• Nie Znaleziono Wyników

Polska graniczy od wschodu z Moskwą i Tartarią, od południa z Wę-grami, od zachodu z Niemcami, od północy z Morzem Bałtyckim. Powietrze jest tam niezwykle czyste, a ziemia tak wspaniała, że po prostu nie można pojąć, jak olbrzymie ilości ziarna wysyła się do obcych krajów. Jak okiem sięgnąć, są tam same tylko równiny, przecięte stawami i tysiącem małych lasków, które również niemało przyczyniają się do wygody kraju. Wszystko to dotyczy w szczególności Wielkopolski, leżącej pomiędzy Gdańskiem a Krakowem.

Małopolska, do której należy reszta ziemi aż po granicę węgierską, jest nie mniej żyzna, chociaż nie tak płaska. Znajdują się tam kopalnie soli i

sre-________________________

1 W 1667 roku ukazuje się drugie, poszerzone wydanie, do którego się tu odwołujemy: Les Voyages de Monsieur Payen, lieutenant général de Meaux, où sont contenues les descriptions d’Angleterre, de Flandre, de Brabant, d’Holande, de Dennemarc, de Suede, de Pologne, d’Allemagne &

d’Italie : où l’on voit les mœurs des Nations, leurs Maximes, & leur Politique, la Monnoye, la Religion, le Gouvernement, et les Interests de chaque Pays. Seconde édition augmentée de quelques Avantures arrivées à l’Autheur, avec une Table necessaire pour la commodité des Voyageurs, Paris, Estienne Loyson, 1667.

59

bra, udaje się tam winorośl i znakomite owoce, a powietrze tak jest łagodne, że zwą tę prowincję przedsionkiem Italii, to znaczy bramą i zapowiedzią tych wszystkich wspaniałości i delicji, jakich tylko tam można zaznać.

Szlachta polska odznacza się bardzo wysokim wzrostem i silną budową, zręcznością we władaniu bronią, znajomością obcych języków, szczodrością, rycerskością i religijnością. Z drugiej strony szlachetka polski potrafi być brutalny, bywa przesądny, zuchwały i dumny, ulegający całkowicie swoim popędom i nie uznający innego pana ponad wolność. Zachodzi wobec tego pytanie, czemu należy przypisać odniesione przez nich zwycięstwa nad Ta- tarami i Moskwą i jak się to mogło zarazem stać, że król szwedzki na czele 40 tysięcy ludzi podbił i spustoszył kraj, którego armia liczyła co najmniej 200 tysięcy żołnierzy. Zostało to chyba spowodowane brakiem władzy ich króla, niewielkim rozsądkiem dowódców, niezgodą i buntami wybuchają-cymi nierzadko wśród wojska. Praktykant chce tam uchodzić za mistrza, a prosty szlachcic, który od dzieciństwa nie widział innych bitew niż na ob-razie, ma wystarczający tupet, by tylko dlatego, że jest urodzonym szlachci-cem, uważać się za zdolnego do dowodzenia armią państwa. Księży jest tu nadmiar, a zakonnicy cieszą się zaufaniem. Kupców natomiast jest tu tak mało, że wspomnimy o nich dopiero wówczas, gdy ich liczba ulegnie po-większeniu.

Chłopi, to nieszczęśni biedacy – nie posiadają niczego pod słońcem, a panowie, których są poddanymi, tyranizują ich bardziej, niż to się zwykło czynić z galernikami. Ich życie niewysoko jest tu cenione, a w stosunku do swej służby i chłopów szlachcic może zastosować za lada drobnostkę prawo życia lub śmierci […].

Kobiety w tym mieście [Gdańsku] nie są skończonymi pięknościami, ale posiadają ogładę towarzyską, są dobrze ubrane i w ogóle dość przystępne.

Mówią po polsku i po niemiecku.

A skoro mowa o kobietach, muszę Wam tutaj opowiedzieć o pewnej za-bawnej propozycji matrymonialnej, jaką uczyniono mi w tym mieście. Do jednej z piwnic, gdzie sprzedają wino hiszpańskie, zaszedłem razu pewnego z moim przyjacielem, szlachcicem niemieckim. Kiedy już dobrze popiliśmy i właśnie mieliśmy wychodzić, zobaczyliśmy wchodzącego człowieka około sześciu stóp wzrostu, o wygolonej twarzy i głowie, ogorzałym obliczu i czo-le tak pomarszczonym, że pod zmarszczkami znikały niekiedy oczy. Był od-powiedzieć, i to tym bardziej, że Polak mazurzył, co w Polsce stanowi spe-cjalne narzecze. Trzeba więc było uciec się do łaciny i w tym języku

odpo-wiedzieliśmy, że siedzimy tutaj od trzech godzin. Szlachcic bardzo wydawał się tym usatysfakcjonowany i ściskając nas, wyrażał przekonanie o naszej rycerskości tudzież pełny swój dla nas szacunek. Oświadczył poza tym, że czuje się niezdrów i od dwu tygodni jest w poszukiwaniu po mieście tak zacnej kompanii, by się naocznie przekonać, czy nie bardziej zbawienna okaże się raczej hulanka niż przestrzeganie diety, wiadomo bowiem, że przesadne aplikowanie przez lekarzy postów i abstynencji przyprawia ludzi o śmierć.

Mój towarzysz, który niczego innego nie pragnął jak siedzenia przy sto-le, odpowiedział w duchu życzeń Polaka i zaprosił mnie na trzeciego w kompanii. Nakryto tedy do stołu, my zaś zajęliśmy nowe miejsca bez zbytnich ceremonii, jak to czynić zwykli Polacy. Prawdę powiedziawszy, przysiedliśmy się tylko na zakąskę, w czym nam zresztą szlachcic dzielnie sekundował. Jego usta świetnie odpowiadały jego staturze – sięgały od ucha do ucha i zaopatrzone były dwoma rzędami białych zębów, z których naj-mniejszy mógł się mierzyć co najmniej z kłem dzika.

Kiedy wychyliliśmy już z piętnaście czy szesnaście wielkich kielichów, mój towarzysz, który nie mógł już nic więcej przełknąć, zażądał fajki i tyto-niu. Była to, moim zdaniem, niezła myśl, ponieważ tytoń pobudza do picia, sprzyja podtrzymaniu rozmowy i jest przy tym swego rodzaju rozrywką.

Trudno mi powiedzieć, czy Polak także chciał się nieco rozerwać, czy też myślał, że dym tytoniowy przepędzi opary wina uderzające mu do głowy, dość że skoro tylko zobaczył ogienek u fajki, i on zechciał zapalić. Towa-rzysz mój ofiarował mu swoją fajkę, ów zaś nieszczęśnik, który nigdy nie używał tytoniu, chyba pod postacią tabaki, nie pytając nikogo, jak należy się nią posługiwać, chwycił ją w dłonie zapaloną, wsadził ujście cybucha aż po gardziel, wciągnął w brzuch pełny haust dymu tytoniowego, usilnie bacząc, by nic nie wydostało się na zewnątrz. Twierdził, że tytoń należy pić, a nie pykać i gubić go w powietrzu. Rozpoczynał od nowa tę swoją zabawę ze cztery razy – ku swej rozrywce a naszemu zdziwieniu – wcale o tym nie myśląc, że tytoń, który nigdy nie zwykł był wnikać tak głęboko, zechce w końcu w jakiś sposób wydostać się na zewnątrz.

Nasz Polak rychło odczuł niewielkie sensacje, ale będąc człowiekiem o dużej tuszy i sile nie przypuszczał, by jeden dymek mógł tak po maco-szemu z nim się obejść. Już po chwili osoba jego przedstawiała najbardziej żałosny pod słońcem widok dla każdego, kto patrzył, jak się skręcał i krzy-wił, krzycząc przy tym i wijąc się jak opętany. Nagle jednym ruchem porwał się od stołu, pochwycił lichtarze z zapalonymi świecami, uderzywszy jednak głową o mur, runął na wznak. Jeden z jego pachołków podbiegł mu z pomo-cą, lecz szlachcic schwycił biednego chłopca za kark i poczęstował go gra-dem szturchańców. Toczył pianą jak byk i sądzono, że wściekłość przyprawi go chyba o śmierć. Tymczasem gwałtowne ruchy, które wyczyniał waląc

61

głową o ścianę i usiłując ukręcić kark swego pachołka, parskanie pianą, bie-ganina i wreszcie szalone ryki uśmierzyły działanie tytoniu. Nadeszły lekkie wymioty – szlachcic stał się dostępniejszy, my zaś pełni najlepszych nadziei.

Muszę tutaj wyznać, że chyba żaden człowiek nie był nigdy w takim kłopocie, jak ja wówczas. Nie byłem przygotowany na dalsze pozostawanie w tej kompanii i najchętniej chciałbym był zniknąć po zapłaceniu kosztów poczęstunku. Podobnego zdania był i mój towarzysz, lecz chociaż było nas dwóch na jednego, żaden z nich nie chciał dopuścić do bójki. Oto dla-czego staraliśmy się podtrzymać szlachcica na duchu, uspokoić go i zapew-nić, że wszystko, co odczuwał, było niczym innym, jak skutkiem nadużycia tytoniu.

Tymczasem ku naszemu nieopisanemu zdumieniu człowiek ten, stający jeszcze przed chwilą na głowie, zaczął podrwiwać z naszych słów i naszych obaw zapewniając, że aby pokonać Polaka, innych trzeba mocy niż wino i tytoń. By nas o tej prawdzie przekonać, polecił ponownie przynieść wino, piwo i wódkę, usiłując zatrzymać nas w kompanii.

Tymczasem, nauczeni doświadczeniem, nie pragnęliśmy niczego innego, niż wyrazić naszemu gospodarzowi uprzejmą podziękę i przyzwoicie się pożegnać. Wprowadzając to w czyn, rejterowaliśmy powoli ku drzwiom, kierując w stronę szlachcica ukłony i wyrazy rewerencji.

Niestety podstęp ten nie mógł się udać – stało się coś wręcz przeciwne- go. Nasz szlachcic wziął nasze komplementy dosłownie i przekonany na-szymi słowami, że jest istotnie człowiekiem światowym i najgrzeczniejszym pod słońcem, chciał okazać nam możliwie najczulszą wdzięczność. Runął tedy na oślep w moją stronę i objąwszy mnie za szyję, omal nie udusił mnie wśród czułych uścisków. Na domiar tego, by z nawiązką odpłacić mi za przyjaźń, oświadczył, że zostanę jego zięciem, tj. mężem jednej z dwu jego córek, którą odda mi wedle mego wyboru wraz z dziesięcioma tysiącami liwrów i dwustu chłopami.

Możecie sobie chyba wyobrazić, z jaką miną przyjąłem tę propozycję i jak doceniłem ten zaszczyt. Zgodziłem się pozornie na małżeństwo i by nie dać wciągnąć się w awanturę, przyrzekłem zrobić w tej materii wszystko, czego ode mnie wymagał.

Należało przeto uroczyście uczcić moją zgodę – przyniesiono tedy wino, by nową pijatyką oblać nową sytuację. Za świadka posłużył nam mój przy-jaciel, który dużymi szklanicami wina pieczętował nasz rzekomy związek.

Również i mój teść robił ze swej strony wszystko, by stanąć na wysokości zadania. Na cześć naszego przyszłego małżeństwa wychylaliśmy toast za toastem, piliśmy bez przerwy, na umór.

Z naszych spraw osobistych przeszliśmy nieznacznie na temat związ-ków łączących od niepamiętnych czasów koronę francuską i polską. Chociaż trwały one już od bardzo dawna, nie sądziliśmy, by mogły zachować się

dłużej, jeśli nie utrwalimy ich pijatyką. W obliczu góry wypróżnionych kie-liszków i przez pryzmat wypitego morza trunków oceniliśmy krytycznie przydatność armii Ichmościów króla arcychrześcijańskiego, jak również i polskiego.

Wreszcie zdrowo usatysfakcjonowany tyloma toastami nasz szlachcic powstał od stołu i chwytając mnie za rękę oświadczył, że należy z piciem skończyć. Po prawdzie odezwanie to wydało mi się rozumne, bo okrutnie byłem zmęczony i już zacząłem chwalić sobie trzeźwość Polaka, kiedy nagle patrzę, a tu leży rozciągnięty na ziemi. Sądziłem początkowo, że upadł zło-żony wielką chorobą, bo głowa latała mu na wsze strony, czapka stoczyła się z głowy, on sam zaś wyciągnął się na wznak. Dopiero w tej pozycji, leżąc, krzyknął o wino, bo pragnął wypić na pohybel Turkom i na zatracenie im-perium otomańskiego.

Nigdy o takich toastach i podobnych zaklęciach nie słyszałem, wziąłem to jednak na swój rachunek, bo – jak się okazało – musiałem podobny toast spełnić. Drżałem tylko, by podczas całej tej ceremonii nie wzięto nas za Tur-ków i by nasz szlachcic widząc nas u swych stóp w porywie kaprysu czy uniesienia, nie chciał potraktować nas jak nieprzyjaciół.

Po tych wszystkich ekstrawagancjach mój towarzysz na liczne prośby otrzymał wreszcie zezwolenie odejścia. Ze szlachcicem, który za żadną cenę nie chciał mnie puścić, pozostałem przeto sam. Wszelkie moje wysiłki po- żegnania go okazały się bezowocne. Co więcej, by bardziej jeszcze mnie zo-bowiązać, szlachcic przypomniał mi, że jestem jego zięciem, że zatem nie wypada gdzie indziej jak z nim zamieszkać i że jak tylko zaświta, siądziemy do kałamaszki, by razem wyjechać. By zaś bardziej przemówić mi do prze-konania, zapewnił mnie, że jestem już Polakiem i należałoby przywdziać polski strój. Co powiedziawszy, rozpoczął od nałożenia mi na głowę swego kołpaka, po czym poniesiony fantazją jął ubierać mnie od stóp do głów.

Zdjął tedy wierzchnie swe okrycie, szkarłatne, spięte srebrnymi agrafami i podbite kunami, i narzucił na wierzch mej odzieży. Zmusił mnie nawet do wciągnięcia swych butów, a następnie odpiął wiszącą u jego boku szablę, kazał mi ucałować z czcią jej rękojeść i oświadczywszy, że szabla ta pod-trzymywała honor ojczyzny, że nie raz jeden obroniła tron królewski, przy-prawiała o drżenie potęgę otomańską, że wreszcie cała Polska jej zawdzię-czała swą wolność – przypasał mi ją do boku.

Zostałem więc dzięki pijaństwu uzbrojony po zęby i nie było chyba Tur-ka czy Maura, który by nie zadrżał ze strachu na sam widok mej broni.

Tymczasem zachodziłem w głowę, jak wywikłać się z tej przeklętej sprawy, i złorzeczyłem chwili, w której ujrzałem tego Polaka po raz pierw-szy na oczy. Mimo wysiłków daremnie próbowałem usunąć się spod jego zasięgu. Ostatecznie jednak, po tych wszystkich igraszkach, senność i pija-tyka, wino i tytoń, no i noc tak mojego Argusa wreszcie zmorzyły, że poczuł

63

się zniewolony ulec tym argumentom. Zażądał łoża dla zięcia i teścia. Była to już pora, w której zarówno gospodyni oberży, jak pachołkowie szlachcica spali, i to tak twardo, że skoro mimo głośnych nawoływań nikt nie odwiadał, szlachcic opuścił piwnicę, w której przebywaliśmy, i osobiście po-szedł obudzić służbę. Nadarzająca się wobec tego sposobność ucieczki zbyt była ponętna, by dać jej umknąć. Czmychnąłem z miejsca. Nawet się nie spostrzegłszy, że wraz z sobą unoszę szlachecki strój wraz z szablą, pogna-łem do mojej oberży.

Pozostawiam waszemu domysłowi, co działo się z szlachcicem, kiedy po powrocie nie zobaczył zięcia w piwnicy i zmiarkował, że zabrałem z sobą części jego garderoby. Co się zaś tyczy mojej osoby, to natychmiast po przy-byciu rzuciłem się na łóżko, by w dziesięcio- czy dwunastogodzinnym śnie odzyskać utracone siły. Towarzysz mój ucieszył się niezmiernie widząc mnie z powrotem, choć zdziwił się widząc mnie w polskim stroju.

Odesłałem naturalnie dwadzieścia cztery godziny potem cały ten ekwi-punek, a co najzabawniejsze, to to, że mój szlachcic zmuszony był pozostać w pokoju przez te dwa dni i byłby tam pewnie do dziś, gdybym się nie był nad nim ulitował. Nie miał bowiem innej szabli ni kontusza nad te, które mi tak wspaniałomyślnie podarował, a nie miał też pieniędzy na kupno nowe-go stroju, albowiem obyczajem Polaków jest nie posiadać więcej niż jeden kontusz, jednę szablę, jednego konia i wiele brawury…

Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, wybrał i opracował Jan Gintel, Wy-dawnictwo Literackie, Kraków 1971, t. 1, s. 275-279. Przekład uzupełniony tu o kilka fragmentów, wg Les Voyages de Monsieur Payen, lieutenant général de Meaux…, Paris, Estienne Loyson, 1667, s. 113-115.

Jean de La Fontaine