku. Na zdjęciu: Roman Doktór jako Kain i Beata Mirowska w roli Ewy. W tle publiczność holenderska. Później Holendrzy zaprosili Grupę z rewizytą do swojego kraju. TA KUL Grupa
„Ubodzy” miał zaprezentować Kaina i Abla. Mieczysław „Metys”
Abramowicz nie dostał paszportu i miał dojechać. Został zatrzymany przez ZOMO na ulicy i pobity.
Ze zbiorów Romana Doktóra.
Irena „Beata” Michałkiewicz po latach: – Najlepsze hity Leonarda Cohena. Właś-nie te stare. O, płytę winylową! Ja to na sercu przywiozłam i po prostu leciała na okrągło.
Korytko
Kazali jej usiąść. Wskazali na mebel, który ona po latach nazywa „drewnia-nym korytkiem”.
– Co robicie w teatrze? – spytał esbek w budynku komendy przy Narutowi-cza. Drugi robił jej zdjęcia: na wprost,
z lewego i prawego profilu. Potem stała i fotografowali ją od stóp do głów. – Co ci „Ubodzy” robią w teatrze? – dopyty-wał się ten pierwszy.
– Przecież są plakaty. Na KUL-u wszyst-ko wisi – odparła „Beata”.
– Czyli to tak.
„Ano tak”, pomyślała. Grupa „Ubo-dzy” grała Upłaz. Przewodni motyw spektaklu, który zapamiętała na lata, brzmiał: „Choćby mi przyszło żyć na takim maleńkim upłazie, to wolałabym żyć niż umrzeć”.
– Przecież panowie wiedzą, bo od tego są właśnie panowie, no i jeszcze ten pan, który zawsze siedzi na naszych próbach i słucha – mówiła na Narutowicza. A w myślach powtarzała swoją rolę, którą zaczynała spektakl. Miała przed ocza-mi to, jak siedzi pod ścianą i deklamu-je wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:
„Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury / i musi potrafić mnie unieść na rękach wysoko do góry”.
Bywało, że niewysoki mężczyzna po-jawiał się na próbach jeszcze przed ak-torami. Miał wyglądać na studenta. – Mów głośniej, niech on tak ciężko nie Scena ze spektaklu Upłaz Teatru
Akademickiego KUL Grupa
„Ubodzy”, 1973. Na pierwszym planie z profilu Beata Mirowska, leży Roman Doktór, a w głębi Urszula Schulz. Na spektaklach Grupy widzowie przeważnie siedzieli na podłodze.
Ze zbiorów Romana Doktóra.
Jedna z pierwszych scen spektaklu Upłaz TA KUL Grupa „Ubodzy”.
Na pierwszym planie Beata Mirowska recytująca wiersz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej Kto chce, bym go kochała. W tle w czarno-białym podkoszulku Wiesław „Felek” Lipiec. Następna w tym spektaklu była scena gwałtu.
Ze zbiorów Ireny „Beaty”
Michałkiewicz.
Scena gwałtu ze spektaklu Upłaz Teatru Akademickiego KUL Grupa „Ubodzy”. Od lewej:
Mieczysław „Metys” Abramowicz, Beata Mirowska (leży), Roman Doktór, Wiesław „Felek” Lipiec. Ze zbiorów Romana Doktóra.
musi pracować. – Chichotali aktorzy i puszczali do niego oko.
Na komisariacie esbek straszył „Bea-tę”, że jeśli nie odpowie na pytania, pój-dzie na dołek, do kryminalistów. I wte-dy zacznie mówić.
Domyślała się, że to blef: – Jestem go-towa, mogę iść.
Pałeczka
– Zakładaliśmy, że nasza praca jest pra-cą zbiorową – kontynuuje pani Irena. – Natomiast nie możemy zaprzeczyć, że rolą moją, Ulki Schulz, Wieśka Lipca czy Iśki Kadzińskiej było oddanie pa-łeczki inicjacyjnej Romanowi i „Mety-sowi”. Myśmy byli z różnych kierun-ków. Roman i Wiesiek na polonistyce.
Ja i „Metys” na socjologii, mówiło się:
kierunek filozoficzno-społeczny. Ulka na teologii, Iśka na historii sztuki. Pa-miętam, że był spektakl Judasz. Bra-łam udział w jego tworzeniu jako oso-ba doradzająca. Potem się rozstaliśmy, Roman i „Metys” nie zgodzili się, żeby razem robić spektakl. W tym momencie bardzo ważne było, kto z kim zostanie.
Została z Romanem. Zaraz potem Grupa „Ubodzy” się rozjechała. – „Me-tys” do Gdańska, Ulka do Człuchowa, Iśka do Gdańska – wylicza „Beata”. – Roman zajął się pracą doktorską. „Felek”
– Wiesiek Lipiec – został w Lublinie, ale chciał napisać pracę magisterską.
A znaliśmy się jako teatr z Proviso-rium. Janusz Opryński zaczął przej-mować Provisorium po Kaczkowskim70. Dziewczyny im wyjeżdżały, kończyły studia… A ja byłam z Lublina i Janusz wiedział, że mam przygotowanie. Gra-li W połowie drogi na podstawie Ferdy-durke. Spektakl gotowy, ale wypadła im dziewczyna, a nadarzyła się okazja wy-jazdu z tym spektaklem do Włoch, do L’Aquilli, na Festiwal Teatru Studen-ckiego. Weszłam na to miejsce. Póź-niej trwały długie prace nad Naszą niedzielą.
Religia
Budynek internatu miał trzy piętra i stał przy ulicy Podzamcze w Lublinie.
„Beata” zwykle wstawała rano i praco-wała na pierwszą zmianę, żeby zdążyć na próby do Naszej niedzieli. W godzi-nach przedpołudniowych była wycho-wawcą jednego z pięter.
Kierownik internatu, emerytowany pułkownik, zatrzymał jej podopiecz-nych: – Gdzie idziecie?!
– Na religię – odparli zgodnie.
– Z powrotem!
– Proszę pani, dlaczego nie możemy pójść na religię?! – spytali potem Irenę.
70 W 1971 roku Wiesław Kaczkowski razem ze Stefanem Aleksandro-wiczem i Janem Twar-dowskim założył Grupę Provisorium.
Okładka i strona folderu Teatru Akademickiego KUL Grupa
„Ubodzy” z informacją o spektaklu Upłaz.
Ze zbiorów Romana Doktóra.
– A kto tak powiedział?
– Pan kierownik.
– Nie przejmujcie się nim – powiedziała.
Dobrze go znała, na przykład z tego, że wpajał jej uwielbienie dla Gierka.
Ona była po KUL-u i uważała, że każ-dy powinien mieć prawo wyboru.
Kierownik nie wytrzymał. Zasuge-rował, aby na własne żądanie odeszła z pracy.
Zgodziła się.
Kiedy dowiedzieli się o tym jej wy-chowankowie, wzięli ołówki kreślarskie, bardzo miękkie, i zamazali drzwi kie-rownika przekleństwami.
– Kierownik Stokwisz stał z gumą i wy-cierał drzwi – opowiadała „Beacie” kole-żanka, która tamtego dnia pełniła dyżur.
– Wie pani, kto to zrobił?! – ze sła-bo skrywaną dumą spytali „Beatę”
podopieczni.
– Nie mam pojęcia – odparła, udając zdziwienie.
– Naprawdę pani nie wie!?
– Oczywiście. Bo niby skąd?
Nie wytrzymali: – Proszę pani, to my!
Po raz ostatni opuściła budynek internatu.
– Wtedy jeszcze ciągle chodziłam na próby – podkreśla po latach „Beata”.
Któregoś dnia zakomunikowała Ja-nuszowi Opryńskiemu, że musi odejść.
Odpowiedział, że nie będzie z nią już pracował. Nigdy.
Po latach oboje działają w Centrum Kultury w Lublinie. On dalej ma Teatr Provisorium, ona projekt autorski: Lu-belski Salon Artystyczny, i już wie, że
„nigdy” Janusza znaczy „jutro będzie już okej”.
– Gdyby to był normalny kraj i gdybym wtedy dostała jakiekolwiek pieniądze na to, żeby móc być w teatrze, to i za grosze bym została – tłumaczy wiele lat póź-niej pani Irena. – No ale nie mogłam!
Wstyd mi było, dwadzieścia siedem
Oddziały ZOMO pod WSK Świdnik podczas strajku w stanie wojennym.
Fot. Sławomir Smyk, 1981.
Ze zbiorów Sławomira Smyka.
lat, z dzieckiem na utrzymaniu rodzi-ców?! Zaczęłam pracować, żeby móc się utrzymać. W „Solidarności” mogłam pracować i zarobkowo, i ideowo, żeby coś zmienić w kraju.
(Później w Australii niespełniona ak-torka zmieniała się na scenie w Koziołka Rududu albo owieczkę. Czytała Brze-chwę i Tuwima. Opowiadała o Grzesiu Kłamczuchu. Albo o białym, skrzypią-cym i białym śniegu w Polsce – swo-im synom).