• Nie Znaleziono Wyników

KILKA KOBIET – ciąg dalszy 122

W dokumencie Projekt okładki i strony tytułowej: (Stron 106-112)

Ostatniej na liście kobiecie Tomasz Kit-liński zadedykował książkę. Kiedy był tłumaczem Grupy Chwilowej, któregoś dnia to Krzysztof Borowiec podarował mu książkę jej autorstwa. Nazywa się Irena Sławińska. Miała zamożnego stry-ja, który pewnego razu autorytatywnie

121 Kitliński: wielobarwny Lublin, Z Tomkiem Kit-lińskim rozmawia Jan Smoleński, 19.11.2010, http://www.krytyka- polityczna.pl/Serwissa- morzadowy/Kitlinski-WielobarwnyLublin/

menuid-1.html (data dostępu: 5 X 2013).

122 W tym fragmencie, pi-sząc o profesor Irenie Sławińskiej, korzystam z jej wspomnień opub-likowanych w książce Szlakami moich wód…, Norbertinum, Lublin 2004.

Aktorzy Grupy Chwilowej, od lewej: Tomasz Kitliński (tłumacz), Elżbieta Bojanowska, Grzegorz Linkowski, Krzysztof Borowiec, Jerzy Rarot, Tomasz Pietrasiewicz, Teresa Dzikowska (Polka z Edynburga), Renata Dziedzic.

Fot. Jerzy Lużyński, Edynburg 1986.

Ze zbiorów Krzysztofa Borowca

Następna strona:

Strony folderu Grupy Chwilowej.

Z Archiwum Grupy Chwilowej.

stwierdził: – Dziewczynki nie wyjdą za mąż, jeśli nie będą miały posagu!

Jeszcze przed wojną poradził matce Irenki, żeby uczyła córki krawiectwa albo robienia kapeluszy.

Siostra Ireny miała inne zdanie: – A ja właśnie wyjdę za mąż i bez posagu,

bo jestem ładna.

Irena uniosła piegowatą buzię: – Ani myślę robić kapelusze!

– To kimże ty będziesz, smarkulo? – spytał stryj.

– Profesorem uniwersytetu! – wykrzyk-nęła ze złością, czym stryja rozbawiła.

Słowa dotrzymała.

Urodziła się w Wilnie w roku 1913.

Pochodziła z  rodziny protestanckiej, ariańskiej – bracia polscy w XVI wieku nie nosili mieczy, głosili pacyfizm i nie chcieli sprawować urzędów. Opowia-dali się za sprawiedliwością, równością społeczną i wspólnotą dóbr, a sprzeci-wiali karze śmierci. Jej dziadek hrabia Kurnatowski nie używał tytułu. Był powstańcem styczniowym i  chodził w mundurze do końca życia.

– Z gówniarzami nie rozmawiał – opo-wiadała w Lublinie profesor Sławińska.

Miała niezwykłe oczy, nosiła okulary w grubych oprawkach. Była turystką:

pierwszy raz wyjechała w trzydziestym ósmym, do Rzymu, na kanonizację An-drzeja Boboli. Potem były Paryż, Algie-ria, Belgia, Meksyk, Szwajcaria i inne kraje. Wykładała na europejskich uni-wersytetach, na przykład w Louvain czy Montrealu.

Kiedyś Tomek Kitliński przyniósł jej pizzę. Pomarudziła i podała kawę z de-licjami. Mieszkała przy ulicy Chopina.

W mieszkaniu pracowniczym. Zajmo-wała pokój. Pełen książek. W rogu – ze-psuty telewizor. Powtarzała, że w Wil-nie żaden profesor w Wil-nie miał willi – żaden nie korzystał z samochodu, a biskup Wilna jeździł zawsze trzecią klasą. In-teresowała się postacią Simone Weil, która pracując w fabryce, jadła racje gło-dowe przypisane Żydom.

Z książki otrzymanej od Krzysztofa Borowca została Tomkowi okładka ze zdjęciem pani profesor.

– Tu je mam, płowa blondyna – mówi Tomasz Kitliński. – To zdjęcie najlepiej

oddaje to, jaką była kobietą.

Krzepką, typu skandynawskiego.

Włosy do ramion podpięte spinkami.

Wacław Tkaczuk i Irena Sławińska podczas Dni (i nocy) Teatru Polskiego Radia w Teatrze NN.

Wydarzenie odbyło się w dniach 21–23 października 1998 roku.

Fot. Marta Kubiszyn.

Z Archiwum TNN.

Byle jakimi. Nie lubiła ozdób. Poza na-szyjnikiem z korali na specjalne oka-zje. Przy torebce zamiast „dzyndzelka”

do suwaka – spinacz. Kiedy telewizja robiła o niej film, panią Irenę popro-szono, żeby zreperowała zęby, nie dba-ła o nie zupełnie. Kiedy miadba-ła kłopoty ze stawem biodrowym, bała się jedne-go: czy proteza nie będzie dzwoniła na bramkach na lotniskach. Operowali ją Henryk Kitliński, ojciec Tomka, i Józef Skrzypczak. Jeszcze przed rokiem 1989, w Szpitalu Kolejowym.

Była z  Tomkiem w  Pradze i  po ca-łym dniu zwiedzania nie czuła zmę-czenia. Kiedy on skarżył się na anginę i chciał odwołać referat, powiedziała, że nie ma powołania. Nauce mogła po-święcić wszystko. Wyznawała zasadę Kazimiery Iłłakowiczówny.

– Ta zasada Iłły polega na tym, aby da-rzyć szacunkiem tych, którym zdarzy-ło się znaleźć społecznie niżej od nas.

Zwracać uwagę, napominać, być złośli-wym, a nawet obrażać można tylko tych, którzy stoją wyżej od nas, gdy uczynią coś niewłaściwego – wyjaśnia Tomasz Kitliński i jeszcze dodaje: – Napisałem kiedyś list, który wydrukowała ogólno-polska „Gazeta Wyborcza” – Bożkom państwa nie wolno się kłaniać. Bywamy zwykle zbyt czołobitni dla szefów, lide-rów, rządzących. Teatry alternatywne występowały przeciw establishmento-wi i jako ich dziecko czuję, że to przeko-nanie jest najważniejszym przesłaniem naszych grup.

Od roku 1950 w Lublinie profesor Irena Sławińska wykładała i pisała o teatrze jako o spotkaniu z innym człowiekiem oraz z – jak to formułowała – Wielkim Reżyserem.

Tomasz Kitliński: – Zawsze miała ar-gument: „U nas w Wilnie tak się nie ro-biło”. Myślałem, że to Wilno to mit. Mi-łosz tak pisał. Rodzina Krzyśka Borowca też stamtąd była. Trochę odrzucałem to.

Podśmiewałem się z tej wileńszczyzny.

Myślałem: „Już nie przesadzajcie”. Ale jak tam pojechałem, to coś w tym jest.

Nie tylko wielokulturowość, ale i mię-dzykulturowość. W Wilnie słychać li-tewski, polski, rosyjski. Nawet jidysz.

Prawdziwy tygiel kulturowy. Chyba ci ludzie, jak pani profesor Sławińska, jak Miłosz, tam nauczyli się tolerancji. Mi-łosz rozumiał homoseksualność. O Cze-chowiczu pisał akceptująco. Poetów ge-jów tłumaczył. Któremuś naukowcowi czy poecie powiedział: „Szkoda, że nie jest pan gejem, tobyśmy dalej w tę przy-jaźń poszli”. W jego pokoleniu nie było homofobii. Nie mogę powiedzieć, że wtedy w ogóle jej nie było, ale te różne drogi życiowe były rozumiane. Wilno przedwojenne, w przeciwieństwie i czę-sto kontrai czę-stowane z konserwatyzmem Poznania, to miasto, gdzie działały ru-chy lewicowe. Miłosz był w nie zaanga-żowany. Bronił studentów żydowskich.

Opowiadał się przeciwko bojówkom wszechpolaków. Profesor Sławińska ura-towała ważną postać dla literatury i so-cjologii, Stefana Żółkiewskiego. To był Żyd, badacz literatury, polonista, które-go broniła przed pałkarzami.

– Dziadkowi udało się przewieźć kole-

TATO

żankę Żydówkę i ukryć za szafą – opo-wiada mi dalej Tomasz Kitliński. – Sza-fa stała w  lubelskiej kamienicy przy ulicy Kunickiego. Tata mówił, że ta pani czytała mu książki dla dzieci. Babcia powtarzała, żeby nikomu nic nie mówił.

– Opowiedzcie mi wreszcie o wojnie! – przed laty Tomasz nagabywał dziadków Kitlińskich, Józefa i Niusię.

– To okropne rzeczy, po co chcesz tego słuchać? – spytała babcia.

Ale wnuk się uparł. Wiedział, że dzia-dek Józef przez lata nosił w sobie dźwięk jadących pociągów i nadlatujących nie-mieckich samolotów.

Józef i Niusia mieszkali przy dworcu kolejowym w  Chełmie. Kiedy Niusia urodziła Henryka (ojca Tomka), zacho-rowała. Pojechali do Lublina.

– Tu zastała nas wojna – opowiada Hen-ryk Kitliński, który w trzydziestym dzie-wiątym miał trzy lata. Dziś siedemdzie-siąt sześć. Nie wygląda na tyle. Jeździ kilkunastoletnim samochodem. Jest le-karzem ortopedą, który od dzieciństwa do dziś mieszka w  dzielnicy Dziesią-ta w Lublinie. Przez laDziesią-ta pracował jako ordynator Oddziału Urazowo-Ortope-dycznego Szpitala Kolejowego. Bibliofil.

Mieszkanie na osiedlu Kruczkowskiego jest pełne książek. Tomek, widać, ma to po ojcu (babcia Niusia uczyła go czytać w altance wśród czereśni).

Pan Henryk jest raczej skryty. Sie-dzimy w mieszkaniu na osiedlu Krucz-kowskiego, mówi przeważnie jego żona.

Wreszcie odzywa się i on. O tym, jak przed laty był z rodziną u znajomych przy ulicy Dolnej Panny Marii w Lub-linie. Niedaleko ogródków działkowych.

Leciały bomby. Miał kilka lat. Ukrył się w grządkach. W liściach kapusty. Chyba

nawet widział pułk ułanów. Któryś żoł-nierz prawie na pewno miał księgę pa-miątkową. Dużą, chyba czerwoną. Pan Henryk pamięta, że utopiono ją w ubi-kacji na podwórzu.

– Ze strachu przed Niemcami – tłuma-czy Tomek.

Henryk Kitliński: – Zdaje się też, że widziałem bombardowanie. Leżymy na tej łące, a przede mną panorama Lubli-na. Chyba lecą bomby, wybuchają poża-ry. Takie mam wspomnienia.

Tomasz Kitliński: – Ale bombardo-wanie Chełma to na pewno pamiętasz!

Tam na dworcu przecież mieszkaliście?

H. K.: – Był rok 1944. Wyzwolenie.

Rzeczywiście, dziadek pracował na ko-lei. Między torami na trasie Lublin–

Chełm stał służbowy domek z  wido-kiem na elektrownię i parking kolejowy z wagonami i rampami przeładunko-wymi. Kiedy składy z benzyną eksplo-dowały, w służbowym domku polecia-ły szyby. Jedna po drugiej. Do tej pory słyszę ten dźwięk. Widzę to bombar-dowanie, to często działo się nocą. By-łem dzieckiem.

Rektor UMCS Grzegorz Seidler podczas zjazdu rektorów w 1966 roku.

Z archiwum Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Archiwum TNN.

Patrzył na starsze dzieci. Biegały po wa-gonach. Na włazach do kanalizacji pi-sały antyniemieckie hasła. W wagonach

„tylko dla Niemców” – na siedzeniach zostawiały kupy.

Po wojnie Henryk skończył szkołę. Po-tem studia. Został ortopedą. Był pracow-nikiem naukowym Kliniki Ortopedii Akademii Medycznej w  Lublinie. Po-tem zastępcą ordynatora (w latach 1976–

1991). Wreszcie ordynatorem (do 2003 roku) Oddziału Urazowo-Ortopedycz-nego Okręgowego Szpitala Kolejowego.

Tomasz Kitliński: – Tato uczył się od profesora ortopedii Piątkowskiego.

Profesor Piątkowski był recenzentem doktoratu pana Henryka: Przyczyny, dy-namika i skutki zaburzeń skóry goleni.

Henryk Kitliński pisał artykuły i refe-raty. Operował. Koszykarzy, lekkoat-letów. Jego pacjentem był też profesor Leopold Seidler, rektor UMCS123. Leczył go w Iwoniczu.

Maria Kitlińska: – Odwiedzałam męża. On zostawał, a ja wracałam. Raz chciałam się już pożegnać z panem pro-fesorem, więc pukam do drzwi. Byłam

z Henrykiem dwa lata po ślubie i świeżo po studiach. Drzwi otworzył mężczy-zna. W futrze i slipach. „Całuję rączki”, powiedział profesor. Byłam zaskoczona i nie wiedziałam, co powiedzieć.

Henryk Kitliński: – Profesor wtedy nie miał żadnej pani.

Tomasz Kitliński: – Z  żoną pobra-li się później. Jak do Londynu jechał.

Po sześćdziesiątym ósmym musiał się ożenić po to, żeby zostać dyrektorem ośrodka kultury. Wtedy dyplomata mu-siał mieć żonę.

M. K.: – Zawsze chodził w meloniku.

T. K.: – Z parasolką.

M. K.: – Z każdym rozmawiał.

H. K.: – Był ciepły.

M. K.: – My byliśmy bardzo młodzi, a on przychodził do nas do domu.

H. K.: – Tak po prostu. Mnie nawet uczył angielskiego.

M. K.: – Profesor to był bardzo sym-patyczny człowiek.

T. K.: – No i jaki elegancki! Ojej!

H. K.: – Na tamte czasy tak. W po-równaniu ze wszystkimi czeladnikami, sekretarzami, partyjnymi.

123 Profesor Leopold Sei-dler pojawia się także w reportażu Szmaty Leona.

Rektor UMCS Grzegorz Seidler otrzymuje odznaczenie podczas inauguracji roku akademickiego w październiku 1964 roku.

Fot. z Archiwum Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

M. K.: – Jak jesteśmy na cmentarzu, to zachodzimy do profesora Seidlera.

H. K.: – Jest tu gdzieś taka książka.

T. K.: – Tak, jest tu! Rozważania.

Jest jeszcze Żywot poplątany, ale poży-czyłem (Tomasz ma mnóstwo książek i uwielbia się z nimi dzielić).

Obok Rozważań profesora stoi inna publikacja. Szlakami moich wód pro-fesor Sławińskiej, a  na stronie 194 następujący fragment: „Nie zapo-mniałam nigdy swoich szpitalnych doświadczeń w Lublinie i zawsze go-rącą myślą i modlitwą dziękuję dok-torowi Kitlińskiemu za ocalenie mnie od kalectwa”.

Henryk Kitliński: – Bardzo długo musieliśmy ją operować, potem bar-dzo dobrze chodziła. Ona te góry tak kochała. Jak jeździła na Litwę, chwaliła się koleżankom, że chodzi mimo prote-zy. Przyjaźniła się z Tomkiem. Jeździli do Paryża, Pragi. Głosili referaty. Bar-dzo dobrze o nim mówiła.

W dokumencie Projekt okładki i strony tytułowej: (Stron 106-112)