• Nie Znaleziono Wyników

w Warszawie

[…] Śmiać mi się chce, gdy wygłaszasz pochwałę protegowanego Kata-rzyny. Przyznaję, że Poniatowski nie ma wad, których należałoby się oba-wiać u monarchy, zwłaszcza zaś u władcy Polski, który ma tylko tytuł i po-zór monarchy. Ale nie ma on również żadnej z cnót, które winni posiadać królowie. Słaby, mało gorliwy, bez stałości, bez troski o sprawy narodu, bez miłości do swego ludu; zaczął swe panowanie od wielkich zabaw i tak je będzie kontynuował. Drzemiąc słodko na tronie albo zajmując się sprawami frywolnymi, zużywa na rozkosze swe olbrzymie dochody, gromadząc wo-kół siebie różne trupy artystów, komediantów, tancerzy, wirtuozów

wszel-________________________

3 Zygmunt Panin, przyjaciel Gustawa.

4 Taka data figuruje zarówno w cytowanym tu wydaniu polskim, jak i w kolejnych wyda-niach francuskich. Zapewne pomyłka autora lub pierwszego wydawcy.

123

kiego rodzaju, i spędza czas na wymyślaniu scenicznych dekoracji, ustalaniu kostiumu dla aktora, nakreślaniu wydatków na toalety, jeśli akurat zdarzy mu się nie wzdychać za jakąś kobietą. Przyznasz chyba, że nie są to bynaj- mniej powinności monarchy, chociaż – niestety – są to zajęcia większości królów.

Gdyby jeszcze budząc się z letargu na odgłos domowych zamieszek, po-rzucił swą haniebną zniewieściałość i uświadamiając sobie powagę swego urzędu postarał się podjąć rozsądne kroki dla uspokojenia wzburzonych umysłów! Albo twardo i odważnie stanął na czele swoich zwolenników i spróbował zdławić zbuntowanych! Lecz nie, spokojny w głębi swego pała-cu spogląda apatycznym wzrokiem na swój okupowany kraj i zabijających się nawzajem poddanych…

Z Pińska, 3 marca 1770

Opuściwszy konfederatów, Gustaw wyjeżdża z Tarnopola „szukać azylu u stry-ja” mieszkającego w okolicach Radomia. Na drodze z Buku do Bełżca spotyka cieka-wą postać, Francuza, który po licznych tarapatach trafił do Polski. Spotkanie to, zrelacjonowane w formie dialogu w długim liście LII, stanowi kluczowy fragment powieści. Występując najwyraźniej jako rzecznik autora, Cudzoziemiec przeprowa-dza tu szczegółową analizę sytuacji w Polsce, kreśląc przy okazji mało pochlebne portrety Fryderyka II i carycy Katarzyny. Zostawiamy czytelnikowi ocenę sądów, które Marat formułuje w tym liście.

List LII

Gustaw do Zygmunta w Pińsku

JA

…Przypuszczam jednak, że jest pan dobrze poinformowany. Chciałbym mieć zaszczyt usłyszenia, co sądzi pan o sytuacji nieszczęśliwej Polski?

Wiesz doskonale, że nie jesteśmy bynajmniej u siebie panami; trzy mocar-stwa mieszają się do naszych wewnętrznych sporów […].

ON

Jesteście zgubieni, być może bez ratunku. Ale cokolwiek fatalnego was spotka, zasłużyliście na to w pełni!

JA

Racz wyjaśnić to z łaski swojej, gdyż nie pojmuję waćpana.

ON

Żyjąc w stanie anarchii, jakże możecie we własnym społeczeństwie nie być ofiarą jedni drugich, lub w całości zdobyczą sąsiadów? Rząd wasz jest najgorszy ze wszystkich możliwych. Nie będę opowiadał panu o tym wszystkim, co w ustroju waszym jest tak oburzające. Rozumiesz sam, jeśliś nie rozstał się jeszcze ze zdrowym rozsądkiem, jak okrutny jest stan rzeczy, w którym praca, nędza i głód są udziałem milionów, a dobrobyt i wszelkie rozkosze przywilejem nielicznej garstki. Pojmuje pan również, jak potworne są prawa, które dla usatysfakcjonowania gromadki party- kularnych indywiduów pozbawiają tyle milionów ludzi naturalnego prawa do wolności i określają nawet cenę ich życia. Pomijam zresztą tę hanieb- ną stronę waszego ustroju, aby zająć się tylko samymi przyczynami jego słabości.

W zdrowej polityce siła państwa polega na położeniu kraju, bogactwie ziemi i liczbie wolnych mieszkańców. Natura dość dobrze was uposażyła;

skoro jednak większość waszego narodu pozbawiona jest bezcennych ko-rzyści wolności, wszystkie inne bogactwa są bez znaczenia. W Polsce wi-dzimy jeno tyranów i niewolników; ojczyźnie brak więc dzieci, które mo-głyby ją bronić.

Człowiek przykłada się do pracy o tyle, o ile może z niej zbierać owoce.

U was, gdzie chłopi ograbieni są z wszelkiej własności, czy rolnik będzie się starał o użyźnienie ziemi dla pana, który go uciska? Jedyna radość, z której może korzystać, to próżniactwo; oddaje się więc lenistwu, a pracuje z odra-zą. Wskutek tej sytuacji dochody z ziemi muszą być, bez względu na jej płodność, zawsze bardzo nikłe.

Tylko istoty należycie odżywione zdolne są mnożyć swój gatunek. Jakże więc Polska, gdzie lud nie jest w stanie zaspokoić swoich najniezbędniej-szych potrzeb, może uchronić się przed wyludnieniem?

Tylko na łonie wolności i dostatku mogą rozwijać się wszelkie talenty;

a więc w Polsce ludzie muszą być z reguły ciemni i tępi; nauki, sztuki i prze- mysł nie mogą tu zakwitnąć.

Ile innych wad ustrojowych można by jeszcze wymienić! Dobrze byłoby bez wątpienia obsadzać tron przez wolną elekcję, gdyby elektorzy nie byli ożywieni duchem partii, gdyż wybór padałby wówczas na godnego kandy-data. Ale staje się to wielkim niebezpieczeństwem, skoro intryga, autorytet i siła są u was jedynymi drogami wiodącymi do tronu […].

Co gorsza, wszystkie interesy narodowe zostały u was zredukowane po prostu do roli interesów frakcji. W Polsce władza najwyższa jest słaba, a władza cywilna prawie nie istnieje; i jedna, i druga może zresztą funk- cjonować tylko przy poparciu siły zbrojnej. W Polsce nie ma właściwie opi-nii publicznej; gromada możnych decyduje o wszystkim, wszystko ustala,

125

wszystko nakazuje, wszystko zrywa, niszczy wszystko, wszystko obala. To oni dysponują koroną, rządzą całym narodem, oni to stanowią prawa […].

W dalszej części listu Cudzoziemiec, alias Marat, kładzie nacisk na zgubne skut-ki braku jedności wśród „małych tyranów” rządzących Polską, po czym wyprowadza Gustawa z błędu w przedmiocie prawdziwych intencji krajów sąsiednich, w których ten widział jedynie „mediatorów” mających przynieść pokój jego ojczyźnie.

Chociaż nie uważam się za proroka, mogę jednak już teraz przepowie-dzieć panu to wszystko, co niechybnie nastąpi. Skoro tylko wasi sąsiedzi przekonają się, że nie możecie stawiać im żadnego oporu, i gdy wojska ich opanują prowincje, tak bardzo przez nich pożądane, zrzucą od razu maskę.

Ponieważ jednak nie należy burzyć umysłów, postarają się ubarwić swoje uzurpacje. Aby olśnić głupawe tłumy, stworzą odpowiednie manifesty, wy-grzebią pretensje przodków, przetrząsną zleżałe traktaty, ożywią swoje rze-kome prawa. I w końcu zobaczycie, iż owe prowincje im się należą, a wy je posiadacie nie wiedzieć jakim prawem.

JA To byłoby zabawne!

ON

Skoro dostaną w swoje ręce upragnione obszary, jeżeli nawet nie ro- zedrą was całkiem między siebie, to nie spodziewajcie się w każdym razie z ich strony jakichkolwiek starań, zmierzających do przywrócenia pokoju w reszcie waszego kraju. Z przyjemnością patrzą oni na przyczyny waszej niezgody i źródła anarchii w łonie waszego rządu; zabezpieczą je starannie, a nawet, być może, postarają się po cichu pomnożyć ich liczbę, aby zagwa- rantować sobie zręczny pretekst do interwencji w przyszłości, gdy tylko przyjdzie im na to ochota. Obawiając się wszelako, aby nie okazało się zbyt wyraźnie, jaki jest istotny cel tych poczynań, będą zawsze podawali się za mediatorów, będą się uciekali do małych intryg, podstępnych układów, zakulisowych porozumień, do których przyjęcia zmuszą was siłą, głosząc wszelako z naciskiem, że zostawiają wam pełną i całkowitą swobodę…

Z Sandomierza, 30 lipca 1770

W poniższym liście Gustaw przytacza wypowiedź swojego ojca, który zdegu-stowany bratobójczymi walkami, jakie toczą konfederaci, uzasadnia swoją decyzję o porzuceniu ich sprawy. Na uwagę zasługuje trafność sądów, z jaką młody Marat analizuje organizację wojskową konfederacji barskiej i taktykę stosowaną przez jej wojska.

List LXIV Gustaw do Zygmunta

w Pińsku

[…] Nie mamy regularnej armii, aby przeciwstawić się wyćwiczonym oddziałom. Mamy jedynie kawalerię, zawsze zbyt słabą w walce przeciwko piechocie. Kawalerzyści nasi tworzą jedynie lekkie oddziały, które nie potra-fią walczyć w masie. W niejednej akcji można ich zobaczyć, jak spadają pio-runem na wroga; potem jednak rozpraszają się z równą szybkością. Nadają się najwyżej do niewielkich potyczek, ale nie umieją stanąć do regularnej bitwy. Cóż zresztą mogą zdziałać ich szable i pistolety przeciwko bagnetom, karabinom i działom? Nie chcę już mówić o ich braku dyscypliny i rozluź-nieniu, które czyni ich podobniejszymi do rozbójników niż żołnierzy. A jeśli tak niewiele dobrego można by powiedzieć o żołnierzach, jeszcze mniej nie-stety można rzec o wodzach. Ranga generała jest uciążliwą godnością, trze-ba doświadczenia, aby spełniać należycie jego obowiązki, u nas nawet trze- bar-dziej niż gdzie inbar-dziej. Oprócz głębokiej wiedzy wojskowej trzeba posiadać jeszcze umiejętności wytrawnego polityka. Czego można się spodziewać po dowódcach nawzajem o siebie zazdrosnych i żądnych wyciągnięcia ze wszystkiego własnych korzyści? Jeśli przyjrzeć się dobrze ludziom, którzy stoją na czele konfederacji, nie znajdzie się ani jednego, który posiadałby potrzebne talenty. Aby się o tym przekonać, nie trzeba nawet wszystkich brać pod uwagę; zatrzymajmy się po prostu przy najzdolniejszych. Myślę o Pułaskim i Bierzyńskim. Pierwszy z nich zna dość dobrze rzemiosło wo-jenne, ale jest z natury zapalczywy i porywczy. Kiedy wypowiada swoje zdanie, nie wolno widzieć w jego sugestiach niczego przekraczającego nasze możliwości. Jest zresztą uparty i pyszałkowaty; niełaski Fortuny nie zdołały dotąd go złamać, ale nie potrafił również nigdy korzystać z doświadczenia.

Drugi spośród nich jest natomiast dość giętki, zręczny i uprzejmy, ale brak mu zalet, które mogłyby zapewnić powodzenie wielkim przedsięwzięciom.

Nie umie cenić zasługi i nie potrafi korzystać z doświadczenia innych, spuszcza się bez zastanowienia na swój instynkt i idzie zawsze za własnymi mizernymi pomysłami. Inni starają się zresztą przeszkadzać obu wodzom.

Przy każdej okazji zbijają ich zdania, ośmieszają poglądy i usiłują zohydzić ich w oczach konfederatów. Tak więc, jak gdyby bogowie wmieszali się w nasze spory z zamiarem pomieszania nam szyków, zabrakło odwagi na-szym żołnierzom, a rozsądku i wiedzy generałom. Brak doświadczenia wśród wodzów i niedostatek harmonii wśród oficerów, połączone z rozwią-złością i brakiem dyscypliny wśród żołnierzy, muszą niechybnie naszą sprawę doprowadzić do upadku. Czy zresztą nie została już przegrana?

127

Jesteśmy tak rozbici wewnętrzną niezgodą, że nieprzyjacielowi wystarcza po prostu pokazywać się nam z daleka, aby tym samym odnosić całkowite zwycięstwo…

Z Krasiłowa, 10 września 1770 Jean-Paul Marat, Przygody młodego hrabiego Potowskiego. Powieść z czasów Konfederacji Barskiej. Przełożył i opracował Jerzy Łojek, Instytut Wydawni-czy „PAX”, Warszawa 1969, s. 93-94, 100-101, 144-146, 149-150, 205-206.

Louis-Antoine Caraccioli