– Dobrym, trudno mi mówić.
– Jaki powinien być reżyser? – dopytuję.
– Dziwne pytanie, pierwszy raz słyszę – odpowiada i chwilę myśli. Potem tłu-maczy: – Musi mieć wizję. Potem wi-zję musi przenieść na scenę, to też jego zadanie. Bo ważne jest, żeby wiedzieć, jak przedstawienie ma wyglądać i co ma znaczyć, ale najważniejsze, żeby umieć przełożyć to na scenę, czyli wprowadzić elementy, które tworzą przedstawienie:
muzykę, światło, charakteryzację,
deko-Scena ze spektaklu Trismus, 1969.
Na zdjęciu Henryk Byra, Janina Michalik, Piotr Niemczyk.
Ze zbiorów Andrzeja Rozhina.
racje czy kostiumy, etc. A najważniej-sze: poprowadzić aktora, pomóc mu się odnaleźć w roli, w postaci scenicz-nej. Główną ideę i formę, wizytówkę Gongu 2 stanowiła inscenizacja. To były duże widowiska – w tej chwili pani ta-kich w teatrach offowych nie zobaczy – z muzyką i wielką scenografią, która ledwie mieściła się na scenie naszego te-atru. Mój teatr był teatrem inscenizato-ra. Nie wiem, czy pani oglądała zdjęcia.
Aha. Tam doskonale to widać.
Zgadza się. Po pierwsze: na scenie nie-zwykle liczna obsada aktorska, po dru-gie: widać ruch sceniczny. Po trzecie:
monumentalne scenografie. I wresz-cie punkt czwarty: kostiumy – choć-by wielowarstwowa sukienka i rozło-żysty kapelusz Polly z Pieśni i songów Pana Brechta (pierwszy duży spektakl z tłumem, pełną scenografią i wspania-łą muzyką).
– Już wtedy zaowocowała znajomość z Leonem Barańskim i jego żoną Elżbie-tą, parą plastyków z krakowskiej
Akade-mii Sztuk Pięknych – wyjaśnia Barbara Michałowska-Rozhin. – Dbali o opra-wę scenograficzną spektakli i przede wszystkim o kostiumy szyte na przy-kład ze szmat. Zresztą tu jest mój por-tret. – Pani Barbara wskazuje na ścianę przy schodach, którą zdobi fotografia Adama Kaczanowskiego. – Niech pani zobaczy, grałam Polę. To wszystko, co jest na kapeluszu, było uszyte właśnie z różnych szmat.
Kazimierz Bryk pamięta, jak przez całą dobę, tuż przed Pieśniami i son-gami Pana Brechta, Leon i Ela Barań-scy przerzucali niezliczone ilości tkanin i starych ubrań.
Leciały sznury
i różne tasiemki. Dobra-ne tworzywo cięli na kawałki. Pruli, co dało się spruć, i dalej zszywali na nowo, lecz niekoniecznie tak, aby te wytwory plastycznej wyobraźni dało się zakwa-lifikować jako ubranie. Wytwory były kostiumami. Jak kapelusz ze szmat albo wielka kokarda na głowie i kołnierz pani Barbary ze spektaklu Elżbieta Bam.Mówiło się, że Leon Barański ciskał nożyczkami w natrętów, którzy chcieli podejrzeć zaimprowizowaną naprędce pracownię plastyczną. Pewnego razu, dzień przed premierą Pieśni i songów, Leon zawołał Kazia Bryka. Aktor przy-szedł na przymiarkę. Leon zawiesił na nim ni to fartuch, ni to prochowiec. Po-wiedział: – To, co widziałeś przed chwi-lą, jest zaledwie wstępną wersją kostiu-mu, który być może, bo sam nie mam jeszcze pewności, będziesz wkładać, wychodząc na scenę.
Kazimierz Bryk: – Nic nie zmieniło się w sposobie i atmosferze pracy nad scenografią w późniejszych prezenta-cjach Gongu 2. Leon coraz częściej sa-modzielnie, już bez pomocy Eli, pro-jektował scenografię i kostiumy, kroił, zszywał, malował. W oczach miał pasję tworzenia i absolutną niezgodę na pro-zę dnia codziennego, w szczególności Scena ze spektaklu Kłusownicy
Teatru Gong 2. Na zdjęciu Ewa Łabuńska i Andrzej Mickis.
Ze zbiorów Andrzeja Rozhina.
na braki asortymentowe w tworzywie, bez którego nie mógł zmaterializować swoich artystycznych wizji, a którego nie był w stanie zapewnić wyczerpu-jąco nawet bardzo serdeczny mecenat władz UMCS i Rady Okręgowej Zrze-szenia Studentów Polskich. Leon spalał się cały w swoim zajęciu167.
Kostiumy
były przeróżne. Od sukni po stroje, które trudno określić. Na fo-tografii jest na przykład Ewa Łabuń-ska w długiej sukni. Zdaje się, że białej (znów czarno-białe zdjęcie). Z elemen-tami koronki. Może tiulu. To ze spek-taklu Kłusownicy. Na kolejnej fotogra-fii scena zbiorowa: aktorzy ubrani jak nędzarze – w podarte szaty, w których pełno dziur, krzywo pozszywane. Na-stępnie znów kostiumy wielowarstwo-we. Z dużej ilości materiału, na głowach przedziwne peruki – to przedstawienie Każdy. Wreszcie jest i reżyser Andrzej Rozhin w Pieśniach i songach Pana Brechta. Na głowie czarny melonik sce-niczny. Spodnie zdaje się, że szyte z kil-ku skrawków różnych tkanin. Wygląda to na robotę pana Leona. Rozhin tak ubrany i z jego urodą spokojnie mógłby zagrać w amerykańskim filmie. I być może dziś mielibyśmy nie tylko spod-nie Levi’s, ale i markę awangardowych projektów Leona.sierpień 2012 Wypowiedzi Franciszka Piątkowskiego na podstawie jego artykułów zamieszczonych w książce Wybrałem teatr, o teatrze Andrzeja Rozhina z okazji jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej” (1961–2011), red. Tomasz Miłkowski i Anna Kulpa, 2011, oraz wspomnianej monografii Aleksandry Rozhin.
167 Kazimierz Bryk, Leonowe fantazje, [w:] Aleksandra Rozhin, op. cit.
Andrzej Rozhin w spektaklu Pieśni i songi Pana Brechta.
Ze zbiorów Andrzeja Rozhina.
Minstrel
na emeryturze wędkuje i chodzi na grzyby. Ma szklarnię, 70 m kw., i hoduje winogrona, odmiana włoska, deserowe, zielone, grona do półtora kilograma.
YouTube. Wpisuję nazwisko: Radzki, dalej imię: Krzysztof. Wyskakuje kilka utworów. Ten z tytułem Bądź, ze mną bądź ma już 1654 wyświetlenia. Liczba rośnie. – Wie pani, jak się spojrzy, to inne też mają po 400, nawet 600 odsłon – mówi pan Krzysztof, surfując po You-Tube. Prywatnie mąż i ojciec. W mod-nie skrojonych spodniach i koszuli w niebieską kratkę. Jest po sześćdzie-siątce. Nie widać. Dałabym mu najwy-żej pięćdziesiąt. Autor muzyki i teks-tów. Jego autorskie utwory to efekt pracy ostatnich piętnastu lat.
Dużo wcześniej występował jako perkusista.
Pierwsza perkusja była prosta, kolo-ru beżowego, wyłożona masą perłową.
Krzyś miał dziesięć, może kilkanaście lat i grał w Szkole Podstawowej nr 12.
Potem chodził do technikum budowla-nego. Dalej muzykował. Grał w zespo-le. Kiedyś na próbę przyszedł ich zna-jomy: – Możecie grać w Chatce Żaka!
– powiedział. – Wy macie sprzęt, my dobrą gitarę.
Był rok 1965. Ich występ obserwował rektor UMCS, profesor Seidler. Podo-bało mu się.
Nazywali się Minstrele. W pierwszym składzie zespołu byli Leszek Wijakow-ski (gitara prowadząca), Zbigniew Ma-kowski (gitara funkcyjna), Leszek Jó-ziuk (gitara basowa), Krzysztof Radzki (perkusja), wokaliści Barbara Kowalska i Andrzej Żołnierowicz oraz kierow-nik techniczny Ryszard Lenartowicz.
W ciągu pięciu lat istnienia przez kapelę przewinęło się około trzydziestu osób.
Ostatnią klasę budowlanki pan Krzysz-tof powtarzał. Przez festiwale i przeglą-dy. Najpierw te miejskie, wojewódzkie i regionalne, potem ogólnopolskie, jak na przykład ten z 1966 roku w Gdańsku – Wiosenny Festiwal Muzyki Nastolat-ków. Minstrele w roku 1966 należeli do najlepszej ósemki zespołów bigbi-towych w Polsce, obok m.in. Skaldów, Pięciolinii (późniejszych Czerwonych Gitar), kapeli Dżamble, Blackout czy Kwadraty albo Kon-Tiki. Nosili garni-tury, a nocą chwytali za pokrętło i łapa-li fale Radia Luxembourg. Nasłuchiwai łapa-li, a potem naśladowali The Shadows, Beat- lesów, Rolling Stonesów i innych. Na Kozienaliach, Dniach Kultury Studen-ckiej UMCS, zagrali na tarasie Chatki Żaka. Mieszkańcy sąsiednich bloków szeroko otwierali okna.
Zespół grał pięć lat. Muzyków stop-niowo pochłonęła praca.
Był rok 1971, Krzysztof Radzki zo-stał kierownikiem domu studenckie-go UMCS przy ulicy Zana. Pracował tam pięć lat.
Potem był kierownikiem działu spraw studenckich UMCS (czyli kierowni-kiem Chatki Żaka). Nadzorował domy studenckie, współpracował z radami mieszkańców i zespołami artystycz-nymi UMCS z siedzibą w Chatce Żaka.
Któregoś razu zaproponował rektorowi Ryszardowi Orłowskiemu przeniesienie radia studenckiego z akademika – z ra-cji panujących tam trudnych warunków – na piętro Chatki Żaka.
Ze zbiorów Krzysztofa Radzkiego.