• Nie Znaleziono Wyników

Kształtowanie się antyprokreacyjnych postaw i wzorów - ideologia „Dinks”- ideologia „Dinks”

charakteru rodziny

5. Kształtowanie się antyprokreacyjnych postaw i wzorów - ideologia „Dinks”- ideologia „Dinks”

Na powstawanie i upowszechnianie się antyprokreacyjnych wzorów i postaw wpływa całokształt cech współczesnej cywilizacji, co świetnie analizuje oraz interpretuje A. Toffler (1986, 1998), a do czego jeszcze powrócimy w innym miejscu. Dlatego absolutyzowanie jednego tylko czynnika, choćby bardzo pojemnego zakresowo, wydaje się dużym uproszczeniem. Z drugiej strony nie sposób oczywiście zwrócić uwagi na wszystkie przyczyny tego zjawiska. Z socjologicznego punktu widzenia warto jednak przynajmniej wspomnieć następujące czynniki:

Lu cja n K ocik W ZO RY M A ŁŻEŃ STW A 1 R O D Z IN Y

1) Zanik tradycyjnej rodziny wielopokoleniowej skupionej przestrzennie, 2) Brak odpowiedniej polityki pronatalistycznej,

3) Możliwos'ć dostatniego życia oraz awansu poza małżeństwem i rodziną, 4) Zanik misji prokreacyjnej jako powołania i obowiązku wobec Boga,

ludzkos'ci i narodu i koncentracja na doznaniach zmysłowych,

5) Szybko postępujący proces prywatyzacji życia rodzinnego, macierzyń­ stwa i prokreacji,

6) Swoista międzynarodowa moda na bezdzietność.

Zanik tradycyjnej rodziny skupionej przestrzennie powiększa u mło­ dych kobiet poczucie samotnos'ci i lęk przed macierzyństwem. Dziewczyny po maturze wyjeżdżają do miast oddalonych o setki kilometrów od domu. Bywa, że wychodząc za mąż, zrywają kontakty z rodziną, bo narzeczony nie został zaakceptowany albo brakuje czasu na odwiedziny.

„W rodzinach wielopokoleniowych, żyjących blisko, dziewczynki po­ magały wychować potomstwo sióstr. W sposób naturalny przygotowywały się do roli matki. Rodząc dziecko, dostawały wsparcie od doświadczonych kobiet. Jeżeli niemowlę miało kolkę, ciotki i babki spieszyły z pomocą” - wyjaśnia Anna Titkow. Dziś młode mamy, obstawione podręcznikami i ulotkami reklamowymi, czują się opuszczone. Chcąc się poradzić, dzwo­ nią na infolinię producenta mleka w proszku. Ich dziecko nie należy już do całej rodziny, należy wyłącznie do nich i zagubionego męża. W bada­ niach wykonanych na zlecenie „Elle” kobiety zapytane, co najczęściej przeszkadza im w pogodzeniu życia rodzinnego z zawodowym, wymieniały na pierwszym miejscu opiekę nad dziećmi, dopiero na drugim trudności finansowe (zob. Barcz 2001).

30% młodych matek cierpi na depresję poporodową, a łagodniejsza jej forma - b a b y blues, dotyka 70%. Nie jest to więc zjawisko marginalne. Przyczyną są nie tylko szalejące hormony, ale także samotność i zagubienie w nowej roli. Nie ma już wielopokoleniowych rodzin, w których dziew­ czyna, opiekując się młodszym rodzeństwem albo dziećmi starszych sióstr, w sposób naturalny uczyła się macierzyństwa. Dla wielu współczesnych kobiet jedynym doświadczeniem tego typu jest lalka z dzieciństwa. Zostają sam na sam z własnym dzieckiem i odchodzą od zmysłów (zob. Podgórska

2001).

Nie bez znaczenia pozostaje również brak konkretnej polityki prona­ talistycznej ze strony władz państwowych. Akcja „Gazety Wyborczej” 168

Lucjan K ocik W ZORY M A ŁŻ EŃ STW A I R O D Z IN Y

rzeczywiście spowodowała, że w Polsce można już urodzić po ludzku, ale nikt nie interesował się tym, co dzieje się potem. O opiece i wychowaniu mówiło się wyłącznie w kontekście dziecka, nikt nie uwzględniał potrzeb kobiet.

We wspomnianym sondażu CBOS połowa badanych wytknęła też brak pomocy państwa jako przyczynę spadku urodzeń. „W polityce prorodzinnej podporządkowanej interesom partyjnym panuje bałagan i niekonsekwencja. W efekcie dobro dziecka i rodziny przegrywa” - mówi Anna Titkow. Kilka miesięcy temu Sejm na wniosek Unii Wolności przyznał mężczyznom prawo do zasiłku na urlopie wychowawczym. Nowelizację o zasiłkach uchwalono przy niechętnej postawie prawicy.

Katarzyna Miller nazywa politykę prorodzinną łgarstwem i pozorem, odwracaniem uwagi od istoty problemu. „Nakazuje rodzić, zostawiając kobiety samym sobie z ich bezradnością i lękiem. Ta „opieka” daje wielu politykom prawo do moralnego piętnowania bezdzietności i zwalnia od tworzenia państwa, w którym chce się rodzić. Odbieranie prawa wyboru nie kształtuje ludzi umiejących decydować” (za: Barcz 2001).

Na Zachodzie już jakiś czas temu zorientowano się, że nie nakłoni się kobiet do rodzenia dzieci, zakazując usuwania ciąży albo odbierając dopłaty do środków antykoncepcyjnych. Lepszym sposobem jest zapewnienie im bezpieczeństwa socjalnego: systemu zasiłków, bardziej elastycznych warunków pracy, instytucji pomagających w opiece nad dziećmi. Choć i to nie zawsze odnosi skutek. Współczesne kobiety - bez względu na to, czy decydują się na dziecko czy nie - nie postrzegają już macierzyństwa jako obowiązku wobec narodu czy społeczeństwa, ale jako sprawę czysto indywidualną. Także Polki z wielu publikacji na temat dzieci zapamiętały przede wszystkim zdanie, że „dobra matka to matka spełniona i szczęśliwa”. 1 choć presja stereotypów jest nadal bardzo silna, coraz częściej odmawiają zamknięcia się w jednej tylko roli. Matka-Polka powoli przechodzi do historii.

„Współczesne młode kobiety są inne niż pokolenie ich matek” - mówi dr Joanna Bator z Instytutu Spraw Publicznych. „Zanika syndrom „po­ święcającej się matki”. Kobiety starają się pogodzić macierzyństwo z ka­ rierą”. I niektórym to naprawdę wychodzi. Są nie mniej heroiczne i godne hołdu od dawnych matek-Polek, pielęgnujących domowe ogniska, gdy mężowie walczyli i ginęli za Ojczyznę. Te współczesne - gdy ich mężowie

L ucjan K ocik W ZO RY M A ŁŻEŃ STW A I R O D Z IN Y

piastują stanowiska i martwią się o ludzkość (w pubach z kolegami) - wychowują dzieci na porządnych ludzi, a w dodatku budują demokrację lokalną oraz własne domy (zob. Podgórska 2001).

Współczesna sytuacja gospodarcza wszystkich krajów rozwiniętych stwarza właściwie każdemu możliwość względnie dostatniego życia oraz awansu poza małżeństwem i rodziną. Społeczeństwa wolnorynkowe, spo­ łeczeństwa dobrobytu przestają być rodzinocentryczne. Monogamiczna, rygorystyczna, wielopokoleniowa rodzina, o jakiej marzy nasza prawica, to nierealny, dawny mit. Nie da się jej odtworzyć, zamykając przedszkola i zmuszając kobiety do rodzenia dzieci. Taka idealna rodzina istniała w X IX w. i zapewne była fantastycznym miejscem do wychowywania dzieci. Jednak ten model nie przetrwał.

Odchodzenie od rodziny, które wyraźnie widać na Zachodzie, u nas też będzie coraz bardziej odczuwalne. Teraz społeczeństwo zapewnia bez­ pieczeństwo materialne tym, który porzucają sentymentalną wizję domo­ wych pieleszy. Albo pozostają przy nich czyimś kosztem - kobiet właśnie. Dzisiejsze studentki to wiedzą i są chyba coraz bardziej świadome, że nie chcą płacić takiej ceny. Nie po to studiują, by potem zapewnić mężowi spokojną domową przystań i umożliwić mu zrobienie kariery.

Nasze babcie, mając do wyboru otoczone pogardą staropanieństwo, podrzędną pracę pielęgniarki lub guwernantki oraz rolę żony i matki, nie miały nic do stracenia. Zawodowo pracujące kobiety z wyższym wyk­ ształceniem mają w latach 90. naszego wieku bardzo wiele do stracenia- deklaruje Frank Abrams w „The Independent”.

Gdy z przeprowadzonej w połowie lat 90. wśród młodych Angielek ankiety wynikło, że 20% z nich deklaruje bezdzietność z wyboru - czy jak wolą to nazywać - wolność od dziecka, rozległy się jeremiady nad egois­ tycznym pokoleniem. Pierwsze, co nasuwa się na myśl to fakt, że te kobiety będą kiedyś nieszczęśliwe. Ale książka „Beyond Motherhood. Choosing a Life without Children” świadczy, że wcale tak być nie musi. Jej autorka, 50-letnia Jeanne Safer, pozostająca, jak 15% Amerykanek z jej pokolenia bezdzietna, przeprowadziła ankietę, z której wynika, że bezdzietne pięć- dziesięciolatki czują się spełnione i szczęśliwe, prowadzą twórcze, bogate życie, często podejmują działalność charytatywną (Podgórska 2001).

Kolejnym czynnikiem ograniczania funkcji prokreacyjnej rodzin jest utrata etycznego wymiaru prokreacji jako małżeńskiego przeznaczenia,

Lucjan K ocik W ZORY M A ŁŻ EŃ STW A I R O D Z IN Y

powołania i misji. Sytuacja ta została ju ż omówiona z punktu widzenia stanowiska Kos'cioła we wcześniejszych podrozdziałach. W języku etycz­ nym i socjologicznym oznacza to rozdział pożycia małżeńskiego od mi­ łości, miłości od rodzicielstwa, płodności od małżeństwa. Pożycie mał­ żeńskie często ogranicza się do „uprawiania seksu”, którego istotą jest orgazm i antykoncepcja. Takie uogólnienia podaje, bazując na swoim bogatym doświadczeniu zawodowym, Z. Lew Starowicz (1998).

Powołaniem kobiety jest macierzyństwo - to przez wieki uchodziło za dogmat. Dziewiętnastowieczni moraliści, przekonując kobiety do rodzenia dzieci porównywali je do lwic, drobiu lub wręcz gleby próchniczej, która nie może pozostać jałowa. Encyklopedie definiowały instynkt macierzyński jako skłonność właściwą każdej normalnej kobiecie. Dwudziestowieczna psychologia skazywała kobiety bezdzietne na frustracje i neurozy. Aż w końcu ta grupa stała się zbyt liczna, by określać ją jako nienormalną czy patologiczną.

Ile jest Polek bezdzietnych z wyboru? Według badań statystycznych - nikły procent, ale taka decyzja obłożona jest silną presją. To temat tabu. Nie wypada otwarcie mówić: nie chcę mieć dzieci, nie lubię dzieci, nie wzruszają mnie. Wypada natomiast indagować młode małżeństwa o ich plany rozrodcze, pouczać, że bez dzieci będą nieszczęśliwe, a ich związek pozbawiony sensu (zob. Podgórska 2001).

Dziewictwo przestało być najważniejszym elementem posagu współ­ czesnej kobiety. Dzisiaj erotycznym wianem na miarę złota stał się kobiecy orgazm. Już przedwojenne książki T. van de Veldego, m.in. „Małżeństwo doskonałe”, uświadamiały kobietom ich seksualne potrzeby i prawa. Rewolucja seksualna końca lat 60. zmieniła postawę kobiet wobec seksu. To dzięki niej prawie połowa Polek u progu lat 70. zaczęła uświadamiać sobie, że przeżywa orgazm, a w końcu lat 90. już 89%. Kobiety zrozumiały, że ich życie erotyczne to nie kodeks uległości i poddania, ale bogata karta praw, zależna od ich potrzeb i temperamentu. Apetyt na seks nieoczeki­ wanie przybrał u nich na sile, zaczęły też coraz więcej wymagać od męż­ czyzn. Dla wielu zdolność przeżywania orgazmu stała się źródłem poczucia własnej wartości i atrakcyjności. Sztuka miłości została podporządkowana ćwiczeniu tej właśnie zdolności. W gabinetach seksuologów zaroiło się od nowej generacji pacjentów: pań oczekujących pomocy w przeżywaniu orgazmu, który stał się dla nich kobiecym być lub nie być i niezbędnym warunkiem do zawarcia małżeństwa. Jak pisze Lew Starowicz (1998):

Lu cja n K ocik W ZO RY M A ŁŻEŃ STW A I R O D Z IN Y

Spotkałem się też z przypadkami, że młode dziewczyny są nakłaniane do wizyty u seksuologa przez swoich partnerów, którzy nie kryją, że od wyleczenia partnerki zależy przyszłość związku. Kobiety bywają wtedy zdesperowane. Za brak orgazmu w inią siebie. Szybko uważają się za gorsze od innych. Bywam s'wiadkiem bulwer­ sujących sytuacji, gdy partner daje im określony czas na leczenie i od tego uzależnia zawarcie małżeństwa. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że zdolność przeżywania orgazmu przez kobietę jest źródłem jej wysokiej samooceny? W niedawno przepro­ wadzonych badaniach okazało się, że 86% żon wystawiło sobie „bardzo dobry" za spełnianie się w roli kochanki, dlatego że przeżywają orgazmy, a ich partnerzy odczuwają satysfakcję i przyjemność z życia seksualnego. Obserwuję jednak, że pogoń za orgazmem zaczyna przybierać niekiedy formy paradoksalne. Wiele mło­ dych kobiet, nie mogąc przeżyć orgazmu, trenuje przed ślubem zdolności orgaz- miczne, np. w praktykach masturbacyjnych. Często zmieniają partnerów. D ążą do przeżycia orgazmu wielokrotnego, przedłużonego. Jeśli poczują, że są idealnymi kochankami, wchodzą na niebezpieczną drogę prowadzącą do narcyzmu” (tamże).

Szybko postępuje też proces prywatyzacji małżeństwa, macierzyństwa i prokreacji traktowanej jako swoiste „hobby”, które się realizuje lub nie. Jest to jeden z bardzo ważnych czynników współczesnej bezdzietności małżeństw, a wiąże się on z zasadniczym naruszeniem dotychczasowego stereotypu małżeństwa i rodziny. Ten stereotyp traktuje potomstwo jako główny sens związku, „us'więcenie” seksu, przejaw naturalnych skłonnos'ci małżonków, ich wyższych uczuć, gwarancję trwałości małżeństwa, zabez­ pieczenie starości, nadawanie sensu własnemu życiu itp. itd.

Nie istnieją na ten temat poważniejsze badania empiryczne ani opraco­ wania socjologiczne. Dlatego z uznaniem należy potraktować raport „Elle” pt. „Bezdzietni w konspiracji”, opracowany przez B. Pawłowicz (2000).

W rozwiniętych krajach świata zaczyna nawet panować swoista moda na bezdzietność. Jak wynika z opracowania A. Niedzielskiej (zob. Pawłowicz 2000), co piąta urodzona w ostatnim trzydziestoleciu Brytyjka pozostanie bezdzietna z wyboru - ujawniają raporty demografów. Liczba par, które rezygnują z potomstwa, w Wielkiej Brytanii rośnie bardzo szybko. „Anglia bez rodzin” - alarmuje prasa.

Małżeństwa, które nie chcą mieć dzieci, także i tu nie mają łatwego życia. Zarzuca im się egoizm i wygodnictwo. Te ataki sprawiły, że postano­ wiły walczyć o prawo do bycia bezdzietnymi. Założyły Brytyjskie Stowa­ rzyszenie Nie-Rodziców. Chcą przekonać rodaków, że rodzicielstwo nie jest biologicznym i społecznym przeznaczeniem człowieka. Dzieci powinno

Lucjan K ocik W ZORY M A ŁŻ EŃ STW A 1 R O D Z IN Y

się mieć tylko wtedy, kiedy się ich rzeczywiście pragnie, a nie dlatego, że mają je wszyscy. Nie godzą się, żeby decyzja o nieprzedłużaniu gatunku skazywała ich na społeczny ostracyzm i była traktowana jako objaw psy­ chicznej dewiacji. „Zycie solo też może być pełne i szczęśliwe” - zapewniają. Rodzicielstwo ich zdaniem jest idealizowane. Dzieci ograniczają wolność, wychowywanie ich jest wyczerpujące, czasochłonne i kosztowne. Przewodniczący Stowarzyszenia, pięćdziesięcioletni Root Cartwright, już jako nastolatek wiedział, że nigdy nie zdecyduje się zostać ojcem. „Piętnaście lat temu poddałem się zabiegowi wasektomii (podwiązania nasieniowodów)” - wyznał na łamach „The Independent”. „Nie jestem niedołęgą, osobą nieodpowiedzialną ani starym rozpustnikiem. Po prostu nie chcę poświęcać się dzieciom”. Towarzyszka Roota, którą poznał ju ż jako mężczyzna bezpłodny, zaakceptowała jego wybór. Też chciała pozostać bezdzietna.

Macierzyństwo częściej odrzucają kobiety wykształcone. W stowa­ rzyszeniu nie brak lekarek, urzędniczek państwowych wysokiego szczebla, specjalistek od marketingu. Jane Elliot, od lat szczęśliwa mężatka, pracuje w handlu: „Zupełnie nie widziałam siebie w roli matki. Nie interesowało mnie to”. Kiedy zbliżała się do czterdziestki, jeszcze raz przeanalizowali z mężem wszystkie za i przeciw. To był ostatni moment na zmianę decyzji. Ale jej nie zmienili. Są zadowoleni ze swego życia.

Gdy młoda kobieta z powodów zdrowotnych musi usunąć macicę, prze­ żywa dramat. Dla tych, które uciekają przed macierzyństwem, to szczęśliwy zbieg okoliczności. „Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą” - mówi szczerze jedna ze stowarzyszonych kobiet. „Skończyły się natrętne pytania rodziców: kiedy dacie nam wnuki? Nareszcie byłam w ich oczach usprawiedliwiona”. Dzieci to podpora starości - tak rozumuje większość matek i ojców. Dobro­ wolnie bezdzietni dostrzegają w tym zbyt dużo zwykłego wyrachowania. Zresztą ta kalkulacja często zawodzi. Coraz więcej rodziców podeszłym wieku żyje samotnie w domach starców. Bezdzietnym nie podoba się też sposób, w jaki rodzice traktują swoje obowiązki wychowawcze. Spychają je na piastunki, nianie, szkoły z internatem.

Jeśli kobieta i mężczyzna postanowili zostać rodzicami, niech w ypełniają tę funkcję w stu procentach, a nie na pól gwizdka. To dowodzi braku odpowiedzialności. Ludzie dziwią się, żc nie chcemy mieć dzieci. Ale to my powinniśmy ich spytać, dlaczego zdecydowali się je mieć?

L u cja n K ocik W ZO RY M A ŁŻEŃ STW A I R O D Z IN Y

Jak podaje B. Pawłowicz (2000), w Anglii powstało stowarzyszenie obrony praw bezdzietnych małżeństw, bowiem normą dla społeczeństwa jest posiadanie dzieci.

Ci, którzy ich nie mają - są poza normą. Dotyka ich społeczne odium. Jakie, uśw iadom iły mi dopiero kontakty z takimi parami. Znalazłam ich kilkanaście. Tylko trzy zgodziły się zabrać głos publicznie. Większość odmówiła. Powody były różne, wszystkie jednak sprowadzały się do obawy przed reakcją otoczenia.

Aktor. 35 lat: „Gdybym oficjalnie przyznał, że nie chcemy dzieci, zostalibyśmy oskarżeni o to. że nasze małżeństwo jest tylko przykrywką. Ze ja jestem gejem, a żona lesbijką” .

Prawnik. 29 lat: „Rodzina by nas zjadła. D o tej pory udajemy, że to ze względu na pracę odwlekamy decyzję o dzieciach” .

Plastyczka. 28 lat: „Ludzi jest tak wiele, że grozi nam katastrofa ekologiczna. Ale nie mogę tego m ówić publicznie. Jeśli powiem, że potrzeba więcej drzew, a nie ludzi - uznają mnie za obłąkaną".

Pracownica agencji reklamowej, 27 lat: „Nie chcę słyszeć, że jestem egoistką, że brak mi uczuć wyższych, że myślę tylko o przyjemnościach. To wszystko zarzucała mi własna matka. Nie utrzymuję kontaktów z rodziną także z tego powodu. Innym wolę m ów ić, że dzieci mieć po prostu nie mogę. To ucina dyskusje. Wszyscy za­ czynają współczuć” .

Zdaniem Urszuli Sadowskiej, pedagoga i terapeuty (matki dwóch córek) nie ma nic dziwnego w tym, że pary nie chcą się przyznawać do planowej bezdzietności. „Jestes'my społeczeństwem zatopionym w dulsz- czyźnie. Każde małżeństwo powinno mieć dziecko. Inaczej zostanie pod­ dane presji. Społeczeństwo przypisze im negatywne cechy i wysunie złe prognozy. Przede wszystkim uzna taki związek za chwilowy. Bez przysz­ łości”. Stereotyp mówi: to dziecko łączy małżeństwo. Czy zawsze? Według statystyk najwięcej rozwodów dotyczy par z jednym dzieckiem (40,4%), dopiero potem są bezdzietni (32,1%).

„Kobiety często decydują się na ciążę dla zachowania związku - mówi Izabella Kurzejewska. - Kiedy jednak nie ma miłości, dziecko nie pomoże. Nawet jeśli małżeństwo przetrwa, o szczęściu trudno będzie w nim mówić”. Zgodnie z raportem GUS liczba bezdzietnych małżeństw w Polsce wzrasta. W 1978 r. było ich 1 571 996, czyli 21% małżeństw w ogóle. W 1995 r. stanowili już 27,7%.

Nie wiadomo jednak, ile było takimi z wyboru. Jak udało się ustalić, takich badań nikt nie prowadził. Choć bezdzietni stanowią prawie jedną 174

Lucjan K ocik W ZORY M A ŁŻEŃ STW A I R O D Z IN Y

trzecią małżeństw w ogóle (28%), nie pozostają pod wnikliwą uwagą ba­ daczy. Jak twierdzi demograf, prof, dr hab. Jerzy Holzer z Polskiej Aka­ demii Nauk, dzieje się tak z powodu ich „niewielkiego wkładu w procesy demograficzne”.

Udało się tylko ustalić, że liczba bezdzietnych małżeństw w Polsce rośnie. Jak alarmują lekarze, problem bezpłodności dotyczy aż 20% małżeństw. Możemy więc założyć, że z 28% bezdzietnych, 8% pozostaje takimi z wy­ boru. Czy naprawdę? (Pawłowicz 2000).

Czasem natura przeszkadza zostać matką. Lekarze szacują, że w Polsce co piąta para ma trudności ze spłodzeniem potomka. A jeśli się już uda, trudno utrzymać ciążę.

Na palcach jednej ręki mogę policzyć ciężarne pacjentki, u których wystarczy zrobić rutynowe badania kontrolne - opow iada doktor K rzyszto f D yn o w ski. ginekolog położnik i endokrynolog, adiunkt K lin ik i Położnictw a i G inekologii w Warszawie. - Ich kłopoty wynikają z nieleczonych zaburzeń cyklu. Dwa lata po pierwszej miesiączce regularny cykl powinien być nie krótszy niż 25 i nie dłuższy niż 33 dni. Każde odstępstwo od normy wymaga zbadania. Wiele problemów gine­ kologicznych maskuje pigułka antykoncepcyjna. Nie jestem jej przeciwnikiem, ale dobierając tabletki 17-lctniej dziewczynie należy ją zbadać, wykonując profil hormo­ nalny. a nie przepisać pierwszy z brzegu lek, bo akurat plakat firmy wisiał nad biurkiem. Pigułka wywołuje cykl sztuczny, oszukany. Miesiączka pojawia się jak w zegarku, więc nikomu nie przychodzi do głowy, że dzieje się cos' złego. Odchu­ dzanie też może być groźne. Wystarczy zejść poniżej zwykłej wagi. żeby pojawiły się kłopoty.

Coraz więcej pacjentek Krzysztofa Dynowskiego odsuwa macierzyń­ stwo na dalszy plan. Tłumaczą się chęcią zrobienia kariery.

Jest taki hormon, prolaktyna, reagujący histerycznie na nadmierne zmęczenie. Jeżeli poziom stresu się podnosi, przysadka produkuje jej więcej niż normalnie, co prowadzi do blokady owulacji. Wystarczy spać mniej niż sześć godzin na dobę, żyć w napięciu. W kraju nagminnie łamie się prawo pracy: pacjentki skarżą się na brak urlopu, nadgodziny. Na szczęście hiperprodukcję prolaktyny hamuje się farmako­ logicznie. Doktor Dynowski przestrzega, by nie lekceważyć bólów brzucha u na­ stolatek. M am y zamiast do ginekologa prowadzą je do internisty, a on zapisuje antybiotyki. Tymczasem mogą to być pierwsze objawy stanu zapalnego narządów rodnych. Za dziesięć lat nikt nie połączy niedrożności jajow odów z tym zlekcewa­ żonym bólem (za: Barcz 2001).

Wspomnieć wreszcie należy o coraz liczniejszej na terenie USA grupie yuppies, którzy nie mają ochoty na założenie rodziny i nie zamierzają tego robić. Robią pieniądze i robią co chcą. Nazwano ich DINKS: „Double Income,

No Kids” (podwójny dochód, bez dzieci). Tę kategorię społeczną s'wietnie

charakteryzuje M. Teresińska (1997) w swojej korespondencji z Bostonu.

Grupa Dinksów nie jest na razie tak liczna, by stanowiła zagrożenie dla trady­ cyjnych wartości rodzinnych, wyborczego hasła numer jeden Ameryki, nadużywa­ nego od dziesięciolecia; ostatnio przez Clintona i Dole'a. Uważają się za najwydajniej pracującą elitę młodych Amerykanów, w pełni wykorzystujących swój intelekt i dos­ konałe przygotowanie zawodowe. Ubolewania mediów, że oto nastał czas upadku wartości duchowych i erupcji egoizmu, traktują pobłażliwie. Dają przecież społe­ czeństwu to. co najcenniejsze: pracę m ózgów o najwyższym IQ. Model rodziny