• Nie Znaleziono Wyników

BRACIA SIĘ POZNAJĄ

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 191-200)

Iwan nie siedział jednak w osobnym pokoju. Było to tylko miejsce przy oknie, odgrodzone parawanem, aby postronni nie mogli dostrzec siedzących za parawanem. Sala zaś była tuż przy wejściu, z bufetem pod boczną ścianą. Kręcili się tu nieustannie kelnerzy. Jedyny gość — stary dymisjonowany wojskowy — pił w kącie herbatę. Natomiast w pozostałych pokojach restauracji panował zwykły restauracyjny gwar, wzywano kelnerów, odkorkowywano butelki piwa, stukały kule bilardowe i grzmiała pianola. Alosza wiedział, że Iwan prawie nie zaglądał do tej restauracji i nie jest w ogóle bywalcem knajp; jeżeli więc tu przyszedł, to chyba tylko dlatego, że umówił się z Dymitrem. Ale Dymitra nie było.

ona

192

— Każę ci podać uchę albo co innego, przecie nie żyjesz samą herbatą — zawołał Iwan, widocznie ogromnie zadowolony, że złapał Aloszę. Sam dopiero co zjadł obiad i pił teraz herbatę.

— Dobrze, dawaj uchę, a potem herbatę, jestem głodny — odezwał się wesoło Alosza.

— Może konfitur wiśniowych? Mają tu. Pamiętasz, jak w dzieciństwie u Polenowa przepadałeś za konfiturami?

— A ty to pamiętasz? Mogą być i konfitury, lubię je i teraz.

Iwan zadzwonił na kelnera i zamówił uchę, herbatę i konfitury.

— Wszystko pamiętam, Alosza, pamiętam ciebie do jedenastego roku życia, ja miałem wówczas piętnaście. Piętnaście i jedenaście to taka różnica, że bracia w tym wieku nigdy się nie przyjaźnią.

Nie wiem nawet, czy cię wówczas kochałem. Gdy wyjechałem do Moskwy, w pierwszych latach nigdy o tobie nie myślałem. Potem dopiero, kiedyś i ty przyjechał do Moskwy, spotkaliśmy się, zdaje się, raz jeden. A tutaj jestem już czwarty miesiąc i jakoś ani razu nie zetknęliśmy się bliżej.

Jutro wyjeżdżam, i teraz, siedząc tu, myślałem sobie: jak by go spotkać przed wyjazdem, żeby się pożegnać? Wyglądam przez okno, a ty właśnie idziesz.

— I bardzo chciałeś mnie zobaczyć?

— Bardzo, chcę cię raz na zawsze poznać i chcę, żebyś i ty mnie poznał. I od razu pożegnać się.

Moim zdaniem, najlepiej poznawać się przed rozstaniem. Widziałem, jak przez te trzy miesiące patrzałeś na mnie, w twoich oczach było jakieś nieustanne oczekiwanie, a ja tego właśnie nie znoszę i dlatego nie zbliżyłem się do ciebie. Ale w końcu nauczyłem się ciebie szanować: jednak, powiedziałem sobie, mocno stoi na nogach ten człowiek. Pamiętaj, że chociaż się teraz śmieję, mówię to całkiem poważnie. Przecie stoisz mocno, co? A takich ludzi bardzo lubię, bez względu na to, na czym stoją, choćby to nawet byli tacy malcy jak ty. W końcu przestał mnie irytować twój wyczekujący wzrok, owszem, polubiłem wreszcie ten twój wyczekujący wzrok. Ty, Alosza, kochasz mnie, zdaje się, nie wiem zresztą za co?

— Kocham, Iwanie. Dymitr mówi o tobie: Iwan-grób. Ja mówię: Iwan-zagadka. Jesteś i teraz dla mnie zagadką, ale coś tam już zrozumiałem, i to dopiero dziś rano!

— I cóż takiego? — roześmiał się Iwan.

— A nie pogniewasz się na mnie? — zaśmiał się Alosza.

— No więc?

— Bo dziś dopiero spostrzegłem, że jesteś takim samym młokosem, jak wszyscy inni dwudziesto trzyletni młodzieńcy, taki sam młody, młodziutki, zielony, wspaniały chłopak, no, żółtodziób! No i co, nie bardzo cię obraziłem?

— Nie, bynajmniej, przeciwnie, zdumiałeś mnie trafnością sądu! — zawołał wesoło i z zapałem Iwan. — Bo czy uwierzysz, że w chwili tego spotkania, tam u niej, o niczym nie myślałem, tylko o tej mojej dwudziestotrzyletniej, żółtodziobej młodości, a tyś jakby to odgadł, od razu od tego zaczynasz. Czy wiesz, co mówiłem sobie, siedząc tu przed chwilą?... Choćbym nawet utracił wiarę w życie, choćbym się zawiódł na ukochanej kobiecie, choćbym przestał wierzyć w porządek rzeczy i

Strona

193

przekonał się, że wszystko jest przeklętym, skłębionym i piekielnym chaosem, choćbym zaznał wszelkich okropności ludzkiego rozczarowania — jednak będę nadal chciał żyć, jednak, przywarłszy raz ustami do brzegów pucharu, nie oderwę się od niego, dopóki nie wychylę go do dna! Zresztą koło trzydziestki na pewno odrzucę puchar, chociaż nie wypróżnię go do końca, i odejdę... nie wiem dokąd. Ale do trzydziestu lat, wiem to z całą pewnością, moja młodość wszystko pokona — wszelki zawód, wszelki wstręt do życia. Zapytywałem siebie nieraz, czy jest na świecie taka rozpacz, która by mogła zagłuszyć we mnie tę nikczemną, nieprzyzwoitą może żądzę życia, i stwierdziłem, że nie ma chyba takiej siły, to znaczy do trzydziestki, bo potem sam nie będę miał ochoty, tak mi się wydaje. Niektórzy suchotnicy, niedołężni moraliści, zwłaszcza poeci, nazywają tę żądzę nikczemną.

Ta żądza życia to po części rys charakteru Karamazowów, to prawda, żądza bezkompromisowa, i ty nosisz ją w sobie bez wątpienia, ale dlaczego ma być zaraz nikczemna? Dośrodkowej siły jest jeszcze bardzo wiele na naszej planecie, mój drogi. Chcę żyć, więc żyję, chociażby wbrew prawom logiki.

Mogę nie wierzyć w porządek wszechrzeczy, a jednak drogie mi są rozwijające się na wiosnę lepkie listeczki, drogie błękitne niebo, drogi mi ten czy ów człowiek, którego, czy dasz wiarę, kocham cza-sem nie wiadomo za co, drogie to czy owo bohaterstwo ludzkie, w które może już dawno przestałem wierzyć, ale które czczę ze starego nałogu serca. Przynieśli ci twoją uchę, jedz, braciszku, na zdrowie. Świetnie tu gotują tę zupę. Do Europy chcę jechać, Alosza, stąd właśnie pojadę; choć wiem z góry, że jadę tylko na cmentarz, ale na najdroższy w świecie cmentarz! Tam spoczywają drodzy zmarli, każdy kamień nad nimi świadczy o tak żarliwie przeżytym życiu, o tak namiętnej wierze w ich bohaterstwo, w ich prawdę, w ich walkę i w ich naukę, że, wiem to z góry, padnę na ziemię i będę całować owe kamienie i zlewać je łzami, chociaż jednocześnie będę wierzył całym sercem, że wszystko to cmentarzysko i nic ponadto. I nie będę płakał z rozpaczy, lecz po prostu dlatego, że te łzy będą dla mnie szczęściem. Upiję się własnym zachwytem. Kocham lepkie wiosenne listeczki i błękitne niebo, tak, mój drogi! To nie rozum, nie logika, kochasz całą istotą, wnętrznościami, kochasz pierwsze swoje młode siły... Czy zrozumiałeś cokolwiek, Alosza, z tej mojej gadaniny? — roześmiał się naraz Iwan.

— Rozumiem aż zbyt dobrze: kochasz wnętrznościami i całą istotą — zawołał Alosza — pięknie to powiedziałeś, i cieszę się ogromnie, że tak pragniesz żyć. Myślę, że trzeba przede wszystkim pokochać życie.

— Jak to? Pokochać życie bardziej niż jego istotę?

— Tak, stanowczo tak, pokochać je przed logiką, jak powiedziałeś, koniecznie przed logiką, wtedy dopiero można zrozumieć jego istotę. Od dawna już tak mi się zdawało. Tyś dokonał już połowy dzieła: kochasz życie. Teraz musisz pomyśleć o drugiej połowie, a będziesz zbawiony.

— Już mnie zaczynasz zbawiać? Może jeszcze nie byłem zgubiony? A na czym ona polega, ta twoja druga połowa?

— Na tym, że musisz wskrzesić twoich zmarłych, którzy może w ogóle nigdy nie umierali. No, daj herbaty. Cieszę się, że rozmawiamy ze sobą.

Strona

194

— Widzę, że jesteś w jakimś natchnieniu. Strasznie lubię takie professions de foi9 z ust takich...

nowicjuszów. Twardy z ciebie człowiek, Aleksy. Czy to prawda, że rzucasz monaster?

— Prawda. Mój starzec kazał mi wrócić do świeckiego życia.

— W takim razie spotkamy się jeszcze, może zobaczymy się jeszcze przed trzydziestką, gdy zacznę odrywać wargi od pucharu. Ojciec nie chce oderwać się od swego pucharu, chce pić do siedemdziesięciu, nawet osiemdziesięciu lat, sam mi to mówił, i to bardzo dla niego ważne, mimo że jest błaznem. Stanął na lubieżności jakby na opoce... chociaż co prawda po trzydziestce można przecież tylko na tym stanąć... Ale do siedemdziesięciu lat to nikczemność, lepiej do trzydziestki:

można zachować „cień godności" oszukując siebie. Nie widziałeś dziś Dymitra?

— Nie, nie widziałem, za to widziałem Smierdiakowa.

I Alosza szczegółowo opowiedział bratu o swym spotkaniu ze Smierdiakowem. Iwan wysłuchał go z zakłopotaną miną, nawet parę razy o coś zapytał.

— Tylko prosił, abym Dymitrowi nic nie mówił o tej rozmowie — dodał Alosza.

Iwan zamyślił się posępnie.

— Cóż to, z powodu Smierdiakowa spochmurniałeś? — zapytał Alosza.

— Tak, z powodu Smierdiakowa. Ale do licha z nim! Istotnie chciałem się widzieć z Dymitrem, ale teraz nie trzeba — odrzekł niechętnie Iwan.

— Więc ty naprawdę tak rychło chcesz jechać?

— Tak.

— A cóż będzie z Dymitrem i z ojcem? Jak się to między nimi skończy? — zapytał z niepokojem Alosza.

— Ty wciąż swoje! A cóż ja mam do tego? Czy jestem stróżem mojego brata Dymitra? — odrzekł z rozdrażnieniem Iwan i naraz uśmiechnął się gorzko. — Odpowiedź Kaina Bogu o zabitym bracie, co? Może to sobie myślisz w tej chwili? Ale, do licha, nie mogę przecież tkwić tu przy nich i stróżować! Załatwiłem swoje sprawy i jadę. Nie myślisz chyba, że jestem zazdrosny o Dymitra, że przez te trzy miesiące usiłowałem mu odbić jego pięknotkę, Katarzynę Iwanownę. Do diabła!

Miałem swoje własne sprawy na głowie. Załatwiłem je i jadę. Skończyłem onegdaj, byłeś świadkiem.

— Wtedy u Katarzyny Iwanowny?

— Tak, u niej, i od razu się uwolniłem. I cóż takiego? Co mnie obchodzi Dymitr? Dymitr nie ma z tym nic wspólnego! Miałem własne porachunki z Katarzyną Iwanowną. Sam wiesz, że przeciwnie, Dymitr tak postępował, jakby był ze mną w zmowie. Przecież nie prosiłem go o to absolutnie; sam mnie uroczyście swatał i błogosławił. Wszystko to śmiechu warte. Nie, Alosza, nie! Gdybyś mógł wiedzieć, jak ja się teraz czuję lekko! Siedziałem tu. Jadłem obiad i, uwierzysz, miałem ochotę postawić szampana, aby uświetnić pierwszą godzinę wolności. Tfu! Pół roku prawie — i raptem pozbyć się od razu. Czy mogłem sądzić, nawet wczoraj jeszcze, że jeśli się chce, tak łatwo można

Strona

195

skończyć!

— Mówisz o swojej miłości, Iwanie?

— O miłości, jeśli chcesz. Tak, zakochałem się w panience, w wychowanicy instytutu.

Dręczyłem się wraz z nią, i ona mnie dręczyła... aż naraz wszystko prysło. Mówiłem tam u niej z uniesieniem, w natchnieniu, a skorom wyszedł, roześmiałem się na głos — czy uwierzysz! Mówię ci to szczerze.

— I teraz mówisz o tym dziwnie wesoło — zauważył Alosza wpatrując się w istotnie rozpogodzoną twarz Iwana.

— Skądże mogłem wiedzieć, że jej wcale nie kocham. He, he! I naraz okazało się, że nie. A jak ona mi się podobała! Jak mi się nawet niedawno jeszcze podobała, kiedy wygłaszałem orację. I wiesz, że nawet teraz strasznie mi się podoba, a jednak tak łatwo mi się z nią rozstać. Myślisz może, że to fanfaronada?

— Nie. Ale może to wcale nie była miłość.

— Aloszka! — roześmiał się Iwan. — Daj pokój rozumowaniom o miłości! Tobie to nie przystoi.

A jakeś wtedy wyskoczył, oj! Zapomniałem cię pocałować za to... A jak ona mnie męczyła! Istna szarpanina. Och, wiedziała, że ją kocham! Kochała mnie, a nie Dymitra — mówił wesoło Iwan. — Dymitr to tylko szarpanina. Wszystko, co poprzednio tam mówiłeś, to święta prawda. Ale o to chodzi, że dopiero za lat może piętnaście czy dwadzieścia ona się przekona, że nie Dymitra kocha, lecz mnie, którego dręczy. A może nigdy się nie przekona, pomimo dzisiejszej nauczki. Tym lepiej:

wstał i odszedł na zawsze. Ale, ale, a co się z nią teraz dzieje? Co tam zaszło po moim wyjściu?

Alosza opowiedział mu o ataku histerii i o tym, że Katarzyna Iwanowną wciąż jest nieprzytomna i bredzi w gorączce.

— Czy nie kłamie ta Chochłakowa?

— Chyba nie.

— Warto by sprawdzić. Zresztą od ataku histerii nikt jeszcze nie umarł. Niech tam będzie histeria, Bóg z miłości dał kobiecie histerię. Nie pójdę tam wcale. Po co leźć znowu.

— Tyś jej jednak powiedział, że cię nigdy nie kochała.

— To umyślnie, Aloszka, każę podać szampana i wypijemy za moją wolność. Gdybyś wiedział, jaki ja jestem zadowolony!

— Nie, bracie — powiedział nagle Alosza — nie będziemy pili. Poza tym jakoś mi smutno.

— Dawno ci już smutno, zauważyłem to nie od dziś.

— Więc ty naprawdę wyjeżdżasz jutro rano?

— Rano? Nie powiedziałem, że rano... Ale może i rano. Czy wiesz, dlaczego przyszedłem tu dzisiaj? Po prostu nie mogę już siedzieć przy obiedzie z naszym starym, tak mi obrzydł. Dawno bym już odjechał, byle go na oczy nie widzieć. Ale dlaczego tak się niepokoisz moim wyjazdem? Mamy jeszcze Bóg wie ile czasu do mego wyjazdu. Cała wieczność, powiadam ci, nieskończoność!

— Jeżeli wyjeżdżasz jutro, to cóż to za wieczność?

ona

196

— A cóż to nas obchodzi? — roześmiał się Iwan. — Przecie zdążymy powiedzieć sobie wszystko, co chcielibyśmy powiedzieć. Cóż tak patrzysz na mnie ze zdziwieniem? Odpowiadaj: po cośmy się tu zeszli? Czy po to, aby gadać o mojej miłości do Katarzyny Iwanowny, o starym, o Dymitrze? O zagranicy może? O fatalnej sytuacji Rosji? O cesarzu Napoleonie? Czy po to?

— Nie, nie po to.

— Rozumiesz więc dobrze, po cośmy tu przyszli. Niech się świat kłopocze, o co chce, my, żółtodzioby, musimy przede wszystkim rozstrzygnąć nasze odwieczne pytania. Cała młoda Rosja rozprawia tylko o odwiecznych kwestiach. Właśnie teraz, kiedy wszyscy starzy naraz zabrali się do praktycznych spraw. Dlaczego patrzałeś na mnie całe trzy miesiące z takim oczekiwaniem? Żeby wybadać mnie: „Jak wierzysz? Czy może wcale nie wierzysz?" Oto co mówiły mi twoje oczy przez całe trzy miesiące, Aleksy Fiodorowiczu. Czy nie tak?

— Może i tak — uśmiechnął się Ąlosza — ale nie śmiejesz się ze mnie teraz, Iwanie?

— Ja bym się śmiał? Nie chciałbym przecież zmartwić mego braciszka, który czekał trzy miesiące. Popatrz na mnie, Alosza, jestem przecież kubek w kubek taki sam mały chłopak jak i ty, tyle tylko, że nie nowicjusz w monasterze. A co to dziś robią takie rosyjskie chłopaki, to znaczy inni chłopcy? Ot, zejdą się w takiej cuchnącej knajpie, zaszyją w kąt, całe życie przedtem się nie znali, a skoro wyjdą z tej knajpy, znowu ze czterdzieści może lat nie będą się znać. Więc co, o czym będą rozprawiać, korzystając z tej małej chwili w knajpie? O wszechświatowych zagadnieniach, a jakże;

czy jest Bóg? czy jest nieśmiertelność? Ci zaś, co w Boga nie wierzą — o socjalizmie, o anarchizmie, o przeistoczeniu ludzkości, przecie to są te same zagadnienia, tylko od drugiego końca. I wielu, wielu takich najoryginalniejszych rosyjskich chłopaków o tym tylko rozprawia w dzisiejszych czasach. Prawda?

— Tak — odparł Alosza z tym samym łagodnym i badawczym uśmiechem. — Takie kwestie: czy jest Bóg, czy jest nieśmiertelność, albo kwestia od drugiego końca, jakeś to powiedział, są najważniejsze dla prawdziwych Rosjan, i tak powinno być.

— Widzisz, Alosza, czasem to wcale nie jest mądra rzecz być Rosjaninem, ale nie sposób sobie wyobrazić nic głupszego nad to, czym się zajmują obecnie rosyjscy chłopcy. Ale mimo to jednego rosyjskiego chłopca, Aloszę, okropnie kocham.

— Jak ty to ładnie podsumowałeś! — roześmiał się raptem Alosza.

— No, więc powiedz, od czego zaczniemy, powiedz sam. Od Boga? Czy istnieje Bóg, co?

— Zaczynaj, od czego chcesz, choćby od „drugiego końca". Przecie wczoraj u ojca oświadczyłeś, że nie ma Boga — odparł Alosza i badawczo zajrzał mu w oczy.

— Wczoraj przy obiedzie u starego umyślnie cię drażniłem. Jak ci oczy zabłysły! Ale dziś to co innego, dziś będę z przyjemnością mówił poważnie. Bo chcę się z tobą zbliżyć, Alosza. Nie miałem dotąd przyjaciela, spróbuję, czy ty nim być możesz. No więc przypuśćmy, że przyjmuję istnienie Boga. Dla ciebie to niespodzianka, co? — roześmiał się Iwan.

— Tak, oczywiście, o ile i teraz nie drwisz tylko.

Strona

197

— Drwisz! To samo powiedziano mi wczoraj w celi starca: że drwię. Widzisz, mój drogi, był już w osiemnastym wieku jeden taki stary grzesznik, który powiedział, że gdyby nie było Boga, należałoby go wymyślić: Si Dieu n'existait pas, il faudrait l'inventer. I w rzeczy samej człowiek wymyślił Boga. I nie to jest niezwykłe, nie to byłoby dziwne, że Bóg istnieje naprawdę, lecz to, że taka wzruszająca i taka mądra myśl, tak wiele przynosząca człowiekowi godności, mogła przyjść do mózgownicy tak dzikiego i złego bydlęcia, jakim jest człowiek. Jeżeli o mnie chodzi, to już dawno postanowiłem nie myśleć o tym, czy człowiek stworzył Boga, czy Bóg człowieka! Nie będę oczywiście roztrząsał teraz wszystkich współczesnych aksjomatów naszej rosyjskiej młodzieży, wysnutych całkowicie z europejskich hipotez. Bo co tam jest hipotezą, to u rosyjskich chłopców od razu staje się pewnikiem, i nie tylko u chłopców, ale i u ich profesorów, albowiem dzisiejsi nasi pro-fesorowie są bardzo często również takimi samymi rosyjskimi chłopcami. Dlatego pomijam wszelkie hipotezy. Więc jakie mamy teraz zadanie? Chodzi o to, abym ci jak najprędzej mógł wyjaśnić swoją istotę, to znaczy, kim jestem, w co wierzę, prawda? No to od razu odpowiem ci, że Boga przyjmuję prosto i szczerze. Ale jest jeden szkopuł: jeżeli Bóg istnieje i jeżeli istotnie stworzył ziemię, to, jak nam wiadomo, stworzył ją wedle geometrii Euklidesowej i uzbroił rozum ludzki w rozumienie jedynie trzech wymiarów przestrzeni. A przecież byli i są dziś jeszcze matematycy i filozofowie, i to najpoważniejsi, którzy podają w wątpliwość, czy istotnie cały wszechświat, a raczej całe istnienie, stworzone było jedynie według geometrii Euklidesowej. Co więcej, ośmielają się twierdzić, że dwie linie równoległe, które podług praw Euklidesa nie mogą zetknąć się na ziemi, stykają się może jednak gdzieś w nieskończoności. Otóż ja, mój drogi, rozstrzygnąłem to sobie w ten sposób, że jeżeli mój umysł nie może tego pojąć, to gdzieżbym mógł pojąć Boga! Przyznaję z pokorą, że jestem absolutnie niezdolny do rozstrzygania takich kwestii, że umysł mój jest euklidesowy, ziemski, skądże więc mam wyrokować o tym, co nie jest z tego świata. I tobie też nie radzę, bracie, o tym myśleć, zwłaszcza o Bogu, czy jest, czy Go nie ma. Wszystkie te pytania są całkowicie obce naszemu umysłowi, rozumiejącemu jedynie trzy wymiary. A więc uznaję Boga, i to bardzo chętnie, uznaję nie tylko Jego mądrość i cel — dla nas zupełnie niepojęty — ale wierzę w porządek, w sens życia, wierzę w wieczystą harmonię, w której połączymy się kiedyś wszyscy, wierzę w Słowo, które „było u Boga", a które było Bogiem, do którego świat dąży itd.. w nieskończo-ność. Wiele już słów wypowiedziano na ten temat. Zdaje się, że jestem już chyba na dobrej drodze, co? A przecież, wyobraź sobie, że w ostatecznym rezultacie nie uznaję jednak tego świata Bożego — nie przyjmuję go, chociaż wiem, że istnieje, mimo to nie przyjmuję go wcale. Uważaj — nie Boga nie uznaję, lecz świata przezeń stworzonego, świata Bożego nie uznaję i nie mogę go uznać. Zastrzegam się: wierzę jak dziecko, że przyjdzie czas, gdy wszystkie cierpienia zagoją się i wygładzą, że cała bolesna komedia sprzeczności ludzkich rozwieje się jak nędzny miraż, głupiutki wymysł słabego euklidesowego umysłu: wierzę, że gdzieś, pod koniec, u finału świata, w chwili dopełnienia się wiecznej harmonii zdarzy się i objawi coś tak cennego, że starczy dla wszystkich serc, na ukojenie wszelkiego oburzenia, na odkupienie wszelkich występków ludzkich, wszystkiej krwi przelanej, że

ona

198

starczy tego nie tylko na przebaczenie, ale nawet na usprawiedliwienie wszystkiego, co się ludziom zdarzyło. Choćby, choćby nawet tak było, jednak ja tego nie przyjmuję i nie chcę przyjąć! Choćby nawet dwie równoległe linie zetknęły się z sobą, choćbym to widział na własne oczy, zobaczę i powiem, że się zeszły, to jednak tego nie uznam. Oto moja istota, Alosza, oto moja teza. To już mówiłem poważnie... Umyślnie zacząłem rozmowę naszą tak głupio, że głupiej nie można, ale doprowadziłem ją do tej spowiedzi, bo wiem, że tylko o nią ci chodzi. Nie o Boga, ale o to, aby się dowiedzieć, czym żyje twój brat, którego kochasz. Więc powiedziałem.

starczy tego nie tylko na przebaczenie, ale nawet na usprawiedliwienie wszystkiego, co się ludziom zdarzyło. Choćby, choćby nawet tak było, jednak ja tego nie przyjmuję i nie chcę przyjąć! Choćby nawet dwie równoległe linie zetknęły się z sobą, choćbym to widział na własne oczy, zobaczę i powiem, że się zeszły, to jednak tego nie uznam. Oto moja istota, Alosza, oto moja teza. To już mówiłem poważnie... Umyślnie zacząłem rozmowę naszą tak głupio, że głupiej nie można, ale doprowadziłem ją do tej spowiedzi, bo wiem, że tylko o nią ci chodzi. Nie o Boga, ale o to, aby się dowiedzieć, czym żyje twój brat, którego kochasz. Więc powiedziałem.

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 191-200)